27 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
I wish I knew what to do with my life, what to do with my heart…I do nothing all day, boredom settles in, I look at the sky so I get to feel even smaller than I already feel and my mind keeps poisoning itself uselessly.
Być niebytem. Melodią niekompletną, ulotną. Nie istnieć na pewno, nigdy tak do końca. Egzystować milionem żyć istot rozciągniętych na błonie filmowej (koniecznie o wymiarach 16 milimetrów).

Jestem niedopowiedziana, opowiedz mnie, dopowiedz.


Tkam wspomnienia na kołowrotku życia, ręce mam pokłute przez bolesne utarczki z rzeczywistością; duszę cerowaną i łataną wielokrotnie. Zobacz, te zgrubienia na rachitycznej, zabrudzonej obcą ziemią skórnej membranie to świadectwa tego, że bez zastanowienia, łapczywie spijam doświadczenia sprezentowane mi przez los. Metodzie Stanisławskiego podporządkowałam każdy swój dzień - kreuję różne role nie bacząc na konsekwencje moich często nazbyt śmiałych i ekstrawaganckich czynów, w których próżno doszukiwać się choć krzty sensu.

Łzawią mi paprochy uczuć w chłodnym oku. Ze stoickim spokojem pytam Cię, co czułeś, kiedy świat wypadł Ci z Twoich rąk. Wytrącam Cię z równowagi, drażnię bezpośredniością, obserwuję bacznie. A potem odtwarzam w głowie zdradzieckie reakcje Twego ciała, czuję namiastkę pulsujących w Tobie uczuć i na tafli mej twarzy staram się odbić je wiernie, przez chwilę stać się Tobą, doświadczyć Twojego cierpienia bądź radości. I choć może tego po mnie nie widać, po drugiej stronie lustra, w głębi mojej głowy, kotłują się sprzeczne emocje; rozdzierają mnie wątpliwości, czy w przypadkowej roli wypadam wystarczająco przekonująco.

Do twarzy mi z szaleństwem. Czasem zasnuwam się zasłoną melancholii. Bywam rozgrzaną do czerwoności agresją. Odhaczam na swojej liście kolejne role, kolejne osobowości do odegrania. Zabijam w ten sposób marazm, który niepostrzeżenie wkradł się do mojego życia.

Żywię się kłamstwami - komerażami na mój temat, przemierzającymi usta mieszkańców z zaskakującą szybkością; także tymi, które sama snuję z uroczym uśmiechem na ustach. Moja dusza przyjmuje różne kształty; sumienie wybrzusza się, deformuje, ostatecznie nawet nagina (choć kręgosłupa moralnego, o ile w ogóle go wykształciłam, raczej nie udało mi się jeszcze złamać). Nienawidzę poprawności, konwenansów, reguł. Wystrzegam się bylejakości.

Wciąż nie wiem, jak powinien funkcjonować mechanizm zwany codziennością; nie wszystkie trybiki mojego serca pracują rytmicznie, zgodnie z przeznaczeniem. Mówią, że naoliwione miłością działałoby lepiej, ale jeśli czegokolwiek w życiu mogę być pewna, to tego, iż uzależnienie się od drugiego człowieka na dłuższą metę przynosi ze sobą jedynie cierpienie.

Kim więc tak właściwie jestem? Kłamstwem i mirażem pragnień; chaosem, który wkrada się do Twojego życia bez uprzedzenia, snuje po czeluściach Twego umysłu z denerwującą niekonsekwencją, a następnie znika cicho, po angielsku.


Tworzy mnie splot mniejszych i większych niedoskonałości. Począwszy od tych bardzo rzucających się w oczy (jak drobna diastema między zębami, odstające uszy, nieforemny nos, niesforna czupryna, czy też pieprzyk na obojczyku), a skończywszy na defektach zakorzenionych w mojej głowie, o których istnieniu wiem tylko ja. Moja historia nie jest jednak na tyle ciekawa, abyś kiedykolwiek ją ode mnie usłyszał; zakopałam swoją przeszłość pod warstwą kłamstw, w które chyba nawet sama czasami wierzę.

