olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Nie przywiązywała większej wagi do tego, kto zarzucił mądrością, że dom to nie miejsca, tylko osoby. Po prawdzie zaczęła to doceniać dopiero mając trzydzieści kilka lat i głównie dzięki pozornie prostemu faktowi, że coraz wygodniej rozsiadała się w fotelu p a n i Remington. Była niedorzecznie wręcz szczęśliwa, zupełnie zakochana w małym świecie, który w tak krótkim czasie stworzyli sobie wspólnie z mężem. W tym, że o n cierpliwie znosi jej całonocne przytulanie. Że o n a zaakceptowała, że jej ulubiony kubek stał się teraz jego ulubionym kubkiem. Że fotel w sypialni stał się szafą dla ubrań wyciągniętych z tej właściwej i jednak nie założonych. Że do śniadania serwuje jej kawę zamiast herbaty. Że pieprzą się jak para napalonych nastolatków. Że namawia ją by zwolniła i pracowała mniej. Że w trakcie jego nocnych zmian ona - choć się nie przyzna - nie śpi, bo się m a r t w i.
To ostatnie słowo powinno stać się w ciągu ostatnich kilkunastu godzin słowem kluczowym. Zdawała sobie sprawę, że winna była zacząć się martwić już w momencie, kiedy nie potrafiła się ugryźć w ten swój niewyparzony jęzor na tym nieszczęsnym wernisażu. A już z pewnością potem kiedy Dick spojrzał na nią w t e n charakterystyczny sposób - nic na całym świecie w końcu nie ustawiało jej tak skutecznie do pionu jak to spojrzenie. Z miejsca wręcz wiedziała nie dość, co zrobiła nie tak to że przegięła to mało powiedziane.
Choć kilkanaście godzin później mogli swobodnie konkurować w konkursie na to, kto przegiął bardziej.
Czuła, że zdrowo to wszystko odchoruje. To krótkie spięcie w galerii, potencjalną kłótnię która teraz zawisła w powietrzu ciężko niczym nadchodząca burza, a najbardziej to że Dicka nie było już prawie drugi dzień. Ainsley może i owszem, bywała zapatrzonym wyłącznie w siebie bachorem, ale teraz gotowa była się przyznać do w i n y, a w zamian za to czuła - z każdą godziną bardziej - że dostaje k a r ę niewspółmierną do jej uczynku. Z jednej strony czuła się wszystkiemu winna, z drugiej za to zła i rozżalona tym jak została potraktowana przez ukochaną osobę. Mimo wszystko w głowie układała całą wręcz mowę, w odpowiedni sposób odsądzając go od czci i wiary w wersji kompaktowej do nieeleganckiego wywalenia mu tego zbioru informacji, kiedy tylko zaszczyci ją w końcu swoją obecnością. Czas leciał, zdążyła to ułożyć już i po angielsku, i po francusku i nawet w tym śmiesznym gaelickim. Właściwie wystarczyłoby po angielsku, ale ze szkockim akcentem. Mogłaby wygarnąć mu wszystko, a i tak niczego by nie zrozumiał. Aż się sama do siebie musiała uśmiechnąć na tą myśl.
Kiedy więc w końcu słychać było dźwięk otwieranych drzwi a potem jego kroki w przedpokoju, była gotowa. A przynajmniej tak dosyć pewnie zakładała, dopóki w końcu ich spojrzenia się nie spotkały. To był jeden z tych momentów, kiedy zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma na świecie nikogo kogo zna lepiej. Dick był... dość wyniszczony byłoby chyba odpowiednim określeniem i w tym momencie wyglądał na ostatnią osobę, której należało dokładać zmartwień, choćby i nawet uzasadnionymi pretensjami. Jej cudownie ułożona mowa poszła więc szybko w zapomnienie, błyskawicznie przełączając odpowiednie tryby na t r o s k l i w ą ż o n ę.
Jedynym co jednak nadal zdradzało to, jak bardzo swoim zniknięciem podniósł jej ciśnienie był jej przyspieszony, raczej nerwowy oddech. I to, że tradycyjnie pewnie dla temu podobnych sytuacji - w czymś w rodzaju pozycji obronnej - skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej.
- Martwiłam się - stwierdziła na głos chyba najbardziej oczywistą oczywistość, ale nie mogła się powstrzymać żeby go o tym odpowiednio nie poinformować. Minę może i miała całkiem obrażoną, za to głos zbliżał się jednak zauważalnie do czułego i autentycznie zmartwionego. W końcu nie ściemniała. Może jedynie ten akcent zaciągający lekko w szkocki, zdradzał jak solidną tyradę miała przygotowaną w zanadrzu.
- Choć wkurwiasz mnie jak nikt, tak się nie robi - Ainsley nie klnie. To się po prostu prawie nigdy nie zdarza. Jeśli jednak do tego już dochodzi oznacza to, że emocje ją przytłoczyły do tego stopnia, że wywołały pewnego rodzaju spięcie. Po prostu nie wiedziała już jak bardziej odpowiednio to skomentować. Może nie było to słowo najbardziej eleganckie, a już na pewno nie przystało damie na jaką ją wychowywano, ale w tym momencie idealnie oddawało jej uczucia. Na dodatek w połączeniu z tym jej eleganckim angielskim akcentem brzmi raczej śmiesznie niż groźnie. Skrzywiła się nawet lekko na samą myśl, choć przecież ciężko oczekiwać, żeby i sama jej fizjonomia pozwala na oczekiwanie groźnego efektu. A chodziło tylko o to, że w jednej chwili chciała i rzucić się mu na szyję, jak i opieprzyć od stóp do głów, na czym świat stoi. I pewnie powinna być raczej twardą babą, albo chociaż tą histeryczką rzucającą spektakularne fochy z wychodzeniem i trzaskaniem drzwiami, ale miała to na ten moment w głębokim poważaniu. Ważniejsze było ustalenie czy wszystko jest okej, więc wygrała pierwsza opcja i po prostu się do niego przytuliła.
Zupełnie jakby sprawdzała raczej czy to m i ę d z y n i m i jest okej.
Chwilową ciszę, która właśnie nastała przerwała cichym:
- Przepraszam - bo może i Richard dosyć śmiało zasłużył na walkę o tytuł dupka miesiąca, ale trzeba było mu oddać w pewnym aspekcie sprawiedliwość - gdyby nie jej fatalnie dobrana uwaga na wernisażu, tego wszystkiego pewnie po prostu by nie było. Przyznawanie się do winy jednak nigdy nie przychodziło jej łatwo, więc na ten moment nic więcej już nie dodawała. I tak czuła się wystarczająco oszołomiona tymi raptem kilkunastoma sekundami, tu teraz z nim. Pewnie gdyby nie jego bliskość, nawet kręciłoby się jej od tego wszystkiego w glowie. Podniosła głowę by odnaleźć wzrokiem jego spojrzenie.
Może za bardzo i za szybko przyzwyczaiła się do tego swojego dupka miesiąca .
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Mieli żyć długo i szczęśliwie. Nie bez powodu wszystkie bajki kończyły się ślubem i tym enigmatycznym zwrotem. Ludzie zbyt często byli przekonani, że zdobycie męża kończy okres starania się, a po przysiędze kwitnie idylla. Cóż, nawet sam Dick Remington (choć nie należał do tego typu łatwowiernych owieczek) był przekonany, że wszystko się ułoży i odtąd problemy, jakich nie zdążyli rozwiązać przy powrocie, staną się zupełnie nieistotne. W końcu mieli siebie i to miało wystarczyć. Najwyraźniej jednak twórcy walentynkowych kartek nie zdawali sobie sprawy, że z ćpunami działa to odrobinę inaczej i że przy najbliższej kłótni jego głód wręcz wyrwie go z butów i sprawi, że przepadnie.
Nie chodziło przecież o wernisaż, choć zachowanie Ainsley zabolało jak cholera. Nie oczekiwał wiele, ale byłoby miło, gdyby chociaż stała po jego stronie albo próbowała wgryźć się w motywacje, kryjące się za jego chamskim podejściem do jego kuzynki. Owszem, nie przepadał za nią i nigdy nie próbował tego ukryć, ale miał dość faktu, że za fasadą idealnego małżeństwa skrywa się bardzo brudny sekret. Cóż, poczuł się niemalże jak za czasów dzieciństwa i nie było to zbyt miłe przeniesienie. Nie mógł ukryć, że otworzenie (choćby na siłę) oczu Aspen było równie trudne jak wyrwanie własnej matki z pętli miłości do brutala, jakim był jego ojciec. Te wydarzenia zaś były dla wszystkim tabu pozą jego kochaną żoną, która mimo wszystko wolała widzieć w nim rozpuszczonego i zepsutego dzieciaka.
Którym był, owszem, ale mimo wszystko nie to napędzało jego działania. Poczuł się jednak niezrozumiany i przede wszystkim niezrozumiały. Ponownie zaczynał wierzyć, że Divina jest jednak pewnego rodzaju czarownicą, skoro to przewidziała. Ta samotność i lęk przed utratą poukładanego życia wzbierał w nim jak ocean, a do tego wszystkiego dochodziła również ochota.
Nie, ochota brzmiała jak jakaś niezdrowa zachcianka na słodycze, a jego głód skręcał tak bardzo, że bolało go całe ciało i miał ochotę wyć. Nie ulżyłoby mu to jednak zbytnio, a i alkohol nareszcie odstawił, bo jeden nałóg nakręcał drugi. Był więc nagi, wrażliwy i tak podatny na ciosy, że już kilkakrotnie wykręcił numer swojego ulubionego dilera.
Rozłączał się jednak dojrzale wyrzucając wreszcie telefon przez okno. Nie zamierzał sobie pozwolić na żadne potknięcie, ale wymagało to wręcz nieludzkiej siły, której nie miał skąd nawet wziąć. Skoro Ainsley raz zachowała się w ten sposób to jaką miał pewność, że nie będzie tak cały czas? Na cholerę ta przysięga, skoro wykładali się na pierwszej prostej? Po co, po co tak bardzo się starał i zrywał z kokainą?
Ona przynajmniej nie suszyła mu głowy, bo jej przyjaciółka była niepocieszona. Czy histeryzował i przesadzał? Ależ oczywiście, ciągle hiperbolizował słowa swojej żony i dochodził do najbardziej żałosnych konkluzji. wszystko po to, by usprawiedliwić tę żałosną potrzebę rozsypania białego proszku i chwilowej amnezji, koniecznie w towarzystwie seksownej brunetki. Tego typu numery również posiadał i korciło tak niesamowicie, że wreszcie musiał zdać sobie sprawę z tego co próbował uczynić.
Nie było to nic innego jak zwykły sabotaż. Sam nie mógł sprostać szczęśliwemu zakończeniu, więc postanowił to rozpieprzyć w drobny mak. W końcu mówił Norwood, że najbardziej boi się, że Ainsley kiedyś dowie się prawdy. Gdyby zaś wcześniej dopuściłby się nierządu i ponownie wkręciłby się w prochy… Problem rozwiązałby się sam. Ta myśl była jak objawienie i chciał wierzyć, że dzięki niej jedynie poprzestał na fantazjach.
Mimo wszystko było to jednak trudniejsze i wymagało ogromnej ilości środków, które łagodziły objawy fizyczne odwyku. Jego sponsor porównał do obciętej nogi, która jednak ciągle boli. Dicka zaś piekło całe ciało i przez trzy dni czuł, że poci się wszystkimi toksynami, które tak beztrosko wpompowywał w swoje ciało. Miał gorączkę i bredził, a w chwilach najgorszej zaćmy wzywał ją. Nie przyszła. W końcu telefon i wszystko inne zamienił w gościnny pokój w hotelu.
Wszystko po to, by przetrwać.
Gdy zobaczył się jednak w lustrze tamtego dnia odczuł, że jedynie przetrwał jego cień i że jeśli kiedykolwiek ma powrócić do bycia sobą to musi wrócić do domu. Do mieszkania, do którego klucze wciąż miał w swojej kieszeni. Bardzo możliwe, że powracał jedynie, by się spakować i by usłyszeć, że jest kawałem sukinsyna, ale podjął to ryzyko i pewnego dnia po prostu przekręcił zamek w drzwiach.
Nadal nie czuł się sobą, ale jej widok sprawił, że przynajmniej spróbował się uśmiechnąć. Z trudem, bo bolała go cała szczęka.
- Przepraszam- rzucił krótko na jej informację o tym, że się martwiła. Nadal jednak nie widział powodu, by przeprowadzać ją ze sobą przez ten paskudny odwyk. Niezależnie od tego, co myślała, wernisaż to był punkt zapalny czegoś, co już dawno się w nim kotłowało i co sprawiło, że mimo wszystko się zachwiał, gdy się do niego przytuliła. Wciąż był słaby i nieswój, choć nareszcie objął ją. - Musiałem… Byłem na głodzie i musiałem przez to przejść sam- i wreszcie zrozumiał, że życie to nie bajka, bo koniec końców i tak zostanie sam. Mimo to teraz przyciskał ją do siebie i uciszał, bo był przekonany, że zaraz zaczną mieszać się jej języki i zaleje go słowotokiem rodem z wieży Babel.
Na razie jednak nie miał na to siły, jak i na jej przeprosiny czy w ogóle rozmowę o tamtych wydarzeniach. Chciał tylko położyć się w ich łóżku i zapomnieć o tych dniach bez niej.
- Nie przepraszaj. Ja… Nie powinien jej mówić tak dosadnie o tym mężu. Przypomina mi moją matkę. Jest tak samo durna i roszczeniowa - prychnął, ale ugryzł się wreszcie w język, bo przecież nie zamierzał rozpoczynać nowych wojen z tymi kobietami.
Chciał tylko umrzeć i był przekonany, że właśnie dlatego powrócił tutaj, do Ainsley. W końcu sobie przysięgali, prawda? W zdrowiu i chorobie, a Dick Remington był obecnie bardzo chory.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Biorąc pod uwagę Remingtonów, żyli długo i szczęśliwie zdawało się być na ten moment jedynie ewentualnym spoilerem kolejnego sezonu, aktualnemu bowiem przyświeca raczej hm... żyli tu i teraz. Zawrócili sobie przecież w głowach tak skutecznie, że zamiast do całego powrotu do siebie podejść na spokojnie i zrobić to jak należy, krok po kroku, oni przeskoczyli od razu całe schody i zaczęli od ślubu. Nie było to co prawda zupełne szaleństwo w stylu ożenku z obcą ci osobą, którego gdzieś na końcu świata udziela sobowtór Elvisa. Po tej ich całej nieszczęsnej przerwie było w tym coś raczej z tych przyjacielskich układów w stylu 'jeśli nie znajdziemy sobie nikogo do czterdziestki, weźmiemy ślub'. Z tym że, owszem, w ich przypadku dosyć ważną kropką nad i było to, że się realnie k o c h a j ą.
Cała reszta jednak nie dawała się wymazać i nadal była na liście do odhaczenia. Musieli się więc na nowo na swój sposób poznać i dotrzeć, w tym samym czasie odnajdując w budowanym przez lata świecie tego drugiego i debiutując w temacie wspólnego mieszkania. A gdyby tego poznawania starego, jednocześnie budując nowe było jeszcze za mało, musieli to zrobić w trakcie dickowego odwyku. To ostatnie jednak zdawało się być tą upierdliwą treścią napisaną gdzieś pod wszystkim małą czcionką, bo gdy przyszło do zmierzenia się z tym, okazało się, że może ich to realnie p r z e r o s n ą ć.
Powinna więc pewnie teraz gdzieś w głowie składać to wszystko, dzięki czemu o mało się tak spektakularnie nie wyłożyli na pierwszej prostej. Była jednak pod takim wrażeniem tego, jak łatwo w tym momencie przyszło jej opanowanie się, ugryzienie w język czy ważenie słów, że niczego sensownego by z gonitwy swoich myśli nie wyciągnęła. Na dodatek te wszystkie emocje, ich ilość i natłok stawały się dla niej odrobinę przytłaczające, do tego stopnia nawet, że poczuła się trochę źle z faktem, że Dick ją przeprosił za tak prozaiczną rzecz, jaką było dla niej martwienie się o własnego męża. Nie była przecież nigdy jedną z tych kobiet, których jedyną reakcją, kiedy cokolwiek idzie w związku z partnerem nie po jej myśli jest foch. Foch, tupnięcie nóżką, trzaśnięcie drzwiami, dziękujemy, koniec repertuaru. A potem tylko wyczekiwanie, często nawet zupełnie niepotrzebnych przeprosin. Poczuła się - może odrobinę niechcący - postawiona z nimi w jednym rzędzie, więc trochę nawet jakby panicznie pokiwała głową na boki, tak przecząco, żeby w ten sposób dać Remingtonowi znać, że za to akurat przepraszać nie musi.
- Nie musimy teraz do tego wracać - skomentowała w końcu krótko, wszystko co wymaga przeprosin, cały pieprzony wernisaż, tą fatalną rozmowę z Aspen pakując do jednego worka. Nie chciała w żaden sposób uciekać od jakiegokolwiek z tych - w większości nieszczęśliwie niewygodnych - tematów, po prostu dość nieśmiało uznała, że dalsze rozwlekanie tego, w tym momencie, to nie najbardziej udany pomysł. A dodatkowe angażowanie w to którejkolwiek z matek - cóż, Dick nie wyglądał akurat dziś na takiego, który będzie w stanie ciężar takiej rozmowy udźwignąć. - Chodź, położysz się - wróciła więc grzecznie do roli troskliwej żony.
Pewnie by dosyć szybko jednak coś dodała, żeby nie dać zawisnąć nad nimi żadnej złowrogiej ciszy, ale Dick przyciskał ją mocno do siebie, a ta bliskość po nawet tak krótkiej przerwie była po prostu upajająca. Potrzebowała tego, potrzebowała j e g o. I chyba w choć trochę podobny sposób chciała być potrzebna swojemu mężowi. Uderzyło ją w tej chwili pewne spostrzeżenie - że to dickowe podwójne musiałem może nie mieć nic wspólnego z tym, że wynikało to z jego własnej inicjatywy. Mogło za to z pewnego, raczej przykrego założenia i poczuła się z tym tak źle, że prawie zakręciło się jej od tego w głowie. I niby już miała się odsunąć, żeby dać mu przejść, ale jednak się z tym chwilę jeszcze wstrzymała.
