właściciel i sternik statku wycieczkowego — Daintree River Cruise Centre
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Eks-sportowiec i były mąż, od lat w Lorne Bay. Prapotomek Thomasa Mayersa znany w mieście z nazwiska i z zawodu. Trochę dupek.
001.
throw me in the fucking river
I'll feed something if I drown
   Snop światła, osadzony nisko na horyzoncie, zasklepia dziury nieboskłonu jak szeroko cięta łata. Zawiązana jasnym sznurem natury, oplata puchatość chmur i błękit podniebnego poszycia jaskrawym odbiciem. Z matczyną niemal troską obejmuje przestrzeń ponad głowami mieszkańców.
   Powoli, z minuty na minuty, odchodzi w niepamięć dzień. Daje miejsce swej najbliższej kochance – nocy. Łuna zachodzącego słońca dociera do każdego po równi, trąca ciepłem barw i nadaje miasteczku nutki romantyzmu. Ponad najwyższymi chmurami, w szczelinach między miriadą bieli, jawią się kolory od głębokiej czerwieni po przyjemne żółcie. Przestrzeń, skąpana w przekwicie dnia, zwiastuje nadchodzący z wolna wieczór. Gaśnie przy tym nie tylko słońce, ale również chęć do dalszej pracy.
   To czas odpoczynku, czas na relaks.
   John z przyjemnością zaciąga się chłodem powietrza, snując fantazję o spokojnym śnie. Stopy, odziane w obuwie o grubej podeszwie, w pasywnej surowości zajmują deski kei, gdy w przeciwieństwie do tego jak ciężko opada obuwie na deptak przy zejściu ze statku, on z lekkością i wyczuciem zawiązuje węzeł cumowniczy na portowej knadze. Wprawionymi dłońmi sternika zaciąga linę i ściąga drabinkę wejściową dla goszczących dziś na jego wycieczkowcu turystów. Robi to machinalnie, niemal bezwiednie, spoglądając w tym czasie na towarzystwo. Wzrok, uważny i czujny, śledzi wychodzących ze statku ludzi, racząc ich spojrzeniem pełnym wyuczonego przez lata spokoju. Wprawdzie przywdziewa na twarz uprzejmy uśmiech, baczny obserwator wyczułby w tym jednak wyrafinowaną pozę aroganta.
   Sztuczność rozpruwa kąciki ust w szwach dystansu i rzewnej obojętności, nie wskazując na większe przywiązanie do gości. Zaraz po wyjściu z wycieczkowca ostatniego biletowicza, wzdycha bezgłośnie, przykucając luźno na deptaku. Przymyka na moment oczy.
   Głosy trzepoczących w powietrzu rozmów wpierw odbite w trąbkach zmysłów, rozdzierają rozdrażnieniem duszę, zaraz jednak oddalają się do lądu, umykają w przestrzeń poza keją, trochę cichną... wreszcie milkną.
   — Nareszcie — mruczy cicho, nie zdając sobie sprawy z tego, że ta jedna, pojedyncza jednostka. Jedna cicha, nieszkodliwa, stoi wciąż za jego plecami w tłumionej szumem wody obecności.
happy halloween
nimue_h
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
31.

Nie pamiętała, kiedy ostatnio pozwoliła sobie na spacer, chociaż to raczej nie ona stała za tym zakazem. Teraz, przemierzając kolejne ulice, wspominała czasy sprzed diagnozy, jakby oglądała jakiś film, o całkiem innej bohaterce. Z jednej strony doskonale pamiętała, jak to było, gdy wierzyła, że jest zdrowa, a z drugiej choroba na dobre zagościła w jej życiu, stając się tak integralną częścią, że wskazanie dokładnego momentu, w którym to się stało, było dla niej niemożliwe.
Noc nie była chłodna, jedna z tych przyjemnym, rześkich na tyle, by nie męczyła się aż tak szybko. W apartamencie i tak aktualnie nikt na nią nie czekał, może poza starym psiakiem, którego nie chciała męczyć tak daleką wyprawą. Godzinę temu wsiadła pierwszy raz od dawna w autobus i pojechała do Port Douglas, chcąc zobaczyć morze i rejony, które nie stanowiły jej codzienności. W Lorne Bay, które niezmiennie uwielbiała, czuła się czasami jak w klatce, w szczególności w te gorsze dni. Było to tylko ono i droga do Cairns - by odwiedzić szpital lub kancelarię. Naturalnie droga spędzona w klimatyzowanym samochodzie, bo "w jej stanie" komunikacja miejska była wykluczona. Może więc postępowała nieco głupio, ale chyba chciała sobie przypomnieć, że nadal jest tą samą dziewczyną, która uciekła z zabitej dechami wsi zlokalizowanej w środkowej części kraju, by wyjechać w nieznane. Jeśli miałaby nie doczekać się przeszczepu, nie chciała odchodzić pamiętając tylko to, jak urządzony był apartament, w którym mieszkała.
Robiła dużo przerw, raczej się wlokła, niż maszerowała, ale nie chciała zawracać. Z uporem maniaka rwała do przodu, a kiedy znajome miejsca przypomniały jej o chwilach, które kiedyś tu spędziła, naturalnie skręciła ku portowi, by sprawdzić ile się tam zmieniło. Wzrokiem przejechała po horyzoncie i widząc znajomy jacht i jeszcze bardziej znajomą sylwetkę, powoli ruszyła w jej kierunku, mijając głośnych turystów, przeżywających jeszcze odbyty rejs. Zatrzymała się, nie zdradzając jeszcze swojej obecności, a potem, słysząc to jedno mruknięcie Johna parsknęła śmiechem, nie kryjąc się już dłużej.
- Towarzyski, jak zawsze, co? - rzuciła, jakby od ich ostatniego spotkania minęło kilka dni, a nie kilkanaście miesięcy. Wierzyła, a przynajmniej chciała wierzyć, że poza ściętymi na krótko włosami, nie wypatrzy w niej na pierwszy rzut oka żadnej zmiany. Zmęczenia, choroby, którą w zasadzie nosiła w sobie od zawsze, ale gdy o niej nie wiedziała, jakoś łatwiej było ją znosić. - Zastanawiałam się, czy ciebie poznam w ogóle, ale chyba po samym ponurym mruknięciu dałabym już radę - dodała podchodząc w końcu nieco bliżej, wzrokiem przejeżdżając po łajbie, za którą w zasadzie też się stęskniła.

John Mayers
właściciel i sternik statku wycieczkowego — Daintree River Cruise Centre
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Eks-sportowiec i były mąż, od lat w Lorne Bay. Prapotomek Thomasa Mayersa znany w mieście z nazwiska i z zawodu. Trochę dupek.
    Perły śmiechu, rozsypane na kei za jej sprawą, nikną w burych szczelinach desek, w wąskich uszczerbkach deptaku. Pluskiem zaskoczenia lądują w przestrzeni i brzmiącą falą dźwięku docierają do uszu Johna. Wzdryga nieznacznie, nieświadomy tego, że tuż za plecami stoi ona – dawno niewidziana w mieście i w porcie przyjaciółka. Bo chyba tak właśnie mógłby najpewniej nazwać jej osobę, gdyby należało ująć ich relację w konkretne ramy.
    Nie byli sobie szczególnie bliscy, nie byli jednak na tyle dalecy, by pozostać zwykłymi znajomymi. Liczne dni wspólnej pracy na statku i wspólnego rejsowania, zawiązały między nimi ciepły splot kontaktu. Utkany pierwotnie z przypadku, później już z otwartości, odrobiny uprzejmości i nieoszukanej sympatii. Lubił ją. W ten dziwny, niewytłumaczalny sposób, bo przecież przy samym początku ich znajomości, miał jej dość – traktował ją z odpowiednim mu sceptycyzmem.
    Teraz jednak, mając ją przy sobie, traktuje jej obecność jak coś zupełnie naturalnego. Coś, co było zawsze, co będzie na długo. Mari jest jak drobne ziarenko nadziei wpuszczone w glebę cynizmu, nie wiedząc z jakiego powodu. Na etapie siewu tj. z chwilą ich pierwszych spotkań z lekka tylko wychyla się zza zaoranej uszczypliwością powierzchni, by przypomnieć mu, że w świecie też jest miejsce na chwilę uśmiechu (choć jemu może wydawać się inaczej). Dopiero później wyrasta z gleby, daje o sobie znać dogłębniej, strączkami rodzącej się między nimi sympatii przebija się przez mur obronny Johna i mackami dobroci dotyka duszy.
    Sam nie ma pojęcia, dlaczego jej na to pozwala. Wie tylko, że będąc w punkcie ich aktualnej znajomości, nie potrafiłby jej lekką ręką odtrącić. Nie mógłby. Wbrew zmęczeniu i niechęci do rozmowy z kimkolwiek, wstaje z kucek, uśmiechając się do niej naturalnie w odpowiedzi na jej szczery śmiech.
   — Towarzyski dla Ciebie. Tyle powinno wystarczyć.
    Prostując łopatki, zakłada ręce za kark, rozprostowując zastałe nieco od sterowania kości. W potrzebie rozruchu przez moment myśli nawet o spacerze, pierwsze uderzenie jesiennego wiatru przekonuje go jednak w tym, że lepiej zająć się jachtem, nim zastanie go głucha i zimna noc.
   — Nie zestarzałem się na tyle, by mnie nie poznać, nie tak szybko. Za to Ty widzę postawiłaś na nowy look w stylu lat 50'?
   Jej krótka fryzura przywodzi mu na myśl Judy Garland czy Marilyn Monroe, nie doszukuje się w niej jednak ukrytych powodów tej metamorfozy, poza samą chęcią zmiany wyglądu. Jego uwadze nie uchodzi jednak inna kwestia – koloryt skóry. Bladość jej lica przypomina dzisiaj fakturę chłodnej lalki, wyzbytej rumieńców i ciepła, jakiego oczekiwałby po jej promiennym charakterze.
   — Załóż to. Zmarzniesz.
   Wątłe ramiona dziewczyny, odziane w podaną jej kurtkę Johna, nikną pod ich fakturą i ciężarem. Dzieli ich solidne 30 cm różnicy we wzroście, co sprawia, że materiał, rzucony na ciało Mari, wygląda raczej jak gruby płaszcz, niż kurtka. Najważniejsze jednak, że daje ciepło.
   On i tak zaraz po przekazaniu jej ubrania, rusza w kierunku statku, zbierając kilka porzuconych na nim butelek po wodzie. Zagrzewa się przez ruch.
   — Wchodzisz? — pyta jeszcze niemal retorycznie, pozostawiając dla niej drabinkę przy wejściu. Na etapie sprzątania wycieczkowca, niemal zawsze pozostawała z nim.

Mari Chambers
happy halloween
nimue_h
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Uderzyła ją myśl, że chociaż tutaj nic się nie zmieniło, a czas stanął w miejscu. Bo nagle dotarło do niej, że John nic nie wiedział... o jej chorobie, o sztucznej zastawce, lekach, biopsjach i oczekiwaniu na przeszczep, którego w zasadzie może nie dotrwać. Nie musiał więc patrzeć na nią przez pryzmat przemykającego przez palce czasu, osłabionego organizmu. Tu nadal, jak kiedyś - gdyby zakręciło jej się w głowie, mogłaby powiedzieć, że to u niej normalne i nieszkodliwe. Zachłysnęła się tą myślą, chociaż wiedziała, że to głupie i niepoprawne, że nie powinna tego wykorzystywać, ale tak pragnęła przez kilka chwil znów być stara wersja siebie, w której sama mogła udawać, że nie boi się przyszłości.
- No ja nie zamierzam narzekać - wzruszyła więc ramionami, ciesząc się, że pomimo miesięcy bez kontaktu, przyjął ja w zasadzie tak, jakby minął tydzień. Wcześniej obawiała się chyba, że ta ich rozmowa nie odbędzie się wcale, albo zacznie dość nieprzyjemnie, ale póki co stres opuścił ją całkowicie. Może tylko zawahała się w chwili, w której wspomniał ta nową fryzurę. Mimo, że została ona uratowana przez profesjonalistę, Mari wciąż nie była przekonana, bo nie chęć zmiany wizerunku, a obawa przed chemioterapią pchnęła ją do wybitnie głupiego posunięcia w przypływie słabości. Tylko po to, by kilka dni później dowiedzieć się, że zniekształcenia na sercu nie są złośliwe i nie będą powodem, przez który skreślono by ją z listy biorców. Próbowała się śmiać z własnej głupoty i nadgorliwości, ale gdy nie musiała, wolała udawać, że wcale nie była bliska załamaniu. To jej nie pasowało, zbyt wiele było w niej radości i ta nie chciała się godzić na nieznane sobie przygnębienie, wywołane strachem.
- Wiesz, kobiety lubią zmiany - skomentowała więc całkiem naturalnie, w nieco przerysowanym geście poprawiając fryzurę, która w kontakcie z wiatrem bijącym od morza nie prezentowała się pewnie zbyt korzystnie. - Nie zamierzasz mi powiedzieć, że ładnie wyglądam? - wyszczerzyła się szeroko, żartując sobie z niego, co było dla niej całkiem typowe. Może i słów uznania jeszcze nie dostała, ale za to na jej ramionach wylądowała jego kurtka, a to już było całkiem dobrym dowodem na to, że jej towarzystwo mu nie wadziło.
- Albo się utopię - podsumowała, machając wielkimi rękawami, ale doceniała ten gest. W jej oczach John był bardzo ciepłym człowiekiem, jeśli dało mu się na to szansę, nawet jeśli nie okazywał tego wprost. Mari jednak całkiem nieźle radziła sobie z takimi opornymi przypadkami, bo nie zrażała się zbyt szybko. Patrzyła jeszcze jak rusza w kierunku statku, ale sama stała w miejscu, do momentu, w którym wyraźnie jej nie zaprosił. Wtedy też niemalże podskoczyła do przodu, ostrożnie wchodząc po drabince, by po wejściu westchnąć z jakąś błogością.
- Mam wrażenie, że lata mnie tu nie było - przyznała trochę bezwiednie, przymykając oczy. Nie powinno jej tu być, a i owszem, ale z drugiej strony, nie nadwyrężała się wcale, wzięła wszystkie leki i miała też te zapasowe w torebce, więc wierzyła, że jej eskapada nie będzie miała żadnych przykrych skutków.

John Mayers
właściciel i sternik statku wycieczkowego — Daintree River Cruise Centre
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Eks-sportowiec i były mąż, od lat w Lorne Bay. Prapotomek Thomasa Mayersa znany w mieście z nazwiska i z zawodu. Trochę dupek.
  Palce, chłodne od uderzeń wiatru i okute w bierność, nieco tężeją. Z wolna czuje, jak spod pergaminu cienkiej na krańcach skóry odchodzi krew. Jak pozostawia opuszki zziębnięte i nieco sztywne, pochwycone w sidła chwili. Jak figura lodowa, zastygła w jednej tylko pozie.
  Czas się ruszyć. Wolne dłonie wpierw ogrzewa solidnym ich potarciem, a następnie, pochylony nad koszyczkiem palców, owiewa je ciepłem oddechu. To nie tak, że jest mu zimno – pozostawiony w pasywności potrzebuje jednak krótkiej chwili od przejścia z bezruchu do szybkiej pracy. Chwilę później, już gotowy i spokojny, krząta się po wycieczkowcu, podejmując się drobnych prac porządkowych.
  — Tak po prawdzie, to chyba nigdy jeszcze nie słyszałem, żebyś na coś marudziła... – przyznaje szczerze, gdzieś pomiędzy minięciem jej, a zagarnięciem wierzchniej warstwy brudu miotłą — No chyba, że na mnie.
  Słowa, jak pięść prostoty uderzają w rozmowę, zamiast hukiem na stoliku, kończąc się stosownie krótkim parsknięciem. Wcale nie dziwi go sznur narzekań, pleciony przez znajomych za każdym razem, gdy przychodzi im spotkać się z nim na polu prywatnym. Bywa trudnym rozmówcą. Nieznośnie bezpośrednim, czasem w tym szorstkim, gdy nie da mu się dostatecznie dobrego powodu do milczenia.
  — Nie... nie powiem Ci, że wyglądasz ładnie. — Głoski, rzucone bezlitośnie w delikatność kobiecego ego, wybrzmiewają zdecydowaną negacją, Ocierają się niemal o chamstwo, gdyby nie to, że gładkie czoło i pełne usta Johna pozostają tak samo łagodne, tak samo neutralne i otwarte na kontakt, jak chwilę wcześniej. Nie planuje zaniżać jej wartości.
  Opiera się o burtę, skoncentrowany na towarzysce rozmów.
  — Wolałbym, żebyś była tego świadoma na co dzień bez mojego pochlebstwa. Pewna swojego wyglądu na tyle, by nie musieć szukać potwierdzenia u osób trzecich. Potrafiłabyś? — złapana w horyzont jego oczu, odbija się w przeszkleniu błękitu; zastyga w cicho plecionych ciekawością wiązkach tęczówki, by w końcu, po przeciągających się w sekundach epizodach ciszy, widmową łuną zniknąć w talerzach spojrzenia, gdy John odrywa się od ścianek pokładu, podchodząc do niej niespodziewanie.
  — Utopisz się więcej niż w samej kurtce, jeśli będziesz znikać tak częściej — mówi cicho, choć z odrobiną niewypowiedzianej głośno reprymendy w głosie, zgodnie ze słowami ostrzeżenia, zatapiając ją już nie w kurtce, a w rozpiętości własnych ramion. Otula ją przy tym gorącem męskiego ciała, zapachem wilgoci, naniesionej na ubranie Johna przez rzekę i wonią ziołowego szamponu do włosów.
  Tak naprawdę nie chodzi o nią. Ani nawet o brak odzewu z jej strony. W głowie kołacze się sama wizja tej, czy innej nieobecności. Widmo przygasającej czasem, a rozognionej kiedy indziej samotności, które dotyka go w losowych momentach życia. Samotność wyrwana z odmętów umysłu i wyjaskrawiona kolorem niedosytu – wychylająca się zza skrupulatnie zamkniętych wcześniej drzwi emocji. Samotność doświadczania i samotność działania. Samotność ukazana w pełni singielskiego życia.
  Zakotwiczony w pragnieniach ciała, a poderwany do ruchu przez prostą potrzebę bliskości, znajduje dobry pretekst do krótkotrwałego spełnienia.
  Przyjemnie jest mieć kogoś u boku.
  Przyjemnie dotykac płatków znajomej skóry, pachnącej aprobatą.
  Przyjemnie zatracić się w chwili na trochę.
  Dystans, ściśnięty w sekundach objęcia, malejący pod naporem masywnego ciała, rozkrusza piaski sentymentu - karmi ją przy tym bladą, ledwie dostrzegalną emocją. Wciąż jednak żywą, wciąż się tlącą.
  — Dobrze Cię widzieć — zamyka wypowiedź krótkością głosek, przez chwilę jeszcze trzymając ją w soczystym utuleniu.

Mari Chambers
happy halloween
nimue_h
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Wiele w jej życiu się zmieniło i nie chodziło nawet o fryzurę, czy fakt, że gdzieś tam w piersi miała sztuczną zastawkę, a bardziej o inne, nieco bardziej metaforyczne kwestie. Tutaj natomiast, kiedy tak stała, przyglądając się łodzi, miała wrażenie, że czas się zatrzymał. Przyjemna była to myśl... gdy nie atakowały jej z każdej strony dowody na to, że tak wiele mogłoby ją ominąć. Chyba poniekąd tego najbardziej się bała, gdy nogi kierowały ją właśnie do tego miejsca.
- Jak chcesz, zaraz mogę to zmienić - wyszczerzyła się wesoło, przyozdabiając tą groźbę ciepłym śmiechem, który jasno sugerował, że są to słowa bez pokrycia. Miło jej jednak było usłyszeć coś takiego, tym bardziej, że nie tak dawno wytknięto jej narzekanie... teraz nie chciała o tym myśleć, ani o kłótniach, ani o innych problemach, które - jak sobie wmawiała - miały póki co pozostać w Lorne Bay. Tutaj jej nie dotyczyły, chociaż odczuwała pewne zmęczenie, przypominające, że nie ma takiego miejsca na ziemi, w którym mogłaby się schować przed kiepskim stanem własnego zdrowia.
Prychnęła też cicho pod nosem, a może raczej fuknęła, gdy odmówił jej komplementu. Nie mogła mieć pewności, że jakoś tę kwestię naprostuje, ale kiedy to zrobił, pokręciła głową na boki, a do jej oczu powrócił blask świadczący o dobrym humorze. Mimo kiepskiego pochodzenia i braku wykształcenia, nie należała do kobiet dołujących się kompleksami. Była całkiem przebojowym człowiekiem, podnoszącym wysoko głowę i nie bojącym się konfrontacji, niezależnie od tego czy ta miała dotyczyć jej podwórka czy ludzi "spoza jej ligi". Z tego też względu wyprostowała się dumnie, trochę teatralnie i przeniosła ciężar ciała na jedną nogę, wysuniętą do boku.
- Oczywiście, że jestem tego świadoma. Nie wiem czy ci mówiłam, ale w moim rodzinnym Adavale byłam naprawdę gorącym towarem, niejeden chłopak chciał mnie na żonę! - pochwaliła się bez cienia żenady, bo w jej rodzinnych standardach to było duże osiągnięcie. Zaraz też zmrużyła oczy, jakby chciała spojrzeć na niego z pewną naganą. - Co nie oznacza, że miło czasem usłyszeć od kogoś, że nie jestem w błędzie doceniając samą siebie - przekręciła kota ogonem, nie kryjąc nawet tego, że całkiem jest z tej wypowiedzi dumna. Dobrze się tu czuła i otoczenie to sprzyjało polepszeniu jej humoru, z którym ostatnio, przez liczne zawirowania, nie było najlepiej. Wiedziała, że raczej jej zniknięcie nie przejdzie bez echa, ale póki co kompletnie się tym nie przejmowała, skupiając na rozmowie z Johnem, który nieoczekiwanie rzucił w jej kierunku groźbę. Tej jednak nie zdążyła skomentować, zaskoczona jego bliskością jedynie przez ułamek sekundy, w porywach może dwa. Potem jedynie przymknęła oczy i objęła go ramionami, pocierając przy tym delikatnie plecy mężczyzny. Jeśli wcześniej obawiała się, że może nie być mile widziana, w tym momencie już jej przeszło.
- Czyli, że tęskniłeś? - trochę się z nim droczyła, ale nie poluźniła uścisku, czerpiąc z tej chwili energię, której potrzebowała. Zawsze była dość towarzyskim człowiekiem, więc potrzebowała kontaktu z innymi, by móc funkcjonować. - Ja też... tak ciut, ciut, ale zawsze - zaśmiała się ponownie i odetchnęła głębiej, odsuwając się na tyle, aby mogła spojrzeć na jego twarz. - Ale jak mi będziesz groził, to spotkamy się w sądzie, tylko ci mówię - też potrafiła być groźna. To znaczy nie potrafiła, bo nie brzmiało to w żaden sposób wiarygodnie, ale to już nie było istotne.

John Mayers
właściciel i sternik statku wycieczkowego — Daintree River Cruise Centre
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Eks-sportowiec i były mąż, od lat w Lorne Bay. Prapotomek Thomasa Mayersa znany w mieście z nazwiska i z zawodu. Trochę dupek.
   Czas, zawieszony w lekkiej zasłonie chwili, dziwnie przed nim umyka. Jakby palce jedynie go muskały, poruszały nim, ale nie chwytały go w całości, ani w cugi kontroli. Z jednej strony jest w stanie wydzielić poszczególne fragmenty przeszłości, poszatkować je na talary porażek i słupki sukcesów. Widzi przy tym, jak czas – niesiony przez mikro-chwile – wyznacza kierunek działania. Jest nawet w stanie stwierdzić ze spokojem, gdzie go prowadzi. W tym momencie prowadzi go do (a i owszem) odrobiny tęsknoty za Mari, a także do potrzeby dotyku. Nie tylko z nią, ale z kimkolwiek, kto nie jest byle kulawym psiakiem spotkanym przypadkowo na drodze.
   — I patrz, tyle minęło, a żadnemu się nie udało!
   Czy w tym wszystkim czas stoi w miejscu? Skądże.
   Pędzi jak szalony. Rzuca mu pod nogi nowych ludzi i zabiera starych pobratymców lub leci naprzód, nie biorąc przy tym jeńców. Albo jeszcze gorzej: wierci się i kręci wokół Neala gotów do ruchu lub przeciwnie: patrzy w skupieniu, zawiesza się w przejęciu i przeżywa wszystko z nim, w efekcie czego sprawiając, że gdy oboje budzą się z niespodziewanego zawieszenia i sennego letargu, mija wiele dni. Wiele godzin, które już nie wrócą.
   Dokładnie tak samo jest ze spotkaniem z Mari. Jeszcze chwilę temu nie miał pojęcia, że tak się za nią stęsknił. Teraz, trzymając ją w objęciach, uderza w niego świadomość tego, jak długo się nie widzieli.
   — Czyli, że wiem, co może oznaczać Twój brak — odpowiada enigmatycznie, trochę tylko przyznając, że tęsknił. Pozwala jej przy tym odsunąć się od niego na odległość kilkudziesięciu centymetrów. Ograniczona przez długość ramion Johna, kobieta wciąż jednak pozostaje w horyzoncie jego wzroku.
   Wprawdzie nie mówi o niczym wprost, ale docenia ją za towarzystwo.
   Nawet jeśli nie jest skłonny przyznać tego teraz i nawet jeśli woli udać, że nie potrzebuje jej w swoim życiu. Że ta tęsknota i chęć spotkania to pomówienia. Jeszcze by mu spadła reputacja nadwornego ignoranta. Gdy bowiem ona pozostaje towarzyska i potrzebuje kontaktu z innymi, on w tym samym czasie uczy się obcować we własnym towarzystwie, żyć na własną rękę, przy zminimalizowanym zaangażowaniu osób trzecich.
   — Koniec grożenia... i sprzątania też swoją drogą. Lepiej powiedz, co Cię tu sprowadza i co robiłaś, gdy Cię nie było.

Mari Chambers
happy halloween
nimue_h
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nigdy nie była osobom, która łatwo o kimś zapominała. Lubiła wierzyć, że w swoim życiu ma sporo życzliwych jej ludzi, a co ważniejsza, sama także chciała być postrzegana, jako życzliwa. Ze wsi wyniosła tą potrzebę kontaktu, bo tam anonimowość nigdy nie istniała. Tam rodzina znaczyła wiele i nie tyle co krew, a uczucia. Nie trzeba było być spokrewnionym, by się o kogoś martwić i traktować, jak swojego. Brakowało jej tego w wielkim mieście, w którym obecnie pracowała, ale cieszyła się, że Lorne było już cieplejszym miejscem, idealnie wyważonym.
- Przypominam, że kiedyś byłam zaręczona - na pewno mu o tym opowiadała. Nie dało się znać Mari i nie wiedzieć o tym, że do miasta przyjechała zaraz po tym, jak rzuciła mężczyznę, z którym miała stanąć na ślubnym kobiercu. Nie żałowała tej decyzji, mówiła o niej lekko, wręcz żartobliwie, tak jak teraz. Poza tym była na tyle pozytywnym człowiekiem, że trudno było wyprowadzić ją z równowagi i skutecznie zagrać na nosie. Jeśli jednak miałaby tu odczuć jakieś negatywne uczucia, to byłoby to najpewniej poczucie winy, ale też niesprawiedliwości. To drugie przez to, że nie prosiła się o chorobę, a to pierwsze dlatego, że choroba wpłynęła na to, by przestała przyjeżdżać do Port Douglas. Nie chciała się tłumaczyć z jakąś przesadą, nie była fanką trudnych rozmów, nawet jeśli uważała, że o wszystkim należy dyskutować. Po prostu póki co było dobrze tak, jak było. Mogli się cieszyć kolejnym spotkaniem, bo chociaż nie wprost, dał jej do zrozumienia, że też dla niego jest to miłą niespodzianką.
- Smutek, rozpacz i zgrzytanie zębów? - parsknęła, pozwalając sobie na tą nieskromną przesadę, a następnie pokręciła głową, jakby tym gestem chciała sama podkreślić nieprawdopodobność jej słów. Spojrzała na jego twarz, uśmiechając się przyjaźnie, a chociaż nie narzekałaby, ucieszył ją koniec ze sprzątaniem. Wolała nie wrócić do domu zmęczona, bo nie chciała, by jej wycieczka przysporzyła jej problemów.
- W sumie to sama nie wiem... - odpowiedziała, zastanawiając się, jak ugryźć to wszystko. Wahała się przez chwilę, bo nie lubiła się chwalić chorobą, ale też kłamanie go byłoby słabym posunięciem. - Mam nieco problemów zdrowotnych - wyjaśniła więc, uśmiechając się przyjemnie, by go te słowa nie zmartwiły. - Ale nie tak dawno dostałam pierwsze od dawna dobre wieści ze szpitala, więc uznałam, że zasługuję na nieco więcej swobody - zażartowała, ciesząc się nawet z tego, że zabrzmiało to tak, jakby stawała na nogi, jakby badanie pokazało, że będzie zdrowa. Nie była i nie będzie. To było najgorsze... nie było takiej możliwości, aby kiedykolwiek była zdrowa, ale przynajmniej wykluczono nowotwór, a to z kolei oznaczało, że mogła zostać wpisana na listę oczekujących na serce. - Lepiej opowiadaj co u ciebie! Jak praca? Sprawy miłosne? Masz kogoś na oku? - wolała zmienić temat, jak zwykle bez skrępowania, z dziecięcą wręcz wiarą, że rozmową można w kilka minut nadrobić miesiące. Poza tym sama, nie licząc choroby, była aktualnie szczęśliwa i chyba liczyła na to, że u Johna wygląda to podobnie.

John Mayers
właściciel i sternik statku wycieczkowego — Daintree River Cruise Centre
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Eks-sportowiec i były mąż, od lat w Lorne Bay. Prapotomek Thomasa Mayersa znany w mieście z nazwiska i z zawodu. Trochę dupek.
   Słowa przypomnienia, jak rozciągnięte w pasie prostoty, w szczerym akcie szczerości rozłożone w rozmowie. Nie chrzęszczą pod zębem w kłamstwie, nie odbijają się w przedsionku myśli echem pustych znaczeń – słodyczą bezpośredniości spływają na język. Karmią go nie goryczą istnienia, a dla odmiany koleżeńską, przyjazną dla ucha wymianą zdań.
   Łaknie jej, jak spragniony pożywienia rozbitek, jak nowonarodzone dziecko, tkliwiące nad matczyną piersią. Łaknie słów dobroci i chwili spokoju, jaką daje mu obecność Mari. W skrzepłej otoczce wspomnienia, w czarnej w emocje skorupie historii, okrytej płaszczem porażki i wstydu, znajduje się jedno, wąskie pęknięcie. Jedna nieśmiało przecinająca maskę bruzda przyjaźni, z której tli się światełko nadziei na lepsze relacje. Sam nie wie, kiedy dokładnie nazwał ją tym słowem. Przyjaciel. Do dziś jednak zasiane głęboko w glebie relacji ziarno sympatii, zbiera żniwo, w postaci względnie łagodnego podejścia do kobiety. Względnie przystępnej pozy, jaką przybiera przy niej raz na jakiś czas.
   — Przypominam, że kiedyś byłem czyimś mężem... — ośmiela się dodać, w ramach poszerzenia dialogu o nowy kontekst — Nic dobrego z tego nie wyszło. Ale może u Ciebie będzie kiedyś inaczej... życzę Ci tego.
   Zna wartość serdecznych słów, wypowiadanych oszczędnie i rzadko. Wagę prawd, z wiekiem coraz szczelniej okrytych płaszczem minimalizmu – wetkniętych niedbale w zwoje manipulacji. Dostrzega doniosłość chwili, gdy spośród mglistych, niepokrytych niczym obietnic, wyblakniętych do koloru bezdusznego pergaminu szarej rzeczywistości, wychyla się cień wiarygodności.
   Pozwala rozkwitnąć prawdom – tym prawie zapomnianym i tym porzuconym jak kulawy kundel w lesie. Zauważając w świecie ogólnie panującą tendencję do szerzenia plotek i kłamstw, potrafi docenić akt stwarzania czegoś, co dobre.
   W tym kontekście podejmowany przez niego ruch, ze słowami życzeń wyniesionymi na piedestał rozmowy, wyrasta do wyższej rangi dobroduszności.
   — Coś w tym stylu — również parska, ucinając tym gestem temat tęsknoty. Zamyka rozdział dyskusji na rzecz ciekawszych tematów.
   — Rany, Mari... w mówieniu o swoich problemach jesteś jeszcze gorsza ode mnie. Ale chyba tylko dlatego jeszcze ze sobą wytrzymujemy — śmieje się krótko, nie chcąc specjalnie ciągnąć ją za język. W monosylabach kobiecego wyznania tkwi jednak pewna niewiadoma, pułapka myśli, które rozbiegnięte w kilku różnych kierunkach, szukają wspólnego mianownika.
   Problemy zdrowotne? Jakie?
   Dobre wieści ze szpitala? Czyli co dokładnie?
   W ostatnim uszczypnięciu powściągliwości, daje policzkom zarumienić się w zaciekawieniu, ale nic nie mówi. O nic więcej nie pyta. Jeśli będzie chciała, powie mu o tym sama. Niczego nie planuje przy niej pospieszać.
   — Mam Ciebie na oku. Niezmiennie od pierwszych minut naszego spotkania — śmieje się, w ramie dowcipu zamykając całe swoje życie.
   Gdyby tylko wiedziała, co czuje... nie pytałaby, ani o pracę, ani o miłość. Nic dobrego nie miał jej do powiedzenia w tym względzie. Nie wini jej jednak za tę sromotną niewiedzę – sam nigdy się przecież nie zwierzał.
   Może kiedyś. Może potem. Może nigdy.
   — Dziś już nie chcę Cię długo trzymać, ale odzywaj się częściej, ok?

Mari Chambers
happy halloween
nimue_h
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Parsknęła cichym śmiechem, dla siebie zachowując uwagę o tym, że pamiętała. W zasadzie liczyła też na to, że któregoś dnia znów John miałby się wcielić w rolę cudzego męża. Rudowłosa uważała, że przydałby mu się ktoś, kto byłby z nim blisko, tym bardziej, że sama już wiedziała, jak niełatwo było się do niego zbliżyć. Ona sama można by rzec, miała naturalny talent do przełamywania cudzych barier, głównie dlatego, że te z uporem maniaka ignorowała i nie zrażała się przy pierwszej przeszkodzie.
- Gdybym wyszła za mąż, za swojego pierwszego narzeczonego, pewnie też bym mówiła, jak ty... że nic dobrego z tego nie wyszło - podsumowała swobodnie, nie wstydząc się tego. Jej narzeczeństwo nie należało do szczęśliwych, nawet jeśli Martin ją kochał, bo wierzyła, że kochał, to po prostu nie był w stanie odmienić jej życia, dać jej czegoś więcej, niż szara wiejska monotonia, w której się urodziła. No, a ona pragnęła od życia brać garściami, smakować każdą chwilę i doświadczyć czegoś, co w dniu jej urodzin oznaczono kategorią nie dla ciebie. Wyprowadzka póki co pomagała jej to osiągnąć, z resztą... minęły już dwa lata. - Dlatego teraz będę ostrożniejsza - dodała jeszcze, prostując się dumnie, jakby składała jakąś niezwykle znaczącą deklarację.
- A kto by tam chciał słuchać o moich problemach - machnęła lekceważąco dłonią i nie było w tym żadnej fałszywej szczerości. Cieszyła się wręcz, że zareagował tym krótkim śmiechem. - Jestem tutaj i mam się nienajgorszej, to chyba najważniejsze - podsumowała jeszcze, naprawdę zadowolona z tej wyprawy. Dawno nie pojechała nigdzie ze swojego kaprysu, bez tłumaczeń czy próśb o to, czy w ogóle może. Gdzieś tam choroba mocno zatarła jej niezależność, więc teraz miała wrażenie, jakby pierwszy raz od lat pozwalała sobie na odrobinę swobody. Parsknęła z resztą śmiechem, w reakcji na jego odpowiedź i pokręciła przy tym głową na boki. Zdecydowanie wolała takie luźne tematy, niż te dotyczące jej zdrowia. Bolało ją to, co widziała w cudzych oczach, gdy tłumaczyła im, że w zasadzie to... to chyba umiera. Może była przez to samolubna, ale chociaż tutaj chciała poudawać, że nie ciąży nad nią żaden wyrok.
- Schlebiasz mi, John! - odparła wesoło. - Chodziło mi o jakieś inne piękności - specjalnie tak dobrała te słowa, by połechtać swoje ego, ale widziała, że jej towarzysz raczej nie jest skory to rozwodzenia się na ten temat. Przewróciła więc oczami, ale nie planowała go przyciskać. - No tak, wywalasz mnie, typowe - udała wielce urażoną, ale też miała świadomość, że nie może zbyt długo zostawać. W domu czekał na nią Jonathan i nie chciała przeciągać struny tym swoim niezapowiedzianym zniknięciem. - Będę się odzywać, ty też byś mógł, wiesz? Jakbyś się częściej uśmiechał, już miałbyś jakąś fajną panią przy swoim boku, ale może to lepiej... wtedy pewnie nie zapraszałbyś mnie tak chętnie na pokład - zażartowała swobodnie, nie chcąc go w najmniejszym stopniu zawstydzić tematem tej rozmowy. Po prostu sama już była taką dość niepoprawną romantyczką, dlatego tematy około sercowe niezwykle ją pociągały.

John Mayers
właściciel i sternik statku wycieczkowego — Daintree River Cruise Centre
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Eks-sportowiec i były mąż, od lat w Lorne Bay. Prapotomek Thomasa Mayersa znany w mieście z nazwiska i z zawodu. Trochę dupek.
   Wiatr wysuwa swoje szponiaste macki wieczornego chłodu, szpilkami zimna wgryzając się w tkaninę odzienia, gdy pomimo mijających minut wciąż bujają się wspólnie na statku wycieczkowca, odcinając się od własnych emocji. Każde z nich na swój własny sposób. John wybiera porzucenie wszelkich sygnałów sentymentu zaraz po tym, gdy rozwód i powód jego hucznego rozstania z żoną wysuwają się na piedestał jego myśli. Za błędy srogo się płaci, on płaci samotnością.
   Tymczasem w przeciwieństwie do jesiennej pogody na deptaku, jego emocje, pomimo stawianego przez rozsądek oporu, rozgrzanym prętem wspomnienia wżynają się w sam środek serca. Szarpnięciem żalu rozrywają szew powściągliwości, gdy oddychając głęboko i miarowo, wraz z zimnem docierającego do niego powietrza, połyka w płuca nie tylko oddech wieczoru, ale również gorycz doświadczania. Gdyby tylko mógł, rozszarpałby na strzępy każdy z obrazów, jakie maluje w głowie pędzel pamięci; schowałby chętnie przed oczami duszy narzędzia tworzenia.
   Tak się jednak nie da, tak nie potrafi. Zadowala się czymś mniejszym. Schowaną w kieszeń prawdę próbuje chwycić w dłoń, zacisnąć mocno w uścisku tajemnicy i przytrzymać pod napięciem skostniałych w złości paliczków. Nigdy o niczym większym nie mówi. Nie za dużo wspomina też o sobie samemu. Dotąd nie wie, czy robi słusznie.
   — To dokładnie jak ja. Też przydałaby mi się ostrożność — dodaje w podsumowaniu, nie wracając już więcej do kwestii małżeństwa. Na kolejne jej słowa kiwa jedynie porozumiewawczo głową, nie kłócąc się z jej wiecznym optymizmem.
  — Niech będzie. W każdym razie dobrze, że masz czas wpaść tutaj od czasu do czasu. I nie, nie wywalam Cię. Po prostu nie chcę Cię już dłużej zatrzymywać. Ale nie bój się, może kiedyś opowiem Ci jeszcze o jakiejś innej piękności... może nawet nie będę się musiał tak dużo przy niej uśmiechać? Tak wyobrażam sobie swój ideał.
  Śmiech, jak perłowa masa, rozsypuje się w kulkach rozmowy, nie wskazując jasno na to, czy mówi poważnie, czy tylko się z nią droczy. Najważniejsze jednak, że towarzysko czuje się dziś spełniony na tyle, by grzecznie odprowadzić ją z pokładu i życzyć miłego wieczoru.
  Dzień pracy, zakończony w otulinie przyjaźni, ma swój dobry koniec.
happy halloween
nimue_h
ODPOWIEDZ