komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Dopiero czas miał go rozliczyć z tej dojrzałości. W końcu już raz stawał na ślubnym kobiercu (a przynajmniej wtedy tak myślał) i wydawało się, że rozważa życie ze swoją żoną. Szybko jednak okazało się, że pierwsza kłótnia była ich gwoździem do trumny i do dziś budził się zlany potem na myśl o tym, że zostałby u jego boku i deliberować jakim dodatkiem jest dla tej plastikowej laluni. Nic więc dziwnego, że tym razem był ostrożny w swoich przekonaniach o zmianie życia.
Na odwyku takie akcje były wręcz na porządku dziennym i zazwyczaj kończyły się wielką katastrofą. Tym razem zależało mu i to zmieniało postać rzeczy. Nie mógł ot tak afiszować przywiązania, które mogło nagle zniknąć i roztrzaskać mu serce.
O ile jakieś posiadał, bo sporo było świadków twierdzących zupełnie inaczej.
- Gdybym nie poprosił o pomoc to leżałbym teraz sześć stóp pod ziemią. Boże, ale stypa - zaśmiał się cicho. Na pogrzebie ich wspólnego kochanka bawili się znacznie lepiej niż teraz, gdy on świętował ślub, a ona w końcu pozbyła się oskarżeń odnośnie Rhysa. Ten pewnie też leżał sobie wygodnie w grobie, którego nigdy nie odwiedził. Odkąd Divina przestała być cmentarną laską to przestał tam uczęszczać czując, że to miejsce na pewno jest w jakiś sposób nawiedzone.
- A co do zrujnowania życia… Wiem, że mam sweterek od Ralpha Laurena, ale to jest ostateczny argument - przewrócił oczami. Umiał płakać w najdroższych wozach, kokainę rozsypywał mu chłopak w Berlinie i wtedy był głęboko nieszczęśliwy. Był przykładem absolutnie nieznośnego bananowego chłopca, który nigdy nie doceniał tego, co miał. Tak właściwie i teraz mógłby zboczyć z dobrze obranej drogi, bo dłuższe życie w harmonii kosztowało go więcej zachodu niż radzenie sobie w kryzysach.
Właśnie to zawdzięczał swojej rodzicielce, która ćpała w najszczęśliwszych momentach swojego życia, bo uważała, że jej mało. Czy miało to sens? A czy autodestrukcja kiedykolwiek miała najmniejszy sens?
A Harriet robiła to samo i dlatego tak mocno ją punktował.
- Przejmuję się, bo chcę, żebyś była… przynajmniej na trochę szczęśliwa. Nazwij to jak chcesz, ale zależy mi na tym, by ci się ułożyło i bym mógł wrócić do ośmieszania cię na każdym kroku. Na pewno będzie to zdrowsze niż to co teraz mamy… - zatoczył krąg nad ich głowami, bo w zasadzie nawet nie rozumiał co ich łączy i dlaczego tak usilnie próbuje znaleźć receptę na wszystkie jej zmartwienia.
Zdecydowanie zależało mu na tej dziewczynie, choć na słowa o podrywie roześmiał się mocno.
- Jakbym wiedział, że w ten sposób cię zaliczę to zmądrzałbym już dawno. Teraz już sprawa została zamknięta, a interes rozwiązany - poklepał ją po główce. - Nie wiem czy wiedziała, ale kiedyś się pieprzyliśmy jak króliki, więc chyba była zadowolona - odpowiedział skromnie, po czym wypiął pierś. - Dobra, była wniebowzięta. Teraz możesz żałować, że nie dałaś mi przelecieć za tym kontuarem - długo jednak nie trwały te docinki, bo jej słowa sprawiły, że w momencie spoważniał.
Przed oczami przesuwała mu się Divina, którą powiesił. Lila, którą rzucił o ścianę w ataku gniewu i nareszcie Saskia, którą zgwałcił, bo brał wtedy końskie dawki leków i prochów. Nie odpowiedział, bo Harriet wygrzebała z jego mózgu najgorszy z lęków i sprawiła, że zaczął żyć.

Harriet L. Pemberton
przyjmuje gości w — Charlotte Guesthouse
29 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oczyściła swoje imię z zarzutów o zamordowanie narzeczonego i wreszcie zajęła się ratowaniem pensjonatu, którego wypłacalność stoi pod znakiem zapytania. Poza tym próbuje zrozumieć swoje uczucia do Nicholasa i przestać obawiać się tego, co l u d z i e powiedzą.
Chciała być z siebie d u m n a, a na obecną chwilę nie miała zbyt wielu powodów do zadowolenia. Ilekroć stawała przed wyborem, podejmowała decyzje, których konsekwencje niosły za sobą zacznie więcej negatywnych doświadczeń niż tych, które – poza chwilowym uśmiechem – wpływały na nią pozytywnie. Natomiast przyglądając się Richardowi (może czas zacząć nazywać go pełnym imieniem, by zaznaczyć zmianę, jaka zaczęła się w nim dokonywać), mogła mieć nadzieję, że dla niej również przyjdzie odpowiedni czas. Może wówczas wydorośleje? W każdym razie nie mogła, po prostu nie mogła, przyjąć niczyjej pomocy w związku z pensjonatem. Czułaby wtedy, że zawiodła na każdym możliwym polu. To jedno musiała zrobić absolutnie sama.
— Jeśli to miałaby być stypa po którymś z nas, to na pewno po mnie. Twoją wyobrażam sobie zupełnie i n a c z e j — zaśmiała się, zerkając na niego w sugestywny sposób. Dick był barwną postacią i na równie barwne pożegnanie zasługiwał; o ile nie zraził do siebie wszystkich i znaleźliby się chętni do uczczenia jego pamięci. Ewentualnie mogliby po prostu cieszyć się z tego, że zakopano go pod ziemią. Zważywszy na to, jak nietypowe zrządzenie losu połączyło ich ze sobą, Harriet wcale nie cieszyłaby się z jego odejścia.
— Przecież nie jestem nieszczęśliwa — wyjaśniła, ścierając z twarzy resztki uśmiechu. — Mam problemy, ale przecież każdy mierzy się z jakimiś, prawda? — zauważyła, nieudolnie broniąc się przed wrzuceniem jej do klatki, w której mieściły się wyłącznie kłopoty, żal oraz smutek. Harriet przede wszystkim była niezdecydowania. Motała się między wieloma możliwościami, bo po raz pierwszy od bardzo dawna zaczęła myśleć nie tylko o sobie. Brała pod uwagę różne scenariusze, bo nie chciała ponownie stać się powodem cudzej krzywdy; wmówiła sobie, że lepiej będzie, kiedy zachowa dystans, bo dzięki temu nie zrobi wokół siebie jeszcze większego bałaganu. Teraz musiała uporządkować pensjonat i wznowić jego działalność. Nie wystarczyłoby jej czasu – ani mocy przerobowej – żeby jednocześnie ogarniać prywatne sprawy, w tym właśnie Nicholasa.
Z iście dziecięcym grymasem strąciła jego rękę, kiedy poklepał ją po głowie. — Tak, bardzo tego żałuję — odparła z teatralnym westchnięciem i udała zasmucenie. — Wstawaj — rzuciła nagle, sama również podnosząc się z kanapy. — Koniec przerwy, pomożesz mi rozpakować pudła — wyjaśniła, nie przyjmując odmowy.

Koniec.
Dick Remington
ODPOWIEDZ