olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Do tej pory miała tą wysoce wątpliwą przyjemność bywać mentalnie w miejscach tak ciemnych, że nie wiedziała jak właściwie dotrwała do poranka, ale chyba nigdy jeszcze aż tak nie zeszło z niej życie. Załamała się i brakowało jej choćby resztek pary, by się z tego w jakikolwiek sposób podźwignąć. Zrobiło jej się doskonale wszystko jedno. Kolano było do wymiany? Trudno. Bolało? Trudno. Nie pojedzie na olimpiadę? Trudno. Cztery lata zasuwania za trzech? Trudno. Gary panikował? Trudno. Ktoś zapytał jak się czuje? Trud… jest okej.
Nigdy bardziej nie było mniej okej niż teraz.
Tak po prawdzie to wszystko okazywało się być tylko najdoskonalszą wręcz zasłoną dymną dla tego, jak bardzo przeżywała rozstanie ze swoim mężem. To nie tak miało przecież wyglądać. Zgoda, przecież nie mogła choćby zakładać, że kiedykolwiek będzie łatwo, że ich wspólne życie będzie jakąś niekończącą się sielanką, ale w ostatnim czasie tam odpaliły się fajerwerki z rodzaju tych, które nie fetują żadnego ważnego wydarzenia, a co najwyżej wszystko w ich otoczeniu idzie nie tak, co finalnie kończy się doprawdy spektakularnym pożarem, trawiącym wszystko do gołej ziemi, nie zostawiając zupełnie nic. Poetyckie to było bardzo, romantyczne pewnie całkiem, a jej się chciało tylko śmiać. Jednak są pożary, których Dick Remington nie był w stanie ugasić. Te, które sam wzniecił. Mimo wszystko nie była w stanie przejmować się niczym innym niż to co stało się między nimi. Machnęłaby ręką na tą całą olimpiadę, ba, ona oddałaby medale z dwóch poprzednich, z każdych innych mistrzostw też, byleby tylko wrócić do stanu sprzed. Do momentu, kiedy byli szczęśliwi, kiedy było po prostu dobrze i kiedy nie miała w pamięci momentu, w którym jej mąż się na nią zamachnął. Jak i tego wszystkiego, co udało mu się dokonać po drodze, również. Znowu zrobiło jej się niedobrze.
Ainsley nigdy też jednak nie była jedną z tych złamanych do resztki osób, które chociaż nie próbowały spotkać się ze sobą na nowo, nie mogła więc sobie pozwolić całkiem zatracić się w tym własnym, prywatnym bagienku smutku i beznadziei. Szyła więc z czego mogła. Na jakiekolwiek spotkania towarzyskie nie miała choćby najmniejszej ochoty. Nie chodziło nawet o to, że połowa jej twarzy wyglądała tak, że lepiej żeby nie wyglądała w ogóle, raczej starała się unikać okazji do tego, by zadawano jej niewygodne pytania. Owszem, jej upadku nie puszczono w wiadomościach sportowych (za co była niezwykle wręcz wdzięczna), ale wiedziała że wieści w Cairns i okolicach niosą się lotem błyskawicy, czasami prześcigając samych zainteresowanych, a miała już i tak dosyć własnych myśli. Wmanewrowała więc Garego w zorganizowanie jej tutaj laptopa i w momentach, w których ból - kolana jak i głowy - odpuszczał na tyle, że była w stanie sklecić zdanie złożone, próbowała pracować, nadrabiając braki we wszelkiej biurokracji. Próbowała okazywało się być słowem - klucz, bo do tej pory tak po prawdzie nie czuła się na siłach by zrobić cokolwiek produktywnego, ale najwyraźniej wyglądała na zajętą na tyle, że nikt nazbyt jej nie niepokoił. Taki status quo był na ten moment wystarczający, nie była przecież nawet na własnym podwórku, by na cokolwiek kręcić nosem.
Grała więc wobec zasad, które zostały jej narzucone. Spała, jadła, w momencie przebłysku po lekach stwarzała dobre wrażenie i tak w kółko. Pieprzony dzień świstaka, każdy wycięty z tej samej formy. Dziś powinna fetować swój mały prywatny sukces, kiedy była w stanie wykrzesać w sobie tyle entuzjazmu, by porozmawiać przez kilkanaście minut z jedną z menadżerek z ośrodka w Londynie. Zadowolona z siebie była na tyle, że nawet nie zaklęła pod nosem, kiedy urządzenie rozdzwoniło się ponownie, ledwo sekundy po tym jak odłożyła je na stolik znajdujący się koło swojego łóżka. Sięgnęła po nie i dosyć mechanicznie odebrała, nie zwracając nawet uwagi na to, czyje imię wyskoczyło na ekranie.
- Nie dopowiedziałam czegoś jeszcze? - zaczęła od razu, siląc się na całkiem uprzejmy ton. I dopiero cisza, która zastąpiła trajkoczący ton głosu pani menadżer, uświadomiła jej, że najwyraźniej zaskoczyła tym pytaniem kogoś innego. Odsunęła telefon od ucha i nerwowo spojrzała na ekran.
Zaskoczyła, owszem. Swojego męża.
- O - poczuła się mocno rozczarowana samą sobą, kiedy nie była w stanie nawet przywitać się z kimś, kto tak po prawdzie jest cały czas najbliższą jej osobą.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nie sądził nigdy, że powróci do punktu wyjścia i do momentu, gdy miał znowu te dwadzieścia lat i gniewnie rozstawał się ze swoją dziewczyną. Wówczas (o naiwny!) przypuszczał, że będzie boleć tylko troszkę i przez moment. W końcu to nie tak, że są miłości stałe i na całe życie. Ta zaś miała być echem dziecięcych lat Dicka Remingtona i miał do niej powracać z nostalgią, ale i pewnym zadowoleniem, że z niej wyrósł. Taki był plan i można było rzec, że realizował go całkiem zawzięcie czując się w obowiązku, by zatracić się w drobnych przyjemnościach i w kokainie. Ta powoli zaś okazywała się całkiem zaborczą suką, która właściwie wypierała wszystko z jego głowy. Liczyła się tylko ona i to tak dobitnie, że wkrótce już zupełnie nie pamiętał, że istniało coś jeszcze.
Niszczyła go- była jak jeden z tych toksycznych związków, pełnych zrywania i powrotów do siebie z poczuciem niesmaku i przyrzeczeniem, że to był ostatni raz. Ta naiwność jednak porażała go do reszty, bo musiało wydarzyć się dosłownie wszystko, by doszło do niego, że to droga donikąd. Przypłacił to całą listą błędów, która równie dobrze mogła służyć jako dowody w sprawie rozwodowej.
Bo przecież nie zapomniał o swojej dziewczynie. Wręcz przeciwnie, z biegiem lat ta tęsknota za związkiem i za jedyną osobą, która potrafiła się w niego wgryźć, stała się jego zgubą. Nie chciał twierdzić (nigdy), że to jej nieobecność stała się zarzewiem jego późniejszych dokonań, ale stracił swój kompas moralny i na nowo przestał się odnajdywać, gdy zabrakło Ainsley u jego boku. Nie twierdził, że z nią był tym dobrym człowiekiem. Nie, aż tak daleko nie wybiegał, ale przynajmniej mógł na siebie spojrzeć w lustro. Bez niej w jego życiu trwała wieczna orgia z opłakanymi skutkami, które teraz promieniowały mu w głowie, bo przecież musiał raz jeszcze do nich powrócić i przetrawić je, bo zostawiła mu dokumenty i wyszła.
Stając się znowu osobą, którą kiedyś znał i kochał.
Bzdura, przecież robił to ciągle i myślał o niej bezustannie próbując znowu wejść w zakazany krąg, ulokowany gdzieś na samym dnie piekła, gdzie zostaje już tylko zatracenie. To właśnie ono spychało go prosto w objęcia znajomej kochanki, która rozsypywała przed nim białe ścieżki, a on przecież lubił podążać utartymi drogami. Wręcz się w tym lubował, więc nic dziwnego, że właśnie i na to postawił budząc się w coraz dziwniejszych okolicznościach.
Nie zamierzał jednak tego przeżywać stając się powoli człowiekiem za jakiego od początku Ainsley go miała. Mógł jej jedynie pogratulować przenikliwości i postawienia na rozwód, który pewnie miał rozgrzać do reszty Australię.
Nie wytrzymali nawet roku od tego szumnego ślubu w Ogrodzie Botanicznym, więc pewnie wiele zakładów będzie obfitować w pieniądze. O tym myślał ostatnio sporo i o przysiędze, która dla niego miała nigdy nie stracić na wartości. To dlatego, gdy wykonali telefon ze szpitala i donieśli mężowi o jej wypadku, po całym dniu służby (która jeszcze trzymała go w ryzach), postanowił wybrać jej numer. Ten jeden, który znał na pamięć i ten jeden, który chciał zapomnieć, ale przecież to nie tak, że nagle Atwoodowie znikną z powierzchni ziemi, bo Dick wypowie życzenie. Najwyraźniej to tak nie działało i mógł tylko już nad tym ubolewać.
Nie spodziewał się jednak tak szorstkiego przywitania, prędzej tego, że po prostu nie odbierze albo rozłączy się bez słowa manifestując mu, że nie życzy sobie jego telefonów.
- Myślę, że wypowiedziałaś dużo słów, ale jeśli chcesz coś dodać… śmiało- odrzekł więc spokojnie czekając na jej reakcję.
To nie tak, że zamierzał ją na wstępie zasypywać pytaniami o stan zdrowia i samopoczucie. Do cholery, znał tę dziewczynę i wiedział, że sobie tego nie życzyła, zresztą Dick nigdy nie był człowiekiem, który za wiele mówił. Wręcz przeciwnie, milczenie wcale nie było takie złe, zwłaszcza gdy tak naprawdę nie wiedziało się, co powiedzieć i jak się zachować.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Można było uznać, że w teorii wszystko było takie łatwe. Oto bowiem para rozstawała się przez coś, coś co nieodwracalnie wpływało na ich wzajemną relację, i niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki miłość zastępowały nienawiść i ten rodzaj pogardy, który trawił trzewia do żywego i pozwalał przejść w końcu nad tym wszystkim do normalności. Wykreślić tęsknotę i to pieprzone pragnienie, by jakaś równie pieprzona czarodziejska różdżka poruszyła się znowu i wróciła to wszystko do stanu sprzed, kiedy wszystko było takie proste i po prostu dobre. Nic nie wyglądało niestety aż tak prosto, kiedy przychodziło bowiem do praktyki, Ainsley czuła się właśnie jak zawieszona w jakieś uczuciowej próżni, jakieś matni, w której nie było miejsca na żaden ruch, ani w przód, ani tym bardziej w tyl. Kwestia tego, że się z Dickiem rozstali była w końcu bezsprzeczna - takie słowa może i nie padły między nimi bezpośrednio, ale zapewne nawet nie musiały. Chciałaby umieć to zrzucić na to, że żadne z nich nigdy nie pałało specjalną wylewnością w kwestii ustalania początków i końców ich relacji, ale tym razem wszystko popieprzyło się jeszcze bardziej. Jej mąż - człowiek, którego kochała bezgranicznie, człowiek który o d z a w s z e był jej najlepszym przyjacielem, jedyny któremu mogłaby ślubować i jedyny z którym mogła planować wspólną przyszłość - okazywał się wcale nie być człowiekiem, za którego niecały rok temu wychodziła. Wystarczyło bowiem kilka miesięcy by okazywało się, że z największego szczęścia można awansować lotem błyskawicy do jakiegoś prywatnego bagna niekończącego się żalu i niczym w jakimś nieciekawym efekcie domina obserwować jak wszystko pada, jedna rzecz za drugą i kolejna za kolejną. Aż do ściany, gdzie sama nie wiedziała czy najbardziej raniącym okazywało się to, do czego w ogóle zdolny był człowiek którego przecież tak bezgranicznie kochała, czy to że potrafił wchodzić w układziki z tak obrzydliwym typem jak jej ojciec czy na koniec to, że w tak kryzysowym momencie nawet nie próbował o nich walczyć. A co, jeśli próbował, a w świecie w którym Ainsley nie ma czasu na nic i na nikogo, ona po prostu tego nie zarejestrowała? Wyrzucała sobie tak wiele rzeczy, że po prawdzie była wdzięczna że on nie szukał jakiegokolwiek kontaktu z nią wcześniej. Była prawie pewna, że wtedy posypałaby się już kompletnie i w efekcie powiedziała bądź narobiła głupot.
Teraz wcale nie czuła się dużo mądrzejsza. Wystarczyło przecież żeby usłyszała jego głos i już czuła się słaba na tyle, że najchętniej wykręciłaby się słabym samopoczuciem i grzecznie pożegnała, cały problem polegał jednak na tym, że akurat Dick znał ją na tyle, by takich rzeczy po prostu nie kupować. Omal nie westchnęła teatralnie, zamiast tego, niczym z automatu jej usta opuściło:
- Oboje wiemy, że biorąc pod uwagę ile powiedzieć mogłam, to realnie nie powiedziałam tak właściwie nic - była prawie pewna, że każda inna kobieta zaczęłaby od obrzucenia go tam zupełnie najgorszymi inwektywami, ale nagle zdała sobie sprawę, że przecież wcale nie chodzi o przeżywanie tego po raz kolejny - musiała w końcu wziąć się w garść. Lekko przygryzła wargę, zrobiło jej się głupio, że w ogóle to wyciągnęła, a za chwilę zrobiło jej się bardziej głupio, bo wiedziała, że on - skubany - dobrze wie, że ta niezręczna cisza jest właśnie idealnym przerywnikiem na to, by Ainsley wymyślając bardziej szczęśliwy temat, czyniła takie rzeczy. - Przepraszam, mam nie najlepszy dzień, nie powinnam być nieprzyjemna - to też było to, że ona nawet w tak niedorzecznych chwilach jak rozmowa ze swoim nadal-aktualnym-ale-trochę-jakby-byłym-mężem była tą idealnie wychowaną panienką z dobrego domu i zachowywała się tak, żeby on sobie niczego złego o niej nie pomyślał. Dobre sobie.
I pewnie przejęłaby się tym wszystkim bardziej i wzywała właśnie choćby i wszystkich świętych, by oto objawili się i wyciągnęli ją z tej rozmowy, ale wtedy zrozumiała, że ten telefon wcale nie jest przypadkowy.
- Wiesz już? - zapytała cicho i na dodatek głosem tak niepewnym, jakby sama świadomość że informacja o tym co najlepszego się jej przydarzyło poszła w świat, była tak bolesna że mogłaby sobie z tym nie poradzić.
Po prawdzie tak trochę było, ale nie chodziło nawet o to, że oto stała przed momentem, w którym będzie musiała uświadomić sobie i po prostu przyjąć do wiadomości, że to jest właśnie ten wielki i podobno spektakularny koniec jej kariery. Chodziło raczej o to, że będzie musiała to zrobić sama. I tak jak przez całe życie w pewien pokręcony sposób doceniała pewien rodzaj samotności, który wymuszał tryb jej życia, tak tym razem było zupełnie inaczej.
Cholernie nie chciała zostać sama.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Szalenie chciałby ją znienawidzić. Może lepiej byłoby, gdyby na niego doniosła, gdyby przynajmniej zniszczyła mu jego strażacką karierę, a więc jedyne co trzymało go w ryzach przez dłuższy czas. Wtedy zapewne byłby w stanie jej złorzeczyć i uważać ją za przekleństwo swojego życia. To zdecydowanie ułatwiłoby całe to rozstanie, które również zawisło w próżni. To przecież nie było tak, że nagle po ich kłótni oboje pobiegli do adwokata, by sfinalizować rozwód. Wręcz przeciwnie, Dick miał wrażenie, że oboje stanęli w rozkroku i przez to cała ta historia stawała się jeszcze trudniejsza. Nie dało się odejść i nie dało się zostać, a oni nagle zaczęli grać w jednym z tych hollywoodzkich melodramatów, gdzie para zbliża się i oddala.
W filmie może to się sprawdzało i angażowało widza w stu procentach, w życiu było cholernie męczące i sprawiało, że Remington czuł się wycieńczony. To ich zawieszenie było jak nieustanny dyżur na remizie, gdzie musiał być przygotowany absolutnie na wszystko i trwał w gotowości, by wreszcie okazało się, że musi przebrać się i iść do domu. Właściwie obecnie to już nawet domu nie miał, więc wszystko mu było jedno.
Dobrze, poza stanem jej zdrowia najwyraźniej, bo w innym wypadku nie wykonywałby tego telefonu. Nie robił tego z ciekawości, bo jako mąż został poinformowany o wszystkim i zaproszony na oddział, więc nie musiałby nawet z nią rozmawiać. Pewnie zakręciłby się ponownie wokół Dillona i wytłumaczyłby mu to przy piwie, więc naprawdę nie musiał pytać jej bezpośrednio. Chciał jednak- i miał nadzieję, że i ona ma tego świadomość- zapewnić jej tyle prywatności, ile się tylko dało i usłyszeć od niej wersję, jaką sprzedałaby mu sama.
