asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Była zaniepokojona, ale ostatnią rzeczą, której by chciała, to pokazać po sobie to zdenerwowanie. Może było to z jej strony przesadą, może wyjątkowo, na przekór swojej własnej przesadnie zazwyczaj optymistycznej naturze, pozwalała sobie na zbyt wiele pesymistycznych myśli i czarnych wizji. Może wbrew szczerej wierze we wszystko, co najlepsze, najsłodsze i jednocześnie zazwyczaj najmniej prawdziwe, w głębi duszy była przede wszystkim tylko chłodną realistką, która nie potrafiła odciąć się od rzeczywistości, kiedy ta okazywała się zbyt brutalna jak na jej skromny gust.
Chciała dla Mari jak najlepiej. Gdyby to od niej zależało, dałaby jej gwiazdkę z nieba, całe dobro wszechświata i wszystko, czego tylko mogła potrzebować i chcieć, nawet jeśli nie byłoby jej ani trochę potrzebne. Uważała, że Chambers zasługuje na to, co najlepsze. I na pewno zasługiwała na to, żeby żyć długo i szczęśliwie… Żeby po prostu żyć…
Kayleigh nie była lekarzem, nie znała się na problemach sercowych innych niż te, które przeżywały bohaterki tak bardzo przez nią uwielbianych komedii romantycznych, ale nie musiała być specjalistą, aby podejrzewać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że słabe serce nie sprzyja procesowi tak trudnemu dla organizmu kobiety jak ciążą i szczególnie jak poród.
Nie chciała wybiegać myślami za bardzo do przodu, nastawiać się na cokolwiek z góry czy ulegać czarnowidzeniu, to nie było w jej stylu. Niepokoiła się, ale w tamtej chwili najbardziej istotne było to, że Mari potrzebowała wsparcia, ramienia, na którym mogła się oprzeć, zaufanej osoby obok i Kay chciała być dla niej właśnie tą osobą. Wiedziała, że powinny pojechać do lekarza. Nasikanie na patyk z apteki to jedno, ale tylko lekarz mógł stwierdzić, jak faktycznie przedstawiała się sytuacja. Namówienie Chambers na wyprawę do ginekologa do Port Douglas kosztowało Kayleigh sporo zaangażowania i cierpliwości, ale był to jeden z momentów, w których faktycznie dała z siebie wszystko, nie zamierzając odpuszczać.
Dlatego teraz ona i Mari siedziały razem w poczekalni w małej klinice, oczekując na kolejkę Chambers, nie zamieniając między sobą zbyt wielu słów aż w końcu Mari została wezwana do gabinetu lekarskiego.
- Wszystko będzie dobrze – zapewniła Kayleigh i posłała w stronę Mari uśmiech (jak miała nadzieję, pokrzepiający). - Będę tu czekać. Jakbyś mnie potrzebowała, wołaj głośno, momentalnie przybiegnę! – i chociaż zazwyczaj daleko jej było do wcielania się w rolę odważnego rycerza na białym rumaku, w tym przypadku faktycznie gotowa byłaby wparować do gabinetu lekarza, gdyby tylko Mari dała jakikolwiek znak, że potrzebuje obecności przyjaciółki obok siebie. W pewnych sytuacjach nie było dla niej rzeczy niemożliwych. Problem polegał na tym, że nie było tych sytuacji wiele…

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
35.

Faktycznie namówienie Marienne do wizyty u ginekologa nie należało do łatwych zadań. O ile przez swoją chorobę, jej fobia nieco zmalała, to jednak teraz, gdy miała pojechać do całkiem obcego lekarza, w całkiem obcym miejscu i to jeszcze za plecami Jonathana, trzęsła się jak małe dziecko. Na pewno opowiedziała Kay o wszystkim, nawet nie tylko o zrobionym przy jej siostrze i Benjaminie teście, ale też o tym, że Wainwright się jej oświadczyła, a ona... ona oczywiście przyjęła te oświadczyny, pełna miłości i szczęścia, aż nie dotarło do niej, że równocześnie okłamuje swojego narzeczonego i co ważniejsze... w temacie, którego ten na pewno nie przyjąłby lekko. Słowem, czuła, że znalazła się w wybitnie niełatwym położeniu i przerastało ją to, jak wszystko zaczęło się komplikować. Wmawiała sobie, że nie ma co niepotrzebnie niepokoić Jony, że najpierw musi mieć pewność, ale jednocześnie... dlaczego tej pewności musieli jej udzielić w gabinecie ginekologicznym, a nie na przykład w cukierni. Chociaż nie ma się czym chwalić, Chambers sprzed poznania Jony nie chodziła na badania, nie odwiedzała przychodni i żyła na bakier ze służbą medyczną, posiłkując się wiedzą starszych kobiet z jej wioski, bo przecież one niejedno widziały i wiedziały. Teraz natomiast Kay zabrała ją do miejsca, które niby ładnie urządzone, ale jednak budziło w Mari najzwyklejszy w świecie strach. Nawet nie potrafiła wstydzić się tego, z jakiej strony prezentuje się przed przyjaciółką. Na pewno kilka razy próbowała ją namówić do powrotu do domu i po prostu kupieniu większej ilości testów ciążowych, ale ostatecznie i tak trafiła do poczekalni, mając wrażenie, że zegar na ścianie wylicza czas do jej zagłady. Zdecydowanie sekundy mogłyby płynąć wolniej, bo nim się zorientowała, nagle została poproszona do gabinetu.
- Nie chcę tam wchodzić sama - jęknęła, jak małe dziecko na pierwszym szczepieniu. To znaczy ona była w gorszym położeniu, bo dzieci siedziały cały czas na kolanach rodzica, a ona nie miała co na to liczyć. Nie mniej jednak gdzieś z tyłu głowy miała prośbę do przyjaciółki, aby ta poszła z nią, jednak czuła, że wówczas zmusiłaby ją do czegoś, co pewnie byłoby dla Fitzgerald dość krępujące. Musiała się z tym zmierzyć, zacisnąć dłoń w pięść i pójść do gabinetu. Ociągała się jednak niesamowicie i kiedy była już w środku, ewidentnie miła pani doktor wychodziła z siebie, by o nią zadbać. Trochę to trwało, bo Mari stawała okoniem do każdego polecenia lekarskiego i kiedy w końcu wyszła z powrotem na korytarz, a Kay znalazła się przy niej, z pytaniem wymalowanym na twarzy... Marienne nie wiedziała co ma robić. W jednej chwili po prostu wpadła w ramiona przyjaciółki.
- On mnie zabije - rzuciła żałośnie. Niby dramatyzowała, ale tego, jak się bała, nie dało się opisać. Cała się trzęsła i pani doktor kilka razy pytała, czy na pewno jego w stanie już wstać i wyjść i czy nie jest tutaj sama. Mari odpowiadała machinalnie, chciała już znaleźć się przy Kay, której teraz uczepiła się z całych sił. - Jezu, ja mu przecież nie mogę tego powiedzieć - panikowała dalej, oddychając przez to szybciej. Niby nie powiedziała wprost, jaki był wynik badania, ale jednak.. dało się to wszystko wywnioskować z jej słów. Próbowała nad sobą zapanować, ale zwyczajnie nie mogła. Dopiero co Wainwright się jej oświadczył, a teraz co? Miała wyskoczyć z dzieckiem? Nie była to najlepszy prezent pod choinkę, miała tego pełną świadomość, a przy tym
jak zwykle lekceważąco, wcale nie łączyła tego ze swoim stanem zdrowia. Po prostu wiedziała, że Jona nie myślał o dzieciach.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie dziwiła się Mari ani trochę i w ogóle jej nie oceniała. Lekarze byli faktycznie przerażający, okej. To znaczy większość najprawdopodobniej była miłymi ludźmi (przynajmniej ci, których Kayleigh miała okazję poznać personalnie sprawiali wrażenie sympatycznych i generalnie… ludzkich), ale byli w stanie dotrzeć do wiedzy, która miała moc wywrócenia czyjegoś życia do góry nogami. Człowiek wchodził do lekarza jako zupełnie zdrowy, mający perspektywy, marzenia, plany na przyszłość… A wychodził albo totalnie zdołowany albo równie zdrowy jak przedtem, tylko znacznie bardziej zestresowany po całej serii badań, które mogły wykazać cokolwiek. Nie, Kayleigh też nie przepadała za wizytami u lekarzy, ale… W tym konkretnym przypadku było to konieczne i mimo swojej ugodowej natury, nie zamierzała odpuścić i przestawać suszyć Mari głowy, dopóki faktycznie nie odwiedzą ginekologa, od tego zwyczajnie zależało zbyt wiele.
- Nie mogę wejść z tobą – powiedziała, przybierając szczerze smutną minę. Chciałaby ją wspierać, jasne, ale w tym konkretnym przypadku bycie tuż obok i trzymanie Mari za rączkę niekoniecznie było opcją. - No bo wiesz… Myślę, że to by było niezręczne dla nas obojga – stwierdziła równie szczerze. Lubiła myśleć, że nie jest wcale pruderyjna, ale jednak trochę była i chociaż w tym przypadku chodziło o zupełnie naturalne, ludzkie sprawy, to… No, jednak zazwyczaj nie widuje się przyjaciółek w podobnych sytuacjach, prawda? A przynajmniej dla Kay nie była to codzienność. - Ale to bardzo dobra lekarka i na dodatek bardzo miła, nie masz się czego bać, wszystko będzie w porządku, na sto procent. A ja tu będę, dobrze? Nigdzie się nie ruszę, obiecuję. I wspieram cię stąd mocno. Te drzwi nie powstrzymują fali mojego wsparcia! – wyrzucała z siebie te zapewnienia dość szybko, ale to wcale nie ujmowało im szczerości. Bo kiedy tylko Mari zniknie za tymi drzwiami, tak naprawdę otworzy się cały ocean możliwości. Albo wszystko będzie po staremu albo… Albo trzeba będzie się zmierzyć z konsekwencjami i Kay nie wyobrażała sobie, że mogłaby zostawić z tym Chambers samą, bez swojej przyjaciółki gotowej pomóc jej w każdej chwili.
Czekała pod gabinetem, obracając w palcach telefon i potrząsając nerwowo kolanem. Poderwała się od razu, kiedy drzwi się otworzyły, a Mari wyszła… i nagle wylądowała na niej. Kay objęła przyjaciółkę i nawet nie wiedząc, co się stało, pogłaskała ją uspokajająco po plecach. - Wszystko się ułoży – powiedziała z pełnym przekonaniem, może trochę machinalnie, ale mimo wszystko nie wątpiąc w to zapewnienie. I dopiero potem dotarło do niej, jaką wiadomość Mari usłyszała od pani doktor. Serce na moment w niej zamarło, poczuła, jakby do jej żołądka spadła ciężka lodowa grudka. Przez chwilę nic nie mówiła, ale po chwili zdała sobie sprawę, że musiała. Była tu dla Mari, nie mogła panikować. Tylko spokój mógł je ocalić.. - Nie panikuj, będzie dobrze, nie zabije cię, na pewno nie – no, Jona niekoniecznie. Ale dziecko…
Nie, zdecydowanie nie chciała o tym myśleć.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Całkowicie nie myślała o tym, czy towarzystwo Kayleigh podczas badania byłoby dla niej krępujące, bo stres odbierał wszelki rozsądek, jakiego generalnie Mari często brakowało. Była przerażona, wizytą u obcego lekarza samą w sobie, jak i możliwą diagnozą, którą póki co potwierdzały jedynie testy ze sklepu.
