28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
głęboko nabrałam powietrza w płuca i wsłuchiwałam się w znajomy rytm mojego serca: je-stem, je-stem, je-stem
Gniew przybierał odcienie czerwieni – burgundowa szminka matki, pozostawiająca ślady na chłodnej fakturze szklanek, kiedy wieczorami siadała na fotelu, z porwaną suknią i zmierzwionymi włosami, sącząc leniwie mocny alkohol, który wprawiał ją stan przypominający otępienie. Lata później Harriet musiała uświadomić sobie, że to, co uważała, za uspokajający rytuał, dopinający ekscesów minionej nocy, było w rzeczywistości dążeniem do zapomnienia, przyćmienia bolesnych wspomnień mętną płachtą trunku, tego samego, który sączył ojciec i który sprawiał, że jego ręce drżały, a palce zaciskały się zbyt mocno na szczupłym, kobiecym nadgarstku – jego twarz nabierała wówczas pąsowych odcieni, a grube, nadęte żyły uwypuklały się na jej powierzchni jak wężowisko karminowych żmij. Pod wpływem jego gniewu stolik chybotał się niebezpiecznie, talerze roztrzaskiwały o nadwyrężoną czasem ścianę, sztućce grzechotały w szufladach, a szafki zamykały się z hukiem. Wszystko, co istniało, włącznie z przedmiotami, zdawało się zbiegać w pośpiechu przed jego rozchwianymi dłońmi, które zmuszone, by chwycić za coś, chwytały się zazwyczaj tego, co leżało najbliżej. Kiedy w wieku piętnastu lat uciekała z domu, małodusznie sądziła, że uwolniła się od tej czerwieni, od tego gniewu, ta miała jednak przywrzeć do jej życia jak pijawka, przyssać się żarłocznie do skóry i nigdy, nigdy jej nie puścić.
Żółty był kolorem strachu, ukrywał się w drobnych gestach i niewygodnych grymasach, był w kanarkowej plamie farby, którą w afekcie chlusnęła na płótno, pozostawiając przy tym jaskrawe iskierki terpentyny na skrzypiącej, zakurzonej podłodze. Cytrynowa była koszula Henry'ego, gdy leżał zakrwawiony na starym, perskim dywanie, wpatrzony w pęknięcia sufitu swym mętnym, nieobecnym spojrzeniem, złote były żonkile, które złożono na jego grobie, siarkowa była żółć, którą Harriet splunęła w paszczę ubikacji, pozbywając się gorzkich resztek skurczonego głodem żołądka. "Nie zabiłam go", mawiała potem wiele razy – w płaczliwym telefonie do matki, na komisariacie, w sądzie, przed sąsiadami, przyjaciółmi, współpracownikami i nieznajomymi, którzy, zaciekawieni sprawą, wciskali swój nos w jej życie bezczelni i nieproszeni. Winy nigdy jej nie udowodniono, plotka, jaka rozniosła się wraz z tymi pierwszymi oskarżeniami uwiła jednak gniazdo w czułej, upartej świadomości mieszkańców, którzy od czasu śmierci Henry'ego spoglądali na nią podejrzliwie, lękliwie, później również wrogo, jak gdyby sądzili, że została oczyszczona z zarzutów niesłusznie, że powinna gnić za kratami, zamiast brodzić w płytkiej, ciepłej wodzie oceanu. Matka nie uwierzyła, kiedy Harriet w wieku dziesięciu lat przekonywała ją, że nie wyjęła zgniecionej paczki papierosów z jej skórzanej torby, Henry nie uwierzył, kiedy przysięgała mu wierność na ślubnym kobiercu, wszechświat nie uwierzył, kiedy zarzekała, że jest niewinna.
Radość przychodziła rzadko i przybierała mętne odcienie bieli – perłowy wazon, który w wieku dwudziestu dwóch lat kupiła z Henry'm na pchlim targu, alabastrowa suknia, której ozdobne falbany ciągnęły się za nią po ziemi i którą później splamiła kolorowymi drobinkami farby, papierowy ton chamois, z którego nazwy wyśmiewali się wspólnie, niepomni dobrych obyczajów, przekonani, że ich wesołość będzie trwała wiecznie. Nareszcie porcelanowe były również zęby Malcolma, kiedy spotkała go po raz pierwszy, zanim papierosy sporadycznie wypalane za winklem stały się codziennością, a jego szkliwo przybrało niezdrowy, żółtawy odcień.
Złość, jaką wpierw kierowała na otaczającą ją rzeczywistość, niekiedy, wśród ciasnych ścian małego mieszkania, zastępował smutek – niebieskie morze jego niemocy, żalu i posępności, emocji, które w postaci skroplonych łez spływały jej po zaczerwienionych płaczem policzkach. Lazurowa była mielizna na wielkiej tafli oceanu, jej łagodne, chłodne fale, które unosiły ją na plecach, pozwalając zjednoczyć się ze szlachetną dzikością żywiołów, przymknąć oczy i nucić cicho, dopóki twarz nie pokryła się lśniącą pozłotą słonecznych promieni. Modry był pierścień, który sprzedała w antykwariacie Malcolmowi, wówczas sądząc jeszcze ze smutkiem, że nigdy więcej go nie zobaczy, nigdy, w ukryciu przed współpracownikami, nie wsunie go na palec, napawając się nierzeczywistą, upojną wizją posiadania podobnego majątku. Atramentowy był tusz, którym zapisywała w starym, przesiąkniętym kawą zeszycie swoje wiersze, wyznania i myśli – te, którymi nigdy nie dzieliła się na głos, których obawiała się nawet przeczytać przed lustrem, stojąc twarzą w twarz z własnym odbiciem, jak gdyby wizerunek dostrzegany w zwierciadle, choć złudnie podobny do niej samej, był kimś obcym, kimś, kto mógłby roznieść po świecie jej tajemnice. "Ja to ktoś inny", mawiała niekiedy szeptem, powtarzając smętną formułkę Rimbauda, poety, który w wieku lat siedemnastu był już kimś więcej, niż ona w połowie dwukrotnie od niego starsza.
"Zieleń to kolor zazdrości", rugała ją matka, spoglądając z dezaprobatą na szmaragdową sukienkę, która opinała się ciasno wokół piersi, oplatając ramiona ozdobnymi falbanami. Przez malachitowe szkło butelek po alkoholu Harriet spoglądała później na świat z tą samą co ona pogardą, kwitnącą na zarzewiu zawiści niechęcią wobec ludzi, którym powodziło się lepiej, których radosne uśmiechy ją przytłaczały, a melodyjne, śpiewne głosy wprowadzały w depresję i znużenie. Zawsze sądziła, że zasługuje na coś pięknego – niekoniecznie wielkiego, ale pięknego, pięknego urodą dekadentyzmu, awangardy nieżyjących już beatników, poetów snujących się po ulicach miasta, płynących na pokładzie obcego statku do nieznanych lądów, wolnych od wszelkich ograniczeń, promiennych w swej biedzie i niedostatku. Poczucie to, jak wąż wśród oliwkowych, wypalonych słońcem wiechci trawy, zakradało się do niej niezauważone, sycząc do ucha najgorsze obelgi, matczynym głosem przekazując markotne frazesy rozczarowania – kim była, opierając się o ladę zakurzonej, pochłoniętej półmrokiem biblioteki, kim była, malując obrazy na wynajmowanym z Malcolmem strychu, kim była, zasypiając przy stole z policzkiem lepkim od alkoholu, kim była, przeglądając się w lustrze i nie rozpoznając własnej twarzy?
Obrazy swej wyobraźni tworzyła na płótnie od wczesnego dzieciństwa, szybko ucząc się, że gdyby zmieszać wszystkie kolory ze sobą, nie przyjmą one odcieni tęczy, a mętne, bure oblicze zgniłego brązu, antracytowej tonacji palisandru, umbry, której tak rzadko używała w swym malarstwie. Długie godziny spędzała na rozróżnianiu barw, na przypisywaniu im znaczenia, wartości, wpływów i esencji (biel – łagodność, szczęście, delikatność, żółć – strach, optymizm, niepokój, pomarańcz – ciepło, frywolność, pasja, czerwień – gniew, bunt, odwaga, róż – miłość, kobiecość, wrażliwość, fiolet – autentyczność, luksus, dekadencja, błękit – opanowanie, rozwaga, smutek, zieleń – świeżość, nuda, zarozumiałość, czerń – elegancja, zaufanie, solidność), tymczasem kolory jej życia były niemożliwe do rozdzielenia, splątane ze sobą jak kocia włóczka przeciągnięta przez całą szerokość pokoju; jej życie było bure jak sierść bezdomnego psa, jak stare blokowisko na obrzeżach miasta, jak matczyne włosy, gdy przekraczając sześćdziesiątkę nareszcie przestała je farbować. Jak wiele pigmentu potrzebowała, by na nowo nanieść na nie arabeski swoich odczuć, myśli i doświadczeń?
Harriet St. Clair
05.VI.1993
Kuranda, Australia
naręcze prac dorywczych
wszędzie, gdzie jej potrzebują
Fluorite View
wdowa, biseksualna
Środek transportu
po mieście porusza się pieszo lub starym, pogruchotanym rowerem, od którego płatami odchodzi słabej jakości niebieska farba, a kierownica chybocze się niepokojąco, przy każdym skręcie wydając chroboczące, zachrypłe dźwięki swej nienaoliwionej, rdzewiejącej konstrukcji; kobieta posiada prawo jazdy na samochód – otrzymany w spadku po matce gruchot – używa go jednak rzadko, pozwalając by pojazd kurzył się w garażu, nakryty popielatą, nieprzyciągającą uwagi płachtą

Związek ze społecznością Aborygenów
zamierzchłe, częściowo zapomniane korzenie od strony matki – babka była rdzenną Aborygenką, nie czuła jednak silnego związku ze swoją społecznością, wypowiadając się o niej zawsze z przekąsem czy nawet niechęcią, w wyniku czego Harriet, choć haustami nabierająca zuchwałej ciekawości, odnosi się do tego tematu z wpojonym jej w dzieciństwie dystansem

Najczęściej spotkasz mnie w:
w starych księgarniach i zapomnianych antykwariatach, w barach śmierdzących dymem papierosowym, w zatłoczonym autobusie, boso na skąpanej w księżycowym świetle plaży, na ławce niedaleko taniej jadłodajni, w szemranej melinie, której podłoga lepi się od alkoholu, w zacienionej herbaciarni, gdzie przyjemny, piwniczany chłód pozwala oczyścić umysł

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
współlokatora, w najgorszym wypadku – matkę

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
nie
Harriet St. Clair
Marta del Cano
niesamowity odkrywca
vulpecula
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany