easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Ralph Hawkins
Miloud
harper
bellamy
stockman — pracuje na rodzinnej farmie
34 yo — 196 cm
Awatar użytkownika
about
Al wyszedł na wolność po pięciu latach spędzonych w więzieniu. Od kwietnia pracuje na rodzinnej farmie i próbuje nadążyć za światem, który przez ten czas ani myślał na niego czekać.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.
Alex
dc: vulminth
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.

Były rzeczy, które Miloud (mimo stosunkowego młodego wieku, i w gruncie rzeczy raczej świeżego, a więc i podatnego na nabawianie się najróżniejszych uszkodzeń i odkształceń, życiowego doświadczenia) potrafił o sobie zadeklarować z dość dużą pewnością. Takim aksjomatem był chociażby fakt, że Arab, owszem, był wrażliwy - czego się nie wstydził, i co nie uległo żadnej większej zmianie choćby od czasów jego maleńkości.
Innym, równie stabilnym, była miloudowa ciekawość świata; żywa bystrość, z jaką absorbował rzeczywistość (i która czasem pakowała go, tym samym, w najróżniejsze kłopoty), rzadko satysfakcjonując się najprostszą i najkrótszą odpowiedzią, często za to pragnąc wiedzieć, widzieć, i rozumieć więcej o wszystkim, co los stawiał mu na drodze. Poza tym Miloud wiedział, że jest dosyć rezolutny. Że szybko się uczy. Że potrafi być zacięty, uparty, co da się przekuć tak w zaletę, jak i w wadę. Że ma poczucie humoru - to samo, na jakie chyba liczył Al, w pojedynkę stawiając czoła potencjalnej niezręczności zbyt długiego milczenia, i poczucie sprawczości, już i chociaż w kontekście samego rodeo przekładające się na całe to jego Chcieć To Móc, może ułudne, ale jednocześnie całkiem skuteczne.

Istniały jednak i takie sprawy, jakich Lou sobie nie uświadamiał, albo jakimi dawał się zaskoczyć; takie, których się po sobie nie spodziewał, i jakie zostawiały go potem w stanie zdumienia i konsternacji. Do dziś pamiętał jak bardzo się zdziwił, kiedy - lata temu - znalazł w sobie mściwość, zrozumiawszy, że prawdziwe, głębokie przywiązanie do czegoś kogoś, oprócz pozytywnych atrybutów, budzi w nim też i takie, jakich wolałby nie posiadać (może dlatego, między innymi, tak bardzo unikał kontekstów, w jakich angaż w daną relację zdawał się nie tyle nawet krzywić, co po prostu łamać igłę magnetyczną jego wewnętrznego, moralnego kompasu). Kiedy indziej Miloud zrozumiał, że - w odpowiednich warunkach - potrafi być leniwy i pazerny; że nie byłoby mu zbyt trudno wymyślać różnych wymówek, albo wysługiwać się innymi dla własnego komfortu i zysku. Dlatego właśnie - w rewolcie względem tego typu pobudkom - brunet świadomie narzucał sobie reżim rytmu, i odpowiedzialności za siebie i swoje decyzje.

Teraz - ze źrenicami nadal rozsadzanymi rozkoszą tak, że zdawały rozlewać mu się na tęczówki, dwoje orzechowych w kolorze oczu wypełniając ciemnością, ale nie mrokiem (była to zatem ciepła, mglista odmiana czerni, barwa upalnej, grudniowej nocy w Australii, i lipcowej w Egipcie, pachnąca akacją, miodem, i pośpiechem trudzących się nad kwiatowymi baldachami pszczół) - Lou dowiadywał się o sobie czegoś jeszcze, jakby w przyjemnej, czasowej derealizacji zdolny, by opuścić własne ciało i przysiąść obok, na jednej ze skał, pochłaniając ogłupiałym wzrokiem Ala, siebie, i akt, którego dopuszczali się w rytmicznej, cielesnej synchronii. Okazywało się bowiem, że Miloud lubił ulegać -
Nie. Moment. "Ulegać" dało się przecież presji, albo chwili, albo pokusie - niepersonalnym, rozlanym ideom bardziej, niż konkretnej osobie.
Inaczej więc. Okazywało się, że Miloud lubił -
Chciał, potrzebował, pragnął, podlegać Ralphowi, oddawać mu - się, a przy tym i kontrolę, i panowanie nad sytuacją, ale przede wszystkim: podlegać na nim (i polegiwać chyba także, zwłaszcza teraz, kiedy gramolił się na to większe, wygodnie ofiarowane mu ciało, i mościł na nim pod okową męskiego barku, i z nogą opasającą ralphowe biodra ciasno, choć trochę nieporadnie), a więc ufać.
Że Hawkins go nie skrzywdzi. Że go nie zrani. Nie zdradzi. Tak dokładnie, jak zrobiło to wcześniej trzech innych mężczyzn, najważniejszych w tym jego niedługim, dwudziestopięcioletnim życiu - żaden tam kochanek, a ojciec, i dwaj starsi bracia.

- I'm good to go when you are - Zapewnił odruchowo, ochrypłym, zmęczonym szeptem. Westchnął, czując jak jego własne żebra cisną się między te Ala, niby dwa, skrzyżowane z sobą grzebyki (jeden ciemniejszy - z szylkretu, drugi jaśniejszy - jakby z kości słoniowej). Uśmiechnął się półgębkiem. Podczas gdy Ralph czuł się lekki i pusty, Lou był zwyczajnie miękki, i to bynajmniej nie, a przynajmniej nie tylko, w tym najprostszym, najbardziej dosłownym kontekście, zawartym w wiotczeniu raczej imponującej, póki co, erekcji. Miał takie wrażenie, jakby Hawkins wywlekł z niego wszystkie kości, i porzucił je w tym samym miejscu, w którym wcześniej składał jego ubranie. Wcale mu to nie wadziło. Gdyby Hawkins kiwnął palcem, Lou pozwoliłby mu teraz użyć ich choćby i do gry w bierki - Although... - Zawahał się - It's that funny thing about me, you know? I'm always both, starving and sleepy after... - Sex; zachichotał - A good fuck - Gapił się w to miejsce, w które Al chwilę temu wycierał wnętrze jego dłoni.

Po niedawnej rozkoszy, Al-Attalowi pozostały tylko wstrząsy wtórne, kąsające kark gęsią skórką, i spinające prawą łydkę cierpkim skurczem. Zadrżał, i wtulił się w Hawkinsa mocniej, jakby podświadomie część tremoru próbował przerzucić na niego. W niego; w biodra, brzuch i barki blondyna wcierając się własnym ciałem.
- You sure you're comfy here? - Zadarł ciało w sekwencji: bark - broda - brew, posławszy Alowi pytające, i jednocześnie nieznoszące fałszu spojrzenie. Moment potem przeniósł je - wraz ze skrupulatnym, kolistym ruchem palca, na własne kolano, teraz ugięte, i zahaczone o występ męskiej miednicy. Nie bardzo wyraźnie, ale raczej jednoznacznie, wyrastał tam już pierwszy ślad zasinienia. Rozpamiętując (po raz pierwszy z wielu, kiedy do dzisiejszej nocy Lou miał wracać fantazją i myślą) niedawne zdarzenia, z łatwością konstatował, że obydwu czekało ich znajdowanie na ciele niemal bliźniaczych suwenirów z tego ich ekscesu; obydwaj w końcu na jakimś jego etapie wbijali kolana w skalne podłoże, i obydwaj zadzierali znad niewygody granitu konwulsyjnie rwące się do ruchu biodra. O tyle, o ile te pierwsze, nawet wbrew upałowi, łatwo dało się skryć pod koszulą, te drugie mogły budzić już więcej ciekawości. I podejrzeń. No, i były jeszcze te ostatnie: łezkowate, czerwieńsze środkiem, i purpurowe brzegami - I'm not that worried about your parents or anything, but the little one will definitely have some questions about these - Paplał.


To nie tak, że Milou' bał się, albo wstydził ciszy. Wiedział po prostu, że z tą spędzi jeszcze wystarczająco dużo czasu - kiedy nastanie poranek, a potem kolejny i wiele następnych, zbliżających go do dnia wyjazdu, aż wreszcie nie pozostanie mu nic, jak tylko spakować manatki i zostać sam na sam z konsekwencjami dzisiejszych wyborów. Chłopak mógł nie rozumieć tego, co Al przeczuwał, i czego obawiał się w (ich?) przyszłości, ale przecież domyślał się związanego z nią cierpienia. Przecież parał się rzeźbą w drewnie na tyle często by wiedzieć, że te drzazgi, których nie widać, nie tylko zazwyczaj bolą najbardziej, ale też najtrudniej jest ich się potem pozbyć.

Ziewnął.
- This was great, Ally. I really enjoyed it - Opuszką kciuka podrażnił sutek mężczyzny, mały i twardy od chłodu - I just wish that next time, we could find ourselves a slightly nicer surface, and a nicer blanket - Uśmiechnął się, zanim spoważniał - I mean, if there is a next time - Pociągnął nosem - If you'd like one to be there.

Mimo wszystko, Lou nie chciał stąd iść. Gdyby noc była płachtą, uczepiłby się jej brzegu i ciągnął w dół, nie pozwalając niebu zająć się różem i błękitami porannego widnienia.
Pocałował Ralpha w kant szczęki.
- Don't you want to take a little nap before you get behind the wheel? We could have a quick one in the car - Zasugerował; zorientowawszy się w potencjalnej dwuznaczności własnej propozycji, roześmiał się serdecznie - A kip, I mean. I honestly don't think I could come again anytime soon, even if you begged me - Tak bardzo zaaferował się faktem, że właśnie użył kolejnego australijskiego słowa w adekwatnym dlań (miał nadzieję) kontekście, że prawie przegapił inną myśl (taką, mianowicie, że gdyby Ralph jednak postanowił go błagać, jakimś cudem chyba i teraz wykrzesałby z siebie absolutne ostatki energetycznych rezerw, tylko specjalnie po to, żeby móc mieć go znowu).

Ralph Hawkins

Miloud
harper
bellamy
stockman — pracuje na rodzinnej farmie
34 yo — 196 cm
Awatar użytkownika
about
Al wyszedł na wolność po pięciu latach spędzonych w więzieniu. Od kwietnia pracuje na rodzinnej farmie i próbuje nadążyć za światem, który przez ten czas ani myślał na niego czekać.
Podobało mu się to, co widział; w zasadzie aż odetchnął z ulgą, gdy po chwili niepewności Milou’ przyjął jego zaproszenie, wpasowując się w – miał nadzieję – bezpiecznie postrzegane przestrzenie wzniesionych lekko rąk. Chciał, żeby chłopak potraktował je jako przystań, niezupełnie zobowiązującą, bo taką tylko, która służyła dokładnie temu, żeby przystanąć właśnie i dać sobie jeszcze chwilę na pozbieranie myśli (i siebie) przed wyruszeniem w dalszą drogę.

Zastanawiał się przy tym, czy to jedynie zbieg okoliczności, czy odnaleziony na nowo sens w wyznawanej przez siebie zasadzie, prostej i w założeniu dość ascetycznej, według której w życiu tak naprawdę można było mieć tylko tyle, ile mieściło się w zwartej, apsydalnej obejmie ramion. A prędko okazywało się, że Miloud tak – Miloud się mieścił, mieścił się doskonale, idealnie wypełniając każdą wnękę użyczonej mu fizjonomii.

Oczywiście, chłopaka, którego trzymał – wystarczająco pewnie, żeby odebrać sobie prawo do nazwania tego, do czego między nimi doszło p r z y p a d k i e m, skutkiem jakiegoś dojmującego wzburzenia czy afektu, nie zaś wynikiem pragnienia, wyrażonym przez świadomie podjętą decyzję – nie postrzegał wcale jak własność. Miloud mógł oddać mu siebie, tak zarówno miękkie, ostemplowane łapczywym dotykiem ciało, jak i obnażony szkielet, ale to, co w tamtej chwili zdawało się należeć do Ralpha, było mniej uchwytne niż brzuśce i węzełki mięśni czy kości – trzydziestoczterolatek odnosił bowiem nieodparte wrażenie, że Arab podzielił się nie tylko paroma godzinami wspólnego towarzystwa, nie tylko bliskością, którą dało się złapać, ścisnąć, potrzeć, objąć, zrobić z nią cokolwiek, co z ust wydarłoby jakiś sygnał wzbierającej rozkoszy; nie nawet serce, co raczej echo tego serca, rytmem wystukane przez dociśnięte do siebie popiersia. Ten rytm, wierzył, jego serce miało zapamiętać już na zawsze – podobnie, jak zapaść w pamięć potrafiła melodia, wyfiukana bezwiednie na zabicie nudy albo nucona do snu; pocieszając się ulotnym, ale ciepłym wspomnieniem.

What do you mean, I’ve never been comfier. – Naprzeciw tego wzroku, którym Milou’ taksował słowa i skanował je pod kątem prawdy, Al stanął z nieszkodliwą ironią na ustach; nie mógł zmusić się, żeby zareagować inaczej – odpowiedź brzmiała zresztą tak i nie (więc nie kłamał – niezupełnie), bo choć ciężar dwudziestopięcioletniego ciała, chcąc nie chcąc, niewygodnie wgniatał go w surowość skalnych nawierzchni, to przecież myśl, że wolno mu chłopaka opleść ramionami była komfortem, którego nie zamierzał sobie odmówić.

W przeciwieństwie do niego nie powiódł spojrzeniem w kierunku zbyt oczywistym, by miał się nim przejąć – nie na tyle w każdym razie, żeby odrywać się od twarzy bruneta, którą lustrował bardzo ostrożnie; gdyby mógł naprędce wyhodować sobie jeszcze jeden zestaw rąk, najpewniej wodziłby teraz palcem po ostrej skarpie kości policzkowych i kresie nosa, i opuszkę własnego palca połaskotałby woalką gęstych, ciemnych rzęs.

Oh, so you ain’t worried about my parents? About what would they say? So brave. So brave. – Uniósł kącik ust. – Well, anyway, you better make something up real quick, then. I’m not the one here who chopped off half of his jeans.

Z tego, że chłopak pociągnął nosem – zarażony manierą, bo chyba nie nieistniejącym katarem – Al pewnie nie zdałby sobie sprawy, gdyby w tym samym czasie sam nim nie siąknął. Zachciało mu się śmiać, z wdzięczności może, skoro Al-Attal robił dokładnie to, o co Ralph w pierwszej kolejności niemo go prosił, rozpędzając tę niewygodną i niepotrzebną ciszę – a może nie tylko, może rozbawił go i ten zbieg okoliczności, i nagła powaga Milouda, który jeszcze nie wiedział, ale Ralph już tak.

It is a nice blanket. – Że owszem, chciałby. Chciałby to kiedyś powtórzyć. – But yeah, maybe a proper bed will do better. You know, the next time.
Drzemkę zaproponowaną mu wkrótce przez Milouda rozważał dość poważnie; czego by nie powiedzieć, w ustach dwudziestopięciolatka brzmiała równie rozsądnie, jak i kusząco, ale Hawkins czuł w kościach, że jeśli zasnąłby teraz w towarzystwie bruneta, nie obudziłby się wcześniej, niż w południe.

Chciał zaprzeczyć, zaciągnąć go do domu już teraz, tym razem naprawdę nie przyjmując sprzeciwów – i pewnie by to zrobił, gdyby nie słowa chłopaka, w które zaplątał się nie tylko on, ale Ralph również, i jakaś metaforyczna rękawica rzuconego mu przez Lou wyzwania.

Kiedy na niego zerkał, Ralph spojrzenie miał na powrót rześkie, żywe.
Even if I- what? – stęknął, obracając się wraz z chłopakiem, którego to natychmiast znów rzucił przed sobą na łopatki. Był zmęczony, tak – ale nie na tyle, żeby nie wypruć się jeszcze z ostatków siły (sam nie dowierzał, że jeszcze je w sobie znalazł).
Oh boy, but something tells me it isn’t me – wymruczał, usypawszy ciało chłopaka pstrokacizną pocałunków – krótkich i intensywnych, z pieczołowitą, niemal dziękczynną żarliwością skubiąc jego szyję i ramiona – kolejno lewe, obojczyk, prawe – sterczącą żerdkę żebra, pępek; i długich, złożonych na wnętrzu odchylonego sobie uda, w punktach które wypieścił najpierw ciepłym oddechem, zawiewając nim w stronę pachwin – who would end up begging.

To były tylko wygłupy – przekonywał samego siebie, napierając na zgięcie śniadej nogi; śpieszył się, żeby pocałować skrawek wzniesionego ponad koc pośladka.

Wyprostował się, klepnąwszy go w bok uda. Odetchnął, płytko, namierzając kopczyk swoich ubrań.
We’ll have a nap at home.
Alex
dc: vulminth
ODPOWIEDZ