lorne bay — lorne bay
23 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
003.
cytat1
Candela & Hugo
{outfit}
Zadarł głowę do góry i rozejrzał się po okolicy, do której został niemalże siłą dziś przywleczony: prawda - to nie była dziś jego samodzielna decyzja, aby pakować się na spacer trwający raczej pół dnia. Wizja wyjścia ze swojego wygodnego gniazdka kosztowała dziś go naprawdę sporo wysiłku wręcz niewyobrażalnego męstwa: Rano czuł się okropnie - ciało pod każdym względem dawało mu znaki, że jakakolwiek aktywność fizyczna nie wchodziła w grę a teraz stał na drózce prowadzącej w głąb lasu deszczowego a jego oczy robiły się coraz to większe z przerażenia na myśl co szykowała dla niego bezwgzlędna przyjaciółka.
- Nie wybacze ci tego, pamiętaj - mruknął wyraźnie niezadowolony, obrażonym tonem głosu, poprawiając sobie szelki od plecaka bo niemalże czuł jak go uwierały w ramiona. Jeżeli szukała na nim zemsty to oczywiście się zgodził; była to idealna katorga: wszak choć do tej pory naprawdę wiele razy wybierali się na tego typu wyprawy i wiedząc właśnie z czym to się wiąże najchętniej - Oczywiście gdyby mógł - rzuciłyby się prędzej pod to auto, które obok jeszcze nich przed chwilą przejechało byleby nie móc znosić tego treningu podtrzymujacego jego formę fizyczną, która aktualnie i tak była na zerowym poziomie. -Czy pozwolisz mi chociaż spalić jedną fajkę zanim ruszymy? - spojrzał na jasnowłosą swoimi oczyma w 'ten' sposób, jednocześnie licząc, ż dzięki temu trochę przeciągnie im ten spacerek lub też uda mu się czmychnąć gdy Candela straci czujność -Ej no, nie ładnie tak zabierać coś komuś sprzed nosa! - jęknął oburzony gdy zorientował się jak wyrywa mu od razu całą paczkę z dłoni gdy zamierzał wyciągać jednego i chowa ją do siebie. -Jak tak, to ja się tak nie bawię. Wracam do domu -odparł, odwracając się naburmuszony na pięcie. Czasem tak właśnie działał, że jeśli musiał coś zrobić to potrzebował czegoś na zachętę, żeby się skusić.
Zaczynanie wszystkiego od nowa nie było łatwym procesem: odżywczjanie się od tego co się znało i wchodzenie do nieznanych sobie nowych rzeczy wydawało się nie mieć żadnego sensu. Tak przynajmniej odbierał to Hugo, który próbował zmiany nad sobą samym: obiecał to sobie, że tym razem będzie inaczej, lepiej. Musiał przestać się nad sobą użalać, bo zostawiła go jakaś dziewczyna. Dla niego nie była to 'jakaś' dziewczyna. Lily była jego pierwszą miłością i naprawdę ciężko mu było się pogodzić, że znał zupełnie inną wersję niż tą jaką była naprawdę. Nie zapomniał jeszcze tego wszystkiego co sie działo przez ostatnie pół roku tuż przed egzaminami końcowymi: akurat w najgorszym momencie wybrała sobie moment zerwania w którym prawdopodobnie zawaliłby wszystkie egzaminy ale nie tylko to: tak nim wstrząsnęła wyjawiona prawda, że nie potrafił jej znieść. Teraz chował sznyty na ramionach jakie sobie zadał będąc przekoanym, że to on zawalił po całej lini.
-Ty chyba zamierzasz mnie dziś wykończyć co? - zapytał, przecxesując ręką niesforny nieład na głowie, spoglądając w stronę dziewczyny by po chwili poczuć jak ciągnie go za rękę. -No już idę, idę, ale nie narzekaj jak nas dopadnie jakaś zmutowana tarantula albo dziki wonsz - wywrócił oczami, jednocześnie wyciągając telefon, żeby wkrótce jak tylko głębiej wejdą do puszczy choć trochę to wykorzystać i zrobić przy okazji jakieś zacne zdjęcia - a może....słuchaj...może to ty chcesz od czegoś....lub...kogoś uciec jak nak najdalej? - zagaił w pewnym momencie, obejmując przyjaciółkę ramieniem i jednocześnie posyłając jej zawadziacki uśmiech, przez całą drogę próbując zrozumieć dlaczego tak bardzo dzisiaj akurat zależało jej aby zaszyć się w leśnej głuszy.
candela fitzgerald
ambitny krab
kama
M.Hammett
rzuciła studia, bo startuję do zespołu baletowego — dorabia w rodzinnym moonlight bar
22 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
i'm terrified of passive acquiescence, i live in intensity
  • 4.
Nadeszła wiosna. Znowu wszystko od nowa. To już dwudziesta druga, tak samo niepewna jak te wszystkie pozostałe. Dziś nie chciała uciekać, ani wyrywać się w nieznane - potrzebowała towarzystwa, pragnęła przyjaciela, który mógłby uratować jej duszę. Kłamstwo. Sama chciała ratować, uwolnić z rozpaczy - wyciągnąć na powichrzenie. Mogło brzmieć to samolubnie, lecz Candela niekiedy odczuwała potrzebę bycia potrzebną. To ją koiło, zwalczało rany - w pewnym stopniu wyzwalało. Zawsze umiała być przyjaciółką, dokładnie taką jaką sama powinna mieć.
Słońce grzało, wręcz paliło po karku gdy oboje zbyt (jak na Candy!) wolnym krokiem przemierzali leśne tereny Lorne Bay. Niekoniecznie ciężkim czarnym plecakiem zawieszonym tuż na plecach Fitzgerald prowadziła - znała to miejsce, nie po raz pierwszy wyfrunęła z mieszkania w poszukiwaniu przygody. I tak samo nie po raz pierwszy towarzyszył dziewczynie Hugo Langford - któremu już na wstępie udało się mu ją rozbawić, obróciła całe ciało w jego stronę mrużąc odrobinę powieki. - To Ty zapamiętaj, że staram się dbać o Twoje zdrowie i czasem muszę wyciągnąć siłą, tą leniwą dupę! - stwierdziła, krzyżując ramiona aby po chwili powrócić do marszu. - Czemu Ty zawsze musisz być taki zrzędliwy, huh? - tym razem odwróciła jedynie głowę, ciemnymi oczyma przesuwając po jasnej twarzy chłopaka. - Chyba żartujesz! - bez żadnego zawahania złapała ręką za papierosa, którego trzymał pomiędzy wargami - by zaraz drugą dłonią wyrwać całą paczkę, zaraz chowając ją do kieszeni. - Jest gorąco, upał. Wyrzucając peta mógłbyś przypadkiem to wszystko podpalić. - rzuciła tym razem nieco oschlej; rzecz jasna Candie nie należała do społeczeństwa aktywistów, lecz to nie oznaczało, że nie kochała przyrody - szczególnie w miejscu, w którym się wychowała. Naprawdę postradał myśli, jeśli uważał, że mu na to pozwoli. - Zapalisz później, jak stąd wyjdziemy, albo zatrzymamy się w miejscu, które nie będzie groziło pożarem. - zdanie wypowiedziane w sposób ostateczny, bez planu na dalszą dyskusję.
Oczywiście, Fitzgerald zdawała sobie sprawę, z niedawnych przeżyć Hugo; ba! Z całych sił starała się być przy nim, w tych najgorszych momentach - wiedziała, iż nadal nie poradził sobie z tym całym gównem okrutną prawdą jaką zrzuciła na niego Lily; jednakże wierzyła, że musiał przez to przebrnąć - wyleczyć się niezależnie ile potrzebował czasu. Byli młodzi i choć żałośnie to teraz brzmiało, ale naprawdę mieli całe życie przed sobą. Blondynka była pewna, wręcz stuprocentowo iż Langford - odnajdzie swoją drogę. Odzyska ten wymarzony spokój, a ona w końcu będzie mogła cieszyć razem z nim.
Ty chyba zamierzasz mnie dziś wykończyć co?
Automatycznie wywróciła oczyma, by zaraz całkowicie się zatrzymać. - Nie widzisz, że prowadzę Cię w miejsce gdzie mogę bez wahania zamordować Cię z zimną krwią? - brew dziewczyny pofalowała wyżej i choć kolejne pytanie bruneta nie było wcale zaskakujące; obrzuciła go niepewnym spojrzeniem. - Nie. - dodała, przysiadając na jednym z kamieni - by z kieszeni wyciągnąć papierosów i skierować w stronę Hugo. - Nie potrzebuję uciekać. - nie kiedy była z nim. Znali się od dziecka, od zawsze - Langford jak nikt inny potrafił czytać w myślach dziewczyny. Nie pierwszy raz przekonała się o tym, że mogła powiedzieć mu absolutnie wszystko. Był dla niej niczym „bratnia dusza” - osobą, którą potrzebowała najbardziej ze wszystkich. - Po prostu... - ponownie powróciła niepewność w tonie głosu, spuściła łepetynę w dół - przez krótki moment obserwując biegnące obok nogi studentki dwie zielone jaszczurki. - To znowu mi się śniło. - prosta, zapierająca wdech w klatce odpowiedź.

Hugo Langford
ambitny krab
nick autora
brak multikont
lorne bay — lorne bay
23 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Pierwszy raz doświadczał złamanego serca - był to sprawdzian: nie szkolny, lecz życiowy. Zastanawiał się czy go zdał? Z małą poprawką gdy nadarzyła mu się chwila zwątpienia. Ta chwila zwątpienia mogła go kosztować jego własne życie. Uświadomił sobie w ostatniej chwili, że nie było warto rozpaczać za kimś kto miał ciebie po prostu gdzieś. Potrzebował kogoś kto wyciągnie go z tych najmroczniejszcyh myśli, które błądziły w jego umyśle: skazując na całkowite obwinianie. Nie chciał tego dłużej ciągnąć: nie chciał wiecznie wracać do swojego pierwszego nieudanego związku. Prawda, zakochał się bez pamięci, naiwnie wierząc, że to będzie ta jedyna już na zawsze. Ciężko było mu raczej pogodzić się z myślą, że był taki ślepy; nie słuchał nikogo, kto próbował mu zdjąć klapki z oczu. Potrzebował oddechu - czegoś co by oczyściło go z goryczy jaką w sobie teraz nosił. Chciał dać sobie szansę: odwrócić się od tamtych wydarzeń i wreszcie ruszyć do przodu. Blizny na ręce po cięciu będą mu o tym przypominały gdy tylko tam spojrzy: jednakże nie będzie się tylko na tym skupiał jak było do tej pory - wypracował to na terapii, do której przekonała go głównie blondynka, z którą właśnie wlókł się na spacer.
Zwykle ochoczo wybierał się z przyjaciółką na tego typu wyprawy: uwielbiali zapuszczać w dzikie tereny, robić zdjęcia naturze a przede wszystkim świetnie bawili się w swoim towarzystwie. To wtedy Hugo najczęściej otwierał się przy niej, zrzucał z siebie balast, dzielił się przemyśleniami czy narzekał na swojego starszego brata - czujnym wzrokiem obserwując twarz blondynki gdy za każdym razem (trochę celowo) wspominał jego imię.
Rano dopadł go jeden z tych stanów nic-mi-się-nie-chce w którym najchętniej by przeleżał znów cały dzień w łóżku. Nie wzięło się to z byle powodu: w nocy kolejny raz nie mógł spać gdy wisiał nad telefonem i walczył z samym sobą by skasować kolejne wspólne zdjęcie z Lily: kolejną namiastkę raniących wspomnień. Patrząc na zdjęcie nie miał pojęcia, że brat chciał akurat uchylał drzwi jego pokoju i sprawdzał czy ś p i - by od ostrej kłótni, popychanek w końcu przejść do zawieszenia broni by móc zmęczony ciosami usnąć. Nie spodziewał się, że to Candela go obudzi - prawdopodbnie Huck jeszcze musiał do niej przedzwonić zaraz po ich spięciu. To dzięki niej, zjedli razem dziś śniadanie i to ona tutaj koniec końców go zawlekła.
Był dziś wyjątkowo blady i zmęczony, pozbawiony jakiejkolwiek energii. Ten spacer miał mu przywrócić przynajmniej część zdrowia, o które tak dbała. Dlaczego się posłuchał Fitzgerald? Z dwóch prostych przyczyn: musiał po pierwsze udowodnić wszystkim wokoło, że potrzebuje zmian a więc wyjście wymagało takiej a nie innej akceptacji. Po drugie Candeli Fitzgerald się nie odmawiało - to był punkt, który każdy powinien wiedzieć kto się z nią przyjaźni. -Jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłaś? - odwrócił głowę w stronę przyjaciółki z cwanym uśmieszkiem malującym się na ustach. Czasami bywał okropną marudą, która potrafiła do wszystkiego zniechęcić. W narzekaniu z kolei byk niekwestionowanym mistrzem ale znalazła przyczynę jego ogólnego zachowania: czyste lenistwo. To stąd się brała niechęć, która czasem była silniejsza od niego.
-...słuchaj...jak ci tak bardzo narzekam...to jest pewne rozwiązanie... - nałożył sobie okulary przeciwsłoneczne na nos - Ja...sobie pójdę do domu spać...a ty...będziesz szła dalej, jak oczywiście chcesz.. Albo możesz wrócić ze mną i będziemy spali razem! - klasnął w dłonie zachwycony swoim genialnym i odkrywczym pomysłem. -Nie wiem o co chodzi ci z tym upałem...dla mnie jest normalnie...ale dobra, masz rację. To nie jest dobre miejsce.. - skrzywił się na swoją głupotę gdzie chciał palić przy tak ryzykownej pogodzie i miejscu. Miał zaćmiony umysł i jeszcze nie myślał tak trzeźwo jakby był otumaniony - po wczorajszym nocy. Z Candelą Fitzgerald w takich sprawach się nie dyskutowało, więc zrezygnowany potrząsnął tylko głową.
Candy była jego promyczkiem w najgorszych chwilach - to do niej przyszedł gdy po raz pierwszy przyłapał na zdradzie Lily. Był roztrzęsiony, a przyjaciółka potrafiła go okięznać: przemawiało przez niego wtedy rozstrzygnięcia i złość a siedząc na kanapie u Candie kiwał się z do przodu i do tyłu w ten sposób próbując się uspokoić, zaciągając pięści tak mocno, że opuszkami paznkoci wbijał je sobie w skórę, robiąc w ten sposób dość widoczne zagłębienia. Te wspomnienia jeszcze do niego wracały, nie dawały mu spokoju ale zaciskał zęby. Chciał ruszyć dalej i pokazać: przede wszystkim Lily, że przestała go wreszcie obchodzić. Prawda jednak była jescze taka, że yo był dopiero początek jego drogi. Ale miał przy sobie Candy, tak jak teraz.
- .....a wiesz...że...to by było mi bardzo na rękę? - czasami jeszcze miewał tego typu odzywki. Wyłączał się wtedy i wracała ta mroczna strona, którą musiał trzymać w ryzach, żeby nie krzywdziła jego najbliższych. Dopiero po chwili otrząsnął się z tego dziwnego letargu i rozbawiony spojrzał na bladą twarz blondynki -Wybacz, chyba dosłownie wyobraziłem sobie jak to robisz! - poklepał ją po ramieniu chcąc dac jej w ten sposób dać znać, że już było z nim dobrze. Już teraz zaczynał powoli rozumieć po co był im tym razem taki spacer. Nie chodziło o jego kondycję fizyczną, chociaż po o części jednak też jak wcześniej o tym wspominała. Ale nie była najważniejsza. Candy wiedziała, że w każdej chwili był tylko dla niej, tak samo jak ona dla niego. Nie chciał by tak jak on mierzyła się ze swoimi problemi sama. Przyciągnął przy niej, ignorując przebiegające dwie jaszczurki obok niej. Wziął jej dłonie w swoje ręce i zamknął je w kokonie by po chwili unieść i musnąć je ustami. Skrzywił się gdy wspomniała o śnie -...czyli też nie miałaś najłatwiejszej nocy - westchnął wyraźnie zmartwiony jej słowami. Nie potrafił zrozumieć dlaczego do Candeli wracała ciągle ta sama treść tego snu.- Miałaś dokładnie ten sam obraz czy doszły jakieś nowe szczegóły? Pamiętasz coś z tego? - zapytał ze zmarszczonymi oczami, jednocześnie odgarniając jasny niesforny kosmyk włosa za ucho Fitzgerald.
candela fitzgerald
ambitny krab
kama
M.Hammett
rzuciła studia, bo startuję do zespołu baletowego — dorabia w rodzinnym moonlight bar
22 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
i'm terrified of passive acquiescence, i live in intensity
Przyjaźń jest ponoć najlepszą relacją jaka pomiędzy ludźmi może istnieć.
Candela Fitzgerald doskonale się o tym przekonała. To co miała z Hugo było nie do opisania, był jedyną osobą, która potrafiła ufać bezgranicznie. Znali każdy swój sekret, każdą myśl oraz obawy. Rozumieli się, nie oceniali - a to było najważniejsze.
Informacja o złamanym sercu przyjaciela strzeliła w nią z podobnym hukiem, rzecz jasna nie mogła porównywać się do jego położenia (z nich dwojga, to Candie była tą która łamała serduszka); albowiem nigdy się w takim nie znalazła - jednak z całych sił próbowała być dla niego. Niekiedy matczynym wzrokiem obserwowała jak powoli powraca do dawnego siebie. Dany widok był bolesny, równie łamiący - czasami nawet ciężko było dziewczynie spędzać z nim czas, unikała go - tak bardzo obawiając się jego utraty.
Jednak dzisiejszy dzień dla nich obojga, zaczął się lepiej - gorąc nie tylko fizycznie oplatał ich ciała, zahaczał również o wnętrze. Wydawać się mogło, a przynajmniej „na pierwszy rzut oka” - że i w Hugo pojawiły się zmiany. Nie mówił o niej, każda rozmowa nie przechodziła na temat Lily - może wreszcie zaczął zapominać, postanowił ruszyć kilka kroków do przodu, a nawet rozpocząć „nowy rozdział.” Cieszyła się, w środku odczuwała poczucie dumy - bo choć wciąż pozostawały w niej odruchy troski (częstsze spoglądanie na przyjaciela, niezbyt wygodne pytania - czy nawet nie zostawianie go na chwilę samego, gdy w pobliżu nie było Hucka) - tym razem starała się dać mu więcej swobody, chociażby rzekomej swobody. - Czasem zachowujesz się jak rozwydrzony bachor. - stwierdziła pół żartem, pół serio - na moment odwracając się w stronę Langforda. - Chyba bym wolała, abyś przywiązał mnie do drzewa, niż zmuszał, abym spędzała taki piękny dzień w łóżku. - dodała wymownie marszcząc ku niemu brwi. Tym się właśnie różnili, Fitzgerald uwielbiała fizyczne zajęcia, za to brunet - mógł całe dnie przesiadywać pod kołdrą. Zdaniem blondynki było to zwyczajne marnowanie życia, dni jakie na tym świecie im pozostały. Jasne, byli młodzi - wiele ich jeszcze przed nimi, jednakże Candela pragnęła przygód, prawdziwego życia - w którym woli żałować, że coś zrobiła, niżeli nie zrobiła. To zaskakujące - jak takie przeciwności mogą się dogadać.
Gdy w końcu usiedli i każde (szczególnie największy maruda) mogli odetchnąć, po dokładniejszym rozejrzeniu się przez dziewczynę, czy w pobliżu nie znajduję się żaden osobnik - wolała być czujna, znajdowali się na totalnym pustkowiu i w takich chwilach może wydarzyć się absolutnie wszystko. - A czy kiedykolwiek mam spokojną noc? - odpowiedziała z odrobiną uśmiechu - w tych słowach mógł odnaleźć nutkę kpiny. Od bardzo dawna nie spała dobrze, koszmar nieustannie wirował podczas ramion morfeusza. Niby powinna przywyknąć, przyzwyczaić się do takiego stanu rzeczy - jednak budzenie się w panice, krzyku pośród czterech ścian nie było dobrym doświadczeniem. - Dokładnie tak samo, nic się nie zmienia. - zaczęła nerwowo przesuwając palcami u jednej dłoni o drugą - wrodzony tik czy nabyta nerwica? Trudno stwierdzić. - On wychodzi, huh... - mruknęła. - Ledwo idzie obijając się o ściany, a ja wiem że nie wróci. Rozumiesz? Jakbym była od samego początku świadoma jak to wszystko się zakończy. Jego rychłą śmiercią. - nie potrafiła wymawiać słowa „tata” - dla niej przestał nim być bardzo wcześnie - to Candie w domu pełniła przez lata pełniła funkcję rodzica. - A później go odnajduję, w tym samym miejscu, tak samo leżącego w krzakach. - wypowiadała te zdania bez emocji, bez najmniejszego skrzywienia, ani łez - widok zwłok ojca przyległ do umysłu blondynki - jakby była to jedność. - Następnie zjawia się policja, setki gapiów i mój najstarszy brat, Bradley. - zaznaczyła, Leon (bliźniak Brada) odwrócił się od nich lata temu. - A po nim każde z rodzeństwa, które opuściło mnie przed laty. - nie miała żalu, czasem po prostu zastanawiała się jakby wyglądało jej życie, gdyby któreś z nich zabrało ją ze sobą.
ambitny krab
nick autora
brak multikont
lorne bay — lorne bay
23 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
W ostatnim czasie na uczelni miał napisać referat o osobie, którą najbardziej podziwiał w swoim życiu, była dla niego wzorem. I odpowiedź nie nadchodziła, a termin ścigał nieubłagalnie. W pewnym momencie wiedział, że nie jest w stanie napisać tego zadania - nie mógł napisać o byle kim, akurat ten wykładowca wnikliwie wczytywał się w ich prace. Lubił pisać, miał lekkie pióro i zwykle nie przynosiło mu aż tyle trudności w pisaniu zadań domowych, a tutaj wyjątkowo się męczył. Aż w końcu postawił na banalny temat o przyjaźni, ale głównie napisał o...Candeli. Napisał cztery strony bo taki mieli limit, ale gdyby mógł, z pewnością dotarłby do dziesięciu - nie mogąc uwierzyć, że ta praca dostała ocenę bardzo dobrą, a profesor wziął go na słówko po zajęciach, mówiąc mu, że niewiele zabrakło mu do oceny celującej. Nie pokazał jednak tych wypocin swojej przyjaciółce; może to zrobi później, ale na ten moment, schował to wypracowanie do jednego z zeszytów i ukrył je w szufladzie swojego biurka. Na papier wylał dosłownie wszystko co siedziało w nim od bardzo dawna - to kim dla niego była: jak siostra, która trwała w najgorszych chwilach jakie ostatnio przechodził. Doceniał to jak bardzo starała się odtrącać jego uwagę od byłej dziewczyny, jak znosiła codzienne jego marudzenie, a i też rozumiał, że czasem się nie widzieli. Każdy z nich potrzebował od siebie oddechu, rozumiał to. Nie zadawał pytań, po prostu wiedział, że przerwa bywała konieczna. On sam wtedy zajmował się własnymi sprawami, codziennością, czasem nawet Huck pytał dlaczego mniej widzi u nich Candie; mówił wtedy prawdę.
Potrzebował zmiany - nie mógł dłużej patrzeć na swoje odbicie w lustrze: obojętny wzrok w końcu zaczynał mieć siebie samego dosyć. Nie mógł tak dłużej ciągnąć, musiał pozamykać tamte sprawy. Oczywiście, że nie stało się tak od razu, to nie była nagła zmiana w radosnego, uśmiechniętego chłopaka jakim dziś starał się być. To Candela najbardziej pozwoliła mu się podnieść po tej stracie i dobrze wiedział, że miał u przyjaciółki pewien 'dług'. Powoli starał się akceptować, że Lily już nie była jego. Musiał myśleć teraz o sobie, przestać się zatracać we wspomnieniach o nieudanym związku. Miał przy sobie rodziców, brata, za którym wskoczyłby w ogień i przyjaciół. Ostatnią czerwoną kreskę na ręce zrobił sobie tydzień temu. Obiecał sobie, że była to ostatnia, więcej nie miał zamiaru myśleć o Lily. Im szybciej o niej zapomni, tym lepiej.
To dla niego była długo droga do miejsca, w którym był teraz, w miarę stabilny. Na każdym kroku dawał znać wszystkim, że sobie radzi, przeszedł już tą najgorszą próbę. Nie chciał tego za każdym razem rozpamiętywać, teraz mając tą wiedzą jaką miał, na pewno by nie próbował wtedy tracić swojego życia dla Lily. Przestała dla niego istnieć, skupił się wreszcie na sobie. Te wszystkie chwile sprawiły, że potrzebował czasu na wrócenie na właściwe tory: bywały dni, w których niełatwo było mu wstać na nogi. Przyznawał się bez bicia, że bywały dni, w których miał znów ochotę się chociażby pociąć. Nie robił tego, bo pamiętał o własnej obietnicy. Zaciskał zęby i po prostu się starał. Tak jak dziś, chociaż nie chciało mu się niemiłosiernie nic robić, tak wiedział, że musi użyć swoich wszystkich sił, żeby wybrać się na proponowany przez przyjaciółkę spacer - to oczywiście nie chodziło o to, że nie lubił spędzać z nią czasu. Kochał się przy niej wygłupiać, przy Candie zawsze był sobą. Po prostu bywały dni, w których tracił całą swoją siłę a nogi miał jak z waty.
-a już myślałem, że powiesz, że ciągle...to zmienia perspektywę - zaśmiał się, obracając się wokół własnej osi w teatralnym geście kłaniając się przed przyjaciółką, że oto ma go w całego dla siebie, w garści. Znała go już na tyle dobrze, że wiedziała jaki był oporny na tego typu wyprawy, tym bardziej niezapowiedziane, nagłe. Najgorzej było po prostu wstać z łóżka, pozbierać się i wyjść. Był to wyczyn niemalże milowy, jak przebiegnięcie pustyni Sahary. To, że wyszedł z nią, bez większej afery, bez wyzwisk, tylko potulnie niemalże z podkulonym ogonem świadczyło o jego wewnętrznej przemianie - zmuszał się do bycia innym, niż przez ostatnie pół roku. Chciał, żeby jego wysiłek był zauważalny, dlatego każdy taki najmniejszy ruch był dla niego po prostu ogromnym wyzwaniem. Oczywiście wiedział do czego zmierzała przyjaciółka - by przypadkiem nie przespał życia, które było na wyciągnięcie ręki. Gdyby tylko wiedziała ile kosztowała w nim jakakolwiek, najdrobniejsza rzecz, mogłaby zrozumieć, dlaczego czasem po prostu wolał zostać w łóżku -Jakbym słyszał swoją matkę - burknął niezadowolony, dysząc ciężko za przyjaciółką gdyż absolutnie nie miał w tym roku jakiejkolwiek kondycji. Parę kroków okazało się dla niego męczarnią, którą szybko musiał przerwać postojem. Z wielką ulgą wypisaną na twarzy usiadł na pobliskim kamieniu i aż zaczerpnął powietrza, z plecaka wyciągając butelkę wody.
-Nie masz - potwierdził jej słowa ze zmartwioną miną - chciałby, żeby każdy potrafił tak jak on zasnąć jak kamień, nie przejmując się dosłownie czym. Dla niego sen to było po prostu zbawienie: w tych najgorszych chwilach tuż po zerwaniu to on przynosił mu ukojenie na duszy Nie myślał wtedy o dziewczynie i o niczym nie myślał. Teraz tak było, oczywiście po zerwaniu nie było tak łatwo mu zasypiać. Jednakże sen z reguły przynosił mu ukojenie, przywracał mu wszelkie siły, a w łóżku, pod ciężarem pościeli czuł się bezpiecznie.
-Candie - zaczął od jej imienia, przez moment tylko słuchając jej słów. Zacisnął dłonie w pięści, zły, że znów musiała męczyć się z demonami przeszłości. Jak nieustająca walka, która była z góry skazana na porażkę, ze świadomością jak się ona kończy. -Myślę, że twój tata nie chciałby, żebyś pamiętała najgorszą chwilę z waszego życia - odezwał się w końcu, chociaż miał wrażenie, że wiele razy już jej to powtarzał. To dosłownie był ten sam mechanizm co z nim: musiał zrozumieć, że to on był w tej chwili najważniejszy, nie jego była dziewczyna. Specjalnie użył słowa 'tata', wierząc, że po części tego potrzebowała, skoro ona sama nie potrafiła w ten sposób mówić o swoim ojcu. I ją doskonale rozumiał: sam nie potrafiłby w ten sposób zwracać się do rodzica, z taką przeszłością jak ojciec Candeli. Ojciec to była ważna postać w życiu każdego nastolatka, on sam mógł na swoim polegać w każdej chwili. -Wiesz, że mówiąc mi to teraz, opowiadasz to w ten sposób jakby to była jakaś...błahostka? Wracasz do tego pamięcią z...przyzwyczajenia. Ja robiłem dokładnie to samo, dopóki nie zrozumiałem, że czas z tym skończyć. Nie było mi łatwo, do dziś staram się walczyć sam ze sobą, by tylko nie wymówić TEGO imienia. - urwał, spoglądając zmartwiony na przyjaciółkę. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedział jak ma jej pomóc, aby to wszystko wreszcie się skończyło i ona mogła poczuć upragnioną ulgę. Przysunął się bliżej niej i po prostu przytulił do siebie, nie mówiąc już nic więcej. Pocałował ją w czoło, kiedy wspomniała o rodzeństwu. Nie wyobrażał sobie życia, bez Hucka, a od niej odszedłw końcu każdy. -Oni sami muszą sobie z tym poradzić, Candie. Tak jak ty...ale coś mi mówi, że jeszcze wszyscy wrócicie do siebie - oczywiście beznadziejne były jego słowa na pocieszenie, ale w jakiś sposób próbował ją wesprzeć. Tak jak ona zawsze była przy nim, tak on teraz był przy niej.
candela fitzgerald
ambitny krab
kama
M.Hammett
rzuciła studia, bo startuję do zespołu baletowego — dorabia w rodzinnym moonlight bar
22 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
i'm terrified of passive acquiescence, i live in intensity
Znała przeszłość przyjaciele, wiedziała co sobie zrobił robił - co ona mu zrobiła. Fatalna, przebiegła istota - nikczemna, na swojej drodze niszcząca wszystko - by tylko zdobyć upragniony cel (w słowniku Candeli - femme fatale). Lily Bloosom - rzygać się chciało na samą myśl. Nienawidziła jej, wszystko co ją otaczało - przypominało (śmietnik, gówno - nawóz) - żałowała że ją znała, że to ich poznała. Gdyby mogła cofnąć czas, Hugo nie przeżywałby teraz jej straty - ośmieszenia i złamanego serca. Był dobrym człowiekiem - jasne, każdy miał sporo „za uszami” - ale w Langford'zie ciężko było odnaleźć blondynce wady (chyba, że w tym starszym - u niego mogłaby wyliczać w nieskończoność, i tak by nie starczyło czasu); po prostu w jej łepetynie był przysłowiowym „misiem.” Słodkim, nieco niezaradnym młodym chłopakiem, który na nowo musi uczyć się życia w społeczeństwie. A Candela obiecała samej sobie; że mu w tym pomoże.
Stąd te wycieczki, siłą wyciąganie z domu - lub wpadanie niespodziewanie (może ostatnio trochę rzadziej) w odwiedziny. Niestety, lecz u Candie w aktualnej rzeczywistości, nie w tej którą opowiadała przyjacielowi - z zamiarem aby nie zaprzątał sobie tym głowy, również nie bywało kolorowo. Niedawno co skończyła dwadzieścia dwa lata, a w jasnej łepetynie narodził się tak zwany kryzys tożsamości. Znowu nie wiedziała czego chcę od życia, w którą stronę powinna iść - do czego dążyć - bała się kolejnych kroków - nowego rozdziału (stąd częstsze ucieczki) - powoli wypływała z niej odwaga, którą niegdyś przez lata się kierowała.
Wybrała kierunek studiów przypadkiem; a tak naprawdę tego nie chciała, poszła na siłę by mieć ten cholerny papierek - a teraz wyszło, że od trzech lat nieustannie męczyła się na literaturze angielskiej.
Zawsze kochała taniec, to była jej pasja - niekiedy mówiono, że szybciej nauczyła się tańczyć niż chodzić - jednakże nie był to pewny zawód, bała się zaryzykować - podjąć wyzwanie, które było jej przeznaczaniem. Może gdyby od samego początku kierowała się sercem, niżeli rozumem - dziś mogłaby być u szczytu sławy. Młoda, wysportowana - kochająca życie dziewczyna. Nie musiałaby kisić się w tym mieście, prawdopodobnie od dawna nie mieszkałaby już w Lorne Bay. Co jeśli ostatecznie straciła swoją szansę?
- Nie wiesz czego by chciał. - odpowiedziała z wyraźnym grymasem na buzi, marszcząc przy tym pospiesznie brwi. Nikt nie znał bardziej Michaela Fitzgerald'a, niż najmłodsza jego córka - jedyna została w najgorszym momencie jego życia, gdy nachlany - obijał się o ściany. Kiedy zasypiał praktycznie nagi na trawniku przed domem, jak wciągała go siłą do środka - by za kilka godzin znowu wstał i zniknął na parę dni - szlajając się po melinach w Lorne Bay. - Potrafił być potworem. - stwierdziła nerwowo przygryzając dolną wargę, by po chwili głośno wypuścić powietrze z płuc. - Wiem, że to nie jest błahostka, tak samo jak wiem, że powinnam się leczyć. - rzuciła tym razem w lekkim rozbawieniu, by nieco oczyścić atmosferę. - Ale... nie wiem, trochę mnie też przeraża myśl, że jak zacznę brać leki te sny się skończą i on zniknie na zawsze. - odpowiedziała z wyczuwalnym wstydzie w tonie głosu - nawet trochę obawiała się spojrzeć przyjacielowi w oczy, dlatego rozejrzała się po raz kolejny wokół nich. - Brzmię tak jakbym była popieprzona, ale to wszystko jest takie popierdolone. - wzruszyła ramionami, zaciągając po raz ostatni dymem papierosowym, by zrzucić końcówkę fajka i przydeptać go butem. - Powinieneś móc wymawiać te imię, aby ona przestała mieć nad Tobą kontrolę. - mruknęła tym razem nieco spokojniej, przybliżając się nieco do bruneta. - Powiedz to. Jebać Lily Blooosom. No powiedz. - uśmiechnęła się szerzej. - Jebać ją kurwa! - krzyknęła, z nadzieją że nikt nie znajduję w pobliżu mili - by ją usłyszeć.
ambitny krab
nick autora
brak multikont
lorne bay — lorne bay
23 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Miał nauczkę, dostał lekcje życia. Prawdopodobnie już nikomu nie będzie ufał, tak jak to robił przed zerwaniem - będzie ostrożniejszy, bardziej będzie skupiał swoją uwagę na tych ciemnych cechach skrywanych w charakterach poznawanych osób. Wcześniej nie leżało to w jego naturze by prześwietlać na wylot, nie potrzebował tego. Lily w nim zabiła dawnego siebie: tego beztroskiego chłopaka pełnego pasji, który miał marzenia. Nie chciał zbyt wiele, a przede wszystkim był ślepo zakochany, nie dostrzegając tego co robiła za jego plecami. I choć naturalnym zjawiskiem było to, że związki potrafiły upadać a ludzie się rozstawali, nie spodziewał się takiego perfidnego zagrania po swojej drugiej połówce, które na zawsze ją zmieniło. Nie będzie potrafił na nią patrzeć inaczej, tak jak wtedy, nawet jeśli byłaby możliwość aby do siebie wrócili: już nigdy do siebie jej nie dopuści. Nie po tym co mu zrobiła. Byłby chyba najbardziej naiwnym człowiekiem na świecie jeśli by uwierzyłby, że chce ich powrotu. Nie winił Candie za poznanie z nią: była częścią tej historii, która źle się zakończyła. Nie mógł zaprzeczyć, bo w tym związku przeżyli wyjątkowe chwile - dlatego tak ciężko było mu się pogodzić z tym jak go na koniec potraktowała. Lily rozszarpała jego serce na drobne części. Tamten Hugo prawdopodobnie już nie wróci, ale była szansa na odzyskanie cząstki dawnego siebie. O tą cząstkę zamierzał jeszcze walczyć, choć wydawało się, że się poddawał - nie spodziewał się po sobie takiej woli walki, pomimo przegranego startu.
Któregoś razu wyznał przyjaciółce by nie obchodziła się z nim jak z jajkiem; powoli trwało zanim dotarł do względnej stabilności jaką dziś emanował - co prawda raz było lepiej, raz gorzej. Nie karmił się przede wszystkim wyrzutami sumienia: otrząsnął się z tego na tyle, że był wstanie przetrwać dzień bez używek, po które wcześniej chętnie sięgał. Prawdopodobnie gdyby nie te odwiedziny najbliższych przyjaciół (jednak trochę miał ich) aż tak łatwo nie stanąłby na nogi, pogrążając się co raz to bardziej w mroku. Niepodobne do niego było zachowanie jakie ostatnio sobą reprezentował: ciągle coś robił, wszędzie go było pełno, udzielał się charytatywnie, wkładał dużo siły w swoją własną naukę. To wszystko miało mu pomóc tylko w jednej konkretnej rzeczy: nie chciał myśleć o Lily, która bezczelnie pojawiała się w jego myślach za każdym razem kiedy miał luźniejszą chwilę dla siebie samego. Nie pomagało mu słuchanie depresyjnych piosenek o miłości, dlatego przerzucił się na mocne, metalowe brzmienia, które ostatnio gromadził na swoim spotifayu.
Studia były dla niego cholernie ważne: nie wyobrażał sobie, że mógłby je zawalić, tym bardziej, że przebrnął przez wiele trudnych egzaminów, bez poprawek. Nauka w gruncie rzeczy była jego pasją, lubił poszerzać swoją wiedzę, nie robił tego z przymusu. Musiał wziąć się porządnie w garść by nie wypaść z obiegu, a było z nim wyjątkowo krucho - poniekąd zajęcia na uczelni uchroniły go przed totalnym rozsypaniem się i zatraceniem, bo jednak musiał być trzeźwy, więc nie mógł pozwolić sobie na pełne chlanie każdego dnia.
Znów odezwał się w nim ten naiwny Hugo, który w każdym potrafił widzieć dobro - nawet w takim bydlaku, którym okazał się być ojciec jego przyjaciółki. Chciał wierzyć, że gdzieś pod tą warstwą spróchniałego alkoholu był ten człowiek, którego kochała, ale nie mógł się wydostać z uzależnienia - trochę widok ojca Candeli uświadomił mu, że nie warto było przypłacać własnego zdrowia, choć nie raz potrafił sięgać po piwo by złagodzić ból istnienia. Zawsze się cieszył na widok otwierającej się przed nim przyjaciółki - w ostatnim czasie to głównie ona była dla niego oparciem ale cieszył się, że pamiętała również o tym, że on tak samo służył jej pomocą jak ona jemu. -...pomimo, że one cię męczą...z drugiej strony nie chcesz ich tracić, bo boisz się... że już go więcej nie zobaczysz... - próbował sobie również jakoś to po swojemu tłumaczyć, chociaż było to trudne. Każdy miał swoje demony, do których o dziwo było przywiązany toksyczną nicią przyzwyczajenia. -Candie, a ty dopiero teraz odkryłaś, że obydwoje jesteśmy popaprani? - zaśmiał się słysząc jej reakcję na swoje poprzednie zdanie. Mimowolnie zacisnął wargi w cienką linie gdy znów wrócił temat jego byłej. -Niee...nie będę się darł jak porąbaniec - oburzył się początkowo na propozycję Candie. Obydwoje zmagali się z trudną przeszłością i obydwoje musieli oczyścić swoje aury - jak w jakiejś pieprzonej jodze.
-Dobra, zrobię to. Pod warunkiem, że ty się do mnie przyłączysz - zażądał od razu, bo jak to, tylko on miał przechodzić sam proces oczyszczania? Nie, przejdą przez to razem. Odważnym ruchem poderwał się na nogi i stanął na środku drogi, rozglądając się również czy nikogo nie było - i zaczął. Najpierw nieśmiało, niepewnie, a po trzecim razem już z większą stanowczością. Potem zalała go fala wściekłości - darł się, poddając się tej fali jaka wstrząsnęła jego ciało, jak jakaś niewidzialna silna. Wyrzucił z siebie cały ten syf, który tkwił w nim przez ostatnie tygodnie i było to lepsze niż niejdena terapia na której był. Nie patrzył na Candelę, kiedy zginał się w pół i po prostu krzyczał do momentu aż się nie uspokoił. Trwało to chwilę, może góra pięć minut - Teraz ty, nie zawiedź mnie - trochę speszony swoim zrywem, położył dłoń na ramieniu Fitzgerald.
candela fitzgerald
ambitny krab
kama
M.Hammett
rzuciła studia, bo startuję do zespołu baletowego — dorabia w rodzinnym moonlight bar
22 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
i'm terrified of passive acquiescence, i live in intensity
Candela Fitzgerald wciąż spoglądała na przyjaciela oczami przeszłości; gdy młody niedoświadczony Hugo Langford brnął przez swoje życie niczym ciele wystawione na mękę. Niewiele wiedział, niewiele przeżył - beztroskość jaka w nim buzowała przyciągała blondynkę jak magnez; poniekąd zazdrościła mu tej egzystencjalnej wolności. Nie w sposób podły, czy też mściwy - lecz jako ktoś; kto nigdy nie posiadał dużo. Począwszy od szybkiej śmierci obydwojga rodziców, pozostawieniu samej sobie przez rodzeństwo - a kończąc na małym wynajmowanym pokoiku, na który niedługo może nie będzie ją stać.
Współczuła mu, lecz w głębi swojej podświadomości - postrzegała jego problem z ex-dziewczyną jako błahostkę, jasne Lily Bloosom to suka, a sam fakt jak potraktowała bruneta był czystym skurwysyństwem podłym zagraniem, jednakże patrząc na całą tą sytuację w większej perspektywie - niżeli jako bliska przyjaciółka; Hugo był dość słaby - psychicznie, pozwolił by inna osoba tak zawładnęła jego życiem, że do tej pory nie umiał się podnieść z porażki. Część Fitzgerald pragnęła mu to powiedzieć; wbić do łba - przekonać, że zakończenie relacji z hukiem wcale nie jest końcem świata, lecz obawiała się - że reakcja Langforda mogłaby być przesadna.
Wrażliwość jaką posiadał zdecydowanie nad nim górowała, odbierając przy tym czasami racjonalne myślenie - niekiedy mogłaby być to wina również Candeli, tak bardzo przejmowała się bólem chłopaka, że nie zauważyła iż bezustanne dmuchanie i chuchanie na niego też mu szkodziło. Wiedziała, że musiał wyjść ze swojej „strefy komfortu” - bardzo możliwe, że jedynym rozwiązaniem na ten problem - była terapia. Powinna porozmawiać z Huckiem, lub Gusem - może przekonanie jego starszych braci, sprawi że Hugo - w końcu podejmie próbę ratowania się z egzystencjalnej ponurem otchłani.
- Jesteśmy siebie warci. Dwóch wygnańców społeczeństwa. - stwierdziła uśmiechając się szeroko, słodkość bruneta działała na dziewczynę w sposób kojący - może wcale nie chciała, aby się zmienił? Świadomość, że potrzebował jej pomocy - napawała Candie energią - lubiła pomagać, lubiła być czyimś oparciem. Langford gwarantował jej to, że nigdy jej nie odtrąci - a co jeśli... ona bardziej potrzebowała jego niż on ją?
Ta myśl pozostała w głowie Fitzgerald, aż do zakończenia wspólnej przygody spaceru - gdy po rozmowie, żartach - i lamentów - wracali przytuleni tuż do domu rodziców przyjaciela. - Wiesz, że Cię kocham Hugolino, prawda? - rzuciła gdy wchodzili do środka, by zjeść kolację i spędzić całą noc na maratonach przeróżnych seriali.
  • koniec <3
ambitny krab
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