Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Chociaż początkowo nie była w stu procentach przekonana do zapoznawania Margo z Jen, obawy odpuściły na rzecz barwnego opisywania przyjęcia weselnego oraz wieczorów panieńskich. Ten, który urządzili Bev znajomi z pracy (po tym, jak dowiedzieli się, że żadnego nie planowała), zawierał w sobie pełnoprawny wypad pod namioty połączony z nocnymi podchodami i porannym spływem kajakowym. Obyło się bez klubów, wyuzdanych atrakcji i hedonistycznych atrybutów, napędzających dziwaczne żądze (chociaż jeden z kolegów nie omieszkał dorzucić do upominków fantazyjnej wersji kamasutry). Przy ekscytujących opowieściach, sama nadstawiła ucha, gdy tylko Bertinelli przejęła głos. Nie pisały ze sobą na każdy, możliwy temat. Części z nich zwyczajnie nie zdążyły przerobić, czego Strand trochę żałowała. Teraz poniekąd nadrabiała zaległości, nie oszczędzając uśmiechów. Czuła, że mogłaby nagrywać z Margo podcast i nigdy nie wyczerpałyby tematów do dalszych rozmów.
Gdy Jen ruszyła w stronę pokoju Olivera, Beverly rozlała pozostałą ilość wina do kieliszków, zadowolona z podsumowania spotkania.
- Nie ma sprawy - uśmiechnęła się, wyraźnie podbudowana procentami z wina. - A prawdziwe rozmowy na luzie dopiero cię czekają.
Miała oczywiście na myśli wspólne wyjście do knajpy, razem z dwójką leśników, zamieszanych w aferę Fanny. Strand również potrzebowała odreagowania od ostatnich stresów, związanych z wypadkami, spowodowanymi niebezpieczną pogodą. Jeszcze przed narodzinami Olivera, Bev kategorycznie stroniła od alkoholu. Wynikało to głównie z niepewności, związanej z terminem porodu. Co, jeśli Jen potrzebowałaby natychmiastowej podwózki do Cairns? Jasne, istniało coś takiego jak taksówka, albo cała reszta znajomych, gotowych do pomocy, jednak to Beverly obrała sobie za punkt honoru dowiezienie małżonki na oddział położniczy. Koniec końców wstrzemięźliwość alkoholowa nie wpłynęła na poród, gdyż Oliver urodził się praktycznie o terminie, z zaledwie jednym dniem zwłoki.
- Paru? - powtórzyła po Margo, jakby rzeczywiście zastanawiała się, kogo brakowało na uroczystości. - Nie wszyscy dali radę dotrzeć, ale… jakoś sobie poradziłyśmy.
Delikatnie wzruszyła ramionami, bo przecież to nic takiego. Ludzie bywali zajęci, zabiegani, mieli swoje własne problemy i dramaty (jak Bertinelli w tamtym czasie). Jej skromnym zdaniem, wesele się udało i nigdy nie oczekiwała wielkiego, podniosłego dnia, wręcz wyciągniętego z jakiegoś filmu romantycznego, albo baśni. Przyjęcie plenerowe w gronie najbliższych czy raczej osób, które dobrze jej życzyły, w zupełności wystarczało.
- Nie jestem w stanie wszystkich uszczęśliwić - podsumowała, wyłapując, że Margo pije do państwa Strand mieszkających w Brisbane. - I… czasami lepiej zostawić pewne sprawy w spokoju, bez kombinowania. To ponoć zdrowsze dla psychiki.
A Bev zdecydowanie nie chciała teraz zaprzątać sobie głowy rozczarowanymi rodzicami. Sama dokonywała swoich życiowych wyborów i w pełni się z nimi liczyła. Nie oczekiwała późniejszego pocieszania, w razie błędów. Samodzielnie je znosiła, trawiła i w końcu ruszała dalej, bo użalanie się nad różnymi sprawami nie przynosiło niczego dobrego.
- Nie mam racji? - dla potwierdzenia swoich słów, stuknęła swój kieliszek od ten Margo, aby wypić jeszcze odrobinę wina.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Twierdzisz, że teraz nie możemy rozmawiać na luzie? – zapytała cwanie przyglądając się Beverly, jakby właśnie przyłapała ją na stwierdzeniu, że we własnym domu nie mogła wyluzować. Biorąc jednak pod uwagę obecność żony oraz (w głównej mierze) dziecka ciężko mówić o całkowitym luzie. Zwłaszcza to drugie wymagało ciągłej uwagi, gotowości do przejęcia obowiązków lub nie daj losie reakcji w razie nagłego wypadku. Wszystko mogło się zdarzyć zwłaszcza kiedy nagle człowiek już nie jest odpowiedzialny tylko i wyłącznie za samego siebie, ale również za małą istotę; jej wychowanie, bezpieczeństwo i zdrowie.
- Do jakiego baru lubicie chodzić? Zarezerwuje stolik. – Zobowiązała się do zaproszenia ich na drinka albo kolację, więc zamierzała przejąć obowiązek zaklepania miejsce, a nawet zjawi się tam jako pierwsza. Organizatorce nie wypadało się spóźniać. – Możesz wysłać lokalizację. – Tak będzie najprościej i przede wszystkim Bertinelli nie wypadnie z głowy nazwa baru lub jego dokładne położenie. Kiedyś była bardzo przeciwna nowej technologii. Trzymała dystans od najnowszych telefonów a zwłaszcza tych z Internetem. Nie mogła jednak w nieskończoność udawać, że smartfony nie istniały i że teraz z nich nie korzystała; dziękując za tę wygodę. Musiała jednak dojrzeć, a raczej pogodzić się z faktem, że technologia opanowywała świat (co wcale nie było złe, jeżeli chodziło o technologię medyczną).
Wbiła uważne spojrzenie w Strand zastanawiając się, czy bezczelnie zapytać o jej rodziców. Nie słynęła z powściągliwego języka, ale była świadoma, że niektóre tematy wymagały delikatniejszego potraktowania. Że przemilczane kwestie należało uszanować, o czym dość często zapominała jej kochana mama.
Odwzajemniła ten mini toast i od razu odparła:
- Polemizowałabym. – To było jej zdanie, co jednak nie oznaczało, że nie szanowała decyzji Bev. – Kochałaś swoich rodziców. – Być może nadal kochała, o czym raz usłyszała podczas ich rozmowy w Syrii. Ani razu jednak nie powiedziano jej o możliwym konflikcie, bo cóż innego mogłoby odwieść rodziców od zjawienia się na ślubie własnej córki; tylko to albo śmierć. – To był twój ważny dzień i cokolwiek się między wami stało – zawiedli cię. – Nie ważne czego dotyczył konflikt. Państwo Strand powinni schować dumę do kieszeni i zjawić się na cholernym ślubie, bo tak jeden ważny dzień.. zwiastował nieobecność na innych ważnych świętach (wigilia, narodziny dziecka, rocznica rodziców itd.). – Powinni tam być. Razem z tobą. – Mogli cały wieczór psioczyć albo trzymać się z boku, ale powinni być obecni. Od tego była rodzina (a święta i ważne wydarzenia od wyciągania ku komuś ręki lub gałązki oliwnej). – Teraz bardziej żałuje, że mnie nie było, ale miałaś przy sobie kuzynkę. Sprawdziła się jako druhna? – Uśmiechnęła się widząc po Bev, że temat rodziców był trudny, dlatego ruszyła myślami dalej łapiąc się kolejnego tematu.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Pokręciła głową z rozbawionym politowaniem, bo to nie tak, że przy Jen czuła się bardziej spięta. Gdyby jednak chciała poruszyć jakieś syryjskie wątki, albo zażartować w kontekście tamtych momentów, małżonka Strand byłaby nieco wykluczona. Lepiej takie tematy podejmować w obeznanym gronie, a poza tym, Bev też potrzebowała towarzystwa, niekoniecznie powiązanego z Jennifer.
- Wiesz, jak jest - podsumowała, mając na myśli brak większych możliwości do dłuższych posiedzeń, albo organizowania małych imprez, z małym skrzatem pod jednym dachem. Razem z Jen mogłoby nieco zaszaleć, założyć dzieciakowi wygłuszające słuchawki i jakoś by przeszło, jednak na ten moment trzeba jeszcze trochę poczekać. Oliver był ledwo noworodkiem i wymagał niemalże nieustannej opieki, bo jak nie urok, to sraczka, a jak nie butelka, to kolka.
- W Moonlight mają czasami fajne zniżki na happy hours, więc można próbować tam, na dobry początek twojej przygody z Australią - zaznaczyła, posyłając Bertinelli uważne spojrzenie. Po godzinach pracy nikt nie musiał się hamować, chociaż wymiotowanie na barowy stół, albo rozbijanie szklanek i innych przedmiotów, to jednak lekki przypał. Wszystkiego należało używać z głową i lepiej nie narażać się przy tym na pośmiewisko ze strony mieszkańców. Lorne było małą mieściną i każdy raczej kojarzył znajome twarze, obsadzone na konkretnych stanowiskach.
Sięgnęła przy okazji po telefon, aby wysłać Margo lokalizację baru. Cóż, zbyt wielkiego wyboru nie było. Poza Moonlight i Rudd’s istniało jeszcze Shadow, ale wejście tam nie byłoby zbyt dobrym pomysłem (nawet bez mundurów czy kitli).
- Powiedzmy - skomentowała uwagę o darzeniu rodziców miłością. Nie było w tym dużo wylewności czy wielkiego przywiązania. Doceniała trud włożony w wychowanie dziecka i w gruncie rzeczy nie miała na co narzekać. Zarówno mama, jak i tato mieli zawody wymagające wyrzeczeń, dlatego razem z rodzeństwem bawili się sami, albo w towarzystwie dziadków, których niestety nie było już na tym świecie. Za nimi tęskniła chyba nieco bardziej.
Kiedyś była zdecydowanie wylewniejsza względem rodziców, ale jak widać, zmieniła zdanie, spotykając się z chłodnym dystansem, względem Jen. Naprawdę mogła trafić gorzej. Zyskała małżonkę, która była ładna, ułożona i z którą nawet zbyt często się nie kłóciła. Nie miała jej nic do zarzucenia, dlatego zdziwiła się, gdy uznano jej rodzinę za nieodpowiednią. Czyżby chodziło o jakieś dziwne uprzedzenie względem Portugalczyków? Tego nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić.
- Bardziej żałuję tego, że jeszcze nie poznali Olivera - ślub ślubem, ale co z dzieckiem? Przecież mały Strand nosił w sobie przynajmniej połowę genów Beverly, a to już do czegoś zobowiązywało.
- Cały czas odkładają wyjazd, jakby mieli się wybierać na drugi koniec świata - prychnęła, zachęcona do drobnych zwierzeń, za sprawą działania wina. Ale dosyć już narzekania na staruszków. Reszta rodziny była zdecydowanie bardziej otwarta i wspierająca.
- Tak, pewnie, że się sprawdziła - przytaknęła z zadowoleniem, szybko się reflektując. - Chociaż… gdybyś była wtedy na miejscu, mogłyby być jeszcze lepiej.
Wiedziała, jak wiele entuzjazmu potrafiła wykrzesać z siebie Margo i jak dobrze bawiłaby się na przyjęciu, być może rozkręcając imprezę na samym środku parkietu. Pytanie czy dopadały ją również słabsze momenty, na przykład po większej dawce alkoholu, prowadzące do łapania doła, albo przypominania niezręcznych momentów z przeszłości.
W każdym razie…
- Zdradzisz na jakiej dzielnicy się zaszyłaś? - podpytała jeszcze, bujając się na dwóch nóżkach odchylonego do tyłu krzesła. A mówili w szkole, żeby tak nie robić!

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Nie widzieli go? – Z zaskoczeniem uniosła brwi i spojrzała w kierunku schodów prowadzących do pokoju małego. – Dobrze, że wypiłam – Zajrzała do kieliszka, który choć w połowie pełny był już drugim albo trzecim dzisiaj. – bo inaczej pojechałabym do nich i im wygarnęła. – Nie zrobiłaby tego w gniewie. Bardziej z rozsądkiem, z którym wyjaśniłaby Strandom, jak źle postępowali. Kogokolwiek chcieli ukarać swym zachowaniem nie powinni wciągać w to małego dziecka, które zasłużyło na dziadków. – Możliwe, że pociągnęłabym ich za uszy do auta i tu przywiozła. – Zaśmiała się krótko, bo choć to mogło brzmieć komicznie, wcale nie było niemożliwe. Bertinelli uważała, że rodzina to najcenniejszy dar i pomimo konfliktów, niesnasek oraz niedogadania się w paru kwestiach, nie wolno odwrócić się od bliskich. Tego po prostu się nie robiło. Nie ważne czyja duma została urażona, kto zawinił i kto powinien teraz wyciągnąć rękę.
Ważne aby być tą mądrzejszą stroną i wyjść z inicjatywą.
- Nadal jesteś pewna, że cieszysz się z mojego przyjazdu? – zapytała niedługo po swoich słowach na temat państwa Strand i ich możliwym porwaniu z domu. Bertinelli nie szczędziła w środkach. Nie była szalona a po prostu działała i często jej myśli nie były filtrowane przez system analizy. Gdyby tak było, mówiłaby znacznie mniej i znacznie więcej by w sobie tłamsiła (ukrywała).
- Wiadomo – Wskazała na siebie, jakby serio uważała, że jej obecność ratowała każdą imprezę. Po prostu wiedziała, że: - To fenomen. W swoim kraju wcale się nie wyróżniam, ale kiedy jestem za granicą to wszyscy uważają mnie za ragazza festaiola.Imprezowiczkę. Potrząsnęła ramionami wizualizując to co właśnie powiedziała i szeroko się uśmiechnęła, bo nie miała powodów do smutku. Owszem, musiała przyznać, że czuła się dziwnie nieswojo w obecności Jen i ze świadomością jej istnienia, ale to nie wpływało na ogólny obraz. Nie rodziło w głowie Margo morderczych myśli (w ramach przypomnienia klik), bo nie miała prawa uznawać “za swoje” kogoś, kogo znała zaledwie przez parę tygodni. To byłoby głupie.
Strasznie głupie..
- Nie pisałam ci, ale nie przyleciałam na ślub, bo ciągle miałam kosę z bylą żoną. Nie dość, że separacja to jeszcze ta zagroziła mi, że jeśli pojadę na ślub jakiejś tam znajomej zamiast zająć się Amelią, to mi ją odbierze. – Córka była dla niej najważniejsza. – Tylko co z tego, skoro i tak mi ją odebrała? – Poświęciła tak wiele, ale jej starania ani trochę nie zostały docenione, co zapiła resztką winą z kieliszka. – Non importa. – To nie był temat na teraz. Być może na nigdy, bo nie było sensu w rozdrapywaniu starych ran, na które już nie miała wpływu. Dała się wrobić, omamić i oszukać, że kiedyś będzie mogła oficjalnie adoptować dziewczynę. Żałowała, że nie zrobiła czegoś więcej. Że się bardziej nie postarała walcząc o swoje.
- Zaszyłaś? W sensie, że.. – Gestem dłoni pokazała ruch zaszywania na przykład dziury w spodniach. Musiała upewnić się, że to jakiś dziwny slang a nie faktyczne zaszywanie ludzi na ścianach domów. – Miła starsza pani wynajęła mi mieszkanie na Opal Moonlane. Parę dni temu odebrałam w szpitalu telefon, że jej wnuczka wraca do miasteczka i czy może ze mną trochę pomieszczać. – Jasne, że się zgodziła. Glupio byłoby jej odmówić. – Teraz mam współlokatorkę. Widziałam ją tylko raz i trochę się pokłóciłyśmy, bo totalnie zapomniałam, że ma być. Wzięłam ją za złodzieja i zaatakowałam czekanem. – Skrzywiła się, bo to było duże nieporozumienie, a raczej skutki długiego i intensywnego pracujacego tygodnia. – Nic jej nie zrobiłam. Całe szczęście zdążyła odskoczyć. – Pokręciła głową i zaraz dodała. – Teraz żyję ze współlokatorką jak studentka. – Uśmiechnęła się zerkajać na swój kieliszek. – Otworzymy drugą butelkę, czy nie chcesz przesadzić? – Zrozumiałaby, gdyby Bev nieco przychamowała. Od niedawna była matką i miała nowe obowiązki, które wykluczały częste i duże picie. – Powiedz mi, jak się czujesz w roli matki? Boisz się? Wypełnia cię ogromna fala miłości? - Podpowiadała, jakie mogą być odpowiedzi, ale jedyna słuszna tkwiła w samej Beverly, w którą wbiła swoje brązowe tęczówki.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Koncept, zawierający ciąganie państwa Strand za uszy brzmiał niezwykle ciekawie. Aż szkoda nie przeżyć takiej sytuacji; być może nawet, rodzice Beverly w końcu poczuliby się oczarowani osobą z otoczenia córki, tak zawzięcie walczącą o dobrostan przyjaciółki. Koleżanki… z wolontariatu w Syrii. Jak zwał, tak zwał.
- Zaczynam żałować, że jednak tyle wypiłaś - skwitowała z rozbawieniem, doceniając tę niezłomną, włoską waleczność. Być może, gdyby miała w sobie tyle zapału, co Margo, jakoś przebiłaby ten mur, oddzielający ją od rodziców. Póki co, wychodziła z założenia, że nie potrzebowała ich aprobaty i dostosowywania się pod ich własne wizje. Miała swoje życie i zamierzała przeżyć je w taki sposób, w jaki chciała, bez uszczęśliwiania całej reszty.
Być może, w końcu rodzice odpuszczą i przyznają się do błędu w postrzeganiu Jennifer. Nawet sama Bev nie widziała w niej wielu wad. Czym więc mogła się narazić Strandom, skoro jak sami powiedzieli, sam związek z kobietą nie jest problemem.
- Póki co, widzę same zalety twojej szalonej decyzji.
Nie pochwalała jedynie braku wizy, przez co Bertinelli mogła zostać potraktowana przez służby jak intruz. Najważniejsze, że Bev już się o tym dowiedziała, dzięki rozbrajającej szczerości Margo. Wiedziała już, że w razie sytuacji tak zwanej, podbramkowej, będzie w stanie wyciągnąć kobietę z tarapatów.
Z opowieści Margo wynikało, że same Włochy były niezmiernie żywym i barwnym miejscem, zasługującym na odwiedzenie. Bev planowała nawet wybrać się w tamte rejony, kiedy już Oliver trochę podrośnie. Odkąd zmieniła pracę i przeprowadziła się do spokojniejszej miejscowości, zamierzała nadrobić zaległości, spiętrzone przez morderczy pracoholizm. Przy poprzedniej profesji mogła liczyć co najwyżej na wyjazdy służbowe, z których ten do Syrii, cholernie niebezpieczny i wymagający, wspominała najlepiej. Wiadomo, co za tym stało.
Bertinelli nie musiała się tłumaczyć ze swojej weselnej absencji. Bev głęboko wierzyła w to, że gdyby tylko kobieta miała taką sposobność, zawitałaby na uroczystość, przylatując nawet z tego drugiego końca świata. Okoliczności okazały się jednak cholernie niesprawiedliwe.
- Cholerna… Poczwara - skwitowała byłą partnerkę (a nawet żonę, heh) Margo, zerkając na zalegające w kieliszku wino. Była gotowa na pociągniecie tematu, dopytanie o odwołanie od decyzji w sądzie. Bo to chyba jakiś uprzedzony sąd, skoro ograniczył drugiej z mam kontakt z córką. Jak oni w ogóle funkcjonowali w tych Włoszech? Ich prawo nie ogarniało rodziny, składającej się z dwóch mam? Nic dziwnego, że ślub musiał być przeprowadzony we Francji, o czym Margo kiedyś przy okazji wspomniała. Niby postępowa ta Europa, ale nie tak wcale do końca.
Pokiwała głową, gestami wyjaśniając, że miała na myśli zamieszkanie w konkretnej dzielnicy. Cóż, zbyt wiele ich nie było, nie mniej, Strand chciała się upewnić czy Margo nie wpakowała się czasami do jakiegoś getta, albo wśród innej, uprzedzonej co do cudzoziemców, społeczności.
- Czekaj, co? - dopytała, lekko gubiąc się w tej dynamicznej opowieści. - Ale nie wezwała policji?
Gdyby niebiescy wyczaili, że Margo nielegalnie pracuje w szpitalu, mogłaby mieć kłopoty. Przy takich sytuacjach, ocierających się o przestępstwa z powództwa nawet prywatnego, na wierzch wyjść może cała masa niewygodnych spraw.
Z politowaniem spojrzała na Bertinelli, parsknąwszy na jakże nietypowe słowa.
- Przesadzić z winem? To się nie łączy - dlatego też sięgnęła pod stół po kolejną butelkę. Czuła już lekki szum, związany ze spożyciem alkoholu, jednak do pełnoprawnego przeholowania jeszcze trochę jej brakowało. Nordyckie geny ukształtowały w niej większą alkoholową wytrzymałość, co w większości przypadków pozwalało jej na szaleństwo, w granicach pełnej kultury.
- To coś nowego - przyznała, uzupełniając kieliszek Margo świeżą porcją wina. - Wiesz, zastanawiałam się, jak zabawnie to brzmi… miałam doświadczenie w ASIO, przesłuchiwałam ludzi podejrzanych o terroryzm, jeździłam w tereny gdzie musiałam nosić broń, wywożono mnie do lasu na jakieś szkolenia, zmuszano do przełamywania granic własnej wytrzymałości, ale nigdy nawet nie zmieniłam małemu dziecku pieluchy.
Abstrakcja, czyż nie? Doświadczenie życiowe, a te wynikające z życia rodzinnego, to zupełnie inne kwestie. Można było uchodzić za człowieka-maszynę, komandosa z krwi i kości, a mieć równocześnie znikome doświadczenie związkowe, albo interpersonalne. I to właśnie było w takich konceptach najlepsze. Nikt nie był przecież alfą i omegą.
Sama Strand nie posiadała zbyt wybujałego życia towarzyskiego. Cudem wstąpiła w romantyczną relację, bo zwyczajnie nie miała dotąd czasu na podobne atrakcje.
- Cieszę się, że Oliver przyszedł na świat - odpowiedziała już nieco bardziej na temat, zawieszając spojrzenie na krawędzi stołu, jakby dla lepszego zebrania myśli. - Nigdy nie myślałam o tym, żeby koniecznie zakładać rodzinę, ale z czasem… uznałam, że to właściwy moment. I choć czasami mam dość tego płaczu, zamieszania i stresów, fajnie jest przyczynić się do powstania zupełnie nowego człowieka.
Nie była przekonana do samej ciąży, ale jak najbardziej była za wykorzystaniem swojego genetycznego potencjału i przysłużenia się ludzkości. Najważniejsze, żeby ten twór, powstały z jej komórek nie zamienił się w jakiegoś ekstremalnego dyktatora, albo innego szaleńca, gotowego poświęcić więcej, niż sam był wart.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Nie. – Pokręciła głową z uśmiechem, bo bardzo szybko przechodziła z historii pełnej adrenaliny do śmiania się z tego. W końcu nic złego się nie stało. Teraz to już była jedna z wielu anegdotek. – Obie wyszłyśmy z tego cało. – Margo całe szczęście nie zrobiła (przypadkowej) krzywdy nowej współlokatorce a tamta nawet nie pomyślała aby wezwać policję, bo na początku wzięła Bertinelli za szamankę. – W panice zaczęłam krzyczeć po włosku a ona stwierdziła, że rzucam na nią jakąś klątwę. Czy ja naprawdę brzmię, jakbym mówiła w języku węży? – Albo czymś podobnym, do czego nie szło porównać włoskiego a przynajmniej Margo miała taką nadzieję oczekując od Beverly ostatecznego werdyktu. Blondynka nie raz miała okazję słyszeć, jak lekarka mówi w rodzimym języku, więc miała prawo głosu.
- Oho, panna - wytrzymam każdą ilość alkoholu – się odezwała. – Znów pomachała ramionami, ale tym razem w geście mówiącym „oh, jaka jestem wspaniała”, co miało odnosić się do pewności siebie Beverly zapewniającej od zawsze, że miała mocną głowę. W przeszłości Margo nie mogła się o tym przekonać. W Syrii jedynie marzyły o alkoholu, a nawet jeśli nadarzyła się okazja to upały i obowiązki nie pozwalały na szaleństwa. Jeszcze wtedy Bertinelli musiała wierzyć kobiecie na słowo, że miała mocną głową, o czym przekona się dzisiaj albo dopiero w barze z resztą leśnej załogi.
Oparła łokieć o blat stołu a podbródek ułożyła na dłoni w tej pozycji uważnie słuchając słów Beverly. Uśmiechnęła się kącikiem ust słysząc o jej szerokim doświadczeniu i zestawieniu ogromnej wiedzy z brakiem manualnej umiejętności zmiany pieluchy. O zgrozo Margo na swej drodze spotykała pary, w których mąż/ojciec dziecka mimo posiadania swych pociech, również nigdy nie podcierał pupy dziecka.
- To jest twój człowiek – podkreśliła. – Wiedz, że od teraz jesteś jego drogowskazem. Dopóki świat nie nawkłada mu do głowy różnych rzeczy będziesz jego Boginią. – Tak wielkiej miłości, jak dziecka do rodzica nie dało się udawać ani podrobić. Dziecko uważało rodzica za najważniejszy fundament, za jedyną strefę bezpieczeństwa, która gdy przepadnie zaburza wszystko co piękne i prawdziwe w dzieciństwie. – Nie chciałam cię straszyć. – Puściła do niej oczko i upiła łyk wina. Pamiętała jak było z Amelią i tęskniła za tym uczuciem odpowiedzialności oraz zaangażowania w życie z drugim człowiekiem, który na ciebie liczył. To ogromna odpowiedzialność, ale zmagała się z nią prawie codziennie podczas operacji, więc nie było to coś „nowego” w jej życiu.
Natychmiast zareagowała na brzęczący telefon, który trzymała obok siebie.
- Scusa, to mamma. – Odebrała włączając videorozmowę i machnęła do Beverly, żeby ta siedziała w miejscu, bo chciała ją przedstawić. – Hej, mamma. – Uśmiechnęła się do ekranu. – Jestem na kolacji, więc to będzie szybka rozmowa. Jak widzisz, żyję i mam się dobrze. – Szybko przekazała po włosku i nagle przekręciła telefon kierując kamerę na Strand. – To jest Beverly, o której ci opowiadałam. – Kobieta przywitała się w rodzimym języku, pomachała do blondynki i zadała pytanie, które Margo od razu przetłumaczyła. – Pyta o twoje zdrowie.
Po wysłuchaniu odpowiedzi pani Bertinelli rzuciła:
- Cool.
Zaskoczona Margo ze zdumieniem przewróciła oczami.
- Mamma, to nie tak. – Nagle zaczęła wyjaśniać, że nie mówi się „cool” tylko inaczej i że jeszcze musi podszkolić się w angielskim. – Kończę. – Bo to nie ładnie przy stole rozmawiać przez telefon. Nadrobią jutro. – Ciao, mamma. – Posłała kobiecie buziaka i z westchnieniem odłożyła telefon. - Wybacz, musiałam odebrać. Dzwoniłaby aż do skutku tylko po to aby sprawdzić, czy żyję. – Uśmiechnęła się i z powrotem pochwyciła kieliszek. – Więc rozmawiałyśmy o twoich cudownym macierzyństwie. – Margo nic nie umknie. – Będzie jeszcze straszniej, głośniej i poczujesz się sfrustrowana, ale to tylko momenty i w razie gdybyś miała z czymś problem – śmiało dzwoń. – Zaoferowała się, bo miała już swoje „pierwsze koty za płoty”, więc mogła podzielić się wiedzą i przede wszystkim spokojem (bo sama pamiętała, jak chwilami panikowała z jak się okazało – byle powodu).

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Pokręciła wyraźnie głową, bo to jasne, że język włoski nie brzmiał jak syczenie węży.
- Włoski jest jednym z najpiękniejszych języków na świecie - uznała bez krępacji, bo mówiła samą prawdę. - Nawet rzucanie klątwy po włosku, brzmi pewnie jak wyznanie miłości, więc… nie mam pojęcia skąd urwała się ta twoja współlokatorka.
Angole i nacje im pokrewne często pojmowali świat w dziwny sposób. Beverly posiadała zestaw genów holendersko-skandynawskich, więc nic dziwnego, że uznawała języki europejskie za ładne. Przynajmniej te, należące do grupy romańskiej. Lubiła też, jak czasami Jen dzieliła się portugalskimi nazewnictwami.
- Nie każdą, ale większość - sprecyzowała, żeby nie wyjść na nie wiadomo kogo. Gdyby tak zaczęła się przechwalać w większym towarzystwie, zostałaby głównym targetem do upicia. Chociaż z kacem musiała się zmagać kilka razy w swoim życiu, wolała go definitywnie unikać. Nie bawiło jej pół dnia wyjęte z życiorysu, szczególnie teraz, kiedy powinna odciążać Jen w obowiązkach przy Oliverze. Skoro jedna nosiła go przez dziewięć miesięcy, druga powinna się odwdzięczyć za poświęcenie, biorąc na siebie nieco więcej po narodzinach. Poród wbrew pozorom to nic przyjemnego; pełno w nim bólu, krzyku, wysiłku i późniejszego wyczerpania, nie wspominając o czynnikach psychicznych. Jen zdecydowanie zasługiwała na więcej odpoczynku, ale mimo to, chętnie zajmowała się Oliverem i czasami nalegała, aby to Beverly odpoczęła, szczególnie po powrotach z pracy.
- Chyba trochę przesadzasz – stwierdziła, słysząc o tym, jak bardzo ważny dla dziecka jest rodzic. Chyba, że to personalne doświadczenia Strand przemawiały za takim, a nie innym podejściem. Nigdy nie stawiała swoich rodziców na piedestale, a przynajmniej nie w kwestii bycia alfą i omegą. Zarówno ojciec, jak i matka byli ludźmi zabiegani, z poważnymi karierami, co nieco uniemożliwiało im spędzanie czasu z dziećmi. Gdy matka była w ciąży, Beverly chętnie korzystała z tego czasu, połączonego z oczekiwaniem na rodzeństwo. To głównie wtedy odbywało się nadrabianie straconego czasu rodzinnego. Później przyszła pora na pójście do szkoły i rolę nieomylnego drogowskazu zastępował nauczyciel, o ile miał odpowiednie podejście do dzieci.
- Może i przez pierwsze kilkanaście miesięcy tak będzie, ale gdy dziecko poznaje Spidermana, Psi Patrol albo Pokemony, to one stają się jego Bogiem.
I wtedy następuje wielki płacz, kiedy dziecko nie może obejrzeć kolejnego odcinka kreskówek, albo poczytać komiksów. Bev i Jen miały to jeszcze przed sobą.
Nieco wyprostowała się na krześle, gdy Margo odebrała połączenie od mamy. Nie wypadało przecież, aby wyglądała na wstawioną, rozwaloną na oparciu jak żaba na liściu. Wolała pokazać się od lepszej, porządnej strony, żeby czasem nie narobić koleżance przypału.
Lekko uniosła brwi ku górze, słysząc płynne słowa wypowiadane po włosku. A jednak, nie mogła sobie darować wtrącenia krótkiego Buongiorno, kiedy wycelowano obiektyw smartfona w jej stronę. Pracując w ministerstwie, przyswoiła sobie zasadę wypowiadania przynajmniej kilku podstawowych zwrotów w języku obcokrajowca, z którym akurat przyszło jej prowadzić rozmowę. To żaden trud, aby poznać sformułowania pokroju proszę, dziękuję, dzień dobry, do widzenia. To na swój sposób ukazywało szacunek, względem innych nacji, szczególnie ze strony anglojęzycznych obywateli, przyzwyczajonych do tego, że przecież ich język był znany powszechnie. Niby tak, ale co z tego?
Czuła się dobrze, pomimo cyklicznego zmęczenia, spowodowanego zmianami pogodowymi. Odpowiedziała w ten właśnie sposób, posiłkując się włoskimi podpowiedziami ze strony Margo.
- Czuję się zaszczycona, że mówiłaś o mnie swojej mamie - powiedziała wreszcie, gdy zakończono połączenie. Nie musiała tego robić, a jednak, zdecydowała się kiedyś wspomnieć o tej fałszywej wolontariuszce, pracującej przy polowym punkcie pomocy.
- Nawet o trzeciej w nocy? - dopytała, jakby rzeczywiście kiedyś potrzebowała wsparcia Bertinelli o tak późnej porze. Wypadki chodzą po ludziach, a dramaty małych szkrabów nie wybierają dnia, ani godziny.
Jak się okazało, Jen musiała spędzić jeszcze trochę czasu w pokoju Olivera, aby ukołysać go z powrotem do snu. Nie było to wcale takie łatwe, a rozszalała za oknem pogoda niczego nie uławiała.
Nagły huk rozległ się od strony wyjścia na ogród, stawiając zmysły Beverly w stan gotowości. Tłumiąc na ustach przekleństwo, natychmiast obróciła się za siebie.
Widząc spore pęknięcie na oknie, powoli opuściła krzesło, aby przyjrzeć się dokładnie, co za ustrojstwo je spowodowało.
- Widziałaś to? - może Margo zdołała dojrzeć fruwający przedmiot, porwany z ogródka sąsiadów, stojący za zniszczeniem szyby? Na szczęście, szkło nie posypało się w drobny mak, co świadczyło o prawidłowo wybranym producencie okien. Bev miała do tego nosa.
Pieprzona pogoda i cholerne wichury…

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Oh, nie moja droga. Wcale nie przesadzam. – Pokręciła głową z uśmiechem. – Owszem, dziecko będzie jęczeć, że chce bajek, ale kogo będzie wołać jak się potknie? Jak będzie się bało, złamie rękę albo będzie go boleć brzuch? Zawoła mamę albo tatę. – Nie zawoła Pokemonów ani Psiego Patrolu. O ile rodzice wykazywali miłość i dbali o swoje dzieci, te uważały dorosłych za swoje jedyne stałe oparcie. Za kogoś, kto zrobi wszystko aby mniej bolało i żeby dzieci się mniej bały. Bertinelli nieraz to obserwowała. Po pierwsze u swojej Amelii, ale ona wciąż miała „tylko” dziewięć lat. Dlatego raz Margo przeraziła się, gdy u znajomych jedenastoletnia córka złamała nogę. Z racji wieku nie wolno jej było podawać silnych leków przeciwbólowych, więc dziewczynka płakała wołając mamę. Ciągle i nieustannie, bo się bała i chciała mieć przy sobie kogoś, kto kojarzył jej się z bezpieczeństwem i kto często sprawiał ulgę. – Sama się o tym przekonasz, że przynajmniej do okresu dojrzewania będziesz dla niego bezpieczną przystanią. – Kto wie co będzie potem? Niektóre dzieci dalej kochały rodziców a inne się buntowały dostrzegając w „starych” zło wcielone. Niektórzy rodzice nie zasługiwali na miłość, jak chociażby ci Fanny; biedna dziewczynka nigdy nie zaznała dobrej relacji z rodzicami. Będzie dorastać z myślą, że okazywanie miłości to właśnie bicie i krzyki.
Po rozmowie z mamą Bertinelli wydawała się bardziej uchachana. Oto był przykład kogoś, kto ponad życie kochał swoich rodziców, bo byli dobrzy, wyrozumiali i .. strasznie uparci, ale ostatecznie pomimo niesnasek wszyscy potrafili się dogadać. Tego właśnie życzyła Beverly; żeby jej się ułożyła z rodzicami.
- Oczywiście, że o tobie opowiadałam. Zwłaszcza o tym, jak się na ciebie wydarłam. – Posłała Strand szeroki uśmiech, bo teraz obie mogły się z tego śmiać. W tamtym momencie – trzy lata temu – wcale nie było im wesoło, ale ostatecznie się nie pozabijały. Wręcz przeciwnie, zaczęły się dogadywać dotrzymując towarzystwa w trudnych chwilach, których w Syrii było pełno.
- Nawet o trzeciej w nocy – powtórzyła ciepło patrząc na blondynkę. – Urodziłam się do tego by ratować ludzi w potrzebie. – Uniosła podbródek zadowolona z samej siebie, ale się nie pyszniła. Była dumna ze swych osiągnieć, lecz nie chwaliła się nimi na prawo i lewo. A może jednak? Bo przecież miała tendencję do przedstawiania się jako doktor Bertinelli, co uważała za ważną część swojej tożsamości.
Słysząc huk prawie upuściła kieliszek. Powiodła wzrokiem za spojrzeniem Strand i od razu dostrzegła pęknięcie.
- Nie. – Energicznie pokręciła głową i również wstała. Była w połowie drogi do okna, kiedy nagle rozległ się kolejny huk. Coś uderzyło w ścianę domu na co Olivier rozpłakał się jeszcze bardziej. – Może lepiej do nich idź – zasugerowała dając do zrozumienia, że nie obrazi się jeśli zostanie sama. Nie była wymagającym gościem, a raczej takim, który wiedział kiedy powinien się ulotnić. Być może silniejszy wiatr to znak, że powinna wracać do siebie i zostawić rodzinę w spokoju. Niech odpoczną przed jutrem.
Podeszła bliżej okna widząc zwykłą paletkę pingpongową. Wiatr musiał ją porwać i zmieść aż do tego ogrodu. Uniosła wzrok nie dostrzegając oznak szalejącego wielkiego tornada. Jeżeli już to było małe i szybko zniknęło z oczu robiąc niemałe zamieszanie w pobliskich ogródkach.
- Wszystko w porządku?! – zawołała i chwilę odczekała na odpowiedź. Wraz ze słowami na schodach pojawiła się Beverly. – Uspokojenie go trochę wam zajmie. Może już pójdę? - zapytała z pełną wyrozumiałością wobec rodzicielskich obowiązków i tego jak ciężko było pogodzić przyjęcie gości z wychowywaniem dzieci. To zawsze był chaos, podczas którego należało wiedzieć, kiedy zejść ze sceny (i jednocześnie nieco ulżyć gospodarzom).

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Podejrzewała, że okres dojrzewania Olivera będzie niczym przesiadka z małej karuzeli na kolejkę górską. Nastawiała się na wiele, aby ostatecznie pozytywnie się zaskoczyć. Doskonale pamiętała swoje lata nastoletnie i… wcale nie było tak źle, jak podejrzewała. Grunt to odpowiednia edukacja i nakierowywanie dzieciaka na właściwą drogę, jeśli zacznie rozrabiać. Czuła jednak, że z Olivera wyrośnie sympatyczny, bezproblemowy młodzieniec, o czarującej osobowości. Tego mu właśnie życzyła. Żadnego pseudo gangstera, ani innego wywrotowca.
- Och, to też? - uniosła brwi z lekkim zaskoczeniem, słysząc o tym pamiętnym zgrzycie w Syrii. Dobrze, że była wtedy wyrozumiała i potrafiła pracować z ludźmi; w przeciwnym razie rzucony w stronę pani doktor foch, mógłby skutecznie namieszać w ich dalszych relacjach. Przynajmniej do czasu, bo Bev nie potrafiła zbyt długo trzymać urazy. Sądziła, że szkoda marnować życia na przedłużające się kłótnie o byle co. Chyba, że są związane z jakimś istotnym podłożem, stanowiącym źródło wszelkich niesnasek.
Nie mogła powstrzymać krótkiego śmiechu, widząc jak Margo wspomina o swojej wielkiej misji ratowania ludzkości. Ujęła to w nieco inne słowa, ale Bev i tak nie omieszkała wspomnieć, że zabrzmiała przy tym jak Kapitan Ameryka, albo inny, kliszowy superbohater. Z drugiej strony, lepiej brzmieć tak, niż jak psychopatyczny Joker.
Nie zamierzała bagatelizować porywistego wiatru, siejącego na zewnątrz prawdziwe spustoszenie. Jeszcze trochę pokręciła się przy oknach prowadzących na ogród, nim zgodnie z zaleceniem Margo, ruszyła w stronę schodów, prowadzących na górę.
- Brzmiało, jakby cały grill elektryczny uderzył w okno - machnęła rękoma, obracając się jeszcze przez ramię, na wypadek, gdyby za tą cholerną paletką miała ruszyć mała, dziecięca trampolina, albo coś równie niebezpiecznego, naruszającego delikatniejszą strukturę pękniętej szyby.
Oliver nie przepadał za gwałtownymi hałasami, o czym świadczył rozpaczliwy płacz i czerwona twarz noworodka. Jen wciąż zarzekała się, że jakoś sobie poradzi, podobnie, jak zrobiła to przy porodzie. To w końcu przy rodzicielce maluch uspokajał się najszybszej, czując znajomy zapach i słysząc konkretny głos.
- W porządku, mały trochę dramatyzuje - odpowiedziała, schodząc akurat po schodach. Oliver był cały i zdrowy, znajdował się w dobrych rękach, więc na co jeszcze narzekał? Utkwiła zaskoczone spojrzenie w Bertinelli, słysząc jej propozycję ulotnienia się.
- Teraz, kiedy na zewnątrz fruwają jakieś przedmioty!? - przyatakowała, pokonując resztę schodów. - Odczekaj przynajmniej kilkadziesiąt minut. I najlepiej, żeby taksówkarz czekał na ciebie, zanim wyjdziesz na zewnątrz.
Zamierzała się dokładnie upewnić, że Margo nie zostanie ofiarą rozpędzonego, zagubionego przedmiotu z ogródka sąsiadów. Wyrzuty sumienia zjadłyby ją doszczętnie.
- Bev, zapakuj Margo trochę alcatry i pastéis de nata - Jen odezwała się z góry, wykorzystując moment ciągłego płaczu Olivera. Po tej małej wzmiance zamierzała zamknąć się w pokoju i odpowiednio zadbać o ukołysanie małego do snu.
- Chodź, dokończymy to, co zostało nam w kieliszkach i będziesz wolna - Bev, bez chwili wahania poprowadziła Margo w stronę kuchni, obejmując dłońmi po obu stronach ramion. Całą swoją postawą dała zrozumienia, że nie toleruje sprzeciwu i przy okazji zapakuje te wspomniane przez Jen pyszności, aby Bertinelli miała co skubać na przerwach w pracy (albo nawet w domu).
Przy okazji powinna jeszcze sobie przypomnieć o pożyczonych w szpitalu ubraniach, które przyszykowała w garderobie.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Tak, mamma. – Złapała się za boki niczym obrażona dziewczyna reagując na nagle podniesiony głos. Bawiła się. Wcale nie zamierzała rzucać focha a nazwanie Beverly mamą było małym przytykiem wobec zachowania świadczącego o trosce. Wiatr zaraz odpuści a przynajmniej tak czuła w kościach. Nie żeby znała się na pogodzie. Rozumiała podstawy występowania burz i potrafiła na oko rozpoznać chmury deszczowe, ale to tylko podstawy, których uczą w szkole na geografii. Nie interesowała się bardziej zjawiskami meteorologicznymi, lecz po szalonych dniach w Australii i dzisiejszym podmuchu chyba będzie musiała się doszkolić. Chciała, bo lubiła dodatkową wiedzę, która choć nie przyda się w pracy to może być pomocna w życiu (albo będzie dobrą ciekawostką podczas podrywu). – A co jeśli przyjechałam autem? – zasugerowała, ale szybko się zaśmiała. Robiła w życiu szalone rzeczy, ale nie była na tyle głupia aby po pijaku prowadzić auto. Pal licho jakby jej samej coś się stało, ale gdyby kogoś potrąciła albo spowodowała wypadek z udziałem osób trzecich, to miałaby na sumieniu nie tylko swoje życie.
- Z miłą chęcią. – Przyjmie dary wspomniane przez Jen. Będzie miała chwilę, żeby faktycznie odpocząć bez myślenia o tym, co sobie ugotować. Jutro to wykorzysta jednocześnie postanawiając, że nie wyjdzie z mieszkania. Poleni się, odeśpi jeszcze i może poszuka w Internecie, gdzie i czy w Cairns mieli klub wspinaczkowy; z chęcią z niego skorzysta.
- Za bardzo ci zależy aby mnie upić, wiesz? – Próbowała przez ramię spojrzeć na pchającą ją w stronę kuchni Bev, ale to nie było łatwo z burzą włosów, która zakrywała większość widoku. Z jakiegoś powodu wolała nie ruszać rękami; silna, stanowcza postawa i to z jaką pewnością Strand ją prowadziła sprawiły, że poczuła większy respekt. Nie bała się, ale też nie śmiała sprzeciwić, choć mogłaby ją przegadać na śmierć. – Polecisz mi jakąś knajpkę, w której będę mogła zjeść, jak już uporam się z tym. – Znacząco spojrzała na pakowane przez kobietę jedzenie chcąc poznać preferowane przez nią lokale. Margo umiała i lubiła gotować, ale skoro była w nowym miejscu to chciała spróbować czegoś tutejszego (głównie z Lorne, bo okoliczne knajpy wokół szpitala ogarnęła). Opowiedziała krótko o wizycie w włoskiej knajpie, w której zażartowała do kelnera.
- Mówi – Witamy w raju włoskich dań – na co ja rzuciłam do niego, że to co on nazywa włoskich jedzeniem we Włoszech jest po prostu jedzeniem, ale nie załapał. – Młody mężczyzna dziwnie na nią spojrzał, jakby nie wyłapał jej akcentu. – Nawet nie próbował dobrze wymówić nazw nie mówiąc już o smaku. Było okropne. Nie polecam. – Skrzywiła się z niesmakiem odbierając torbę z jedzeniem, za którą podziękowała. Przeszła do przedpokoju, w którym powoli założyła buty czekając jeszcze na swoje ciuchy. Zabawne, że to dopiero ich drugie spotkanie i przy każdym jedna z nich pożyczała ubranie tej drugiej.
Nie chciała wołać do Jen i przy tym jeszcze bardziej przestraszyć Oliviera, który i tak wystarczająco spanikował na hałas z zewnątrz.
- Ciao. – Ucałowała Beverly w policzek i wyszła do oczekującej na nią taksówki, w której poczuła przedziwną ulgę. Nie dostrzegła tego wcześniej, ale była delikatnie spięta i nieco podenerwowana, jakby bała się, że spotkanie pójdzie źle.
Nie.
To nie było to.
Musiało chodzić o coś innego i choć z tyłu głowy mały skrzacik sugerował, że to przez „Jen jest super – cholera”, szybko odrzuciła ów myśl. To głupie i niedorzeczne. Czemu miałaby być zazdrosna o żonę znajomej, z którą spędziła parę tygodni w Syrii? Nawet jeśli coś tam się wydarzyło, to wciąż mowa o wydarzeniach sprzed trzech lat. O czymś, co powinno pójść w niepamięć, bo jedna z nich teraz miała żonę a druga nie powinna grać zazdrosnej nastolatki, która coś sobie uroiła.
- Stupida.

z/tx2 Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
ODPOWIEDZ