malarka — gdzie wena poniesie
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Licząc na orzeźwiający powiew świeżego, wieczornego powietrza, Leighton raz jeszcze musiała pogodzić się z gorzkim smakiem rozczarowania. Wieczór był ciepły - w dość przyjemny, doskonale znajomy sposób. Podniesiona temperatura kobiecego ciała niewiele miała jednak wspólnego z unoszącą się dookoła aurą, a odczuwanymi emocjami, które wzbierały niczym - paradoksalnie - wzburzone morze.
Rzadko reagowała tak gwałtownie. Od zawsze wierzyła w sprawczą moc spokojnej, składającej się z odpowiednio mocnych argumentów rozmowy i odnalezienia wspólnej płaszczyzny z rozmówcą. Poszukiwanie kompromisu było tym, co preferowała ponad donośnymi kłótniami, ale bywały momenty takie, jak te, kiedy typowo kobieca natura wygrywała z rozsądkiem, a urażona duma okazywała się silniejsza niż przeświadczenie, że minęło wiele lat, że wszystko było inne, że i n n i byli również oni. Nie miała prawa do złości, do wypominania mu czegokolwiek, do trzaśnięcia drzwiami samochodu, który miał bezpiecznie dowieźć ją do domu.
A jednak - stała tam, z miną sugerującą jawną dezaprobatę, z postawą, która niemal krzyczała, że podchodzenie do niej w tym momencie było aktywnością co najmniej lekkomyślną.
Milczała, gdy znalazł się obok. Ze wzrokiem skupionym na bliżej nieokreślonym, oddalonym od nich punkcie, biła się z myślami, podejmując kolejne próby ułożenia ich w spójną całość, dzięki której byłaby w stanie wydusić z siebie coś więcej niż tylko wiązankę przekleństw lub nieuzasadnionych, równie banalnych fraz, które na nim nie zrobiłyby wrażenia.
Na nim przecież nic nigdy nie robiło wrażenia i jak niczego na świecie Wyatt była pewna, że ta jedna rzecz we wszechświecie nie uległa zmianie.
Pisałam do ciebie – wyznała niespodziewanie, dociskając pośladki do maski samochodu; zupełnie tak, jak gdyby przy pomocy takiego ustawienia swojego ciała pragnęła odnaleźć równowagę, której tak bardzo brakowało jej we wnętrzu rozkołatanego serca. – Od dnia, w którym wyjechałeś, pisałam niemal codziennie. Nawet kiedy przestałam otrzymywać odpowiedzi, wciąż to robiłam. Przez blisko rok. Każdego dnia pisałam chociaż kilka krótkich zdań – dodała po krótkiej pauzie, wspomnieniami powracając do wszystkich tych chwil, w których pochylała się nad blatem biurka albo gdy, siedząc na plaży, musiała walczyć z rozwiewanymi przez wiatr kartkami, albo wtedy, kiedy w parku zajmowała swoją ulubioną ławkę pod ogromnym drzewem, skrywając się w cieniu przed gorącymi promieniami słońca i starając się przelać myśli na papier w towarzystwie rozbawionych, krzyczących dookoła dzieci.
Niektóre pewnie dostałeś. Inne wróciły. Wiele z nich prawdopodobnie przepadło. – Nie ubolewała nad straconym w ten sposób atramentem, ale niewątpliwie nad czasem, który poświęciła, by podzielić się z nim swoją codziennością, przemyśleniami, uczuciami, które wyrażała mniej lub bardziej dosłownie w postaci słów, ale również dołączanych do wiadomości szkiców. W głębi serca bardzo pragnęła wierzyć, że jakimś cudem był w stanie je otrzymać, zapoznać się z treścią i może ze swego rodzaju nostalgią wrócić do dni, które spędził w towarzystwie młodziutkiej studentki sztuki; dziewczyny z wielkimi marzeniami i niezwykle otwartym sercem, które i dzisiaj zabiło mocniej - z tym tylko, że z powodów zupełnie innych niż wtedy.
Zastanawiałam się, czy coś się stało, ale bardzo nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że może... – Nawet teraz pewne sformułowania nie były w stanie przejść jej przez gardło, dlatego zamilkła. Czuła się jak na spowiedzi, do której nie miała okazji się przygotować, a rachunek sumienia przygotowywany był na poczekaniu, w efekcie czego nijak nie potrafiła ładnie ująć tego, co czuła wtedy i co czuła aktualnie, gdy w końcu mogła zrzucić z barków ciążący na nich od lat ciężar. Poszukiwała ulgi, choć robiła to zdecydowanie na oślep i ze świadomością, że nie mogła liczyć na jego wsparcie. – A potem facet Cornelii wygadał się, że przecież nie tak dawno się widzieliście i że wszystko u ciebie w porządku – podsumowała, dopiero wtedy pozwalając sobie na to, by spojrzeć na stojącego tuż obok Ephraima. Wiele wysiłku musiała włożyć w to, by jej wzrok wyrażał daleko idącą obojętność, ale nie sprawiała wrażenia w pełni zadowolonej z ostatecznego efektu; niemal tak, jak gdyby czuła, że jej umiejętności aktorskie nie sięgały tak wysoko, a ona całą sobą zdradzała okrutną dla samej siebie prawdę o tym, że to wciąż bolało.
Cieszę się, że nic ci nie jest. – Również i to nie zabrzmiało jak szczera radość związana z jego dobrym samopoczuciem i najwidoczniej szczęśliwym życiem, a wpleciony między poszczególne słowa jad raz jeszcze miał przypomnieć, że wystarczyłaby przecież jedna, krótka wiadomość o zwięzłej treści pokroju to koniec.
przyjazna koala
grażynko
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Pisałam do ciebie. Przez blisko rok.
Zastanawiałam się, czy coś się stało…
Wygadał się, że przecież… Wszystko u ciebie w porządku.

Słowa padały, a on milczał, przyjmując na siebie jej wyznania, nie chcąc przerywać emocjom, które wyraźnie wciąż się w niej tliły przez ten cały czas i potrzebowały ujrzenia światła dziennego. Potrzebował zapewnienia, że to właśnie on miał je usłyszeć. Że były skierowane do niego. Każde słowo, każde zaciśnięcie żuchwy. Każde spięcie ramion. I to nie tak, że pozostawał nieświadomy. Listy faktycznie przychodziły, często z miesięcznym opóźnieniem, jednak po Hindukuszu nie otworzył żadnego. Skrupulatnie zbierał każdy z nich i do teraz znajdowały się gdzieś w jego rzeczach w domu. Nigdy nieodlakowane. Gdy przenieśli go do Iraku, koperty przestały się pojawiać i wtedy Ephraim poczuł… Ulgę? Lecz równocześnie smutek. Nie chciał krzywdzić Leighton swoim milczeniem, ale równocześnie liczył... Wierzył w to, że ruszyła dalej. Że odrzuciła go w końcu w kąt i zapomniała. Darowała sobie wszystko, czym był i otworzyła w swoim życiu nowy rozdział, w którym dwa miesiące we Włoszech miały być tylko rozmazanym wspomnieniem.
- Nie chciałem okazać ci braku szacunku - zaczął w końcu i gdyby chodziło o kogoś innego, kogoś, kto operował słowami znacznie częściej od niego, zapewne nastąpiłaby kontynuacja, natychmiastowa forma wytłumaczenia nie tylko sytuacji, ale swojego zachowania. Działania. Decyzji. U Ephraima było inaczej — ważył własne wypowiedzi i dawał im również wybrzmieć nie tylko dla swojego rozmówcy, ale także samego siebie. Szczególnie że temat był wyjątkowo trudny i naszpikowany kontrastującymi wspomnieniami dobrze spędzonego czasu, jak i wyjątkowych trudów, które zostawiły swoje ślady na męskim ciele.
Przetarł kark, odchylając lekko głowę i zamykając oczy. Poczuł nagły ciężar na barkach, z którego nie zdawał sobie wcześniej sprawy, a który nie pochodził ze zwyczajnego zmęczenia. Było w tym coś więcej. Zupełnie jakby znów miał te dwadzieścia sześć lat i tłumaczył się Leighton z roku milczenia. Teraz jednak czas był o wiele bardziej odległy, a wszystko zdawało się trudniejsze. Oni też się tacy zdawali, a równocześnie... Jakby nic się nie zmieniło.
Odetchnął, wypuszczając gorące powietrze z własnych ust do równie gorącego klimatu. Żadnej równowagi — czysty nadstan. Żadnego orzeźwienia — jedynie pulsujące pod czaszką myśli. Co? Jak? Musiał dobywać słowa wyjątkowo ostrożnie i to nie dlatego, że bał się gniewu towarzyszącej mu kobiety, lecz nie chciał dokładać jej niczego więcej. Tego, czego nikomu nie życzył. W końcu kto mógł zrozumieć to, co wtedy się działo? Kto zresztą chciałby tego słuchać? Kto chciałby nieść to samo brzemię?
- To był… - Błąd? Brutalny obrót spraw? Masakra? Mordownia? - Trudny czas. - Wpierw Hindukusz i Canberra, Murphy, Brown, Devi, Kumar, Martin i wielu innych, później Iran i Johnson, Walker, Destan… Sieczka z tamtego okresu wciąż odbijała się w jego umyśle, zjadając go nawet po takim czasie. Atak na Muharraq dołożył kolejną cegłę, a sytuacja rodzinna całkowicie zrujnowała chwiejący się już i tak most. - Wiem, że powinienem dać znać, ale wtedy… - Nie był w stanie zebrać się, żeby napisać prawdę. Żeby poprosić, aby już nie pisała. Żeby patrzyła przed siebie, nie za siebie. Żeby nie bała się odkrywać dalej, zamiast zatrzymywać się przy kimś, kto zdecydowanie żył zupełnie innym życiem od tego jej. Kto widział w prześwitach piękno, lecz na co dzień spotykał się ze zniszczeniem, śmiercią bliskich, samemu je zadając. Wszak jego chęć naprawiania świata musiała często równać się z wycięciem martwych drzew i żadna etyka nie mogła być brana pod uwagę w tym akcie. Zawsze starał się postępować właściwie, jednak miał na swoim koncie wiele błędów, których nie powinno przypisywać się dobremu człowiekowi. Dlatego jej listy, spisane ręką delikatnej artystki, cieszącej się życiem, były tak surrealistyczne w stosunku do tego, co robił. Do tego, kim był. I nie dlatego, że uważał, że nie były wartościowe — wręcz przeciwnie. Ale co on mógł jej zaoferować w zamian?
Gdy ona szła na zajęcia tamtego pięknego poranka, grzejąc się w przyjemnym słońcu pięknej Toskanii, w tym samym momencie Ephraim leżał wśród naostrzonych skał w górach na pakistańsko-afgańskim pograniczu i słuchał odległego szmeru strumienia. Zastanawiał się, jak miał wrócić do reszty jednostki, gdy poczuł żądło pocisku przeszywającego jego ciało z tyłu z lewej części biodra. Talibowie, w większości, nie posiadali najlepszej jakości broni i chociaż ból był nieziemski, Burnett wiedział, że jeśli kiedykolwiek miał wydostać się z tego piekła, rana miała babrać się w najgorszy ze sposobów. Wtedy jednak nie miał czasu na myślenie o tym — uderzenie kuli z AK obróciło nim i spadł z urwiska, przy którym leżał. Lądowanie było twarde. Upadł na prawą stronę, co nie zrobiło dobrze barkowi, który przyjął na siebie impet uderzenia i równocześnie upadek otworzył wcześniejszą ranę na czole. To wtedy też siła zaczęła ciągnąć go w dół klifu, a lita skała uniemożliwiała złapanie się czegokolwiek po drodze. Gdzieniegdzie pojawiały się drzewa, jednak nie było to proste — od kiedy sięgnęła go kula, talibowie nie przestawali strzelać. Wszędzie latały pociski, ze świstem wbijały się w ziemię wokół marynarza, rykoszetowały od skał, wyrywały korę z pni drzew. Jednak trafić w ruchomy cel było dużo trudniej niż można przypuszczać. Szczególnie że ciało umundurowanego wroga ciskało się bez kontroli między gałęziami, skałami, drzewami.
Pamiętał jak przez mgłę, uderzenie na sam koniec. Na szczęście grunt był zdecydowanie lepszym materiałem na upadek aniżeli kamień, ale nie było czasu na odpoczynek. Ephraim wiedział, że w ślad za nim podążało przynajmniej kilku talibów. Na nieszczęście nie mógł stanąć na nogi, więc postanowił dać sobie spokój z ustaniem i na czworaka poszukał lepszego miejsca na stanowisko strzeleckie. Wciąż pamiętał tych krzyczących do siebie talibów, zanim nie pociągnął za spust, a odgłos wystrzału poniósł się echem w łańcuchu górskim.
Za plecami usłyszał nagle szczeknięcie psa i otworzył oczy. Znów był z powrotem w Australii. W Kurandzie. Z Leighton u boku. Starającą się zrozumieć, co się wydarzyło. Ephraim odchrząknął i odbił się lekko od samochodu, chcąc jakoś zmienić pozycję i odgonić wciąż żywe wspomnienia tamtego dnia. Przystanął krok dalej, by stanąć przodem do wpatrującej się w niego przenikliwie kobiety. Epatowała od niej złość, ale Burnett nie winił jej za nic. Jej gniew był słuszny. W tym wypadku miała do niego pełne prawo...
Przez moment patrzył na nią, badając spojrzeniem ten znajomy wzrok, pamiętając wszystko. - Przepraszam, Leighton.
easter bunny
chubby dumpling
malarka — gdzie wena poniesie
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Leighton z trudem powstrzymała się przed pełnym dezaprobaty parsknięciem, które niewiele miałoby wspólnego z czystym, melodyjnym śmiechem, do którego zdążyła przyzwyczaić samą siebie oraz otoczenie.
Lubiła się śmiać; żartować, słuchać anegdot, opowiadać historie, które zdarzyły się jej lub bliskim osobom. Lubiła przyjazną atmosferę, bijącą od siebie i ludzi życzliwość, po prostu trwać w dobrym humorze.
Doskonale pamiętała, jak trudne były początki życia za granicą - z dala od domu, rodziców, osób, na których mogła polegać i do których mogła zwrócić się z prośbą o pomoc. Pierwsze dni pobytu w gorącej Toskanii spędziła przecież z dala od kogokolwiek, musząc uporać się z myślami i wątpliwościami dotyczącymi słuszności podejmowanych decyzji. Walczyła o marzenia i była zdeterminowana do ich spełnienia, ale jednocześnie znalazła się zupełnie sama w obcym kraju, wśród ludzi, których zupełnie nie znała, gdzieś, gdzie wszystko wydawało się dziwne oraz nietypowe. Upłynęły długie tygodnie, nim przekonała się do aktywnego udziału w zajęciach, do wyrażania swojego zdania w sposób inny, niż jedynie w swojej głowie, do wyjść z kolegami z roku i zawierania znajomości, które mogłyby odegrać znaczącą rolę w jej życiu.
Nie miała pojęcia, czy ta, którą tworzyła z Ephraimem, mogła stać się jedną z nich. Wiedziała jedynie, że czuła się w jego towarzystwie niezwykle dobrze; że mimo jego milczącego, raczej wycofanego nastawienia, ona mogła mówić o wszystkim. I korzystała z tej okazji, ilekroć tylko się widzieli, a kiedy jedno spotkanie dobiegało końca, ona nie potrafiła doczekać się następnego. Zrobił na niej wrażenie już tamtego pierwszego dnia, gdy wspomnianą już Cornelię odwiedził jej chłopak, a wraz z nim na terenie kampusu pojawili się jego koledzy. Nawet jeśli ona i Burnett trzymali się na uboczu, a ich spotkania oraz rozmowy owiane były tajemnicą, do której nikt nie miał dostępu, to jednak Leighton wciąż witała każdy ranek z takim samym entuzjazmem.
Bo znów miała go zobaczyć.
Bo znów mieli porozmawiać.
Bo znów mieli spędzić ze sobą tych kilkanaście drogocennych minut, które wielokrotnie przeistaczały się w godziny sięgające późnej pory nocnej.
Tęskniła za tym; za spotkaniami, za rozmowami, za nim. Być może nawet za samym wyobrażeniem tego, co mogliby mieć, gdyby nie jego wyjazd.
Zrobiłeś to – ucięła krótko, czując, że był to jedyny sposób na wyrwanie się z zamyślenia i powrotu do rzeczywistości, w której nie było miejsca na sentymenty. Nawet jeżeli większość wspomnień wciąż było żywych w jej sercu, to zdrowy rozsądek podpowiadał, że należało uciszyć je wszystkie, bo ponowne dopuszczenie ich do głosu mogłoby sprawić, że znów spotkałoby ją to, co wtedy - żal, rozczarowanie, niepewność.
Jeżeli zniknął wtedy, mógł to zrobić znowu.
