agent fbi — szukający mordercy ojca
29 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
If he's as bad as they say, then I guess I'm cursed looking into his eyes, I think he's already hurt
Obłok słońca zakołysał się na odkrytej skórze twarzy; od niedawna Cassius począł kultywować niejasną zasadę okrywania się w całości brązowym, wełnianym kocem, nawet jeśli po upływie każdej kolejnej godziny musiał się na chwilę wynurzać, by zasmakować czystego powietrza.
Pokojowe rolety pozostawały zaciągnięte; miewał trudności z koncentracją, kiedy pomieszczenie oblewało zbyt wiele jaskrawego światła (a także kiedy mówiono za głośno, stąpano ze zbyt ogromną siłą albo robiono cokolwiek, co generowało dźwięk wykraczający ponad szept), więc większą część dni przesypiał, budząc się wraz z zachodem słońca.
Do tej pory sypialnia pozostawała centralną osią jego życia; wychodził z powodu przymusu lub konieczności skorzystania z łazienki; zawsze z kimś, bo odkąd zemdlał pod prysznicem za sprawą zbyt ciepłej wody i otwierającej się rany, został ponownie przeklasyfikowany; nie był po prostu ranny — wciąż krążyła za nim śmierć. Zajmowanie jednego z łóżek domu, który wciąż, mimo upływu dni, pozostawał dla niego obcy, poczynało go jednak nużyć — zmuszał się do snu, przewracał z trudem na nieuszkodzone części ciała, wpatrywał w wyciszony ekran telewizora. Czasem przymykał oczy, kiedy dostrzegał ruch przy drzwiach i czekał; słychać było tylko wzajemne oddechy, drobne ruchy klatki piersiowej; raz ktoś powiedział: Cassius?, a on nie odpowiedział, tkwił dalej w udawanym śnie, aż w końcu faktycznie utracił świadomość i nie dowiedział się, kto chciał z nim wtedy porozmawiać.

Kiedy snop pomarańczowego słońca wkradł się pod jego powieki, nasunął na siebie koc; dom był jednak przeraźliwie cichy, a słońce zbyt wyraźne — nie było szans na to, że uda się mu zasnąć.
Może jednak miał przeżyć. Może miał z tego wyjść.
Ośmielił się najpierw dźwignąć tylko do siadu; rana na brzuchu zapiekła i wyrwała z jego gardła niemy okrzyk, ale kiedy zsuwał nogi z materaca, ból był już całkiem znośny. Winowajczynią świetlistego obłoku była podwinięta roleta; Cas zastanawiał się, kto i dlaczego podwijał wcześniej jej żagle, w czyich dłoniach doszło do tego przypadkowego, a jednak niezwykle ważnego uszczerbku ciemności.
Ciągle pytał: kto, ale przecież wiedział.
Czasem miał wrażenie, że myśli o Brutusie za często, że poświęca mu zbyt wielką część siebie; kiedy rozmawiali, albo nawet wtedy, kiedy Bruce siedział obok, w ciszy, Cas miał ochotę powiedzieć mu, by zostawił go w spokoju. A kiedy to się działo, kiedy Brutus wyczytywał to z jego spojrzenia, bądź po prostu znikał bez słowa — tak, jak teraz — wzbierało w nim przerażenie, złość powleczona brakiem wyjaśnień, a przede wszystkim ta niepewność: czy jeszcze do niego wróci?
Usiłował odszukać kartkę naznaczoną charakterem jego pisma, ale szafki były nagie, a podłoga obtoczona drobinami kurzu. Kiedy wytężał słuch nabierał pewności, że poza nim w domu jest ktoś jeszcze, prawdopodobnie właśnie Bruce, więc przymusił się do wstania; obejrzał opatrunki w odbiciu lustra, naciskał na nie, badał ich siłę. Czuł się l e p i e j; tak, jakby słońce wtoczyło w niego utracone życie, jakby złożyło na nim niemą obietnicę nadziei.
Kilka minut później schodził już po schodach; powoli, ostrożnie, z uśmiechem. Podążał za odgłosem cudzej obecności, mając wrażenie, że dom ciągnie się bez końca. Aż w końcu przystanął, niepokój przybrał na sile; wiedział, o co musi zapytać, ale bał się surowości odpowiedzi. — Jesteśmy tutaj sami? — zapytał niemal tak, jakby poszukiwał dla nich okazji, jakby od dawna ich dwoje czekało na zastanie pustego, ustronnego domu — on i chłopak, którego imienia nie zapamiętał, którego twarz z ledwością wpisała się w ramy jego pamięci.