projektantka, twórczyni i instruktorka ceramiki — przydomowa pracownia
31 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
tworzy ceramikę i uczy innych używać koła garncarskiego, starając się wyleczyć w końcu złamane serce i ogarnąć swoje życie po śmierci matki
Miałam trzy lata, gdy razem z ojcem wyjechała do Sydney, gdzie jakiś czas później dołączyła do nas kobieta, do której miałam zacząć mówić mamo. Nie rozumiałam dlaczego miałabym, skoro moja prawdziwa mama została w Lorne Bay, jednak z czasem nabierało to dla mnie więcej sensu. Ojciec układał sobie życie na nowo u boku kobiety, która chciała z nami tworzyć rodzinę, podczas gdy moja własna matka wcale mnie nie chciała. Zostawiła nas, chociaż pamiętam, że mówiła, że jedzie tylko do babci i przez lata czułam gorycz na samo wspomnienie tego kłamstwa. To dlatego wyjechaliśmy. Żeby zostawić za sobą tamto życie i zacząć układać sobie wszystko od nowa. W zmienionym składzie, ale nadal razem, bo ojciec zawsze chciał dla mnie jak najlepiej. Tak przynajmniej powtarzał, a ja mu wierzyłam. Bo co innego miałam zrobić, będąc kilkuletnim dzieckiem, które nie rozumie świata i nie wyobraża sobie, że ktoś tak bliski mógłby je paskudnie okłamać? Musiałam mu zaufać.

Pływanie było zawsze pasją taty, którą próbował mnie zarazić od najmłodszych lat. Jestem prawie pewna, że wcześniej potrafiłam pływać niż sprawnie poruszać się na dwóch nogach, bo to w wodzie zawsze czułam się najlepiej. Już na początku nauki w szkole dołączyłam do drużyny pływackiej - jej obecność była głównym kryterium ojca, gdy wybierał odpowiednią placówkę edukacyjną dla mnie, bo nie wyobrażał sobie, abym miała porzucić ten sport. Zaczęłam osiągać pierwsze drobne sukcesy, początkowo ciesząc się jak dziecko (którym przecież byłam) ze zdobywanych medali i drobnych trofeów na szkolnych i międzyszkolnych zawodach. Dość szybko zaczęło co prawda towarzyszyć mi poczucie, że wolałabym częśc czasu poświęcanego na treningi przeznaczyć na inne zajęcia, ale nie potrafiłam odmówić ojcu. Tak bardzo cieszył się, że mamy wspólną pasję i robimy to razem, a ja najzwyczajniej w świecie bałam się, że jeśli to porzucę, to on porzuci mnie. Tak samo jak matka.

Nawet nie wiem, jak doszło do tego, że porzuciłam wszystkie plany i marzenia na rzecz pływania. Podporządkowałam pod to całe swoje życie, dając się wciągnąć w to jeszcze bardziej, odkładając na bok nawet naukę, nie mówiąc już o swoich własnych zainteresowaniach, które budziły grymas niezadowolenia na twarzy ojca zawsze, gdy tylko o nich wspominałam. Artystyczne aspiracje i plany na życie nie budził jego szacunku, więc musiały poczekać. W liceum jeszcze naiwnie wierzyłam, że mam na to czas. Że mogę odłożyć studia na później, żeby osiągnąć coś więcej w pływaniu, pozwolić ojcu zarządzać moją karierą, a potem, gdy w końcu uzna, że sukces jest godny uznania, po prostu odpuścić. W praktyce okazało się, że to wcale nie takie proste. Gdy dostałam się do kadry narodowej wszystko jeszcze dodatkowo nabrało tempa, a ja zacisnęłam zęby i skorzystałam z tej okazji. Bo przecież głupio byłoby nie skorzystać, prawda?

Tata był zawsze obok, a jego zawziętość i coraz większa presja dusiły mnie mocniej i mocniej, nie dając możliwości złapania pełnego oddechu. W momencie, gdy obok niego pojawił się Tony, który początkowo wydawał się niezwykle czarującym, o kilka lat starszym facetem, któremu zależy na jej szczęściu, miałam wrażenie, że jest łatwiej. Niestety, dość szybko okazało się, że jego zainteresowanie mną wynika głównie z powodu mojej sławy w środowisku sportowym i sukcesów na igrzyskach, a nie samą moją osobą. Rozgoryczenie narastało, a ja nie miałam pojęcia, jak się z tego wyplątać i jak w końcu odzyskać swoje życie. Kontuzja była punktem zwrotnym. Nigdy nie przyznałam się przed nikim na głos, że celowo złamałam bark podczas treningu na siłowni, krzywdząc siebie samą, żeby pozbyć się tego ciśnienia. Kilka dni po wypadku, gdy wyszłam ze szpitala, Tony mi się oświadczył. A ja w końcu miałam odwagę, żeby powiedzieć nie. I jemy, i swojemu ojcu w kwestii układania mi życia.

