anestezjolog — cairns hospital
35 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
kubańsko-kolumbijska wdowa po żołnierzu, mieszkająca w lorne bay od roku, zawodowo szprycująca pacjentów hydroksyzyną
Nie odpowiedziała na zaczepne pytanie o rzeczowość, zamiast tego odczuwając wyraźne zakłopotanie, podkreślone przez niewielki rumieniec, skłaniający do przerwania kontaktu wzrokowego z Eve. Wpierw wzięła śmiałe słowa za zaczepkę, jednak po chwili uzmysłowiła sobie, że dokładne wyliczenie czasu, związanego z tresurą zwierzęcia, to wróżenie z fusów. Dopóki nie pozna się temperamentu konkretnego psa, jego cech charakteru, ukazujących predyspozycje (albo nie) do wykonywania zawodu, ustalanie konkretnych dat nie ma sensu. Mogłaby odnieść tę sytuację do pacjenta, znajdującego się w stanie śpiączki: wiele czynników składało się na moment przebudzenia, o ile w ogóle do niego dojdzie.
Dobrze, że Eve nie zapytała uszczypliwie, ile czasu Shannon potrzebowała od wejścia pijaną do domu, aby odpłynąć.
Czy była przygotowana na przygarnięcie nieco krnąbrnego psiaka, który przy pierwszych dniach zasika jej meble i będzie wył, pozostawiony sam sobie? Zastanawiała się czy przymuszenie czworonoga do tak rygorystycznej tresury, kiedy sama będzie regularnie wychodzić do pracy, to dobry pomysł. W przypadku pracy dla koszmarnych korpo zdalnie z domu (co wydawało się ostatnio modą wśród millenialsów), nie miałaby takich rozterek. Była jednak cholernym lekarzem i ostatnie, czego chciała to skazywanie psa na psychiczne jazdy, kiedy sama będzie tkwić przy kolejnej, alarmowej operacji.
Gdyby miała kogoś, z kim mogłaby przygarnąć psa… to już inna kwestia.
Po zwilżeniu psiego futra wodą, przystąpiła do delikatnego wmasowywania szamponu, starając się przy okazji głaskać Fiska, aby ten nie czuł się przerażony spontaniczną kąpielą. Potrzebował tego i na pewno poczuje się po niej lepiej, wolny od drapiących, zaschniętych pozostałości po błocie.
Nagle poczuła, że ma w otoczeniu zbyt dużo bodźców, niejako skłaniających do podejmowania spontanicznych decyzji. Nie chciała kłopotać Eve dodatkową, kosztowną tresurą, która wcale nie musiała się udać. Jednocześnie, pragnęła, aby znaleziony szczeniak jak najszybciej znalazł dom i być może to w tym kierunku powinna podążyć, bez snucia ambitnych wizji, odpalonych jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a raczej słów Paxton, ambitnie reklamujących ośrodek.
Potrzebowała kogoś, kto będzie na nią czekał po powrocie z pracy, ale jeśli miała przez to przyczynić się do gorszej egzystencji zwierzaka, nie brałaby na siebie takiej odpowiedzialności.
Odkaszlnęła cicho, słysząc hiszpański ton ojca. Już zapewne od kilku minut przerabiał w głowie scenariusz dotyczący psa, wychodząc tym samym z trafnymi wnioskami.
Po spłukaniu szamponu razem z piaskiem i resztą nieczystości, przystąpiła do wycierania Fiska miłym w dotyku ręcznikiem. Przy okazji obróciła głowę na bok, spoglądając w stronę Suareza.
- Walton ma psa - napomknęła o drugim anestezjologu, który pracował w szpitalu. - I średnio, tyle samo godzin, co ja.
Sęk w tym, że Walton mieszkał w Cairns, na miejscu i mógł do psa w miarę sprawnie wrócić, bez skazywania go na dodatkowe godziny oczekiwania, związane z przejazdem do domu. Nie każdy jednak pies potrzebował uwagi, całe dwadzieścia-cztery godziny na dobę, prawda?
- O ile Fisk mógłby zostawać sam, mniej więcej na dziesięć godzin, cztery dni w tygodniu… to mogłoby się udać - powiedziała, trochę do siebie, jakby znalazła właśnie idealny argument na zaopiekowanie się psem. Pracowała średnio po 10 godzin, chyba, że akurat następowały pewnie zawirowania i jednego dnia przychodziła na 12 godzin, a innego na 8. Póki co, nie brała nadgodzin, a personel anestezjologiczny był dobrze obsadzony, z racji konkretnych zarobków, oferowanych przez szpital. Shannon uważała, że to całkiem stabilna rzecz, w odróżnieniu od harówki, którą odwalali natomiast rezydenci.
- Może pogadacie o tym na spokojnie przy jakiejś kawie? - zaproponował Suarez, łypiąc to na córkę, to na Eve, dostrzegając w tym szansę na oderwanie myśli Shannon od szaleńczego biegu, a raczej potrzasku, w który wpadła przez sugerowanie przygarnięcia Fiska.
Richards niepewnie zerknęła na Eve, tuż przed postawieniem umytego psa na posadzce. Ten szybko otrzepał się z nadmiaru wody i machnął ogonem, podchodząc do butów Paxton.
- O ile żadna z was nie ma ambitnych planów na dzisiejszy wieczór - dokończył weterynarz, patrząc na córkę z nieco podstępnym uśmiechem. Najwyższa pora, aby wzbogaciła swoje grono znajomych o zaufane osoby. - Poradzę sobie z resztą pacjentów, masz wolne.

Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Kawie?
Znów wpadła w potrzask. Mogła nic nie mówić i po prostu sobie pójść bez wdawania się w dyskusję o tym, co należało zrobić z Fiskiem. Nie była za niego odpowiedzialna. Nie mogła. Gdyby przygarniała każdą porzuconą istotę, to na farmie miałaby ZOO zamiast ośrodka. Nie uratuje wszystkich, o czym przekonała się dawno temu, co nauczyło ją umiejętności odmawiania ludziom. Następnym poziomem wtajemniczenia było odmawianie zwierzętom. Komuś, kto lubił czworonogi, to duże wyzwanie. Eve na szczęście skutecznie tłumiła emocje, co nie zawsze wychodziło jej na zdrowie.
Popatrzyła na Shannon w tym samym czasie, kiedy i ona zerknęła w jej kierunku. Od razu odwróciła wzrok i zacisnęła szczękę potrzebując chwili, którą kupił jej wymyty już czworonóg.
Bez namysłu, całkowicie naturalnie kucnęła pozwalając aby Fisk małymi łapkami naskoczył na jej kolano. Pogłaskała go między uszami, a potem po brzuchu, co odebrał z radością i od razu stracił równowagę opadając z jej kolana. Korzystając z okazji capnął ją za palce, co także będzie kwestią do naprostowania, bo nie wolno uczyć psa gryzienia ludzi, nawet dla zabawy.
Skorzystała z tej krótkiej chwili aby się zastanowić. Czy chciała w ogóle iść na kawę z Shannon? Nie znała jej. Być może okazałaby się niezłą kumpelą, ale Eve nie była gotowa na rozmowę. Nie wierzyła w to, że usiądą sobie przy kawie i będą rozmawiać o dupie maryni. Nie chciała tego, bo nie czułaby się komfortowo bez świadomości, czy Richards dalej żywiła do niej urazę. Była też tchórzem, bo bała się o tym przekonać.
Wstała na równe nogi.
- Muszę pracować. – Prosta wymówka, z której nie musiała się tłumaczyć, a jednak Suarez z jakiegoś powodu był bardzo uparty.
- O tej porze?
- Przecież wiesz. – Dużo z nim rozmawiała. Kiedy przynosiła do niego psy opowiadała o swojej pracy, która nie ograniczała się tylko do tresury psów. Była również przewodniczką i często wyjeżdżała. Poza tym, musiała dbać o dużą farmę. O czystość, o komfort zwierząt, o to aby wszystko tam działało i nie próchniało. Miała wiele obowiązków i rzadko kiedy dzwoniła po ekipę specjalistów aby zrobili to za nią.
- Mówisz wreszcie zatrudnić dodatkową osobę.
- Nikt nie zrobi tego..
- ..tak dobrze jak ty. – Suarez dokończył za nią i się uśmiechnął. – Nie wszystko da się kontrolować. Kiedyś..
- Niedaleko jest zoologiczny – wtrąciła nie chcąc pozwolić mężczyźnie dokończyć. Często miewał fazy na ojcowskie gadki a te przyprawiały ją o mdłości głównie przez wzgląd na jej własnego ojca, z którym nie chciała kojarzyć tego człowieka. Był za dobry. – Napiszę ci listę rzeczy, których będziesz potrzebować. – Popatrzyła na Richards dając do zrozumienia, że wspomnienie o pracy wcale nie było byle jaką wymówką. – Na recepcji chyba mają kartki? – Wskazała na drzwi za sobą i wycofała się na tyle szybko na ile się dało. Była wręcz pewna, że zrobiła to za szybko i teraz Suarez wraz z Richards ją obgadują. Nie ważne. To nie miało znaczenia. Nie mogła przejmować się takimi błahostkami.
Wycofała się do recepcji rzucając wzrokiem na wszystkich oczekujących pacjentów wraz z właścicielami. Stanęła przy wysokiej ladzie i uśmiechnęła się do kobiety za nią.
- Linda, dasz mi kawałek kartki i długopis?
- Dorzucić do tego placek cytrynowy? – Linda uśmiechnęła się do niej z błyskiem w oku.
- Jasne, jesteś cudowna.
Kobieta podała jej kartkę oraz długopis i od razu wycofała się do pokoju socjalnego. Eve odprowadziła ją wzrokiem nieco nieświadomie lustrując jej pośladki, ale w głowie miała tylko to, czy naprawdę chciała się mieszać w wychowanie Fiska. Może jednak powinna zniechęcić Richards do adopcji i mieć to z głowy?
Popatrzyła nieco w lewo i napotkała dziwne spojrzenie Shannon. Nie potrafiła go rozgryźć, ale być może ta właśnie w myślach krytykowała ją za lustrowanie pracownic kliniki weterynaryjnej. Zignorowała to i popatrzyła na kartkę, na której zaczęła zapisywać najpotrzebniejsze rzeczy. Nic ponadto co uważała za zbędne dodatki nakręcające konsumpcję.
- Możesz zmienić mu imię. – Wcześniej zauważyła coś, co być może było niezadowoleniem z powodu wybrania takiego a nie inne imienia dla psa, do którego ten nawet nie zdążył przywyknąć. To pierwsze co wpadło Paxton do głowy. Nic co miało znaczenie albo ogromną wagę. – W dyskoncie kupisz kocyk. W drodze do domu niech na nim leży. Wtedy przesiąknie jego zapachem, co kojarzyć się mu będzie z bezpieczeństwem. Potem położysz go w kojcu i wtedy pies sam będzie do niego wchodzić. – Choć na początku mógł mieć problem ze spaniem bez widoku człowieka, który mu pomógł. – I jeszcze jedno. – Nie skończyła notować, ale i tak uniosła wzrok na Shannon. – Co miałaś na myśli, że się spiknęłyśmy? Chyba nie sądzisz, że wykorzystałabym okazję i przespałabym się z pijaną w sztok kobietą? – A co miała sądzić. Nie znały się, więc równie dobrze Eve mogła być w oczach Shannon właśnie taką osobą. – Odstawiłam cię do domu. Źle się czułaś, więc zaprowadziłam cię do łóżka. To tyle. – Nic więcej się nie działo, nie licząc pogrzeby batonika i rzygania do kibla, ale to w swej krótkiej historii pominęła. Na tle możliwego oskarżenia o wykorzystanie ów fakty nie były takie ważne.
anestezjolog — cairns hospital
35 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
kubańsko-kolumbijska wdowa po żołnierzu, mieszkająca w lorne bay od roku, zawodowo szprycująca pacjentów hydroksyzyną
Nie wiedziała, jak odpowiedzieć na słowa ojca, wprost sugerujące, aby lepiej poznała się z Eve. Nie miał pojęcia, że czynnikiem wspólnym w ich relacjach był zmarły już Reed. Być może, gdyby połączył śmierć zięcia z osobą Paxton, zrozumiałby niezręczność związaną z cała sytuacją. Shannon nie chciała jednak brutalnie mówić o tym na głos. Może niedługo przydarzy się odpowiednia okazja, pokroju rodzinnego obiadu po pracy, ale teraz… nie chciała bezpośrednio przyczyniać się do obwieszczania niespodziewanych wieści, być może nieco mieszających w kontaktach Suarez – Paxton. Jeśli Eve nie czuła potrzeby wyprostowania kwestii, nie wcinała się.
Obserwując Fiska, zaczepiającego treserkę, uśmiechnęła się delikatnie, rozczulona widokiem. Nie istniała już siła, która odsunęłaby ją od pomysłu wzięcia psiaka pod opiekę. Nie odda go i nie pozwoli, aby biedny czekał na rodzinę, która mogła, ale wcale nie musiała się od razu pojawić.
Wyrwana z zamyślenia wcisnęła dłonie do kieszeni spodni, czekając na decyzję Eve. Praca była dobrą wymówką. Obie mogłyby używać jej w nieskończoność, zasłaniając się pacjentami oraz psami. Jeśli jednak będą dalej tak postępować, nigdy nie dotrwają do epilogu spotkania po śmierci Reeda. Shannon była wtedy nadwrażliwa na wiele czynników i patrząc na sprawę z pewnego dystansu, nie zareagowałaby tak ostro, jak wtedy. Kierowana główne rozdzierającym uczuciem straty najbliższej osoby, nie myślała racjonalnie. Teraz wiedziała, że to nie Eve zabiła Reeda. Na tragedię nałożyło się wiele czynników, a sam zawód wykonywany przez mundurowych, wiąże się z nagminnym narażaniem życia oraz zdrowia.
Z wolna skinęła głową. Czyli z wyjścia na kawę nici. Może uda się innym razem? Nie, żeby koniecznie uparła się na ten koncept, ale… w gruncie rzeczy nie brzmiał on tragicznie. Może i na początku będzie nieco drętwo, przy czym to nic, co zrujnowałoby wyjście.
Musiała zatrzymać Fiska, aby ten nie wybiegł na korytarz, za Eve. Wzięła szczeniaka na ręce i uśmiechnęła się, głaskając go po głowie.
- Jesteście w podobnym wieku - zagaił po hiszpańsku ojciec, przygotowujący się do przyjęcia kolejnego, psiego pacjenta. - Potrzebujesz znajomych. Takich spoza szpitalnych korytarzy. Wiesz, że nie zawsze łączenie życia zawodowego z prywatnym to dobry pomysł.
- Wiem - odpowiedziała, wciąż wpatrując się w małego spaniela. Nie było co zwlekać. Posłała ojcu niemrawy uśmiech i po rzuceniu krótkiego „do zobaczenia”, połączonego z zabraniem swojej torby, wyszła na korytarz. Wyszła w samą porę, dostrzegając bardzo jednoznaczny wzrok Paxton, skierowany na miłą recepcjonistkę. Mężatkę. Cóż, to w niczym nie przeszkadzało, aby ją lustrować, przy czym Richards nie omieszkała utkwić spojrzenia w Eve, bijąc się z myślami. Czy była zawiedziona, że nie poprowadziła dalej pomysłu wyjścia na kawę? Tak. Poniekąd tego żałowała, bo wolała wyjaśnić pewne sprawy, a nie przed nimi uciekać. Nawet, jeśli zrobiła coś głupiego po pijackim wyjściu z pielęgniarkami, przeprosi za swoje zachowanie i okaże skruchę. Były przecież dorosłe, nie ma sensu w kreowaniu nieprzyjemnych, cichych dni, albo nieodgadnionych fochów.
Spojrzała na Fiska, zastanawiając się czy powinien nazywać się inaczej. Pewnie i tak w miarę upływu czasu będzie go przezywać różnymi pseudonimami, zależnymi od temperamentu i zachowania, ale nie widziała potrzeby zmiany oficjalnego imienia. Przynajmniej na chwilę obecną.
Przytoczenia pijackiej sytuacji niedaleko recepcji się nie spodziewała. Dyskretnie zerknęła kątem oka to na lewo, na prawo, aby upewnić się czy na pewno nikt z opiekunów czekających na przyjęcie pupila nie nadstawia uszu. Opiekunów było jedynie dwóch i wyglądali na pochłoniętych zawartością smartfonów, ale nigdy nie wiadomo…
Pokręciła głową, bo przecież nie chodziło o to, aby jakkolwiek sugerować Eve wykorzystanie chwili. Wiedziała, jakie były czasy. Podpitych ludzi ciężko uważać za poczytalnych, szczególnie, jeśli dodatkowo chwiali się na nogach i bełkotali zupełnie nieskładnie.
- Po tym jak zwymiotowałam, nic nie pamiętam - uściśliła, przyciszonym tonem. - Wiem, że obudziłam się w łóżku, a ty… nie pamiętam, kiedy wyszłaś.
Może trochę przesadziła z oskarżaniem ich o spiknięcie, ale nie znała swojej „upitej do odcięcia filmu” odsłony. Mogła być drapieżna, wręcz nadmiernie pobudzona, co skutkowałoby narzucaniem się i być może przystawianiem do drugiej osoby, z czego również nie byłaby zadowolona. Wyszłaby na jakąś nimfomankę, wykorzystującą ewentualną chęć, idącą z drugiej strony.
- Obawiałam się, że mogłam powiedzieć ci coś okropnego - kontynuowała, mając nadzieję, że zdąży uwinąć się z mówieniem, przed powrotem Lindy. - Że może oskarżyłam cię o coś po raz kolejny, albo… że za bardzo na ciebie naciskałam i próbowałam cię uwieść.
Przy ostatnim zdaniu znów poczuła na twarzy rumieniec, który Fisk próbował zakryć kilkoma liźnięciami. Musiała nieco odsunąć szczeniaka od barku, bo ten szybko zainteresował się zwisającymi z upięcia, pojedynczymi kosmykami, podstawionymi do podgryzania.
No to się odsłoniła…

Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Z uwagą wpatrywała się w Richards, kiedy ta wyjawiła, kiedy dokładnie ją odcięło. Tylko, że Eve nie patrzyła w typowy spokojny sposób. Żołnierska maniera i ta wyciągnięta z pracy sprawiała, że wpatrywała się w ludzi stanowczo i może zbyt analitycznie, co niektórych mogło konfudować. Tak, Eve chwilami nie wygląda na kogoś, kto lubił ludzi, chociaż nie była aż tak sceptyczna wobec nich. Zachowywała się tak głównie w ramach samoobrony. Pewnego rodzaju dystans pozwalał jej ograniczać kolejne raniące sytuacje, w które raz po raz się pakowała (pomimo starań, sic!).
- Fakt, coś próbowałaś.. – Chociaż uwodzenie pijanej osoby zawsze traktowała z dystansem. – Chociaż kiepsko ci to szło – Mogłaby zachować powagę. Mogłaby nadal patrzeć na Shannon w wypracowany sposób, ale zamiast tego lekko uniosła kącik warg podkreślając lekko żartobliwy ton wypowiedzi. – I masz lepkie ręce, wiesz o tym? – Zaczęło się przy aucie i nawet w domu podczas pogrzebu batona, co dla Eve było abstrakcją. Nie chodziło o samą scenę, bo podeszła do niej na luzie, ale o osobę, w towarzystwie której doświadczała czegoś takiego. Nie oceniała więc samej sytuacji a osobę, z którą ją dzieliła. – Poza tym, pewnie zasłużyłam na parę okropnych słów. – Uśmiech zniknął z jej buzi. Paxton niestety wciąż targała na sobie poczucie winy. Czasami było ono lżejsze a czasami cięższe. Parę razy nad tym pracowała, ale w którymś momencie to i tak wracało nie ważne jak bardzo starała się zmienić swój tok myślenia. Jak to napisał Oscar Wilde „Jest pewna rozkosz w oskarżaniu siebie. Kiedy się obwiniamy, wydaje się nam, że nikt inny nie ma już prawa tego robić”.
- Dokończę listę. – Postukała długopisem na kartkę chcąc uciąć ostatni temat oraz własne słowa, na które wolała nie słyszeć odpowiedzi. Pomimo skruchy ze strony Richards na temat tego, że „mogła ją o coś oskarżyć”, to nadal nie czuła się pewnie w jej obecności. Robiła co mogła aby to ukryć, ale samej siebie nigdy nie oszuka. – Ah, nie nocowałam u ciebie. Wyszłam od razu po tym, jak położyłam cię do.. – Urwała widząc zbliżającą się recepcjonistkę, która w rękach trzymała zapakowany w folię kawałek placka cytrynowego. Mimo to powróciła wzrokiem na kartkę. Dopisała ostatnią rzecz i na samym dole z podkreśleniem zanotowała numer do siebie. Prędzej czy później miały ustalić, co dalej z karierą Fiska.
- Jeżeli maluch będzie źle znosił rozłąkę z tobą, to w ciągu dnia podrzuć go jakiejś sąsiadce. – Na pewno w bliskiej okolicy Shannon znajdzie się emerytowana sąsiadka, której towarzystwo psa poprawi humor. W dni, kiedy Richards pracowała, to na pewno dobre rozwiązanie zwłaszcza, że w pierwszych dniach pies, który został wcześniej porzucony mógł bardzo źle znosić nieobecność kogoś, kto nim się zaopiekował. To wiązało się z sikaniem z nerwów, obgryzaniem różnych rzeczy, drapaniem i szczekaniem, co także przekładało się na psychikę czworonoga.
- Oh, Shan, bierzesz do siebie tego psa? – Linda cała rozpromieniona takich zwrotem akcji pogłaskała Fiska jednocześnie przekazując Eve zapakowany deser.
- Dziękuję, Lindo. Do następnego. – Odebrała ciasto i przesunęła po ladzie kartkę w stronę Shannon. Kiwnęła do niej głową w geście pożegnania (kurde, gdyby miała kapelusz to zrobiłaby to jak rasowa kowbojka) i wyszła z lecznicy dopiero w samochodzie czując ulgę i rozluźniające się mięśnie. Nie była świadoma tego, że aż tak bardzo je napinała, a przecież nie miała do czynienia z kimś kto ją atakował. To był ktoś kto MÓGŁ ją zaatakować, ale nawet tego nie zrobił. Więc czego się bała?
Powrotu do przeszłości.

z/tx2
ODPOWIEDZ