lorne bay — lorne bay
30 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Cienka wstęga mgły zawisła nad jej głową tego późnego popołudnia, budząc ją z niespokojnego snu. Była piąta trzydzieści z minutami, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że nie zaczadziła się wyłącznie dlatego, że zostawiła uchylone okno. Jedyna to korzyść, bo gdy tylko wychynęła spod rozgrzanych pieleszy, chłód powietrza przeniknął jej ciało, wprawiając w drżenie każdą kończynę. Nadchodzący wieczór z niezwykłą sobie nieśmiałością, tylko muskał wnętrze jej mieszkania, ale i tak nie mogła namierzyć szlafroka, swetra, ani jakiejkolwiek innej części garderoby zrzuconej przed drzemką, dlatego w akcie desperacji sięgnęła po stygnącą kołdrę, owijając się nią szczelnie w drodze do kuchni.

Niezniszczalny toster, relikt sprzed ponad dekady, wydawał z siebie wesołe pyknięcia, dając do zrozumienia, że wszystkie czujki wciąż były w nim sprawne i tylko dlatego jeszcze nie wybuchł. Tost, który wstawiła niespełna pięć godzin temu, już dawno przestał skwierczeć, przybierając postać czystego węgla zarówno w przypadku chleba jak i sera. Przestronną przestrzeń wynajmowanego mieszkania, wypełniała chmura gęstego, piekącego w oczy dymu. Wdzierał się do nozdrzy, gardła i płuc, wywołując duszący kaszel i równocześnie budząc wrodzony instynkt walki o życie. Dylemat pędzącego wagonika. Co zrobić pierwsze, otworzyć okno na oścież, czy wyłączyć toster? Wygrało okno. Skoro toster wytrzymał tyle czasu, kolejnych kilka sekund go nie zbawi.

Zaklęła pod nosem, wreszcie dopadając wtyczki wetkniętej w kontakt. Na blacie w równym rządku kolejno stały butelki z wczoraj, przedwczoraj i sprzed tygodnia. I jeszcze jedna, która się na nim nie zmieściła zagrzechotała teraz o podłogę, kołysząc się pod jej stopami. Do tej pory zapach jej mieszkania składał się głównie z oparów dań instant, niepozmywanych naczyń i niewyrzuconych śmieci. Teraz zaś była pewna, że uciążliwy odór na dobre zadomowi się wsiąkając w ściany na dobrych kilka tygodni. I o ile łatka przyjezdnej wariatki przestała wywierać na niej większe wrażenie, o tyle obawiała się, że plotki o byciu wiedźmą, wzbogacą jeszcze podejrzenia o bycie podpalaczką.

Nawet dwie długie kąpiele nie były w stanie pozbyć się swędu spalenizny który wgryzł się w jej ciało, włosy, a przede wszystkim ubrania. GŁÓWNIE w ubrania. Oblała spryskała się zatem perfumami i wyczekując momentu, w którym klatka schodowa opustoszeje, po cichu opuściła mieszkanie, z namaszczeniem zamykając za sobą drzwi. Zbiegła po schodach, nie ryzykując ewentualnym spotkaniem sąsiadów w windzie, a potem sprintem skierowała się w stronę kliniki.

Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy bocznym wejściem przemknęła do środka. Niebo rozdarła krwawa poświata, niknąc za wstęgą nadciągającej, gwieździstej czerni. Była już spóźniona kwadrans. Ktoś mruknął gniewnie, kiedy go potrąciła, a dwie pielęgniarki skryte w szatni, otaksowały ją w milczeniu wzrokiem. W biegu naciągała na siebie jeszcze biały kitel, kierując się w stronę rejestracji. Pod gabinetem stał już wysoki mężczyzna w strażackim uniformie, niecierpliwie przebierając nogami. Zgadywała, że prawdopodobnie był jeszcze na służbie, a przybył w związku z pożarem (który tym razem, o ironio, nie ona wywołała).

- Dzień dobry, zapraszam - rzuca pospiesznie, uchylając drzwi do środka, ale strażak nie wygląda na przekonanego. Jakby dla potwierdzenia nieśmiałych przypuszczeń, wysuwa w jej stronę kartkę, na której widnieje orzeczenie do podpisania. To nie jest jej pierwszy raz, kiedy ktoś bagatelizuje sprawę. - Nie podpiszę tego dopóki pana nie zbadam - jej głos brzmi trochę za ostro, ale zdaje sobie z tego sprawę zbyt późno. Jej policzki zalewa fala ciepła, rozkwitając bladą czerwienią. - No niechże pan wejdzie - pospiesza mężczyznę, mając nadzieję, że nie przyczyniła się właśnie do rozpętania kłótni na samym środku korytarza, bo znając jej szczęście, niewiele do tego brakowało.

Dick Remington

powitalny kokos
nick autora
brak multikont
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nieszczęścia chadzały parami. Te jego zaś ostatnio urządzały sobie wycieczki dobierając się nie w dwójki (jak przystało na porządne problemy), ale w trójkąty i czworokąty. Ba, komendant Richard Remington podejrzewał, że wreszcie urządzą sobie orgie, bo przecież mnożyły się jak gremliny, którym wystarczyło dać jeść. W przypadku jego zmartwień jeszcze nie odkrył wiodącej reguły pojawiania się ich nie dość, że tak regularnie to jeszcze naraz. Najwyraźniej nie był taki inteligentny jak myślał albo nadchodzący rozwód przesunął go w ewolucji do etapu jakiegoś mało skomplikowanego pierwotniaka.
Miarą jego upadku był fakt, że to rozstanie w ogóle miało się odbyć, że nie dobrnął do momentu, w którym popisowo i teatralnie nie zgadza się na podpisanie papierów rozwodowych. To tylko na filmach to miało głębszy sens. W rzeczywistości i tak podpis niczego nie zmieniał.
Właściwie nawet to, że zdjął drogą obrączkę nie zmieniło za wiele. Może poza szczęściem, którego go opuściło i które sprawiało, że pierwszy raz od dłuższego wyszedł z pożaru z poparzeniami. Nie działo się to za często, bo przecież komendant miał być tym, który zbiera ordery, podpisuje papiery i ustawia dyżury. Nie miał obowiązku rzucać się w wir walki z ogniem. Wręcz przeciwnie, czasami miał wrażenie, że powinien być jak ta pieprzona figurka za szklaną taflą. Ta do pokazywania jako wzór strażaka, bo prezentował się całkiem nieźle.
Na jego szczęście nikt jeszcze nie wpadł na katastrofalny pomysł urządzania zawodów mistera, bo pewnie skończyłby na ulotkach zachęcających do przystąpienia do straży. Pewnie szczerzyłby swoje białe kły w beztroskim uśmiechu człowieka spełnionego, co już dla Dicka brzmiało jak zupełna zniewaga. Z tego też powodu prewencyjnie czasami próbował jednak pokazać, że wcale nie przyrósł do biurka i nadal przede wszystkim jest strażakiem. Ci zaś nie siedzieli bezczynnie, gdy wokół szalał żywioł i komendant mógł czasami być dla nich najlepszym przykładem. I był, ale przeszarżował, zapomniał- a co bardziej prawdopodobne, nie chciał pamiętać- o względach bezpieczeństwa i skończył z poparzeniami, które przecież dla strażaka były niczym. Obawiałby się bardziej dymu i zaczadzenia, osiadania w płucach smolistej śmierci, ale skoro jeszcze oddychał i nie kaszlał tak bardzo (jak na palacza), była nadzieja, że i to przetrwa.
W kwestii rozwodu nie był już tego taki pewny.
Musiał jednak przebrnąć jeszcze przez badania potwierdzające jego zdolność do pracy i chciałby, naprawdę chciałby stwierdzić, że czekał grzecznie na przyjęcie, ale do jasnej cholery, śpieszył się na dyżur, więc był coraz bardziej zirytowany. Remington, zresztą, do cierpliwych i grzecznych osób nigdy nie należał, a beztroskie wychowanie uczyniło z niego rozbuchanego królewicza, więc już formułował w myślach wszystkie inwektywy, jakimi obdarzy lekarza, który śmie się spóźniać.
Kretyn.
Debil.
Skurwysyn.
Podły sukinsyn.
Półgłówek.
Nie przewidział jednego, acz istotnego szczegółu, że do te formy należało zamienić na żeńskie, bo właśnie kobieta w fartuchu lekarza właśnie otwierała gabinet i jeszcze miała czelność nawoływać go do środka, podczas gdy sama mogła wstać odrobinę wcześniej.
Wszedł za nią więc (był dżentelmenem i czasami słuchał ładnych dziewcząt) i zamknął drzwi zaciskając lekko pięści. Tylko spokój może ich ocalić, ale tego Dick nie posiadał ostatnio w nadmiarze, wręcz mógłby ogłosić jego deficyt i zacząć reglamentować pojedyncze sztuki.
- Rozumiem, że zawód lekarza rządzi się swoimi prawami i chce mnie pani zbadać, ale na to miałem czas przed kwadransem. Obecnie jestem już spóźniony, a prowadzenie jednostki pożarniczej wymaga obecności komendanta- wytłumaczył jej dość ironicznie i pewnie dalej zacząłby się na niej wyżywać, gdyby nie zapach, który każdy strażak rozpoznawał błyskawicznie. - Czy pani się ostatnio paliła?- zapytał więc natychmiast, bo przecież to niemożliwe. Podejrzewał, że oswojenie się z ogniem mogło wywołać pewien rodzaj omamów, ale nie aż tak.
Ewentualnie Dick Remington wariował i w tym dramacie Szekspira to on był Ofelią, który skończy w rzece, razem z kamieniami w kieszeniach. Co za ponura i niepokojąca perspektywa!

adria cresswell
lorne bay — lorne bay
30 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Nim kolejna, nieprzyjemna odpowiedź naszpikowana ostrością słów, padła z jej ust, najpierw skupiła się na pytaniu, które zawisło w powietrzu, przyczepiając się do niej na korytarzu i nie dając spokoju w gabinecie. Zmarszczyła czoło, pozwalając sobie na moment, w którym jej stopy sięgnęły firmamentu gwiazd i przekroczyły cienką linię oddzielającą świat rzeczywisty od mentalnej próżni. Tak naprawdę, miało to trwać raptem kilka sekund. Nieznośnie krótkich, migających pomiędzy przymkniętymi powiekami, zanim spomiędzy warg wydostanie się odpowiedź na ów pytanie, lub komentarz do wcześniejszej, ociekającej irytacją wypowiedzi.

Tych kilka sekund, wbrew pozorom trwało niespodziewanie długo. Najpierw zaś zatrzymał się czas, a w trakcie nielogicznej z praktycznego punktu widzenia przerwy, wykwitło kilka odpowiedzi. Po pierwsze, technicznie rzecz biorąc, wcale się dzisiaj, ani nawet ostatnio nie paliła. Jeśli jednak pokusić się o nieco głębszą odpowiedź, to owszem, paliła się bez przerwy i nieustannie, poniekąd ze złości, częściowo z frustracji, ale przeważnie i najczęściej z trawiącego językami ognia żalu. O tym niestety nie mogła powiedzieć na głos, bo o ile już wcześniej padła sugestia na temat jej braku profesjonalizmu, o tyle nie spodziewała się, że filozoficzne przemyślenia cokolwiek naprawią, a nawet obawiała się, że mogłyby sprowadzić na nią biały kaftan z przydługimi rękawami. Patrząc na wyraźną niechęć kolegów z pracy w stosunku do niej, nie spodziewała się, żeby oponowali.

To Adria zresztą miała zająć się pomocą. Już na korytarzu dało się wyczuć swąd spalenizny, niestety sama również była skąpana w łudząco podobnym zapachu, więc tym razem, węch ją zawiódł. Dopóki nie ujrzała strażackiego uniformu, była święcie przekonana, że to jej towarzyszy niewidzialna wstęga dymu. Idąc do gabinetu, nie widziała żadnych niepokojących sygnałów, które świadczyłyby o tym, że ofiar pożaru jest więcej, zatem jej pomoc mogła się ograniczyć do jednego, wkurwionego strażaka, co koniec końców i tak dawało nadzwyczaj dużo.

W płucach zamknęła ciężki bród powietrza oblepiającego jej ciało, wystawiając na próbę ich pojemność. Mieściły zaskakująco wiele, ale nigdy wtedy kiedy zachodziła rzeczywiście taka potrzeba. Lorne Bay nie obchodziło się z nią łaskawie. Choć do tej pory przyjęła już całkiem liczną grupę pacjentów, wśród nich kilkoro zapadło jej w pamięć i zapowiadało się, że Richard Remington będzie kolejnym z nich, a być może, nawet wysunie się na prowadzenie. Chociaż nie. Musiała przyznać, że pacjenta z dnia wcześniej, nie dało się raczej przebić. To on wszak doprowadził do tego, że gdyby mogła, sięgnęłaby po całą tablicę Mendelejewa, a tak, musiała zadowolić się poprzedniego wieczoru butelką wina. Łatwo było kłamać, udając, że nie ruszają jej słowa uderzające w twarz niczym policzki. Łatwo było uśmiechać się wtedy kiedy wypadało. Ale emocje i tak w końcu wylewały się, nic sobie nie robiąc z tam. Można było je prowadzić na smyczy, schować w pudełku, w najgłębszej szufladzie zapomnianego pokoju. Można było je nawet ignorować. Ale prędzej, czy później dawały o sobie znać, w postaci ukłuć, nagłych szarpnięć i gorzkiego posmaku, którego żaden alkohol nie był w stanie przegnać.

Głośny wydech, nim wróciła z powrotem na ziemię. Przeniosła spojrzenie na mężczyznę, w którego oczach dostrzegła poza złością coś jeszcze. Troskę Zainteresowanie?

- Przepraszam, zwykle się nie spóźniam - skrzywiła się, zabrzmiało to tak, jakby tylko zdarzało jej się nie spóźniać. - To znaczy wcale. Tym razem, zaszły pewne komplikacje, przez co niestety nie udało mi się dotrzeć na czas. Można powiedzieć, że miało to coś wspólnego z niedoszłym pożarem. Na szczęście udało mi się mu zapobiec i nikt nie ucierpiał - uśmiechnęła się nie śmiało, gdzieś w duszy licząc na to, że to wytłumaczenie wystarczy, a strażak nie będzie dopytywał o szczegóły, z których przecież jasno wynikało, że to ona była głównym sprawcą i to przez nią mieszkanie, a nawet cały blok, nie skończyło tak samo jak nieszczęsny tost.

- Postaram się zrobić to jak najszybciej, ale widzę, że pan na pewno się palił - dodała, wbijając spojrzenie w przetarty materiał na jego ramionach i zaczerwienione dłonie, które była niemalże pewna, że nosiły jakieś ślady nawet minimalnych oparzeń. - To co? Jeśli nie wyrobię się w dziesięć minut, osobiście z panem pojadę w ramach alibi - zapewniła uroczyście, choć nie miała bladego pojęcia jakimi prawami rządzą się jednostki pożarnicze. Skoro zaś wymagają komendanta... Nikła szansa, że na coś zda się podrzędna lekarka.


Dick Remington

powitalny kokos
nick autora
brak multikont
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Pewnie, gdyby był bardziej wyczulony i uważny, zauważyłby ten smutek, który osiadał na niej jak jedne z tych obrzydliwie drogich perfum. Nie, żeby kiedykolwiek pociągał go ten typ ludzi (wszak Dick nie znosił etykietek, związanych z płcią), ale ktoś kiedyś powiedział mu, że w czynieniu dobra chodzi właśnie o tę uważność. Łatwo było coś przeoczyć, przejść obojętnie, a co gorsza- a w tym celował Remington uparcie- wyżyć się na kimś, kto sam potrzebował pomocy. Z tego względu mógłby jedynie bić się w pierś, że trafiło właśnie na tę lekarkę i na jego gorszy dzień.
Ba, tydzień, miesiąc, a nawet… choć to już było śmiałe posunięcie, rok. W końcu mało kto wchodził w niego z takim impetem fundując sobie jednocześnie poparzenia i rozwód. Dla strażaka i tylko dla niego te strefy życia były nierozerwalnie ze sobą połączone, bo choć sam uczulał rekrutów i stare wygi, by problemy zostawiali za drzwiami jednostki, nie dało się tego wszystkiego spakować w karton i położyć na wycieraczce. Tak, by potem po służbie móc odebrać własny krzyż i jeszcze dopasować go do kształtu pleców, bo powinien być bardziej ergonomiczny, skoro byli zmuszeni go dźwigać.
Mógł o tym jedynie fantazjować i nawet teraz czuł się dziwnie nie na miejscu podczas tego badania, bo podejrzewał, że jakby pani doktor się uparła, to należałoby posłać po jego drugą połówkę. Cóż za niedorzeczne określenie i sugerujące, że odtąd Dick Remington będzie przechadzać się po świecie niekompletny, bo spotkało go coś tak przykrego jak rozwód. Aż się wzdrygał na myśl o tym i chwilowo był wdzięczny ładnej (jeszcze nie oślepł) lekarce, że przyszło się im skupić na wyjaśnieniu jej spóźnienia. Co było dość kiepsko okazaną wdzięcznością, bo przecież Richard zachowywał się jak przystało na brytyjskiego arystokratę, a raczej dupka. Inaczej nie można było wytłumaczyć jego kiepskich manier i wywołania do tablicy Adrii odnośnie pożaru.
Nie mógł jednak otrząsnąć się z pewnych nawyków, te najwyraźniej go zawsze wyprzedały o krok.
- Wadliwa instalacja elektryczna czy papierosy? Jeśli to pierwsze, chciałbym obejrzeć pani mieszkanie- to zabrzmiało niemal jak jedna z tych niemoralnych propozycji, ale pod względem zawodowym musiał pilnować takich zgłoszeń. Obecnie to było n i c, zaledwie iskra, która nie przyniosła większej szkody, ale jutro mogła zamienić się w olbrzymi pożar, który jak ta mityczna pożoga pochłonie kilka ludzkich istnień. Nic więc dziwnego, że musiał pytać i miał nadzieję, że lekarka udzieli mu szczerych, ale i też kompleksowych wyjaśnień. W innym wypadku nie pozostanie mu nic innego jak wizyta w jej mieszkaniu i inspekcja.
Musiał się jednak zaśmiać, gdy jak papuga powtórzyła jego słowa. Przysiadł na kozetce i sam zaczął z trudem rozpinać koszulę.
- Takie są uroki tego zawodu. Często się palę- uprzedził ją, bo może i twarz miał ładną, ciało umięśnione, ale już było naznaczone bliznami, które nie goiły się tak łatwo. Z jednej strony miał przed sobą lekarkę, a z drugiej kobietę, więc wolał ją uprzedzić, że nie jest taki śliczny. Pewnie wtedy mogłaby mu więcej wybaczyć i zrozumieć, czemu tak uparcie wpatrywał się w zegar. Gdy ten przesunął się o dziesięć minut, zaklaskał niemalże z satysfakcją.
- Idzie pani ze mną do remizy- i tak, on też nie wiedział zupełnie, co to zmieni i jak jej obecność wytłumaczy jego absencję, ale ostatnio był na cenzurowanym i wszyscy bali się jego powrotu do nałogu. W ten sposób przynajmniej miał szansę pokazać, że to nie kokaina stanęła na jego drodze, a pani w białym (to akurat zabawne) kitlu, która uparła się, że sprawdzi jego nowe blizny in spe.
Nie mógł jednak powstrzymać uśmieszku, bo jak on lubił młode kobiety, które przypadkiem obiecują coś, z czego potem próbują się wycofać. Był szalenie ciekaw czy i tak będzie w przypadku doktor Cresswell jak głosił wyszyty napis na fartuchu.
Już można było stawiać zakłady?

adria cresswell
lorne bay — lorne bay
30 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Z każdą mijającą sekundą tej rozmowy, konsternacja w niej wzbierała, najpierw powoli, tłocząc łagodne fale, ale gdy proste badanie przerodziło się w przesłuchanie, odniosła wrażenie, że niebawem tsunami zaleje jej pobladłą twarz, odsączając z niej ostatnią kroplę krwi. To jasne, zdawała się krzyczeć jego twarz, że dzisiejszy dzień nie był jednym z jego najlepszych. Nie była zaś w stanie orzec, czy to jeden z nielicznych takich, czy po prostu urodził się pod gwiazdą umęczonego jestestwa, gotów zmieść z każdej mijanej twarzy choćby zalążek uśmiechu.

Nie powinna go w ten sposób oceniać. Nie powinna w krótkiej chwili ciszy, przesuwać uważnie wzrokiem po linii jego twarzy i zastanawiać się jaka jest na co dzień. Zdecydowanie p o w i n n a zachować profesjonalizm, a ten jak na złość ulotnił się z pierwszą wzmianką o niedoszłej katastrofie. Gdyby kiedyś poruszyli temat dźwigania krzyży, mogliby się spierać które z nich nosi cięższy. Rozumiała to jak nikt inny, a mimo to ów krzyż, był początkiem końca jej naiwnych marzeń i gdybania, co by było, jeśli odważyłaby się któregoś dnia porzucić medycynę i zaryzykować, ten jeden raz, przelewając na papier setki chowanych głęboko słów. Ale mimo trudów i znojów, przeszkód, które udało jej się przejść, momentami Adria Cresswell była paskudnym tchórzem. Marnym bytem.

Spóźnienie wytrąciło ją z równowagi. Zachwiało jej względnie poukładanym światem i typową, dzienną rutyną, której trzymała się kurczowo, jakby w każdej chwili mogła się zawalić. Sukcesem było nakłonienie go do pospiesznej kontroli w gabinecie (była gotowa już przeprowadzić ją nawet na korytarzu), ale pojawiły się inne aspekty, które zaniedbała. Acz w tym konkretnym wypadku, wyszło to na korzyść komendanta, który jedną nogą był już poza kliniką.

- Cóż… Chciałabym z dumą powiedzieć, że to kwestia instalacji elektrycznej, ale tym razem zawinił toster - mruknęła niewyraźnie pod nosem, nie patrząc mu w oczy. Mimo to, nie pokusiła się o kłamstwo, które łatwiej przeszłoby jej przez gardło. Nie dodała jednak, że zasnęła przy włączonym tosterze i być może gdyby wypiła jeszcze odrobinę wina więcej, ta historia miałaby inne, mniej pozytywne zakończenie. W tej chwili poczuła się idiotycznie pod ostrzałem jego spojrzenia, kiedy gotów był wprosić się do jej mieszkania, żeby sprawdzić instalację. Okropnie to zasadnicze. Ale z drugiej strony, w pokrętny sposób całkiem miłe. W gruncie rzeczy, dawno nikt nie zainteresował się do tego stopnia jej bezpieczeństwem i choć ton jego głosu daleki był od życzliwego, poczuła do niego odrobinę sympatii. Wychowując się na obrzeżach Bristolu z matką alkoholiczką, zazwyczaj nie masz wygórowanych oczekiwań względem ludzi.

- I pewnie nieczęsto chodzi pan na przeglądy - dodała, wykrzywiając usta z delikatnym rozbawieniem. Wnioskując po jego niecierpliwych spojrzeniach w stronę zegara, była niemalże pewna, że jeśli już musiał się stawić na wizycie kontrolnej, robił to pod przymusem, nigdy z własnej woli. Starała się jak najdokładniej omieść wzrokiem sieć drobnych blizn, tych starych i świeżych, skontrolować czucie w kończynach i sprawdzić czy w płucach nic nie zaległo. Mogłaby to zrobić lepiej, dokładniej, ale i tak była z siebie względnie zadowolona, że w tak krótkim czasie upewniła się, że jej pacjent nie wyjdzie na ulicę i nie padnie po kilku przebytych krokach.

- Idę? - jej głos zadrżał, nie spodziewając się, że jej słowo zostanie wzięte tak dosłownie. Rozejrzała się po gabinecie, jakby gdzieś w ścianach znajdowała się odpowiedź. Nie znajdowała. Zerknęła zatem do komputera. Pracowała tu stosunkowo krótko, więc większość pacjentów była przepisana do stałych lekarzy. W ciągu najbliższych kilku godzin nie zapowiadało się, żeby ktoś wpadł w potrzebie do jej gabinetu. - No dobrze, tylko… Muszę coś załatwić na recepcji - nie była do końca pewna jak to zrobi, ale skoro obiecała, jej duma nie pozwalała na wycofanie się teraz. Takie kobiety jak Adria potrafiły być niezwykle zacięte, kiedy się na coś uparły. - Ale zrobię to po drodze, żeby nie przedłużać - dodała z błyskiem złośliwości w oku, kiedy sięgnęła po torebkę, przerzuconą przez oparcie krzesła. Nie należało to do najrozsądniejszych decyzji w jej życiu, ale w ostatnim czasie rozsądek coraz częściej przecinały barwy szaleństwa.

- Zaznacz proszę w moim kalendarzu, że przez najbliższe dwie, trzy godziny nikogo nie przyjmuję. Jadę na kontrolę do remizy - rzuciła do recepcjonistki tonem (przynajmniej w jej mniemaniu) nie znoszącym sprzeciwu, ale serce zabiło jej mocniej, kiedy ważyła w ustach naprędce skleconą wymówkę. Na cóż mu podrzędna lekarka w remizie?

Dick Remington

powitalny kokos
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