Piekarz i aktor — le coin de paradis
28 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Stars when you shine
Scent of the pine
Oh freedom is mine
And I'm feeling good
Przez ostatnie pół roku był sąsiadem na medal – gdy sąsiadka zwichnęła kostkę to trzy razy dziennie psa jej wyprowadzał, staruszce Emanueli kuchnię odmalował i kran wymienił (do tego drugiego potrzebował instrukcji z YouTuba), a Gusa obdarował pączkami z nowej receptury. A to wszystko przez ostatni tydzień! Dodatkowo, pracował po dziesięć godzin dziennie i codziennie chodził na czwartą rano do piekarni, żeby przygotować świeże pieczywo dla lokalnej klienteli. Zwykle uchodził za urokliwego młodzieńca o nieskończonej ilości energii, którego uśmiech przyspieszał kwitnięcie słoneczników, niemniej po wielu tygodni takich interwałów w końcu doświadczył pierwszego kryzysu wydolnościowego, choć wcale się go nie spodziewał.
Choć sąsiadowi smakował jego eksperymentalny chleb orzechowy, Jean-Marian nie był do niego przekonany. Mistrz-Piekarz uznał, że może być lepiej. Dlatego, w wolnych chwilach eksperymentował ze składnikami, każdą zmianę notując w zeszycie. A tutaj zmiana proporcji mąki i drożdży, tutaj więcej soli, a tam zamiennik cukru, raz orzech włoski, a raz migdałowy i tak dalej, aż po kilku godzinach, w piątkowy wieczór, otoczył się całego puszystymi chlebkami. Gdy robił kolejną partię, był niemalże pewien, że to będzie ten idealny chlebek, że to będzie eureka, a on sam zostanie okrzyknięty genialnym piekarzem! Usiadł na pobliskim krześle i z zadowoleniem na twarzy obserwował przyjemne, żółte światło piekarnika i pierwsze powstające bąbelki w cieście. Ten widok był dla niego tak kojący, że nawet nie zauważył, jak przymknął oczy na dłużej, ucinając sobie głęboką, niedźwiedzią drzemkę. Przynajmniej do momentu, aż nie obudził go alarm przeciwpożarowy, którego nie wiadomo jak długo udało mu się ignorować. Zaraz potem do jego nozdrzy dotarł zapach spalenizny.
Zaskoczony, zdezorientowany i przestraszony Jean-Marian popisał się zupełnym brakiem gracji, gdy zorientowawszy się, co się właściwie dzieje, poleciał z krzesłem do tyłu. Z bolącą głową i łokciami, pozbierał się z podłogi, wołając na głos:
- Jésus, Jésus ! Feu!
Dopadł do okna, które natychmiast zamknął ucinając żarłocznemu ogniowi tlen. Nie oszukujmy się, nie był jakiś olbrzymi, ale trudno o kontrolę żywiołów. Głośny alarm przeciwpożarowy jedynie utrudniał mu myślenie, gdy przypominał sobie nauki ojca o gaszeniu pożarów. Chwycił za małą gaśnicę, wyrwał zatyczkę i wycelował węża w ogień.
- Aaaa! De fils de pute!
Psiknął białym puchem w piekarnik i ledwo zdążył poruszyć wężem prawo i w lewo, a gaśnica się wyczerpała. Jean-Marian z rosnącą paniką zaczął nią potrząsać, a ta z trudem, albo jakby z rozbawionym prychnięciem, wypluła z siebie ostatni biały kłębuszek na podłogę.
Niektórzy sąsiedzi spanikowani zaczęli uciekać schodami na dół, a kilku odważnych i głupich zaczęło poszukiwać źródła dźwięku - zachowanie podobne do tych wszystkich fikcyjnych mieszkańców nawiedzonego domu, którzy ginęli w ciągu pierwszych pół godziny filmu. A w samym centrum tego zamieszania stał on, Jean-Marian, z mąką we włosach i wyczerpaną gaśnicą w rękach.

Levi Yotov
ambitny krab
Karo
lb fire station — strażak
25 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
...
Yotov wrócił do domu rankiem, po całej nocy spędzonej na służbie. Ostatnia noc była jedną z tych niespokojnych. Od walki z pożarem w sklepie ze sprzętem surfingowym, po wydostanie kota z drzewa, który zdecydowanie nie chciał być ratowany, aż po dość makabryczny wypadek na drodze, w którym zginęło małżeństwo z dzieckiem.
Kiedy Levi wreszcie dotarł do drzwi mieszkania, czuł się jakby przeszedł maraton i to wszystko bez kubka kawy. Z trudem otworzył drzwi i zaraz poczuł, że powinien odebrać sobie kilka punktów za dramatyzowanie, gdyż przecież to nie maraton maratonowi równy. Oczy zmrużył może na kilkanaście minut łącznie w trakcie całej nocy, więc gdy tylko przekroczył próg, jego pierwszym instynktem było zdjąć z siebie koszulkę i wrzucił ją z impetem, przez otwarte drzwi łazienkowe, do kosza na pranie.
Wnętrze mieszkania przywitało go miękkim blaskiem światła porannego, a sofa w salonie wydawała się jak najbardziej odpowiednim miejscem na odpoczynek. Bez większego namysłu Levi zsunął z siebie spodnie, pozostając w samej bieliźnie, co stanowiło jedyny element jego stroju, którego akurat nie miał zamiaru się pozbywać. Rozmyślał przez chwilę o możliwości szybkiego prysznica, ale pomyślność rzucająca mu tak wyraźnie wyzwanie już wtedy rano, zdecydowanie zasługiwała na chwilę relaksu.
W końcu, z westchnieniem ulgi, Levi opadł na sofę, czując jak mięśnie całego ciała protestują po kolejnej długiej nocy akcji. Zamknął na chwilę oczy, ciesząc się ciszą i spokojem domowego zacisza, teraz był czas na zasłużony odpoczynek. I w tej chwili, nic nie mogło go przekonać, że wstanie z tej sofy choćby za milion dolarów.
Levi, zupełnie zrelaksowany, zapadł w sen niemal natychmiast po opadnięciu na kanapę. Głęboki oddech wypełnił jego płuca, a umysł stopniowo zanurzał się w otchłań snu, niczym łódź płynąca na spokojnych falach. Nie zauważył nawet, kiedy sen ogarnął go całkowicie, owijając ciepłą kołderką zapomnienia.
Przytłumiony dźwięk alarmu wstrząsnął domem, odbijając się echem od ścian. Yotov, jakby w bezlitosnym zatrzymaniu czasu, nie mógł w pierwszej chwili odróżnić rzeczywistości od snu. Zaspany umysł próbował rozgryźć, czy to jeszcze sen, czy już rzeczywistość. Alarm wciąż wył, przenikając przez mglistą barierę snu.
Instynktownie poderwał się na nogi, zupełnie jakby wciąż był w remizie i sięgnął w półśnie za gaśnice, która stała pod zlewem w kuchni. Jego palce chwyciły sztywną rękojeść, gotową do działania, jak miecz w ręku rycerza. Bez chwili wahania wypadł z mieszkania, zatrzaskując drzwi za sobą. Jednakże w majakach nie zdał sobie sprawy, że opuszcza swoje własne mieszkanie. W jego umyśle zapanowała jedynie myśl o ratowaniu przed pożarem, która pulsowała w jego żyłach niczym krew w gorącym sercu.
Levi wykonał kilka szybkich kroków w kierunku drzwi sąsiada, który w jego przebudzonej wyobraźni musiał być bez wątpienia źródłem alarmu. Z zaciśniętymi pięściami i spuszczonymi brwiami ruszył do ataku, gotowy stawić czoła każdemu zagrożeniu. I nie czekając na odpowiedź, wykonując szybki kopniak, wyważył je, gotów na wszystko, co znajdzie po drugiej stronie. Rzeczywistość mieszała się z półświatem snu, tworząc surrealistyczną scenę, której Levi był nieświadomym protagonistą.
Dopiero gdy wparował do środka, dotarł do niego obraz całej sytuacji: stał właśnie w samych bokserkach i skarpetkach, z gaśnicą w ręku, w mieszkaniu obcych ludzi… w dodatku chyba uszkodził im drzwi…
- Zamknij szybko drzwiczki! – zawołał u progu, momentalnie lokalizując źródło całej sytuacji, a sam sięgnął do skrzynki pod sufitem, by wyłączyć wszystkie przełączniki prądu.
- Wszystko w porządku? – spytał niemal mechanicznie, lecz z troską w głosie, mając nadzieję, że mężczyzna, któremu jeszcze nie zdążył się przyjrzeć nie poparzył sobie przy tym dłoni i sam łapiąc jakąś ściereczkę z blatu, uchylił odrobinę drzwiczki piekarnika i spryskał je środkiem z gaśnicy. Cały pożar całe szczęście tylko wyglądał groźnie, lecz prócz spalonego w środku wypieku i odrobiny dymu w mieszkaniu, nic więcej miało się nie wydarzyć. Dopiero, gdy wstępnie zajął się zagrożeniem, zamknął znowu drzwi piecyka, by odciąć dopływ tlenu i odwrócił się do właściciela dogorywającego w nim węgielka, i nagle otworzył szerzej oczy.
- To ty?!
powitalny kokos
levi
Piekarz i aktor — le coin de paradis
28 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Stars when you shine
Scent of the pine
Oh freedom is mine
And I'm feeling good
Wszystko działo się naraz, za intensywnie i za szybko. Szybko bijące serce przepompowywało adrenalinę, głośny dźwięk alarmu wbijał mu się w każdą myśl, zmieniając ją w kompletną papkę, a bezużyteczna gaśnica skończyła się, gdy zdołał w ogóle poruszyć wężem w prawo i w lewo. Akcja była dynamiczna i na szczęście, Jean-Marian nie został w tym wszystkim sam; do jego mieszkania wpadł mężczyzna, który równie dobrze mógł być bohaterem z komiksów Marvela. Półnaga sylwetka śmignęła mu przed oczami, a rudzielcowi pozostało posłusznie, jak barankowi, wykonywać stanowcze polecenia. Dopadł do drzwi, zamykając je w panice, a tymczasem bohater opanował sytuację tak szybko, że niemal było to zawstydzające.
- Tak, oczywiście – powiedział roztargniony, ale był w takim szoku, że gdyby miał złamaną nogę, odpowiedź byłaby taka sama.
Gdy zrozumiał, że sytuacja została opanowana, do jego świadomości zaczął docierać obraz sytuacji.
- Ja? – zapytał zdziwiony, a jego wzrok w końcu naprawdę spostrzegł mężczyznę. – To ty?! – wskazał na niego palcem i tak gapili się na siebie pięć sekund, aż piegowata buźka rozciągnęła się w szerokim uśmiechu i strzelił mu piątkę. – Hej! Co tu robisz?
Nie było to najmądrzejsze pytanie. Może dym dostał mu się do mózgu?
Rozejrzał się po pomieszczeniu, które było wypełnione w bochenkach chleba. Jeszcze by brakowało, żeby przeprosił za bałagan… Tak czy siak, przeskakując chlebki i omijając wyważone drzwi, podszedł do sąsiadów i przeprosił za sytuację. Staruszkę uściskał.
- Emanuelo! Musiałaś się tak bać! Wynagrodzę ci to jutro. Wam wszystkim! – oznajmił, ściskając wszystkich wylewnie i najpewniej miał w planach spełnić tę obietnicę, co nie było zbyt mądre, skoro ze zmęczenia zasnął przy włączonym piekarniku. – Jessica! Będę wyprowadzał ci psa przez następny tydzień. Wszystko między nami okej, nie?
Dopiero, gdy sąsiedzi się rozeszli, a on sięgnął dłonią po klamkę, zorientował się, że właściwie dotyka powietrze.
- Levi, cholera! To było wielkie wejście. Ale wiesz, były otwarte…
Nie, żeby miał pretensje.
Kto by się spodziewał, że spotkają się w takich okolicznościach. W samolocie świetnie im się gadało, ale nie zdążyli wymienić się numerami, gubiąc się w tłumie. W całym tym zamieszaniu, nie sposób było nie dostrzec ogromnego plusa, jakim było ich ponowne spotkanie. A te widoki! Niemal tak samo piękne, jak krajobraz w jego rodzinnym miasteczku. Patrzył na jego wyrzeźbione ciało, mięśnie dodatkowo podkreślone dzięki opaleniźnie, piękne uda, brzuch, po samą buźkę modela z okładki.
A tymczasem Jean-Marian w fartuszku w serduszka, znoszonym dresie, crocsach i mąką na twarzy. Cóż, przynajmniej jeden z nich mógł nacieszyć oczy.
- Właściwie, zdarzyło mi się to pierwszy raz. – Wytłumaczył się z zawstydzeniem, uciekając wzrokiem na boki, żeby przypadkiem nie gapić się za długo na jego bokserki. – Ale zamieszanie, nie? Kto by pomyślał, że spotkamy się ponownie w takich okolicznościach… Kawy, herbaty?
Otworzył okno, bo zabrakło mu powietrza. Zdecydowanie chodziło jedynie o dym! Tak…

Levi Yotov
ambitny krab
Karo
lb fire station — strażak
25 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
...
Superbohater w bokserkach, zwykle przyzwyczajony do walki ze złem w epickich bitwach na szczycie wieżowców czy w mrocznych zaułkach miasta, poczuł się nieco zdezorientowany, gdy nagle znalazł się w zupełnie innych, nieoczywistych warunkach. To spotkanie, które odbyło się w tak nietypowym miejscu, zamurowało go trochę, wprawiając w stan lekkiego zakłopotania. W końcu, co może być bardziej nieoczekiwanego dla Superbohatera w bokserkach niż spotkanie w zwykłym, codziennym mieszkaniu? Ale za to z niezwykłą osobą… Wyrzucił z siebie tylko – Mieszkam. – nim rudzielec wyszedł na korytarz, przepraszać wszystkich tam zgromadzonych. Levi sam osobiście miał to w głębokim poważaniu i zwyczajnie zamknąłby to, co zostało jeszcze z drzwi wejściowych, tuż przed ich nosami. Dla Leviego to, co się działo wokół niego, było dość zaskakujące i intrygujące jednocześnie. Obserwując Jean-Mariana w jego nad wyraz empatycznych działaniach, przepraszając sąsiadów za zamieszanie, Levi mógł poczuć się jakby oglądał jakiś program przyrodniczy na National Geographic.
Dzisiejszy odcinek: Z kamerą wśród małp.
Bonobo, podobnie jak Marian, wykazuje nadzwyczajną zdolność do empatii i troski o innych członków swojej grupy społecznej. Ich zachowanie jest pełne gestów pojednania i przepraszania, co przyczynia się do utrzymania spokoju i harmonii w grupie.
Przyglądał się z uwagą, wsłuchiwał się w każde jego słowo i stał naprzeciwko otwartych na oścież drzwi, zasłaniając się jedynie pustą już gaśnicą. Bo dla Leviego ta sytuacja była fascynującą obserwacją natury ludzkiej, podobnie jak obserwacja zachowania zwierząt w ich naturalnym środowisku. Było to dla niego jak studium etologiczne, gdzie każde zachowanie miało swoje głębsze znaczenie i wpływ na funkcjonowanie społeczności.
- Przepraszam za te drzwi… – próbował nadrobić całą tę sytuację uśmiechem, choć w jego głosie dało się wyczuć nutkę zakłopotania – Zaraz skoczę po narzędzia i ci je naprawię. Obiecuję… – Bądź co bądź, Levi zdawał sobie sprawę, że zniszczenie drzwi było jego własną winą. Być może gdyby był bardziej przytomny, wpadając tu niespodziewanie, upewniłby się pierw, czy drzwi faktycznie były otwarte, zamiast rozwalać je jak taran.
- Bardzo chętnie się napiję… tylko może pierw pójdę się ubrać… Wiesz mieszkam naprzeciwko… – wskazał palcem drzwi po drugiej stronie korytarza. Oczywiście Levi nigdy nie miał nic przeciwko temu by wyzwolić się z ubrań, bo osobiście traktował je jako zbędne ograniczanie wolności, lecz czuł, że powinien mieć w tym momencie na sobie, coś więcej niż tylko majcioszki.
Zbiegowisko sąsiedzkie zdążyło się już rozejść po swoich mieszkaniach, więc mógł swobodnie wyjść na korytarz, bez większych zbędnych komentarzy – Zaraz wracam. – odparł i wyszedł, zostawiając otwarte. Szarpnął za klamkę raz… potem drugi raz… przy trzecim rzucił soczyste Kurwa.
Odwrócił się na pięcie, w kierunku rudowłosego i z wymuszonym uśmiechem przez zęby dodał:
- Wygląda na to, że zatrzasnąłem drzwi… – w myślach już teraz srogo się karcił za to wszystko, co nastąpiło gdy tylko się obudził.
- Mogę poczekać u ciebie aż mój współlokator wróci z pracy? I… mógłbyś pożyczyć mi coś do ubrania?
powitalny kokos
levi
Piekarz i aktor — le coin de paradis
28 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Stars when you shine
Scent of the pine
Oh freedom is mine
And I'm feeling good
Choć pomagał lokalnej społeczności bezinteresownie, z czystej przyjemności, nie można było zaprzeczyć, że dawało mu to pewną przewagę, której wykorzystywać nie śmiał, jeśli w ogóle był jej świadom, co było bardzo wątpliwe; choć alarm przeciwpożarowy wybudził cały budynek i sprawił sporo zamieszania, nikt na niego nie nawrzeszczał, a wręcz niektórzy klepnęli go po ramieniu „No, zdarza się. Byle nie za często!”. Kilka uśmiechów i obietnic i pozbył się wszystkich gapiów, zostając sam na sam z półnagim przystojniakiem, bez drzwi do mieszkania.
Levi wskazał palcem na dobrze znane mu drzwi sąsiada (które jeszcze stały), a to niewinne zdanie sprawiło, że poczuł dość mieszane myśli. Jedne z nich brzmiało „Wow! Jesteśmy sąsiadami! Hurra!”, drugie „Co z bzykaniem się z Gusem?”, aż nastało trzecie, powiązane zresztą z tym drugim „Czy Levi o tym wie?”.
- Eeeee, jasne, powinienem coś znaleźć w szafie – powiedział, nie dowierzając temu, co właśnie się działo. Może nadal spał? Może facet z samolotu był tak bardzo w jego typie, że teraz o śnił? Co było trochę szczeniackie, ale Jean-Marian był młodym, sprawnym facetem…
Obrócił się na pięcie i zniknął w głąb mieszkania w poszukiwaniu wystarczająco oversizowych ciuchów, w które seksowne mięśnie Leviego się komfortowo zmieszczą. Wrócił do niego z kompletem dresów, starając się patrzeć mu w oczy, a nie na krocze.
- Być może się nadadzą – oznajmił, bo jednak mieli dość różne sylwetki – Levi miał seksowne mięśnie, a Jean-Marian jedynie o nich fantazjował, będąc naturalnie szczupłym. – Przymierz je na spokojnie, a ja pójdę po skrzynkę z narzędziami. Czasami pomagam sąsiadom przy robótkach.
Co za (nie)szczęście, że szafa z gratami stała nieopodal! I mógł sobie co jakiś czas zerknąć na to seksowne ciałko w różnych pozycjach. Przez to zerkanie na mężczyznę jego poszukiwanie skrzynki się trochę wydłużyło, ale udało się wydostać skrzyneczkę z graciarni. Nie była ona duża i nie miał tysiąca narzędzi, ale jak na laika, była całkiem dobrze wyposażona. Właściwie, gdyby odpalił filmik z YouTuba to pewnie sam by sobie te drzwi wstawił, ale czemu miałby odebrać tę przyjemność jego koledze?
- Mieszkasz z Gusem? – zagaił niewinnie, starając się wyczuć teren.
No bo chyba nie był jego nowym chłopakiem, nie?
Otwartą skrzynkę z narzędziami postawił blisko framugi. Razem podnieśli drzwi, bo to nieporęczne bydle było, a potem Jean-Marian spełniał się w roli asystenta, trzymając je w pionie, a Levi mógł skupić się na nawiasach.
- W samolocie wspomniałeś, że byłeś strażakiem. Dzisiejszy dzień to wyjątek, ale z reguły to dość spokojny budynek. Powinieneś się czuć tutaj naprawdę w porządku. Mieszkają tu dobrzy ludzie – rozgadał się i gdy Levi skupiał się na narzędziach, on patrzył się na tę przystojną buźkę, no bo – rany! Było na czym. Te kości policzkowe! Niebieskie oczy, podkreślone przez zmysłową opaleniznę! Ciemne, gęste włosy, w które aż chciało się włożyć dłoń i chociaż poczochrać!
Jean-Marian miał naprawdę szczęście w życiu. Bo oprócz wielu starszych ludzi, miał też przystojnych sąsiadów naprzeciwko. Ciekawe, czy Gus przyznał mu się, że regularnie zajadał od niego pączki?

Levi Yotov
ambitny krab
Karo
lb fire station — strażak
25 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
...
Levi cierpliwie poczekał przy kuchennym blacie, zanurzony w swoich myślach, gdy rudowłosy chłopak, poszedł po ubrania dla niego. Został sam w kuchni, a cisza, która nagle zapanowała w pomieszczeniu, pozwoliła mu się nieco uspokoić. Rozglądał się po pokoju, wypełnionym bochenkami chleba, które zauważył już wcześniej, ale jakoś w natłoku wydarzeń nie śmiał wcześniej zapytać.
Jego spojrzenie przesunęło się po blacie kuchennym, na którym ułożone były chlebki, zdobiące przestrzeń swym złocistym wyglądem. Levi zastanawiał się, czy te wszystkie bochenki zostały upieczone przez Mariana, czy też może zostały kupione w lokalnej piekarni. Lecz, biorąc pod uwagę, co wywołało ten mini pożar, skłaniał się raczej ku pierwszej opcji. Było coś wyjątkowego w świeżym pieczywie wytwarzanym własnoręcznie, coś, co sprawiało, że smakowało jeszcze lepiej.
W zapachu świeżego chleba, który wypełniał kuchnię, mieszając się delikatnie z zapachem spalenizny z piekarnika, Levi odnalazł moment spokoju i refleksji. Było to jak oddech świeżego powietrza po burzy - uspokajające i kojące dla jego niespokojnej duszy.
Nagle, bez namysłu, zdecydował się przerwać ciszę.
- To wszystko twoje wypieki? - zawołał Levi do drugiego pokoju, a wtedy pojawił się Jean-Marian, niosąc ze sobą ubrania. Levi skinął w podzięce głową, wyrażając swoją wdzięczność, i bezzwłocznie zaczął wciskać się w już na pierwszy rzut oka obcisłe ubrania. Nie dało się ukryć, że ich sylwetki różniły się od siebie - Levi był bardziej wysportowany i muskularny, podczas gdy Jean-Marian miał szczuplejszą budowę ciała. Levi nie liczył więc na zbyt wiele w temacie ubrań rudowłosego; równie dobrze mógłby mu dać swój fartuszek, a nawet to wywołałoby w nim uczucie wdzięczności.
Gdy zaczął wkładać na siebie przekazane mu ciuchy, nie mógł oprzeć się uśmiechowi, który wykrzywił mu usta, wyginając się, by zmieścić w spodnie. Ostatecznie, mimo że ubrania były trochę ciasne, Levi poczuł się w nich całkiem dobrze. Spodnie opinały jego nogi, podkreślając muskulaturę wypracowaną przez lata surowych treningów w lesie. Koszulka, chociaż trochę za mała, doskonale podkreślała jego atletyczną sylwetkę, a każdy jego mięsień został podkreślony przez opiętą tkaninę.
- Tak. – odparł krótko, na pytanie dotyczące współlokatora, przegrzebując skrzynkę z narzędziami – W sumie to mieszkam z nim od przylotu do Lorne. – dokończył, wstając znad kuferka.
- Znamy się z wcześniejszej pracy i jakoś tak się złożyło. – mówił dalej, podnosząc drzwi i dokręcając coś tam śrubokrętem, który wcześniej wyjął. Levi znał się co nieco na naprawach, ponieważ od małego musiał wszystko naprawiać sam. Zwłaszcza wtedy, gdy matki nie było w pobliżu, musiał polegać na sobie i swoich umiejętnościach. Zamiast filmików w Internecie, miał do dyspozycji tylko jakieś stare książki, które obrazkowo i opisem mówiły, co trzeba było zrobić.
Teraz naprawa mało uszkodzonych drzwi, nie stanowiła żadnego wyzwania. Tam podniósł, gdzie indziej dokręcił, coś postukał i po kilku minutach zamykały się jak nowe.
- No i gotowe! – zawołał Levi z zadowoleniem, kiedy ukończył naprawę. Natychmiast ułożył narzędzia precyzyjnie na tym samym miejscu, z którego je wziął, dbając o porządek i organizację. Następnie zamknął skrzynkę i rzuciwszy krótkie spojrzenie wokół siebie, zapytał: - Gdzie to odstawić? – Zanim ktoś zdążył odpowiedzieć, sam umieścił ją z powrotem w szafie, z której wcześniej wziął ją Marian. Dla Leviego porządek i dyscyplina były ważne, nawet w najmniejszych rzeczach. Wszystko musiało być na swoim miejscu, zgodnie z ustalonym porządkiem.
Potem podszedł do kuchennego zlewu i krzywiąc się wewnętrznie widząc stos zgromadzonych w nim naczyń, obmył dłonie.
- Więc mówisz, że nie codziennie wywołujesz pożary? – zaśmiał się, strzepując wodę z dłoni.
- Aż szkoda… – dodał znacznie ciszej, taksując chłopaka spojrzeniem.
powitalny kokos
levi
Piekarz i aktor — le coin de paradis
28 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Stars when you shine
Scent of the pine
Oh freedom is mine
And I'm feeling good
Czuł się zakłopotany tym, że spotkał się z kumplem z samolotu w takiej sytuacji. Niby nie stało się nic wielkiego, a przy pracy wypadki się zdarzają, ale do tej pory nigdy nie zasnął tak lekkomyślnie przy wypiekach. Jeszcze Levi pomyśli, że z niego roztrzepany, nieodpowiedzialny człowiek, a Jean-Marianowi bardzo zależało na tym, żeby ten uważał go za naprawdę spoko kolesia.
Dodatkowo, czuł lekkie zakłopotanie tym, że półnagi Levi okazał się być bardzo w jego typie i padł ofiarą kosmatych, brudnych myśli rudzielca. Na Boga, przed chwilą wywołał pożar! Najwidoczniej, był małym, napalonym liskiem i dla dobra świata, będzie musiał wpaść do Gusa z pączkami…
Co do wypieków.
- Tak, to moje. Wciąż się uczę – odpowiedział bardzo skromnie. – Właściwie, pracuję w pobliskiej piekarni. Le Coin De Paradis. Zdążyłeś tam zajrzeć odkąd przyjechałeś?
Reklama, bo chlebki były idealnie złote, czy antyreklama, bo prawie spalił cały budynek? Trudno powiedzieć…
Jego niczego nieświadomy obiekt pożądania wyginał swoje wysportowane ciałko, żeby zmieścić się w dresy, które dla niego naszykował i gdy patrzył na opięty materiał, który uwypuklał wszystkie doskonałości Leviego, rudasek nie mógł być bardziej wdzięczny za swoją mniej umięśnioną sylwetkę.
Drzwi, jak szybko zostały wyłamane, podobnie szybko zostały wstawione z powrotem. Jean-Marian bawił się amatorko w majsterkowicza, ale podobna naprawa zajęłaby mu kilka-kilkanaście minut dłużej.
Po skończonej robocie usiadł sobie wygodnie, na tym samym krześle, na którym zasnął. A wtedy poczuł na sobie jedno z TYCH spojrzeń, choć równie dobrze mogła to być wyobraźnia. Zaśmiał się i uniósł ręce do góry, jakby mówił „Nie strzelać!”.
- Przysięgam! Nie wiem, jak to się stało. Ostatnio więcej pracuję, a młodszy nie jestem… może pora na witaminy? – Jean-Marian zdecydowanie za dużo czasu spędzał z seniorami. – Ale, hej. Nie musisz wpadać tylko, jak trzeba ratować Lorne Bay. Równie dobrze możemy strzelić sobie po piwku, albo możesz przyjść po jakiś wypiek, gdy nie zdążysz podejść do piekarni. Jak widzisz, u mnie ci wszystkiego pod dostatkiem…
Groźba pożaru i ewakuacji całego budynku otrząsły go na tyle, że zapomniał, jak to było czuć się senny. Pod oczami miał cienie i pogłębione zmarszczki, ale jego uśmiech pozostawał promienny, a ruchy żywiołowe. Nawet teraz – energicznie wstał z krzesła i w pełnym skupieniu obejrzał sobie każdy bochenek chleba, nim jednego, według niego najlepszego nie chwycił i postawił pod nosem Leviego.
- W tym momencie nie za bardzo mam środki, żeby należycie ci się odwdzięczyć. Przyjmij proszę ten bochenek, a jeśli byłbyś na tyle miły, żeby skupić się na każdym kęsie, aby potem zdać mi recenzję tooo… to byłbym jeszcze bardziej wdzięczny.
Gus był bardzo dobrym obiektem eksperymentalnym, ale dlaczego Jean-Marian miałby ograniczyć się do jednego przystojnego króliczka, jeśli mógł mieć dwa? Tylko ktoś niemądry by nie skorzystał! A on, w całej swojej serdecznej prostoduszności, potrafił być zadziwiająco sprytny.

Levi Yotov
ambitny krab
Karo
ODPOWIEDZ