lorne bay — lorne bay
23 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
outfit
005
I chill harder in this party, just hanging with my
friends, gonna go crazy tonight
cytat2
{outfit}
Powoli podniósł ciężkie powieki ale od razu je przymrużył przez wpadające światło promieni słonecznych, które próbowało przedostać się przez cienkie szparki żaluzji zasłaniających całkiem skutecznie widok okna. Z ciężkim jęknięciem odwrócił się na bok, wcale nie mając zamiaru jeszcze podnosić się z bezpiecznej kołdry, która była jak zbroja oplatająca jego wątłe, zmęczone ciało. W głowie mu nieźle wirowało a w ustach od razu poczuł smak nieprzyjemnych wymiocin co dało mu jasny sygnał, że prawdopodobnie musiał wczorajszego wieczoru nieźle przeholować. Nie pamiętał kiedy dokładnie mu się film urwał, pamiętał ledwie początek domówki, którą wczoraj urządzili. Nic niezwykłego, ot zwykłe spotkanie kilku znajomych przy piwie. Wszystko szło dobrze, były przekąski jak i całkiem niezłe sushi, które dotarło po jakiejś godzinie od zamówienia, ale wyjątkowo cieszył się na to spotkanie. Miał wrażenie, że od jakiegoś czasu unikał większych spotkań - zaszywając się w mniej tłocznych miejscach poszukując dla siebie chwili wyrozumiałości. Czasami miewał chwile jakby ktoś mu wbijał specjalnie tysiące drobnych szpileczek w głowę, a dźwięki otoczenia stawały się co raz bardziej drażliwe, ciężkie do zniesienie. Uciekał zatem w książki, chował się po cichych bibliotekach, albo szlajał się w znane tylko swoje miejsca. Miał wrażenie, że dalej coś było nie tak, choć chciał stwarzać pozory, że wszystko było z nim już w całkiem niezłym porządku. Nawet był wstanie oszukiwać samego siebie, byleby nie zaprzepaścić tego, co zdążył już do tej pory sam sobie wypracować - definitywnie chciał wreszcie zamknąć rozdział, który na trwale odbił się na jego psychice, choć prawdopodobnie przez ślady na rękach zapewne nigdy nie zapomni o swojej byłej, niezależnie jak bardzo by tego chciał. Czasami zdarzało się mu przeglądać jeszcze w telefonie ich wspólne zdjęcia, których nie potrafił usunąć. Nie mówił nikomu, że jeszcze je trzyma, choć dla samego siebie powinien je zwyczajnie usunąć - nie potrafił tego zrobić.
Westchnął ciężko wiedząc, że będzie musiał zwlec się z łóżka i przynajmniej spróbować sobie przypomnieć bieg wydarzeń, które zawisły w gęstej atmosferze zapachu wskazującego na z pewnością nietrzeźwe deceyzje - przed oczami migały mu pojedynczo różne twarze, ale nie potrafił przepisach ich do tego co się działo. Patrzył beznamiętnie na zasyfiony stół na którym walało się najwięcej świństwa - puszki po piwie, przewrócona butelka po winie, puste lub prawie niedojedzone paczki chipsów, paczki papierosów, zgaszone pety - tego nie znosił w domówkach. Konsekwencji wielkiego burdelu, który spadał na niego, poświęcając zachciance spędzenia ze znajomymi chociaż raz w tygodniu (całkiem się to udawało, a przynajmnniej powtarzali tą tradycje chociażby trzy razy w miesiącu) i zawsze z tym samym mizernym skutkiem. Dziwił się sobie, że ostatnio miał kiepską głowę do procentów i ciężko mu wchodziło picie. Prawdopodobnie gdy się rozkręcał był zapewne na ostrym zakręcie i zapewne nie wiedział co z nim będzie (hehe) się działo, jednakże gdy już osiągał ten stan własnej upodlonej godności wszystko było mu jedno - i to uczucie było dławiąco pyszne, zachłannie go pragnął by znów poczuć tą cholerną nieważkość. Nie czuł się specjalnie ciężko, raczej nie był ostatnio w formie by wlewać w siebie różne rzeczy i je mieszać. Kątem oka dostrzegł śpiącego na kanapie Gusa, któremu ręka zwisała bezwiednie na podłodze. Podszedł, skradając się nieco bliżej, wziął koc i okrył go z dziwną myślą, żeby sobie jeszcze pospał - oczywiście mógł go obudzić, ale w tej chwili jeszcze nie miał siły na jakiekolwiek rozmowy. Po omacku odnalazł słuchawki i swój telefon, włączając sobie playlistę do utworów jogi, zaczął krzątać się po kuchni. Powinien posprzątać najpierw ten syf, ale nie chciał budzić śpiącego brata, a na bank by hałasował. Był głodny, cholernie. Burczało mu w brzuchu i musiał coś zjeść, ale zrobi dla wszystkich śniadanie - zaczął więc od jajecznicy, która na pewno postawi ich wszystkich na nogi. Lubił ten moment kiedy jeszcze wszyscy spali a w mieszkaniu panowała ta błoga cisza. Nalał sobie soku pomarańczowego, obserwując z zapartym tchem jak światło wschodzącego słońca powoli zalewa salon. Spojrzał na zegarek w telefonie - 5:29 - zwykle nie wstawał tak wcześnie, nienawidził tego ale nie potrafił teraz dłużej leżeć. Nie z tymi myślami, które krążyły mu po głowie. Przechodząc do łazienki, musiał przejść obok pokoju Hucka - nie mógł się oprzeć tej dzikiej pokusie, która nim zawładnęła w tej chwili. Uchylił drzwi tak by nie zakrzypiały i zajrzał mu do środka. Mocno się zdziwił kiedy w końcu dostrzegł leżącego w łóżku, ale nie samego. I w dodatku bez ubrań, leżała obok niego przytulona Candela - zamrugał jakby nie rozumiejąc do końca to tutaj się u licha stało. Stałby tak dłużej i gapiłby się na nich gdyby do jego nosa nie dotarł dziwny zapach dobiegający w kuchni -Kurwa - zorientował się, że zostawił jajecznicę na małym ogniu i nie czekając dłużej z powrotem popędził do kuchni, w której już zastał obudzonego Gusa -Cześć, podejrzewam, że to cię obudziło, co? - zapytał głupio, przeczesując sobie bałagan na głowie, ziewając przy tym cicho. -Ogarniesz to? Ja w tym czasie posprzątam ten syf- machnął ręką, zastanawiając się w jakim stanie był jego brat. Zazwyczaj kiedy w trójkę się dobierali ich imprezy wychodziły całkiem mocne i było co wspominać, więc miał dziwne podejrzenia, że na pewno coś odjebali. Chciał wiedzieć tylko co -Pamiętasz cokolwiek z wczoraj? - zapytał w końcu kiedy z powrtoem przyszedł do kuchni obładowany śmieciami mając zamiar je wyrzucić do kosza, a Gusowi chyba udało się uratować jego jajecznicę.
Augustus Langford
Huckleberry Langford
candela fitzgerald
ambitny krab
kama
M.Hammett
policjant — lb police station
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
No­szę twe ser­ce z sobą (no­szę je w moim ser­cu) ni­g­dy się z nim nie roz­sta­ję (gdzie idę ty idziesz ze mną; co­kol­wiek ro­bię sa­mot­nie jest two­im dzie­łem, ko­cha­nie)
007
Work hard, party harder
Impreza tydzień przed ponownym spotkaniem Klausa

Kameralna, chociaż oczywiście szalona, impreza bez dwóch zdań się udała, a przynajmniej wiedział o tym, zanim go odcięło. Alkohol, dobre jedzenie i kilkoro spontanicznie przybyłych osób przyczyniły się do świetnej atmosfery, a Augustus żałował tylko, że Marian nie dał się namówić na wspólne imprezowanie. Gus zaczynał zauważać, że rudzielec trzyma dystans, jakby chciał utrzymać ich relację albo w tajemnicy albo na luźnym etapie, jakby nie chciał się zaangażować. Może Gus się pomylił i Marian wcale nie myślał o nim jakkolwiek poważnie? Blondyn tak zapędził się w byciu w porządku, w jakiejś roli rycerza na białym koniu, że chyba nie zwrócił uwagi na to, że nie każdy takiego rycerza potrzebował do szczęścia. Poza tym łapał się na tym, że porównuje go do Klausa, który jak się okazało nigdy nie zniknął z jego myśli, nie tak do końca. Był jak duch, który znalazł sobie dom w jego sercu i nawiedzał je od czasu do czasu, jakby miał zamiar odejść dopiero, gdy organ przestanie bić.

Dobrze było znowu spotkać się czysto towarzysko z braćmi i Candelą i nadrobić trochę straconego czasu. Gorzej, że kiedy się ocknął, poczuł wwiercający się w czaszkę ból głowy i suchość w ustach. Zdecydowanie przeholował z alkoholem, ale nie żałował. Tak samo jak tego, że raczej się nie wyspał. Słyszał odgłosy z kuchni, więc jak widać nie ocknął się jako pierwszy. Ziewnął przeciągle, rozprostowując nogi i napinając przez chwilę mięśnie z cichym pomrukiem. Mlasnął cicho i odchrząknął, mrugając kilka razy, jakby zastanawiał się czy może się jeszcze nie zdrzemnąć. Może gdyby tak przekręcił się na drugi bok i tylko chwilę jeszcze… Upadł na podłogę i usiadł zdezorientowany, rozglądając się ze zmarszczonymi brwiami. Gdzie on w ogóle był? Czy to salon? Przekręcił głowę, by spojrzeć na miejsce, w którym spał. Czemu kanapa? Spojrzał w dół na swoje ciało, zastanawiając się przez chwilę czy nie jest przypadkiem nago. W pierwszej chwili zapomniał że nie jest u siebie i był tak zdezorientowany, że na myśl przyszło mu, że może to Levi jest w kuchni, a z nim nigdy nic nie wiadomo. A co jeżeli się narżnął i napalił, a potem straszył go swoim… dużym zapałem do czegokolwiek? Nie, na pewno nie miał racji. Tym bardziej, że z ulgą zorientował się, że był ubrany, nawet jeżeli tylko w podkoszulek i krótkie spodenki.

Oparł głowę o bok sofy i westchnął ciężko, po czym sięgnął na siedzenie po swój telefon i zmrużył oczy, patrząc na wyświetlającą się godzinę. Co to za nieludzka pora. W zasadzie był przyzwyczajony do wczesnego wstawania, ale nie po zakrapianej nocy. Oka już raczej nie zmruży, a na pewno nie teraz, szczególnie, że z kuchni zaczęły dochodzić do niego zapachy śniadania. Podniósł się niechętnie, znowu przeciągnął i ruszył w stronę kuchni, stawiając stopy ostrożnie, aby nie trafić na jakieś śmieci albo puszkę, którą zauważył po drodze na ziemi. Co za burdel. Nawet przez myśl mu jednak nie przeszło, żeby to ogarnąć, a jego skarpetki pewnie na wieki zostaną w kanapie.

W kolejnym pomieszczeniu nikogo nie było, a jedzenie wyglądało, jakby miało zamiar się przypalić. Nie na jego warcie. Podszedł do zlewu, napił się chłodnej wody, po czym przemył twarz i przeczesał wilgotnymi palcami jasne kosmyki włosów. Usłyszał odgłosy z łazienki, więc ktokolwiek się tu kręcił, pewnie zaraz wróci. Przydałaby się kawa, więc podczas gdy mieszał jajecznicę, by nie przywarła do spodu patelni, wolną dłonią sięgnął do czajnika, aby go włączyć.

Lubił gotować, więc trochę się rozruszał, krojąc pomidory i przyprawiając potrawę, jednocześnie poruszając się dosyć swobodnie do muzyki, płynącej z lokalnego radia. Może i było wcześnie, ale aż tak się nie przejmował, że obudzi kolejnych imprezowiczów, którzy być może gdzieś jeszcze w kątach drzemali. Właściwie nie miał pojęcia czy oprócz niego i osoby w łazience ktoś tu jeszcze był, bo nie zaglądał do pokoi.

Spojrzał na Hugo, który pojawił się zaraz w kuchni, rozwiązując zagadkę tajemniczego towarzysza tej porannej batalii i posłał mu lekki uśmiech.

Nie wiem, ale czuję się jakbym jeździł całą noc czołgiem, siedząc na gąsienicy, nie w wieży 一 parsknął rozbawiony, przykładając dłoń do czoła. Agustus na kacu zawsze mówił zabawne rzeczy, ale nie zawsze zrozumiałe. Zerknął na brata jeszcze raz, kiedy ten zaoferował się posprzątać.

Jasne, świetna myśl 一 przyznał, bo gotowanie wychodziło Gusowi dobrze, a sprzątanie już niekoniecznie, więc lepiej jeżeli robił to ktoś inny. Dorzucił pokrojone pomidory do jajek i zamieszał, po czym oblizał palec wskazujący z soku. Słysząc pytanie powiódł zaciekawionym wzrokiem do chłopaka i potarł nos, który z jakiegoś powodu swędział go odkąd się obudził.

A ty? 一 zapytał ostrożnie, uznając że może lepiej jak najpierw się go dopytał, zamiast sam się przyznawać, że w zasadzie pamiętał niewiele. Chociaż już sam fakt, że Hugo o coś takiego pytał, świadczył o tym, że pewnie miał podobnie. Wyglądało na to, że wszyscy nieźle popili, co prowadziło do konkluzji, że przez lata niewiele się zmienili, przynajmniej w tej kwestii, a to z jakiegoś powodu cieszyło Gusa. Miło było odzyskać trochę dawnego życia.


robię zdjęcia — tu i tam
24 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Każdy, kto spędził choć odrobinę czasu z Huckiem w ciągu minionych lat, wystarczająco daleko od Lorne Bay, jednogłośnie stwierdziłby, że akurat jemu, nie należało dawać nieograniczonego dostępu do alkoholu. Podstawową zaletą zaś, która równocześnie ciążyła na nim niczym wadliwa klątwa, była umiejętność ukrywania uczuć przed bliskimi, którą opanował do perfekcji. Być może dlatego, choć jego spojrzenie ciemniało przybierając barwę burzowego nieba, niewiele osób zwracało na to uwagę, przyciąganych szelmowskim uśmiechem, stale goszczącym na półksiężycu warg. Zresztą nawet jeśli, ktoś zwabiony cieniem skrytym w jego oczach, zapytałby wprost, czy wszystko w porządku, usłyszałby tą samą, wyświechtaną przez czas odpowiedź - jasne, wszystko zajebiście. Ciężko było w to nie uwierzyć, widząc go w samym sercu hucznych imprez, zdruzgotanego alkoholem, szczerzącego się jak gdyby przeżywał wieczne lato, unikając gorejącej w sercu zimy.

Tak, jeśli ktoś miałby choć cień wątpliwości, czy Huckleberry Langford cokolwiek pamiętał z dzisiejszo-wczorajszej imprezy, niebawem miał go rozwiać. Odpowiedź była prosta - pamiętał niewiele. Za kilka minut, kiedy słońce nieznośnie pełzające po jego twarzy, będzie już nie do zniesienia, obudzi się z płytkiego snu, a na jego twarzy pojawią się znaki zapytania, zwłaszcza gdy twarz zwróci się ku pozbawionej ubrań, pergaminowej skóry, wtulonej w jego ramię.

Wstał to dalece odbiegające od rzeczywistości stwierdzenie. Najpierw poruszył głową. Szyja pulsowała mu od bólu, wykrzywiona przez schyłek nocy i część dnia w nienaturalnej pozycji. Jedną ręką sięgnął karku, rozmasowując obolałe miejsce, a drugą zlokalizował ułożoną częściowo na miękkim wgłębieniu, tuż nad linią kości biodrowych Candeli. Ostrożnie przesunął ją do siebie, starając się nie obudzić dziewczyny, nim nie przypomni sobie, dlaczego i w jaki sposób znaleźli się tutaj obok siebie, spleceni kończynami. Ale wspomnienia nie chciały wracać. Skrawki obrazów były podziurawione, pozbawione wyraźnych kształtów, a im dłużej próbował się na nich skupić, tym dalej uciekały, przyprawiając go jedynie o łupanie w czaszce. Powoli dźwignął się na przedramiona, a kiedy świat wreszcie się uspokoił, na powrót wracając do poprzedniej, w miarę stabilnej pozycji, podniósł się z łóżka. W samych bokserkach, wymknął się z pokoju, na wszelki wypadek rękoma podtrzymując się ścian. Walka z grawitacją przychodziła mu równie opornie, jak odnajdywanie odpowiedzi na kłębiące się w głowie pytania. Tkwił na z góry przegranej pozycji.

Z kuchni dobiegł go odgłos rozmowy. Znajome głosy być może posiadały więcej informacji, niż jego nędzne skrawki, którymi dysponował, a które nie miały zaprowadzić go do zupełnie niczego. Jeśli wstanie z łóżka wydawało się być ciężkie, to droga wąskim korytarzem, była walką o przetrwanie. Do jego nozdrzy uderzył zapach jedzenia, wesoło skwierczącego na kuchence. Żołądek podszedł mu do gardła, a wnętrzności wykręciły się, jakby w ramach pokuty.

- Kuuurwa - wydał z siebie coś na pograniczu bełkotu i bultogu, walcząc z samym sobą żeby się nie zrzygać. - Próbujecie nas pozabijać? - wskazał ruchem głowy na coś, co prawdopodobnie miało stać się niebawem śniadaniem. Resztki sił przeznaczył na dotarcie do krzesła, które przezornie odsunął od stołu, jak najdalej zapachów i bliżej okna, które rozchylił teraz na oścież. Przemknął wzrokiem po dwojgu braci. Choć Gus mógłby być jego lustrzanym odbiciem, prezentował się w znacznie lepszy sposób niż jego brak bliźniak. W tej chwili oddałby wszystko żeby stracić tych kilka lat i znaleźć się w formie Hugo, który mimo tego, że prezentował się tak, jakby w niedalekiej przeszłości przejechał po nim walec, wciąż zdawał się być w o niebo lepszej formie niż Huck.

- Czemu... jak... Co... Ja pierdolę - kolejne próby wysłowienia się spełzły na niczym. - Ktoś mi powie, co tu się wczoraj odjebało? - zazwyczaj mógł się pochwalić nieco większą elokwencją i bardziej wysublimowanym doborem słów, ale aktualnie jego mózg prawdopodobnie miał konsystencję starej gąbki do mycia naczyń.

Hugo Langford, Augustus Langford, candela fitzgerald

powitalny kokos
nick autora
a, n, c
ODPOWIEDZ