Gdybym jednak miała dokopać się do prawdy...

{...i skomponować zapach dzieciństwa, jedyne w swoim rodzaju perfumy, z pewnością na nutę głowy wybrałabym arbuzową gumę do żucia; serca - zroszone łzami słoneczniki mamy, a głębi - woń wszechobecnej, cierpkiej terpentyny wydobywającej się z pracowni ojca.

Wychowałam się w Sydney, gdzie wraz z rodzicami i moją drugą, braterską połówką gnietliśmy się w klitce wypełnionej po brzegi (jak mi się wtedy wydawało) rodzinną czułością. Kiedy jeszcze patrzyłam na świat oczami dziecka, przysłoniętymi paskudnymi, okrągłymi okularami grubości denek od słoików, wszystko zdawało się przybierać odpowiednie formy - nie dostrzegałam tego, z jaką uszczypliwością mama komentuje marne zarobki taty, ani jak szybko Cornel się ode mnie oddala, choć przecież teoretycznie powinniśmy być jednością.

Karuzela wspomnień wiruje szybko, przesiane przez sito czasu odległe zdarzenia widzę zamazane, niemal jedynie w pastelowych barwach. W gruncie rzeczy moja adolescencja była (cudownie?) nudna. Miałam kraciastą sukienkę z drugiej ręki, lecz uśmiech szyty na miarę; nigdy nie przykładałam wagi do przedmiotów; nie pragnęłam błyskotek, markowych ubrań ani najnowszego modelu telefonu - do pełni szczęścia wystarczyła mi jedynie wyobraźnia, adrenalina pulsująca w żyłach i cała paleta kolorów życia. W przeciwieństwie do zamykającego się w czeluściach swojego pokoju Cornela nie stroniłam od ludzi, a z każdego dnia chciałam wycisnąć jak najwięcej.

Robiłam wszystko, byle tylko się nie uczyć - dorabiałam sobie jako bileterka w kinie studyjnym; chodziłam na castingi do jakichś ról setnoplanowych; obcowałam ze sztuką pod najbardziej wysublimowaną postacią - słuchałam zarozumiałej muzyki, oglądałam jedynie ambitne kino, a zamiast książek dla nastolatek... czytałam Prousta i udawałam, że cokolwiek z tego rozumiem; krztusiłam się, starając się wypełnić płuca wiśniopodobnym dymem tytoniowym; popełniałam pierwsze błędy, kolejne, inne, następne.

Do ścieżki dźwiękowej mojego życia skomponowano dumkę na trzy serca (choć żadne z nich nie należało do mnie) - obserwowałam, jak mama przyjmuje z godnością wiadomość o zdradzie taty, a także to, jak kilka godzin później, kiedy już nie patrzył, rozpada się w moich ramionach na kawałki, wyżłabiając w policzkach meandry potoku łez goryczy. Nie wiem, dlaczego zgodziła się wychować obce dziecko, ale zabroniła mi kwestionować tę decyzję - od tamtej chwili miałam więc również młodszą o pięć lat siostrę (aczkolwiek nie mogłam się przemóc, by nazywać ją tym mianem). Nie potrzebowałam już wtedy okularów, żeby zobaczyć, jak dopóki śmierć nas nie rozłączy niszczy moich rodziców - to oni stali się ślepi; zdawali się nie zauważać, że po płonącym w nich uczuciu (kiedyś niewątpliwie żarliwym) zostały już tylko spopielone zgliszcza.

Pomimo wciąż rysującego się przed moimi oczami uczuciowego pogorzeliska, nie stroniłam od romantycznych zawirowań; gdzieś tam po drodze zaczęłam rzucać powłóczyste spojrzenia mężczyznom cięższym o bagaż całego pokolenia (rówieśnicy nie wydawali mi się wystarczająco intrygujący); spijałam z ich ust szczęście w nieszczęściu, a gdy jeden z nich podstępnie zawłaszczył sobie wszystkie moje myśli, uciekłam w popłochu. Wiedziałam, że nie są w stanie mnie skrzywdzić, jeśli tylko nie dopuszczę ich zbyt blisko siebie.

Nawet nie zauważyłam, kiedy dorobiłam się dwójki z przodu cyfry rzekomo określającej mój wiek (wybierając swoją drogę... wciąż przecież czułam się jak dziecko we mgle). Pragnęłam od życia zbyt wiele, wypalałam się szybko, nie potrafiłam określić swoich priorytetów, a przy okazji - choć może udawało mi się to tuszować - zachłysnęłam się sławą ojca (gdy wreszcie go doceniono) - były więc wystawy w każdy weekend, pseudofilozoficzne rozmowy o kondycji naszego społeczeństwa, pospieszna wymiana śliny pomiędzy kolejnymi papierosami, odkładanie w czasie decyzji o podjęciu studiów. Cornel znowu mnie wyprzedził; realizował swoją największą pasję; bez zawahania brnął do wyznaczonego sobie celu, a ja nieporadnie przygryzałam wargi aż do metalicznego posmaku krwi, unikając jak ognia rozmów zmierzających do nieuniknionego co dalej.

Więc uciekłam. Miałam dwadzieścia trzy lata i marne perspektywy; nie chciałam być już porównywana do brata. Nie musiałam się długo zastanawiać, gdzie schować się przed wzrokiem świata. Dwa najjaśniejsze punkty na mapie mojego życia to osnute oceaniczną bryzą Sydney (miejsce, w którym idylliczne dzieciństwo zmieniło się w koszmar nocy letniej) oraz dzikie Lorne Bay (cel naszych wakacyjnych podróży, pachnący babcinymi konfiturami i promieniami słonecznymi). Dom babci to siedlisko teatralnych rekwizytów (jeszcze z czasów, gdy była charakteryzatorką w teatrze w Cairns), wielobarwnego morza kwiatów oraz stosów uroczych szpargałów sprzed połowy wieku - odnalezienie się w nim nie było zbyt trudne; babcia miała młodą duszę oraz wystarczająco dużo cierpliwości, by jakoś ze mną wytrzymać. Załatwiła mi pracę w antykwariacie znajomego, zapisała na mnie dom (o czym dowiedziałam się dopiero, gdy przywdziałam czerń), trochę utemperowała mój charakter. Odeszła w ciszy i z uśmiechem na ustach - tak, jak szła przez życie. A ja długo nie potrafiłam pogodzić się z jej śmiercią.

Nie wiem, kiedy minął rok, drugi. Utknęłam tu - gdzieś pomiędzy przeszłością a niepewną przyszłością; moje marzenia sfermentowały.
Z ustami w kolorze wiśni weszłam do tamtej galerii w Cairns, gdy w jednym z wyeksponowanych obrazów rozpoznałam rękę ojca; z ekspercką manierą zdradziłam sprzedawcy kilka szczegółów, o których on sam nie wiedział - tej jednej roli nie zaplanowałam, wcieliłam się w nią instynktownie, może nawet było w tamtej pozie wiele ze mnie samej.
Czułam jego wzrok na swojej twarzy, słuchał mnie uważniej niż powinien - wyobraziłam sobie, jak mogłoby wyglądać moje życie u boku kogoś takiego. I w tym abstrakcyjnym wówczas koncepcie doszukałam się czegoś kojąco normalnego, uporządkowanego - czegoś, czego bardzo chciałam spróbować.
Odwzajemniłam uśmiech, rok później powiedziałam tak. Z nazwiskiem żegnałam się bez żalu, choć to nowe również nie było całkowicie moje. Wpasowałam się w ramy jedynego obrazu, którego mój mąż nie wystawi na sprzedaż.
Intymne studium naszego życia miało wiele barw, wszystkie blakły jednak szybciej, niż potrafiłam to zaakceptować. W zderzeniu z wyobrażeniami to, kim się stałam, przestało mnie ekscytować.

