Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
003.
Lewa, prawa, lewa, prawa…
Harry przebierał z nogi na nogę, stojąc w miejskim autobusie, oparty o chłodne okno, przez które rozpościerała się wyjątkowo osobliwa panorama Lorne Bay. W każdy inny dzień pewnie by ją docenił. Westchnąłby, przyglądając się jasnym promienią słońca, odbijającym się w tafli oceanu. A potem uśmiechnąłby się na widok drzew i klucza ptaków na niebie pędzących w jednym stadzie niczym zżyta rodzina. Doceniłby przyrodę, pogodę i świeże powietrze, jednak nie dziś. Ponieważ tego dnia miał o wiele większe zagwozdki niż ilość ptaków w przestworzach.
Musisz do mnie wpaść, to sam zobaczysz, powiedział Zig, kiedy siedzieli na kamienistej plaży, ciskając nieumiejętnie kaczki do wody. Mieszkam w Pearl Lagune, napiszę ci dokładny adres na Whatsappie, ale na pewno trafisz bez problemu, dodał już po chwili, a Harry tak bardzo przekonany był, że była to czysta zagrywka. Taka z grzeczności. W końcu tak się mówi ludziom czasami, prawda? Musimy się kiedyś zgadać. Trzeba się spotkać. Napisze do ciebie i się umówimy na tą zaległą kawę, ale nikt nigdy nie pisał. Tak się po prostu mówiło. A jednak nie w tym przypadku.
Bo Zig mówił bardzo poważnie i ku wielkiemu (serio, wielkiemu!) zdziwieniu Harrego, faktycznie napisał do niego już następnego dnia z zaproszeniem na chatę, oczywiście pod warunkiem, że obaj nie dostaną kozy (bo tak się chyba mówi na detention? send help) za wagarowanie. I takowej nie dostali. Nie wiedzieć jakim cudem, dyrektor wspomniał tym wybrykiem swoje młodzieńcze lata i wszystko skończyło się jedynie na przymusowym wypracowaniu na jakiś durny temat o miłości, a chłopcy umówili się na wspólne jego odrobienie. I chociaż Parker dobrze wiedział, że jedzie się tam głównie uczyć, tak w jego ciele panowała czysta ekscytacja na samo wspólne spędzanie czasu.
Lewa, prawa, lewa, prawa…
Wysiadł z autobusu, maszerując w kierunku Pearl Lagune. Miło było w końcu mieć kogoś, z kim mógłby dzielić nawet najprostsze chwile. Poprzedniego dnia wysłał Zigowi mema znalezionego na Instagramie. Całe dwadzieścia minut i czterdzieści kółek pośrodku pokoju minęło, zanim odważył się nacisnąć przycisk wyślij. A kiedy w końcu mu się udało, jakże wielka radość oplotła kiedy ciało, kiedy Lipinski odpisał płaczącymi ze śmiechu emoji. Wiedział, że to nic, że to kompletna głupota, jednak dla niego było czymś naprawdę wyjątkowym.
Lewa, prawa, lewa, prawa…
Nim się obejrzał, stał już pod domem kumpla. Zapukał jedną ręką, w drugiej wciąż podtrzymując pasek z plecaka, w którym (oczywiście) przytaszczył masę książek i przydatnych materiałów, a także paczkę żelek, ale to już szczegół!
Gdy usłyszał kroki, wyprostował się do pionu, spinając nieco w sobie. Zig mieszkał w najbogatszej okolicy Lorne i kłamstwem byłoby stwierdzić, że nie zrobiło to na Harrym żadnego wrażenia. Ba, czuł się jak w jakimś filmie o Kardaszianach. I tak w sumie nawet tematycznie wyszło, bo drzwi otworzyła mu jakaś kobieta. Influencerką to ona nie była, za to rudzielec i tak musiał pozostać soba i zrobić z siebie debila.
Dzi-dzień dobry — ukłonił się, prawie przyklejając głowę do podłogi. — Czy zastałem Ziga? — uniósł delikatnie spojrzenie do góry, przyglądając się nieco lepiej kobiecie i dopiero po chwili ogarnął, że ma przed sobą zapewne nikogo innego jak ich gosposię, o której wspominał kolega. Tuż za nią wyłaniał się sam podmiot poszukiwań we własnej osobie. — Yyyh… Cześć! — wstał do pionu, spalając czerwieńszego buraka niż własne włosy, nerwowo drapiąc się po czubku głowy. Jacie, ale fopa!

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
06.


Chyba nie trzeba wspominać, jak bardzo Zig wyczekiwał kolejnego spotkania z rudowłosym przyjacielem, prawda? Albo trzeba, bo czekał na tę chwilę z najprawdziwszą niecierpliwością! Od rana sprzątał swój pokój, a właściwie od momentu, kiedy wymienił z Harrym kilka wiadomości tekstowych. Obiecał, że odezwie się i poda mu adres, pod który Parker miał po prostu trafić, co chyba nie mogło być aż tak trudne. Przynajmniej tak zdawało się Lipinskiemu, który nie tylko napisał numer domu, ale nawet szczegółowo opisał mu budynek, więc bardziej wytłumaczyć się tego nie dało.
Pukanie do drzwi sprawiło, ż chłopak pawie spadł z krzesła, bo oczekiwanie postanowił umilić sobie graniem w Simsy. Stworzył w nich postać na swoje podobieństwo, a na współlokatora wybrał sobie sympatycznego rudzielca, który bardzo dziwnym trafem przypominał Harry'ego. Nawet okulary miał identyczne, ale przecież to tylko zwykły zbieg okoliczności, prawda?
W popłochu wyłączył grę, nie zapominając o zapisie, po czym zbiegł po schodach. Drzwi zdążyła już otworzyć gosposia, dlatego Zig uprzejmie jej za to podziękował, a na widok Parkera rozpromienił się do granic możliwości.
- Cześć! - zawołał wesoło i uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Super, że jesteś! Śmiało, wchodź - przesunął się, aby wpuścić kolegę do środka. - Tutaj możesz zostawić rzeczy - wskazał na hall, w którym leżało różnego rodzaju obuwie, a na wieszakach wsiały kurtki i płaszcze. Większość należała do jego mamy, ale pośród nich znalazły się również pomięte bluzy Ziga, niedbale zawieszone za kaptur. - Napijesz się czegoś? Mam soki owocowe, mrożoną herbatę, lemoniadę... - zaczął wyliczać pośpiesznie i pewnie gdyby byli trochę starsi, zaproponowałby Harry'emu piwo albo wino, ale w ich wieku alkohol nie był wskazany. Zresztą Lipinski nawet nie lubił ich smaku. Raz ojczym nalał mu trochę czerwonego wina do kolacji, które było ohydne i chłopiec nie wiedział czy zawsze tak smakowało, czy może to jednak w zależności od rodzaju trunku.
Kiedy gość zdecydował się na napój, od razu skierowali się na piętro, a dokładniej do pokoju Zigmunda. Lśniło w nim jak nigdy, ale rudzielec wcale nie musiał o tym wiedzieć.
- Witaj w mojej komnacie - rozłożył ręce, prezentując mu sypialnię. Pomieszczenie nie było duże, ale pomysłowo urządzone, o czym świadczyła antresola z materacem, dzięki której w pokoju automatycznie robiło się znacznie więcej miejsca. - Mama i ojczym są w pracy, ale Dolores przygotowuje obiad. Mam nadzieję, że umierasz z głodu. Będą tortellini ricottą i szpinakiem w sosie śmietanowym? Zjesz? - upewnił się i usiadł na kanapie, tym samym zachęcając Parkera, żeby do niego dołączył. Zaplanował dla nich mnóstwo rozrywek, w tym granie w planszówki, gry wideo i wspólne przeglądanie komiksów. Szczerze liczył tylko na to, że nie zanudzi kolegę swoją osobą.

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Dom Ziga był ogromny. W środku wydawał się jeszcze większy niż na zewnątrz. Trochę jak ten magiczny namiot z Harry’ego, który z zewnątrz tak nie pozorny, w środku krył prawdziwe królestwo. I tak trochę czuł się w tym wszystkim Parker: jakby nagle przeniósł się w wyimaginowany świat powieść fantasy, a zza okna już lada moment będzie można ujrzeć wielkiego smoka, lecącego na otwartych skrzydłach nad panoramą Lorne Bay. I gdyby nie głos kolegi, pewnie dalej błądziłby gdzieś w obłokach.
Hm? — potrząsnął głową, sprawiając ze rudy loczek osunął się z czoła i przysłonił jego prawe oko — Lemoniada będzie super, dziękuje — odpowiedział nieco speszony, czując, jak na policzkach już maluje się czerwona barwa. Harry’emu naprawdę nie wiele trzeba było, by się zawstydzić i spalić buraka. Nie był przyzwyczajony do relacji społecznych, a tym bardziej tego, że ludzie w jego wieku byli dla niego mili tak po prostu, bez żadnego powodu. Miał jedna przeczucie, że jeśli Zig pozostanie w jego życiu na troszkę dłużej, będzie się musiał do tego przyzwyczaić.
Grzecznie poczłapał za przyjacielem do jego sypialni. Patrząc na wielkość domu, spodziewał się na prawdę co najmniej osobnej komnaty z kilkoma mniejszymi pomieszczeniami, natomiast zastał bardzo klimatyczny pokój, nowocześnie urządzony, w którym sam Harry musiał przyznać - panował kosmiczny porządek. Miał wrażenie, jakby przeprowadzić tu test białej rękawiczki, nawet najlepsza gosposia nie byłaby w stanie znaleźć w nim żadnej skazy.
Wow, ale tu super! — wypalił z podziwu, typowo dla pierwszej wizyty, rozlegając się dookoła i przyglądając się każdej ścianie z osobna. — Ale masz tutaj dużo nagród — podszedł do niewielkiej półki, na której widniały liczne medale za bieganie i dyplomy z olimpiad z biologi. Harry też miał kilka na swoim koncie, jednak te jego ograniczały się jedynie do tych za naukę, nigdy za żadne zawody czy aktywności fizyczne. Odwrócił się na pięcie i po chwili w końcu znalazł się przy kanapie, na której zasiadał już Zig. Rzucił plecak pod nogi, po czym rozsiadł się w miarę wygodnie, opierając plecy o chyba najbardziej wygodną poduszkę na świecie. Zachował to jednak dla siebie. Nie chciał wyjść na totalnego świra, a co dopiero takiego, który nawet na porządnej poduszce nigdy nie siedział.
Pewnie, że zjem. Może tego po mnie nie widać, ale zazwyczaj wciągam jedzenie jak odkurzacz! Serio! — uśmiechnął się uroczo, czując, jak ślina zbiera mu się w ustach na samą myśl o jedzeniu. — A najbardziej lubię jabłecznik mojej mamy. Jest naprawdę najlepszy! Musisz kiedyś spróbować, koniecznie — dodał z przekonaniem. Podobała mu się ta perspektywa robienia niewielkich planów na przyszłość i ewentualnych pretekstów do kolejnego spotkania. Bo chociaż miał szczerą nadzieję, że Lipinski jeszcze nie ma go dość, tak z własnego doświadczenia wiedział, że nigdy nic nie wiadomo i zawsze dobrze jest mieć jakiś niewielki pretekst w rękawie. Nawet gdyby musiało to być przekupienie go ciastem z jabłkami.
To co, robimy pierwsze to zadanie na angielski? — zapytał lekko zestresowany sekundową ciszą, schylając się momentalnie do plecaczka, w którym przyniósł ze sobą masę książek. — Mam jak coś zeszyty z notatkami, wydrukowałem też z internetu przewodniczki po wypracowaniach i wypatrzyłam też jakieś przykłady, co pisali ludzie na ten tamte i na jakie lektury się powoływali… — mówił jak najęty, delikatnie spięty, nerwowo grzebiąc między zeszytami.

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
Nigdy nie uważał, żeby dom ojczyma był ogromny. W sumie to zabawne, że nigdy nie nazywał tego domem swoim, mimo że jego matka od siedmiu lat była żoną właściciela willi. Czy to przez to, że ojczym zachowywał się wobec nich tak nie w porządku? Bardzo możliwe. I dlatego ani dom nie był Ziga, ani ojczym nie pełnił roli ojca. Zresztą jego prawdziwy ojciec też nijak miał się do tej funkcji, bo wcale nie był lepszy od obecnego męża mamy. Ba, był nawet dwa razy gorszy, co w żaden sposób nie usprawiedliwiało ojczyma, który awanturował się przy pierwszej lepszej okazji.
Kiedy już znaleźli się w pokoju, nalał z przytaszczonego z kuchni dzbanka lemoniadę do dwóch szklanek i z uśmiechem wręczył jedną Harry'emu. Rzeczywiście po chłopcu nie była widać, że potrafił dużo zjeść, był chudszy od Ziga, ale ten doskonale znał własne możliwości i (jak każda moja postać) uwielbiał jeść. Poza tym dużo biegał, więc nie groziło mu przybranie na wadze. Wiedział jednak, że gdyby osiadł na laurach, to z pewnością na jego brzuchu pojawiłoby się kilka dodatkowych kilogramów. A Parker? Najwyraźniej musiał mieć genialną przemianę materii skoro pochłaniał wszystko jak odkurzacz, stronił od sportu i nie tył. Takiemu to normalnie trzeba tylko zazdrościć!
- Tak, to mój regał chwały - zaśmiał się, ale rzeczywiście nagrody z biegania i różnych olimpiad trzymał w jednym, wyznaczonym do tego miejscu. Ale to samo tyczyło się komiksów, gier planszowych czy płyt CD - każda z tych rzeczy miała własny kąt, co pozwalało Zigowi utrzymać jakąś namiastkę porządku. - Ale narobiłeś mi smaka tym jabłecznikiem. Nie możesz tak robić, Harry. Normalnie już teraz zjadłbym pół placka i to całkiem sam! - Lipinski mógł przysiąc, że po pokoju rozniósł się zapach pieczonych jabłek. Miał nadzieję, że w najbliższym czasie Harry poczęstuje go ciastem swojej mamy. Jeśli nie chciał, to nawet nie musiał zapraszać go do swojego domu, po prostu wystarczyło, że przyniesie pojemnik z wypiekiem do szkoły i razem zjedzą po kawałku jabłecznika na którejś przerwie.
Poprawił się na kanapie, podciągnął nogi i skrzyżował je w takiej pozycji, żeby móc swobodnie przyglądać się rudowłosemu koledze, bo ten zaczął skrupulatnie wygrzebywać z plecaka zeszyty pełne notatek.
- Zróbmy najpierw angielski - zgodził się, gwałtownie potakując głową, aż normalnie ta jego kręcona czupryna zabawnie zabansowała mu czubku łepetyny. - A potem matmę i chemię - zaproponował i sięgnął po swoje notatki, które już wcześniej przygotował na parapecie. - Jak szybko skończymy, to będziemy mogli w coś zagrać. Albo poczytać komiksy na role. Robiłeś tak kiedyś? - zapytał, po czym otworzył zeszyt na stronie gdzie miał opisany reportaż Marlo Morgan, w którym kobieta opisywała swoje podróże z Aborygenami.

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Regał chwały Ziga wyglądał nadwyraz imponująco. I to nie tylko dlatego, że było na nim kolosalna ilość nagród, ale to, że były one tak od siebie różnorodne, za naukę, za bieganie, za inne sporty. Harry nie sądził nigdy, że istnieją na świecie ludzie, który potrafili ogarniać obie z tych dziedzin. Zawsze był przekonany, że jeśli ktoś jest dobry w piłę, to z matmy raczej kuleje i na odwrót. Jak widać jednak Lipinski stanowił ekskluzywny wyjątek od reguły, a to tylko sprawiło, że Parker był nim zafascynowany jeszcze bardziej. Tak, też był w szoku, że było to w ogóle jeszcze możliwe.
Przepraszam! — roześmiał się głośno na żale przyjaciela dotyczące braku ciasta. Nie miał najmniejszego pojęcia, że na samo wspomnienie ukochanego jabłecznika matki obaj zrobią się aż tak głodni. — Wiesz, jeśli masz jabłka, moglibyśmy sami go zrobić. Wcale nie jest jakiś bardzo trudny do przygotowania — skwitował nieśmiało, spuszczając wzrok gdzieś na panele pokojowe. Harry miał tendencje do wstydu wywołanego własną opinią. Niekiedy mówił coś bez przemyślenia, a zaraz potem tego żałował, mimo że nie było w tym za grosz nic złego. Szczególnie, że co jak co, ale kuchcikiem nie był wcale najgorszym. Zdarzało mu się upiec ciasto czy w niedzielny poranek przygotować mamie i babci pyszne śniadanie w postaci jajek sadzonych, podsmażanych kiełbasek z boczkiem, fasoli, pieczarek i chleba tostowego, a innymi mówiąc: true English Breakfast, po którym szło naprawdę palce lizać. I chociaż nie chwalił się tym dookoła, tak jego dłonie nie jedną drewnią łychę w dłoni już przymały (Chyba żeby mówić o takich ludzkich, to niestety trzymał jak narazie tylko swoją xd).
Angielski niech będzie — skinął głową, dając znać, że oczywiście zgadza się z kumplem, po czym rozłożył wszystkie odpowiednie materiały między nimi na kanapie tak, by oboje mieli do nich łatwy dostęp. — W sumie śmiesznie, co? Że cała nasza kara za te epickie wagary i aferę ze sprawdzianem skończyła się jedynie kilkoma godzinami w kozie i tym wypracowaniem. Jak mam być szczery, to bałem się, że dostaniemy mocny szlaban, ban na kanapki ze sklepiku, albo co gorsza, że wyrzucą nas ze szkoły czy coś — poruszył się nieco, gestykulując energicznie do tego stopnia, że musiał poprawić swoje okrąglaste okularki. Mimo, że ta cała sytuacja miała miejsce już dobre dwa tygodnie temu, Harry żył tym wydarzeniem jakby zakończyło się co najmniej wczoraj. Bywały wieczory, że kładł się plackiem na łóżku, spoglądał w oświetlony od samochodów i latarni sufit i wspominał te przemiłe chwile spędzone z Zigiem. Chwile, które mimo swojej normalności dla niego były czymś zupełnie nowym i wyjątkowym. — Dobra, too.. — zszedł na ziemie, potrząsając delikatnie głową i łapiąc za zeszyt, by przeczytać głośno temat ich wypracowania. — Czy warto kochać, jeśli miłość może być źródłem cierpienia? — skłamałby, gdyby stwierdził, że temat mu siedział. Miłość była dla niego nieco skrzywdzonym tematem przez historię własnych rodziców a o samym uczuciu również nie rozmawiał na co dzień nawet z najbliższymi. Zdecydowanie wolałby dostać jakiś temat o rozwoju człowieka, historii czy sztuki. Westchnął głośno, opierając głowę o kanapę i spoglądając gdzieś w eter dla większego komfortu.
To co, warto kochać? — spytał pierwszy siląc się na lekką obojętność, tylko po to, by nie pokazać po sobie, jak bardzo zestresowany jest zadaniem takiego pytania. Tylko właściwie to czemu?

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
- Przestań mnie za wszystko przepraszać! - zaśmiał się, bo mimo wszystko zachowanie Harry'ego wydało mu się nie tylko niewinne, ale również zabawne. - Nie możesz mnie tak przepraszać. To nie twoja wina, że ten jabłecznik brzmi aż tak apetycznie - pokręcił głową z udawanym niedowierzaniem, próbując w ten sposób dać rudzielcowi do zrozumienia, że był kompletnie niepoważny. Takie zachowanie miało swój urok, ale Zig nie chciał, żeby chłopiec aż tak stresował się w jego obecności. Mógł wspominać o czym tylko chciał - o jabłeczniku, pizzy, kanapkach z bekonem, słoiku czekolady i nie było w tym ani trochę jego winy, że na samą myśl o jedzeniu Lipinskiemu ciekła ślinka.
Nie mógł się z nim nie zgodzić, bo ich ostatni wyczyn w postaci wagarów i absurdalnego zachowania wobec nauczycieli zasługiwało na o wiele większą karę. Zig wcale nie był dumny ze swojego zachowania, jednak wiedział, że postąpił tak dla dobra ich obu. No i nie mógł zostawić Harry'ego na pastwę losu, gdy ten tak heroicznie wstawił się za nim, ciskając w psorkę piórnikiem.
- Byłem pewien, że na zawieszą na co najmniej dwa tygodnie - przyznał szczerze i chyba na ich korzyść podziałało wyłącznie to, że mieli naprawdę dobre stopnie, a wcześniej żadna podobna sytuacja nie miała miejsca. - Wtedy to dopiero miałbym przerąbane. Ojczym chyba nie dałby mi żyć - mruknął nieco pochmurnie. Nigdy nie rozmawiał z nikim na temat swoich relacji z mężem matki, bo po prostu nie wyglądało to zbyt kolorowo, ale Zig nie lubił się użalać. Było jak było, a mama powtarzała mu, że powinni być wdzięczni za to, co mężczyzna dla nich robił. Mieli gdzie mieszkać, a jemu osobiście niczego nie brakowało. Ba, dzięki wysokim kieszonkowym mógł pozwolić sobie na kupno komiksów, książek i gier, choć to nigdy w żaden sposób nie wynagrodziło tego, jak ojczym traktował mamę. - Ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło, co nie? - szybko wyszczerzył się do Parkera i zerknął mu przez ramię, żeby lepiej widzieć czytany przez niego tekst. Zig był wzrokowcem, więc lepiej rozumiał zadanie jak miał samodzielną możliwość zlepienia literek w poszczególne wyrazy i całe zdania.
Temat nie należał do najłatwiejszych. Nie był łatwy przede wszystkim dlatego, że Lipinski nie wiedział zbyt wiele o miłości. Poznał miłość matczyną, ale za wzór innych miłości miał wyłącznie przykłady ze związków swojej matki. Czy to, w jaki sposób ją traktowali, można było nazwać miłością? Niekoniecznie.
- Jak trafi się na odpowiednią osobę, to chyba warto - skinął głową, chcąc umocnić wypowiedziane słowa. - Prawdziwa miłość musi być naprawdę piękna i uskrzydlająca. Nawet, jeśli jest trudna, ale kierują nią właściwie zamiary, to człowiek jest wtedy skory do wszelkich poświęceń. I może wtedy wyjść z tego coś dobrego - uśmiechnął się lekko, ale szczerze. Chyba żaden z nich nie wiedział, jak ugryźć te wypracowanie. Mieli po szesnaście lat, a to bardzo niewiele, żeby orientować się w uczuciach. Jakby nie patrzeć, musieli wziąć się w garść i połączyć siły. - Co myślisz? - zerknął niepewnie na Harry'ego, jakby chciał się upewnić czy chłopak chociaż po części zgadza się z jego słowami. No bo kto wie, może mieli zupełnie inne poglądy i inaczej patrzyli na pojęcie miłości?

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Problem w tym, że Harry już tak miał. Przepraszał na lewo i prawo, mając wrażenie, że jeśli zaraz tego nie zrobi, cały świat legnie w gruzach, a ostatki ludzi, którzy jeszcze z nim rozmawiali, rozejdą się w mgnieniu oka. Tak po prostu. Tak o. Tyle że wszystko wskazywało na to, że Zig nie wybierał się absolutnie nigdzie. I chociaż połączyła ich krótka rozmowa, ciepłe spojrzenia i nieco wzajemnego wsparcia, co dla niejednej osoby mogłoby wydawać się niczym szczególnym, w ich przypadku było dość… wyjątkowe. A przynajmniej tak czuł Harry. Czuł się wyjątkowy. Nie w taki bogaty sposób, że ktoś mu usługuje i może manipulować ludźmi, nie. Bardziej było to pewnego rodzaju przeczucie. Przeczucie, że przy Lipinskim mógł w końcu być sobą. Nie umiał tego wyjaśnić ani opisać. Po prostu było fajnie. Cieszyła go jego obecność.
No pewnie, że tak! Moja matka, gdyby się dowiedziała, pewnie wysłałaby mnie na jakiś obóz dla łobuzów — skwitował wręcz przekonany o swoim losie w razie interwencji dyrektora. Całe szczęście wszystko dobrze się skończyło, a oni zostali odesłani do domu jedynie z (wyjątkowo głupim) wypracowaniem do napisania.
Jak trafi się na odpowiednią osobę, to chyba warto
Podniósł wzrok na przyjaciela z zaciekawieniem, w międzyczasie poprawiając opadłe na czoło okulary. Nie wiedzieć czemu przyjemnie było usłyszeń spojrzenie Ziga na temat miłości. Jakby już od jakiegoś czasu chciał o to zapytać, sam nie mając o miłości absolutnie żadnego pojęcia. W końcu to nie tak, że doświadczył jej chociaż w rodzinnym gronie. Ojciec zostawił matkę w najgorszym możliwym momencie, w dodatku przyznając się do wieloletniego romansu z piętnaście lat młodszą kobietą. Gdzie w tym wszystkim miłość? Gdzie jakiekolwiek oddanie drugiej osobie, zrozumienie i uczucie? Gdzie dojrzałe rozwiązywanie problemów i ten pierwiastek warto pomimo cierpienia przy takich doświadczeniach? Matka trwała pogrążona w depresji dobre kilka lat, praktycznie całe wczesno-nastoletnie życie Parkera, sprawiając, że dorastanie wcale nie było miłym przeżyciem. W końcu jak można mówić o sześciu, kiedy twoja mama wypłakuje suche łzy, podczas gdy ojciec bawi dzieci innej kobiety?
Co myślisz?
Hmm? — wstrząsnął głową, powracając na ziemie i podnosząc wzrok na ciemne oczy przyjaciela, wyczekujące odpowiedzi. — Ja, ten no… — odchrząknął, niezręcznie poprawiając się na kanapie. W jego ciele rozpoczęła się dziwna panika, jakby chciał zgodzić się z kumplem, ale w tym samym czasie tłamsił kompletnie inne myśli. Zrobiło mu się ciepło. Na pomoc jednak przyszło wyczekujące, lecz ciepłe spojrzenie Lipinskiego, które o dziwo zadziałało wyjątkowo kojąco. — W sumie to nie wiem — wzruszył ramionami, podnosząc nogi na kanapę i podwijając kolana. — W książkach miłość jest najpiękniejszym i najsilniejszym uczuciem, które gdy tylko szczere, potrafi przejść wszystkie przeciwności losu i zawsze zwycięża, będąc w stu procentach warta poświęcenia, ale… literatura to tylko literatura. Fikcja. Fantazja. Zlepek słówek. Bo na przykład u mnie w domu nigdy nie było miłości. Tata odszedł bardzo dawno temu do innej kobiety i zostawił mamę samą z dwójką dzieci, bez pieniędzy i pracy. Takie zachowanie to nie jest objaw miłości. To zwykłe cierpienie, które kompletnie nie było warte zachodu — mówił (o dziwo) spokojnie, sam nie wiedząc dlaczego dzielił się z Zigiem tak osobistymi odczuciami i co więcej, czuł się przy tym tak swobodnie. Po prostu gdzieś w środku wiedział, że nie będzie oceniany ani wyśmiany. I przez chwilkę naprawdę czuł się z tym bardzo dobrze. A potem standardowa panika uderzyła znienacka, sprawiając, że rudzielec zerwał się do przodu po szklankę soku i sączył go pośpiesznie aż do wyzerowania szklanki.

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
Nie znal nikogo, kto przepraszałby tak często i to kompletnie za nic. Miał jednak szczerą nadzieję, że z czasem Harry przestanie tak się zachowywać, przynajmniej wobec niego. Czy to oznaczało, ze planował utrzymywać z nim kontakt? No oczywiście, że tak! Zig cieszył się tą relacją, bo pomimo że posiadł wielu kumpli, nigdy nie miał takiego prawdziwego przyjaciela. Bardzo chciałby, żeby to właśnie Harry okazał się tym przyjacielem.
- Istnieje w ogóle taki? - zaśmiał się głośno na wzmiankę obozach dla łobuzów. Jakoś nie wyobrażał sobie Parkera na jednym z nich. Co miałby niby tam robić? Pompki na rzęsach, żeby się zahartować i zmężnieć? Przysiady na uszach, co skutecznie raz na zawsze wybiłoby mu z głowy rzucanie piórnikiem w nauczycieli?
Słuchał, w jaki sposób rudowłosy chłopiec wypowiada się o miłości i wszystko wskazywało na to, że mieli nieco podobne doświadczenia, a raczej ich brak, bo żaden z nich nie wyniósł miłości z rodzinnego domu. Dlatego skąd mieliby cokolwiek wiedzieć o miłości, mając szesnaście lat i nie doświadczając jej nawet patrząc na bliskie osoby, które przecież powinny się kochać.
Wyczuł jego zdenerwowanie, dlatego wyciągnął rękę i umieścił ją na ramieniu Harry'ego w geście wsparcia. Rozumiał go chyba bardziej niż mogło się wydawać. Ale chłopak, mimo początkowej nerwówki, mówił spokojnie. a głos miał opanowany.
- Ojciec nigdy nie traktował zbyt dobrze mojej mamy - powiedział, żeby Parker mógł pojąć, o co dokładnie mu chodziło. Słowo tata nigdy nie chciało przejść Zigowi przez gardło. - Nie był dla niej dobry i często podnosił na nią rękę. Mnie nigdy nie uderzył, ale ją potrafił tłuc codziennie. To nie mogła być miłość, nie traktuje się w taki sposób najbliższej sercu osoby - westchnął z nieco przygaszoną miną, jedocześnie rysując w otwartym zeszycie jakieś krzywe szlaczki. - Po jego śmierci mieliśmy spokój tylko przez chwilę. Ale potem mama poznała George'a, który na początku był wielkoduszny i wspaniałomyślny, a później... Szkoda gadać - Lipinski machnął ręką. W tym wypadku tej relacji również nie mógł określić miłością. Ojczym wcale nie był lepszy od ojca. Może bywał mnie agresywny, ale wydźwięk był ten sam. - Może niektórzy nie powinni się wiązać. Może tym sposobem sprawiliby innym mniej cierpienia. Niektórzy po prostu się do tego nie nadają - wzruszył ramionami, jakoś dziwnie przytłoczony zadaniem domowym. Nagle stracił cały zapał, ale nie mógł przecież tak zostawić nieodrobionych lekcji, dlatego nie pozostawało nic innego, jak zebrać się w sobie i odpowiedzieć na pytanie z angielskiego.
Zastukał długopisem w zeszyt i i ponownie spojrzał na rudowłosego kolegę.
- Czyli jakie wnioski? Jeśli miłość jest źródłem cierpienia, to warto kochać czy lepiej dać sobie spokój? - współpraca szła im nieźle, ale mieli mały problem z rozwiązaniem, choć w kwestii odpowiedzi mieli podobne zdanie.

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Harry wyjątkowo rzadko dzielił się swoimi uczuciami oraz przemyśleniami. I chociaż mogłoby się wydawać, że było to związane z czystym brakiem dobrych ludzi wokół niego, tak nawet kiedy z przypadku jacyś się pojawiali, on pozostawał zamknięty. Zamknięty na mówienie otwarcie o emocjach a przede wszystkim o doświadczeniach, jakie spotkały go w życiu. Nie sądził, by ktoś mógłby w ogóle zrozumieć i nie osądzać. Nawet jego własny brat, który był najlepszym przyjacielem Harry’ego, nie wiedział, jak ten się czuł. Nie rozumiał, jak bardzo to całe gówno zniszczyło tak małego człowieczka, jakim był rudzielec w tamtych czasach. Gdy tata zostawił ich na dobre, a matka popadła w depresje Andrew miał już swoje studia, miał kochającą dziewczynę, nawet nie mieszkał już w domu. Nie doświadczał na co dzień tego okropnego bólu, jaki przelewała na niego ukochana rodzicielka. Zawsze powtarzał “spoko młody, to minie”, a kiedy Harry krzywił się na jego słowa, ten zwykł dodawać ”takie życie, nic nie poradzisz”. No i właśnie tanie nastawienie przejął również nad swoje egzystowanie, takie życie, nic nie poradzisz, co w dużej mierze tłumaczyło, dlaczego nawet nie raczył reagować na te wszystkie prześladowania w jego stronę i wypracował czysty mechanizm ignorowania. Uniósł delikatnie wzrok, gdy dłoń Zgia spoczęła na chudym ramieniu.
Przy Zigu było inaczej. Chciał dać się poznać. Chciał powiedzieć, co myśli. Nie bał się nadmiernego oceniania, wyśmiania czy późniejszych plotek. Przy nim znalazł pewnego rodzaju spokój, który bardzo szybko rozwinął się w (wyjątkową dziwną) potrzebę przebywania w jego towarzystwie. A przecież nie znali się za dobrze. Nie znali, a jednak Parker wyraził, co myślał (chyba pierwszy raz od wieków) i za żadne skarby nie spodziewał się, że Lipinski może podzielić się z nim czymś równie mocnym i tak bardzo personalnym.
Patrzył na niego z pełnym współczucie spojrzeniem, wodząc wzrokiem po zestresowanej twarzy przyjaciela. Zdecydowanie nie był gotowy przyjąć na siebie tak mocnego ciężaru. A jednak po chwili, przeliczając własne umiejętności, mimowolnie zdjął rękę chłopaka z własnego ramienia i ujął ją we własne dłonie, zaciskając mocno.
Jesteś bardzo dzielny, wiesz? — wypowiedział spokojnie, wwiercając szczere spojrzenie w ciemne ślepia Ziga. Nie chciał go dołować. Sam nienawidził tych wszystkich osób, które kiedy stanie się coś złego, skupiają się tylko na kondolencjach i współczuciu. Tak mi przykro. Masakra. Biedaczek. To jak dowiercanie gwoździa do trumny. Na nic to komu. Dlatego Harry postanowił skupić się na tej drugiej stronie medalu. Na tej, której na co dzień nikt nie zauważa przy natłoku zdarzeń. — To wszystko na pewno nie było i nie jest dla ciebie łatwe. A jednak jesteś tutaj i radzisz sobie z tym wszystkim. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak ciężko musiało ci być i jak dużo odwagi musiałeś w sobie mieć. To naprawdę wielkie, Zig. Twoja mama jest szczęściarą, że cię ma — dodał z głębi serca, wciąż mocno trzymając w uścisku jego dłoń, kompletnie nie zwracając uwagi na dziwne ciepło, wędrujące wzdłuż jego kręgosłupa. To wszystko, cała nagle poważna, mało rozrywkowa, na pozór niezręczna sytuacja wydawała się w tym samym czasie tak dziwnie normalna i właściwa. Szczera. Na swój sposób wyjątkowa. Chociaż ‘wyjątkowe’ dla szesnastolatków również miało swoje interpretacje, jak i również krótkotrwałość, bo już po chwili powrócili do tematu wypracowania, a uścisk Harry’ego zwolnił się na tyle, by Zig mógł swobodnie wyciągnąć dłoń i przenieść ją na kartkę papieru.
Nie wiem. Powiedziałbym chyba, że może warto o taką prawdziwą, z głębi serca, jednak często jest ona mylona z chwilowym zauroczeniem lub złudną miłością, wtedy trzeba odpuścić. Miłość nie powinna być destrukcyjna. Powinna uskrzydlać. Więc jeśli jest źródłem cierpienia… myślę, że nie warto — podsumował swoje stanowisko, odwracając się do książek, by przytoczyć ewentualne przykłady — Moglibyśmy powołać się na Romeo i Julię, w końcu ta ich miłość, mimo że piękna, sprawiła, że przypłacili za nią życiem. Czy na przykład Tristan i Izolda... — zmarszczył czoło, przeglądając listę lektur. — Albo może Werter i Lotta? Troche tego jest… — prychnął żałośnie pod nosem, uświadamiając sobie to jakich tragedii może doprowadzić źle ukierowane uczucie, mając nadzieje, że jego samego nigdy to nie spotka.

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
On również nieczęsto mówił o swoich uczuciach i o tym, co siedziało mu w głowie. Przede wszystkim dlatego, że nie miał komu o tym wszystkim opowiedzieć. Nie miał bliskiego przyjaciela, któremu zapragnąłby się zwierzać i którego prosiłby o radę, a zwykli koledzy ze szkoły... Nie zrozumieliby. Jeszcze Zig stałby się kolejnym powodem do żartów i potem wiecznie słuchałby przytyków w swoim kierunku na temat patologicznej relacji swojej matki, która tkwiła w związku ze swoim oprawcą. Nie potrzebował tego. Ale przy Harrym mówienie o tym nie było aż tak trudne. Właściwie Zigowi nieco ulżyło, że w końcu mógł coś z siebie wydusić, bez zbędnego wdawania się w szczegóły. Czuł się przy nim dobrze. Bezpiecznie. I czuł, że to właśnie Harry mógłby być przyjacielem, przy którym nie bałby się mówić o tym, co działo się w jego domu i jakie niespokojne myśli rodziły się w jego głowie. I chciał być dla niego dokładnie taką samą osobą. Żeby Parker chciał mówić o swoich obawach, bez wcześniejszego nagabywania.
- Dziękuję - odparł w odpowiedzi, ale było to inne dziękuję niż każde poprzednie, jakie kiedykolwiek wyleciało z ust Ziga. Przede wszystkim było szczere. Prawdziwe. Nie było to dziękuję na odczepkę, byle tylko to z siebie wyrzucić i mieć z głowy. W tym wypadku naprawdę był wdzięczny za te słowa otuchy, bo nikt nigdy nie uznał go za dzielnego, a sama mama nigdy nie zachowywała się tak, jakby cieszyła się z posiadania takiego syna. Właściwie czasem nie wyglądała na zbyt zadowoloną z posiadania nastoletniego syna, który nienagannie radził sobie w tym prawie dorosłym życiu. - Ty też super sobie radzisz. Dorastanie w niepełnej rodzinie wcale nie jest łatwe - i nie chodziło tutaj o wychowanie się bez ojca, bo najważniejsze, żeby rodzic był szczęśliwy przy boku kogoś, kto go uszczęśliwiał. Bo każdy zasługiwał na prawdziwe szczęście. I może właśnie na miłość, o której Zig tak niewiele wiedział.
Nie przeszkadzało mu, że Harry ściskał jego dłoń. Wręcz przeciwnie, to było... Miłe. Po prostu miłe. I dodawało otuchy, a Lipinski jej potrzebował, chociaż wcześniej w ogóle nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Nie warto - zgodził się z kolegą, mocniej zaciskając palce na długopisie, kiedy rudowłosy chłopiec zabrał swoją rękę. - To świetny pomysł! Możemy też się odnieść do książek spoza kanonu lektur. Na przykład do Szukając Alaski - uśmiechnął się z zadowoleniem, że tam gładko im poszło. Teraz wystarczyło wszystko skrupulatnie zanotować. Oczywiście każdy własnymi słowami, żeby później nauczycielka nie oskarżyła ich o ściąganie. Ostatnio trochę nabroili, więc lepiej było na razie nie podpadać.
Zig przymierzył się do pisania, ale przypadkiem trącił łokciem kubek z napojem, który postawił na szafce i cała zawartość wylała się na rozłożone na podłodze podręczniki.
- O nie! - jęknął żałośnie. - Kurczę! - zerwał się z kanapy i zaczął ratować zeszyty, bo wśród nich były też te należące do Parkera. - Nie nie nie, tylko nie to! - miał nadzieję, że przynajmniej własność kolegi nie ucierpi jakoś nadzwyczaj, ale na razie czarno to wszystko widział.

Harry J. Parker
ambitny krab
-
Uczeń — się uczy
16 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Szło im wyjątkowo gładko. Harry zazwyczaj bywał dobry w zadaniach domowych oraz wypracowaniach, jednak kiedy w grę wchodziła praca z drugą osobą lub w (co gorsza) jeszcze większej grupie ludzi: polegał. Jakoś nie potrafił się dogadać. Gównie wynikało to z jego obawy przed mówieniem na głos swoich myśli. Często wolał przemilczeć własne przemyślenia, zamiast dzielić się nimi otwarcie, dlatego zawsze, nawet gdy miał najwięcej do powiedzenia, wychodził na tego jednego dzieciaka, który nie chce i nie potrafi współpracować. A tu proszę. Z Zigiem szło mu teraz całkiem nieźle. Nie dość, że szybko odhaczyli zadanie domowe, tak jeszcze w międzyczasie zdążyli odbyć prawdziwą rozmowę od serca na temat własnych (trochę traumatycznych) przeżyć z dzieciństwa. I chociaż dla niektórych mogło się to wydawać czymś niewielkim i niewartym uwagi, dla Harrego zaczęło naprawdę wiele. 
— Wygląda na to, że skończyliśmy — uśmiechnął się zadowolony, spoglądając na przyjaciela, na moment zatrzymując spojrzenie na krętych włosach opadających na jego twarz. Już ostatnio zauważył bardzo śmieszną zależność między ruchami Lipinskiego, a jego czupryną: Za każdym razem, gdy ten poruszał głową, a włosy podążały za wyznaczonym kierunkiem, zawsze potem jeszcze chwile bouncowały, jakby były na wyjątkowo elastycznej sprężynie. W górę i w dół. W górę i dół. Harry uśmiechnął się delikatnie pod nosem, postanawiając lepiej nie dzielić się tymi jakże randomowymi spostrzeżeniami z towarzyszem. Zamiast tego postanowił przybić mu piąteczkę za dobrą robotę, jednak gdy tylko zdążył wyciągnąć rękę przed siebie i napiąć mięśnie, poczuł nagły chłód i mokrość na spodniach. 
— Oj… — chwilkę zajęło mu ogarnięcie co właśnie się stało, jednak już po chwili sam zabrał się za ratowanie zeszytów. Z książkami nie było najgorzej — zawsze można kupić nowe lub skserować, ale notatki z lekcji (szczególnie Harrego) były dla niego największą świętością, kompletnie niepodważalną. Notował tam dosłownie wszystko, co było również powodem dla którego zawsze zgarniał najlepsze oceny w całej szkole. 
— Wszystko jest okej, Zig, na pewno uda nam się to uratować — rzucił na pocieszenie, spostrzegając, jak bardzo spięty wydawał się przyjaciel. — Nie przejmuj się. Najważniejsze, że wypracowanie uratowane — wstał, machając zadowolony stertą papierów, które przed ostatnie trzydzieści minut udało im się spisać. 
Nagle mina Ziga lekko spoważniała, a jego wzrok powędrował w okolice spodni Harolda, za którym i on również podążył, co oczywiście nie obyło się bez wielkiego buraka na twarzy i głośnego
— Zig. Przysięgam na Boga. Nie posikałem się! 

Zig Lipinski
ambitny krab
Kasik#0245
Jo
uczeń liceum — lorne bay state school
16 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
uczy się pilnie, a po szkole uczęszcza na koło z pierwszej pomocy, bo w przyszłości chciałby zostać ratownikiem medycznym
Poszło im wyjątkowo sprawnie i nawet przez chwilę w nich nie zwątpił, a jak już, to w siebie, bo Harry znacznie lepiej radził sobie z angielskim. Zig był w tym przedmiocie bardzo średni. Podobnie było z historią i chociaż kochał cyferki i różne wzory, za nic w świecie nie potrafił zapamiętać dat różnych wydarzeń, które wydawały mu się mało istotne. Niektóre historie z przeszłości, owszem, wydawały się ciekawe, zwłaszcza te świeższe, ale kogo obchodziło, co wydarzyło się trzysta lat temu? Na pewno nie jego.
Ogólnie pękałby z dumy, gdyby nie ta przeklęta akcja z kubkiem i wylanym napojem. Już pal licho z tymi jego notatkami, bardziej martwił się o rzeczy Harry'ego, przecież nie chciał mu niczego zniszczyć.
- Tak, wiem - próbował brzmieć normalnie, ale w głosie chłopca dało się wyczuć nutkę zirytowania. Był na siebie wściekły za taką nieuwagę i nieporadność, a przy Harry'm bardzo nie chciał się wygłupić. Tylko, że teraz było na to odrobinę za późno i cały misterny plan szlag trafił. - To tylko wypracowanie. Ale są tu też twoje książki... - jęknął cicho i wziął głęboki oddech, żeby móc się uspokoić.
W takich momentach zawsze wyobrażał sobie wygrane zawody w ratownictwie medycznym, co pozwalało mu skupić myśli na czymś innym. Robił tak też wtedy, kiedy mama i ojczym kłócili się, ojczym podnosił głos, a mama płakała głośno, przez co Zig nie potrafił myśleć o niczym innym. Wtedy zamykał się w swoim małym, medycznym świecie, a odgłosy zakłócał muzyką w słuchawkach. Wtedy na moment robiło mu się lepiej, ale oczywiście taki stan nie trwał wiecznie.
- Co? - w pierwszej chwili w ogóle nie załapał, co Parker miał na myśli. Dopiero dostrzegłszy mokrą plamę na jego kroczu, zrobił wielkie oczy i uśmiechnął szeroko, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. - A tam, nie ściemniaj, na pewno się posikałeś! - zachichotał, ale widząc minę chłopca, momentalnie spoważniał i pokręcił głową. - No coś ty, Harry. Przecież wiem, że to nic z tych rzeczy, sam wszystko oblałem - żeby umocnić wypowiedziane słowa, uniósł do góry puściutki kubek i odłożył go na blat biurka. - Ale teraz będzie ci nie wygodnie. Dam ci jakieś dresy, dobrze? - i zanim Parker przystał na jego propozycję, Lipinski już przeszukiwał szafkę w poszukiwaniu spodni. - O, w tych będziesz wyglądał super - zapewnił i wcisnął Harry'emu szare dresy. - Na przeciwko mojego pokoju jest łazienka. Świeże ręczniki w pierwszej szafce po lewej stronie - wyjaśnił szczegółowo, gdyby kolega potrzebował przeprać swoje dżinsy albo zwyczajnie obmyć twarz. Czy tam cokolwiek innego, w to akurat Zig nie miał zamiaru wnikać.

Harry J. Parker
ambitny krab
-
ODPOWIEDZ