studentka architektury — James Cook University
19 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Happiness is always there. You just have to choose to see it. There's no point dwelling in the dark and ignoring the light of the stars.
001.
I don't know, maybe he's pansexual?
Let's find out!
{outfit}
Żadne znaki na niebie nie wskazywały, by ten dzień zakończył się w tak... spektakularny sposób.
Akcja rodem z filmu czy serialu nawet nie przeszłaby Cherie przez myśl. Dla niej było to wręcz wymarzone zwieńczenie dnia. Wczesny weekend, dom cały dla siebie przez podróż rodziny i zero obowiązków. Idealnie się składa, nieprawdaż? Asakurze pozostało jedynie ugotowanie oraz zjedzenie dobrej kolacji, choć dla niej był to wręcz element relaksu, a nie przymus. Zamiłowanie (umiejętności również!) do pichcenia musiała przejąć po matce, co przyjęła z pocałowaniem ręki. Nie umiałaby sobie wyobrazić życia na przepełnionych chemią gotowcach. Nic nie równało się domowej, zdrowej kuchni i Cherie mogła bez wątpienia się z tym zgodzić.
Troszkę odwlekała swoją wycieczkę w stronę kuchni. Nic dziwnego - ciepła i parująca zielona herbata, mięciutki i ciepły koc owinięty wokół dolnej części ciała, a także spontanicznie włączone kompilacje ze śmiesznymi zwierzakami w zupełności jej wystarczały. Głód jednak postanowił dać o sobie znać, by potem bezustannym burczeniem brzucha domagać się wieczornego posiłku. W Australii nie było jednak starej, dobrej metody na głoda w postaci serka Danio, więc musiała sobie z tym poradzić w nieco inny sposób. Po mozolnym odwinięciu się z kokonu, dopiciu herbaty oraz podrapaniu rozwalonego obok niej Maroo za uszami, wreszcie wsunęła swoje stopy w kapcie i ruszyła w wyznaczone miejsce.
W pomieszczeniu panowała cisza, a Asakura nawet nie była świadoma, iż była to tylko cisza przed burzą. Zwyczajowo zajrzała najpierw do lodówki, oczekując gotowego dania podanego jej jak na tacy i leżącego na jednej z półek. Niestety, takie cuda chyba nigdy nie miała miejsca. Przesunęła zatem wzrokiem po wszystkich produktach zgromadzonych w środku, ostatecznie wybierając składniki potrzebne do zrobienia naleśników. Takie danie na kolację? Wszystko jedno. Jak Cherie chciała zjeść coś o innej porze dnia niż mówił o tym zwyczaj, byle słowa nie mogły jej zatrzymać.
Zrządzeniem losu był chyba moment, w którym sięgając po patelnię usłyszała niespodziewany hałas z pokoju obok. Aż podskoczyła, zaskoczona, co działo się praktycznie zawsze przy rozrabiającym kocie. Tylko... czy to był kot? Już miała odłożyć patelnię i iść zobaczyć, co ten sierściuch właśnie zmalował, gdy dostrzegła futrzaka gapiącego się na wejście do kuchni. Huh... Dziwne. Nie miała bladego pojęcia, co to mogło być - być może właśnie dlatego jej chwyt na patelni zacieśnił się zamiast poluzować. Nie chciała wręcz myśleć, że to włamywacz. Zresztą, co to był za włamywacz - światło paliło się wcześniej w jej pokoju, a teraz w kuchni. O co mogło zatem chodzić?
Tak czy siak, z patelnią w dłoni udała się powoli w stronę domniemanego pokoju, skąd dotarł do niej dziwny dźwięk. Nie miała pewności, czy w razie czego zdołałaby się obronić - strach mógł równie dobrze sparaliżować całe jej ciało. Nikogo jednak nie było, tylko ona... A jej kot był tchórzem. Plus też nie mogła liczyć, że niczym drapieżny kot rzuci się na napastnika! Chcąc czy nie musiała zaryzykować, choć kosztowało ją to nieco siły woli.
Nabrała jednak powietrze w usta, po czym błyskawicznie wyłoniła się zza rogu. Prosto na człowieka, który odpowiadał za przerwanie jej błogiego leniuchowania.
powitalny kokos
Lin
brak multikont
bad guy — lorne bay
21 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Look at what you've created, something borderline sacred, I call it overrated, go on and call me jaded
{outfit}

 Jako przykładny obywatel i osoba, na drodze do swojego odkupienia, siedział właśnie nad manualem do studiów, próbując przygotować się na kolejne ćwiczenia. Kolejne, których przecież nie zamierzał opuścić. Wszak był odmieniony i naprostowany. I to dzięki zwyczajnej przeprowadzce; zmianie otoczenia. Problemy w jego głowie przestały istnieć, a wszelkie agresywne i aspołeczne zachowania w magiczny sposób zniknęły, uginając się pod zbawiennym działaniem australijskiej, nadoceanicznej bryzy i małomiasteczkowego szumu.
  Taaa, jasne.
 Nie potrafił żyć normalnie. W zasadzie – nawet nie próbował. Odkąd coś w nim pękło, odkąd rozsypała się fasada obowiązkowego, poczciwego chłopaka, łamiąc się pod naporem brzydkiego i brutalnego środowiska, nic już nie mogło być w nim normalne.
 Nie chodziło o to, że trudno było mu się odnaleźć czy też o fakt, że ciągnął się za nim smród zbrodni, którą przecież on popełnił. To była kwestia całkowitego załamania psychicznego; odpowiedzi na traumatyczne przejścia, która raz na zawsze zamknęło poprawnego, kruchego chłopaka, adaptując do warunków.
 Zamiast kartkować jedną z obowiązkowych pozycji literatury, tego późnego wieczoru (a może późnej nocy?) podrzucał w dłoniach kilogramową paczkę, stojąc na werandzie rozpadającego się, ale zamieszkanego domostwa w Sapphire River.
  Zamiast powtarzać zagadnienia ze skryptu, tego późnego wieczoru skojarzył, że to nie jest typowa dostawa do nowego klienta.
   Zamiast robić notatki w oparciu o przesłane slajdy – wysłanych na maila, którego nie otwierał – Bóg jeden wie – jak dawno – tego późnego wieczoru rzucił się w ucieczkę, kiedy zrozumiałym stało się, że ktoś sypnął konkurencji, że rywal zapuszcza się na ich teren.
 Biegnij, Hecat.
 Biegnij, zanim jeden z noży, ze złowrogim świstem rozmijających się w twoim ciałem, w sięgnie twoich pleców, nurkując w twoich tkankach, rozcinając je głęboko.
 Nie było łatwo zgubić pościg, choć nie przebierał w środkach, które miały mu to ułatwić. W momencie, w którym pchnął kolejny kubeł za siebie, a głośny łoskot tylko poświadczył, że nowi koledzy poprzewracali się jeden o drugiego, skręcił w kolejną uliczkę, uświadamiając sobie, że dotarł do alei, gdzie domostwa mieli wszelcy bogaci, a potem dostrzegł swoją szansę na zniknięcie z pola widzenia – otwarte w połowie okno, możliwe że do wywietrzenia mieszkania przed snem, wręcz zapraszało do środka. Jedyna szansa, aby zniknąć z pola widzenia na przestrzeni szerokiej ulicy. Dość sprawnie, jakby to na jego przykładzie tworzyli modele do Assasin’s Creed – wspiął się ile trzeba i wślizgnął do środka.
  Kurwa, ała.
 Niefortunnie dla niego, szafka nocna i parę bambetli na niej sprawiła, że lądowanie obyło się bez telemarku, a z głośnym hukiem. Cudem zachował równowagę, w zasadzie odzyskując ją na przeciwległej ścianie, wpadając przy okazji niezgrabnie na przełączniku światła.
  No cóż…
 Świadomy tego, że hałas zaalarmuje domowników, z narastającą, chorą ekscytację wręcz czekał na konfrontację. Na zabawę. Spodziewając się praktycznie wszystkiego, acz nie tego, że rozlegnie się charakterystyczny brzdęk sygnalizujący spotkanie czegoś metalowego z jego czaszką i towarzyszące temu, chwilowe zamroczenie.
 Cofnął się, chwiejąc się z tego wszystkiego, sycząc do tego krótkie przekleństwo. Jego szczęście, że zdołał odzyskać choć kontury z wizji, by móc zatrzymać kolejny cios, który miał mu chyba poprawić. Zablokował go, chwyciwszy nadgarstek – jeszcze niezidentyfikowanego z żadnej cechy zewnętrznej – gospodarza i z zaskakującą dla siebie lekkością pociągnął w swoją stronę, by wytrącić z równowagi. Lekkość, z jaką przyszło mu to, pozwoliło na zdecydowanie, że postać nie ważyła wiele, więc była albo dzieckiem, albo kobietą. Lub zakałą stereotypowej męskości. W tym czasie też schwycił drugą rękę, w tym ułamku sekundy wyginając ją i przyciskając do pleców obrońcy domostwa, sprowadzając zaraz na ziemię. Przykucnął, mając między nogami sylwetkę osoby, wciskając jedną rękę w jej plecy, a drugą, tę uzbrojoną, nadgarstkiem do ziemi.
 — No, i leżeć, kurwa — syknął, czując jak jego usta przy tych słowach układają się do, ukontentowanego tym układem, uśmiechu. Pełen ekscytacji dreszcz zbiegł po jego grzbiecie, widząc w tej całej sytuacji nie problem a raczej: r o z r y w k ę.
 Wizja w końcu nabiera zadowalającej ostrości.
 Pozostawał tylko ten nieprzyjemny, pulsujący bol głowy.
powitalny kokos
Dami
brak multikont
studentka architektury — James Cook University
19 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Happiness is always there. You just have to choose to see it. There's no point dwelling in the dark and ignoring the light of the stars.
Dobre żarty. Nawet osoba nieskazitelnie czysta, pozbawiona jakichkolwiek porachunków z ciemną stroną prawa nie robiła w tej chwili notatek i nie ślęczała nad materiałami. Albo inaczej – nie robiła tego dosłownie bez przerwy, bo w innym wypadku z góry stawała się leserem i nieodmienionym człowiekiem. Być może przydałaby się tu zmiana poradnika. Po części służyć by tu mogła Cherie, która na studiach nauczyła się posiadać więcej swobody czy czasu dla siebie. W tym wypadku… mogło być to jednak dość utrudnione. Taka kolej rzeczy.
Jednocześnie jako osoba pochodząca z dobrego środowiska, gdyż tego mroczniejszego uraczyła na tyle mało i na tak wczesnym etapie życia, że niewiele z tego pamiętała, miała najpewniej znikome pojęcie o życiu chłystka typu Caeden. O jego przeżyciach i doświadczeniach nawet umysł by jej nie podpowiedział żadnych szczegółowych scenariuszy, sprowadzając wszystkie możliwości do generalnego pojęcia w stylu: pewnie przydarzyło mu się w życiu coś złego. Tym bardziej nie spodziewałaby się spotkania takiego delikwenta we własnym domu, gdy cala reszta rodzinki hulała sobie być może na jakiejś firmowej imprezie. Prawdopodobieństwo na takie zdarzenie, w dodatku w miejscu, które uważała za bezpieczne, było wręcz nikłe.
A wystarczyło przecież, by zamknęła cholerne okno!
Asakura nie była jednak typem tchórza (w przeciwieństwie do jej kota, który zamiast ją wesprzeć to pewnie uciekł pod jakiś mebel) i zdecydowała się stawić czoła temu, co czyhało na nią w ciemnym pokoju. Może gdyby nie życie usłane różami, jej żywot byłby zbliżony do tego prowadzonego przez włamywacza? W końcu sporo dziewcząt zbacza ze ścieżki grzecznych córeczek i trafia w świat trudny, który ze swoich macek już tak łatwo ich nie wypuszczał. Nad Cherie musiał jednak czuwać anioł stróż bądź też inny, nieokreślony byt, który szczęśliwie ją przed tym uchronił.
Niestety, nie tym razem.
Serce niemalże wyrywało się z jej piersi, gdy wyskoczyła zza roku wprost na ciemną sylwetkę w mroku, którą ledwo co dostrzegła. Zadziałała instynktownie, co wprawiło ją wręcz w jeszcze większy szok. Nawet nie zdążyła zarejestrować swojego ruchu, a jedynie nagły brzdęk i nietypową wibrację rozchodzącą się po jej całym ramieniu. Był to efekt przywalenia nieproszonej osobie patelnią, najwyraźniej celnie – bo prosto w głowę. Na tym się jednak nie skończyło, bo jej ręka automatycznie chciała uderzyć po raz drugi, a jej mózg wraz z resztą ciała był na tyle osłupiały, że tylko przyglądał się całemu zajściu niczym koneserzy sztuk teatralnych w scenach kulminacyjnych.
Kolejna próba została jednak udaremniona, a sama Cherie z dużym opóźnieniem odczuła nie tylko zmianę przebiegu sytuacji, ale również i nagły chwyt za nadgarstek, który mimowolnie pociągnął ją do przodu. Nie sądziła, że ktoś tak łatwo ją znokautuje. Przynajmniej początkowo. Nie trenowała przecież żadnych sztuk walki, a podstawy samoobrony nie zdałyby egzaminu przy silnym człowieku, którym zdawał się być włamywacz. No cóż.
Cherie musiała mieć pecha.
I to podwójnego, skoro w drugiej chwili już leżała na ziemi, a jej nadgarstek, plecy i jedno z ramion przeszył nagły i gwałtowny ból. Szczególnym niefartem był nacisk na plecy, które po wielokrotnych kontuzjach nie były w za ciekawym stanie. Przynajmniej w momencie, gdy ktoś niemalże przyduszał ją do podłoża.
— Sam sobie poleż debilu… jak masz uszkodzony bark. Zobaczysz jak to ciekawie. — wysapała, po części ze złości, a po części również i z rezygnacji spowodowanej porażką. Jej głos nie świadczył jednak o tym, by cała ta sytuacja doprowadziła ją ostatecznie do całkowitego załamania się sytuacją czy poddania. Leżeć spokojnie nie zamierzała, o czym świadczyło szamotanie się w każdym kierunku z kilkusekundowymi przerwami. Mogła ignorować ból przez jakiś czas – nie była to dla niej żadna nowość. — A tak poza tym… Ał… Chyba źle trafiłeś. Nie ma tu niczego poza sprzętem elektronicznym, który nie jest też nie wiadomo jak nowy. Cała kasa wybrała się właśnie na wakacje, dosłownie spóźniłeś się o kilkanaście godzin. — choć początkowo wypowiadanie się było utrudnione przez pulsujący ból pleców i innych części ciała, nie mogła ostatecznie powstrzymać się przed lekko szyderczym stwierdzeniem rzeczywistości.
A to jeszcze nie wszystko!
powitalny kokos
Lin
brak multikont
bad guy — lorne bay
21 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Look at what you've created, something borderline sacred, I call it overrated, go on and call me jaded
 Kącik jego ust, ciętych starą już, niewielką, podłużną blizną, dawno już zbielałą, drgnął na odpowiedź ze strony domownika. Odzyskana z wolna wizja i trzeźwość umysłu, a także brzmienie głosu osoby, upewniło go, że ma do czynienia, nie tyle co z drobnym chłopaczkiem, a dziewczyną. Nie to jednak było powodem do rozbawionej reakcji z jego strony, a sam fakt, że postać znalazła się w pozycji wyjątkowo beznadziejnej, a jeszcze miała odwagę, aby pyskować. Być może był to szok, a być może zdawała sobie sprawę z przewagi w postaci wsparcia, o której on miał nie wiedzieć. A być może po prostu to była tak uroda.
 Tak czy siak, cokolwiek by to nie było, jego chory umysł ucieszył się na to.
 Zaraz za uśmiechem, którego widzieć przecież nie mogła, przyszło coś jeszcze – bezpośrednia reakcja na przekazaną przez nią informację. Docisnął ją nieco mocniej w chwycie, jak gdyby chcąc zadać nieco więcej bólu w tej pozycji, przez wzgląd na wspomniany uszkodzony bark.
 To sprawiło, że jedynie grymas zdobiący jego twarz nieco się pogłębił, jak gdyby pastwienie się nad domowniczką dawało mu jakąkolwiek przyjemność. Bo dawało. Jego umysł już dawno był spaczony i szukał uciechy w przemocy. W tym, że to on jej używał wobec kogoś, co było po prostu wynikiem głęboko zakorzenionej traumy.
 Kolejna wypowiedź dziewczyny dała mu do zrozumienia, że wzięła go raczej za włamywacza. Niedziwne – okoliczności mówiły raczej same za siebie, narzucając najbardziej oczywisty scenariusz, bo przecież kto zakładałby, że diler wskoczył do cudzego domu tylko dlatego, by zgubić pościg?
 — Kasa może tak — powiedział, bez większej potrzeby dociskając ją mocniej do podłogi. — Ale ty nadal jesteś tutaj — dodał, po krótkim (i raczej niepotrzebnym) suspensie, całą tę sytuację podpinając pod zabawę. Nie myślał o tym, by dać dyla jak najszybciej – zresztą słowa dziewczyny sugerowały, że jest raczej sama. Zamiast tego chyba zamierzał ją postraszyć, samym tonem swojej wypowiedzi sugerując jeszcze bardziej niewygodne dla niej okoliczności. Sama dziewczyna w domu, do którego dotarł ewidentnie znacznie silniejszy mężczyzna. Tak naprawdę nie miał takich zamiarów wobec niej – jego psychika była mocno przegnita i karmiąca się przede wszystkim przemocą i ciągotami do przestępstw, ale nigdy na liście, dość już licznej, nie miał przemocy seksualnej.
 I dzisiaj nie zamierzał tego zmieniać.
 Ale ona o tym nie wiedziała.
 O wiele bardziej od przemocy fizycznej cenił sobie przemoc psychiczną. Wpływanie na cudzy umysł, zasiewanie w nim strachu i podkopywanie pewności siebie. Dla niego to była bardzo dobra zabawa.
 Rozluźnił ucisk na niej, a to tylko po to, by sprawnie, a przy tym nieostrożnie i bez baczenia na jej wspomnianą kontuzję, przerzucić ją na plecy. Można to było uznać za nieostrożne, bo przecież mógł narazić swoją anonimowość – znoszona czapka rzucała cień na oczy, ale reszta zdawała się być widoczna. W tym także ten złowróżbny półuśmiech, który zdobił jego usta.
 Poprawił także chwyt, przyszpilając ją za oba nadgarstki nad głową, zwalniając tym samym swoją jedną rękę.
 — Więc chyba wychodzi na to, że wcale nie będę taki stratny — dodał, gdy miał ją już przed sobą, będąc niebezpiecznie blisko.
 Mógł ocenić jej aparycję na bardzo ładną, zdecydowanie w jego typie. I to nie azjatyckie rysy przemawiały za tym.
powitalny kokos
Dami
brak multikont
studentka architektury — James Cook University
19 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Happiness is always there. You just have to choose to see it. There's no point dwelling in the dark and ignoring the light of the stars.
Skoro fizyczna obrona została jej skutecznie (i boleśnie) udaremniona, ta słowna pozostawała jej ostatnią deską ratunku. Nie, żeby coś faktycznie mogła zdziałać pyskówką – Cherie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że na przestępców działa to albo za dobrze, albo w żaden sposób. Nic nie wskazywało na scenariusz numer jeden, co znacznie pokrzyżowało jej plany. To jednak prawda, iż nie posiadała natury pochopnego wyciągania białej flagi. Bez względu na to, jak bardzo tragicznie malowało się jej położenie.
Co to za sadysta?!
Ta myśl pojawiła się w głowie Asakury dopiero po dobrej chwili i solidnej dawce bólu, którą dostarczył jej włamywacz. Bez dwóch zdań trafiła na kogoś, kogo kręciło nie tylko wpraszanie się do czyjegoś domu, czy też ewentualne przywłaszczanie sobie czyjejś własności. Tyle mogła powiedzieć. Żeby skojarzyć więcej faktów potrzebowałaby chwilowego wytchnienia od bólu, ale o tym zdecydowanie mogła zapomnieć. Tak samo, jak i o normalnym oddychaniu.
Z trudem nabierała powietrza raz za razem, więc ciężko byłoby wyłapać jakiekolwiek emocje po jej oddechu, zwłaszcza po usłyszeniu tak dziwnych słów. Machinalnie zaczęła się jednak szamotać jeszcze bardziej, całkowicie próbując ignorować narastający ból, co z sekundy na sekundę było coraz trudniejsze.
— Tak? Uh… A wiesz, że jak nie dam znać tacie policjantowi do północy że kładę się spać i wszystko jest w porządku, to naśle tutaj swoich kumpli gliny? Przypuszczam… że nie wiesz jak to jest mieć tak zaborczego i w dodatku… praworządnego rodzica, skoro włamujesz się ludziom… do domów. — pulsujący i zamraczający ból przyczyniał się do nieuniknionych przerw w zdaniach, ale cała reszta kłamstwa wyszła jej doskonale. Aż sama Cherie była w niebywałym szoku, iż brzmiała całkiem spokojnie jak na potencjalną przyszłą ofiarę SA. Miała nadzieję, że nawet takie głupie słowa wpłyną minimalnie na jej słowa. Bo już zaczynała trochę panikować, co wciąż dzielnie maskowała.
Nie pomagał fakt, iż napastnik traktował ją niczym szmacianą lalkę, przerzucając ją tym razem na plecy. Syknęła z bólu po raz kolejny, chcąc czy nie dostrzegając teraz fragment twarzy napastnika. I dobrze, może parę detali z tej parszywej twarzy uda jej się zapamiętać… W razie czego.
Ale oby to coś nie miało miejsca.
— A… wspomniałam że mamy tu kamery? — rzuciła nagle, chcąc tym samym wytrącić gościa z równowagi. A tak szczerze, zapomniała o tym fakcie całkowicie przez to, co miało miejsce przed chwilą. Bo, uwaga, posiadali kamery. Ojczym był trochę… paranoikiem? Bał się, że ktoś mu może ukraść projekty czy coś tam jeszcze. Ale… o tym nie musiała informować napastnika. — Proszę… o uśmiech. Za Tobą, lewy górny róg. Potem… rób co Ci się podoba. — wypowiadała się z trudem, co pewnie znacznie utrudniało prawidłowy osąd odczuwanych przez nią emocji. Oczywiście, że się bała, co pewnie częściowo było widać po jej oczach. Napastnik jednak nie wiedział, że Cherie jest przesadną optymistką i nawet w takiej sytuacji widziała światełko w tunelu. To dodawało jej dużo pewności siebie, nawet w tak bardzo beznadziejnym położeniu. — Jeśli jednak… chcesz odejść stąd bez potencjalnego ścigania za wtargnięcie czy… cokolwiek co zrobisz potem, mogę po powrocie rodziny z wakacji usunąć wszelkie dowody twojego… istnienia. Musiałbyś tylko… mnie puścić. — sama była zdumiona jej stoickim spokojem, a także i powoli odpływającym strachem. Pozostawała jednak czujna, głównie z uwagi na fakt, iż pulsujący w jej plecach ból nie dawał jej innej możliwości. Reagowała na dosłownie każde przesunięcie się ciała po zimnej posadzce. Starała się jednak jednocześnie obserwować reakcję włamywacza i czekać na rozwój sytuacji.
W razie czego, miała w głowie już plan B. I nie zamierzała rezygnować bez walki.
powitalny kokos
Lin
brak multikont
bad guy — lorne bay
21 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Look at what you've created, something borderline sacred, I call it overrated, go on and call me jaded
 Było coś, w tym pyskatym i wyszczekanym usposobieniu, co mu się podobało. Być może była to po prostu reakcja na stres, ale cokolwiek za tym nie stało, to sprawiało, że w jego chorym umyśle rodziła się satysfakcja. Walczyła – nawet jeśli nie miała zasobów, by robić to fizycznie, to chociaż próbowała słownie. Rzadko kiedy napadał kobiety i to nie dlatego, że stał za tym jakiś kodeks gentlemana, a bardziej fakt, że irytowały go piski i płacze, jakie przy tym następowały. W tym przypadku było inaczej i dla niego była to całkiem przyjemna odmiana.
 Dość nęcąca, bo przecież Caeden uwielbiał się bawić z ofiarami.
 — Chwilę do północy mamy, a dobrze wiesz, że zanim jego straszni kumple gliniarze tu dotrą, to trochę się może wydarzyć. Kombinuj dalej, slońce.
 Nie rozprawiał nad tym, czy wypowiedziane przez nią słowa były prawdziwe, czy faktycznie będzie borykał się z gliniarzami, co byłoby nieco niewygodne, czy po prostu straszakiem na niego, który jakkolwiek miałby go nakłonić do refleksji i rezygnacji z planów. Niemniej wiedział, że w którymkolwiek z tych scenariuszy czas raczej nie był po stronie dziewczyny.
 Na słowa informujące o monitoringu, nawet nie drgnął. Wziął je jednak pod uwagę, ale czy w tym spaczonym i pozbawionym jakiegokolwiek zdrowego rozsądku umyśle zrobiło to jakąś różnicę? Był psychopatą, z ciągotami do przestępstw i dreszczu emocji. Osobą z wypaczoną funkcją społeczną i poczuciem sprawiedliwości. Osobą, która utraciła funkcje poznawcze i znacznie chętniej robiła to, na co miała ochotę, a co było społecznie uznawane za niebezpieczne, chore i nielegalne. Potrzebował karmić się adrenalina.
 Ale nie ruszył się, nie obejrzał w żadną stronę, swoje spojrzenie zachowując na dziewczynie. Musiał liczyć, że jego wysłużona czapka jakkolwiek zapewni mu pewną anonimowość, jeśli nie względem dziewczyny, to względem nagrania. A słowo przeciwko słowu do niczego nie prowadziło.
 Uśmiechnął się jednak, w ten sam lisi sposób, kiedy zasugerowała uczciwy układ, w który szczerze nie zamierzał wierzyć.
 — Widzę, że lubisz się potargować, co? — spytał, choć raczej nie oczekiwał odpowiedzi. Słowna zaczepka, okraszona pewnym rozbawieniem, ale także podziwem względem jej postawy. Nie było to oklepane krzyczenie i płakanie. Puste błaganie o litość, tak jak gdyby zwykły rabunek był czymś strasznym. No dobra, może nóż przyciśnięty do gardła nie sugeruje niczego dobrego, ale bez przesady.
 Ona była ciut inna.
 Dlatego, że była inna – zafascynowała go. A dlatego, że jego umysł się nią zainteresował, to schwycił ją porządnie na wysokości talii, by pewnie podnieść ją do pionu, samemu się przy tym prostując. Miał nad nią dobre piętnaście centymetrów przewagi w wysokości, to od razu stało się jasne. Ale na nic nie rzutowało.
 Odkopnął jednak jej narzędzie samoobrony kawałek dalej, żeby zwyczajnie nie dostać po łbie raz kolejny.
 — A w ogóle, to weź mi powiedz — zaczął, jak gdyby nigdy nic, spojrzeniem lokalizując paczkę, o którą wcześniej był cały ambaras — jak to jest, że starzy zostawili cię samą w domu, a ty nie zorganizowałaś jakiejś imprezy? Nie masz kolegów, nie lubią cię czy jak to jest? — Mimo okoliczności, nie miał problemu aby przejść na casualowy temat i bezczelnie pytać o cokolwiek, kiedy to on był intruzem w domu, a jeszcze przed chwilą jej groził. Nie wiedziała przecież, że to miały być puste groźby, a cała jego obecność tutaj była tylko przypadkiem.
powitalny kokos
Dami
brak multikont
studentka architektury — James Cook University
19 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Happiness is always there. You just have to choose to see it. There's no point dwelling in the dark and ignoring the light of the stars.
Cherie nie zamierzała piszczeć, wrzeszczeć czy w jakikolwiek sposób zachowywać się głośno – po prostu nie miałoby to sensu, a ona na darmo straciłaby cenne siły. Może był to efekt zbyt dużej wiary w swoje własne ocalenie, albo zwyczajnie uznawała to po prostu za bezsensowne.
— Ktoś tu chyba ma za dużo wiary w siebie. Ja natomiast wierzę bardziej w kumpli mojego taty, bo wierz mi, potrafiliby cię zaskoczyć. — płynęła dalej na baxtonowej (I had to) chmurce, w duchu wręcz dziwiąc się, że tak dobrze szło jej zmyślanie. Serce co prawda dalej waliło jej niczym młot, a poczucie strachu powoli przeszywało jej ciało, ograniczając się jedynie do niewielkiego otępienia, będącego raczej trudnym do spostrzeżenia. Wyratowała ją najpewniej adrenalina, bo gdyby nie ona, najpewniej zastygłaby już dawno w miejscu.
Dzielnie wykorzystywała jednak to, że wciąż mogła się bronić przed napastnikiem.
W trakcie nastałej ciszy próbowała jeszcze kombinować nad kolejnymi potencjalnymi formami odparcia tego nieprzewidzianego ataku, jednocześnie zachowując czujność w stosunku do włamywacza i jego przyszłych ruchów. Było to dosyć ciężkie, nawet przy posiadaniu dość dobrej podzielności uwagi. Ale w takich okolicznościach raczej nie ma co się dziwić.
— Ależ oczywiście. Kto nie umie się targować, ten daleko nie zajdzie w życiu. — może nie spodziewał się odpowiedzi, ale Asakura i tak musiała wtrącić swoje. Jej głos brzmiał już znacznie pewniej niż na samym początku, choć zdarzały się momenty w którym nieco zadrżał on przez kolejną falę bólu płynącą z nadwyrężonych barków. Jedyną niewiadomą był jednak sam nieznajomy, którego nie umiała jeszcze wybadać na tyle, by stwierdzić że przyjął jej ofertę, lub też nie.
Na zmianę pozycji zareagowała naprężeniem wszystkich mięśni, szykując się na ewentualne kopnięcie mężczyzny między nogi, lub też jakikolwiek inny ruch. Z jego strony nie nastąpiło jednak nic podejrzanego, ku jej uldze. Pozycję stojącą również przyjęłaby w podobny sposób, gdyby nagle nie zachwiało jej się w głowie. Ach ten błędnik. Zdrajca.
Opanowała się jednak na tyle szybko, by w razie czego zareagować w obronie. Po raz kolejny nie musiała jednak tego robić. Ciekawe.
— Jak śmiesz sugerować, że nie mam kolegów. Mam ich sporo. — aż prychnęła, jedynie przez krótką chwilę odczuwając szok pod wpływem gwałtownej zmiany scenariusza. — Nie każda młoda kobieta musi mieć kręćka na punkcie organizowania domówek. Mam po prostu inne zainteresowania. — normalnie wzruszyłaby tutaj ramionami, a zamiast tego postanowiła je sobie wymasować na tyle, na ile mogła. Ból barków był jednak na tyle mocny, że niewiele taki masaż mógł zrobić. Skrzywiła się nieco, po czym zlustrowała napastnika spojrzeniem po raz kolejny. Teraz widziała go wyraźniej, co tylko mogło się przydać przy ewentualnym rysopisie. Skoro jednak postanowił odpuścić sobie jakieś dziwne zagrywki i zaczął gadać jak gdyby nigdy nic, widziała w takim ruchu raczej posunięcie w dobrym dla niej kierunku. Przynajmniej póki co.
powitalny kokos
Lin
brak multikont
ODPOWIEDZ