inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Orpheus. Słyszysz to imię i myślisz sobie “och, to z pewnością wspaniały, światły człowiek!”. W końcu kto z podobnym imieniem byłby pospolitym plebejuszem? Świadczy ono o znajomości mitologii greckiej, to przecież ten rozsławiony śpiewak, który talentem swym rozpalił lodowate serce samego boga zmarłych! "Rodzice tego szczęściarza z pewnością są ludźmi inteligentnymi, rozumnymi i szeroko wykształconymi!", jesteś wręcz przekonany.
Z tym wyjątkiem, że nie są. I co więcej, żadne z tych założeń ani trochę nie równa się prawdzie.
To, jak nabyłem to obiecujące imię, pozostaje niewyjaśnioną zagadką do dzisiaj. Moi rodzice jedyną styczność z Grecją mieli jedząc ser kasseri i jeśli myślisz sobie, że chociaż pochodzenie owego nabiału jest im znajome, to niestety, znów się mylisz. Wyspa Lesbos nie mówi im absolutnie nic. Choć nie, czekaj, wspomnisz im o niej? Odpowiedzą “LES-bos?” i wybuchną świdrującym, szkaradnym rechotem. Jak więc doszło do tego, że tacy odpychający abderyci postanowili nadać mi tak wyszukane imię? Podejrzewam, że zawdzięczam je pracownikowi urzędu, który przyjmował papiery od pijanego ojca po moich narodzinach. "Zapomniałem imienia tego smroda... To miało być po pradziadku, coś na B... Albo O... Zna pan jakieś imiona?", myślę, że tak to mniej więcej wyglądało. Pradziadek matki miał na imię Bandile, tak swoją drogą, a ojciec nigdy nie potrafił tego spamiętać. Zresztą nie potrafił spamiętać żadnego imienia, które zawierało więcej, niż pięć liter - tak właśnie zostałem Orphy, mój brat Scottem, a matkę Emilię przechrzcił na Milę.
Gdyby nie Scott, już w wieku pięciu lat uciekłbym z domu. Czasem mam wrażenie, że wyszedłbym na tym znacznie lepiej, ale chyba nie warto poddawać się podobnym gdybaniom. Mój brat urodził się rok po mnie i zawsze czułem się za niego odpowiedzialny. Różniło nas zaledwie 412 dni, ale stale się o niego martwiłem; kiedy tata zapominał zrobić mu śniadanie, kiedy zapominał odebrać go ze szkoły, kiedy nie miał co włożyć na nogi. W tamtym czasie byłem w stanie oddać mu wszystko, co poskutkowało wieloma nieprzyjemnymi przezwiskami ze strony kolegów, ale hej - wolałem być frajerem bez butów, niż widzieć, jak mój brat ulega wyśmianiu. Wolałem spóźnić się na pierwszą lekcję i trafić do kozy, niż słyszeć, jak mojemu bratu wykręca się z głodu żołądek. Wolałem porzucić odrobienie zadania domowego i dostać kolejną jedynkę, niż pozwolić na to, by Scotta odwiozła do domu po czterech godzinach czekania na ojca, pani Whittle, jego nauczycielka. Był ode mnie słabszy, trochę wrażliwszy i zdecydowanie zasługiwał na lepsze życie od tego, które wiodłem ja. On nie potrafił sam się obronić - ja zawsze pierwszy podnosiłem pięść, kiedy ktoś próbował mnie poniżyć. On nie potrafił odpyskować - ja miałem niewyparzoną gębę i zawsze musiałem dodać swoje pięć groszy. On często wybuchał płaczem, kiedy ja wmawiałem sobie, że płacz jest hańbą, że chłopacy po prostu wylewać łez nie mogą. Nigdy. Dlatego byłem też kimś w rodzaju jego prywatnego ochroniarza, choć określenie to było nieco nad wyrost.
Zastanawiasz się pewnie, gdzie w tym wszystkim była moja mama; dlaczego to tylko tata musiał się nami opiekować, czego notabene nie robił. Mila była głową tej rodziny, Mila nas utrzymywała z niewielkiej pensji kasjerki. Brała zazwyczaj po dwie zmiany, a kiedy wracała do domu, siłę miała tylko na wypicie taniej kawy i położenie się na pięć godzin do łóżka. Czasem, kiedy w niedziele tata zabierał nas do kościoła, z pokoju mamy wydobywała się przeważnie ta sama melodia - Lonesome Town, której słuchała nieruchomo wpatrując się firmament malujący się za oknem; te chwile zatarły się w mojej pamięci jako najwyraźniejsze wspomnienia drobnej, zmizerniałej kobiety, z którą podobno łączył nas ten sam uśmiech. Tata z kolei stale szukał pracy, choć tak tylko wszystkim wmawiał - tak naprawdę całe dnie spędzał pijąc wódkę i oglądając baseball na naszym mikroskopijnym telewizorze. To ja robiłem wszystkim jedzenie, ja czasem sprzątałem i ja pomagałem Scottowi w lekcjach. Właściwie tylko w matematyce - w reszcie przedmiotów to on pomagał mi; nigdy nie byłem zbyt mądry, bo kiedy niby miałem się wszystkiego uczyć? Dopiero kiedy zmarła mama, zasypiając pewnego mroźnego, czerwcowego poranka za kierownicą naszego ciemnozielonego forda, babcia z Sydney zainteresowała się naszym życiem i miałem trochę więcej czasu na przyswajanie niezbędnej wiedzy. Od tamtej pory to właśnie ona stała się najważniejszą osobą w moim życiu; moją podporą, która stabilnie trzymała mnie przez następne lata nad całym tym gównem, w które tak łatwo mogłem wpaść - wystarczyło przecież tylko jedno potknięcie, stracenie równowagi choćby na moment. Do niej się wprowadziliśmy, zostawiając pijanego tatę daleko za sobą. Posłała nas do lepszej szkoły, gdzie moja porywczość nieco osłabła; poznałem kilku przyjaciół, ale to wciąż Scotty był dla mnie najważniejszy. Już nie planowaliśmy uciec z domu na ledwo trzymającym się okręcie, jaki niegdyś budowaliśmy ze znalezionego w lesie złomu, już nie odczuwaliśmy tak otaczającej nas biedy, ale wciąż naszą przyszłość wiązaliśmy ze sobą. Mieliśmy zostać policjantami.
Z jasno postawionym celem łatwiej było nam przejść przez lata szkolne. Mój zapał wprawdzie gdzieś po drodze uleciał, ale Scott samodzielnie rozwijał się w tym kierunku, obiecując, że we wszystko mnie wtajemniczy, że uczyni z nas najlepszych gliniarzy, jakich widział ten świat. Ja zamiast z nosem w książkach, czas spędzałem w klubach bokserskich, kibicując swoim faworytom i czasem próbując ich naśladować, a w domu wgapiając się w niebieskie światło monitora komputerowego. Czasem zapuszczałem się w te mroczniejsze rejony miasta, które ociekały wariactwem nakrapianym tak upragnioną dla mnie adrenaliną, ale zawsze wracałem do stabilnej codzienności - właśnie dla Scotta. Dla niego też po ukończeniu szkoły nie wyjechałem na studia; miałem poczekać na brata rok, by później wspólnie wstąpić do akademii policyjnej. Łapałem się każdej pracy, jaką tylko mi zaoferowano, ostatecznie kończąc jednak w starym serwisie rtv, głównie dzięki swojej znajomości sprzętów elektronicznych. Wmawiałem sobie, że zostanie policjantem to mój jedyny priorytet, że wcale nie ciągnie mnie bardziej ta ciemna strona mocy, która urozmaicała moje monotonne życie i wzywała mnie nocami niczym mityczna syrena zagubionych marynarzy. Złożyłem przecież obietnicę Scottowi, której złamać nie zamierzałem pod żadnym warunkiem - ani przez moment nie myślałem o porzuceniu naszego planu, co w moim mniemaniu byłoby swoistą zdradą brata.
Zarobione przez rok, niewielkie pieniądze, rozdzieliłem między nas dwóch, nie czując się z tego powodu pokrzywdzony - Scott przecież zawsze był dla mnie najważniejszy. Wstąpiliśmy do akademii policyjnej i wszystko układałoby się dobrze; dokładnie tak, jak to sobie zaplanowaliśmy, gdyby nie pewien szkopuł - Scott radził sobie znacznie lepiej ode mnie. Zawsze trzymał się poleceń; każdą, nawet najmniej istotną czynność wykonywał idealnie, kiedy ja nie potrafiłem nawet stawić się na zbiórce o odpowiedniej godzinie. Moja porywczość znów dawała o sobie znać, przyozdabiając twarze wszystkich dookoła nieciekawym grymasem. I to chyba piąta bójka, w jaką się wdałem, całkowicie przekreśliła moje plany i - jak wówczas myślałem - całe życie.
Wydalony z akademii policyjnej za nieodpowiednie zachowanie. Brzmiało to jak jakiś perfidny żart, z którego zgodnie śmiali się wszyscy, prócz mnie.
Do dzisiaj nie wiem, po czyjej stronie stała racja - może po obu? Wiem tylko tyle, że nie byłem (i wciąż nie jestem) w stanie wybaczyć Scottowi odwrócenia się ode mnie i tych kpiących słów, zakończonych indyferentnym wzruszeniem ramion: jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz, Orphy. Scott został, ja odszedłem. Od niego, od dotychczasowego życia, od przeszłości. Po miesiącu naiwnego czekania na jakiś odzew z jego strony, na zmianę decyzji, wyjechałem do Sydney, nurkując w odmętach ledwie tlących się umiejętności, które zapewniły mi mało zadowalające posady. Ostatecznie stanąłem jakoś na nogi, kierowany wzrastającą złością na brata i niegasnącą potrzebą udowodnienia, że bez niego także mogę stać się kimś ważnym. Pewnego dnia, pchnięty jakąś niespodziewaną i głupią śmiałością, złożyłem papiery na kilka lepszych uniwersytetów, najbardziej nastawiając się na ten umiejscowiony w Melbourne, do którego od razu wybyłem. I choć napytałem sobie tym sporo wstydu, dostałem się tam, z listy rezerwowej, dzień przed rozpoczęciem roku akademickiego.
Zupełnie nie potrafiłem odnaleźć się w studenckim świecie, z jakim zapoznawanie się dodatkowo utrudniła mi niespodziewana wieść o śmierci babci. Równie niespodzianie odnalazł mnie list od dziadka, którego mafijne poczynania były na ustach całego stanu Queensland. Zaprosił mnie do siebie, zaoferował pracę, pomoc i schronienie, na co bez zawahania odmówiłem, odnajdując w sobie ledwo tlący się promień przeszłości; dawnego życia i marzeń realizowanych już tylko przez Scotta.
Po ukończeniu studiów tułałem się po świecie beznamiętnie, a serce moje tylko momentami rozpalała złość na brata, która jednak prędko gasła. Wciąż nie zamierzałem odezwać się pierwszy, kierowany pozostałościami swojej zranionej dumy, choć zawsze po cichu liczyłem, że uda mi się ze Scottem dojść do porozumienia. Wtedy też w końcu postanowiłem odezwać się do odtrąconego wcześniej dziadka.
Pewnego dnia, kiedy zapijałem ból złamanego nosa alkoholem, odważyłem się zadzwonić do niego. Brata. Krótkie połączenie, kilka głuchych sygnałów, tyle. Nie odebrał, ale byłem przekonany, że wkrótce oddzwoni. Nie oddzwonił. Po wpadnięciu w swój charakterystyczny, nieokiełznany gniew i zdemolowaniu całego mieszkania, po wypiciu kolejnych dawek palącego trunku, który wzmagał tylko moją niekończącą się agresję, wykonałem kolejny telefon. Nagrałem mu się na skrzynkę, wszystko wygarnąłem. Chyba nawet zacząłem mu grozić, chyba powiedziałem, że ze wszystkich ludzi na świecie, ze wszystkich tragedii, które nas spotkały, jego nienawidzę najbardziej, że jest największą skazą tej planety. I proszę, w końcu doczekałem się odpowiedzi. Tyle tylko, że nie bezpośrednio od niego.
I tak oto właśnie, z dwojga braci, których niegdyś połączyło wspólne zamiłowanie do rozświetlania świata promieniem sprawiedliwości, a których podzieliło niepojęte nieporozumienie, pchając jednego w objęcia słońca, a drugiego w odmęty Tartaru, nieoczekiwanie ocalał tylko jeden. I by było nieco zabawniej, to właśnie ja; ten, który skręcił na nieodpowiednią ścieżkę.
Z początku nic z tych kuriozalnych informacji do mnie nie dochodziło. Czułem tylko, jak serce z każdą chwilą coraz skuteczniej wdrapuje się do góry, w stronę gardła. Jak drętwieją mi ręce, ledwie zaciskające się na słuchawce telefonu, z którego sączą się coraz mniej zrozumiałe zdania. Kojący głos nieznanej, roztrzęsionej kobiety, która mówiła "mam jego rzeczy, z którymi nie wiem, co zrobić". A więc wróciłem. Dla niej. Dla niego. Trochę dla siebie. Wróciłem i przez jakiś czas postanowiłem tu zostać.


→ szczerze nienawidzi swojego imienia, które każdej nowo poznanej osobie nasuwa na myśl przekonanie, że podobnie jak jego mitologiczny imiennik, potrafi grać na instrumentach i śpiewać. A tymczasem Orphy do cna pozbawiony został wyczucia rytmu
→ łączy ich natomiast to, że Wrottesley także ma stały problem z oglądaniem się za siebie, choć bardziej metaforyczny
→ zazwyczaj posługuje się pseudonimem Orphy i Rusty
→ jako że jego ojciec pochodził z Meksyku, Orphy potrafi mówić także w języku hiszpańskim, którego używa wyłącznie w momentach, w których jest silnie zdenerwowany
→ do niedawna miał dwa psy - Jezusa i Szatana. Niestety, ten drugi zachorował trzy miesiące temu i odszedł z tego świata, a Jezus zaledwie dwa tygodnie później zdechł z tęsknoty za Szatanem
→ lojalny wielbiciel wysokich blondynów. Czy po prostu blondynów - wzrost nie ma tak istotnego znaczenia, jeśli na głowie powiewają jasne, lśniące pasma
→ oficjalnie, odkąd wrócił do miasta, pracuje w lokalnym radiu, dorabiając także poprzez naprawianie sprzętów elektronicznych i ucząc sztuk walki. Nieoficjalnie można wynająć go do zastraszeń, skutecznego odbierania długów, kradzieży i czego tylko dusza zapragnie
→ jest tak dobry w swoim fachu, że matkę ci ukradnie i nie zauważysz
→ kiedyś chciał zostać aktorem, ale babcia odwiodła go od tego pomysłu - powiedziała, że z taką twarzą w życiu by mu się to nie udało i cóż, Orphy bez dyskusji jej uwierzył
→ jego ulubionym filmem jest "Lassie, wróć!" i zawsze jak debil na nim płacze
→ uwielbia naturę, kocha lasy i często biwakuje. Zna się przy tym na tropieniu, ma znakomitą orientację w terenie i nawet wie, co w razie czego z leśnych skarbów można jeść, by przetrwać
Orpheus "Orphy" Wrottesley
20 grudnia 1994
Lorne Bay, QLD
inspicjent / instruktor Krav Magi
Lorne Bay Radio / Lorne Bay Gym
sapphire river
kawaler, homoseksualny
Środek transportu
Żadnego samochodu nie posiada na własność, czasem jakiś wynajmie, jakiś pożyczy, jakiś ukradnie. Potrafi także sterować skuterem wodnym i motorówką.

Związek ze społecznością Aborygenów
Takowego nie posiada. Ponadto, nigdy nie zagłębiał się w ich historię, o której nikt z rodziny nie miał czasu mu opowiedzieć, a do nauki nie przykładał się na tyle, by wyłapać o rdzennych mieszkańcach Australii choćby okruszki informacji na lekcji.

Najczęściej spotkasz mnie w:
Na miejscowej siłowni, nocami w rozgłośni radiowej. Ponadto w ciemnych alejkach, miejscach nieobjętych monitoringiem, do czego obliguje go powiązanie z mafijnym światkiem.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Nie ma takiej osoby; brat i matka nie żyją, z ojcem od kilku lat nie utrzymuje kontaktu, a odnowiony kontakt z dziadkiem zachowuje raczej w tajemnicy.

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak, z wyjątkiem trwałych urazów.
Orpheus Wrottesley
Nicolas Simoes
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany