Tak jakby ukrywa się przed światem — sprzedając w antykwariacie
31 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
#9

To był... dzień pełen emocji. Nie bójmy się tego powiedzieć. Nie to, że na Lorne Bay spadła jakaś bomba atomowa, żeby każdy będzie go pamiętał. Możliwe, że sama Angie nie będzie go pamiętać za jakiś czas, bo niby nie stało się w trakcie go nic wielkiego, ani wiele pamiętliwych rzecz, ale ooof. Działo się. Nie dość, że zaspała, a tego dnia akurat nie mogła się spóźnić, co właścicielka antykwariatu powtarzała jej co najmniej od tygodnia. Wpadła do sklepu z mokrymi włosami i kosmetyczką z makijażem w ręce, ale spóźniła się tylko dwie minuty i była przed gościem, który przyjechał coś tam naprawić w sklepie. Siedział tam cały czas, przez co Angie nie dość, że musiała pracować, to jeszcze pilnowała typa i skakała wokół niego. W porównaniu do tego, że zazwyczaj większość czasu piłuje paznokcie, albo przegląda instagrama, to faktycznie miała prawo się zmęczyć. Po pracy poleciała do Didi żeby ją wziąć na spacer, bo rano zdążyła ją tylko wypuścić na trawnik. Co prawda, ten pies nie potrzebował wybiegania się, ale wiadomo, ile można siedzieć na kanapie w domu...
Więc panie poszły sobie na spacer. I na lody przy okazji. A skoro były już w okolicy sklepu spożywczego, to Didi wylądowała na moment na rękach u swojej pańci, a ona kupiła sobie butelkę wina. Nigdy by nie zostawiła psa przywiązanego do czegośtam przed sklepem, a takiego mikruska spokojnie można było wziąć na ręce.
Gdy wracała, znowu niosła psa na rękach, bo się biedny zmęczył i odmówił dalszej współpracy. Życie jest miłe, jeśli można położyć się na chodniku, wywalić język i odmówić dalszej współpracy, bo nóżki bolały. Angie nie miała takich luksusów, jeśli nie chciała czegoś robić, to jak każda samodzielna, dorosła kobieta to i tak musiała to zrobić.
Gorzej, że faktycznie była samodzielną i nie bojącą się niczego kobietą. Nie miała w tym momencie życia żadnego mężczyzny, który by służył jej ramieniem, zabijał pająki i takie tam. W gruncie rzeczy była zadowolona z takiego obrotu spraw, z drugiej strony, w chwilach takich jak ta...
Kiedy wraca sama, niemal po ciemku, a przynajmniej w porze dobranocki, bo o ciemności to trudno mówić w trakcie australijskiego lata... Wracając do tematu. Wracała sama, z psem i już z odległości zauważyła, że coś jest nie tak, że drzwi od jej małego domku są uchylone. Czy ktoś chciał ją okraść? Nie, to było bez sensu. Przecież nie miała tam nic cennego. Skąd miała mieć? Pracując w antykwariacie nie zarabiała kokosów. Więc kto mógł coś chcieć z jej chatki? Może był jeszcze w środku, wkurwiony, że nie ma co ukraść i chciałby ja za to zabić? To było przerażające. Serce blondynki biło jak szalone, niemal wyskoczyło z jej z piersi! Cofnęła się kilka kroków, stanęła za pierwszym lepszym drzewem w okolicy i zastanawiała się, co teraz. Jak miała sprawdzić, czy ktoś tam jest, czy wszystko jest spokojnie. W tym momencie naprawdę żałowała, że nie ma nikogo, do kogo mogła się odezwać. Do braci ewentualnie, ale to nie to samo. Prędzej zadzwoniłaby do Colina, ale jak wybierała jego numer, to znaczy szukała go na liście ostatnio wybieranych numerów, trafiła na Parkera. Zawahała się. Kiedyś waliłaby do niego jak w ogień, ale wtedy gdyby się ktoś do niej włamał, to również włamałby się do niego, więc to miało sens. Tylko z Angie była krótka piłka - żeby wiedzieć, że coś jest głupie, trzeba było mieć szare komórki, a ona ich nie posiadała. Dlatego też nie bardzo widziała problem w tym, że zadzwoniła właśnie do niego-Parkeeer.... przyjechałbyś do mnie proszę? Teraz, zaraz, natychmiast? Mam butelkę wina i.... chyba włamywacza w domu-dodała na koniec. No przecież wiadomo, że tresera krokodyli to by nie wyrwała już na duży dekolt, ale na włamywacza? Kto wie.-Nie, nie zbliżam się. Widzę, że są drzwi otwarte, a ja ich tak nie zostawiłam, na bank! Dobrze, poczekam...-powiedziała, od razu rozglądając się, czy przypadkiem nie widzi znajomego samochodu, którym miałby podjechać jej były mąż.

parker guillebeaux
Właściciel WS i opiekun krokodyli — Wildlife Sancutary
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I practice self-destruction by watching you love someone new.
015.
Parker nie miał ostatnio zbyt dobrego okresu w życiu. Chciałam zawęzić linię czasu i podać jaki okres czasu mam na myśli, ale niestety nie dam rady. Zapewne odkąd doszło do tego pamiętnego morderstwa, jego życie było równią pochyłą. Nic mu nie wychodziło, nic mu się nie układało. Przynajmniej w życiu prywatnym, bo w pracy było super. Sanktuarium funkcjonowało, nie musiał się stresować tym, że nie ma pieniędzy i że je zamkną. Potrafił się zaprezentować na różnych eventach, poza tym zdążył już zauważyć, że ludzie chętniej wpłacają pieniądze na zwierzęta niż na dzieci. Nie wiedział czy to działało tylko w Australii i w związku z tym, że tutaj tych zwierząt było od zajebania, czy po prostu cały świat bardziej troszczył się o dzikie zwierzęta niż ludzkie istoty. W sumie to nie bardzo go to interesowało. Nie miał dzieci, więc było mu to bez różnicy. Nie miał nawet chyba dzieciatych znajomych, więc nie musiał udawać takiego zainteresowania. Dodatkowo, w utrzymaniu sanktuarium bardzo pomagało to, że jednym z jego bliskich znajomych był sam burmistrz. Co prawda Parker starał się nie nadużywać znajomości z Carterem, ale czasami potrzebował potwierdzenia i to szybkiego, że sprawy sanktuarium są zaopiekowane.
Obecnie było co prawda już parę godzin po zamknięciu sanktuarium, ale to wcale nie oznaczało, że pracownicy mogli się rozchodzić do domów. A przynajmniej nie wszyscy. Zawsze zostawało troszkę rzeczy do zrobienia. Nie było okresu, gdzie odwiedzin było mniej. No dobra, może jak lały deszcze to ludzie rzeczywiście decydowali się na to, żeby zostawać w domach. Parker jednak bardzo często wychodził ostatni. Nie chciał być szefem, który pojawia się w pracy na chwilę, nadzoruje wszystkich i sobie wychodzi. Chciał być traktowany jak każdy inny pracownik. Łącznie z tym, że chciałby mieć mniej roboty papierkowej. Niestety tak to nie działało. Tej miał najwięcej i nie mógł tego do nikogo oddelegować. Także dilował sobie z tą robotą papierkową i ignorował pochodzenia przychodzące od Angie. Nie miał czasu teraz rozmawiać z nikim. Miał rzeczy do zrobienia. Kiedy jednak dzwoniła po raz czwarty to już się zirytował. Dzwoniła do niego częściej niż jego własna matka, a przecież byli po rozwodzie. Powinni się rozejść w swoje strony, prawda? Tym bardziej, że żadne z nich nie było szczęśliwe w tym małżeństwie. Jedną ręką trzymał telefon przy uchu, a drugą położył na twarzy ukrywając w niej oczy. Poinstruował Angie co powinna robić i obiecał, że przybędzie najszybciej jak się da. Po rozłączeniu się siedział przez chwilę i martwym wzrokiem wpatrywał się w biurko. Był wściekły, że robotę papierkową będzie musiał przełożyć na jutro. Ciężko wzdychając wstał i wyszedł ze swojego biura. Chwilę zajęło mu znalezienie jakiegoś pracownika i poproszenie go o to, żeby zamknął dzisiaj sanktuarium. On niestety nie będzie w stanie tego zrobić. Wsiadł w auto i ruszył w stronę domu byłej żony.
Podjechał i zaparkował w jakiejś bezpiecznej odległości. Rozejrzał się za Angie, ale nigdzie jej nie dostrzegał. Dopiero jak zrobił kilka kroków w przód to zauważył, że ta czai się w krzakach. – I jak? Ktoś wychodził przez ten czas? Coś się działo? Jakieś hałasy? – Zapytał zmartwionym tonem głosu i podszedł bliżej. Zaraz jednak przeniósł wzrok na dom, który wydawał się dosyć spokojny i cichy. – Jesteś w ogóle pewna, że ktoś tam w ogóle jest? – Zapytał i przez chwilę jej się przyglądał. – Dobra. Idę do środka sprawdzić co się dzieje. – Odparł i wyciągnął jeszcze dłoń, żeby podrapać Didi. Cieszył się, że chociaż psa nie było w środku. Wiedział, że nikomu nie stała się krzywda. No ale tak jak powiedział tak zrobił, ruszył w stronę domu i wszedł do środka. Nie brał ze sobą żadnego kija baseballowego ani żadnej innej maczugi. Miał swoje pięści. Wygrałby z każdym. No może poza kangurem, bo kangur to by go rozszarpał swoimi pazurami. Ostrożnie wchodził do każdego pomieszczenia po kolei i oglądał wszystko dokładnie. Nic nie wskazywało na żadne włamanie. – Chyba nikogo nie ma! – Krzyknął tak, żeby Angie go usłyszała.
Tak jakby ukrywa się przed światem — sprzedając w antykwariacie
31 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Angie też nie mogła narzekać na to, że jej życie było specjalnie łatwe. Pewnie, trudności rzucane pod jej nogi były zupełnie innymi, niż te, które trafiały się innym osobom. Każdy miał swoje brzemię do niesienia, by uprzykrzało życie. Nie bójmy się tego powiedzieć, nie ma ludzi, których życie było idealne i przyjemne przez cały czas. Momentami na pewno, zarówno Angie, jak i Parker na pewno miewali takie okresy, niekoniecznie w tym samym czasie. To co dla jednego jest udręką (jak życie z Angie), dla drugich było całkiem przyjemne (życie z Parkerem). No dziwny jest ten los, co zrobisz.
Choć ona akurat całkiem zdawała sobie sprawę z tego, że może być ciężką osobą do współżycia. Nie to, żeby miała jakieś takie naprawdę głębokie myśli, że zdawała sobie z tego sprawę, lecz dochodziła do tego w inny sposób. Wiedziała, że przez jej życie przetoczyło się wiele osób, również mężczyzn, którzy nie dość, że nad wyraz często przewracali oczami, to jeszcze nie zabawiali długo w jej życiu. Guillebeaux jednak był inny. Nie to, żeby nie przewracał oczami, bo był w tym mistrzem, ale pomarudził, pomarudził, a jego była żona zawsze mogła na niego liczyć. I ona to ceniła! Owszem, trochę za nim tęskniła, za jego osobą, za posiadaniem jakiegokolwiek (przystojnego) mężczyznę w swoim życiu, ale to nie tak, że w swojej pustej główce układała jakieś plany, jak go uwieść i sprawić, żeby znowu ją kochał. Ona chyba nie byłaby w stanie się z nim związać, wiedząc że ma żyłkę do zdrad. Co innego pójść z nim do łóżka, tak bez zobowiązać, ale ciii.
Angie była wytrwała. Choć pewnie jakby jeszcze przez chwilę odbijała się od poczty głosowej, to by zadzwoniła do kogoś innego. Do Reefa na przykład, bo Colina trochę trochę się jednak wstydziła. Tylko dlatego, że ostatnio jak wymieniał jej żarówkę w sypialni, to dojrzał jej zabawkowe kajdanki, które miała... bo kiedyś dostała od kogoś, jako żart! Nie używała ich ale nie, nie wolałaby jego profesjonalnych, policyjnych. Także w gruncie rzeczy Parker był dobrą osobą, aby prosić go o przysługę, która wymagała sporo odwagi i nieco szaleństwa.
-Hej, nie, chyba nikogo nie widziałam, choć wydaje mi się, że drzwi są teraz bardziej uchylone...-powiedziała, wyłaniając się zza krzaka. Ona widziała nadjeżdżający samochód, ale chowała się przed potencjalnym włamywaczem. W końcu w jej domu nie można było niewiele cennego znaleźć, więc kto wie, czy ten złodziejaszek nie chciałby się na niej wyżyć za to, że skok mu się nie udał.
-Nie mam pojęcia, ale dam sobie rękę uciąć, że zamknęłam drzwi. I to na klucz-zaznaczyła, choć nawet jakby tylko zamknęła je na klamkę, to dziwne byłoby że drzwi są teraz otwarte, czy tam uchylone. (A ona skończyłaby bez jednej ręki). Blondynka się stresowała, bo jednak mieszkała sama, a Didi absolutnie nie była psem obronnym. Teraz to pewnie będzie mieć pewne obawy, aby zostawać samej w domu! -Parker! Bądź ostrożny....-poprosiła go. No nie mogłaby żyć ze sobą, gdyby okazało się, że naraziła go na jakieś niebezpieczeństwo, albo coś mu się stało.
-A coś zrobił w środku?-zapytała, dość niepewnie podchodząc do swojego domku. Pewnie trudno było to stwierdzić, bo nie da się powiedzieć, że blondynka zostawiła ten dom w perfekcyjnym porządku. Nie była jakąś okrutną fleją, dobrze prowadziła dom, potrafiła trzymać porządek, zajmować się dobrze domem, ale sprzątanie wymagało czasu a utrzymywanie porządku wymagało zaciętości. Tego poranka Donoghue nie miała ani tego, ani niczego, bo w końcu zaspała. Więc cóż, dom nie wyglądał najlepiej, ale raczej dało się stwierdzić, czy ktoś po nim myszkował, czegoś szukał czy jednak nie...

parker guillebeaux
Właściciel WS i opiekun krokodyli — Wildlife Sancutary
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I practice self-destruction by watching you love someone new.
Parker naprawdę był pewien tego, że po rozwodzie, drogi jego i Angie po prostu się rozejdą. Nie zakładał, że nadal będą ze sobą w stałym kontakcie. Był pewien, że w ogóle nie będą w kontakcie. Jeszcze zrozumiałby gdyby to on pragnął kontaktu i jej się narzucał, w końcu to nie ona zraniła go. Był jednak pełen podziwu dla tego jak Angie się zachowywała w stosunku do niego. Do zdrady z Elaine się przyznał. Oczywiście przy okazji oznajmiania jej, że chce rozwodu. Jak zaczął ją zdradzać to o tym nie wspominał. Nie był idiotą. Angie wiedziała, że Parker nie był jej wierny, a i tak nie miała problemu z tym, żeby się do niego zwracać. Nawet fakt, że ona z reguły była dla niego miła i uprzejma, też był dla niego irytujący. Zapewne dlatego sam reagował na to wszystko będąc chamem. A on jednak nie był chamski z natury. Starał się być dobrym człowiekiem. Starał się, ale to, że mu nie wychodziło to już inna sprawa. Nie wiedział czy Angie mu kiedykolwiek wybaczyła, ale jej zachowanie sugerowało mu, że tak i chyba to go wkurzało najbardziej. Że Angie była na tyle dobra, że wybaczyła mu najgorsze co mąż może zrobić swojej żonie.
- Dobra. Sprawdzę to. – Skinął głową. Cieszył się, że coś takiego zaobserwowała. Niby mała rzecz, ale mogło się okazać, że włamywaczem jest dzikie zwierzę, które właśnie już opuściło jej dom, ale Angie go nie widziała, bo było za niskie. Chociaż nie wiedziała jak to zwierzę poradziłoby sobie z obsługą klamki. Była to jednak Australia, więc musiał zakładać nawet te absurdalne scenariusze.
Pokiwał głową. Oczywiście zaufał jej, że rzeczywiście zamknęła dom wychodząc z niego. W końcu to dosyć normalny odruch i ludzie pamiętają o tym, żeby zamykać za sobą drzwi. Nawet jeżeli nie użyła klucza do zamknięcia ich to głupotą byłoby wyjść z domu i zostawić drzwi otwarte na szerokość. Nawet uchylone drzwi byłyby głupotą. Jednak przez swoje przemyślenia odnośnie tego, że Angie potrafiła być dobrą osobą, Parker zapomniał o tym, że potrafiła być też osobą, która czasami zapomina o myśleniu. – Jasne. Gdybym nie wrócił za 10 minut to uciekaj. Kluczyki są w aucie. – Oczywiście sobie zażartował co potwierdził posyłając jej lekki uśmiech. Miał zamiar wrócić. Z drugiej jednak strony, znowu… to Australia, można spodziewać się wszystkiego.
Stanął w drzwiach wejściowych i otworzył je szerzej, żeby blondynka mogła wejść. – Ja? Absolutnie nic. To już tak wyglądało jak przyszedłem. – Jak wchodził do domu, to w ogóle nie skupił się na bałaganie. Chociaż może powinien, bo byłaby to spoko wskazówka odnośnie tego czy ktoś w tym domu rzeczywiście był i przeszukiwał jej meble czy nie. – To twój syf? – Zapytał patrząc na porozrzucane rzeczy. Po chwili jednak przeniósł wzrok na nią. – Tak żyjesz? – Wiedział, że Angie nie należała do zbyt ogarniętych osób, ale to akurat nigdy nie było dla niej jakimś wielkim problemem. Jak wracał do domu to wiedział mniej więcej gdzie co jest i jej bałaganiarstwo nie kolidowało z układem rzeczy w domu. O dziwo. – Wszystko w porządku? – Zapytał kładąc jej dłoń na ramieniu. Wolał się upewnić, że to potencjalne włamanie w żaden sposób nie wpłynęło na jej zdrowie psychiczne. Nie wydawała się być jakoś specjalnie roztrzęsiona, ale kto tam wie. – Mam ci pomóc to ogarnąć? – Zapytał, bo jak już tu był to równie dobrze mógł jej pomóc. I tak raczej do pracy nie wróci. Nie było sensu.
Tak jakby ukrywa się przed światem — sprzedając w antykwariacie
31 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Angie nie od początku wiedziała, że ma rogi większe niż niejeden jeleń mieszkający w australijskim lesie. Bo tam jakieś żyją, prawda? Czy inne zwierzątka, posiadające również coś na swojej głowie poza uszami. No, nieważne. Jednak bycie głupim miało czasem swoje dobre strony, serio! Człowiek się nie martwił, niczym, żył bez świadomości, że coś złego może go spotkać, że zło w ogóle istnieje. Pewnie, gdy usłyszała wprost, że Parker z kimś sypia, to totalnie w to uwierzyła. Nie było to łatwe, ani przyjemne, ale dotarło to do niej. I rozwód tutaj miał sens. Może jakby ten powiedział tylko, że jej nie kocha, że coś tam, to walczyłaby o ich związek... Bo wbrew pozorom, mimo że wciąż się z nim kontaktowała, to nie miała ochoty na to, aby byli ze sobą parą znów, by dali sobie drugą szansę. Co ją ciągnęło do niego? Wspólnie wychowywali psie dziecko, prawda?! No, wychowywanie to dużo powiedziane, bo to głównie blondynka je wychowywała, ale Parker miał prawo do widzeń! Plus... nie bójmy sie tego powiedzieć. Angie nie należała do osób, które wszyscy lubili, czy byli w stanie tolerować. Czuła się czasem samotna, a wiedziała, że kto jak kto, ale Guillebeaux, jej nie odmówi. Nie za każdym razem przynajmniej, bo na pewno kiedyś się to zdarzało!
-Uważaj na siebie! Na zastawione na mnie pułapki też!-zawołała. Jakby coś stało się jej byłemu mężowi, to chyba by się popłakała, a przede wszystkim, by sobie tego nie darowała. Bo to wyglądałoby, jakby wrzuciła go na minę, która miała wybuchnąć pod jej stopami. Choć z drugiej strony, jej ego zostałoby mile połechtane, że nawet tyle czasu po rozwodzie, Parker jest w stanie się dla niej poświęcić. To musi być miłość! Albo syndrom sztokholmski, cholera wie. Pokiwała głową tylko na wieść o wianiu i o kluczykach, bo wzięła to na serio. Z trzema szarymi komórkami ciężko czasem mieć poczucie humoru, niestety.
-Nie, nie Ty. Ten włamywacz, czy ktoś-wyjaśniła. Czemu mężczyzna miałby demolować jej dom? Nie kochał jej, to było jasne, ale raczej nie miał prawa być zraniony, aby szukać okazji, by się odegrać. Choć mogło to być w myśl zasady jeśli ktoś Cię poprosi o zrobienie czegoś, to to zrób... Tak źle, aby nigdy więcej nie chciał Cię o to prosić. Miało to sens. Może to by zniechęciło Angie do męczenia Parkera, mooże!
-Uhmm....-spuściła wzrok, bo poczuła się nie dość, że oceniana, to jeszcze po prostu krytykowana, niczym mała dziewczynka, przez swojego rodzica, matkę czy też ojca, że ma burdel w pokoju. -Nie, to znacz tak. To znaczy...-westchnęła i przeczesała włosy, bo puszczając Didi wolno, miała w końcu obie ręce wolne i mogła być prawdziwym człowiekiem!-Nie, nie żyję tak na co dzień. Po prostu miałam ciężki poranek dziś, zaspałam, nie wyrobiłam się z niczym i po prostu ścielenie łóżka nie było dla mnie priorytetem przed wyjściem do pracy-wyjaśniła. No, gdyby to tylko chodziło o rozkopaną kołdrę na łóżku. No, ale jak kobieta się szykuje, to ręka noga, mózg na ścianie, wiadomo jak to jest. Co innego, jeśli w swoim poprzednim cieleniu utrzymywanie porządku w domu było jej głównym zajęciem! Choć wtedy to chyba i tak nie zdałaby testu białej rękawiczki Małgosi Rozenek-Majdan.
-Ze mną? Żartujesz?-spojrzała na bruneta z pytaniem w swoich wielkich niebieskich oczach. Swoją drogą, to musiało coś znaczyć, że Guillebeaux spoglądał na jej faktyczne oczy, a nie w cycki. Pewnie przez te parę lat wystarczająco się na nie napatrzył.-Mam 31 lat, jestem po rozwodzie, nie mam żadnego pomysłu na siebie, kariery i jedyne na co mogę czekać, to śmierć. I pewnie Didi mnie wtedy zeżre, bo nikogo więcej nie będzie to obchodziło, więc mnie szybko nie znajdą!-zaczęła się pieklić. Ups, ktoś tu rozjuszył byka. Wiadomo, że to nie była wina właściciela sanktuarium, ani że tak wyglądała rzeczywistość, ani że jego była tak się teraz rozkleiła. Jednak były to prawdziwe słowa. No, ale to nie był problem Parkera. Wręcz przeciwnie! No, ale skoro już zapytał, to dostał histeryzującą pannę Donoghue. -Co? Życie? Czy dom?-zapytała skołowana. Jeśli chodzi o to pierwsze, to pewnie, przyda się. Jeśli to drugie, to cóż, nie odmówi, choć byłaby w stanie poradzić sobie sama. Jak silna i niezależna kobietą, którą nie była.

parker guillebeaux
ODPOWIEDZ