about
hope some of the other worlds are easier on me.
Wytchnienie rozlało się w jego piersi otulająco jak gorący napar w najmroźniejszą, najbardziej samotną noc. To nie Westbrook. Nie on kolaboruje z rozpracowywanym gangiem. — To dobrze. Gdybyś kiedyś jednak kogoś w takim miejscu zobaczył… Pamiętaj, że tylko ja mogę rozmawiać z tobą o tej sprawie. Że wiem o niej tylko ja, Westbrook i nadinspektor tutejszego oddziału policji, ale tak naprawdę ufać możesz tylko mi — zapewnił twardo, z pełnym przekonaniem. Choć wcale nie mógł składać mu podobnych obietnic i dotychczas sądził, że nawet nie chciał. Po raz kolejny tego dnia zawiódł go więc jego własny aparat mowy, chcący przekazać więcej, niż wydawało mu się, że tli się w jego umyśle. Przyłożył palce dłoni do zarostu zdobiącego jego twarz i wiedziony nawykiem, wodził po nim koniuszkami. Zastanawiał się, dlaczego pewność, że Fitzgerald bezgranicznie mu zaufa, była dla niego tak ważna — na tyle, że nie zawiadamiając odpowiednich osób, wbrew protokołowi, popędził mu tamtej nocy na ratunek. Że jeszcze bardziej naruszając przepisy, zabrał go do siebie i że nawet teraz nie zamierzał zdawać z tego raportu. I że gotów był uwierzyć w każde słowo i każde zapewnienie tego mężczyzny, który bez przeszkód mógł oszukać go, że owszem, widział w tamtym barze właśnie Westbrooka. Że widział kogokolwiek, kogo Barrington niezwłocznie uznałby za zdrajcę.
Wypowiedziane do niego zdanie, zaskakujące w swej formie i tonie, wyrwało go jednakże z tych rozmyślań. — Nie, to… To nie jest dobry pomysł. Zamierzam powiedzieć, że tego tutaj — wskazał ruchem dłoni (tej, która dotychczas krążyła po zaroście) na swoją twarz skażoną opatrunkiem uformowanym u nasady nosa — nie dorobiłem się tamtej nocy, a dopiero jutro — dokończył, znów przepadając w natłoku najrozmaitszych myśli. Zerknąwszy na niego z już nieco bardziej trzeźwym spojrzeniem, uśmiechnął się nieznacznie i dość krzywo. — Chyba nikt nie powinien tego wiedzieć — zauważył cicho, znów zajmując miejsce na podłodze, zaledwie pół metra od Fitzgeralda. — Po prostu będę udawać, że mnie nie ma — zadecydował, uznając, że na ten moment było to może nie najlepszym, ale najprostszym rozwiązaniem.
leon fitzgerald
Wypowiedziane do niego zdanie, zaskakujące w swej formie i tonie, wyrwało go jednakże z tych rozmyślań. — Nie, to… To nie jest dobry pomysł. Zamierzam powiedzieć, że tego tutaj — wskazał ruchem dłoni (tej, która dotychczas krążyła po zaroście) na swoją twarz skażoną opatrunkiem uformowanym u nasady nosa — nie dorobiłem się tamtej nocy, a dopiero jutro — dokończył, znów przepadając w natłoku najrozmaitszych myśli. Zerknąwszy na niego z już nieco bardziej trzeźwym spojrzeniem, uśmiechnął się nieznacznie i dość krzywo. — Chyba nikt nie powinien tego wiedzieć — zauważył cicho, znów zajmując miejsce na podłodze, zaledwie pół metra od Fitzgeralda. — Po prostu będę udawać, że mnie nie ma — zadecydował, uznając, że na ten moment było to może nie najlepszym, ale najprostszym rozwiązaniem.
leon fitzgerald
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Nie miał z tym problemu; zaufanie nie przychodziło mu zresztą z łatwością. Nie do końca był nawet pewien jakim cudem zdołał uzależnić swe wybory od Finneasa, ale jeszcze teraz, pochłonięty masą innych spraw, wolał zakładać, że stałoby się to z każdym, kto kierowałby jego sprawą. Czy więc jeszcze byłaby to Jane, czy byłby to Westbrook czy ktoś zupełnie obcy — Leon powierzyłby swe życie w dłonie tej jednej osoby, odnajdując w niej ostatni przejaw ciepła. Bo w tejże relacji było coś wyreżyserowanego; osoba czuwająca nad Fitzgeraldem musiała wmuszać w siebie troskę, której tak bardzo potrzebował.
— Brzmi sensownie — odparł, gdy Finn zajmował już miejsce obok niego. I uśmiechnął się przy tym wesoło, tak jakby obaj mieli po dziesięć lat i skrywali się przed czujnym wzrokiem d o r o s ł y c h; zbrodnie popełniane w tamtym czasie zdawały się mu teraz w niewinny sposób absurdalne. Jak kiedykolwiek mogło się mu wydawać, że największą zbrodnią może być wybicie piłką szyby w czyimś oknie? — Czyli ty też nikomu nie ufasz? Przejebane, Finn — zauważył, przypatrując się mu ze spokojem. Nie przeszkadzało mu to wszystko. I może nawet podobało to, że mężczyzna zdawał się go jakoś wyróżniać spośród innych, że odczuwał wobec niego coś na kształt przywiązania. — Dzięki, że mnie zgarnąłeś — wiedział, że nie musi tego mówić. Że Finneas w i e, jak bardzo jest mu wdzięczny za tę całą pomoc. Nie tylko za wyrwanie go ze szponów mroku, jaki oplatał nocny klub w samym centrum zdeprawowanego świata; był mu przede wszystkim wdzięczny za pomoc z prochami, o którą nie prosił. A której faktycznie potrzebował. Przysunąwszy się do niego oparł głowę o jego ramię, przymykając przy tym oczy. — Już niedługo ich przymkniemy — obiecał, choć naturalnie zawierała się w tym głupota. Być może tego pocieszenia potrzebował jednak, by znów zasnąć bez obaw, że gdy się obudzi, świat nadal będzie ponurym koszmarem.
koniec!
finneas barrington
— Brzmi sensownie — odparł, gdy Finn zajmował już miejsce obok niego. I uśmiechnął się przy tym wesoło, tak jakby obaj mieli po dziesięć lat i skrywali się przed czujnym wzrokiem d o r o s ł y c h; zbrodnie popełniane w tamtym czasie zdawały się mu teraz w niewinny sposób absurdalne. Jak kiedykolwiek mogło się mu wydawać, że największą zbrodnią może być wybicie piłką szyby w czyimś oknie? — Czyli ty też nikomu nie ufasz? Przejebane, Finn — zauważył, przypatrując się mu ze spokojem. Nie przeszkadzało mu to wszystko. I może nawet podobało to, że mężczyzna zdawał się go jakoś wyróżniać spośród innych, że odczuwał wobec niego coś na kształt przywiązania. — Dzięki, że mnie zgarnąłeś — wiedział, że nie musi tego mówić. Że Finneas w i e, jak bardzo jest mu wdzięczny za tę całą pomoc. Nie tylko za wyrwanie go ze szponów mroku, jaki oplatał nocny klub w samym centrum zdeprawowanego świata; był mu przede wszystkim wdzięczny za pomoc z prochami, o którą nie prosił. A której faktycznie potrzebował. Przysunąwszy się do niego oparł głowę o jego ramię, przymykając przy tym oczy. — Już niedługo ich przymkniemy — obiecał, choć naturalnie zawierała się w tym głupota. Być może tego pocieszenia potrzebował jednak, by znów zasnąć bez obaw, że gdy się obudzi, świat nadal będzie ponurym koszmarem.
koniec!
finneas barrington