Nie wnikał czy będzie zgodna z prawdą. Skoro się rozwodzili (to przeklęte słowo), miała prawo oszukiwać go do woli i kreować rzeczywistość tak bardzo jak tylko chciała. Z tego też powodu nie zraził go jej ton ani ewidentne wkurzenie, które pulsowało przez telefon. W innych okolicznościach pewnie zaśmiałby się i stwierdził, że całe szczęście, iż jest daleko. W tych obecnych nie pokusił się o żaden dowcip czując się tak ciężko jak nigdy dotąd podczas rozmowy z nią. Było to iście zabawne, że ludzie, którzy kiedyś byli najbliżej siebie jak tylko się dało, ci, którzy świętowali każdy dzień swojego małżeństwa w łóżku i nie tylko, teraz uważnie dobierali słowa, którymi celowali w siebie.
Przynajmniej tak robił Dick, bo Ainsley miotała nimi jak wściekła, ale już ustalili, że dziewczyna miała słuszny powód.
- Jeśli chcesz się poprawić i mi wszystko wygarnąć, proszę. Chyba lepiej tutaj niż na sali sądowej- pierwszy raz w ogóle o tym wspomniał, ale przecież doskonale wiedziała o co mu chodziło. Nie stać ich było na publiczne pranie brudów, więc pewnie w przyczynach rozpadu małżeństwa wpiszą różnice nie do pogodzenia i właściwie tak było. Ona nie była w stanie pogodzić się z tym, że on był damskim bokserem i nieważne, że działo się to przed ich ponownym pogodzeniem się. Pewnych grzechów nie dało się wymazać, ot tak, choć Remington bardzo próbował.
Westchnął, gdy zamiast obrzucić go inwektywami, zaczęła go przepraszać.
- Widzę, że nauka Allegry nie poszła w las- zauważył z przekąsem. - Jeśli tylko się odrobinę wychylisz, musisz przypomnieć sobie, kim jesteś i jak bardzo nie chcesz być postrzegana jako ta histeryczna kobieta- niemal z pamięci cytował kazania ukochanej teściowej krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Nie mógł nic poradzić na to, że baba grała mu na nerwach najlepiej ze wszystkich, a obecnie i tak strach o Ainsley czynił z niego furiata.
Nie zamierzał jednak tego okazywać za bardzo, ni, gdy wreszcie padło pytanie, z którym musiał się zmierzyć od samego początku. Wie, wiedział, jasne, że dotarły do niego te hiobowe wieści i w pierwszym odruchu myślał o tym, by przybiec do szpitala i po prostu ją przytulić, ale życie nie było filmem i wszystkie grzechy nie wymazywał jeden romantyczny gest. A szkoda, mogliby wtedy żyć długo i szczęśliwie, a ona byłaby w ciąży i założyliby rodzinę.
Zamiast tego w słuchawce zapadła cisza, bo musiał przetrawić to, co było dla nich oczywiste. Za jednym zamachem życie Ainsley Remington (a może już Atwood?) legło w gruzach i Dick czuł się za to odpowiedzialny. Ciążyło mu to jak kamień młyński, uwiązany gdzieś na szyi.
- Tak, wiem. Jedna kontuzja złamała całą twoją karierę. Pewnie na twoim miejscu oddałbym tego konia do ubojni- prychnął, choć wiedział, że ona do takich wniosków nie dojdzie.
A Dick?
Dick zabiłby dla tej kobiety i właśnie dlatego nie zasługiwali na szczęśliwe zakończenie.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

trigger warning
przemoc, treści kontrowersyjne
I ona cholernie mocno z całego dostępnego wachlarza uczuć chciałaby móc odgrzebać komplet, który pozwoliłby przejść z obecnego stanu do nienawiści, najlepiej tak ogromnej by móc o nim, a najlepiej o n i c h zapomnieć. Potrafić przejść do momentu, w którym za to wszystko czego dokonał - omal nie udławiła się właśnie śmiechem, cóż to przecież były za zaszczyty - gardziłaby nim tak samo jak całym pozostałym gronem jego szacownej familii. Czym w końcu miał różnić się od ojca - przemocowca, pieprzonego dżentelmena ukrywającego się za fasadą idealnego wizerunku przed wszystkimi siniakami i całą krzywdą, jakiej z jego ręki - dosłownie i w przenośni - doświadczyły kobiety? Albo od braciszka - ironia jest dosyć celowa - który najwyraźniej uważał, że nie ma nic złego w tym, że prawie zgwałcił jej przyjaciółkę? Najwyraźniej fakt, że próbował dokonać tego w jej domu, w jej sypialni, w jej pieprzonym łóżku, również w żaden sposób go nie pogrążał. Znowu zrobiło się jej niedobrze.
Szybko jednak spotkała się ponownie z irytującym ją wnioskiem - n i e potrafiła. Nie wiedziała do końca co i kiedy się w niej zepsuło, ale najwyraźniej od dwudziestu już blisko lat nie była w stanie przestać kochać tego człowieka, wychodząc przy tym na najbardziej słowną ze słownych - kiedy mówiła mi, że mógłby być odpowiedzialny za choćby koniec świata, i tak stałaby po jego stronie, nagle okazywało się to prawdą. Nie potrafiła obrzucać go inwektywami, uznawać za winnego zniszczenia jej życia czy choćby tego, że - to nadal był efekt tego specyficznego zepsucia - prawdopodobnie nie potrafiła pokochać nikogo innego. Powinna go znienawidzić, to powinno być takie proste, prawda?
W praktyce jednak nienawidziła, owszem, ale głównie samej siebie.
Nie umiała ruszyć do przodu. Stanęła w tym miejscu, gdzie oboje zdążyli już zapewne ściągnąć obrączki, ale nadal nie potrafili werbalnie uznać, że to koniec. Dick Remington zdążył stać się człowiekiem, którego Ainsley zaczęła się bać, ale nadal nie tym, o którym byłaby w stanie powiedzieć cokolwiek złego. Jak bardzo było to obrzydliwe? Jak bardzo obrzydliwa była ta jakaś popieprzona lojalność, którą właśnie wykazywała? Powinna śmiać się wręcz do rozpuku z tego, jak idealną żoną była.
I przyznać mu rację, że najwyraźniej nauki Allegry nie poszły w las.
Nienawidziła siebie jeszcze bardziej.
Nienawidziła siebie, tego że niezależnie od wszystkiego będzie i Atwoodem, i Remingtonem, i tego że stała się taka sama jak jej matka. Pieprzona wydmuszka przyklejona do jakieś popapranej rodziny, której winy trzeba ukrywać za idealnym, hollywoodzkim uśmiechem numer pięć.
Temat sprawy sądowej przemilczała. Tak właściwie to pewnie musiałoby być nawet zabawne, gdyby nagle postanowiła wybić się na niezależność tak skutecznie, że właśnie w trakcie swojego - jakże zatem spektakularnego pewnie - rozwodu wyciągnęłaby wszystkie winy jednej i drugiej rodziny. Biedna, pewnie nie zdążyłaby się wyrobić w trakcie jednej rozprawy.
- Allegra, m ó j d r o g i - sam zaczął. - przepraszam użyłaby na końcu zdania, byś to t y poczuł się winny, że doprowadziłeś do niezręcznej sytuacji. Byłbyś zobowiązany zrekompensować się damie komplementem, tym samym przyznając że to jej będzie na wierzchu - tak, to był ten sam wyniosły ton zarezerwany dla jakże drogiej jej matki - wcale nie - i poczuła się na dodatek wręcz zniesmaczona samą sobą, że z taką łatwością przychodzi odnajdywanie się w jej roli. - Nietrudno zatem zauważyć, że zapewne nawet t o w oczach Allegry robię chujowo - dodała już z taką obojętnością, że gdy tylko mocniej by się postarał, pewnie byłby w stanie wyobrazić sobie jak wzrusza ramionami. Jak ona bardzo chciałaby przyznać, że po tych wszystkich latach jest jej już wszystko jedno, w zamian za to miała ochotę wykrzyczeć mu, że docenia wyciąganie najgorszego możliwego tematu, by jej dodatkowo dokopać.
- Najprędzej zresztą - wręcz poczuła, że musi ten temat zakończyć w ten sposób. - Wysłałaby cię do diabła, zostawiając co najwyżej do pożarcia żywcem prawnikowi - i nie mogła się wręcz powstrzymać, żeby w całym ogromie tego całego niesmaku, złości, wściekłości i wszystkiego innego, na jej twarzy pojawił się zaczepny uśmiech.
To było właśnie to. Oni, do jasnej cholery, mieli się rozstać. J e j m ą ż był w końcu pieprzonym przemocowcem, z gwałtem na koncie, ale najwyraźniej to uczucie wyjątkowości, które zostawił w jej głowie, rozpierzchło się po niej, robiąc jej z mózgu sieczkę.
W końcu jej nie był w stanie skrzywdzić, prawda?
Od ogromu wrażeń zaczynała boleć ją głowa. A może to zasługa przyznania wszem i wobec, że jej kariera jest zakończona? Nie umiała chyba jeszcze zdecydować. Westchnęła jedynie ciężko, pochylając lekko głowę, palcami uciskając to miejsce między oczami, jakby to mogło cokolwiek pomóc przy wstrząśnieniu mózgu i bólu, który wracał do niej jeszcze częściej niż wspomnienia z tej pieprzonej nocy, kiedy wyszła z ich domu po raz ostatni. Słowo za słowem, gest za gestem. Wyprostowała się dopiero, kiedy wyobraźnia podsunęła jej te ostatnie klatki, i nawet jakoś już odruchowo całkiem roztarła najpierw jeden, potem drugi nadgarstek. Ślady po tym jak wtedy ją złapał zniknęły już prawie całkiem, Gary przestał spoglądać krzywo, i była bardziej niż pewna że w ten sposób dodał dwa do dwóch w temacie ich rozstania. Prewencyjnie więc wolała nie doprowadzać do ich spotkania, doceniając powściągliwość swojego męża, który to decydował się na bezpieczną rozmowę telefoniczną.
Tak po prawdzie jednak, wiedziała. Wiedziała, że tęskni za bardzo. Że teraz za bardzo wygrywa z nią realny strach i to całe skołowanie, ale gdyby tylko to wszystko działo się za trochę, za jakiś czas... Cholernie by chciała by tu z nią był. Nawet, gdyby miało się to skończyć happy endem rodem z telenoweli, ale w przeciwieństwie do ich cudownych bohaterek zapewne nie byłaby gotowa na niezaplanowaną ciążę.
- Dziękuję ci serdecznie za tą bezpośredniość. Cholernie tego potrzebowałam - fuknęła trochę, choć próżno było w tym szukać złości. Zaśmiała się nawet jeszcze na koniec. Co za ironia losu. Czemu oni w ogóle byli w stanie funkcjonować w ten sposób, zamiast się rozstać i pieprznąć raz a skutecznie, rozmawiali jakby nadal byli parą najlepszych przyjaciół a jej ostatnie zdanie było niczym najdoskonalszy prywatny żart. To przecież nie było tak, że uraz kolana miał ją wykluczyć z uprawiania sportu na zawsze. Piłkarze wracają na boisko po podobnych urazach, czemu ona miałaby być gorsza? Dick jako jedyny wiedział, że przy dobrych wiatrach miał być to jej ostatni sezon. Zakończony na jej zasadach, z tupnięciem, mistrzostwem świata i olimpijskim w jednym roku. Zamiast tego jednak doczekała się dramatu, którym żyć będzie cały Daily Mail i nigdy tak mocno jak teraz nie chciała cofnąć czasu i nigdy tej kariery nie zaczynać. - A mój koń to za drogie carpaccio nawet jak na restaurację twojego ojca - stwierdziła z mocą, bo fakt - nigdy nie wyciągnęłaby takiego wniosku. Daleko jej miało być do jednej z tych zafiksowanych na punkcie zwierząt koniar, ale swoim olimpijczykom była oddana niczym najbliższym i najdroższym - dosłownie i w przenośni - pupilom, nawet Dick, czy Julia, nie mieli specjalnego pola do popisu w temacie deprecjonowania jej wyborów. Każdy miał jakiegoś bzika.
Choć może powinni, skoro były to zwierzęta droższe od luksusowych samochodów, tych na dodatek z zupełnie najwyższej półki?
ODPOWIEDZ