lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
HUNGRY
Nie wiem, kto z nas miał bardziej przewalone. Pierwsza była Delphine, potem Birdie, Wolf (w dokumentach już oficjalnie Warren), ja – Bear, Falcon i najmłodsza Fox. Sprawczynią całego zamieszania była po-prostu-Angie (w momencie pierwszej ciąży szesnastolatka, więc jedno potknięcie z imieniem można by jej jeszcze wybaczyć), częściej bezrobotna niż pracująca, a nawracające uzależnienie tłumacząca ciągłym bólem pleców po jakimś tajemniczym urazie „lata temu, nie zrozumiecie”. Odkąd pamiętam po naszej przyczepie ktoś się kręcił, a my sami więcej czasu spędzaliśmy czasem u sąsiadów lub w okolicznym lesie. Wszyscy wokół mieli tak samo, więc – przynajmniej dopóki nie zaczęła się szkoła – nie narzekałem. Byłem tym dzieckiem, które potrafiło przez dwa dni nic nie jeść (nie dlatego, że nie byłem głodny, jedzenia po prostu czasem zwyczajnie nie było) i szlajać się bez butów, w brudnej koszulce po drzewach, całkowicie spokojny, że na moją nieobecność nikt nie zwróci uwagi. Zawsze było głośno i tłoczno, z każdą osobą w okolicy byliśmy na „ty” i oczywiste wydawało się to, że na dorosłych nie było co liczyć. Często większość dnia spędzali nieprzytomni w przyczepach, czasem swoich, czasem cudzych, a starsze dzieciaki pilnowały, żeby młodsze czasem się umyły i – jeśli jedzenie już się pojawiało – wszystko było podzielone po równo. Pamiętam, że Del traktowałem jak matkę dużo bardziej niż Angie, chyba nawet widywałem ją częściej, a na pewno częściej się z nią kłóciłem. To ona pamiętała, że w ogóle powinien pójść kiedyś do szkoły, nauczyć się pisać i czytać i raz na jakiś czas prać ubrania. Dzisiaj nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak to robiła. W pewnym momencie Birdie zaczęła jej pomagać, ale nadal miały naszą nieznośną, kłótliwą czwórkę, niezainteresowaną edukacją i przekonaną, że da się wyżyć ze zwiniętych ze sklepu batonów. Obie nadal chodziły do szkoły, przykrywały przesypiającą całe dnie matkę, podrabiały jej podpis pod wnioskami o wsparcie socjalne i próbowały dorabiać, żebyśmy mieli za co żyć.
Czasem myślę o tym, że gdyby Del dzisiaj żyła, miałaby mały dom z ogrodem i swojego wymarzonego psa (Angie nigdy nie pozwalała jej trzymać za długo przygarniętych przybłęd, bo oddawała im swoje jedzenie). Zawsze była trochę zbyt poważna jak na swój wiek, o zbyt wielu rzeczach musiała pamiętać i za dużo rzeczy robiła jednocześnie. Może dzisiaj miałaby w oczach więcej spokoju, mogłaby zwolnić i czytać książki. Ale najczęściej myślę o tym, że gdyby żyła, mógłbym ją przeprosić.

ANGRY
Wszystko zaczęło się od śmierci Delphine. Znalazła ją Fox, wtedy zaledwie siedmioletnia, nie rozumiejąca jeszcze, na co się natknęła. Narkotyki w naszej okolicy były jakąś niespisaną normą – wszyscy coś brali i dużo pili, więc Del nikogo nie dziwiła. Do dzisiaj nie wiem, czy przedawkowała, czy po prostu nie wytrzymała; chyba wolę wierzyć w tę pierwszą wersję, chociaż druga wydaje mi się równie prawdopodobna. Miała dziewiętnaście lat i pięcioro dzieci na głowie – a kiedy mówię, że byliśmy nie do wytrzymania, ani trochę nie hiperbolizuję. Nie pamiętam zupełnie, czy Angie się tym przejęła ani nawet jak zareagowała. Kolejne tygodnie są owite mgłą i tylko od Birdie wiem, że szukali naszej dalszej rodziny, żeby umieścić nas w jakimś bezpiecznym miejscu. Nie udało się, Angie nigdy nie miała nikogo poza sobą samą. Trafiliśmy do rodzin zastępczych: Birdie i Warren do jednej, Falcon i Fox – najmłodsza dwójka – do innej. Zostałem ja, dwunastoletni, z potężnymi problemami w nauce, wiecznie obdartymi kolanami i brudną twarzą. Podobno próbowali podzielić nas inaczej, ale się nie udało. Do Daniela i Ellen trafiłem więc sam, chociaż wszystkie rodziny dbały o to, żebyśmy mieli ze sobą kontakt na tyle, na ile było to możliwe. Jako jedyny zostałem w Lorne Bay, a oprócz mnie w ich domu znajdowała się czwórka dzieciaków w podobnym wieku. Chyba dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, jak dzikim dzieckiem byłem. Spanie w pokoju, który był tylko mój i w którym zamykało się drzwi, kończyło się w najlepszym wypadku nieprzespanymi nocami, w najgorszym próbami ucieczki przez okno (w tym jedną udaną, raz włóczyłem się po okolicy na własną rękę przez cztery dni – wymyśliłem sobie, że pójdę pieszo do Birdie i Warrena do Sydney, ale nie miałem żadnej mapy). Nie byłem przyzwyczajony ani do codziennych pryszniców, do szafy pełnej ubrań ani do spędzania takiej ilości czasu pod dachem. O nauce nawet nie wspominam, książki służyły mi wówczas chyba głównie do grożenia, że wybiję nimi okno w salonie. A jednak Daniel się nie poddał. Ellen miała mnie serdecznie dość, ale na szczęście pozostałe dzieciaki były bardziej cywilizowane i mogła zająć się nimi. Ja miałem więc nagle jednego odpowiedzialnego, stanowczego dorosłego cały czas nad swoją głową i nie przesadzę, jeśli powiem, że na pewnym etapie planowałem nawet zrzucenie go z roweru na jakiejś skarpie. Planował nam masę wycieczek, na których opowiadał mi o przyrodzie i pokazywał, jak opatrywać kolana, które regularnie sobie rozbijałem (przed przyjazdem do nich nikt nie nauczył mnie jeździć na rowerze). Kiedyś był ratownikiem medycznym, potem został psychologiem i pracował z „trudną młodzieżą”, głównie tą, którą miał w domu. Prawdopodobnie byłem jego najambitniejszym projektem. Z wściekłego, zdziczałego dzieciaka, który z klasy do klasy przechodził częściowo z litości, a częściowo, bo nauczyciele nie chcieli spędzać z żadnym z nas więcej czasu niż było to konieczne, udało mu się ulepić kogoś, kto nie tylko opanował trudną sztukę czytania publicznego, wiedział, co robić, kiedy coś cię ukąsi i potrafił się czasem zatrzymać przed wybuchem. Udało mi się też skończyć szkołę, dostać na studia i odmówić Angie, kiedy po raz kolejny prosiła mnie, żebym podprowadził Danielowi i Ellen coś, co mogłaby sprzedać.

LONELY
To nie tak, że Daniel naprostował mnie całkowicie. Narkotyki i alkohol prawdopodobnie miałem w organizmie już kiedy się urodziłem, więc nawet pod czujnym okiem mojego opiekuna udawało mi się radzić sobie z trudami życia w najgłupsze możliwe sposoby. Nigdy nie podnosił głosu - znałem konsekwencje, wiedziałem, że jeśli wrócę do domu pijany, czeka mnie szlaban, dodatkowe obowiązki i długa rozmowa o tym, do czego jest mi to potrzebne. Wiedziałem też - i była to wtedy wiedza zupełnie nowa - że jeśli mój kolega coś weźmie i zacznie dusić się wymiocinami, mogę zadzwonić do Daniela, żeby uratował sytuację.
Zapomniałem o tym na dłuższy moment, kiedy zamieszkałem w Sydney z Warrenem (wtedy już oficjalnie). Birdie próbowała wyjaśnić mi, czemu to idiotyczny pomysł i sama wyrzuciła go ze swojego mieszkania, ale wtedy wydawało mi się, że studia są od tego, żeby dobrze się bawić i nie mierzyć z tym, jacy wszyscy byliśmy popierdoleni. W gorszych momentach, szczególnie w okolicach egzaminów, przeprowadzałem się do niej, czasem też pomieszkiwałem u osób, z którymi akurat się umawiałem. Wiedziałem jednak, że Warren zawsze będzie miał towar i przez dłuższy czas to on był moją główną bazą. Do studiowania motywował mnie głównie Daniel – on też był w dużej mierze odpowiedzialny za moje lepsze momenty, czyli te kilkumiesięczne przerwy, kiedy mówiłem, że potrzebuję trochę się pouczyć i muszę odstawić imprezy. Przez większość czasu miałem wrażenie, że kręcę się w kółko. Moje relacje były płytkie i krótkie, każde z mojego kłócącego się rodzeństwa próbowało ciągnąć mnie w swoją stronę, przez jakiś czas znieczulałem się używkami, a potem opowiadałem o tym, jakie to rozwój, edukacja i zdrowy styl życia są dla mnie ważne. Przez chwilę chciałem być lekarzem, ale szybko uznałem, że to zbyt nudne i dużo bardziej ekscytuje mnie pójście w ślady jedynej ojcowskiej figury, którą miałem w życiu. Siedzenie na tyłku kończyło się w moim przypadku ciągiem, więc musiałem być w ciągłym ruchu. Praca ratownika medycznego dawała mi przynajmniej tyle – no przynajmniej dopóki nie okazywało się, że pewne widoki trochę łatwiej zapić, a na długie zmiany przyda się jakieś wspomaganie.
Albo dopóki nie stanie się przed sądem, bo było się pod wpływem podczas pracy.
Koniec końców niczego nie udało się wykazać. Czterdziestoletni mężczyzna nie zmarł, bo jeden z ratowników nie był trzeźwy - stały za tym przyczyny naturalne. Koledzy mnie kryli, bo przecież „zdarzyło się pierwszy raz”, „to po tej masakrze z autobusem szkolnym w zeszłym miesiącu, kto nie potrzebowałby zapić po tych widokach?”, „jest wzorowym pracownikiem”. Może dlatego, że sami mieli swoje za uszami, a może naprawdę wierzyli, że mogę stanąć na nogi. Skończyłem jednak na odwyku (byłem przed trzydziestką, ale pozwoliłem Danielowi wybrać miejsce i poprowadzić się niemal za rękę, jak małe dziecko), na którym wydarzyły się przynajmniej cztery rzeczy, których nigdy bym się nie spodziewał.
Po pierwsze, po nim faktycznie nie dotknąłem już ani alkoholu, ani narkotyków. Po drugie, odkryłem, że terapia może mnie jednak nie zabije. Po trzecie, okazało się, że dzięki temu Fox poszła na swój własny odwyk. Po czwarte, poznałem miłość swojego życia.
Miał najbardziej niebieskie oczy na świecie i irytował się, kiedy próbowałem na kanapie ogrzewać bose stopy pod jego udami (uparcie odmawiałem założenia kapci albo chociaż skarpetek), a ja szybko nauczyłem się sprawdzać, czy ta resztka kawy jest tu od dzisiaj czy od tygodnia, zanim ją po nim wypiłem. Może jest trochę tak, że nikt nie zrozumie nałogowca tak, jak drugi nałogowiec, a może po prostu do siebie pasowaliśmy. Pamiętam wtedy, że myśl o byciu tak zwyczajnie szczęśliwym mnie przerażała. Miałem dach na głową (wynajęty i ciasny, ale jednak), wróciłem do pracy i nie musiałem zasypiać sam (do tej pory tego nienawidzę i zawsze zostawiam uchylone drzwi, kiedy nikogo nie ma). Kontynuowałem też terapię, odstawiłem używki i tylko Danielowi powiedziałem, że mam z tylu głowy to nieznośne uczucie, że coś się zaraz rozpieprzy. Odwiedzał nas wtedy w Sydney i próbował mnie przekonać, że nic na mnie nie czyha, jestem po prostu nieprzyzwyczajony do tego, że może być zwyczajnie dobrze.
A może jednak miałem rację?
W kolejne urodziny prawie zapiłem, uratowała mnie od tego Birdie. Przesiedzieliśmy całą noc na podłodze w moim mieszkaniu. Rozmawialiśmy o Del, o Angie, o tym, gdzie może być teraz Warren, o moim odwyku i związku, który niedawno roztrzaskał się tak popisowo, że nawet ja nie byłbym w stanie tego przewidzieć. O tym, że nie chcę i nie mogę pozwolić sobie na powrót do bagna nałogu. I o tym, że kiedyś musi w końcu zacząć znowu być jakoś.

TIRED
I w końcu było. Kolejne lata pracowałem, brałem leki, chodziłem na terapię i randkowałem. W rodzinnym mieście pojawiłem się na chwilę po śmierci Ellen i odkryłem wtedy, że Angie od kilku lat jest bezdomna i przez większość czasu nie wie, co się wokół niej dzieje. Zrzuciliśmy się wtedy na jej pobyt w domu opieki: ja, Birdie, Falcon i Fox, bo Warren zniknął z naszych radarów.
Dzisiaj Birdie ma swoją rodzinę w Sydney – niedawno się rozwiodła, ale niewiele ról lubię w swoim życiu równie mocno, co bycie wujkiem trójki jej dzieciaków. Falcon mieszka bliżej, nieźle radzi sobie zawodowo i wspominał ostatnio coś o ślubie. Fox powtarza chyba moją ścieżkę, ale na szczęście ma kto ją z tego wyciągać. Ja miesiąc temu pochowałem Daniela po tym, jak od trzech lat zmagał się z nowotworem. Żałuję, że wspierałem go głównie na odległość.
Wszystko po nim dostałem ja – mieszkanie, samochód, kota, oszczędności, pamiątki po życiu jego i Ellen. Najpierw planowałem to wszystko sprzedać i wyjechać, bo przecież nic nie trzymało mnie w Lorne Bay, ale… zostałem. Znalazłem pracę w szpitalu w Cairns (dobry pomysł) i zacząłem samodzielny remont mieszkania (bardzo zły pomysł). Chyba wreszcie zaczynają pracować we mnie słowa mojej terapeutki o tym, że mogę jednocześnie uznać, że mam za sobą beznadziejną przeszłość i nie pozwolić jej decydować o reszcie mojego życia. Że mogę budować na tym wszystkim na nowo i się z tym mierzyć, zamiast uciekać. Że lęk sam w sobie nie zrobi mi nic złego.
A może po prostu nie wiedziałbym, co mam zrobić z jego kotem?



- jest krótkowidzem - w pracy zazwyczaj ma soczewki, a po domu chodzi głównie w okularach (lub bez nich i narzeka, że nie jest w stanie czegoś przeczytać z odległości);
- w spadku po Danielu poza mieszkaniem i psującym się samochodem, otrzymał też kota. Może nie brzmiałoby to tak źle, gdyby Napoleon nie był wielkim, kudłatym i koszmarnie niesympatycznym stworzeniem, które póki co głównie na niego syczy, drapie go po twarzy i domaga się śniadań w środku nocy.
- być może jest największym fanem Eltona Johna na kontynencie. Być może.
- nawet gdyby bardzo chciał, prawdopodobnie nie byłby w stanie policzyć wszystkich blizn, które ma na ciele. Oprócz tego, że w pracy zdarzają mu się najróżniejsze przygody, ma jakąś dziwną tendencję do wpadania na rzeczy, nadziewania się i łamania sobie kończyn.
- jako nastolatek wszedł w nawyk automatycznego tłumaczenia ludziom, że jego imię do skrót od Bernarda (przecież nie powie, że miał szurniętą matkę). Przyzwyczaił się do robienia tego do tego stopnia, że zdarza mu się gdzieś w ten sposób podpisać i przynajmniej trzy razy miał z tego powodu dość poważne problemy.
- w imię (głupiej) zasady, żeby nałóg zastępować mniej morderczym nałogiem, pali jak smok, gryzie wszystkie długopisy, które trafiają w jego ręce albo zjada całe opakowania miętowych cukierków;
- jest bardzo dobrym kucharzem, chociaż rzadko ma okazję, żeby zrobić coś bardziej skomplikowanego niż kanapka. Pała głęboką miłością do żółtego sera, makaronu i zup wszelakich, a jeśli jakimś cudem ma czas, chętnie improwizuje i eksperymentuje, szczególnie robiąc jedzenie innym ludziom. Karmienie innych może być jego głównym językiem miłości.
- ma kilka tatuaży i całe szczęście, że są w mało widocznych miejscach, bo żadnego nie zrobił na trzeźwo ani nawet w poważnym studiu. Z powodu jednego otarł się za to o szpital, a inny wymagał od niego trzech miesięcy łykania antybiotyków.
- nie toleruje kapci - gdyby mógł, wszędzie poruszałby się boso, ale za często wyciągał ludziom różne rzeczy ze stóp, żeby samemu ryzykować;
- prawdopodobnie nie ma niczego, co byłoby go w stanie obrzydzić. Praca znieczuliła go już na tyle, że do wszelkich ran czy wydzielin ciała podchodzi z całkowitym spokojem, czasem nawet zaciekawieniem.
- z jakiegoś powodu budzi sympatię wszystkich starszych pań, które poznaje, do tego stopnia, że zdarzało mu się miewać fanki regularnie dzwoniące po karetkę i upewniające się, czy może przyjechać akurat Bear;
- bardzo dużo: pali, przeklina, pije mocnej kawy, spędza czasu pod prysznicem, kontaktuje się z rodzeństwem, zabija kwiatków, narzeka na remont. Bardzo mało: bierze leków (została mu już tylko minimalna dawka antydepresantów), chodzi do lekarza, kiedy coś mu dolega, odwiedza Angie, czyta (woli audiobooki i seriale), wstawia emotikon do wiadomości, narzeka na swoją pracę.
Bear Hendricks
1.05.1989
Lorne Bay
ratownik medyczny
Cairns Hospital
opal moonlane
kawaler, panseksualny
Środek transportu
Jeździ samochodem, okazjonalnie rowerem, lubi też poruszać się pieszo.

Związek ze społecznością Aborygenów
żaden

Najczęściej spotkasz mnie w:
Karetce?

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
rodzeństwo, głównie starszą siostrę

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
tak
Bear Hendricks
Lucas Bravo
ambitny krab
nick autora
brak multikont
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany