starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
006.

Świąteczna atmosfera powoli zakradała się w każdy skrawek Lorne Bay, nie omijając również domu Lary i Allie. Chociaż bożonarodzeniowy rozgardiasz zaczął się w tym roku nieco później przez chorobę dziewczynki, teraz pełna energii przygotowywała się do wyjścia, puszczając w niepamięć te kilka bezsennych nocy, które matka spędziła przy jej łóżku. A Lara nie mogła się nie uśmiechać, kiedy widziała jak mała Allison z pełnym zaaferowaniem dobierała kreację na dzisiejsze wyjście.
- Mamo, ubieraj się! Mamy tyle do zrobienia! - zawołała, wywracając oczami w stronę Lary. Bo ona już przymierzała trzecią sukienkę, tym razem kupioną przez dziadków podczas jednego ze wspólnych popołudni, kiedy Larabel musiała zostać nieco dłużej na komisariacie.
Słowem - istny, świąteczny chaos, który nie miał ich opuścić do samego Bożego Narodzenia. I chociaż wcześnie zaczęły się szykować to Lara nieco nerwowo patrzyła na zegarek, kiedy jechała w stronę farm, gdzie umówili się na spotkanie z Ephraimem oraz jego dziećmi. Carnelian Land miało zapewnić im moc świątecznej zabawy na cały wieczór, a jednocześnie Lara mogła odhaczyć tam kupno sztucznej choinki z listy zakupów. Optymistycznie podchodziła do dzisiejszego wieczoru - oczywiście głównym tego powodem było polepszenie się samopoczucia dziewczynki, ale także fakt, że dzisiaj mieli spędzić czas w nieco większym gronie. Allie zdążyła się stęsknić za towarzystwem swojego kolegi, a i Lara nie musiała się specjalnie zmuszać do spędzania czasu w obecności Ephraima. W końcu wspominał, że czasem ciężko przyzwyczaić się do stałego lądu. Może takie miejsca jak jarmark sprawią, że Lorne Bay stanie się dla niego tym, czym stały się dla niej - bezpieczną przystanią. Miejscem, które kojarzy się z ciepłymi wspomnieniami, będące latarnią, która zawsze wyznaczy mu drogę do domu.
Postawiła auto na parkingu i dalszą drogę pokonały pieszo. Od samego przejścia nieco rozglądała się, szukając w tłumie znajomej twarzy, sprawdzając czy nie minęli się gdzieś w rzece napływających zewsząd mieszkańców Lorne Bay, którzy całymi rodzinami chcieli skorzystać z rodzinnej atmosfery proponowanej przez wspólne posiłki, ręcznie robione ozdoby oraz świąteczne piosenki grające w tle. Z zamyślenia wyrwało ją szarpnięcie dłoni. Ledwie odwróciła głowę w stronę córki, kiedy jej szczupła dłoń wyślizgnęła się z uścisku.
- Jace! - zawołała dziewczynka. W następnej chwili już biegła w stronę Jace'a oraz pana kapitana i najmłodszej z całego towarzystwa. - Dzień dobry, panie Burnett - powiedziała, kiedy ledwo co zatrzymała się przed jego nogami, zadzierając głowę ku górze, odrzucając przy tym burzę kręconych włosów. Te były znacznie jaśniejsze od niemalże czarnych loków mamy. - Cześć- kobieta zwróciła się do Ephraima, kiedy kilka sekund po swojej córce dotarła do Burnettów. Uśmiech nie schodził jej z ust od samego rana, miała wrażenie, że przykleił się do niej ust na stałe. Była to miła odmiana po kilku nieprzespanych nocach. Lubiła ten okres roku i widać to było w całej, wyprostowanej postawie Flemming. - Dzień dobry, Jace - zwróciła się w stronę chłopca zanim dzieciaki wdały się w poważne dyskusje, które z pewnością nie były przeznaczone dla uszu rodziców. Natomiast Lara skupiła się na dziewczynce, uważnie obserwując jej reakcje. Wiedziała, że dzieci mają różne podejście do obcych. Syn Ephraima znał już Larę, wielokrotnie mijali się podczas zajęć dodatkowych. Dla Liberty była kompletnie obcą osobą, co zresztą było widać w zachowaniu dziewczynki. Lara zerknęła jeszcze kontrolnie na Ephraima a potem ukucnęła i wyciągnęła dłoń w kierunku dwulatki. - Cześć - głos nie brzmiał naturalnie, był nieco zmodelowany, wręcz uśmiechnięty, jednocześnie wyciągnęła do niej dłoń, chociaż nawet nie oczekiwała, że dziewczynka faktycznie się nią zainteresuje. Zadarła głowę, przerzucając włosy do tyłu. - Mam nadzieję, że nie czekaliście długo - dodała.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
forty three
larabel & ephraim
Musiał przyznać, że czuł się wyjątkowo zagubiony, przygotowując się do tych konkretnych Świąt. I nie chodziło o samą sytuację rodzinną, bo chociaż stanowiła ona solidną porcję tego koszmaru, powodów było kilka. Pierwszym było samo miejsce — Australia. Nie pamiętał, kiedy spędzał ten wyjątkowy okres w swojej ojczyźnie. Tradycją Burnettów było wszak podróżowanie na koniec grudnia do Wielkiej Brytanii i to jeszcze zanim Ephraim poznał Pamelę i wyszedł z domu. Już jako dziecko rodzice zabierali go w połowie miesiąca do kupionej tam posiadłości, gdzie spędzali dobrych kilka tygodni, ciesząc się nie tylko zmianą klimatu, ale także odpoczynkiem od wyjątkowo nieświątecznych Świąt. Mimo że jego krajem była Australia, mężczyzna przyzwyczajony był do śniegu oraz mrozu kującego w policzki. Nie inaczej było z własną rodziną, a biorąc pod uwagę pochodzenie Pameli, takowy sposób spędzania Świąt Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku wydawał się aż do przesady naturalny. Oczywiście tylko, gdy przebywał w tym okresie na lądzie, chociaż jego nieobecność była wyjątkowo rzadka. Nie wiedział, kiedy miał wypłynąć i nie kontrolował rejsów, lecz w jakiś sposób bolesne rozstania omijały ich małą, tworzącą się dopiero rodzinę. Do czasu… Okres świąteczny był tym bardziej trudny dla mężczyzny z jeszcze innego powodu. Przypominał wszak nie tylko o wspólnych wyjazdach do Wielkiej Brytanii, lecz także o planach przeprowadzki. W końcu na długo, zanim na jaw wyszła prawda o ojcostwie Jonathana oraz zdradzie Pameli, Burnettowie planowali na stałe przeniesienie się do Anglii. Do domu, który tamże kupili i do którego regularnie jeździli. Unia personalna, jaką posiadała Australia oraz Wielka Brytania nie przerywałaby wszak służby Ephraima, a wręcz przeciwnie — jedynie by ją umacniała. Choroba teścia, a także późniejsze problemy przyćmiły wszelkie myślenie o opuszczeniu kontynentu i udaniu się na drugi koniec świata. Czy niewłaściwie?
Z Liberty na biodrze, Hotdogiem przy nodze i Jonathanem rysującym trzymanym patykiem po piasku szlaczek, szli ścieżką w stronę miejsca, gdzie odbywał się jarmark. Zostawili auto na parkingu, ale nie spieszyli się z dotarciem do centrum. A przynajmniej Ephraim się nie spieszył. Nie było po co — przyjechali chwilę wcześniej, bo Jace nie mógł już wytrzymać w domu. Chłopiec od początku pobytu z ojcem wydawał się obrażony na rodzica i Burnett nie potrafił zrozumieć dlaczego. Jego częste obojętnie zdawało się zaskakiwać mężczyznę. W końcu jego syn nigdy się nie zachowywał w ten sposób i chociaż kapitan brał poprawkę na rodzinną sytuację, sądził, że wcześniejsze pragnienie ojcowskiego ciepła nie zmieni się w niechęć. Może jednak się pomylił i coś zdecydowanie zaczynało się psuć? Nie chciał za bardzo myśleć, czy była to wina teścia, który od początku małżeństwa Pameli i marynarza miał co do partnera córki obiekcje. Bradley mógł być zdolny do rzucenia dziwnych tekstów na temat Ephraima, ale kapitan miał nadzieję, że nie zaczął tego robić tak otwarcie przy dzieciach i podkopywać jego autorytetu. W końcu bez względu na wszystko Burnett szanował ojca żony i nie chciał wchodzić z nim w bezpodstawny konflikt. Kolejny zresztą...
Jace!
- Allie!
Znajomy dziecięcy głosik i wtórujący mu krzyk syna zaalarmował mężczyznę, że spotkanie właśnie się zaczynało, a jego umysł powinien być z powrotem przy tych przyziemnych sprawach, jakie właśnie miały miejsce. Zaraz też przybrał na twarz szczery uśmiech, gdy tuż przed nim zatrzymała się córka Larabel, witając się z nim serdecznie. - Witaj, Allison. Poznaj Liberty i Hotdoga- przywitał się, zniżając się do poziomu dziewczynki — równocześnie nieco rozluźnił smycz, na której trzymał psa, by zwierzę mogło dotknąć nosem i obwąchać dziewczynkę. - Nie bój się. Nic ci nie zrobi - zapewnił, by zaraz przenieść uwagę na dorosłą kobietę, która akurat do nich dotarła. - Cześć - rzucił, podnosząc na nią spojrzenie i dostrzegając, że Flemming wyglądała wyjątkowo dobrze. Ostatnio, gdy się widzieli, cierpiała na chorobę morską, dlatego dobrze było widzieć ją z zaróżowiałymi policzkami i lśniącymi oczami. Oczywiście, że przebijało się przez jej twarz zmęczenie, ale nie było ono niezdrowe. - To Liberty - powtórzył imię córki, całując ją lekko w policzek i pozwalając, by jej drobne nóżki opadły na ziemię. - Przywitaj się, kochanie - zachęcił dziewczynkę, która wpatrywała się w kobietę przed sobą dużymi, czekoladowymi oczami tak bardzo kontrastując swoją fizycznością z ojcem. Chociaż nie można było odmówić, że rysy twarzy oraz mimikę mieli identyczną. Betty jednak zamiast być otwartą, wczepiła się w ojcowską nogę, wyraźnie wstydząc się nieznajomej. - Dopiero przyszliśmy. - Ephraim wyłapał wzrok Lary. - I dzięki za propozycję spotkania. Jace szaleje za Allison, jak zresztą widać - dodał, odnajdując spojrzeniem dwójkę dzieci zajętych sobą. - Mam wrażenie, że znienawidziłby mnie do końca, gdyby nie ten jarmark z Allie.
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Święta z koalą i mikołajkowym surferem w tle to jedyne jakie znała. Ciepły uśmiech na twarzy przywoływały na twarz wspomnienia świątecznego grilla u dziadków, kiedy jeszcze była w wieku Allison. Dlatego nie tęskniła za białą, puchową kołderką przykrywającą ziemię, ani za zapachem żywej choinki. Dużo bardziej tęskniłaby za zapachem piekącej się bezy, którą z godnym podziwu uporem próbowała co roku zrobić. I co roku kończyło się to cukierniczą katastrofą i przywiezieniem ciasta od mamy.
Jasne, zdarzały się święta spędzone w wojskowej bazie, gdzie w stołówce, wspólnie z pozostałymi żołnierzami fałszowali do znanych utworów, aby jakoś umilić sobie ten czas. Łączyli się ze swoimi rodzicami, które często pojawiały się w miejscowych bazach aby chociaż w ten sposób, chociaż przez chwilę, być razem w trakcie świąt. To jeden z plusów odwieszenia munduru na wieszak - miała pewność, że ten czas spędzi z rodziną. Bo nawet jeżeli potrzebna była na komisariacie to ostatecznie wieczorem i tak docierała do domu, wypełnionego świąteczną atmosferą, gdzie miała swoją, własną choinkę, ozdoby w pocie czoła ułożone na fasadzie domu. Ozdoby, na które beztrosko wydawała pieniądze, nie obawiając się o rachunek za prąd na koniec miesiąca.
Kiedy w oddali ujrzała całą czwórkę, uśmiechnęła się pod nosem, a jednocześnie na dno jej świadomości ciężko niby kamień wrzucony do wody wpadła pewna myśl; jak to pozory potrafią mylić. Bo pozornie wyglądali na szczęśliwych, zupełnie nie dotkniętych rodzinną tragedią. Świadomość tego, że za uśmiechami kryją się rodzinne rozterki sprawiła, że nagle ta radość miała smak słodko-gorzki. Postanowiła jednak nie poświęcać temu zbyt dużo swojej uwagi, rozganiając przytłaczające myśli. Przecież dzisiaj chodziło oto, aby dać ponieść się świątecznej atmosferze, którą skutecznie wprowadzała muzyka oraz wszechobecny gwar.
Tak, zdecydowanie uwielbiała ten czas w roku.
Allie z zainteresowaniem spojrzała na Libbie. - Mamo! Zobacz, jaka śliczna! - powiedziała, podekscytowana, z szerokim uśmiechem rozświetlającym jej twarz. Ta energia i podekscytowanie, które malowało na jej policzkach zdrowe rumieńce sprawiało, że mogła odetchnąć z ulgą. Zdrowie małej ostatnio ją niepokoiło. Częste gorączki nieznanego pochodzenia, złe samopoczucie i ogólne osłabienie. Po kilku takich przypadkach, które tłumaczyła sobie grypą - przecież w szkole dzieciaki wiecznie się czymś zarażają - w końcu postanowiła udać się do specjalisty i obecnie rozpoczęły żmudny proces dociekania do źródła takich zdrowotnych anomalii u siedmiolatki. Allie na początku niepewnie podeszła do psa, ale kiedy kapitan zapewnił ją o bezpieczeństwie ze strony zwierzęcia, a Lara zachęciła ją skinięciem głowy, pogłaskała go delikatnie po głowie i pozwoliła się obwąchać, chichocząc cicho, bo przecież ten nos ją łaskotał! Po chwili jednak Jace i Allie zdawali się mieć swój własny świat, w który niekoniecznie wpisywali się dorośli, pies, czy dwuletnia siostra. Larabel natomiast rozczuliła się na widok zawstydzonej dziewczynki, która schowała swoje piękne, brązowe oczy, używając Ephraima jako tarczy. - Ojej, biedna się wstydzi - rzuciła jakby konspiracyjnie w stronę Burnetta, kiedy w końcu się wyprostowała i na chwilę dała dziewczynce spokój, niech oswoi się z obecnością nieznajomej, może wtedy troszeczkę bardziej się ośmieli. - Nie ma sprawy, Allie ostatnio chorowała i miała już dosyć spędzania czasu tylko i wyłącznie w moim towarzystwie - cieszyła się, że to wspólne wyjście miało wyjść im wszystkim na dobre. Zmarszczyła nieco brwi, na kolejne słowa Ephraima. Nienawiść, to dosyć mocne słowo, prawda? - Ech, dzieciaki, wszystko potrafią wyolbrzymić, ta nienawiść pewnie też by mu zaraz przeszła - zdawała sobie sprawę, że sytuacja nie jest najlepsza, ale zawsze wydawało jej się, że Jace uwielbiał ojca. Chłopiec często kiedy wpadał, opowiadał o ojcu i o tym co robili i co zrobią kiedy wróci. Prawdą jednak było, że przez wzgląd na problemy zdrowotne Allie (i może trochę napiętą sytuację między Ephraimem a Larą) nie miała okazji z nim dłużej porozmawiać. - Macie jakieś konkretne plany na świąteczne zakupy? My w tym roku musimy już rozejrzeć się za nową choinką - zagaiła. Obserwowała nadal bacznie pana kapitana - czy za słowami względem Jace'a znajdowało się coś więcej, jakiś niepokój względem syna? Czy to jedynie niegroźne wyolbrzymienie, mające podkreślić sympatię chłopca do córki Lary? Jak zwykle nie naciskała, dając mu możliwość ucieczki od tego tematu, ale i przestrzeń do zrzucenia z siebie ciężaru.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Joseph Burnett II był jak najbardziej człowiekiem niebanalnym. Mimo iż nie ukazywał za wiele uczuć względem swojego syna, Ephraim nigdy nie uważał, że czegoś mu brakowało. Posiadał wszak uwagę rodzica, który śledził jego ruchy, a także był dumny z obranej przez chłopca ścieżki kariery. I chociaż szkoła kadetów rozpoczęła się, gdy marynarz miał zaledwie czternaście lat, już wówczas cieszył się szerokim wachlarzem wspomnień z rodzinnych Świąt. Wyjątkowe przyjęcia, na których gromadziły się ważne osobistości świat marynarki i nie tylko. Prawdziwa choinka o wysokości dwóch pięter, liczne prezenty, którymi cieszyli się z kuzynostwem. Na takich też przyjęciach Ephraim wypatrywał najbardziej obecności swoich przyjaciół, a gdy nie mogli się pojawić, zawsze znajdowali sposób, aby jakoś się wówczas skomunikować. Mali sześciolatkowie sepleniący do słuchawki musieli być wyjątkowo pociesznym obrazkiem, ale zdecydowanie nie było to w ich przypadku niespotykane. Gabriel, Abraham i Ephraim zawsze byli częścią tego samego świata. Świata porządku i dyscypliny. Ale równocześnie silnego poczucia braterstwa. Dlatego, gdy dwójka z przyjaciół udała się do marynarki wojennej, a trzeci na studia medyczne nie utracili ze sobą kontaktu. Finalnie też zjednoczyli się na polu walki i — gdy tylko mogli — świętowali wspólnie. Jako dorosły Ephraim Święta Bożego Narodzenia często spędzał więc na brzegu przypadkowego państwa i dopiero poznanie Pameli, ugruntowanie go w Lorne Bay sprawiło, że starał się nie opuszczać tych istotnych dla rodziny dni. Szczególnie że wyjeżdżali poza granice Australii. Tam, gdzie nikt nie mógł ich znaleźć. Gdzie byli tylko oni. I śmiech dziecka, do którego miał wkrótce dołączyć kolejny, ciche kolędy puszczone w tle, chrapanie Hotdoga, obserwowanie zgrabnego zarysu ukochanego ciała w ślicznych kreacjach, przygotowywanie wigilijnych potraw... Już nie wyobrażał sobie, aby spędzać ten czas inaczej, jak właśnie poprzez cieszenie się zimnem w ich angielskiej posiadłości.
Ale ten rok miał być inny. Tak samo, jak rok go poprzedzający. I Ephraim zdecydowanie czuł się zagubiony w tym całym zamieszaniu. Jeśli Larabel się tylko przyjrzała, mogła bez problemu dostrzec dziwne onieśmielenie mężczyzny w starciu z harmidrem otaczającym jarmark świąteczny. A dzieci wcale w tym ojcu nie pomagały. Jonathan w sumie nawet nie patrzył na ojca, tylko wziął z jego ręki smycz Hotdoga i ruszył z psem kawałek dalej, aby pokazać go dokładnie Allison. Cóż. Właściwie to wielki dog ciągnął Jace’a, ale czworonóg dość pilnie zważał na swojego małego brata — co jakiś czas sprawdzał zresztą, czy jego właściciel znajdował się w okolicy. Ephraim w sumie nie bał się, gdy dzieci przebywały z psem — dobrze wyszkolony, przyzwyczajony do Jace’a i Libbie, odkąd tylko pojawił się w ich rodzinie jako szczeniak, był groźnym stróżem. Chociaż jeśli przychodziło do zabawy, pierwszy rzucał się, aby tylko pobiegać lub potarmosić się z człowiekiem na przeciąganie liny. Mając więc na oku psa oraz dwójkę starszaków, Burnett pozwolił sobie finalnie przenieść trochę uwagi na swoją towarzyszkę. - Nie daj się uwieść. W domu daje popalić - skomentował słowa Larabel na temat nieśmiałości Liberty. I chociaż mówił to z uśmiechem na ustach, oboje dorośli wiedzieli lepiej niż ktokolwiek, że nawet najcichsze z pociech potrafiły dopiec rodzicom.
Zaraz też pokręcił głową. - Dzieciaki coś sobie na pewno wybiorą. Prawda? - spytał, na koniec nieco modelując głos. Kierował je wszak do Libbie, którą ucałował w policzek. Co wywołało u dziewczynki zaraz atak głośnego rozbawienia, gdy szorstki od zarostu policzek rodzica spotkał się z gładziutką i mięciutką skórą. Szybko też oplotła szyję ojca, a Ephraim nie miał serca odstawić jej na ziemi, więc podniósł się z silnie w niego wczepioną małą małpeczką. Ruchem głowy zaprosił też Larę, aby dołączyła do ich korowodu i wszyscy ruszyli za Jacem, Allison oraz Hotdogiem, lawirując wśród straganów. - Nie nawykłem do australijskich świąt - wyznał, gdy podniósł przypadkową figurkę surferowego Mikołaja, by zaraz ją odłożyć z powrotem. - W mojej rodzinie zawsze obchodziliśmy je inaczej - skomentował w sumie bez powodu, ale z intencją wyjaśnienia Flemming przynajmniej w podstawowym znaczeniu swoją obiekcję. Wyłapał jednak zaraz damskie spojrzenie i uśmiechnął się ciepło. - Liczę więc na wsparcie.
I znów chwilę chodzili między stoiskami, kupili sobie po pierniku — dostali nawet Larabel i Ephraim — i gdy odeszli trochę od głównego zgiełku, by przez moment odpocząć, spojrzenie kapitana nie opuszczało biegającej z Jacem i Hotdogiem Allison. Liberty całkowicie odpłynęła w ojcowskich ramionach, smacznie śpiąc z rozmemłanym pierniczkiem w piąstce, chociaż normalnie na pewno chciałaby ganiać za bratem. To dało jednak kilka minut na spokojną wymianę zdań między dorosłymi. - Mówiłaś, że chorowała. Wszystko dobrze? - Nie musiał mówić, kogo miał na myśli. Nie musiał też patrzeć na Larę, a jednak gdy umilkł, odnalazł wzrokiem jej śniadą twarz.
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Czasem - jeszcze jako dziecko - zazdrościła Kevinowi śniegu, który otulał swoim puchem ziemię. Jednakże nie wyobrażała sobie świąt bez leniwego popołudnia spędzonego z mrożoną herbatą w dłoni i na kolanach dziadka, który nieśpiesznie snuł opowieść o swoim bohaterstwie; jedynie Lara wykazywała na tyle cierpliwości, aby dotrwać do końca historii, a oczy świeciły się jej niczym lampki na sztucznej choince, stojącej w rogu salonu. Złapała się na tym, że podczas rodzinnych świąt to ona siada w bujanym fotelu dziadka, z Allison na kolanach i dziećmi z rodziny zebranymi wokół niej, podobnie snując opowieści z odległych krain. I tylko Allie do końca, ze skupieniem w oczach czekała, aż zamilknie. W jej oczach widziała też Kristy, która w pewnym momencie stała się nieodłącznym elementem świąt Flemmingów - czasem pojawiała się w ich domu nawet jeżeli sama Larabel znajdowała się tysiące kilometrów stąd.
Nawet teraz, kiedy patrzyła jak Allie dziarskim krokiem prowadzi Jace'a i Hotdoga przez jarmark, widziała w jej zachowaniu swoją przyjaciółkę. Co - gdyby nie miała świadomości obecności Ephraima oraz małej Libbie - z pewnością wycisnęłoby z niej kilka łez wzruszenia. Zamiast tego skupiła się jednak na swoich towarzyszach. - Czasem trzeba, prawda? - odparła, pod koniec zwracając się do Liberty i zaczepnie puszczając w jej stronę oczko, chcąc troszeczkę ośmielić dziewczynkę względem swojej osoby. Larabel uwielbiała obecność dzieci, w ich spojrzeniu na świat było coś niesamowicie czystego. I chociaż samotne wychowywanie dzieci nie należało do najłatwiejszego scenariusza, to coraz częściej w głowie Lary pojawiała się myśl, że chciałaby - z uwagi na nieubłaganie płynący czas - doczekać się dziecka, które będzie jej od samego początku. To nie znaczyło, że kochała Allison mniej, dziewczynka była dla niej całym światem, ale Lara nigdy nie doświadczyła tego uczucia noszenia drugiego życia pod swoim sercem. Czy to dziwne, że w tą stronę biegły jej myśli? - Tak? A gdzie spędzaliście święta? - zagadnęła ze szczerym zainteresowaniem. Po czym uśmiechnęła się z równą pewnością co Allie, kiedy próbowała namówić mamę na różową, sztuczną choinkę. - W takim razie znalazłeś eksperta w dziedzinie australijskich świąt. Także koniecznie musisz zaopatrzyć się w grilla i nie ma świąt bez Pavlovej - odparła pewnie. Mógł na nią liczyć - i nie tylko w tak pozornie błahych sprawach jak australijskie tradycje. A chwilę później, gdy Lara stała w kolejce do kasy, aby zapłacić za ozdoby świąteczne, siedmiolatka wyrosła pod łokciem Ephraima jakby spod ziemi. - Psst, panie Burnett - konspiracyjne syknięcie szło w parze z delikatnym trąceniem łokcia. - Jakby mama proponowała swoją Pavlovą to pan się nie zgadza, co roku wychodzi nam breja i mamy ciasto od babci- rzuciła półszeptem, jakby zdradzała mu tajemnicę najwyższej wagi państwowej, a gdy tylko została przyłapana przez wzrok mamy, z miną największego niewiniątka wróciła do zabawy z Jace'm i Hotdogiem, których zapewne też zdążyła ostrzec przed zdolnościami cukierniczymi, a właściwie to ich brakiem Lary. Flemming jedynie posłała jej przerysowanie podejrzliwe spojrzenie, kiedy wróciła do Ephraima i dzieciaków. - Niech zgadnę, już zostałeś ostrzeżony? - zagadnęła lekko. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie w życiu nie upiecze idealnej bezy, ale to nie oznaczało, że miała odwiesić rękawice. Pieczenie - a raczej próby pieczenia tego ciasta - stało się ich małą tradycją. Dzisiaj wydawała się wyjątkowo spokojna - nawet kiedy musiała wyplątywać kawałki piernika z loków Allie i omal nie zaplątała się w smycz Hotdoga. W tym wszystkim czuła się naprawdę dobrze - jakby ten chaos sprawiał, że ona sama odczuwała spokój. Zmęczenie codziennością prawie całkowicie znikało pod szerokim uśmiechem i naturalnie zarumienionymi policzkami.
Z rozczuleniem zerknęła na słodko śpiącą Libbie, kiedy przedarli się przez jarmarkowy harmider i znaleźli kawałek wolnej przestrzeni dla siebie. Przez chwilę poczuła się całkowicie lekka, jakby widok zdrowo zarumienionej twarzy Allie, która w towarzystwie Jace'a oraz Hotdoga wymyślała coraz to różniejsze zabawy. Z tą lekkością przyszła myśl, że te święta będą z jakiegoś powodu inne, ale czy to oznaczało, że gorsze? Na tyle odpłynęła, że gdy zapytał ją o stan zdrowia córki, jej twarz nie stężała w poważnym wyrazie, co najwyżej wróciła z powrotem na ziemię. - Tak, już lepiej. Co prawda lekarz kazał na wszelki wypadek zrobić dodatkowe badania, ale wraca do sił i przestała już gorączkować - nie spodziewała się innych wieści niż te całkowicie dobre. Zerknęła raz jeszcze na Ephraima, a później na Liberty oraz pierniczka, którego ściskała w dłoni. - Zabrać jej to z rączki? - nie chciała wychodzić przed szereg, ale w pogotowiu miała już serwetki, niczym typowa mama w swojej torebce mając wszystko - od chusteczek, przez parę dodatkowych majtek po nożyczki.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
ODPOWIEDZ