Pierwszy, głęboki oddech od dawna był odświeżający i wyzwalający. Nagle wydawało mi się, że mogę wszystko. I nawet jeśli wiedziałam, że to złudne, to jednak nie miałam zamiaru się tym przejmować, tylko korzystałam z przypływu odwagi. Napięcie między mną, a tatą narastało, kłótnie nie chciały się skończyć, a słowa był coraz ostrzejsze. To w trakcie jednej z awantur dowiedziałam się, że mama nigdy tak naprawdę mnie nie porzuciła - to on ją mnie zabrał. Z premedytacją zbierając dowody na jej rzekome zaniedbania, aby móc wyjechać i ułożyć sobie życie z kimś innym, zabierając córkę ze sobą i nie przekazując mi nigdy żadnej informacji na temat tego, że matka próbowała się ze mną skontaktować. Niewiele myśląc spakowałam się i wróciłam do Lorne Bay, aby spędzić z nią trochę czasu i spróbować zbudować tę relację od nowa, bo przecież trudno stwierdzić, że do tej pory miałyśmy jakąkolwiek. Chciałam korzystać z tego, jednocześnie próbując poukładać swoje życie od nowa, z czym jednak się nie spieszyłam specjalnie, póki miałam za co żyć.

Zamieszkałam z mamą i odkurzyłam jej stare koło garncarskie, które znalazłam w garażu. Zaczęła mnie uczyć obchodzenia się z gliną i ceramiką, robiłyśmy wspólnie świece i malowałyśmy abstrakcyjne obrazy, na których mogłam w końcu dać upust tym wszystkim emocjom, które dusiłam w sobie przez lata. Nie wiem, czy byłam szczęśliwa, ale na pewno czułam się wolna. Popełniałam błędy, które były moje - popełniane dlatego, że czegoś chciałam spróbować, a nie dlatego, że ktoś mnie do tego zmuszał. Cieszyłam się tym, że w końcu żyję po swojemu i wydawało mi się, że ewentualne pakowanie się w związek byłoby odwróceniem się od tej okazji, o którą tak desperacko (i żałośnie) walczyłam. Dlatego gdy na mojej drodze pojawił się Booker, wolałam zignorować fakt, że serce zabiło mi zdecydowanie mocniej na jego widok. Nie chciałam żadnych randek - o wiele lepiej sprawdzał się u mnie jednonocne przygody, które w żaden sposób mnie nie ograniczały i nie wymagały deklaracji.

Nie jestem pewna, czy w końcu dałam się złamać przez jego urok osobisty i poczucie humoru, czy po prostu zirytowała mnie na tyle jego wytrwałość i upór w próbach zaproszenia mnie na randkę, że uznałam, że jak się zgodzę, to da mi spokój. W końcu jednak rzeczywiście się zgodziłam. Raz, drugi, dziesiąty i dwunasty. Zostawiłam u niego szczoteczkę do zębów, potem kilka par majtek i czystych koszulek, żeby mieć na rano ,bo nocowałam u niego częściej niż u siebie, a potem jedna szuflada w komodzie zamieniła się w rozpakowywanie kartonów z moimi rzeczami, gdy się do niego przeprowadzałam - robiąc coś, czego obiecałam przecież sobie już nigdy nie robić, czyli wpuszczając do swojego życia kolejnego mężczyznę, który odgrywał w nim coraz większą rolę. Tym razem jednak wszystko wyglądało inaczej. Chyba po raz pierwszy poczułam, że mam obok kogoś, kto traktuje mnie na równi i z kim mogę tworzyć partnerską relację, bez uzależniania od siebie i stawiania warunków. Gdybym miała wskazać czas, w którym naprawdę byłam szczęśliwa, to zdecydowanie byłyby te trzy lata spędzone z nim i z psami, które odgrywały istotną rolę w naszej codzienności.

Wszystko co dobre, szybko się kończy - tak podobno brzmi jakieś przysłowie, o którym najwyraźniej zapomniałam, pozwalając się zatracić w tym nowym, szczęśliwym życiu. Gdy przypadkiem znalazłam pierścionek, dość jasno wskazujący na to, jakie były plany Bookera, nie spodziewałam się żadnych dramatów. Straciłam zupełnie czujność, czekając raczej na ten wyjątkowy moment i licząc jednocześnie na to, że nie wpadnie mu do głowy, aby robić to w sposób zbyt teatralny i na pokaz, a nie na wyznanie o tym, że zdradził ją z byłą. Początkowo nawet nie wiedziałam, jak zareagować, dlatego zamiast powiedzieć cokolwiek, po prostu wyszłam bez słowa z domu, znikając na kilka godzin. Wróciłam i spakowałam się, mówiąc tylko, że to koniec, chociaż chyba i bez tych słów mieliśmy jasność. Wróciłam do matki, spędziłam ponad tydzień nie wychodząc praktycznie z łóżka, patrząc się głównie w sufit i oglądając tandetne reality show o gwiazdach, z którego i tak nic nie pamiętam. Musiałam jednak w końcu się ogarnąć. Stanąć na nogi i zacząć żyć, bo przecież obiecałam sobie, że już nigdy nie pozwolę na to, aby marnować życie i odkładać marzenia przez kogoś innego.

Podjęłam spontaniczną decyzję o tym, aby swoje artystyczne działania i prowadzenie warsztatów w domu kultury przekuć na coś większego. Rozbudowałam swoje konto na Instagramie, które do tej pory prowadziłam dość nieregularnie i zaczęłam tworzyć swoją pierwszą prawdziwą kolekcję naczyń, które próbowałam sprzedać. I chociaż początkowo nie było łatwo, bo głównie jeździłam po jakichś targach, wystawach i innych pokazach dla twórców, nie mogąc się wybić, to z czasem udało się mi sprzedać kilka pierwszych zestawów. A potem kolejnych, i kolejnych. Sklep internetowy nabrał tępa, warsztaty zaczęły cieszyć się coraz większą popularnością, a inwestycja w rozkręcenie biznesu zaczęła się zwracać. Pogodzenie tego z opieką nad mamą, która zaczęła podupadać na zdrowiu, było mocno wymagające, ale przynajmniej byłam cały czas zajęta, więc nie miałam czasu myśleć o tym, co czułam i jak się czułam. A przecież czas leczy rany, więc głupi liczyłam, że jeśli zapomnę o tym na wystarczająco długo, to po prostu się one zasklepią, zostawiając jedynie blizny, które już przecież tak nie bolą.

Nie umiem stwierdzić, czy ten plan zadziałał, ale przetrwałam. Skupiłam się na pracy, która w końcu dawała mi satysfakcję i dalej ją daje. Teraz okazała się również sposobem na znalezienie ukojenia i spokoju. Którego potrzebuję chyba bardziej niż zwykle, bo pożegnanie z mamą okazało się trudniejsze, niż kiedykolwiek się spodziewałam. Staram się jednak doceniać czas, który mogłyśmy spędzić razem, zamiast rozpaczać, że dopiero co siedziałyśmy razem w ogrodzie, a teraz już jej nie ma. Wiem, że wcale by tego nie chciała, bo ostatecznie okazało się, że jeden z rodziców naprawdę chciał dla mnie dobrze. Niestety nie ten, dla którego poświęciłam większość swojego życia, ale czasu nie cofnę. Muszę iść dalej, uporać się z tym wszystkim i kiedyś znaleźć motywację, aby posprzątać jej rzeczy, które nadal tu są, sprawiając wrażenie, jakby nadal była w domu, który mi zostawiła, obecna.

— Mimo iż basen i zapach chlorowanej wody nie kojarzy się jej najlepiej, to nadal kocha pływać. Zarówno wpław, jak i na desce surfingowej czy na żaglach. Woda to zdecydowanie jej żywioł i nawet toksyczny ojciec nie był w stanie tego jej zniszczyć.
— Poza tym jest bardzo aktywna. Regularnie można spotkać ją na siłowni, wstaje dość wcześnie, aby zdążyć pobiegać, zanim upał stanie się nieznośny i od lat praktykuje jogę w różnych wariantach.
— Jest podwójną niedoszłą narzeczoną. Pierwszy raz sama odmówiła przyjęcia pierścionka, uciekając przed przyszłością, której nie chciała, a drugi raz zamiast podążyć w kierunku planowania ślubu, związek zakończył się rozstaniem.
— Kocha psy i zawsze chciała mieć takiego futrzastego czworonoga. Przez moment miała aż trzy, jednak zostały one z ich pierwotnym właścicielem, a ona nadal nie wyobraża sobie, aby miała je zastąpić jakimiś innymi psimi dziećmi.
— Nie rozumie właściwie wszystkiego, co związane z wróżbami, astrologią i zodiakarstwem, czy innymi kamieniami. Nigdy nie ogarniała tego tematu, a gdy stało się to wszystko takie popularne i wszechobecne, to dodatkowo zaczęło ją bardzo irytować ją irytuje.
— Uwielbia słodycze w praktycznie każdej postaci, dlatego stosunkowo dużo piecze i zawsze ma odpowiedni zapas lodów, czekolady i swoich ulubionych ciastek oraz żelków.
— Nienawidzi prosić o pomoc. Przychodzi jej to z ogromnym trudem i nieważne, czy chodzi o podanie puszki ze sklepowej półki, czy poproszenie sąsiada o spojrzenie pod maskę auta, gdy to akurat odmówi posłuszeństwa. Kosztuje ją to naprawdę dużo i unika tego jak ognia, próbując zawsze wszystko zrobić sama.
— Takie podejście sprawiło, że zna się po trochu na wszystkim. Bez problemu zmieni koło w samochodzie i sprawdzi, dlaczego dymi się spod maski, naprawi cieknący kran, skrzypiące drzwi albo rozpadającą się szafkę, czy zagipsuje i pomaluje uszkodzoną ścianę. Jak czegoś nie umie, to uczy się z tutoriali na YT i próbuje swoich sił, zanim poprosić kogoś innego o pomoc albo zadzwoni po fachowca.
— Kolorowe drinki są jej zdaniem pozbawione sensu, dlatego raczej pije czysty alkohol, zamiast jakichś szalonych mieszanek, po których ludzie rzygają i mają koszmarnego kaca następnego dnia.
— Nie lubi patrzeć na suszone owoce, bo dla niej to jak stara, pomarszczona wersja normalnych owoców, co jest dla niej zawsze nieco niepokojące i dziwne.
— Ma ogromną ilość kwiatów po matce, którymi nie do końca potrafi się zajmować. Wiecznie musi któregoś ratować, ale naprawdę się stara, aby utrzymać je przy życiu chociaż przez kilka kolejnych miesięcy.
— Nienawidzi zbieractwa wszelkiego rodzaju, dlatego też nadal się krzywi, gdy porządkuje każde kolejne pomieszczenie w domu po matce, która miała w tej kwestii zgoła inne podejście. Wyrzuca bez zawahania się wszelkie bibeloty, figurki i sentymentalne pamiątki, bo nie uważa, aby miały one jakieś wielkie znaczenie. Śmieci to śmieci. Chociaż nawet ona ma od tej reguły wyjątki, dlatego trudno pozbyć jej się rzeczy po matce czy niewielkiego pudełka ze wspomnieniami z poprzedniego związku.
— Dla odstresowania często zamyka się w pracowni, aby tworzyć nową ceramikę zarówno użytkową, jak i ozdobną lub po to, żeby wyciągnąć podobrazie i zacząć malować. Jej artystyczne zainteresowania były dość mocno widoczne już gdy była dzieckiem, jednak ze względu na ojca mocno je w sobie tłumiła. Teraz daje im upust bez ograniczeń, korzystając z nich jako sposobu na życie i czegoś na kształt terapii, która koi jej nerwy.
francesca yelena swanson
02/05/1993
cairns
twórczyni i instruktorka ceramiki
własna pracownia
fluorite view
panna, panseksualna
Środek transportu
Posiada auto, ale raczej wybiera przemieszczanie się na piechotę lub rowerem.

Związek ze społecznością Aborygenów
Brak.

Najczęściej spotkasz mnie w:
W jej pracowni oraz we wszystkich miejscach, gdzie dostępne są aktywności związane z wodą.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Booker Alderson

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak.
Francesca "Franky" Swanson
Laura Harrier
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany