od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
W wąskiej i zacienionej powierzchni snu brodził po omacku — wystawiał ręce daleko przed siebie, naprężając każdy palec i każde ścięgno jak człowiek przed momentem utraciwszy wzrok, i sam nie wiedział, czego tak właściwie poszukiwał. Czasem odpowiedzi, które starał się odkryć każdego ranka, zalegając na obrotowym, skórzanym krześle w policyjnym biurze. Momentami alternatywnego wiru decyzji, których nigdy nie podjął z moralnych pobudek, a na które pozwolić mógł sobie jedynie w nieszkodliwym świecie fantazji, dedykowanym dbaniu już tylko o swój komfort. Przeważnie po prostu szukał snu; tego głębokiego i przynoszącego ukojenie, które nie nadchodziło od czasu, kiedy zamiast wydać Leonidasa Fitzgeralda do aresztu, nakazał mu skryć się w swoim domu. Przeważnie z tego snu-niesnu wyrywał go snop światła zaglądający zza okiennych rolet w jego sypialni, albo przekręcająca się sylwetka bruneta, czasem napotykająca przypadkiem na jego ciało — nieprzyzwyczajony do dzielenia z kimś łóżka Barrington drżał raz, ale nad wyraz konwulsyjnie zawsze, kiedy przyszło mu poczuć na swojej skórze czyjś dotyk. Budził się wówczas z epileptycznie bijącym sercem i spoglądał z konsternacją na Leona; uspokajał oddech i przypomniawszy sobie charakter ich relacji, pozwalał mężczyźnie układać swoją głowę na jego ramieniu, a potem otaczał ją dłonią, ostrożnie wplątywał palce w hebanową kaskadę jego włosów i delikatnie sunął po niej opuszkami. To jedyne, na co był w stanie pozwolić sobie względem ich świeżego związku — dzielony każdej nocy sen i improwizowana bliskość o poranku. Bo on przecież tylko sypiał obok niego, a nie z nim. Nie było jęków pełnych rozkoszy, nie było seksu ani nawet pocałunków — pomiędzy nimi każdej nocy leżało także jego neurotyczne i prawdopodobnie aseksualne wynaturzenie, odgradzające ich od siebie jak pas uformowany z poduszek. Tym razem to nie ruch leonidasowej ręki rozwarł jego zmorzone ciemnością powieki, ani nawet nie kosmyk złotego poranka, a dziwny dźwięk słyszany na parterze. Leżąca obok łóżka broń, błyszczący i starannie wyczyszczony Glock 22, spoczął pomiędzy jego palcami, a ociężałe ze zmęczenia nogi starały się rozważnie (i jakże cicho) stąpać po kolejnych stopniach schodów. Odkąd pod numer czterysta osiemnaście na Pearl Lagune wprowadził się (tak to chyba należało już nazywać) ciemnowłosy mężczyzna z dłońmi już na zawsze umorusanymi krwią, poszukiwany nie tylko przez cały stan, ale i całą Australię samą w sobie, Finneas pozwalał sobie na trzymanie pistoletu tuż przy głowie, na sąsiadującej z jego stroną łóżka nocnej szafce. Teraz miał skorzystać z niej we wnętrzu swojej posiadłości po raz pierwszy. Nie budząc zwiedzającego inny świat w s p ó ł l o k a t o r a (jakże dziwnie to słowo układało się na jego podniebieniu), który za kilka minut wyciągnąć miał swoją ociężałą od snu dłoń i napotkać nie na wzdrygającą się w zaskoczeniu sylwetkę, a tylko na zimną pościel, snuł się już po korytarzu muskając plecami ścianę. I tak jak za czasów dzieciństwa podpisanego pod miasto Port Douglas, tak i teraz napotkał na małych rozmiarów skrawek białej kartki, będącej prywatną spowiedzią Holdena Caulfielda. “Wszystko mi jedno, niech pożegnanie będzie smutne albo nieprzyjazne, ale niech wiem, że się żegnam” odciśnięte zostało atramentem na papierze, stając się własnością już bardziej Oakley i Finneasa, niżeli J.D. Salingera. Nasz własny system komunikacji, Ley, bo Buszującego w zbożu da się okraść tak, żeby przekazywał to, co tylko my chcemy powiedzieć przekonywał, dodając czasem: tak jest bezpieczniej, bo dla innych to tylko zbiór liter wyrwany z fikcyjnego życia, a dla nas kluczem jest kontekst, którego nikt poza nami nie zauważy. Kemper — nie, teraz B u r k h a r t, przecież wraz z całym światem śledził losy jej świeżo ochrzczonej rodziny — musiała zdawać sobie sprawę z trzech rzeczy. Z tego, że Finneas nigdy nie zgubi należącego tylko do ich dwójki klucza, że nie strzeli z broni bez uprzedniego upewnienia się, do kogo celuje, a przede wszystkim z tego, że tylko to jedno wdarcie się do jego domu będzie w stanie docenić (tak jak ona doceniała niegdyś jego nieproszone wizyty). Zrobiła to tak, jak ją tego nauczył — tak, jak niegdyś wspólnie przenikali niczym duchy do nieprzeznaczonych dla ich oczu i dotyków rezydencji, szukając poszlak, dowodów, czasem nieopłaconych rachunków i listów miłosnych dedykowanych komuś innemu, niż małżonkowi. Prześwietlali obce osoby, tak jak Oakley prześwietlała teraz jego dom; niefortunnie skrywający w sobie więcej sekretów, niż był w stanie udźwignąć na swoich fundamentach. Opuszczając wcześniej nastroszoną broń, od razu odnalazł ją wzrokiem pośrodku słonecznych promieni. — Ley — zdawało mu się, że krzyknął, ale zamiast tego wydarł głos z gardła głucho i bez siły. Był pewien, że już o nim zapomniała — może nie tak całkowicie, bo bezwątpliwego łamania prawa w etapie dorastania nie da się zagubić w pamięci, podobnie jak towarzysza ów zbrodni, ale uważał po prostu, że już na zawsze pozostanie dla niej właśnie tym; ekscentrycznym chłopcem, małomównym i spostrzegawczym, który zamiast budować potężne konstrukcje z klocków i biegać po placu zabaw, krzycząc “gonisz!”, upodobanie odnajdywał w rozglądaniu się za potencjalnymi mordercami, przekręcaniu zamka obcych drzwi niewielkim drutem, a także uczeniem się na pamięć wyjść ewakuacyjnych i kanałów wentylacyjnych każdego lokalu, do którego wkraczał. Kimś, kogo znała przez moment w przeszłości.
ghostwriterka książek — internetowych celebrytów
27 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
I'm twenty-seven, but I feel like I live in chapter one
burglar style

To wszystko brzmiało jak fabuła jakiegoś dziwnego filmu. Nawet Oakley, biorąc w tym wszystkim swój czynny udział, musiała przyznać, że to było szaleństwo. Może wyglądałoby to odrobinę lepiej - w oczach innych, niezainteresowanych - gdyby była dziennikarką śledczą (którą jako nastolatka nawet chciała zostać), a Finneas jakimś podejrzanym przestępcą... Może wtedy dałoby się jakoś wyjaśnić - komuś niezaznajomionemu z naturą ich dawnej relacji - co właściwie robiła, włamując się do tego domu. Prawdę mówiąc nie miała nawet na podorędziu żadnej wiarygodnej historyjki. Na szczęście nikomu nie musiała się tłumaczyć. Choć bała się, że nieco zardzewiała i umiejętności oraz tricki wyuczone przez dawnego przyjaciela jednak tym razem ją zawiodą, zaskoczyła samą siebie. Nie tylko odnajdując przez ostatnie tygodnie aktualne miejsce pobytu Barringtona, ale także zapraszając sama siebie do środka.
Nie była pewna, jak zareaguje na jej widok. Czy pamiętał ich tajny sposób komunikacji? Czy pamiętał ? Oczywiście zdawała sobie sprawę z ryzyka włamywania się bez uprzedzenia do domu kogoś, kogo nie widziała - ba, z kim nie miała jakiegokolwiek kontaktu - przez tyle lat. I wiedziała, że może lepiej byłoby poczekać aż dzień rozpocznie się na dobre i wtedy zapukać "jak człowiek" do jego drzwi, poczekać aż otworzy, przywita ją, wpuści... Ale nie mogła się powstrzymać przed tym delikatnym uśmiechem skierowanym w stronę tych dawnych, o wiele młodszych nich. Do ich dawnych zwyczajów. Do tego, jak wielokrotnie on pojawiał się w podobny sposób w jej pokoju. Wierzyła, że Finn też to doceni.
Resztki niepewności spłynęły z niej w chwili, gdy usłyszała jego głos. Ley. Tylko on w ten sposób się do niej zwracał. Jeśli już ktoś próbował skracać jej imię, zazwyczaj kończyło się to na niezbyt lubianej przez nią "dębinie". Oak. Może czasem O. Nigdy Ley. - Hej... - zaczęła cicho, ale przerwał jej nagły szloch. Głupie ciążowe hormony - pomyślała, próbując powstrzymać łzy i wydawane z siebie, urywane dźwięki, ale to nie było tylko to. Miała wrażenie, że ciężar jej wszystkich problemów - toksycznych relacji, rozstań, ciąży, przeprowadzki - odrobinę ustępuje z jej ramion i że w jej miejsce zjawia się dawno zakopana tęsknota. - Wybacz... Ja... Zaraz... - chciała powiedzieć, że zaraz się uspokoi, ale szloch nie pozwalał jej nawet ułożyć krótkiego zdania. Pragnęła do niego podbiec, rzucić mu się na szyję i resztę łez wylać w jego ramię, ale dobrze pamiętała, jak nie lubił okazywania sobie uczuć w taki sposób. Nawet jeśli coś się w tej sferze zmieniło, i tak nie chciała zaburzać jego przestrzeni osobistej bardziej, niż to zrobiła odnajdując drogę do wnętrza jego domu.
W końcu przecież tylko zapamiętał jej przydomek...

finneas barrington
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Zapisane wąskimi przestrzeniami, ale staranną i pewną dłonią — s ł o w a; te odciśnięte czarnym tuszem na skrawku białej, podartej kartki, odtwarzają się w finneasowych myślach głosem własnym, a także dziecięcym tembrem małej Ley. Wiercą bolesną, nieznośną dziurę w jego sercu. Kobiecy szloch po chwili nacierający na jego sylwetkę — jak potężna fala, zdolna przewrócić jego niepełny metr osiemdziesiąt pięć i wyrządzić w skórze i trzewiach katastrofalne szkody — bynajmniej nie pomaga mu w duszącym poczuciu winy.
Drga niepewnie, jakby szykując się do ruchu; a jednak ciało zamiera w miejscu. Nigdy nie wie, na ile może pozwolić sobie w cudzej obecności — jeśli w grę wchodzi kontakt fizyczny, z góry okazuje się na pozycji przegranej. A jednak pragnie jakoś jej pomóc.
Ley — powtarza słabo, w końcu zmuszając zesztywniałe stawy do działania — w pierwszej kolejności odkłada naładowaną broń na kuchennym blacie, a później stawia kilka niepewnych kroków dzielących go od burzy słonecznikowych włosów. — Wszystko… Coś ci się… Chcesz… — stara się zadać aż trzy pytania, ostatecznie nie wypowiadając ani jednego; wymownie rozwiera swoje ramiona w przyjaznym geście, sugerującym, że jeśli faktycznie by chciała (on przecież nie wie; nie ma bladego pojęcia, czy bliskość jego ciała faktycznie jest zdolna komukolwiek pomóc), może otoczyć go swoimi smukłymi, ciepłymi objęciami. — Przepraszam, Ley, naprawdę przepraszam. Nie wiedziałem, że planują przeprowadzkę. Nie pozwolili mi cię uprzedzić — tłumaczy się z tak silną afektacją i pośpiechem, jakby wciąż mieli zaledwie czternaście lat. Wyjaśnienia te przetrzymywał czujnie w swoim sercu od długiego, naprawdę długiego czasu — dziwnie jest zrzucić nagle ich ciężar.
Ley, będziesz mieć dziecko — stwierdza nagle; takim tonem, jakby sama Ley nie do końca była tego świadoma — słów tych nie dekoruje jednak przerażeniem, a delikatnym, choć niepewnym uśmiechem.
ghostwriterka książek — internetowych celebrytów
27 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
I'm twenty-seven, but I feel like I live in chapter one
Przeszła przez wszystkie etapy żałoby za ich relacją dobre dziesięć razy - i to w ciągu samych kilku pierwszych lat po zniknięciu Finneasa. Cierpiała, zaprzeczała, złościła się, szukała odpowiedzi, winiła innych i samą siebie, zamykała się w sobie, wspominała, w końcu godziła się z całą sytuacją, otwierała na nowe znajomości i pozwalała się do siebie zbliżyć.... Tylko po to, by półświadomie odnajdywać się pod jego dawnym oknem, niepokojąc nowych lokatorów domu, w którym mieszkał. Tylko po to, by w nowych znajomych szukać jego zastępstwa, nowego partnera w badaniu zbrodni; by w końcu samej próbować odtwarzać ich ulubiony sposób na spędzanie wolnego czasu, bo nikt inny tego nie rozumiał; i by w ostateczności zrozumieć, że Finneasa nie dawało się zastąpić ani go pominąć, bo choć to ona zwykle łatwiej wychwytywała w ich obserwacjach emocje, uczucia i często kryjące się za nimi motywy, to jednak on dostrzegał więcej szczegółów, odkrywał fakty i dowody, dzięki którym w ogóle mieli co interpretować. Nim się obejrzała, wracała do punktu wyjścia - do tęsknoty, smutku, zaprzeczenia, złości... i całej reszty.
Po wyjeździe do Sydney łatwiej było te wszystkie emocje zagłuszyć i przynajmniej pozornie zamknąć ich niekończącą się pętlę. Znalazła się wśród ludzi, dzięki którym zamiast obserwować innych, to ona zaczęła być obserwowana. I przez moment - niestety o lata zbyt długi - sądziła, że takie życie jej się podoba. W końcu zamiast jednego przyjaciela, który nagle ją zostawił, miała wokół siebie tylu ludzi, że nawet nie zwracała większej uwagi na to, gdy ktoś z grupy zniknął. W końcu przeżywała te wszystkie emocje i dramaty, które wcześniej głównie obserwowała z boku. W końcu wszystkiego miała więcej - więcej znajomych, wolności, zabawy, pieniędzy, możliwości, obserwujących na Instagramie i (jak sądziła) prawdziwej miłości. Upiła się tym wszystkim do tego stopnia, że nawet nie zauważyła, kiedy pojawiła się pierwsza poważna rysa na jej nowym, szczęśliwszym życiu. Ba, nawet jej nie pamiętała. A kiedy w końcu otrzeźwiała na tyle, by odparować zamglone spojrzenie, świat wokół niej i ona sama już byli w kawałkach, rozbici na drobne, które wciąż próbowała zebrać, ułożyć na nowo.
Wśród tych drobin szkła był też Finneas. Odbijał się dawno zakopaną, ale nigdy niewyleczoną tęsknotą, nostalgicznym smakiem niezapomnianych wspomnień i na nowo budzącą się (choć niepewną) nadzieją. Przyszła tu z obawą, że nigdy tych fragmentów już nie podniesie i nie poskłada - a nawet jeśli, to tylko w wybrakowaną, pełną szczerbatych dziur mozaikę. Wystarczyło jednak tylko jedno jego słowo, by kilka tych wolnych przestrzeni nagle zaczęło się zabliźniać. Czymś nowym, a jednocześnie przecież tak bardzo znajomym.
Wystarczyło, że do niej podszedł i rozwarł przed nią swoje ramiona, by już bez dalszych analiz zniwelowała resztę dzielącej ich odległości i objęła go ciasno w pasie. Łzy nie chciały przestać lecieć, więc poddała się im i wszystkim tym wzmocnionym (jak sobie wmawiała) przez ciążowe hormony emocjom. Szloch zmieszał się z krótkim, smutnym śmiechem, gdy wybrzmiały już między nimi przeprosiny Finneasa. Nie wątpiła w ich prawdomówność, ale były tak proste, tak logiczne... jak mogła na to nie wpaść? Jak przez myśl jej nawet mogło nie przejść, że to jego rodzice za wszystkim stali, że to oni jej go zabrali, że nie odszedł z własnej woli, że nie uciekł przez coś, co może ona zrobiła? Jego rodzice mieli potencjał nie tylko do takiego zniknięcia z dnia na dzień, ale też do odcięcia syna od jakichkolwiek prób nawiązania z nią kontaktu. - Ja też przepraszam - odparła cicho, z wciąż wtulonym w jego ramię policzkiem. To za dużo, by mogła zakładać, że to przez nią rodzice wyrwali go z Port Douglas i wywieźli nie wiadomo gdzie; że tęsknił za nią równie mocno jak ona; że jak ona bez niego, tak samo on miał problem w odnalezieniu się w świecie bez niej... Ale czuła, że również ma za co przepraszać. Tyle się na niego złościła; o tyle rzeczy go winiła; tyle czasu zmarnowała rozpamiętując jego odejście, kiedy cały ten upór mogła spożytkować na dalsze jego szukanie; w końcu na tyle lat pogrzebała głęboko w sobie jego i związane z nim wspomnienia... - Byłam taka głupia - dodała jeszcze ciszej, bardziej do samej siebie, niż do Finna.