- Dobrze - było to pewnie wybitnie ograniczoną wypowiedzią, jak na Mari, ale tylko tyle zdołała powiedzieć do przyjaciółki, nim zniknęła w gabinecie, a kiedy z powrotem z niego wyszła... nic nie było już takie samo. Nigdy nie była beksą, nie odnajdywała we łzach ukojenia, a raczej nie lubiła przed samą sobą przyznawać, że potrzebuje czegoś takiego, ale tym razem... miała wrażenie, że najchętniej by się gdzieś schowała i popłakała, jak dziecko. Tylko, że jednocześnie czuła tyle emocji, że oczy jeszcze nie dopchały się w kolejce do bodźców rozsyłanych przez jej przysadkę mózgową. W praktyce neurologicznej nie działa to tak kompletnie, ale Mari nie zna się na neurologii, więc mogła tak to sobie tłumaczyć.
Oparła cały swój ciężar na Kay i naprawdę chciała uwierzyć w to, co powiedziała, cześć niej nawet w zasadzie wierzyła, bo dlaczego miałoby się nie ułożyć, była w końcu zagorzałą optymistką, ale... ale znała też Jonathana. Pierścionek na jej palcu ciążył teraz bardziej, niż mogłaby przypuszczać, a poczucie winy zaczęło ją przepełniać, bo nagle zdała sobie sprawę, że nie miała prawa przyjmować oświadczyn. Była kłamczuchą, oszustką i w czasie, w którym powinni cieszyć się swoim szczęściem, ona nosiła taką tajemnicę... Aż jej oddech stał się nierówny i jeszcze nie czuła się na siłach, by odsuwać się od Kayleigh.
- Może nie zabije, ale będzie wściekły... - przyznała bez zawahania, bo nie wątpiła w to, że Jona nie przyjmie takiej wiadomości z radością. - On wcale nie chce mieć dzieci, lekarka pytała czy biorę jakieś leki, bo wielu w ciąży nie należy... kurwa, ja żrę leki, jak tic taci przez te pieprzone serce, nie mam pojęcia co mam robić - wyrzuciła z siebie nieco zbyt nerwowo, ale emocje naprawdę w niej wzbierały. Była rozbita, nie rozumiała, jak znalazła się w tej sytuacji, a co najgorsza, nie wiedziała, jak mogłaby z niej wybrnąć. - Nawet nie wiem, jak miałabym mu o tym powiedzieć... - parsknęła śmiechem. Nie takim wesołym, raczej bliższym jakiegoś załamania historycznego. Przynajmniej na moment puściła przyjaciółkę, aby na nią spojrzeć. Sama kompletnie nie myślała o tym, jak kiepskie było połączenie jej choroby z ciążą, w dodatku jak skończona idiotka nie wspomniała ginekolog o tym, że potrzebuje przeszczepu, bo chociaż to głupie, bała się, że wówczas Jonathan jakimś magicznym sposobem dowie się o tym, że tutaj była. Czuła się trochę, jak zaszczute zwierzę, a przy tym w połączeniu z jej wybitnym talentem do podejmowania durnych decyzji, nie mogła liczyć na to, że nagle wszystko samo się ułoży.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Starała się robić dobrą minę do złej gry – było to dla niej coś oczywistego. Przecież po to właśnie tutaj była, prawda? Żeby wspierać i stanowić oparcie dla Mari, która ewidentnie tego potrzebowała. Tylko że w rzeczywistości sytuacja nie należała do najlżejszych też dla samej Kayleigh. Tu nie chodziło tylko i wyłącznie o to, czy na świecie może potencjalnie pojawić się małe Mari-ątko, wywołując wokół siebie chaos, zamieszanie i wywracając do góry nogami świat Chambers i Jony. W tym przypadku stawka była znacznie wyższa. Chodziło o zdrowie i życie samej Mari. Nawet jeśli na co dzień, w rozmowach, jakie regularnie przeprowadzały, sprawiała zupełnie inne wrażenie, Kay nie potrafiła ignorować tego, jak poważne były problemy zdrowotne jej przyjaciółki. A jakby tego było mało, obejrzała wystarczającą ilość odcinków Grey’s Anatomy i Doktora House’a, żeby wiedzieć, jak bardzo problematyczny jest poród dla kobiety z obciążonym sercem i że w większości przypadków w najlepszym wypadku przeżywa albo dziecko albo matka…
Nie chciała o tym myśleć. Odpychała od siebie usilnie to czarnowidztwo, ale mimo romantycznej natury posiadała w sobie też pierwiastek realistki i świadomość tego, jak brutalna była rzeczywistość, czaiła się z tyłu jej głowy i nigdzie się nie wybierała. Dlatego informacja o tym, że jednak tak, uderzyła w nią z siłą czołgu pancernego. Na szczęście jej poczucie lojalności wobec Mari było na tyle duże, aby utrzymać ją na nogach i skierować uwagę na uczucia przyjaciółki a nie swoje własne.
- Powiedziałaś jej to? – zapytała rzeczowo. Trzymanie się faktów potraktowała jako koło ratunkowe. Im mocniej chwytała się rzeczywistości i konkretów, tym mniejsze było prawdopodobieństwo, że sama wpadnie w wir paniki – a tego nikt nie chciał ani tym bardziej nie potrzebował. Nie w tym momencie. Musiała się trzymać, dla Mari. Sama spojrzała na nią z powagą, zaskakującą jak na nią i przez chwilę zastanawiała się, czy powinna powiedzieć to, co chodziło jej po głowie już od dłuższego czasu na wypadek tego, co właśnie stało się rzeczywistością. - Posłuchaj, może warto by było, żebyś rozważyła… - urwała. Wiedziała, z jak konserwatywnych stron pochodziła Mari. Nigdy przyjaciółki nie oceniała przez pryzmat otoczenia, w jakim się wychowała, ale też nigdy tak naprawdę nie rozmawiały na tematy trudne i kontrowersyjne – jak choćby zakończenie problematycznej ciąży, zanim ta zdążyła się na dobre rozkręcić. - No wiesz… - i wszystko wskazywało na to, że nadal nie wiedziała, jak o tym rozmawiać. Nie znała przecież poglądów Mari w takich kwestiach, a nie chciałaby się z nią posprzeczać w tak niefortunnej chwili jak ta…

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Problemem Marienne było to, że ona od zawsze ignorowała własną chorobę i nawet teraz, gdy w piersi miała sztuczną zastawkę i niby była świadoma potrzeby przeszczepu, przez większość dnia starała się udawać w pełni zdrową kobietę. Po pierwsze tak było jej zwyczajnie łatwiej, po drugie takie rozczulanie się nad sobą nigdy nie było w jej stylu, a po trzecie, nie chciała, by ludzie oceniali ją przez pryzmat choroby. Może nieco dziecinnie i łatwowiernie, ale jednak liczyła, że ma światu więcej do zaoferowania, niż jedynie ckliwą historię o swoich rekordach medycznych. Wierzyła też w to, że sam świat powinien dać jej więcej, niż litość i pełne smutku spojrzenia. Lubiła się cieszyć, lubiła żyć na sto procent, ale teraz, w tej konkretnej chwili, nawet ona czuła, że takie podejście może stać się nieosiągalne.
Nigdy nie chciała mieć dzieci... to znaczy kiedyś, w przyszłości, jasne. To nie tak, że widziała siebie jako bezdzietną kobietę, wiedziała, że nastąpi moment, gdy pomyśli o potomstwie, ale może w najlepszym razie za jakieś pięć lat, gdy nacieszy się trochę życiem w wielkim mieście, może nieco bardziej ogarnie. W tej konkretnej chwili nie widziała w sobie materiału na matkę roku, nawet jeśli dzieci całkiem lubiła. Nawet ona mogła racjonalnie ocenić, że byłaby w stanie wyjść z dzieckiem na miasto i wrócić bez niego, bo coś kolorowego odwróciłoby jej uwagę. Takim była człowiekiem... nieszczególnie odpowiedzialnym, a mimo to... wtulała się teraz w Kayleigh ze strachu, ale nie ze strachu o siebie, co o to potencjalne dziecko w jej ciele. Jej dziecko. Jej i Jonathana. Mężczyzny, który się jej oświadczył i którego bardzo kochała, więc wszystko powinno pójść dobrze, a jednak wiedziała, że ta ciąża będzie ciosem, w każdym tego słowa znaczeniu.
- Wspomniałam... powiedziała, że najlepiej skonsultować to z lekarzem - wymamrotała, ledwo składając to zdanie, bo jej myśli zdawały się krążyć w innych rejonach jej świadomości. - Tylko, że mój na pewno nie przyjmie tego dobrze - dodała, jakby to nie było jasne samo w sobie. Cała się już trzęsła, jakby zaraz miała się co najmniej rozsypać i wiedziała, że gdyby Kay tutaj z nią nie było, nie dałaby rady. Ba! Nawet nie podeszłaby do tego badania, tkwiąc w domysłach... jeśli wcześniej mogła liczyć na to, że problemu nie było, to teraz... teraz wiedziała, że musi powiedzieć Jonie, tylko, że przy tym tak się tego obawiało. W tym wszystkim pytanie Kayleigh zabrzmiało dla niej, jak wypowiedziane w innym języku.
- Co? - nie zrozumiała z początku, nie chciała rozumieć. Dziwne, że nie chciała, bo wciąż jakiś głos krzyczał w niej, że nie prosiła się o macierzyństwo, ale... - Nie wiem co robić - przyznała się otwarcie do tej słabości, pewna tego, że wyglądała teraz bladziej, niż kiedykolwiek wcześniej. - To dziecko Jony... i moje, ja... ja może zwariowałam, ale... to nasze dziecko, powinniśmy się cieszyć - wypaplała jakieś szczątkowe myśli, które akurat najgłośniej wybrzmiały w jej głowie. - Możemy już stąd pójść? Mam wrażenie, że ludzie się na nas gapią - przyznała, bo trudno jej się oddychało tym sterylnym powietrzem, charakterystycznym dla takich miejsc. - Kurwa - jęknęła jeszcze, ku niezadowolonemu spojrzeniu jakiejś starszej pani, którym teraz Mari kompletnie się nie przejmowała. W zasadzie to chciała powiedzieć, że musi się napić, ale wtedy przypomniała sobie, z jak wielu powodów nie może się napić, więc pozostało jej to jedno przekleństwo, którym mogła dać upust frustracji.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie uważała, żeby choroba Mari ją identyfikowała. To przecież wcale tak nie działało. Mari identyfikowała jej pogodna, słoneczna natura, otwartość i pozytywne nastawienie – a przynajmniej w taki sposób odbierała ja Kayleigh. Nie miała przy tym wątpliwości, że jej przyjaciółce dałoby się przypisać znacznie więcej pozytywnych cech i talentów. Choroba była tylko niedogodnością, kłodą rzuconą pod nogi i czymś, z czym trzeba się było mierzyć, ale nie sprawiała nagle, że Mari z Mari Chambers, uroczego rudzielca, stawała się nagle Mari Chambers, tą chorą dziewczyną. Z drugiej strony jednak nie dało się tak po prostu zignorować, że ciało Mari posiadało pewne ograniczenia wynikające ze stanu jej serca. Mogły ten temat omijać, nie rozmawiać o nim wprost, zachowywać się na co dzień jak gdyby nigdy nic i szukać normalności na każdym swoim kroku – ale nie mogły tym zmienić rzeczywistości. To nie było lekkie samo w sobie, a teraz dodatkowo się pokomplikowało…
Głaskała przyjaciółkę cierpliwie po plecach, licząc na to, że tym głupim gestem przynajmniej trochę podniesie ją na duchu i doda jej sił. Bo niby co innego mogłaby w tej sytuacji zrobić? Nie miała cudownych mocy uzdrawiania świata (niestety) i tym bardziej nie mogła za Mari podjąć jakiejkolwiek decyzji. A najgorsze było to, że po jej głowie uparcie kręciło się rozwiązanie, którego nie miała czelności proponować przyjaciółce wprost. Nie należało do najbardziej eleganckich, ale… W tym przypadku… Przy takim zagrożeniu, z jakim związana była ciąża Mari…
Ugryzła się w język. Skinęła głową. - Chodźmy – potwierdziła i jeszcze jakiś czas gryzła się w język, zanim w końcu ostatecznie się nie poddała. - Kocham cię jak własną siostrę, ale myślę, że powinnaś mu powiedzieć. Bo wiesz, że to nie będzie łatwe dla ciebie. Ja… Przepraszam, Mari, ale Jona najlepiej zna wszystkie ryzyka i… No wiesz… - ona sama nie wiedziała, co rzekomo miałaby wiedzieć Mari w tej sytuacji. Ale nie wątpiła, że wszelkie decyzje powinni w tej sytuacji podjąć wspólnie. Może była naiwna, ale uważała, że tak właśnie będzie słusznie.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
W zasadzie mogła się tego spodziewać. Tego, że zbyt długo leciała na szczęściu, które w końcu musiało się wyczerpać. Mogła to przewidzieć, ale nigdy nie należała do rozsądnych osób, wybiegających myślami w przód. Nie myślała o ryzyku, nigdy tak naprawdę, chociaż to głupie, nie sądziła, że przydarzy im się wpadka, bo też Jonathan był tym, który wszystko miał pod kontrolą. Zawsze. Z wyjątkiem tego jednego dnia, kiedy szczęście ich porwało i żadne nie myślało o konsekwencjach. Nie chciała by ktokolwiek czuł się za to winny, bo nie o to tu chodziło, ale była przerażona. Przede wszystkim tego, że jej bajka mogłaby się zamienić w koszmar. Już teraz jej choroba dostarczała im dramatu, ale przynajmniej względnie zawsze byli po tej samej stronie. Ciąża natomiast mogła mocno przearanżować ten układ.
Wyszła razem z Kay, chcąc jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz, nawet jeśli serce miało spiec jej skórkę, wolała teraz wszystko od zapachu, jaki zawsze towarzyszył kliniką. Poza tym miała ochotę zwymiotować, ale walczyła z tym odruchem, bo i tak czuła, że jej przyjaciółka nie ma się z nią najłatwiej.
- Masz rację, nie mogę przed nim tego ukryć, ale... - coś zdusiło jej głos i potrzebowała kilku chwil, by na nowo wypełnić płuca świeżym powietrzem. - Dopiero co się oświadczył, boję się znów niszczyć to, co mamy - przyznała zgodnie z prawdą i szczerze mówiąc, ani przez moment sama nie brała pod uwagę aborcji. Było to życzeniowym myśleniem, ale taka była prawda. Bo w chwili, w której okazało się, że jest w ciąży, jakaś cząstka niej uznała, że ona sama jest mamą. Nie było w niej momentu przejściowego, w którym byłaby przestrzeń na jakieś plany B. Po prostu stała się mamą i gdy myślała o Jonathanie, myślała o ojcu ich dziecka. Głupie, zaskakująco szybkie, ale faktyczne spostrzeżenie. - Potrzebuję to sobie ułożyć... dzień, może dwa... powiem mu, ale muszę pomyśleć jak zrobić to najlepiej - myślała na głos, jednocześnie dzieląc się swoimi planami z Kay, bo chyba potrzebowała, aby ktoś z nią w tym siedział. Jednocześnie jednak czuła się z tego powodu winna. - Wybacz, że wciągnęłam ciebie w to wszystko... jakaś masakra, co? - próbowała parsknąć śmiechem, przywołać na twarz tą typową dla siebie lekkość i beztroskę, ale chyba jednak nie szło jej to tak dobrze, jakby sobie tego życzyła.

kayleigh fitzgerald
asystentka krawcowej / współwłaścicielka zakładu — Dream Sewing Supplies
26 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
To nie była łatwa sytuacja. I chociaż bardzo chciałaby dodać Mari otuchy i wesprzeć jakimś dobrym słowem, które mogłoby dać jej więcej nadziei na przyszłość… Nie chciałaby rzucać słów na wiatr. Była optymistką, nie bala się tego przyznać. Wieczną, niereformowalną, wręcz niepoprawną do granic możliwości. W swoim optymizmie nie była jednak skrajnie naiwna. Wiedziała, że dobre intencje, pobożne życzenia i wielkie marzenia nie są w stanie zaginać praw, jakimi rządził się wszechświat. Nawet najszczersze pragnienia nie mogły zmienić praw fizyki i biologii, to zwyczajnie tak nie działało. I dlatego Kayleigh z czystym sumieniem nie mogłaby zapewnić Mari, że wszystko będzie w stu procentach dobrze i bezproblemowo, bo… Nie miało takie być. Niezależnie od wszystkiego, sytuacja była trudna i niecodzienna, a Kay nie mogła składać obietnic bez pokrycia. Nie czułaby się z tym dobrze, niezależnie od sytuacji i intencji. Tym, co mogła jednak Mari zapewnić, było wsparcie. Bezgraniczne, bezwarunkowe i w pełni oddane. Co by się nie działo, chciała dla niej jak najlepiej. I mogła tylko żałować, że nie mogła jej obiecać pięknej bajki, w której wszystko na sto procent dobrze się skończy…
- Mari… - zaczęła powoli. - Na tym etapie… Nie sądzę, żebyś mogła cokolwiek zniszczyć, a chyba inne sprawy są priorytetowe – stwierdziła zaskakująco racjonalnie jak na siebie. Przecież na co dzień wcale nie była królową tych zupełnie racjonalnych rozwiązań. Bywała raczej tą emocjonalną, która dawała się ponieść chwili i często zapominała o tym, że dokonywane przez nią wybory mogą w przyszłości przynieść jakiekolwiek konsekwencje. Poza tym zazwyczaj przede wszystkim zwracała uwagę na to, jak może zostać odebrana i czy przypadkiem nie nadepnie komuś na odcisk jakimś niefortunnym sformułowaniem, które mogłoby zabrzmieć nie do końca tak, jak by sobie tego życzyła. W tym przypadku była nadzwyczaj konkretna. Może dlatego, że był znacznie bardziej poważny niż jakakolwiek sytuacja, z jaką miała do tej pory do czynienia?
- Mhm – skinęła głową, zgadzając się z jej propozycją. Nie zamierzała jej poganiać, nie była od tego. - Ale pamiętaj, że to też jego decyzja, dobrze? – podsunęła jeszcze. Znalazła dłon Mari i uścisnęła ją swoja, chcąc tym samym dodać jej otuchy. Była tutaj, obok, na tym właśnie polegała przyjaźń, a ona uważała się za przyjaciółkę Chambers, co by się nie działo. Chciała dla niej jak najlepiej i zamierzała zrobić wszystko, co w jej mocy, aby jej pomóc. Jakoś. Jeszcze nie do końca wiedziała tylko jak, ale najwidoczniej ona też potrzebowała paru dni, aby przemyśleć tych kilka kluczowych kwestii…
Owszem, to była masakra, nie potrafiłaby temu zaprzeczyć. Ale to przecież nic. Przecież dopóki było życie, była nadzieja, nie? - Poradzimy sobie – zapewniła, skinęła głową i posłała w stronę Mari lekki uśmiech. Mówiła szczerze. Musiały sobie w końcu jakoś poradzić.

koniec.
Mari Chambers
ODPOWIEDZ