była tancerka baletowa — bibliotekarka w domu kultury
34 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
If I can't relate to you anymore
Then who am I related to?
Chyba od zawsze o wszystko musiałaś walczyć. Rodzice mieli większe zmartwienia od ciebie, więc w gruncie rzeczy wychowywały cię guwernantki i nianie. Ojca - sławnego nauczyciela tańca i choreografa - ze względu na pracę w rozjazdach prawie nigdy nie było w domu, a matka - niedoszła gwiazda australijskiego baletu - wolała mu towarzyszyć, niż bawić się w pieluchy, naukę i odpowiedzialność. On wiecznie dawał ci do zrozumienia, że jego czas jest zbyt cenny i że przeznacza go tylko na najbardziej utalentowanych ludzi. Ona nie pozwalała ci zapomnieć, że byłaś wpadką i że to przez ciebie musiała przedwcześnie zakończyć karierę. Szczyt młodzieńczego buntu przeżyłaś już jako kilkulatka, ale niczego nie udało ci się wskórać. Za brak utrzymania na wodzy twojej zapalczywości, zwalniane tylko były kolejne osoby trzymające nad tobą pieczę. Dzisiaj nie potrafiłabyś sobie nawet przypomnieć tego momentu, kiedy postanowiłaś pójść w ślady rodziców, by jakoś zwrócić na siebie ich uwagę. Nie było w tym pasji, miłości, czy nawet zainteresowania. Nie, na początku kierowało tobą niezmącone niczym innym pragnienie atencji. Jakiejkolwiek. Ale i o to nie było wcale łatwo...
Talent miałaś we krwi. Uporu i woli walki zdecydowanie nikt nie byłby w stanie ci odebrać. Nie straszne ci były wielogodzinne treningi prosto po szkole, niedosypiane noce przez próby utrzymywania mimo wszystko jak najlepszych ocen, ani nawet liczne i widoczne siniaki i otarcia. Serce do tańca przyszło dopiero z czasem. Powoli i stopniowo. Jakby wraz z wyćwiczeniem każdej nowej figury, uczyłaś się również otwierać własne wnętrze na balet. Sukcesywnie przestawałaś tańczyć dla rodziców... a zaczynałaś dla samej siebie.
Najśmieszniejsze, że to właśnie wtedy zaczęli poświęcać ci więcej uwagi. Właściwie głównie ojciec. Miałaś czternaście lat, gdy zdecydował się wziąć cię pod swoje skrzydła. Musiało minąć ponad sześć lat intensywnych, podlanych potem i krwią treningów i wyrzeczeń, by zamiast ojcem postanowił nagle zostać twoim mentorem. Oczywiście, że się zgodziłaś. Karierę zaczęłaś tak naprawdę jeszcze przed ukończeniem szkoły. Do dziś ciężko powiedzieć, czy w większym stopniu dzięki własnemu talentowi i pracy... czy nazwisku twojego ojca.
Nigdy nie narzekałaś na życie towarzyskie. Pomimo braku czasu na cokolwiek innego poza tańcem, udało ci się utrzymać przy sobie małą, zgraną grupkę przyjaciół, z którymi mogłaś rozmawiać o wszystkim. No, przynajmniej wszystkim tym, co nie dotyczyło baletu i twojej sytuacji w domu. Choć zawsze byłaś towarzyska, tak naprawdę niełatwo było ci się do kogoś zbliżyć tak naprawdę blisko. Również tutaj miłość przychodziła z czasem. Także do niego...
Zapragnęłaś o niego zawalczyć już od pierwszego wejrzenia. Nie marzyłaś o silnym mężczyźnie, w ramionach którego mogłabyś się schować przed resztą świata. Chciałaś kogoś z duszą artysty. Szczupłego melancholika, który uciekałby przed światem do ciebie. Bohatera wyciągniętego wprost z powieści epoki romantyzmu. Twoi znajomi mieli go za dziwaka, ale ty widziałaś w nim kogoś wyjątkowego jeszcze zanim pojawiły się w tobie głębsze uczucia. Może było to z twojej strony podejście zbyt pragmatyczne, ale nie znałaś innego. Tylko ono zawsze się sprawdzało. Między twoimi rodzicami, między tobą i tańcem, w końcu także między tobą i Vincentem. Wiedziałaś (tak wtedy sądziłaś przynajmniej), że idealnie pasuje do twojej układanki. Że nawzajem się uzupełniacie i w odpowiednim stopniu się od siebie różnicie, by stworzyć parę idealną. Ty wyciągałaś go do ludzi, a on jak nikt inny potrafił cię wyciszyć. Twoja radość z życia balansowała jego melancholijny charakter. Jego smutek pobudzał w tobie większą empatię. Może nie nastąpiło to w jednej chwili, ale pokochałaś go - szczerze i oddanie. I nigdy nie chciałaś go skrzywdzić. Sądziłaś, że on to samo czuł do ciebie. A jednak…
Nie wiesz, kim była. Jakaś jego zagorzała fanka, jedna z jego przyjaciółek, jedna z twoich albo ktoś zupełnie przypadkowy… Czy to takie istotne? Gdybyś pozwoliła sobie to wszystko zdrowo przetrawić, pewnie dotarłoby do ciebie, że wszystkie zmiany w jego zachowaniu i nastroju nastąpiły po zapoznaniu go z twoją paczką bliskich znajomych, ale może nie bez powodu blokujesz przed samą sobą podobne wnioski. Wybaczyłaś mu, to chyba jasne. Wasz związek zdążył już narobić wystarczająco dużo medialnego szumu, że takie nagłe rozstanie - szczególnie z powodu zdrady - tylko by wam obojgu zaszkodziło. Długo też zabiegałaś o aprobatę tego związku u swojego ojca, więc jakiekolwiek zerwanie nie mogło nawet wchodzić w rachubę. Poza tym… naprawdę go kochałaś. I nie zamierzałaś tak łatwo odpuścić. A w walce o to, na czym ci zależało, praktycznie nie miałaś sobie równych, prawda? Szczególnie wtedy, kiedy w jednej chwili cała reszta twojego życia nagle traci sens…
To był głupi wypadek (o ile w ogóle istnieją jakieś mądre), którego nawet ciężko szukać głównego winnego. Ty jechałaś rowerem i nie rozejrzałaś się wystarczająco uważnie na przejściu. A ona z trochę za dużą prędkością wyjechała zza zakrętu. Jeden krótki moment zbytniego zamyślenia, niefortunny upadek i… gruby, przeklęty krzyżyk postawiony na twojej dalszej karierze. Odpadały intensywne treningi, codzienne ćwiczenia i przeciążanie możliwości swojego ciała na kolejnych występach. Do tańca mogłaś wrócić po długotrwałej rehabilitacji, ale tylko rekreacyjnie, raz na jakiś czas, dla zabawy i rozluźnienia… ale taka opcja nawet do ciebie nie przemawiała. Myśl, że miałabyś co najwyżej podrygiwać do rytmu do dzisiaj sprawia ci wręcz fizyczny ból.
Odcięłaś się więc. Od przyjaciół, od baletu, od całego związanego z nim światka. Ojciec sam zrobił to za ciebie, nagle tracąc zainteresowanie nie mającą dalszych perspektyw córką. Byłaś pewna, że Vince też cię zostawi, a jednak został. Jemu jednemu pozwalałaś się do siebie zbliżyć. On jeden jedyny mógł się tobą zajmować. Jak to więc możliwe, że nie zauważyłaś sygnałów? Może wcale nie chciałaś ich widzieć? Na różne sposoby tłumaczyłaś sobie to, że praktycznie przestał grać. Może tworzy coś wyjątkowego i nie chce zapeszać. Może nie chce mi kolić w oczy własnym talentem i karierą. Może choć przez chwilę chce się ze mną zsolidaryzować. Może jest zbyt zmęczony. Może to chwilowy brak weny. Może… Aż któregoś dnia próbował się zabić. Pierwszy i nie ostatni raz.
Powinnaś go była wtedy zostawić. Odejść, dać odetchnąć, uwolnić. Ale wszystko zdążyło zabrnąć za daleko. Sama zdążyłaś zadbać o to, by nie pozostał ci nikt inny poza nim. Czasem się zastanawiasz, czy to wciąż miłość. Czy nadal kochasz go tak samo mocno, jak jeszcze przed jego zdradą, czy nawet twoim wypadkiem. Tylko że to nie ma większego znaczenia. Jest jedynym, co masz. Ostatnią deską ratunku przed tym, by samej się nie poddać już zupełnie. Wciąż walczysz, by przy tobie pozostał... Bo co innego potrafisz zrobić? Co innego byś mogła?
Yvette (Yvie) Fletcher
13 listopada 1987
Lorne Bay
była tancerka baletowa, bibliotekarka
dom kultury
Pearl Lagune
w związku, hetero
Środek transportu
Jeśli już opuszcza dom, porusza się głównie rowerem lub pieszo.

Związek ze społecznością Aborygenów
Brak.

Najczęściej spotkasz mnie w:
Naprawdę rzadko wychodzi z domu, więc jeśli akurat nie pracuje, to najpewniej właśnie tam można ją znaleźć.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Vincent Chennevière

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak.
Yvette Fletcher
Emily Browning
powitalny kokos
nick
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany