sous chef — beach restaurant
27 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
you are the knife i turn inside myself
Ciasto Czekoladowe Dla Mamy (2004)
Składniki na ciasto
200g białego cukru
200g niesolonego masła + trochę do wysmarowania brytfanki
4 jajka
200g białej mąki
2 łyżki kakao
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
1/2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
2 łyżki mleka
Składniki na krem
100g czekolady mlecznej
200g masła
400g cukru pudru
5 łyżek kakao
2 łyżki mleka

Przepis
Rozgrzać piekarnik do około 180 stopni Celsjusza, uważając, żeby się nie oparzyć, i żeby babcia nie nabrała obaw, że używa się piekarnika bez nadzoru.
W dużej misce, ubić cukier z jajkami i masłem, potem powoli dodawać mąkę. Rozbić wszystkie grudki powstałe w tym procesie, dodać kakao, proszek do pieczenia, wanilię i mleko. Dodać sól. Poubijać jeszcze trochę, tak na wszelki wypadek.
Podzielić na trzy części. Przełożyć pierwszą porcję do jedynej w całym domu brytfanki, teraz wysmarowanej masłem, i piec przez 20 minut. Powtórzyć proces dwukrotnie. Sprawdzać patyczkiem, czy ciasto jest już w środku suche, czy jeszcze surowe i całkiem FUJ. Wyjąć. Odstawić i czekać cierpliwie, aż ciasto przestygnie.
W międzyczasie można ubić krem. Rozpuścić czekoladę w nieporadnej kąpieli mlecznej, nie wyjadając więcej niż dwóch łyżeczek. Odstawić do ostygnięcia na 5 minut, potem rozgnieść razem masło, cukier puder i kakao. Dodać czekoladę i mleko. Wymieszać dokładnie, aż powstanie lekki, gładki krem.
Przełożyć trzy blaty, odstawić do lodówki, i czekać.


I czekać. I czekać, i czekać, i czekać.
Czekać godzinę. Dwie. Trzy. Czekać przed przyczepą domem, z piętami uderzającymi o najniższy stopień schodków udawanej werandy w rytmie na dwa ("przyjdzie - nie przyjdzie"; "przyjdzie - nie przyjdzie"; "przyjdzie - nie przy-"). Czekać w środku, przed telewizorem, na pachnącej naftaliną i kawą rozpuszczalną kanapie w kwiatki, groszki i romby jednocześnie. Czekać w łazience, ze szczoteczką do zębów sterczącą z ust. Zastanawiać się, czy to dlatego, że się nie myło zębów przez półtora dnia. Może dlatego mama się gniewa, i może dlatego tak długo nie wraca?
Albo może to przez złośliwości wyrzucane pod adresem Faith. Wiedział, że nie powinien, a jakoś jednak nie mógł przestać - tak, jak to sobie człowiek zwyczajowo uzurpuje prawo do nękania młodszych sióstr.
Albo to przez grzech? Babcia zawsze przestrzegała go przed grzechem, i straszyła za ten grzech pokutą.
Tak. Czekać, i myśleć, że to na pewno to. Mama nie wraca, bo był niedobrym chłopcem. Nie niegrzecznym, a po prostu grzesznym. Z ł y m. Wcale nielepszym niż tata, zanim poszedł w tango przeminął z wiatrem trafił go szlag (Bright ma osiem lat i nie wie co to znaczy, ale wie, że nic dobrego, i że powinno mu być za ojca wstyd).

Kacecznica (2011)
Składniki
Jajka - świeże, kupione gdzieś lokalnie, 2 albo 3 albo 7, zależnie od skali szaleństw poprzedniego dnia
Mleko (tylko najpierw powąchać, czy nie skisło)
Masło (jak wyżej; zjełczałe nie przejdzie, choćby się chciało)
Sól, pieprz
Szczypiorek
Parmezan - z torebki odklejonej od tylnej ścianki w lodówce, rozmrożony i roztrzepany widelcem

Przepis
Zacząć od ubicia jajek - niezmordowanym, prawie agresywnym ruchem ręki. Żyjąc niewdzięcznym żywotem piętnastoletniego chłopca, powinno się mieć w tym kontekście na tyle wprawy, by procedura nie musiała kosztować nas kontuzji, albo zakwasów.
Dodać odrobinę mleka i sól, i napieprzać aż mikstura nabierze naiwnej, jasnożółtej barwy - jak bardzo wczesny mlecz zakwitły na skwerku przed szkołą, i jak sukienki dziewcząt w reklamach tamponów i proszku do prania.
Rozgrzać patelnię. Ostrożnie - żeby nie przypalić masła. Roztopić tłuszcz na średnim ogniu, przelać jajeczną mieszaninę na teflon, podgrzewać do zgęstnienia nie tykając choćby czubkiem łyżki. Odczekać parę chwil. Gdy sprawy na patelni zaczną powoli tężeć, rozdzielić jajecznicę na zbite, jędrne grudki. Nie za małe, to nie jedzenie dla niemowląt. W ostatniej chwili przed zdjęciem z ognia, dodać parmezan i pieprz. Przełożyć na zrumieniony w tosterze chleb, albo prosto na talerz (znowu - zależnie ile tego poranka ma się w ogóle sił). Wynieść przed przyczepę Dom.


- Oooh! The brightest star! Lifesaver! Come, join us! - Będzie, jak zawsze, nawoływać Mary, Kasey, Johnny, Tilly, Farleigh albo Susie-Lee. Rozłożeni na trawie, z żywo-zielonymi źdźbłami wbijającymi się w opaleniznę ostentacyjnie nastoletnich (jeszcze nie "dorosłych", choć już nie "dziecięcych") ciał: pokracznych, niesfornych, głodnych wrażeń, co i rusz sprawiających właścicielowi żenujące niespodzianki z kategorii Włos Który Wyrósł Tam, Gdzie Nie Powinien/Okres-Niespodzianka/Przedwczesny I Bardzo Nieplanowany Wzwód. Ktoś wyrwie Brightowi z dłoni pierwszy talerz, ktoś inny ze szczerą wdzięcznością ucałuje go w policzek, ktoś ściągnie go w dół - na szorstki, kraciasty koc, ktoś wsadzi mu w rękę skręta, piwo, albo własną dłoń.
Dni przepływać mu będą przez palce, a dzieciństwo ulatniać się z niego jak gaz z puszki Passiona o niepostrzeżenie uszkodzonym wieczku. W te wakacje Faith skończy trzynaście lat, a babcia pięćdziesiąt trzy. Bright upiecze tej pierwszej tort w kształcie syrenki, a drugą z jubileuszowej okazji zabierze na kolację w The Prawn Star (babcia się popłacze, roztrzepie mu włosy i powie, jaka jest z niego dumna, a on będzie się wstydził, że pieniądze na rachunek wziął z kradzieży samochodowego radia, i z portfela ojca jakiejś dziewczyny, z którą spotykał się przez trzy tygodnie). Za pół roku wyleci ze szkoły. Za osiem miesięcy złamie rękę i wybije komuś ząb. Można by powiedzieć, że za rok się zakocha, ale to nieprawda - bo zakochany już jest, tylko dopiero za dwanaście miesięcy zda sobie z tego sprawę (choć wolałby nie).

Świąteczne Baccala Arracanato z dorsza, z szałwiowym gnocchi i sosem z białego wina (2015)
Przepis na rybę
6 filetów z dorsza (około 350g)
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki świeżo mielonego pieprzu
250g pomidorów koktajlowych
3 ząbki czosnki
30g orzechów włoskich
15g świeżej pietruszki
20g panko
40g oliwek Kalamata
20g drobnych kaparów
30g złotych rodzynek
20g orzeszków piniowych
3 łyżki oliwy z oliwek

Rozgrzać piekarnik do 200 stopni Celsjusza. Ułożyć filety w formie do pieczenia pokrytej cienką warstwą oliwy. Osypać rybę solą i pieprzem. Natrzeć czosnkiem. Odstawić.
Jaskrawą czerwień mikrych pomidorków przeciąć na połówki. Czosnek rozgnieść w prasce; orzechy - posiekać na drobne cząstki, ale nie na miazgę. To samo zrobić z pietruszką. Upewnić się, że oliwki nie mają pestek, a kapary ogonków, które potem chrzęściłyby w zębach.
W osobnej misce, wymieszać bułkę tartą panko z czosnkiem, pietruszką, orzechami, oliwkami, kaparami, orzeszkami piniowymi i garścią rodzynek.
Pokryć filety powstałą mieszanką. Posypać pomidorkami i okropić, hojnie, łzami oliwy. Piec przez pół godziny z hakiem, jeśli trzeba (lub jeśli piekarnik znowu się leniwi). Jeśli wierzch zacznie się przypalać, okryć go płaszczykiem z folii aluminiowej.

Gnocchi
1 kg ziemniaków (koniecznie niemłodych, mącznych w konsystencji)
1 łyżka soli
1/2 łyżeczki świeżo zmielonego czarnego pieprzu
100g białej mąki
1 roztrzepane jajko
50g masła
20 listków świeżej szałwi
2 ząbki czosnku, rozgniecione w prasce
1/2 łyżeczki świeżo zmielonego pieprzu
1/2 łyżeczki soli himalajskiej
sok z 1/2 cytryny
skórka starta z 1 cytryny
parę łyżek startego sera pecorino

Zagotować osoloną wodę w dużym garnku. Nieobrane ziemniaki gotować do miękkości - na oko jakieś 40 minut. Odcedzić, obrać, nie poparzyć sobie palców, rozgnieść dokładnie praską do ziemniaków albo widelcem, jeśli ta pierwsza znów się gdzieś zapodziała. Przestudzone, wyłożyć ziemniaki na kuchenny blat (tylko dobrze go wcześniej umyć, na miłość boską!), dodać sól, pieprz, przesiać mąkę, zrobić dołek i wlać w niego jajko. Zgarniając składniki do środka, szybko połączyć je ze sobą w dużą kulę. Nie wyrabiać! Pokroić na kawałki i urolować dłońmi wałeczki o średnicy około 2cm. Pokroić w poprzek, na małe, zgrabne kawałki. Każdy z nich ozdobić wgłębieniem za pomocą wciśniętego w ciasto widelca (wklęsłą, nie wypukłą stroną).
Gotować partiami.
W międzyczasie na patelni rozgrzać masło i odczekać, aż zezłoci się, i zacznie pachnieć ciepło, trochę orzechowo. Wrzucić na patelnię szałwię; po dwóch minutach - dodać czosnek. Potem gnocchi, sól i pieprz. Podsmażyć do zrumienienia, przez około 3-4 minuty. Skropić po wierzchu sokiem z cytryny i posypać mgiełką pecorino. Podać-


Podarować.
Wszystkie składniki nabywszy za pierwszą z ciężko wyharowanych wypłat (przypłaconą potem zalewającym skroń, paznokciami miękkimi i kruchymi jednocześnie po całych godzinach spędzonych nad zmywakiem, polichromią drobnych i większych blizn i blizenek zdobiących gładzie przedramion), z żalem i dumą jednocześnie przełożoną ponad ladą w paru ekskluzywnych sklepikach w mieście - nie w Lorne, a w Cairns, w miejscach, w których żadne ze Starrów nie miało w zwyczaju się zapuszczać (bo po co, tak bez celu?).
Patrzeć jak babcia rozczula się nad parującą porcją ziemniaczanych poduszeczek, puszystych wierzchem, a w środku kojących i miękkich. Śmiać się z Faith, chrupiącej szałwię jak chipsy - jeszcze, jeszcze, jeszcze!, do tego stopnia, że przed dokładką trzeba iść do kuchni (do kuchenki, raczej, do tego segmentu przyczepy, w którym dotychczas ponosiło się wszelkie kulinarne fiaska, i odnosiło wszelakie sukcesy) i dosmażyć jej sowitą porcję.
Myśleć - po raz pierwszy w życiu - że może to wszystko jest jednak po coś. Zupełnie jak w kuchennym przepisie, w którym różne kroki zdają się nie mieć często ze sobą absolutnie nic wspólnego, aż do czasu - gdy nagle coś kliknie (zwykle praska do czosnku, albo rumieniona w piekarniku cebula, o skórce pękającej od opuchlizny wzbierającego w niej ciemnego, i słodkiego soku), i wszystko zacznie do siebie pasować, współgrać ze sobą. Do czasu, jednym słowem, gdy rzeczy zaczynają nabierać sensu.
Jak nieobecny ojciec i znikająca matka. Jak babka, która przed snem pije, modli się, i płacze w poduszkę z krepy. Jak siostra, o którą trzeba się troszczyć i bać coraz częściej - bo coraz częściej nie da się jej tak po prostu upilnować. Jak dziewczyny, które na niego patrzą, i chłopcy, na których to on spogląda. Jak miesiące przepracowane w lokalnej knajpie, szacunek, który trzeba sobie wypracować.
Po raz pierwszy czuć, że jest jakaś droga, i że się nią idzie, i że idzie się nią we właściwym kierunku.

Steki z kalafiora z orzechami laskowymi i palonym masłem. Ziemniaki hasselback z tymiankiem. Sałatka z rukolą i koprem włoskim. (2020)
Stek z kalafiora
dorodna, ciężka główka kalafiora
1/4 szklanki oliwy z oliwek
łyżeczka soli himalajskiej
1/2 łyżeczki grubo zmielonego pieprzu
1/4 szklanki solonego masła
1/3 szklanki posiekanych orzechów laskowych
łyżka świeżego oregano
łyżka skórki z cytryny

Usunąć liście kalafiora. Wyrzucić i nie żałować, albo parę godzin później przepiec, i przerobić tym samym na chrupką przekąskę. Pokroić kwiatostan na plastry, od wierzchu aż po łodygę.
Ułożyć powstałe w ten sposób steki w płytkiej brytfannie. Posmarować oliwą, posolić i posypać pieprzem. Przełożyć na patelnię, rozgrzać do żywego, smażyć z dwóch stron po 3 do 5 minut. Przełożyć z powrotem do brytfanny, okryć, żeby nie zmarzły. Powtarzać proces na każdym z plastrów.
Zmniejszyć ogień pod patelnią, rozgrzać na niej masło. Gdy zawrze, wrzucić w nie orzechy. Podsmażać przez 5 minut, aż masło się zezłoci, a orzechy sprażą.
Powstałą mieszanką polać steki, ozdobić oregano i skórką cytrynową. Podawać na gorąco, natychmiast, z namaszczeniem i bez obawy.

Ziemniaki hasselback
500g młodych ziemniaków
łyżka oleju słonecznikowego
50g masła, wyjętego z lodówki i ogrzanego przed użyciem
15g świeżego tymianku
sól i pieprz

Piekarnik rozgrzać do 200 stopni Celsjusza. Ziemniaki umyć dokładnie pod zimną wodą i osuszyć ręcznikiem kuchennym, albo brzegiem czystego fartucha. Używając ostrego noża, nacinać ziemniaki do 3/4 głębokości. Precyzyjnie, równo, tak blisko siebie, jak tylko się uda.
Przełożyć ziemniaki do żaroodpornego naczynia. Pozwolić im przytulić się do siebie ciasno. Skropić olejem, posypać solą. Piec przez 20 minut.
W międzyczasie, w osobnym naczyniu wymieszać masło z liśćmi tymianku ściągniętymi wcześniej z łodyżek.
Wyjąć ziemniaki, przełożyć na powrót do miski, okryć warstwą masła, pozwolić mu wsiąknąć w szczeliny nacięć, wpłynąć w każdy zakamarek bladej, parującej skrobi. Ponownie ułożyć ziemniaki w naczyniu i zamknąć w piekarniku na kolejne 25 minut. Przed podaniem, upewnić się, że wierzch chrupie, a środek rozpływa się w ustach. Liznąć grzbiety ostatnią ociupinką masła.

Sałatka

1 główka kopru włoskiego, dokładnie umyta
sok z 1/2 cytryny
2 łyżki dobrej oliwy z oliwek
50g rukoli
szczypta soli, szczypta pieprzu
parę listków mięty

Usunąć górne listki kopru, odłożyć na później. Powycinać wszelkie zbyt twarde partie rośliny, następnie pokroić główkę w cienkie, równe plastry. Przełożyć do dużej miski, przemieszać z solą i sokiem z cytryny. Odstawić na bok na paręnaście minut - lub do lodówki, nawet na kilka godzin. Przed podaniem, dodać rukolę, pieprz, zachowane wcześniej listki fenkułu, roztartą w palcach miętę i oliwę. Serwować na świeżo.


Nie.
Przełknąć ciężko, prosto w przyciskany do spoconego ucha telefon.
Nie.
Zacisnąć dłonie w pięści aż pod nabytymi w pracy nagniotkami zrodzą się podkrwione, misterne półksiężyce małych, zostawionych przez paznokcie ran.
Nie.
Złapać oddech, i złapać się ściany. Czyjegoś ramienia, może (nie pamiętać). Dłoni, podającej mu szklankę z chłodną wodą. Upić łyk.
Nie.
Wyjść z restauracji w pół zmiany, przez zaplecze, przedarłszy się przez buchający z kuchni żar, przez zwyczajny, wieczorny zgiełk intensywnego serwisu, przez oczekiwania szefostwa, przez obietnice, że tą drogą można się będzie kiedyś wspiąć na szczyt (jedyny osiągalny dla takich, jak Bright - którzy nie skończyli żadnej prestiżowej szkoły, nie wyściubili nigdy nosa poza ten zakątek Australii, nie wydali pierwszego kulinarnego e-booka przed dwudziestymi piątymi urodzinami, nie poszli do żadnego jebanego MasterChefa, nie odziedziczyli własnej knajpy i nie byli na tyle dobrzy, by ktoś im tę knajpę podarował), przez wszystkie wizje, w których przejmuje tę restaurację, albo zakłada własną, przez wszystkie pogróżki, że odbije się od dna tak wysoko, że zapomni, że to na nim się wychował.
Nie.
Wsiąść za kierownicę pożyczonego od kogoś samochodu. Jechać na oślep, przez mżawkę i przez noc. Pod szpital, na parking na którym stanie się na skos. Walić dłońmi w blat rejestracyjnego biurka. Buchać żalem. Krzyczeć na kogoś. Płakać tak, jak niektórzy lubią się pieprzyć: na sucho, bez łez.
Nie.
Siedzieć na jednym z tych skrzypiących, plastikowych krzeseł. Zupełnie sam. Bardzo, bardzo, bardzo sam - bez odwagi, żeby zadzwonić do babci. Patrzeć na Faith przez szkło. Szarpać za klamkę. Modlić się, nie pamiętając nagle słów żadnego z babcinych paciorków. Wyć w dociśnięte pod wargi przedramię. Spać okryty czyimś fartuchem - szpitalnym, nie kuchennym.
Nie.
Zamiast włosy z głowy, rwać z notatników przepis za przepisem, plan za planem, sen za snem. Myśleć, że to przecież niemożliwe, że to przecież nie tak. Tęsknić do osób rzeczy, o których nie powinno się myśleć. Rzucać kurwami w stronę sprawczyni, która na wolność wyjdzie za mniej niż rok. Pić. Nie, nie "pić". Chlać. Uprawiać przygodny, bezbarwny, nieodpowiedzialny seks. Dostać ostrzeżenie w pracy, a potem jeszcze dwa. W utrzymywanie Jej przy życiu łożyć, od teraz, każdy jeden grosz.
Nie.
Czasem jednak lepiej nawet nie próbować myśleć, że to wszystko ma jakikolwiek sens.
Bright River Starr
19.06.1996
White Rock, Carnelian Land - Lorne Bay
sous chef, aka kucharzyna
beach restaurant, lorne bay
sapphire river
wolny, biseksualny
Środek transportu
Ma upokarzająco sfatygowany skuter, który już dawno powinien odejść na zasłużoną emeryturę, i zestaw względnie sprawnych nóg, na których zazwyczaj przemieszcza się z punktu A do B. Czasem chwiejnie.

Związek ze społecznością Aborygenów
Wychowywał się na pograniczu kultur, więc o aborygeńskich tradycjach swoje wie, ale od okresu, gdy faktycznie z nimi obcował, minęło już sporo czasu.

Najczęściej spotkasz mnie w:
W niewygodnym pół-pochyle nad chłodną krawędzią metalowego blatu. Pasowałby do prosektorium, a jednak mieści się jedynie na kuchennym zapleczu popularnej restauracji w Pearl Lagune. Z nożem w ręku, albo patelnią rozbalansowaną w chwycie za trzonek nad ogniem buchającym żywo znad palnika.
W czyimś łóżku, w zaciekłej walce o jeszcze pięć minut, nim do pionu postawi go obowiązek zjawienia się pracy na porannej zmianie. W wilgotnym upale Sapphire River, w seledynach i ciężkich zieleniach gęstwin porastających tutejsze rejony. W nonszalanckim rzucie ciała na średnio stabilny, pseudo-plażowy leżaczek rozstawiony przed przyczepą w White Rock.
Wśród okrytych kurzem marzeń, zardzewiałych osadem życiowych zawodów i trosk; z głową w chmurach, ale tylko tych burzowych - ciężkich od deszczu albo, jeśli ktoś gustuje w taniej poetyce, od niewylanych łez.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Najlepiej nikogo, a już zwłaszcza nie jego siostrę albo babkę. Pierwsza nie zrozumie, drugiej pęknie serce.
Jak już trzeba, to może być Jethro Vermont.

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak. Proszę Brighta tylko nie mordować i nie gwałcić, a tak to droga wolna.
bright starr
Harris Dickinson
ambitny krab
harper, czemu?
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany