terapeuta — prywatny gabinet
27 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
-
001.
Forgive me, Hera
I cannot stay. He cut out my tongue, there is nothing to say.
{ ♬ ♬ ♬ }

Cząsteczki kurzu wirowały w blasku ostatnich promieni wiosennego słońca. Zamaszysty ruch miotły wzbił w powietrze kolejną falę, która rozniosła się po pomieszczeniu wzburzona obecnością nieproszonego gościa.

Grymas cichej irytacji przeszył wargi. Być może drażnił ją brud, a być może zalęgła w sercu świadomość niemal irracjonalnego poczucia winy.

Jak mogła doprowadzić dom do tego stanu?

Babcia przeprowadzała gruntowne porządki co sobotę, a co dzień ścierała kurze z widocznych powierzchni, zamiatała (odkurzała tylko w soboty, bo warkot odkurzacza wprowadzał zbyt wiele zamieszania), zmywała podłogi. Raz w roku wraz z dziadkiem bielili ściany, a firanki prała raz w miesiącu. Oboje lubili porządek i nawet kilka lat po ich śmierci dało się to odczuć w sposobie organizacji przestrzeni. Mary Elizabeth nie miała serca, by zmienić tu cokolwiek. Ramki ze zdjęciami, figurki, wazony i wszelkiego rodzaju pierdoły pozostały w tym samym miejscu, w którym ułożyła je pani Sawyer.

Dziś jednak na dębowym blacie kuchennego stołu prezentowała się pokaźna wystawka aluminiowych puszek, kilka petów zagaszonych w prowizorycznej popielniczce (a raczej na kolanach porcelanowego aniołka), lufka z czymś, czego Mary Elizabeth nie potrafiła zidentyfikować, kilka brązowo żółtych plam na obrusie.

Drobne kawałeczki szkła rozniosły się po podłodze — od drzwi wejściowych po ich kałuże w jadalni połączonej z salonem,

Powinna się tego spodziewać.

W końcu opuszczony przed laty dom mógł wydawać się atrakcyjnym miejscem dla dzikich lokatorów. Zbyt uroczy i jeszcze zbyt zadbany, aby uchodzić za nawiedzony, zeszłej nocy musiał paść ofiarą okolicznych dzieciaków, które urządziły sobie tutaj imprezę.

Prawdopodobnie nie zdawałaby sobie sprawy z całego zajścia, gdyby nie telefon od sąsiadki.

Marybeth, twoi dziadkowie by się za ciebie wstydzili!

Pod skórą czuła, że tkwiło w tym ziarno prawdy.. Odkąd zmarła jej babcia, nie wracała tu zbyt często. Zbyt wiele kryło się tu wspomnień. Tych dobrych — tak bardzo jej strasznych, bo już utraconych. I tych złych, do których nie lubiła wracać. Być może rzeczywiście jej dziadkowie wstydziliby się tego, że stała się tchórzem. Że pozwalała na to, aby dorobek ich życia stał ugorem. Bez nich jednak zalęgła się w nim pustka. Tak bardzo dominująca, że ilekroć przekraczała próg rodzinnego domu, pochłaniała ją.

Cisza wypełniała przestrzeń późnego popołudnia, które powoli przechodziło już w noc. Blask żółtej jarzeniówki rozgonił cienie, a Mary Elizabeth zupełnie nieświadomie zerknęła w stronę okna wychodzącego na wschód, gdzie na horyzoncie majaczyły się mury domu Hayworthów. Zrobiła to jakby bezwarunkowo, bo przecież kiedyś robiła to niezliczoną ilość razy. Zrobiła to teraz i zaledwie godzinę wcześnie, gdy przy akompaniamencie chrzęszczących pod kołami kamieni, odstawiła rower i zerknęła w kierunku okna Amosa.

Ciszę przeszył dźwięk kroków stawianych na werandzie, brzmienie szkła brzęczącego pod butami. Drobne dłonie zacisnęły się na kiju miotły w krótkim przypływie paniki, którą rozproszył cień znajomej sylwetki malującej się za płachtą firanki, która wciąż wisiała w rozbitym oknie drzwi wejściowych.

Przez chwilę walczyła z gwałtowną potrzebą wycofania się w głąb domu. Ucieczki. Zamiast tego jednak usta wygięły się w uśmiechu — jednym z gamy tych ciężkich, nie do końca szczerych. Dobrych min do złej gry.

Ostrożnie, uważaj na szkło — krzyknęła z drugiej strony korytarza, wychodząc mu na powitanie. Odstawiła miotłę, chowając dłonie do kieszeni wytartych dżinsów — nie wiedziała, co z nimi począć Zrobiła jedynie kilka kroków przed siebie, by ostatecznie oprzeć się ramieniem futrynę drzwi. Spojrzenie przemknęło po jego twarzy, przelotnie. Starannie omijając oczy, nie skupiając się na rysach twarzy. Jakby bardziej chciała patrzeć p r z e z niego, niźli n a niego.

Mimo upływu lat wciąż nie potrafiła wykrzesać z siebie swobody. Takiej jakby faktycznie byli starymi, dobrymi znajomymi, których łączyła wspólna historia — zbiór intensywnych chwil, które mimo wszystko poszarzały pod naporem czasu. Mogła jedynie udawać, że tak było, bo wtedy czyniła to prawdą. Wystarczyło w nią jedynie uwierzyć.

amos hayworth
powitalny kokos
nick autora
-
mechanik, ogarnie ci też rupiecie — bo ma za domem złomowisko
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
ja zawsze ponad - mnie nie przekonasz
twoja culpa, jeśli ze mną tańczy Twoja żona
four. + mary elizabeth lockhart

Czas to ciekawa rzecz, dla każdego zdawał się płynąć inaczej — jednego dnia wlókł się jak ranne zwierzę, innego pędził jak to nieszczęsne zwierzę uciekające przed kulą. Nie było zasady, poza jedną — rola zwierzęcia niezmiennie przypadała człowiekowi.

Często przyłapywał się na myśli, że czas, choć biednie nieubłaganie, omija go szerokim łukiem, choć wszystko wokół się zmienia. Zupełnie jakby stał pośrodku pokoju, nie mogąc się ruszyć ani nawet odezwać, podczas gdy ludzie co rusz wchodzą, wynoszą meble i wszystko, co tylko wpadnie im w ręce, a on nie może zrobić nic, tylko się temu przyglądać.

Tak właśnie się czuł, niemal każdego dnia.

Omijający go czas nie był jednak tak łaskawy, jak mógłby się wydawać. Dostrzegał to każdego dnia w swoim odbiciu w lustrze, choć robił wszystko, by nie spotkać w nim swojego spojrzenia. Zdecydowanie starszy, dużo bardziej zmęczony, odrobinę zrezygnowany… Za zamkniętymi drzwiami nie musiał udawać, przekonywać samego siebie, że ten dzień nie musi skończyć się tak źle jak się zaczyna. Wiedział, że następnych kilkanaście godzin spędzi na przekonywaniu innych, że wszystko jest w porządku, a przynajmniej, że nie jest tak źle jak było. Nabrał w tym ogromnej wprawy.

Bywały takie chwile, gdy naprawdę w to wierzył, nigdy nie trwały długo, ale wówczas odnajdował w sobie coś na kształt dumy — zasłużonej — w końcu, był całkiem trzeźwy, na nogach, pochłonięty pracą za uczciwy pieniądz. To niewiele, a jednocześnie… tak wiele. Nigdy nie był zachłanny, tak przynajmniej twierdził, ale wtedy przychodził ten moment, gdy zaczynał myśleć, co mógłby mieć dzisiaj, gdyby… nie to wszystko, a każde zdanie zaczynające się na „Co by było gdyby…” prędzej czy później, kończyło się na niej.

Skłamałby, gdyby powiedział, że o niej nie myślał, choć szczerze wątpił, by ktokolwiek gotowy był mu uwierzyć.

Mijał jej dom każdego dnia, choć stał pusty, jego wzrok mimowolnie wędrował w stronę okna jej sypialni na piętrze. Zaciągnięte, zakurzone zasłony skutecznie przypominały mu, że jej życie od dawna toczy się gdzie indziej — w nowym domu, u boku męża. Dziś jednak, gdy wychodząc z warsztatu spojrzał w tamtą stronę, poczuł, że coś jest nie w porządku. Oczywiście, od razu pomyślał o dzieciakach, które kilka miesięcy temu postanowiły poczuć się tam jak w domu, nie wiedział jeszcze jak bardzo się pomylił, gdy niewiele myśląc, ruszył w stronę posesji.

Ostrożnie, uważaj na szkło.

Dopiero słysząc jej słowa, oderwał od niej wzrok — i odzyskał zdolność oddychania, najwyraźniej — i spojrzał na podłogę, a kawałki rozbitego szkła zatrzeszczały pod jego butami, gdy przestąpił z nogi na nogę.

Myślałem, że to… — urwał w pół zdania, mimowolnie zerkając na kij baseballowy w swojej dłoni, który teraz, dość nieporadnie próbował ukryć za udem. Zabrał go z warsztatu nieprzypadkowo. Nie musiała jednak wiedzieć, że nie był to pierwszy raz, gdy zjawił się tutaj w jego towarzystwie, albo że kawałki porcelany, będące niegdyś bardzo brzydkim wazonem, a które dziś leżały pod ścianą, były jego sprawką… — Co tutaj robisz? — zapytał, odzyskując rezon, paradoksalnie zadając sobie sprawę, że mogła zapytać go dokładnie o to samo, ale… zapytał pierwszy. Tak.

kukabura
the boy next door
ODPOWIEDZ