Ale byłeś tchórzem? Nie wiedziałeś, co napisać? Stwierdziłeś, że to bez znaczenia? – zasugerowała, z trudem panując nad drżeniem głosu. To byłoby zupełnie niezasłużonym ukłonem w jego stronę; przyznaniem, że to wszystko nadal bolało, bez względu na to, czy chodziło o zranione serce, czy jedynie urażoną dumę. Nie chciała dać mu satysfakcji, nawet jeżeli podświadomie była przekonana o obojętności, jaką wykazałby się po raz kolejny, kiedy chodziło o jej osobę. – To nie jest wielka sztuka, wiesz? Napisać wiadomość. Jedno zdanie, w którym stwierdzasz, że mam nie pisać, bo ty tego nie chcesz i nie potrzebujesz. A może o to chodziło? Może tobie i twoim kolegom czytanie listów ode mnie sprawiało frajdę? – Tym razem to ona posunęła się do ciosu poniżej pasa. I chociaż bardzo nie chciała przypisywać mu tych najgorszych cech, bo - wbrew temu, co sądzili o nim ludzie i co o sobie samym sądził Ephraim - ona wciąż wierzyła w istnienie mężczyzny, którego poznała przed kilkoma laty i który w tak niewielkim odcinku czasowym na dobre zawrócił jej w głowie, to nawet żałosna próba zranienia go okazała się lekarstwem - działającym na krótko, ale pomocnym w tamtym konkretnym momencie.
Nieszczęście Wyatt polegało jedynie na tym, że nawet gdyby jej przypuszczenia okazały się prawdą, i tak nie byłaby w stanie spojrzeć na niego inaczej, niż zerkała teraz - z zaszklonymi oczami, pełnymi emocji i tak wielu sprzecznych uczuć, z których każde pojedyncze było skierowane w stronę stojącego tak blisko mężczyzny.
Nie była pewna, czy chwila zwiększenia tej odległości przyniosła ulgę, czy może dodatkową szpilkę wbijającą się w sam środek szybko uderzającego serca. Czuła tylko, że brakowało jej powietrza, a na barkach ciążyło coś, czego nie potrafiła się pozbyć.
Z rękoma skrzyżowanymi na wysokości klatki piersiowej, uważnie obserwowała kolejne ruchy mężczyzny. Nieufność biła od niej bez względu na to, czy chodziło o krok, gest czy jakiekolwiek słowo. Bo chociaż nigdy nie padły między nimi żadne obietnice i zapewnienia, to jednak raz utraconego zaufania nie można było tak po prostu odzyskać.
Przepraszasz – powtórzyła za nim, mimowolnie pozwalając sobie na uśmiech, któremu daleko było do łagodnego czy przyjaznego. Pragnienie postawienia go przed przysłowiową ścianą było silniejsze, niż nadzieja, że skoro los znów skrzyżował ich drogi, to może nie wszystko było tak do końca stracone, nawet w momencie, w którym ich życia znajdowały się na dwóch zupełnie różnych biegunach. Wszystko wskazywało przecież na to, że był szczęśliwym ojcem, może mężem i partnerem, który poddał się monotonii życia w małym, nudnym miasteczku, gdzie nie mogło wydarzyć się nic złego. Ona wciąż szukała swojego miejsca, czasami może nawet samej siebie, nie będąc pewną, czy byłaby w stanie stworzyć kompromis dla życia w prowincjonalnej idylli oraz emocji, które towarzyszyły tempu codzienności w jakiejkolwiek metropolii.
Odsunąwszy się od samochodu, przystanęła krok bliżej Ephraima, raz jeszcze doprowadzając do spotkania ich spojrzeń.
Wpatrywała się w niego intensywnie, zupełnie tak, jak wtedy, choć dziś wzrok Leighton pozbawiony był dziewczęcej niewinności i zauroczenia, na których miejscu pojawiła pobłażliwość. Aktualnie dzieliło ich niewiele, nawet jeżeli każde z nich zdołałoby zrobić jeszcze pół kroku, a różnica wzrostu pozostawała taka sama, jak przed laty. Mimo to Wyatt miała wrażenie, że była między nimi niemożliwa do przeskoczenia przepaść, nad której krawędzią ona wcale nie chciała już lawirować, bo upadek byłby zbyt bolesny, by móc się po nim podnieść.
Kolejne szczeknięcie Hotdoga wystarczyło, by uciekła od transu, który zainicjowało panujące między nimi milczenie.
Twój pies się niecierpliwi. – Brzmiało to jak przerażająco kiepska wymówka i swego rodzaju ucieczka od piętrzącego się od dawna problemu, którego przepracowanie było możliwe właśnie dziś, tu i teraz. Z tym, że Leighton wcale tego nie chciała.
Pozornie.
Bo w rzeczywistości niczego nie pragnęła tak bardzo, jak tego, by chociaż spróbował naprawić to, co niegdyś tak koncertowo spieprzył; był jej winien nie tylko przeprosiny, ale wyjaśnienie - kilka słów, dzięki którym potrafiłaby zrozumieć, co się wtedy wydarzyło, jakie były jego motywacje, czego w głębi serca potrzebował i dlaczego na tej liście znalazł się punkt o wymazaniu jej ze swojego życia.
Dookoła zrobiło się jakby chłodniej, a cisza była przeraźliwa na tyle, że nieprzyjemny dreszcz sprowokowało nawet kliknięcie klamki od drzwi samochodu; zupełnie tak, jak gdyby był to ostatni sygnał, niewypowiedziana na głos prośba o to, by nie pozwolił jej wsiąść do środka.

Ephraim Burnett
przyjazna koala
grażynko
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Gdy bombardowała go kolejnymi słowami, milczał. Przyjmował na siebie to, czym go zarzucała. Słuchał i… Myślał. Skłamałby, jeśli kiedykolwiek sądził, że jeszcze ją spotka. Czy to przypadkowo, czy też nie. Nie śledził jej miejsca pobytu, pozostawiając w rękach matki znajdowanie dla niego prac Wyatt. Bo bez względu na to, jak skończyła się ich znajomość, pamiętał zamiłowanie, z jakim pracowała. I fakt, że udawało się jej osiągnąć sukces, naprawdę go cieszył. Świat sztuki potrafił być — i właściwie był — okrutny. Nieprzyjazny dla młodych, nieznanych twórców. Nieprzystosowany do novum, nieprzychylny rewolucjonistom. Tak, jak świat realny.
Może i był tchórzem. Tak, nie wiedział, co napisać. Jak miałby zresztą przelać na papier to, co się tam działo? To już nie były ćwiczenia, to już nie był bezpieczny poligon czy zabezpieczone na każdym metrze sześciennym, przyjazne wody. Nie było w tym miejsca na infantylność, na zbezczeszczenie niewinności, jaka dopiero rozkwitała. W końcu widział to w jej twarzy — to, jak patrzyła na świat; to, jak patrzyła na niego. We wspomnieniach widział to rozmarzone spojrzenie, gdy mówiła o tym, co ją pasjonowało. Gdy mogła mu opowiadać o teorii sztuki oraz zagadkach ludzkiej anatomii, które za pomocą jednej linii ołówka była w stanie odkryć. Zawsze nerwowo zakładała kosmyk włosów za ucho, gdy nie wiedziała, co ma odpowiedzieć na jego pytania, które — rzadko, ale jednak — zadawał. Wolał słuchać, bo tak widział siebie w tej relacji. Szczególnie że od początku widział tę relację jako nastawioną na nią. Na Leighton. To ona miała być jej centrum, a on pozostawał bezpiecznym orbitalem. Tak, jak ona była Ziemią, on pozostawał Księżycem, który w ciszy, w dystansie utrzymywał ją przy życiu. Aż w końcu zniknął i pozostawił ją cierpiącą.
Ich relacja podzielona była na dwie ery — miłe wspomnienia i całą resztę. Miłe wspomnienia okrojone całą resztą — krwią współbraci oraz szkicami jego twarzy na papierze.
A może o to chodziło? Może tobie i twoim kolegom czytanie listów ode mnie sprawiało frajdę?
Gwałtowna reakcja odnalazła damskie spojrzenie. - Nie - odpowiedział natychmiast i po raz pierwszy jego głos oraz postawa wysurowiały — rysy twarzy stały się wyraźniejsze, oczy z niebieskich stały się niemalże stalowe. Nie wiedział nawet, że zaprotestował momentalnie, nie pozwalając nawet ucichnąć ostatnim zgłoskom jej wypowiedzi. Jego głos był szorstki, a zmarszczone brwi jedynie wpisywały się we wcześniej łagodne, aktualnie marsowe już czoło. Zniósł jej wyzywające, wpatrzone w niego gniewne oczy. Nie tylko ona w tym momencie nie zgadzała się z tym, co otrzymywała. Widział, że cierpiała, ale nie zamierzał pozostawać bierny. Nie teraz. Nie tam, gdzie było prawdziwe kłamstwo. Gdzie nie mógł milczeć. Jedyne co wciąż pozostawało dla niego nieodzownie niepojęte to fakt, że po tylu latach to wciąż nią wstrząsało. To, jak przestał. To, że w ogóle to zrobił. Na analizę czas miał jednak przyjść później. Teraz byli jedynie oni — roziskrzeni pobudzonymi emocjami. Jak do tej pory uśpionymi. Musiała minąć chwila, zanim Ephraim jednak doszedł do siebie. Pozwolił na to, by jego spięte ramiona, chociaż odrobinę opadły w dół. Na to, by twarz nieco wygładziła się. Na to, by oczy znów były tak samo smutne, co zawsze. - Te listy były dla mnie ważne - powiedział jedynie, patrząc na drogę obok nich.
Zawsze mówił niewiele. To nie zmieniło się u niego wcale. Wciąż zamknięty w sobie, zdystansowany i bardziej oporny na jakiekolwiek czynniki zewnętrzne. Patrzący tam, gdzie inni zdawali się nie docierać spojrzeniem ani myślą. Wybiegał w odmienny od rzeczywistego świat, a jego postać zdawała się niezwiązana z ziemską istotnością. Pozostawał nieuchwytny i chociaż niektórym mogłoby wydawać się to ciekawe, dla samego Ephraima często było ciężarem. Że nie mógł być taki jak wszyscy; że nie mógł zrozumieć, nie mógł się odezwać, nie mógł po prostu… Powiedzieć. Zamiast tego rozważał wszystko w swoim sercu, nie dzieląc się z nikim własnymi przeżyciami i jedynie silnie przyparty do muru niekiedy o nich mówił. Jednak i nie to działało w każdym przypadku. Był trudny w zupełnie innym znaczeniu od tego, które schematycznie przychodziło ludziom do głowy. Był nieostry, bo nie do uchwycenia. A przez to odbierany wyraźnie skrajnie. Niektórzy lgnęli do niego, inni trzymali się na dystans, nie potrafiąc rozgryźć tego, co czaiło się za niebieskimi tęczówkami.
Szczeknięcie.
Damski głos.
Odgłos kroków, aż w końcu dźwięk zatrzymującego się obok ciężkiego samochodu. Burnett zerknął na stojącą przy nich ciężarówkę, której szyba opadła, by ukazać zarośniętą twarz kierowcy. - Wszystko w porządku? - zagadnął mężczyzna, patrząc na Ephraima i stojącą przy drzwiach pasażera Leighton.
- Tak. Już jedziemy - odparł mu kapitan, przypominając sobie, że przecież wciąż stali na skrzyżowaniu. I utrudniali skrajnie niewielki, ale wciąż ruch. Machnął ręką do kierowcy i wsiadł do samochodu, gdzie czekali na niego pasażerowie. Odpalił silnik i ruszyli. Nie odzywał się już więcej, chcąc po prostu dojechać do Lorne Bay. I to nie dlatego, że nie chciał wyjaśnić sprawy z Leighton, jednak od kobiety biła niematerialna aura, która mówiła wprost, że bez względu na to, co by powiedział, zlekceważyłaby to. Wyśmiała. Wykpiła, być może także rozpłakała, aby tylko chronić własne wnętrze. A on nie chciał dokładać ani jej, ani też sobie. Biorąc pod uwagę, że od teraz miała znajdować się w Lorne Bay, ryzyko ponownego spotkania wzrastało i w żaden sposób nie uspokajało to dość rozerwanego wewnętrznie mężczyznę. W końcu chciałby jej powiedzieć, co naprawdę się wydarzyło, szczególnie że mogli nie mieć okazji, ale równocześnie bijąca od niej wrogość oraz małomiasteczkowość ich aktualnego miejsca przebywania mówiły, aby tego nie robił. I może miał stracić okazję, jedną szansę, wolał milczeć. Nieść to w sobie jak wszystko, co działo się przez lata w jego już i tak niestabilnym życiu. W końcu u celu i tak pozostawał, jak zawsze sam.
Milczeli całą resztę trasy, a gdy dojechali na miejsce, otworzył bagażnik, wyciągnął jej torby i po prostu rozstali się. W ciągłym, nieprzerwanym niczym, głośnym milczeniu.

|koniec <33
Leighton Wyatt
easter bunny
chubby dumpling
ODPOWIEDZ