student filozofii — james cook university
23 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Gdy auto sunęło drogą oddalając się od miasta, Homerowi towarzyszyło osobliwe wrażenie jednoczesnej pewności kierunku, jaki obrał i zupełnego zagubienia, gdy zabudowa miejska stopniowo zastępowana była zielenią im bliżej lasu deszczowego się znajdował. Nie zdarzało mu się prowadzić w zupełnej ciszy, w samotności ta stawała się nie zniesienia i zawsze zastępowana była dźwiękiem – nie tylko muzyką. Czymkolwiek, co rozdzierało milczenie, dając ulgę, gdy myśli kierowały się w konkretnym kierunku w swoim pościgu za punktem zaczepienia uwagi na dłużej niż kilka chwil. Teraz jednak w pełni skupiony był jezdni, ze ściągniętymi brwiami usiłując odtworzyć z pamięci drogę do celu. Do pewnych miejsc nie da się dotrzeć z pomocą GPS lub innych technologii ułatwiającym odnalezienie odpowiedniej ścieżki. W tym przypadku zdany był tylko i wyłącznie na swoją intuicję, a to nie pocieszało go ni trochę. Nie miał nawet odrobiny zaufania dla samego siebie.

Homerowy umysł przemęczony był zbyt dużą ilością informacji, strzępków jakie mogły stworzyć jedną całość, gdy ktoś cierpliwie, tak jak do stłuczonej wazy usiadł z zamiarem sklejenia ich na nowo. Nie musiały, często wdzierały się tam elementy nieodpowiednie i psujące kompozycję. Wyrzuty sumienia, wytwory jego ciągłego rozmyślania nad tym, co miało miejsce wczoraj, tydzień, trzy lata temu, należały zdecydowanie do grupy drugiej. Nie potrafił ich uspokoić, istniały niezależnie od jego woli i prób racjonalizacji sytuacji. Przecież chciał pomóc, wydawało mu się to najbardziej rozsądnym rozwiązaniem, ale rozsądek rzadko kiedy był uznawany za cnotę w Obsydianowym kręgu. Pytanie jakie należałoby być moż zadać na wstępie, to jakim cudem sam był wtedy na tyle trzeźwy, by orzec, że najlepszym rozwiązaniem będzie wyrwanie się z tamtego lokalu i odwiezienie przyjaciółki do domu? Wbrew jej woli, wbrew sprzeciwom, wbrew protestom osób, którym zaimponowała swoim tańcem.

Był zbyt porządny. Ciągle był zbyt bardzo synem pana Teigena, a za mało synem Lotte. Lotte musiała się bawić w identyczny sposób, co on z obsydianowymi, w umiłowaniu wolności i pochwale szaleństwa. Może to dlatego Candela tak zareagowała? Przez głowę przeturlała się myśl o innych problemach, nagromadzeniu ich i przytłoczeniu… Może to stąd uznała, że znowu musi zniknąć na dłużej? To nie był pierwszy raz, gdy coś podobnego wydarzyło się. Pamiętał inne dni, gdy dostęp do młodej Fitzgerald był utrudniony, zupełnie jakby przepadła niczym kamień w wodę. Zaniepokojony usiłował ją znaleźć, dociekając powodów, przywołując z pamięci miejsca, gdzie mogła zaszyć się… Tego dnia dodatkowo napędzany był tym nieprzyjemnym odczuciem, że przyczynił się do tego.

Nie mogąc wjechać dalej, pozostawił auto na uboczu i z samym telefonem udał się wgłab lasu. Nie rozpoznawał dobrze miejsca w którym właśnie się znajdował. Ostatnim razem, gdy tutaj się znalazł, miał wrażenie, że rezerwat prezentował się inaczej. Natura w końcu nie lubiła bezruchu, ale kiedy jego oczom ukazało się obalone drzewo porośnięte mchem, na którym pamiętał jak siedzieli wspólnie machając nogami i przyglądając zniekształconemu odbiciu otoczenia w rzece, wiedział już. To właśnie tutaj. Brnąc dalej w wydeptanych drogach poprzez gęstwinę czuł niepokój – nigdy nie był zupełnie sam w lesie.

Candie, wiem, że tutaj jesteś! — poniosło się się pomiędzy drzewami. Tak naprawdę nie wiedział, opierał się wyłącznie na swoich przypuszczeniach i łucie szczęścia. Mógłby wybrać numer do Estelle, ale wtedy zobaczył, że utracił całkowicie zasięg. — Candie, proszę! — dodał jeszcze, docierając do starodrzewia.

if you got it - haunt it
A.
rzuciła studia, bo startuję do zespołu baletowego — dorabia w rodzinnym moonlight bar
22 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
i'm terrified of passive acquiescence, i live in intensity
  • 3.
Piła, bo świat wirował.
Piła, by zapomnieć.
Piła, bo nie pamiętanie było świetne.
Obudziła się rankiem, wciąż odurzona - wciąż pod wpływem; chaotycznie - wyrwana ze snu, zdezorientowana - po pierwszym rozejrzeniu oraz zbadaniu otoczenia, na szczęście wiedziała, gdzie jest. Po prawej stronie, na drugiej poduszce leżał - w pozycji do góry nogami - Rudy, nadal chrapał, nadal znajdował się w błogich ramionach Morfeusza. Wystarczyło, że się poruszyła wtedy wielkie oczy dziesięcioletniego czworonoga wgapiały się wprost na nią. Zamerdał ogonkiem, z zadowoleniem zdając sobie sprawę, iż gdy właścicielka wstanie - w jasnofioletowej misce znajdującej się przy szafce w kuchni zostanie zasypana karmą - a później oboje wypełzną z czterech ścian i rozpocznie się etap przynajmniej czterdziestominutowego spaceru.
Rudy nie potrzebował wiele do szczęście, jego idealnym spełnieniem było spędzenie całego dnia z mamą. Niestety, lecz Candela miała zupełnie inny plan - jasne, w pierwszym odruchu nakarmiła swojego psiego przyjaciela, jednakże nie zamierzała przesiedzieć całej doby - w małym jaskrawym pokoju, zwłaszcza dzisiaj - gdy w jasnej głowie blondynki roiły się reminiscencje wczorajszej nocy. Poniekąd wciąż była zła, lekko poirytowana - tak intensywnym zakończeniem imprezy, z drugiej zaś strony odczuwała odrobinę wyrzutów sumienia - Fitzgerald nie była zwykła wybuchać, ani trochę nie pasowało do dziewczyny podobnego typu zachowanie - rzecz jasna, swe nastawienie mogła zgonić na stan alkoholowego upojenia, jednak nie wszystko można wytłumaczyć trunkiem.
Choć ból głowy (po wzięciu trzech tabletek aspiryny); nie ustępował - zdecydowała się wyrwać z mieszkania, tym razem nie potrafiąc zostawić swojego pupila na pastwę losu - współlokatorki zapewne były w pracy; a przynajmniej Candy nie widziała ich kręcąc się przez ponad godzinę po wspólnych pomieszczeniach. Na szczęście dopisywała im pogoda, poprzez progi Lorne Bay wielkimi krokami, zaczęła witać mieszkańców wiosna - z tego powodu studentka zrezygnowała z piechoty i z piwnicy budynku wyciągnęła beżowy rower, Rudy'iego wsadzając do wiklinowego koszyka.
Droga do lasu deszczowego zajęła im niewiele ponad kwadrans, było to jedno z miejsc, które sprawiało, iż dziewczyna mogła odetchnąć - mocno, poczuć prawdziwą ulgę. Na terenie miasteczka miała ich kilka, jednak to przykuwało największą uwagę Candie - było duże, dzięki temu mogła schować się wszędzie. Niestety, posiadało jeden minus - pokazała je kilku osobom.
Przypinając rower do drzewa, jednym ruchem wyciągnęła psiaka, który niczym zahipnotyzowany rzucił się w wir obwąchiwania - wzmacniając nacisk smyczy o wiele intensywniej, niż można się spodziewać przy takim małym czworonogu. - Poczekaj chwilę. - rzuciła, powoli rozglądając się wokół - Candela nie była strachliwa, lecz posiadała w sobie cechę ostrożności - wolała upewnić się, czy ktoś nie czyha na nich za rogiem, lub nie chowa się za drzewo. W końcu jednak ruszyli, a świeże powietrze sprawiało, iż ból skroni zaczynał odrobinę odpuszczać. Automatycznie pożałowała, że nie zabrała ze sobą jedzenia, którym zapewne podzieliłaby się z wiecznie wygłodniałym Rudym. Trzy kroki i nagle rozniósł się całkiem znajomy głos; psiak również go rozpoznał, od razu zatrzymując się - by z całym impetem pokierować się w stronę dźwięku. Złapała za smycz, przez kilka sekund bijąc się sama ze sobą, by dać się zlokalizować - lub uciec w nieznane. Pierwsza wersja wygrała; po drugim krzyku - z ewidentną niepewnością wyłoniła się zza drzewa. Rudy widząc blondyna zaczął z zachwyceniem podszczekiwać, nadal próbując się wyrwać - ostatecznie schyliła się, by odpiąć smycz - shih tzu od razu pobiegł do nogawki Homera. - Co Ty tu robisz? - skrzyżowała ramiona, choć stali od siebie kilka metrów - nie musiała podnosić głosu, by ją usłyszał. - Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - w tonie mógł wyczuć nutkę irytacji; nadal była troszeczkę obrażona - albowiem uważała, że ma ku temu powody. - Śledzisz mnie? - zmrużenie powiek, które świadczyło u Candie o bacznej obserwacji przeciwnika przyjaciela.

Homer Teigen
ambitny krab
nick autora
brak multikont
student filozofii — james cook university
23 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Wiedział, że każde z nich z czymś się zmagało. Czasami to coś nie miało nawet imienia, ale goniło ich nieustannie, a oni całą grupą uciekali od tych cieni, próbując zgubić je za sobą. Homer też uciekał, pragnął pozostać na zawsze w tym czasie wczesnej dorosłości i udawać, że nie ma nic dalej. Łatwo o tym przychodziło zapomnieć w ich towarzystwie, zatracając się stopniowo w chwili obecnej, bo jakie znaczenie miało jutro? Słodkość tych chwili była tymczasowa, realizacja przychodziła prędzej czy później. Wyciągnięcie Fitzgerald z tej imprezy wydawało się jedyną opcją, gdy ta niknęła w tłumie. Bał się, że za którymś razem jej nie odnajdzie, a to skończy się czymś gorszym. Wiedział, że mogło jej się to nie spodobać, ale dalej uważał, że postąpił jak należało.

Nie spodziewał się, że Candela zabrała ze sobą swojego pupila, ale kiedy niewielki piesek wyskoczył do niego radośnie, przykucnął na chwilę, by pogładzić puszystą sierść. Na tym skupił swoją uwagę, przez co mogło się wydawać, że nie usłyszał, co powiedziała do niego dziewczyna. W rzeczywistości kupował sobie dodatkowy czas zanim w głowie poukładał na nowo, co chciał powiedzieć. Nie lubił konfliktów z którymkolwiek z nich. Zawsze dążył do oczyszczania atmosfery zamiast dalszego psucia krwi. To on próbował hamować innych, gdy wszystko wyglądało tak jakby dążyli do zderzenia czołowego, pracując ciężko na doświadczenie godne negocjatora. To on głównie dawał radę dotrzeć do Xaviera, kiedy każdy inny poddawał się w tym zadaniu. Jak to robisz, że umiesz z nim rozmawiać, gdy wszyscy wolą postać na kilka kroków do tyłu? Nie wiedział.

Ja… wydawało mi się, że kiedyś mówiłaś o tym, jak bardzo lubisz tutaj przyjeżdżać. Pomyślałem, że może tutaj jesteś, a martwiliśmy się o ciebie. Znaczy, ja się martwiłem. Ale pewnie inni też — podniósł wzrok na blondynkę. Pod oczami Homera odcinały się wyraźnie cienie, znak kolejnej nieprzespanej nocy, chociaż spędzonej w samotności. Od czasu do czasu tylko ekran telefonu rozjaśniał się, gdy przychodziły do niego wiadomości od nieznanego numeru, podpisanego obcym mu imieniem. — Nie, nie śledzę cię… Daj spokój, nie mam takich zapędów. To był szczęśliwy traf. Chciałem porozmawiać, tylko tyle.

Wyprostował się, chociaż Rudy ciągle skakał na jego nogi, brudząc jego spodnie mokrymi łapkami. Nie obchodziły go ślady, jakie po sobie zostawiał. Odda je do pralni i tam się nimi zajmą. Teraz były ważniejsze rzeczy do zrobienia. Nie pokonywał jeszcze dystansu, jaki się pomiędzy nimi wytworzył. Jakaś absurdalna myśl podpowiadała mu, że w ten sposób mógłby ją jedynie zdenerwować. Cofnął się jeszcze o krok pod ciężarem wzroku Candeli i nie potrafiąc utrzymać zbyt długo spojrzenia wycelowanego wprost w nią, odwrócił głowę w bok, w stronę bujnej roślinności.

Dalej jesteś na mnie zła? Uważasz, że nie powinienem tego zrobić? — spytał. Cisza przerywana niekiedy podmuchem wiatru i szelestem zieleni nie zmuszała do krzyczenia na siebie, w przeciwieństwie do głośnej muzyki i podniesionych głosów otaczających ich zewsząd. — Nie chciałem zepsuć ci zabawy, nawet jeśli tak uważasz.

if you got it - haunt it
A.
rzuciła studia, bo startuję do zespołu baletowego — dorabia w rodzinnym moonlight bar
22 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
i'm terrified of passive acquiescence, i live in intensity
przepraszam, miałam lekki zastój - mam nadzieję, że wybaczysz </3

Ucieczki były spowodowane chęcią odnalezienia siebie, złapania własnych myśli, wyostrzenia ich - aby wiedzieć w którym kierunku postawić kolejny krok. Może to brzmiało samolubnie, a może takie po prostu było, lecz Candela nigdy nie zastanawiała się nad ideą odczuć innych gdy pozostawiała ich na kilka dni, a nawet tygodni bez słów wyjaśnień. Wydawać się mogło, iż samotne wędrówki stanowiły dla blondynki „odruch obronny” przez różnymi, a szczególnie tymi trudniejszymi sytuacjami. Choć zwykle bywała skłonna to wypowiadania (nawet tej najgorszej!) prawdy, gdy chodziło o konfrontację twarzą w twarz kuliła się niczym bezbronne ciele.
Och, Rudy swoim przesłodkim pyszczkiem i notorycznym machaniem malusieńkim ogonkiem, potrafił zaczarować cały świat. Zaprezentowany Fitzgerald widok (kiedy psiak tak nagminnie wtulał się w blondyna) niezmiernie ją rozczulił, na tyle iż przez krótki moment zupełnie zapomniała - na co powinna być właściwie zła. - Rozmawiałeś z innymi o tym co się stało? - unosząc głowę powyżej, spojrzeniem po raz kolejny przesunęła po sylwetce przyjaciela. Tego na pewno się nie spodziewała, wręcz myśl, że Candie mogłaby być tematem rozmów pozostałej siódemki nieco ją przygasiła. Automatycznie zmarszczyła brwi, próbując sobie wyobrazić jak cała ta „interwencja” bez głównej zainteresowanej wyglądała. Kto mówił co; jak się zachowywali, kto był za, a kto przeciw - co zadecydowali - czym, że był finał. - Nie musicie się martwić. - rzucone bez zastanowienia, dokładnie w ten sam sposób - tymi samymi słowami jak w okresie dzieciństwa. Gdy prócz niej, każde z rodzeństwa powoli ku dorosłości opuszczało „rodzinne gniazdo” - pozostawiając ją zupełnie samą, z przepitym za ścianą ojcem. - Nic mi nie jest, po prostu... - właściwie co? Czy osobą mająca absolutnie wszystko - rodzinę, pieniądze - przyszłość, potrafiłaby zrozumieć obawy blondynki. - J-a sa-ma ni-e wiem. - dodane tym razem z wyczuwalną nutką zawahania w tonie głosu. - To wszystko wydaję się takie dziwne. - zamachała w powietrzu obiema dłońmi z zamiarem zaznaczenia całego otoczenia. - Ja tak nie postępuję. - nie miała na myśli ucieczek; to akurat był studentki „konik” - chodziło o upijanie się do nieprzytomności, balowanie do białego rana - bez zahamowania, rozsądnych wyborów - i braku całkowitej kontroli.
Tamtego wieczora nie była sobą, nie przypominała sympatycznej, niekiedy nawet zbyt przesłodzonej dziewczyny, która kochała jedynie tańczyć. Przez te kilka godzin daleko jej było to radosnego słoneczka - jakim opisywali ją ludzie. Poszła w ślady swojego ojca, była nim zgorzkniałym - zadufanym w sobie człowiekiem - bez perspektyw, bez szans na lepszą przyszłość. Na szczęście skończyło się tak, że Homer nie odnalazł jej leżącą przy stawku - z purpurową skórą z przepicia. Zareagował wcześniej, postąpił tak - jak postępują tylko przyjaciele. - Nie jestem zła. - była, ale gdy przeanalizowała wszystkie wydarzenia podczas tamtej imprezy, zwyczajnie przestała. - Jest mi wstyd. - dlatego się nie odezwała, dlatego „spakowała manatki” z zamiarem wyruszenia w kolejną podróż - z tego powodu nie potrafiła spojrzeć Teigen'owi w oczy.
ambitny krab
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