Nie wiedziała, jak długo tak stali, ale kiedy w końcu powoli się od niego odsunęła, resztki płaczu już schły na jej policzkach. Przez myśl jej przeszło, jak wiele musiało się zmienić przez te wszystkie lata, skoro pozwolił jej się tak przytulać, zmoczyć łzami koszulkę, skoro sam to zbliżenie właściwie zainicjował. A może to ona - spaczona ostatnimi latami, fizycznością biorącą górę nad emocjami, większą rozwiązłością osób, którymi się do niedawna otaczała - pamiętała czas spędzony z Finneasem w odrobinę inny sposób, niż powinna? Ta myśl - to, że w jakiś sposób mogła popsuć tamte wspomnienia - sprawiła jej szczególną przykrość.
- Ja... - zaczęła i skończyła w tej samej chwili, kiedy wybrzmiały słowa Finna. Jej dłonie mimowolnie odnalazły drogę do widocznie już zaokrąglonego brzucha. Będziesz mieć dziecko. Nie, nie będzie miała. Była w ciąży i miała urodzić, ale to wszystko. To ktoś inny będzie miał dziecko. Jeszcze nie wiedziała kto, ale na ten moment była swej decyzji pewna. Nie miała innej możliwości. Nie wiedziała jednak, jak o tym rozmawiać z ludźmi. Jak powiedzieć komuś, że zamierzała oddać dziecko, kiedy tylko z niej wyskoczy? Że nie planowała nawet na moment wziąć go w ramiona tuż po narodzinach? Że nie chciała nawet uczestniczyć w jego dalszym życiu? W jej głowie dawny Finneas mógłby to zrozumieć, ale ten, stojący przed nią i uśmiechający się niepewnie, może nawet przychylnie? Nie było łatwo go odnaleźć, jeszcze trudniej dowiedzieć się cokolwiek o jego aktualnym życiu prywatnym. Nie wiedziała więc, czy może kogoś miał, może sam już miał dzieci, w których życiu brał aktywny udział, może nawet nie mieszkał tu sam... - To trochę bardziej skomplikowane - dodała niezbyt niepewnie, jakby to miało wszystko tłumaczyć.
Rozejrzała się tak naprawdę po raz pierwszy po rozświetlonych porannym słońcem powierzchniach. Wzrokiem przebiegła po kuchennych blatach, zatrzymując się krótko na pistolecie - Finn zszedł z nim w dłoniach po to, by móc obronić samego siebie czy kogoś jeszcze? - i nieco dłużej na zlewie, w którym leżał niezalany wodą głęboki talerz z zaschniętymi resztkami wczorajszej kolacji oraz na suszarce, w której tkwił drugi, taki sam, tylko czysty. - Nie jesteś sam, prawda? - bardziej stwierdzała niż pytała, nagle ściszając głos do szeptu. - Ja nie wiedziałam - dodała przepraszająco, przenosząc znów spojrzenie na dawnego przyjaciela. Gdyby wiedziała, zastanowiłaby się dwa razy, czy takie włamywanie mu się do domu jest dobrym pomysłem i ostatecznie wybrałaby zupełnie inny sposób na to spotkanie. Nieważne, czy na górze była jego żona, dziecko czy po prostu przyjaciel - natknięcie się na nią mogło wróżyć dla Finneasa kłopoty lub co najmniej niezręczności. A przecież tego dla niego nie chciała.
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Chciałby powiedzieć, że on także. Tęsknił za nią, a ta tęsknota przybierała formę czynnych poszukiwań; że nie tylko wypatrywał jej niewinnego uśmiechu w twarzach mijanych przechodniów, ale i kradł rodzicom opasłą książkę telefoniczną, dzwoniąc późnymi nocami do rodzinnego domu rodziny Kemper. Że ostatecznie odkładał słuchawkę w chwili, kiedy ta wybrzmiewała pogodnym powitaniem; dzień dobry, słucham, jakim zwykli ocieplać cudze uszy tylko rodzice Oakley. Że nigdy nie wiedział co powiedzieć i bał się jej reakcji, więc obiecywał sobie, że następnym razem wszystko przećwiczy, że poprosi ich córkę do telefonu i teraz będzie wiedzieć już, co takiego pragnie jej przekazać. Chciałby wierzyć, podobnie jak Oakley, że rankami układał plany ucieczki, w tej ślepej godzinie, kiedy Linda zaczesywała włosy przed łazienkowym lustrem, a Gerald nie zdążył jeszcze podjechać po swojego syna. Że pewnego dnia w przypływie odwagi zakupił nawet bilet na odpowiedni autobus, a kierowca z dobrodusznym uśmiechem podarował mu te dwa dolary, których zabrakło mu w kieszeni dziecięcych spodni. Że raz spróbował wysłać jej grubo zapisany przeprosinami list, który na zawsze zaginął w skrzynce pocztowej.
Prawda była jednakże taka, że Finneas Barrington nie zrobił nic, by odnaleźć dziewczynę usychającą w mieście pełnym jego nieobecności.
Nie zrobił nic, bo wówczas wierzył jeszcze swoim rodzicom, bo był pewien, że przyjaźnie po prostu mijają, jak wszystkie silnie ulewy i wszystkie pogodne dni. Nie zrobił nic, bo strach przed możliwą złością Oakley go paraliżował. Bo bał się, że ona już zdążyła o nim zapomnieć.
Teraz, kiedy w materiał prawego rękawa cienkiej koszulki wsiąkały jej gorące łzy, rozchodzące się po skórze tym specyficznym rodzajem ciepła, zostawiającym po sobie już wkrótce tylko chłodny dreszcz, Finneas delikatnie się uśmiechnął i po chwili pozwolił swoim przedramionom przeciąć się na plecach blondynki. — Och, ty nie masz za co. Naprawdę nie masz za co przepraszać — uspokoił ją, przyjmując na swoje barki nie tylko jej rozedrgane szlochem ciało, ale i ciężar całej winy. Bo mógł. I powinien. Szukać jej i przemożnie tęsknić za nią; teraz to już wiedział.
Skomplikowane? Oczywiście, że z tobą zawsze takie jest — zauważył z ciepłym rozbawieniem, tylko nieznacznie naznaczonym zakłopotaniem; nie dlatego, że obecność Ley go krępowała, ale że krępowało go dosłownie w s z y s t k o.
A potem napotkał na jej ślizgający się po kuchennych odmętach wzrok, który dokonywał bacznej analizy i łączył elementy w całość. Finneas westchnął; wiedział, że nie utrzyma tego sekretu wystarczająco długo. Nie sądził tylko, że to Burkhart stanie się pierwszą osobą odkrywającą jego tajemnicę.
Nie, nie jestem — potwierdził cicho, wbijając wzrok w lśniące bielą kafelki podłogowe. — Nikt nie wie, Ley — wypowiedział przytłumionym niepewnością głosem, jeszcze cichszym, niż zakładał. A potem, naśladując obce, skradzione gesty i zachowania, delikatnie pochwycił ją długimi palcami za smukły nadgarstek i ostrożnie pociągnął ku oszklonym drzwiom ukazującym ogród. — Możemy porozmawiać na zewnątrz? Nie chcę go budzić. Nie chcę, żeby tutaj zszedł — poprosił, niezwłocznie też się tłumacząc; nie chciał przeistaczać jej w osobę współwinną jego zbrodni, którą bezwiednie stałaby się w momencie, w którym jej czujny wzrok napotkałby na hebanowe oczy poszukiwanego w całym stanie Queensland zbiega. — Nie przeszkadza mi, że tutaj przyszłaś. Że tutaj jesteś. Tylko… wiesz, Ley, niektóre rzeczy naprawdę się nie zmieniają. Zawsze wybierałaś najgorsze momenty — uśmiechnął się blado, wystawiając ich chwilowo złączone w jednym, nieznacznym punkcie sylwetki na pierwsze promienie porannego słońca. — Problem polega na tym, że mogłabyś mieć przeze mnie poważne kłopoty. Więc jeśli nie chcesz, wiesz, jeszcze nic nie widziałaś i niczego ci nie powiedziałem. Może tak zostać. Jeśli tylko chcesz — chciałby dodać: odejdź od tego i bądź ode mnie mądrzejsza, ale nie potrafił — chyba zbyt długo mierzył się z tym w pojedynkę.

ghostwriterka książek — internetowych celebrytów
27 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
I'm twenty-seven, but I feel like I live in chapter one
W chwilach największego zwątpienia zastanawiała się czasem, czy może nie nadinterpretowała zażyłości ich relacji. Że może dla niej znaczyła ona więcej, niż dla niego. Że może on jej był o wiele bliższy, niż ona jemu. Ba, nawet dziś, kiedy zakradała się do domu Finneasa, na wierzch jej umysłu wypływały podobne myśli. Bo przecież ich przyjaźń różniła się wyraźnie od relacji, które obserwowała wśród ich ówczesnych rówieśników. Bo przecież sama miała w szkole innych przyjaciół i na własnej skórze odczuwała te rozbieżności. I w końcu - bo przecież nigdy nie rozmawiali wprost o tym, co ich łączy. A jednak wtedy, później i dzisiaj nazywała go nie tyle przyjacielem, co najlepszym przyjacielem.
Także i dzisiaj nie wymagała od niego wielkich deklaracji ani emocji. Zawsze był w nich przecież oszczędny i fakt, że to się zbyt mocno nie zmieniło, zdał się jej w pewien sposób kojący. Znajomy. Nie musiał w wielkich słowach obwieszczać, że wciąż ją pamiętał, że nawet po tylu latach wciąż ją poznawał, że w jakiś sposób jej mu brakowało, że ich relacja nawet dziś nie była mu obojętna i że cieszył się z tego ponownego ich spotkanie. Wystarczył ten wypowiedziany przez niego skrót jej imienia, z którego kiedyś korzystał; wystarczyły otwarte ramiona, którymi ją przywitał i tylko z lekkim wahaniem ją objął; wystarczyły krótkie, szczere przeprosiny, których nie oczekiwała nawet, ale jednak gdzieś w głębi duszy potrzebowała. Tych kilka słów i gestów upewniło ją w tym, że Finn przeżył ich rozłąkę w podobnym stopniu, nawet jeśli uczucia z nią związane dla każdego z nich były nieco inne.
- To akurat trochę bardziej, niż zwykle - odparła szczerze, nie kryjąc jednak, że komentarz mężczyzny rozbawił również i ją. - Jak to mówią? Im starsze tym głupsze? - dodała, zaskakując sama siebie, że pomimo goryczy nieodzownie łączącej się z tymi słowami, właściwie czuła głównie ulgę. I na nowo budzącą się w niej, znaną jej tylko i wyłącznie z łączącej ją z nim przeszłości, pewność, że mogłaby mu powiedzieć dosłownie wszystko.
Przytaknęła, przyjmując potwierdzenie, że tak, nie był sam, z mieszaniną zrozumienia i ciekawości, po czym bez słowa pozwoliła się wyprowadzić przez szklane drzwi do ogrodu. Jej myśli w pierwszej chwili głupio uczepiły się głównie zaimka, którego użył w swoich słowach. Go mogło dotyczyć syna, w końcu przed chwilą rozważała, czy Finneas nie miał dzieci, żony lub partnerki... Brzdącowi jednak łatwo byłoby wytłumaczyć po prostu, że była dawną znajomą jego taty, więc tak silna chęć niedoprowadzenia do spotkania nie miała trochę sensu. Poza tym...
Urwała te bezsensowne rozmyślania, kiedy dotarły do niej kolejne słowa Finneasa i gdy uświadomiła sobie, co robi. Tak, zawsze wybierała najgorsze momenty, by się pojawić... i zawsze wyciągała wnioski o wiele za wcześnie, nie znając zwykle wszystkich faktów. Wielokrotnie pozwalała w przeszłości podczas ich zabaw dochodzić do głosu emocjom, twierdzić, że ktoś jest niewinny podejrzewanych czynów, bo przecież widywała tę osobę na co dzień, bo zawsze był/-a miły/-a, bo to czy tamto. Teraz robiła coś analogicznego. Co prawda tym razem nie chodziło o żadne negatywne oskarżenia, ale wysnuwała w myślach wiele założeń i niepodpartych żadnymi faktami domysłów... tylko dlatego, że tak bardzo chciała, by okazało się, że jego życie ułożyło się o wiele lepiej od tego jej. Po prostu go wysłuchaj, Oakley - upomniała w myślach samą siebie. Mierzenie jego szczęścia miarą tego, co uszczęśliwiłoby ją, było co najmniej niesprawiedliwe.
Zreflektowana, odwzajemniła w końcu jego uśmiech i sięgnęła wolną ręką do jego trzymającej jej nadgarstek dłoni. Zachęcająco przykryła ją swoją, jakby chciała dać mu znać, że cokolwiek by się nie działo, to tu jest i jeśli tylko zdecyduje się ją do tego dopuścić, to ona nie zamierza nigdzie uciekać. Niepewna jasności tego gestu, dodała również: - Zachowam wszystko dla siebie, cokolwiek powiesz. Nie musisz też mówić wszystkiego, jeśli nie chcesz. Nie musisz nawet nic mówić, jeśli tak wolisz. Mogę ci przyrzec, że nie będę grzebać i samej szukać odpowiedzi... chociaż nie obiecam, że nie będę się martwić. Bo widzę, że coś cię gryzie - uśmiech całkiem zniknął z jej twarzy, a na jego miejsce pojawiło się zatroskanie. Myśl, że na górze spał jakiś młody Barrington wydał się jej teraz jeszcze bardziej niedorzeczny. Finneas nie zachowywałby się w ten sposób, nie mówiłby tego wszystkiego, gdyby sprawa nie była poważna. - Co powiesz na to, byśmy odgryźli się temu razem?
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Nie odnajdywał w tym swojej obecności, dopasowania, jakiegoś namacalnego potwierdzenia, że dzielili jeden świat i jedną przestrzeń powietrza. Słyszał te słowa; te podobne do: mówi się, że im starszy, tym głupszy i nie potrafił wplątać w nie liter ani swojego imienia, ani dopasować odcisku swojego buta do śladów, które stawiały obce sylwetki — czy rzeczywiście się tak mówiło? I jeśli tak, to właściwie kto mówił? I czy naprawdę każda inna osoba (nie licząc jego; może nawet nie osoby, bo jeśli nie potrafił odnaleźć z innymi wspólnego języka, to stał się wynaturzeniem, jakimś obcym i cudacznym gatunkiem, będącym wyrzutkiem pomyłki) potrafiła polubić się z tym powiedzeniem i odnaleźć w nim coś należącego do siebie? — Nie wiem, jak się mówi — oznajmił z zakłopotaniem, przyłapany jakby na krępującej i jaskrawej pomyłce. — O co by nie chodziło, poradzimy sobie, Ley. Wszystko da się rozwiązać — obiecał już nieco pogodniej, swobodniej i nawet trochę beztrosko. Pomyślał, że tylko Ley, we wczesnej młodości i nade wszystko teraz, pełniła funkcję łącznika między światem jego, a innych, stojąc zawsze w symetrycznym środku, choć nieraz próbował przeciągnąć ją bardziej na swoją stronę. Najsilniej odczuł to przekonanie, kiedy rozlało się ciepłem po jego dłoni, na której spięły się burkhartowe palce. — Wiesz, przed tym mnie zawsze przestrzegano; mam na myśli ślepe zaufanie, które według Geralda i Lindy jest potem najbardziej dotkliwe. Nigdy ci nie ufali, nie przez to, że chciałaś zostać dziennikarką i że interesowałaś się tym, czym nie powinnaś. Że nawet się z tym nie kryłaś — rozpoczął z uśmiechem, zdradzającym jego oddanie, a może i naiwność — bo nie odnajdywał prawdy w tych ostrzeżeniach, nigdy nie zaprzątały jego myśli; a może powinny. Chociaż przez moment. — Nie wiem, kim jesteś teraz, Ley. Większość osób odszukałaby w tym co robisz podstęp, szczególnie z tym konkretnym wyczuciem czasu; kiedy wszystko się sypie. Jakiś czas temu zdradziłem policję, w pewien sposób, Geralda i Lindę też. Ukrywam tu kogoś, kogo oni wszyscy szukają. Bo to niesprawiedliwe. I ja wiem, że ta osoba nie zasługuje na to, co chcą jej zrobić. Nie, że tak myślę, czy podejrzewam. Ja to naprawdę w i e m, Ley — wyjawił zawile, ale z mocą, z przekonaniem niedającym się nie zauważyć. Później dopowiedział jej jeszcze kilka szczegółów, dowiedział się o jej życiu nowych drobinek wiedzy, którą przechowywać miał pod osierdziem na zawsze, nie tylko przez pewien wykrój czasu; aż wreszcie umówili się na kolejne, tym razem obdarte z niespodzianek dzisiejszego ranka spotkanie, w którym nikt już nie miał im przeszkodzić.

koniec
ruszymy z czymś świeższym, już nie zlamię <3
ODPOWIEDZ