- Dick - więc, cóż, postanowiła po prostu palnąć to, co jej w tym momencie podpowiada serce. Nawet głowę znowu uniosła i złapała jego spojrzenie. Animuszu jej to miało dodać chyba. - To pewnie nienajlepszy moment na moje monologi, ale... Nie chcę żebyś kiedykolwiek więcej myślał, że z czymkolwiek musisz być sam. Możesz mi pozwolić się o siebie zatroszczyć - i owszem, w doskonałym życiu Ainsley Atwood taka swoista zamiana miejsc, gdzie to nie ona była stroną tej troski wymagającą, była wręcz zupełną nowością. Trzeba bowiem przyznać, że mogła się zapierać i złościć, ale była od zawsze tą nieznośnie wygłaskaną, wychuchaną córeczką tatusia, wychowaną na dodatek w złotej klatce. A tatusiowe i koneksje, i pieniądze pełniły rolę swoistego czerwonego dywanu, który dokładnie przykrywał wszystko co złe i niewygodne, żeby ona mogła sobie co najwyżej po tym wygodnie przemknąć, nie strofowana przez nic i nikogo. Wyjście więc z takiej pewnej strefy komfortu i próba zawalczenia o cokolwiek własnoręcznie, bez żadnej pomocy była dosyć śmiałą próbą. Choć sama zainteresowana bardzo dobrze zdawała sobie sprawę, że pewnie dla nikogo innego niż Dick, niż jej mąż, by się tego nie podjęła. - Cokolwiek by się nie zdarzyło, nie działo, będę zawsze po twojej stronie - dziewczyno małej wiary, żebyś tylko wiedziała co w tym momencie najlepszego obiecujesz.
Ale w końcu sobie ślubowali prawda? I że cię nie opuszczę.
Już nie. Nie drugi raz.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
To co doceniał zawsze w Ainsley zawierało się w tym, że była zgoła odmienna od wszystkich idiotek, które znał. Tamte były dobre do wspólnej zabawy i koniecznie ze znikaniem rano. Nie musiał wtedy kłopotać się ich wyrzutami o brak telefonu czy przytulenia po seksie. Kobiety, które poznawał, zawsze musiały stać w centrum zainteresowania i na dodatek wymagały zbyt szybko pewnego przywiązania, którego nie umiał im okazać. Nie, żeby próbował, ale z wiekiem zrozumiał, że tego typu deklaracje wymagają od niego miesięcy sprawdzenia drugiej osoby. Nie był na tyle ufnym kretynem, by zakochiwać się od pierwszego wrażenia i nagle zmieniać siebie dla tej jednej dziewczyny. Wręcz przeciwnie, rodzinne historie uzbroiły go w tak potężną tarczę nieufności, że po pewnym czasie nauczył się liczyć tylko na siebie.
Nie było to takie złe, bo i tak rozczarowywał się sobą samym każdego dnia. Obecność żony w tego typu układance brzmiała jak surrealistyczna bajka, więc nic dziwnego, że początkowo potraktował ją jak każdą inną kretynkę. Czekał na foch, o którym opowiadali mu koledzy. Liczył się z tym, że trzaśnie drzwiami i wyzwie go od skurwysynów, bo na odwyku trudno było o telefon. Miał wrażenie, że kwestią czasu była jej transformacją w typową żonkę z przedmieść, która racjonuje seks jak najlepszy towar i dziwi się potem, że dochodzi do zdrad.
Jej troska wbrew pozorom była więc czymś co go ujęło i jednocześnie zaniepokoiło. Po raz kolejny zdał sobie sprawę, że nie zasłużył na tego typu traktowanie i jeśli kiedykolwiek przestaną być to nie tylko pęknie mu serce i to w najbardziej kiczowaty sposób, ale zwyczajnie straci cel dalszej egzystencji.
To wszystko spowodowało, że był coraz bardziej rozdygotany, a jego terapeuta uprzedzał go, że to dopiero początek. Oczywiście musiał powiedzieć mu o małżeństwie i jego zatroskana mina świadczyła o tym, że to nie był najlepszy pomysł w wykonaniu Dicka Remingtona. Nic sobie z tego nie robił, bo świadomość, że ktoś się o niego martwił była doprawdy kojąca. Tak bardzo, że na chwilę zapomniał kim tak naprawdę jest (zdecydowanie nie ofiarą!) i dał się jej zaprowadzić do łóżka.
Nie oszukiwał się nawet, że sprawa wystawy czy krótkowzroczność jej kuzynki zapadnie mu szczególnie w pamięć. W końcu nie o nią mu chodziło i nie ona była przyczyną jego chwilowego kryzysu (bo Dick uważał, że ich małżeństwo ma się świetnie). Przyczyna tkwiła bardziej w tym co zataił, by Ainsley zgodziła się zostać jego żoną.
W końcu do tej pory jak dziecko powtarzał sobie, że cel uświęca środki. Teraz jednak cholernie obawiał się, że kiedyś jego środki wyjdą na światło dzienne i nie zostanie nic z tego ich porozumienia, które teraz sprawiało, że bez żadnego sprzeciwu kładł się do łóżka.
I słuchał o tym, że nie jest sam. Dziwnie korespondowało to z Diviną, która przestrzegała go przed lekkomyślnym małżeństwem zawartym jedynym z obawy przed samotnością.
- Zawsze byłem sam, wiesz? Odkąd mnie zostawiłaś, nie potrafiłem z nikim związać się na tyle, by zaufać - westchnął i spojrzał na nią. Wiele się zmieniło, ale nadal nie chciał, by miała go za jakąś miękką kluchę, w którą się zamienił po jej stracie. - Dlatego teraz też muszę sam przejść przez odwyk, bo będzie paskudnie - uprzedził, ale nieco wbrew sobie złapał ją za dłoń. Jak na samotnika był wręcz kompulsywnie związany z jej obecnością. To pewnie też podlegało jakiejś psychoanalizie, choć wolał wierzyć, że to po prostu silne uczucie.
Które teraz zostało wystawione na ostateczną próbę, bo gdy padły te słowa, wiedział, że prędzej czy później powie jej wszystko. A wyłożenie kawy na ławę w jego przypadku nie było po prostu sporym bagażem jak na przykładzie innych par. Nie, tu chodziło wręcz o świadome uczestnictwo w zbrodni, które przyszło mu popełnić. Nie sądził, że ktokolwiek jest gotowy na tego typu przeprawę, więc zamilknął po jej słowach.
A potem usiadł na łóżku i zacisnął dłoń na jej palcach.
- Divina… Próbowałem ją powiesić pod wpływem narkotyków, leków i alkoholu. Gdyby nie jej gangster to zginęlibyśmy oboje, bo prochy przekonały mnie, że zbiorowe samobójstwo to świetny pomysł. Poza tym moja koleżanka stwierdziła, że jest przeklęta, a ja byłem tak wściekły… - tak bardzo, że mogła zauważyć ten rumieniec gniewu na jego policzku i te zaciśnięte wargi. - Zabiłbym osobę, która się o mnie troszczy - dlaczego właśnie o tym postanowił jej opowiedzieć?
Cóż, potraktował to jako baśń ku przestrodze. Już była taka jedna, która się o niego martwiła i gdzie skończyła? Naprawdę Ainsley chciała podążać tą ścieżką?

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Od zawsze dosyć ważnym aspektem ich relacji - o ile nawet nie najważniejszym - było to, że w gruncie rzeczy są do siebie bardzo podobni. Z tego również pewnie wynikało zupełnie naturalne porozumienie, coś czego nie da się stworzyć na siłę. Ciężko określić czy brało się to z tego, że znają się prawie całe życie, czy raczej ze wspólnego frontu pochodzenia z rodzin, które no cóż... powiedzieć, że ich konikiem nie jest produkowanie szczęśliwych ludzi, to jak nie powiedzieć zupełnie nic. Dick zresztą był w jej życiu właściwie od kiedy tylko pamięta, zawsze obok, zawsze z nią i zawsze za nią. Nietrudno było więc o to, by szybko stał się dla niej najważniejszym człowiekiem, niespecjalnie swoją drogą miał w tym temacie jakąkolwiek konkurencję. Zastanawiała się czasem, czy przypadkiem pomysł ich rodziców nie zakładał czegoś na zasadzie - są w podobnym wieku, zajmą się sobą wzajemnie - tak jak rodzeństwo - niech trzymają się razem. Nie była przecież głupia i świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że przez całe lata w jej życiu nie było przypadkowej osoby, przypadkowej znajomości, tylko te wykalkulowane przez szanownych Atwoodów. Nikt jednak się chyba nie spodziewał, że rzeczona dwójka postanowi skomplikować wszystko w najbardziej spektakularny, a zarazem najprostszy sposób - po prostu się w sobie zakochując. Pewnie już w momencie kiedy całowali się pierwszy raz powinna zdać sobie sprawę z tego, że przyniesie to więcej kłopotów niż to warte, ale nie było takiej siły na świecie by wyperswadować to nastolatce.
Przynajmniej do czasu, kiedy w momencie ich rozstania pękło jej serce. Kiedy akurat o tym pierwszym wspomniał, gdzieś głęboko w środku się odrobinę zjeżyła. Przez całe lata ślizgała się na uniwersalnych formułkach w stylu "rozstaliśmy się", "rozpadło się" itp. nigdy jasno nie wskazując która ze stron zdecydowała się finalnie wszystko skończyć i doszczętnie podeptać. Było to całkiem wygodne, kiedy żyła jakieś piętnaście tysięcy kilometrów stąd, na dodatek nie musząc specjalnie często do tego tematu wracać. Tym bardziej więc na swój sposób złościło ją robienie z niej tej złej. Z drugiej jednak strony wręcz uderzyło ją teraz to, że jakby się nie uparł to było w tym jej odejściu coś złego - w końcu przez tyle lat byli dla siebie zupełnie wszystkim, a jej z z taką pozorną łatwością przyszło skończenie tego. Dzisiejszy dzień zapowiada się na emocjonalne "za dużo" dla jej skromnej osoby.
- Masz specyficzną definicję 'zawsze' - odgryzła się w końcu, nawet rysując na twarzy coś na kształt zaczepnego uśmieszku. No trzeba jednak wziąć pod uwagę, że oni spędzili połowę życia we wzajemnym zaufaniu tak mocnym, tak pewnym, że nie podlegało żadnej dyskusji. Zupełnie inną inszością okazywał się fakt, na którym złapała się w tym momencie - że może i przez cały ten czas rozłąki nie przestali się kochać, ale zaufanie to raczej muszą teraz budować jednak zupełnie od zera. I westchnęła sobie nawet trochę, słysząc więcej: - Wiesz o co mi chodzi? Że to powinna być raczej kwestia hm... nazwijmy to świadomego wyboru, a nie rzucanego na upartego muszę. Wkurzasz mnie z tym, bo dobrze wiesz że jestem obok - sam sobie w końcu taki los wybrałeś - a traktujesz mnie trochę jak taką wydmuszkę bez uczuć, której nie należy niepokoić niczym co nie pasuje do ładnego obrazka, bo będzie zła - między Bogiem a prawdą to zdążyła się już do takiego traktowania przez większość społeczeństwa przyzwyczaić. Często wystarczyła jej nie nazbyt towarzyska natura w połączeniu z tym nieznośnym angielskim akcentem, by została uznana za snoba. A przecież nie było takich cudów, żeby albo jedno albo drugie mogła zostawić w domu i udawać kogoś innego.
Nie zamierzała się jednak na Dicka w tym momencie wściekać. Wiedziała, że przed nimi jeszcze pewnie całe godziny takich rozmów, ale akurat w rozmawianiu byli dobrzy więc w żaden sposób jej to nie martwiło. Więcej - pewnie nawet sama miała coś w tym temacie dodać, kiedy jednak jej mąż odezwał się po raz kolejny. To co powiedział...
- Okej - głośno przełknęła ślinę. - Czyli jednak jest większy kaliber wiadomości - a pytała! Ainsley poczuła że ją zupełnie zmroziło, a krew chyba odpłynęła jej z twarzy. Jakie gangster, jakie samobójstwo, jakie przeklęta i jakie kurwa zabić, i jakie kurwa powiesić. Wręcz boleśnie odczuwała jak w tej chwili gwałtownie wzrasrało jej ciśnienie, od tego wszystkiego aż kręciło się jej chyba w głowie. Owszem, była może właściwie całkowicie pozbawiona empatii i skutecznie znieczulona przez jej rodzinkę i przyjaciół i znajomych królika na naprawdę wiele rzeczy, ale w tym momencie zaczynały się jej właśnie trząść ręce (co skutecznie próbowała chyba maskować ściskając jego dłoń tak mocno, że pewnie już nawet zbielała) i jedyne czego była świadoma, to jak bardzo chciała się właśnie rozpłakać - w jednej chwili poczuła się wręcz do szpiku kości rozżalona, a zarazem wściekła. Tak skrajna mieszanka emocji, że z całej tej bezsilności pewnie by nawet i usiadła, a po prostu zamarła i nie mogła się ruszyć. Jej głowa nie mogła tego w żaden sposób przepracować, długo jednak nie odwracała od niego wzroku, patrząc mu prosto w oczy, a jeśli dobrze umiał ją czytać mógł tam pewnie zobaczyć dosyć jasne nie rozumiem.
W tym samym momencie dotarło do niej coś jeszcze. Dick Remington - jej mąż,jej najważniejszy człowiek na świecie, jej Dick n i e i s t n i a ł w żadnej innej sferze niż relacja z jej skromną osobą. A ta swego rodzaju w y ł ą c z n o ś ć, a raczej jej świadomość była w tym momencie wręcz otumaniająca. W końcu trochę jak na autopilocie wyciągnęła swoją rękę z jego dłoni, przestąpiła to dzielące ich dosłownie pół kroku, wyrastając idealnie nad nim. Złapała go za twarz, ale tak delikatnie, jakby odrobinę tylko mocniejszym dotykiem mogła zrobić mu krzywdę. Najpierw tylko czule przesunęła kciukami po lekkich rumieńcach, jakie zdobiły jego policzki - zupełnie tak, jakby w ten sposób mogła magicznie sprawić że znikną. Dosyć szybko jednak przesunęła dłonie bliżej jego szyi, finalnie zatrzymując je gdzieś na jego karku, opuszkami palców jedynie muskając zupełnie przypadkowe miejsca na linii między jego włosami a skórą. Cisza, która właśnie nad nimi wisiała wydawała się wręcz paląca, ale nie znalazła jeszcze w sobie siły by to przerwać. Oparła jedynie swoje czoło o jego. W tej bliskości chyba próbowała zrozumieć? Albo chociaż próbować zrozumieć?
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Wybór, jaki dokonał wtedy był dla niego katastrofą, ale wiedział jednocześnie, że poniekąd dzięki temu ją ratował. To dlatego z łatwością przyszło mu odcięcie się od niej. Nie miał siły walczyć z nałogiem i osobą, która bezmyślnie go do niego pchała, a dla niego Ainsley była w tym momencie zbyt cenna, by dać się jej zatracić w tym bagnie. Mawiano, że najpierw powinno się ratować siebie i nawet w samolocie zakładało się najpierw sobie kamizelki ratunkowe, ale wówczas były to pobożne życzenia dla Remingtona. Postawił swoją dziewczynę na takim piedestale, że gdy przyszło mu wybierać między sobą, a nią bez żadnego zawahania zdecydował się na ocalenie jej osoby.
Póki Atwood pozostawała czysta i skupiona na swojej sportowej karierze, on czuł się spełniony. Może i to było szybkie i dość bezuczuciowe cięcie, ale właśnie dzięki niemu mogła go znienawidzić i nigdy nie zrobić kroku wstecz. To była zdecydowanie jedyna rzecz, którą w swoim życiu dokonał całkiem bezinteresownie i nic dziwnego, że równie szybko znudziła mu się ta dobroczynność, skoro ona nigdy nie odwróciła głowy i poddała się jego życzeniom.
W międzyczasie musiał chyba ją znienawidzić, bo nigdy nie próbowała go ratować. Postawiła mu ultimatum i bez skrupułów odeszła, a on musiał radzić sobie sam. Sposobów na tę specyficzną żałobę wolał nie wspominać, jak i tego, kto na chwilę wszedł w jej buty. Koniec końców czuł, że Ainsley była ostatnią osobą, która generowała w nim jakiekolwiek emocje i na którą nigdy nie podniósłby ręki. Nadal za to chętnie tą samą ręką postawiłby jej ołtarzyk, bo przy całej zawierusze była na tyle silna, by dalej osiągać sukcesy i nie zgubić się w tej utraconej miłości.
On za to miał kokainę, która odpowiadała za wiele nieprzyjemnych akcji w jego wykonaniu, a na domiar złego… Wiedziała o jego epizodach agresji, nie wiedziała jedynie o tym, że ostatnio nasiliły się i sam nie był siebie pewien, gdy w grę wchodziły narkotyki i alkohol. Jeśli dziedziczyli oboje grzechy po swoich rodzicach to był wręcz przekonany, że oto znalazł się w znacznie gorszym położeniu. Na dodatek z nim Netflix nie chciał gadać o autorskim programie. Śmiał się w duchu z tej abstrakcji, bo najwyraźniej już był bardzo zmęczony, ale w międzyczasie swoimi słowami wdepnął w małżeńską awanturę, poziomu pierwszego. Nie był to przedsionek piekła (jeszcze nie), ale i tak czuł, że nie na to się pisał zakładając obrączki.
Liczył na dużo katolickiego i nieskrępowanego seksu, a otrzymywał kogoś, przed kim nie umiał udawać nikogo innego. Poczuł, że wziął ślub z KGB i zrobiło mu się niedobrze, ale to pewnie od tego pieprzonego płukania żołądka.
- Zacznijmy od tego, że żaden ćpun nie dokona świadomego wyboru - przewrócił oczami, bo może i widmo awantury było dla niego przerażające, ale musiała zrozumieć, że odwyk to nie jest miły ośrodek dla bogatych dzieciaków, a miejsce w którym błaga się o litość. - To jest piekło, Ley - nie pamiętał kiedy aż tak bardzo skracał jej imię, ale musiała zrozumieć, że to nie o nią chodzi. - I myślisz, że nie wiem? Gdybyś była choć trochę podobna do swojej pieprzniętej kuzynki to nie wziąłbym z tobą ślubu - pokręcił głową, bo tak, akurat on się na niej znał, ba, miał wrażenie, że kiedyś napisze jej pieprzoną biografię i doskonale wiedział, że jego żona zrobiłaby wszystko, by mu pomóc.
Tyle, że niewiele mogła zrobić poza podawaniem mu przysłowiowej miski na wymioty, a to był etap ich związku, którego na razie nie chciał przekraczać. Nie, gdy wciąż byli w fazie miesiąca miodowego.
Zdecydowanie o tym powinien pamiętać, gdy wreszcie wzięło go na wyznania i postanowił rozpocząć od Diviny. Sam nie wiedział dlaczego właśnie od niej, ale podejrzewał, że chodzi o to, że organistka mu wybaczyła. Chciał, by właśnie to Ainsley wyniosła z tej opowieści. Może i był brutalem, który potrafił skopać swoją ciężarną dziewczynę na śmierć, ale zasługiwał na wybaczenie. Zamierzał tej myśli się trzymać, choć podświadomie liczył się z tym, że jego żona może stąd wyjść i już jej nie zobaczy. Z ulgą jednak poczuł jej dłoń na swoim policzku i teraz mogła zauważyć, że oddycha głośno i szybko, zupełnie jakby towarzyszył mu największy lęk o jej utracie.
Nie zastanawiał się długo, przycisnął ją do siebie i pozwolił na chwilę sercu bić wściekle, by wreszcie dopasować się do jej rytmu.
- Potrzebuję cię, by przez to przejść. Nawet jeśli będę sam, ty będziesz na mnie czekała i to wystarczy - zauważył i wiedział, że w tym momencie mocno zaklina rzeczywistość, ale skoro wybaczyła mu Divinę to wybaczy mu inne, prawda?
Wszystko się na nowo ułoży i nigdy nie podniesie już ręki na nikogo.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

W pewnym momencie wszystko sprowadziło się do tego, że jakie decyzje nie zostałyby podjęte, i tak skończyłoby się spektakularną katastrofą. W końcu gdyby nie odeszła, gdyby dawała mu jedną szansę za drugą, finalnie znienawidziliby się wzajemnie i ich znajomość rozjechałaby, rozpadłaby się sama. Kiedy zatem zdecydowała się to zakończyć, odcinając wszystko jednym, szybkim (legendy głoszą, że nawet bezbolesnym) cięciem, w gruzach tej ich nieszczęsnej wielkiej miłości zostały dwa zupełnie złamane serca i już nic nigdy nie miało być takie samo. Czczym życzeniem okazywało się to, że ona nie zgubiła się w tym utraconym uczuciu. Cała jej dosyć nagła wyprowadzka na Wyspy, zaangażowanie w zawodową karierę sportową czy finalnie nowy mężczyzna w jej życiu mogły się zapowiadać na idealne kroki, by układać sobie życie na nowo, a realnie wszystko pełniło rolę zamiennika relacji z jego skromną osobą. Bo gdy przychodził wieczór, przez długi czas byłaby gotowa nawet jeszcze raz wpakować się w tą ich zupełnie fatalną końcówkę, byle tylko choć na chwilę jeszcze raz mieć to co między nimi było dobre. Nikomu tego jednak nie przyznała, z czasem wymazując wszystko ze swoich wspomnień tak skutecznie, że naiwnie mogła zakładać, że Dick Remington już w jej głowie nie mieszka.
Przynajmniej do dnia, w którym znów pojawił się w jej życiu, informując ją w progu jej drzwi o tym, że jest miłością jego życia.
Coś jednak w tej wyjątkowości ich uczucia musiało być, bo kiedy po tygodniach miesiąca miodowego w końcu zdawali się wykładać na wyjątkowo podstępnym zakręcie, nie porzucili swojego związku z łatwością (a pewnie o to podejrzewałaby ich większość nawet ich znajomych). W zamian jednak stali tu jednak przed sobą, przekraczając pewne granice szczerości.
- Nietrudno jest to podejrzewać - odniosła się raczej do tematu piekła. Nie chciała szafować w tym momencie żadnym wiem, czy doprowadzać to do pewnych oczywistości. Uznawała, że skoro taki temat nigdy jej samej nie dotyczył, nie ma żadnego prawa go sobie zawłaszczać. Było bowiem sporo prawdy w tym, że teraz nie chodzi o nią i choć była przyzwyczajona do tego, że zwykle to ona, jej potrzeby i problemy były w centrum uwagi, teraz pokornie wycofywała się do roli tej z boku. - Ale to nie znaczy, że musisz mnie z tego powodu całkowicie od siebie odsuwać - i nie chodziło o to, że ona jest jedną z tych wyluzowanych żon, które wiele są w stanie zaakceptować. Raczej o to, że nie była zaborcza, nie pchała się na świecznik - wręcz przeciwnie, raczej pogodziła się z rolą tej nieśmiało wspierającej, trzymając jedynie za rękę i po prostu będąc kiedy tylko jej obecność jest potrzebna. Wzruszyła jednak ramionami, nie mogła, zupełnie nie mogła powstrzymać się przed pewnym komentarzem. - Bo to trochę właśnie tak, jakbyś ożenił się z tą pieprzniętą kuzynką - pokręciła przecząco głową, bo w tym właśnie momencie próbowała się nie roześmiać. Owszem, zupełnie naturalnie przeszła z przedsionka ich pierwszej małżeńskiej awantury do właściwie żartowania samej z siebie. - A masz bardzo fajną żonę - doceniała w tym momencie tą ich, trochę odzyskaną, bliskość. Mogła zbliżyć swoją twarz do jego i po chwili wpatrywania się w jego oczy nawet lekko puściła mu oczko. Uniwersalny znak na to, że między nimi po prostu nie może być źle. A żeby docenił jej skromność jeszcze bardziej, przysunęła się jeszcze bliżej i już szeptem - była to w końcu najbardziej skrywana tajemnica - dodała: - Nie spierdol tego - i nawet tak troszkę przelotnie, króciutko cmoknęła go w usta. Kiedy przeklinała, musiała wyglądać najbardziej niedorzecznie na świecie - a na pewno się tak czuła - ale była to jedna z tych rzeczy, których w ostatnim czasie nie umiała sobie odmówić.
Czy w temacie Diviny mina jej zrzedła? Owszem, powinna. Powinna też pewnie zapytać o jego oczekiwania, z jakiegoś powodu jej to w końcu wyjawił. Gdyby bowiem ujawnił, że chodzi o całą kwestię wybaczania, uznałaby że tutaj się nie dogadają. Nie czuła bowiem, że ona musi mu cokolwiek wybaczać. W żaden sposób jej samej tym nie skrzywdził, tak? A przynajmniej naiwnie tak zakładała. W tym momencie raczej mogła mu za to zarzucić to, że w dosyć gwałtowny sposób objawił jej dwie prawdy - że jej Dick Remington j u ż nie istnieje. I że jednak - choć zapierała się przed tym rękami i nogami przez prawie piętnaście lat swojego dorosłego życia - dała się wmanewrować w relację, gdzie start wiąże się z posiadaniem wspólnych tajemnic, ale nie tych z pogranicza "mój partner wiele przeszedł", a raczej "do emerytury w naszej wspólnej szafie zabraknie miejsca na trupy i mogą się one zacząć paskudnie wysypywać". Mimo to nie potrafiła zrobić kroku w tył. Nie potrafiła nawet pomyśleć o tym, że powinna właśnie uciekać.
W zamian za to pozwoliła mu się do siebie przyciskać, ba, sama przysuwała się jeszcze bliżej i słysząc pod sobą jego przyspieszony, głośny oddech, zaczęła gładzić go po włosach i cichutko uspokajać. Zupełnie jakby samo to, że jednak są razem nie wystarczyło. Kiedy w końcu ich serca złapały przynajmniej podobny rytm, cmoknęła go delikatnie w sam czubek głowy, po czym odsunęła się - choć nadal była blisko - i znowu pozwoliła sobie podnieść lekko jego głowę. Tak, by mógł odnaleźć ten spokój tez w jej oczach.
- Ja się nigdzie nie wybieram - zapewniła go więc, choć w ostatniej chwili ugryzła się w język i w środek wypowiedzi nie wplotła raczej. Oznaczałoby to przecież pewnego rodzaju zwątpienie, a w tym momencie było to jednak ostatnie, czym chciała go uraczać - miała być przecież wspierającą żoną, jakąś ostoją, a nie partnerką biorąca w wątpliwość sens ich związku w trakcie byle pierwszego kryzysu. Musiała przyznać jednak przed sobą, że to raczej miało spore znaczenie. Miała bowiem nieodparte wrażenie, że to nie koniec tego, jak brutalnie Dick Remington bada jej granice. Chcąco czy nie. Uśmiechnęła się jednak odrobinę, trochę tak tylko kącikiem ust i postanowiła odrobinę odbić z przykrego tematu. Resztę musi przepracować już sama ze sobą.
- Słyszałam, że miałeś odpocząć - mimo wszystko nie odsunęła się, tylko nadal czule gładziła go po policzku, wpatrując w tą jego śliczną, angielską buźkę.
Na dobre i na złe, prawda?
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Trzeba było mu przyznać, że był całkowicie szczery z nią. Wtedy, bo wiedział, że nie ma siły, która przekona go do odwyku i teraz, gdy wyjaśnił jej między wierszami, że właściwie detoks zaplanował z chwilą ponownego zejścia się z nią, co nie było ani trochę rozsądnym posunięciem. Gdyby to lepiej przemyślał to pewnie zacząłby od tego, by doprowadzić się do porządku, a potem dopiero odnalazłby ją. Terepeuta zawsze suszył mu głowę, że nie naprawia się siebie relacją z drugim człowiekiem, co Dickowi wydawało się nieco poronione, bo to relacje z najważniejszymi ludźmi w jego życiu go tak popsuły. Najwyraźniej jednak psychiatra wiedział co mówi, bo obecnie nie odpowiadał tylko przed sobą i to był ciężar, który mógł się stać dla niego kamieniem Syzyfa, beztrosko wymykającym się mu u szczytu góry.
Tym dla niego była jej obecność podczas procesu przejścia na drugą, bardziej czystą stronę i nie uważał tego za świadome odsuwanie, ale raczej o ratunek, który dotyczył samego siebie. Nie mógł przecież unieść jej zatroskania i nerwów, bo ledwo starczało mu głowy na swoje całkiem fizyczne demony, który opierały się nocą o jego klatkę piersiową. Mógłby godzinami roztaczać przed nią nawet najpodlejsze wizje, a wiedział, że to na próżno. Dopóki sama nie wzięła prochów i sama nie stoczyła się po równi pochyłej to nie rozumiała, ile tak naprawdę kosztował detoks. Nie było w tym ani grama odrzucenia, po prostu pewne kwestie były jak królicza nora.
Dopiero po wpadnięciu w nią otwierał się zupełnie inny świat, a tego nie życzył Ainsley.
- Boję się, że trudno - zaprzeczył. - Nałóg jest jak… Wiesz, że ciągle o niej myślę? Nawet będąc z tobą tutaj myślę o tym, że mógłbym już być naćpany i radośnie oczekiwać jutra. I mówię ci to właśnie dlatego, bo wiem, że nie jesteś typową żonką z przedmieść i nie wzruszyć ramionkami, bo problemy. Ba, nie zaczniesz udawać, że nic się nie stało, nawet jeśli zobaczysz mnie z cycatą blondynką - nieco pił do jej ślepej kuzynki, która startowała w konkursie na ignorantkę roku. Nie mógł powstrzymać się przed tego rodzaju naganą, zwłaszcza gdy Ainsley sama podchwyciła ten temat i zasugerowała możliwe małżeństwo z tego typu osobniczką. Musiał przyznać, że to była wizja tak przerażająca jak fakt, że już nigdy więcej nie spróbuje kokainy, a gdyby kiedyś w równoległym świecie przyśniło mu się, że jest żonaty z tego typu zjawiskiem społecznym to pewnie obudziłby się z głośnym krzykiem i tyle byłoby z tego małżeństwa.
- Wiem, że jesteś fajna. To ja po prostu jestem tym słabym ogniwem - zaśmiał się cicho, ale głównie z jej przekleństwa. Jak ją znał to wiedział, że unikała tego typu języka z rynsztoka i za każdym razem zachowywała się jakby popełniła zbrodnię przeciwko ludzkości co było absolutnie urocze. Kontrastowało to nieziemsko z jej mężem, który zupełnie casualowo wyznawał jej, że zdarzyło mu się powiesić dziewczynę i skopać do nieprzytomności, bo tak podpowiedziała mu kokaina i wszelkie urojenia dozwolone od lat osiemnastu… od momentu zabrania się po raz pierwszy skręta, który prędko przerodził się w regularne uzależnienie od wszelkiej mechanicznej przyjemności. W końcu czy nie o to chodziło mu w tym całym życiu na krawędzi? By w końcu poczuć cokolwiek więcej i nie znajdywać się za szklaną ścianą?
Jak dotąd, tylko jego żona była wyjątkiem i gdy tak deklarowała, że zostanie, naprawdę był w stanie przez chwilę łudzić się, że miłość wybaczy wszystko. Czyż nie o tym pisał ten lamus w swoim liście? Uśmiechnął się i… postanowił zamilknąć na wieki, a przynajmniej do momentu, gdy będzie na tyle silny, by zostać sam, gdy ewentualnie zdecyduje, że to dla niej za dużo.
- Odpoczywam przecież - złapał jej dłoń na swoim policzku. - Dziś są imprezy małolat, więc pewnie zaraz ktoś się rozbije albo zginie w pożarze - to też była nowa rzeczywistość dla Ainsley. On był na dyżurze praktycznie cały czas.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Bywały momenty, że zastanawiała się co miała w głowie uznając te kilka miesięcy temu pomysł wychodzenia za kogoś, kogo w jej życiu nie było blisko piętnaście lat, za wyborny. Bo może i rzeczą niezaprzeczalną było to, że się kochali, czy że było im ze sobą po prostu dobrze, ale do kompletu trzeba było doliczyć jeszcze coś. To, że nowa rzeczywistość w ich przypadku mogło być używane zamiennie z małżeństwo. Bo jakby było mało, że pojawili się w swoim życiu bez jakieś większej zapowiedzi, to nagle, właściwie z dnia na dzień zaczęli dzielić nazwisko i wspólne mieszkanie, a problemy które do tej pory były wyłącznie jej czy jego awansowały do wyższej ligi i stały się ich. Dodatkowo wiele było zależne od jego pracy, plany skutecznie mogła zmieniać jej praca. I tak co chwilę coś, aż w ramach jakiegoś dziwacznego przyspieszonego kursu nadrobią wszelkie zaległości. Tak, niestety z tym schodzi się dużo wolniej niż z braniem ślubu na wodach międzynarodowych.
- Ooooo, już, uważaj bo! - się niby jakoś zjeżyła więc na samo wspomnienie jego wiecznej służby, ale jakoś chociaż próbowała to maskować całkiem ciepłym uśmiechem. Powoli zagarnęła swoją dłoń z jego i zsuwała ją w dół, aż do jego klatki piersiowej. Nie bez celu. - Czarować to my, a nie nas - więc baaaardzo delikatnie dźgnęła go palcem kilka razy gdzieś w okolicy żeber, żeby zasugerować (przecież nie wymusić, ona? skąd!) położenie się. - Jest czwartek. Ruchomy festiwal utraty instynktu samozachowawczego u zdecydowanie zbyt dużej części społeczeństwa zaczyna się dopiero jutro. Nie szarżuj - bo może i rzeczywistość była nowa, ale Ainsley należała do tych raczej pojętnych uczniów i dosyć szybko uczyła się w niej żyć. Zresztą, ona nie była też tą partnerką, która pracę swojego staruszka ma w wielkim poważaniu i gdy ktoś o cokolwiek zapyta to ona nie umie wykrzesać z siebie choć cienia zainteresowania. Tym bardziej kiedy rzeczona była tak dużą częścią ich życia, ich codzienności. Wyznacznikiem tego na swój sposób musiało być to, że Ainsley - najbardziej zajęty człowiek świata - złapała się właśnie na myśli dotyczącej tego, czy na pewno mundur jej męża jest wyprany. Swoista degradacja do roli żony przy mężu też była częścią ich nowej rzeczywistości. W zupełnej tajemnicy jednak można zdradzić, że bardzo tą rolę lubiła.
Kiedy więc postawiła na swoim i Dick w końcu wyciągnął się na łóżku, wpakowała się (bez specjalnego zaproszenia) koło niego. Nie kładła się, a jedynie usiadła obok, opierając łokcie na kolanach a na dłoni swoją głowę. Pozycja wygodna dla słuchacza - tak przynajmniej zakładała w tej chwili. Bo przecież nie zamierzała uciąć tematu tylko dlatego, że dla większości ludzi jest niewygodny. Jedni otwierają się z chęcią posiadania potomstwa po dziesięciu latach, inni po dwóch miesiącach na temat swojego nałogu i to wszystko, przynajmniej na swój sposób, trzeba było uszanować, prawda?
- Nie wiem - odparła zgodnie z prawdą. To była zupełna racja - ona nie miała zielonego pojęcia o tym jak to jest, ale też nie siliła się na to, by chociaż udawać że takowe ma. - Dick, ja nawet nie próbuję wejść w tym temacie w twoje buty. Domyślam się jedynie, że jest bardzo ciężko, tym bardziej kiedy ściągasz sobie na głowę praktycznie obcą babę i jej bagaż doświadczeń - cóż, nie było się co czarować, trudno było oczekiwać że oni kiedy mieli lat niespełna dwadzieścia, a oni teraz - kiedy są właściwie dwukrotnie starsi to trochę inna para kaloszy, i wcale radośnie nie jest tak, że się nie zmienili. Zmienić się mogło w końcu wszystko, na czym pewnie nadal regularnie łapią się po prostu ze sobą żyjąc. - Wydaje mi się jednak, że jesteś na dobrej drodze. I jeśli tylko potrzebujesz mojej jakiejkolwiek pomocy, to jestem, choćbym miała w tym celu lecieć specjalnie dla ciebie z drugiego końca świata - pewnie uznanoby ją za głupią i naiwną, że byłaby w stanie rzucić wszystko tylko po to by być z nim, czy przy nim, ale po prostu uważała że jest mu to w jakiś sposób winna. - Dlatego też... Żeby było jasne, rozumiem wiele, ale jak pomyślisz o niej choć trochę za bardzo, to choćby to miało mieć jedynie wymiar prewencyjny, to nie pomoże choćby i święty Florian, ipo prostu urwę ci łeb - pewnie powinna się złapać na tym, że tą nieszczęsna kokaina wisi nad nimi trochę jak widmo jakieś innej kobiety, doszła jednak do wniosku, że chyba odrobinę popłynęła z tym żartobliwym wydźwiękiem. Ale może w tym szaleństwie była jakaś metoda? Miał nad sobą wystarczająco dużo ludzi wystających z karcącym paluchem i widmem porażki. Czy nie zadaniem żony było wspierać i wierzyć że się uda? - A cycate blondynki nie pasują do twojego anturażu. A nawet jeśli, nie udawałabym, że nic nie widzę, tylko urwała ci coś jeszcze. Ale chyba i to, i głowa będą ci jeszcze potrzebne? - sprawdzone zasady na udane małżeństwo z Ainsley Atwood Remington, podane w wersji humorystycznej.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Podpisanie papierka było dość ekspresowe i w gruncie rzeczy proste, ale życie pod jednym dachem i dzielenie się problemami już tak oczywiste nie było. Pewnie były jakieś kursy przygotowujące do dzielenia się troskami dnia powszedniego, ale w tym żałosnym pędzie nie załapali się na żadne. Przypominało to trochę wtargnięcie do lodowatej wody i liczenie na to, że pośpiech nie skończy się atakiem serca albo hipotermii. Wbiegali na główkę na nieznane tereny małżeńskie i musiał przyznać, że mimo wszystko bawił się przy tym wyśmienicie.
Przynajmniej początkowo, gdy jeszcze trwał szał miesiąca miodowego, a chwilowa euforia zastąpiła mu narkotyki. Wtedy faktycznie czuł te wszystkie banały o miłości, która wyzwala i ratuje. Jak się okazało, była to tylko perfidna gra hormonów, które uaktywniły się pod wpływem zakochania (ponownego, ale obecnie silniejszego). Miłość bowiem niczego nie naprawiała, a jedynie sprawiała, że cała ta historia z kokainą była jeszcze bardziej zagmatwana niż dotychczas. Mógł przecież odpowiadać za siebie i za swój upadek, ale tutaj w grę wchodził ktoś jeszcze i na dodatek bliższy mu niż ktokolwiek inny. Z tego też powodu musiał przerwać to błędne koło, którym toczyło się jego życie i nareszcie zacząć być czystym dłużej niż kilka miesięcy. W teorii jednak wszystko śmigało jak szalone, a w praktyce czasami czuł na języku posmak kokainy i nie mógł odpędzić się od tego uczucia.
Roześmiał się, gdy dźgnęła go palcem. Wziął poduszkę i przyłożył jej lekko w głowę.
- Jesteś nieznośna i kompletnie nie znasz się na podpalaczach - stwierdził bardzo serio. Na tyle serio, że wreszcie przytulił ją do siebie i wetknął nos w jej włosy. Zawsze pachniały dla niego jak dom i to nie ten z jego patologii, ale ten wymarzony. Taki, który zawsze projektował sobie w głowie, gdy był jeszcze na dnie. - Nie patrzą oni na to czy jest czwartek czy piątek, pijane dzieciaki też teraz nie czekają na weekend - ale był komendantem i przynajmniej teraz mógł decydować czy zjawić się na akcji czy wysłać oddział. Dzisiejszego wieczoru zaś dość egoistycznie wybierał swoją żonę, choć szykowała się dla nich jedna z tych trudnych rozmów, których nienawidził odbywać.
Nie był typem radośnie zwierzającym się ze swoich problemów. Przez większość życia wszystkim wręcz wmawiał, że ich nie posiada, więc obecnie musiał zwalczyć w sobie chęć ucieczki. Z prostej przyczyny, rozumiał, że w ten sposób niczego nie zbudują, a on, Dick Remington potwornie chciał budować przyszłość z tą dziewczyną, niezależnie od tego ile trudu będzie go to kosztować.
Gdy się więc wreszcie położył i zaczął mówić, zrozumiał, że to jest ta dobra droga, o której Ainsley wspomniała. Otwieranie się na kogoś było znacznie lepsze niż szukanie siebie w przydrożnych toaletach.
- Atwood, ja nigdy nie traktowałem ciebie jako problemu. Nawet jeśli twoje życie się zmieniło, dla mnie zawsze pozostaniesz nieznośnym bachorem, którego trzeba było nauczyć jeździć na rowerze, bo chodziłaś za mną i krzyczałaś - pozwolił sobie na żart i uśmiechnął się. - Potrzebuję cię. Wiem, że to jest egoistyczne i że nie powinienem cię wciągać do swojego życia przed odwykiem, ale musiałem wiedzieć, że będziesz mnie chcieć i mam dla kogo walczyć - wyjaśnił i skinął głową na jej chęć pomocy, choć nie wyobrażał sobie wyrywania jej z olimpiady tylko dlatego, że ma chcicę na narkotyki twarde. Musiał nad tym zapanować, bo chciał jej wsparcia, ale nie zamierzał zrujnować je przy tym kariery. Aż takim egoistą nie był, nawet jeśli na takiego zazwyczaj pozował.
- Czyli ustalmy jedno, za wzięcie kokainy urwiesz mi łeb, a za kochankę jaja? - sprecyzował i zagwizdał. Jego żona zdecydowanie była osobą, z którą nie zamierzał zadzierać i wiedział o tym już od zamierzchłych czasów, gdy faktycznie wsadzała mu kij w koło, bo nie chciał nauczyć jej jeździć.
- Nie patyczkujesz się, kobieto.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Mogła szafować określaniem się mianem obcej dla niego, ale między Bogiem a prawdą to nawet z tą ich przerwą, nie miała w swoim życiu nikogo bliższego niż Dick Remington. Może więc decyzja o powrocie do siebie, a docelowo cała sprawa małżeństwa wydawała się pochopna (bardzo pochopna) i nie miała wśród wszystkich krewnych i znajomych królika wielu fanów, ale nie było przecież tak że wspólna, nowa normalność miałaby się dla nich stać czymś niewykonalnym. Nie byli aż tak naiwni by tego nie wiedzieć. W końcu po pierwszej euforii miodowego miesiąca (który w ich przypadku i tak dość zdrowo się przedłużył) przybywa zawsze szara codzienność, chociażby w postaci obowiązków komendanta czy zobowiązań zawodowego sportowca. Nagle pory wstawania czy powrotów do domu mogły się wydawać nieludzkie a nieprzespane noce nie zawsze oznaczały maraton gorącego, małżeńskiego seksu. Mimo wszystko to zderzenie z codziennością nie okazało się wyjątkowo bolesne, bo jedyne co było w tym momencie potrzebne to odrobina chęci - a tego do budowania wspólnej przyszłości im akurat nie brakowało. Nierealnym stało się więc dla niej, by dickowa straż nie stała się częścią i jej życia. Może i wiele o samych akcjach gaśniczych czy ratunkowych nie naopowiada (ale i tak byłoby tego sporo!), to jednak z każdym dniem coraz świadomiej mogła dochodzić do wniosku, że o ile swojego męża kocha nad życie, o tyle pan komendant bywał ostatnim wrzodem na czterech literach. Za wczasu więc trzeba było dżentelmena przegonić.
- To ostatnie akurat chyba dobrze o mnie świadczy? - zrobiła zdziwioną minę i już się nawet miała roześmiać - bo kompletnie jednak nie rozumiała akurat tego zarzutu - kiedy lekko, bo lekko ale oberwała poduszką. - Ej!! - oburzyła się teatralnie, włącznie z głośnym wciągnięciem powietrza i otworzoną buzią. - Psujesz mi już nerwy, fryzury nie musisz - i jak ogólnie wiadomo, zrobiła to co przystoi kobiecie dojrzałej i dorosłej czyli pokazała mu język. Jedną ręką próbowała nawet poprawić te włosowe straty, poniesione na tej małej małżeńskiej wojnie, ale wtedy została przytulona. Przez wiele lat uważała banały o tym, że ktoś daje ci poczucie bezpieczeństwa za śmieszne cytaciki zakochanych panienek z Instagrama, ale teraz właśnie uderzało ją, że coś takiego jest faktem. Wystarczył taki prosty gest, taka zupełna bliskość a wszystko wokół przestawało być tak irytujące i jedyne co czuła to spokój. To było cudowne uczucie. W końcu jednak ustawiła swoją twarz bliziutko jego, na tyle że prawie stykali się nosami. Czy wspominała już o ustalaniu pewnych priorytetów?
- Hej, wydawało mi się, że mam dziś wyłączność na mojego m ę ż a, więc przykro mi panie komendancie, ale pan zostaje do odwołania za drzwiami - i zacmokała w powietrzu kilkukrotnie, potem raz cmoknęła go w czubek nosa, chyba zadowolona z tego, że na swój sposób to ona tu dzisiaj dzieli i rządzi, i może się kazać komuś odmeldować (zupełnie jakby tego rozdzielania obowiązków miała za mało w pracy).
Kiedy jednak wyciągnęła się w końcu obok niego, zakładała że szybko przyjdzie jej spoważnieć, zamiast tego jednak parsknęła śmiechem.
- Spadaj, miałam wtedy osiem lat i wcale nie krzyczałam, tylko byłam upierdliwa bo potrzebowałam czyjejś uwagi - tak, próbowała wielce poważnie tłumaczyć dziecięce motywacje swoich zachowań. - Weź, to że kazali mi cię przepraszać za ten badyl w kole to jest chyba największa trauma mojego dzieciństwa, nawet większa niż balet. - parsknęła śmiechem. Oczywiście miał być to żart, nie ma w końcu traumy większej niż balet. - Ze dwa dni płakałam Grace że to było uwłaczające, nigdy więcej nie wyjdę z domu, i że nie zasłużyłeś na przeprosiny. Widzisz, mówiłam że do wesela się zagoi, więc jako że mnie nie nauczyłeś to teraz powinnam być tak samo podła i się na żadne wesele nie godzić - wyszczerzyła się trochę głupkowato. Jak ogólnie bowiem wiadomo wspólne dzieciństwo Ainsley i Richarda zamykało się głównie w tym, że jedno w jakiś mniej lub bardziej wymyślny vel spektakularny sposób próbowało zamordować to drugie. A że się nie udało, kolejną próbę podejmują jako dorośli ludzie angażując się w małżeństwo. I jakby jeszcze było mało, trzeba sobie wzajemnie dowalić organizując wystawne wesele. Wytrzymają.
Kiedy jednak mówił dalej, odrobinę spoważniała.
- Jestem w stanie, wyjątkowo, ten egoizm wybaczyć - przecież ma głowę na karku i jakby się nie uparł, wiedziała na co się pisze. - Ale nie uwierzę, że choć przez moment założyłeś że mogłabym cię nie chcieć - trochę się żachnęła, nawet przewracając przy tym oczami. Z jej perspektywy wyglądało to bowiem tak - uwaga to fatalnie brzmi w teorii - że on się magicznie w jej życiu objawiał, o tak jak teraz i już. Brał ją sobie bez większych kłopotów. Niezrozumiała odrobinę była więc dla niej ta swego rodzaju kurtuazja. - Ale, hm... Wiesz, jesteś - Ainsley się trochę schodzi kiedy przychodzi do nazywania jakichkolwiek uczuć po imieniu, więc musi jej wybaczyć. Oficjalnie przekręcała się w tej chwili bardziej na bok, by móc mówić bezpośrednio do niego, nieoficjalnie po prostu musiała pewne rzeczy sobie poukładać. - Jesteś dla mnie ważny. Bardzo. I to - tu złapała go delikatnie za dłoń, znacząco zahaczając w tej samej chwili paznokciem o jego obrączkę. - Też, choć zapowiada się na doskonałą kolejkę górską, a tych z reguły staram się unikać. Nieważne. Chodzi mi o to, i to pewnie najbardziej podły banał jaki może paść, ale odwyk i całe to wszystko powinieneś robić wyłącznie dla siebie, nie wartościować tego mną, Jezu, teraz ja brzmię jak zupełny egoista, albo kimkolwiek. Po prostu... - znowu na chwilę zamilkła, bo próbowała ogarnąć się tak by nie brzmieć jak tani coach z YouTuba. - Nie chciałabym żebyś pewnego dnia wstał rano i stwierdził, że mnie nienawidzisz, bo to wszystko przeze mnie - wzruszyła odrobinę ramionami i spojrzała na niego z rysującym się na twarzy czymś w rodzaju krzepiącego uśmiechu. - Wolałabym być skutkiem, nie przyczyną - postanowiła jeszcze (chyba całkiem zgrabnie) podsumować. Otwieranie się na kogoś wcale nie było takie proste w praktyce, jak jeszcze przed chwilą wydawało się jej w teorii.
Kiedy jednak zmienił temat, podniosła do góry palec, jak nauczycielka która musi podkreślić jak wybitny pomysł zaprezentował właśnie jej uczeń.
- Żeby było jasne, to t y to powiedziałeś. Najwyraźniej rozumiemy się bez słów - zaśmiała się krótko i cicho, po czym rzuciła mu dosyć poważne spojrzenie i dodała jeszcze, jakby to wcześniej to było mało: - I owszem, zwykle nie biorę jeńców. Nie mam czasu na głupoty - i odwróciła się tak, by nonszalancko pogapić się teraz w sufit. Ręce grzeczniutko ułożyła na brzuchu i zgrywała do szpiku kości poważną kobietę.
Co ten mąż z tobą najlepszego wyprawia, Atwood.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Z zaskoczeniem odkrywał, że służyło mu to rodzinne życie. Wprawdzie pewnie inaczej to wygląda, gdy się ma trójkę rozwrzeszczanych bachorów, ale bycie sam na sam ze swoją żoną było całkiem znośne. Poprawka, uśmiechał się do siebie, gdy wiedział, że wraca do domu w którym czeka na niego Ainsley. Niekoniecznie z ciepłym obiadkiem, bo raczej nie była typem kury domowej, ale przynajmniej z ulubionym drinkiem w szkle. Imprezy zamienił na taką netfliksową sielankę i musiał przyznać, że wcale mu to nie wadziło. Nie był przekonany, że tak powinno spędzać się miesiąc miodowy, owszem, ale przecież oboje byli skrajnie zajętymi ludźmi i to, że udawało im się wydrzeć dla siebie kilka godzin w ciągu dnia było już powodem do dumy.
Jak i fakt, że mimo wszystko pozostawał trzeźwy i może jeszcze nie zasłużył na tytuł najlepszego męża pod słońcem, ale przynajmniej nie zjawiał się w tym mieszkaniu zaćpany. Z trudem, ale nadal trzymał się na nogach i był przekonany, że nadejdzie taki czas, że będzie mu odrobinę łatwiej. Na razie jednak zmagał się jak cholera i czasami wręcz specjalnie wpieprzał się w coraz gorsze akcje wiedząc, że nic tak nie sprzyja niebezpieczeństwu jak dawka adrenaliny. To był, zresztą, od zawsze najsilniejszy narkotyk, jaki posiadał na swoim stanie i nic dziwnego, że nawet mając koneksje swojego staruszka i możliwości, o których reszcie się nie śniło, preferował oddanie się służbie publicznej. Jak na razie godził to całkiem nieźle ze swoim prywatnym życiem, ale przecież wcześniej nie miał żony. Obecnie zaś podejrzewał, że sprawy mogą przybrać inny obrót, ale jak na razie szczęśliwie tego nie odczuł.
- Ja nie chcę nic sugerować, ale każdego strażaka ciągnie do piromanek. Taka fantazja erotyczna - śmiał się trochę z niej, a gdy zaczęła poprawiać włosy, bez cienia zawahania po prostu je zmierzwił na nowo. - Lubię jak ci tak falują. Wyglądasz trochę jakby do ciebie piorun strzelił - i uchylił się, bo był przekonany, że za taką odzywkę to dopiero dostanie. Nie umiał jednak się powstrzymać, bo Ainsley złościła się komicznie i zawsze był zaskoczony, że w tak małym ciele mieści się tyle pokładów czystej furii. Był ciekawy jak to magazynuje, chyba, że w cyckach, które dosłownie uwielbiał. Może nie powinien więc skupiać się na krytykowaniu jej fryzury? Z ulgą jednak stwierdził, że jego żona nie jest jedną z tych napuszonych i obrażalskich panienek, gdy wreszcie pocałowała go w czoło, a on uśmiechnął się tak niewinnie, że mogłaby przysiąc, że ostatnie lata spędził w zakonie, a nie robiąc rzeczy absolutnie zakazane.
- Tak jest. Tak powiem mojemu dyżurnemu, gdy okaże się, że miasto się pali. A gdy będzie to Shadow to sam pobiegnę z kanistrem benzyny - zasugerował ze śmiechem, do tego przybytku miał swoje własne ale, jak i do tej metody rządzenia, tyle, że ewentualnie dziś (i tylko dziś) mógł zostać pantoflem.
Zwłaszcza, że leżeli sobie wygodnie, a jego myśli nagle stały się ich wspólnymi wspomnieniami. Wiedział, że żaden nowy związek, nawet ten najlepszy nie był w stanie zastąpić tej sentymentalnej wędrówki i był jej za to dozgonnie wdzięczny. A może sobie, że w końcu miał odwagę, by za nią podążać i spróbować naprawić to co się w międzyczasie zepsuło?
- Och, kazali ci mnie przeprosić? Byłaś złośnicą i próbowałaś mnie zabić! A jak po ślubie też weźmiesz i zlikwidujesz mi hamulce? To ja powinienem ten manewr i oświadczyny bardzo głęboko przemyśleć, może nawet zrewidować swoje poglądy… - wyszczerzył ząbki, a jego dłoń niby przypadkiem zaczęła błądzić w kierunku jej biustu. Był jak mały chłopiec, trochę na bezczelnego zakradający się pod jej bluzkę. - A tak poważnie to chyba powinniśmy zacząć to organizować. W sensie nasze wesele. Myślisz, że styknie na czterysta osób? I nie interesuje mnie co myślisz o bezach, masz założyć, bo chcę zobaczyć Atwood w rozłożonym żaglu - trochę się z niej naigrywał, ale doskonale wiedział, że ślub będzie traktować całkiem serio. Tak właściwie wszystko z jej udziałem mógł traktować jedynie w ten sposób i to świadczyło o tym, że ją kochał.
Może to było pokrętne, ale jak dla niego całkiem przekonujące. Dlatego, gdy zaczęła mu tłumaczyć sens swoich słów, po raz pierwszy serio się rozgniewał. Wstał i przez chwilę zastanawiał czy nie potrzebuje nawet tego wszystkiego rozchodzić.
- Ja? Ciebie? Naprawdę sądzisz, że byłbym w stanie kiedykolwiek cię znienawidzić? - spojrzał na nią uważnie. - Próbowałem przez te wszystkie lata bez ciebie i wiesz co, to cholernie niemożliwe - prychnął, bo przecież robił wszystko, by o niej zapomnieć. Próbował ją sobie obrzydzić na wszystkie możliwe sposoby, a i tak… Powracał jak bumerang do tego, że jest w niej beznadziejnie zakochany. Zapewne dlatego zdenerwowały go jej słowa. Dopiero jej uśmiech nieco go uspokoił i opadł z powrotem na łóżko.
- Ale ty jesteś i skutkiem i przyczyną. Jesteś jedyną osobą, z którą mogę tak leżeć i rozmawiać bez kokainy. Wiesz o tym - dodał cicho i parsknął, gdy podniosła palec, a potem założyła ręce na brzuchu.
- Wyglądasz jak ta mumia. W zasadzie też jesteś już całkiem stara - nieco ją prowokował, bo bardzo chciał odsunąć od nich temat tego jak spierdolił i to wielokrotnie.
Tymczasem miał wrażenie, że to jego niekończąca się historia.

Ainsley Remington
ODPOWIEDZ