Może dlatego znowu zaczęłam to robić. W Cairns łatwiej o anonimowość, łatwiej szukać tych wszystkich emocji, za którymi tęskniłam; wygrzebałam stare maski, zaczęłam tworzyć nowe - sporadyczna odskocznia, zanurzenie się w kłamstwach, utarty schemat eksperymentów. Tyle że tym razem gdzieś po drodze poznałam kogoś, kto nie zniknął z mojego życia, gdy tylko skończyłam odgrywać swój teatrzyk. Szukam go wzrokiem na opustoszałej widowni, szukam cząstek jego samego w osobach, którymi otaczam się na co dzień; obiecuję sobie, że zapomnę, że zobaczę się z nim ostatni raz, a potem już nigdy więcej nasze drogi się nie przetną.
Ale wracam do niego częściej niż powinnam - nie tylko w snach.
Jest wszystkim tym, czego od życia nigdy nie chciałam i czego z jakiegoś powodu najbardziej potrzebuję.}

& brała udział w kilkunastu castingach, była kiedyś statystką (wycieli sceny z jej udziałem), nieustannie ćwiczy warsztat i mówi o swoich planach życiowych, zawsze na pierwszym miejscu wymieniając aktorstwo, choć przecież już od dawna nie robi nic, co przybliżyłoby ją do realizacji tych dziecinnych mrzonek.

& jest synestetką; próbowała inspirować się Kandinskym, ale niestety za jej obrazy nikt nie chciał dać nawet marnego miliona dolarów.

& lubi swoje rytuały (jarmuschowy poranek z kawą i papierosem; niespieszne spacery w godzinach późnonocnych; pisanie na marginesach, rękach i udach; zostawianie karteczek ze swoim numerem telefonu w różnych miejscach; uczenie się słów ze słownika wyrazów obcych; taniec przed snem - przy dźwiękach gramofonu; wybieranie swoich następnych ról).

& stając się jakąś postacią, robi absolutnie wszystko, aby zadbać o najdrobniejsze szczegóły - nawet kolor paznokci musi współgrać z osobowością (cokolwiek to oznacza). Strój i makijaż potrafi dobierać godzinami - w poszukiwaniu inspiracji często grzebie w szpargałach babci (nigdy nie sprzedała jej domu).

& nieustannie zapomina, jak nazywają się poznane przelotnie osoby, więc w myślach zastępuje ich imiona imionami bohaterów książek bądź filmów.

& jedno pomieszczenie domu babci przeznaczyła na miejsce, w którym zorganizowała sobie kino domowe - kupiła stary projektor i wciąż poluje na taśmy 35 mm, bo zakochała się w magii towarzyszącej takiemu seansowi.
cressida huntley
18 V '94
sydney, australia
marszandka
komercyjna galeria sztuki w Cairns
pearl lagune
zamężna, hetero
Środek transportu
taksówka, jeśli naprawdę nie ma takiej opcji, żeby dotrzeć gdzieś na piechotę; zdarza jej się też korzystać ze swojej hulajnogi, nieelektrycznej, wygrzebanej gdzieś na targu staroci - ponoć przeleżała nieużywana dobre trzydzieści lat

Związek ze społecznością Aborygenów
właściwie niewiele tak naprawdę o nich wie, poza tym, czego każdego Australijczyka uczą w szkole; jest w stanie powiedzieć coś więcej na temat motywów w sztuce, które zainspirowane zostały kulturą Aborygenów

Najczęściej spotkasz mnie w:
w Cairns - w teatrze albo w niewielkiej prywatnej galerii jej męża, gdzie pośredniczy w handlu dziełami sztuki współczesnej; w Lorne Bay znajduje się wiele miejsc, w których bywa - lubi długie spacery późnym wieczorem, nie zaśnie, jeśli tuż przed snem nie posnuje się przez chwilę pośród ulic miasteczka, zaglądając do swych ulubionych witryn - jakby kontrolowała, czy wszystko jest na swoim miejscu, czy grzbiety książek zwrócone są w odpowiednią stronę i czy ułożenie wystawki w antykwariacie pozostało niezmiennie takie samo

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
męża

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
tak (choć będę wdzięczna za nieplanowanie dla mnie motywu dziecka niespodzianki)
cressida huntley
giedre dukauskaite
niesamowity odkrywca
lu
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany