20 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Jesteś sama jest Ci zimno
W eterze głosy milkną, a w żyłach jakby płynął witriol
Nie chcesz patrzeć do lustra
Nie chcesz patrzeć jak sinieją usta pod szminką
01
Outfit


Postacie z drogiego obrazu, namalowanego przez znanego malarza wpatrywały się w nią budząc jakieś nieprzyjemne uczucie obserwacji. Jakby każdy ruch, który wykonuje był pod czujnym okiem tych średniowiecznych person. Obco się tu czuła, tak nieswojo i nie na miejscu. Źle trochę, a trochę jak intruz. Chociaż przecież matka zadomowiła się już w domu tym i rodzinie tej też. Tylko ona nie mogło, a te realistyczne pary oczu namalowane jakąś farbą olejną czy innym cholerstwem patrzyły z jakąś pogardą na nią, tak jakby chciały powiedzieć że jest tu zbędna. Nie pasującą ozdobą do tego obrazka i nie zmieni tego nawet ten drogi rolex, który ciążył na nadgarstku. Wargi wykrzywiły się mimowolnie, a długie palce zacisnęły trochę mocniej na uchwycie kubka z herbatą. Trochę mieszkały już tu, w tym ogromnym domu który niczym nie przypominał ich wcześniejszego lokum na Opal Moonlane. Matka powtarzała w pierwszych dniach jak mantrę jakąś; Zaklimatyzujesz się, przywykniesz. Spodoba Ci się.... Komu nie podobały by się takie bogactwa. Wielkie mieszkanie z wysuwanymi telewizorami i inteligentnym systemem oświetlenia. Drogi samochód przyciągający wzrok na mieście, czy ten cholerny zegarek który dostała na urodziny i głupio było nie nosić. Joseph Marshall niczym nie przypominał jej biologicznego ojca, którego sylwetka jeszcze czasami malowała się pod zamkniętymi powiekami. On był zadbany, ubrany w drogie garnitury i z dostojną aurą. Ale przede wszystkim był dobry dla mamy, a to wystarczyło by jakaś nić sympatii do tego człowieka zaplątała się wokół niej. Niestety wręcz przeciwnie sprawa miała się do jego syna - Olivera.
Dziesięć po drugiej pokazywał elektroniczny zegarek na wyświetlaczu piekarnika, kiedy wkładała do zmywarki kubek. Pomieszczenie oświetlało tylko blade światło małego światła z korytarza, które zostawiła zapalone schodząc na parter kilkanaście minut wcześniej. Często miewała problemy ze snem. Budziła się z przyspieszoną akcją serca czując jak demony z przeszłości zaciskają ręce na jej szyi odbierając oddech. Musiała wtedy podnieść się szybko, wyjść z pokoju którego ściany nagle zbliżały się niebezpiecznie chcąc ją zgnieść. Ciężkie te noce były, takie jak ze smutnych filmów kiedy bohater siedzi sam pośród ogarniającego mroku i głuchej ciszy. To wtedy właśnie jak intruz się czuła. Korytarze tego domu wydawały się niesamowicie długie i obce. Były zimne takie, puste takie. Znów dom nie był domem. I te noce wtedy, trudne do przetrwania zamieniały się w ranki, a potem w południa i korektor kryjący ślady pod oczami. I wodę zimną pluskaną na twarz dla orzeźwienia i kawę mocną też się zmieniały. Aż w końcu odchodziły, pozwalając nazbierać siły przed kolejnym atakiem. Dziś była ta noc owijające swoje kościste ramiona wokół drobnego ciała. Zasnąć nie pozwalała, oddechu złapać. I pewnie dalej trwałaby w tym zawieszeniu, gdyby nie atakujące wibracje komórki. Jeden sms, drugi, trzeci. Wszystkie od tego samego kontaktu, który był ostatnim jakiego by się spodziewała.
Ekran smartfona rozświetlił jej twarz, a treści wiadomości bardziej przypominały szyfry niż, normalny tekst. Chwilę jej zajęło rozszyfrować o co mu chodziło. Odbierz mnie z Shadow. Przez myśl przeszło jej, że ta wiadomość nie była skierowana do niej. Ale kiedy przyszły dwie kolejne, wiedziała już że chcąc nie chcąc to ona jest prawowitą adresatką. Westchnęła, przecierając dłonią twarz. To nie jej sprawa, przecież. Nienawidzi jej, a ona jego przecież. Chyba, tak jej się wydawało… Nie musi nigdzie jechać, może go zignorować, położyć się do łóżka i spróbować zasnąć. Dlaczego więc palce wystukiwały już odpowiedź, że zaraz będzie? Nie wiedziała. Niedługo potem wsiadła do samochodu, odpalając silnik. Chwila zawahania… Dlaczego mu pomagasz? Nie wiem. Przecież jest chujem. Wiem. Zacisnęła dłoń na kierownicy znacznie mocniej niż powinna i ruszyła z podjazdu. Ulice Lorne Bay o tej porze były puste, a sygnalizacja świetlna nie działała więc szybko dostała się pod podany adres. Zaparkowała na wolnym miejscu, wykręcając numer do przyrodniego brata. Jeden sygnał, drugi… czwarty. Rozłączone. Jeszcze raz. Jeden sygnał, drugi… trzeci. Ciche przekleństwo pod nosem. Wysiadła więc, zamykając auto i kierując się do środka. Muzyka odbijała się echem jeszcze na parkingu zwiastując dobrą zabawę w środku. Tylko, że ona wcale dobrze się nie bawiła wchodząc do zatłoczonego pomieszczenia pełnego zlewających się w jedną wielką kupę falujących do rytmu ciał. Uspokajające westchnięcie,
Obrzuciła wzrokiem bar, z nadzieją że zarejestruje gdzieś sylwetkę Marshalla. Szybko udało się jej zlokalizować go przy barze. Przedarła się więc przez tłum ocierających się o siebie, niewyżytych nastolatków i Oliver zdążył przechylić kolejny… coś jej się wydawało, że śmiercionośny kieliszek, zwinne odsunęła go spod jego palców ściągając jego niezadowolony wzrok na siebie. Oczy miał przyćpane, zamglone spojrzenie a wargi powoli zaczęły wyginać się w kpiącym uśmieszku.
- Sam chciałeś żebym po Ciebie przyjechała. - Odparła, lokując wargi tuż przy jego uchu, żeby jej słowa doszły do tego znarkotykozywanego umysłu.

Oliver Marshall
powitalny kokos
Ivi
20 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Hera, koka, hasz, LSD.. ta zabawa po nocach się śni.
LSD, hera, koka i hasz.. podziel się z Oliverem czym masz!
008.

I-I was, I was, I was, I was
Gonna say something that would solve all our problems
But then I got drunk and I forgot what I was talking about
I forgot what I was talking about


Głośna muzyka dudniła z głośników, wprawiając podłogę w rytmicznie podskoki, kiedy Oliver ponownie ruszył w kierunku baru. Musiał ochłonąć. W pomieszczeniu było zdecydowanie zbyt gorąco, a szybsze bicie serce spowodowane tańcem na parkiecie z wysoką blondynką odcinało dopływ odpowiedniej ilości powietrza do płuc. Uwiesił się na barze, gestem ręki zagajając łysego barmana i koślawym zlepem słów prosząc o setkę whisky na lodzie. Lubił środy w klubach - cała dzieciarnia siedziała w domu, odrabiając pracę domową z powodu zajęć następnego dnia, wiec parkiet bywał przepełniony pięknymi, dorosłymi kobietami. Dokładnie takimi, jakie lubił i za nic nie omieszkał opuścić okazji wyciągnięcia którejś w zaciszne i nadwyraz przytulne kabiny w męskiej toalecie. Nie był typem romantyka. Nie interesowały go przejażdżki do hotelu na słodkie ruchanie i śniadanie z rana, kiedy mógł po prostu mieć którąś tu i teraz, w dodatku bez zbędnego wysiłku.
Pociągnął kolejny już łyk wysokoprocentowego trunku, poprawiając wilgotne od potu kręte włosy i opierając łokcie o chłodną ladę rozejrzał się po klubie, intensywnie wypatrując nowego obiektu zainteresowania. I wtedy ją zobaczył.
Wyłoniła się niespodziewanie, jakby urosła prosto z podłogi, na której stąpał. I kurwa, nie była to twarz, którą chciał zobaczyć. Nie teraz, nie kiedykolwiek. Saoirse-pieprzona-Foutley. Ucieleśnienie czystego zła, pustości i powód, dla którego wstawał każdego ranka z ochotą strzelenia sobie w cholerny łeb.
O proszę, proszę — spojrzał na nią z góry, bo nie czarujmy się, do najwyższych to ona nie należała — Chyba pomyliłaś miejscówki mała, plac zabaw jest po drugiej stronie ulicy — prychnął prosto w jej twarz, nie omieszkując przewrócić oczami. Wolną dłonią złapał za już prawie pustą szklankę i przechylił z zamiarem wyzerowania — Co jest kurwa? — szklanka zniknęła z uścisku, a na twarzy Olivera wymalował się kwaśny grymas. Jaja sobie robiła? Kim ona była, by zabierać mu pierdoloną szklankę? Wyprostował się do pionu, odpychając łokcie od lady i spojrzał na nią gniewnie, ściągając brwi do siebie. Muzyka zagłuszała otoczenie, ktoś rozpychał się barami, by móc dostać się do baru i złożyć zamówienie, a on stał. Tak po prostu stał, mierząc ją wzrokiem i walcząc z cichą pokusą spuszczenia jej małej, wrednej głowy dzień w muszli klozetowej.
Słuchaj no — wysyczał w końcu, łapiąc za jej nadgarstek i silnym gestem wyrywając własną szklankę, którą ta jeszcze chwilę temu bezczelnie zapierdoliła — Jeszcze raz zrobisz coś takiego i pożałujesz — zbliżył się niebezpiecznie, do stopnia, w którym był w stanie odczuć jej ciepły oddech na własnej szyi. Nie żartował. Nie miał ochoty tłumaczyć jej, dlaczego nie winno zabierać się ludziom alkoholu, ale jeśli nie będzie miał wyjścia to tak się właśnie stanie. I nie będzie już tak miło. A na co to komu? Złapał kasztanowe spojrzenie, próbując wyczytać jej reakcje, po czym przyłożył chłodne szkło do ust i tuż przy jej twarzy wyzerował złoty płyn.
I chyba za mocno oberwałaś z główki od prysznica, kiedy się myłaś, bo NIE MA NAWET TAKIEJ OPCJI, żebym to ciebie napisał, a co dopiero o coś się prosił — opadł z powrotem na ladę, skinieniem dłoni sygnalizując barmanowi cichą prośbę o ponowienie zamówienia — Nigdzie się nie ruszam — rozłożył szeroko dłonie, wypuszczając na twarz jeden z tych swoich żałosnych, cwaniackich uśmieszków — A ty — nachylił się lekko — Ty rób co chcesz — odebrał łychę, kręcąc szklanką i delektując się dźwiękiem lodu uderzającego o szkło.

Saoirse Foutley
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
20 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Jesteś sama jest Ci zimno
W eterze głosy milkną, a w żyłach jakby płynął witriol
Nie chcesz patrzeć do lustra
Nie chcesz patrzeć jak sinieją usta pod szminką
Kluby miały swój charakterystyczny klimat, który podniecał Cię kiedy rozgrzane od alkoholu i tańca ciało, wiło się na parkiecie w rytm muzyki. Ten głośny bas, od którego wibrowała podłoga i który rozchodził się po ciele. Ten zapach wódki i seksu unoszący się w powietrzu i laserowe kolory tańczące po skórze, przeskakujące z jednego miejsca na drugie. Wszystko to wprawiało w ten imprezowy nastrój, w którym wyłączały się ABSY i można była dać się ponieść. Jedynym warunkiem było odpowiednie zakroplenie swojej osoby, by zabawa mogła być lepsza. Saoirse nie przybyła z odległej planety i również lubiła czasem wyskoczyć na imprezę z paczką przyjaciół, napić się drinka i powirować na parkiecie w rytm wibrującej w ciele i dudniącej w uszach muzyki. Ale nie lubiła znajdować się w tym miejscu całkowicie trzeźwa, w dresie i z niechlujnie związanym kucykiem. A tym bardziej nie lubiła jak jakiś zadufany w sobie gnojek, pieprzony pan jestem bogaty, wszystko mi wolno robił z idiotkę i nagle udawał, że wcale nie wie co ona robi tu… obok, przy tym zasranym barze w pierdolony czwartek o 2 w nocy. Na jego słowa o placu zabaw, a tym bardziej zwrocie mała zacisnęła mocniej szczękę żeby przypadkiem nie zacisnąć palcy na jego szyi. Mocno. Czasami wyobrażała sobie, jak te jej chude palce owijają się wokół tej szyi, zaciskając się na niej z każdą chwilą coraz mocniej i mocniej…. I nagle tak wtedy robiło jej się gorąco i jakiś dziwny prąd przechodził wzdłuż jej kręgosłupa i musiała się otrząsnąć, by te myśli uciekły z jej głowy bo robiły się bardziej ero…. DOŚĆ!
Kim była, żeby zabierać mu kieliszek? No właściwie to nikim. I on też był dla niej nikim więc za cholerę nie wiedziała dlaczego zgodziła się tu przyjechać. Dlaczego nie zignorowała tej wiadomości. Czy obchodziło ją jak się dostanie do domu? Kompletnie nie. Czy interesowało ją czy w ogóle do tego domu wróci? Nie. No dobra, może trochę. Ale to jak z tym dzikim kotem, którego się dokarmia. Jak go nie ma to trudno, ale jednak wystawia się tą miskę z mlekiem dla niego… Na ten niespodziewany akt agresji w postaci owinięcia się jego zręcznych palców wokół jej ręki, lekko się cofnęła. Jakby chciała przyjąć pozycję obronną przed atakiem z jego strony. Jednak pozwoliła sobie by wyszarpał szklaneczkę z jej dłoni, pozwoliła by przybliżył się na tyle by zapach jego perfum, alkoholu i czegoś jeszcze doskonale dotarł do jej nozdrzy. Pozwalała by miał nad nią tą władzę, chodź twardo patrzyła na niego z podniesioną głową i znudzonym spojrzeniem wcale nie dając po sobie poznać że najchętniej dałaby mu w twarz. Przyglądała się więc ze spokojem jak puszcza jej rękę, jak przechyla szklaneczkę i wypiła jednym łykiem resztę alkoholu z naczynia. A kiedy oderwał szkło od warg, ostentacyjnie przewróciła oczami.
Nie możesz go zabić. Nie możesz go zabić. Jesteś oazą spokoju, pamiętaj. Tylko spokój Cię uratuje. Powtarzała w myślach jak jakąś modlitwę, odnajdując telefon w kieszeni. Sai na ogół była mocno spokojną osobą, w innym wypadku którejś z bezsennych nocy zdążyła by już odciąć Oliverowi dopływ powietrza poduszką.
- Proszę. - Podsunęła mu telefon pod noc z jego wiadomościami. - Ja nie jestem naćpana. I jeszcze odróżniam rzeczywistość od fikcji. - Dodała twardym głosem, sugestywnie unosząc jedną brew by dać mu do zrozumienia, że jedyną osobą której coś poprzestawiało się pod kopułą był właśnie on. Ale zanim zdążył cokolwiek dodać wzruszyła beznamiętnie ramionami i oparła łokcie o ladę, odwracając się przy tym do niego bokiem.
- Barman! Sok pomarańczowy z lodem. - Kiwnęła ręką do łysego mężczyzny za barem. Skoro już się pofatygowała to przynajmniej się napije, a potem wróci do domu kompletnie ignorując Olivera, jego cholernie idiotyczną mordę i….
- Olliii…. - Do jej uszu dobiegł tak piskliwy i przesłodzony głos, że aż ją zemdliło. Kątem oka dostrzegła jakąś wysoką brunetkę z większa ilością tapety na twarzy niż banknotów na koncie pana Marshalla. Dziewczyna miała krótką obcisłą sukienkę w kolorze łososia i śmiesznie kiwała się na boki na tych swoich ogromnych szpilkach. - Szukałam Cię pysiaczku, misiaczku - Kontynuowała swój wywód, nadal tym słodkim głosikiem. I Saoirse nic nie mogła poradzić na to ironiczne parsknięcie jakie wypadło z jej ust na tą scenę, która właśnie działa się na jej oczach. - Już myślałam, że poszedłeś wypuścić swojego ptaszka na wolność beze mnie. - I to było za dużo…. Naprawdę za dużo jak na ilość głupot wypowiedzianych w jednym zdaniu. Zakrztusiła się sokiem, który dosłownie chwilę temu barman podał jej ze spojrzeniem pełnym podziwu, jakby gość wiedział co się zaraz wydarzy. Szkoda tylko, że jej nie uprzedził….

Oliver Marshall
powitalny kokos
Ivi
20 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Hera, koka, hasz, LSD.. ta zabawa po nocach się śni.
LSD, hera, koka i hasz.. podziel się z Oliverem czym masz!
Nie lubił jej.
Nie. Wróć.
Nienawidził jej.
Nienawidził, jak bezczelnie i bez jakiegokolwiek zaproszenia wbiła brudnymi buciorami do jego życia.
Nienawidził, kiedy rozmawiała z jego ojcem, jakby był najważniejszym mężczyzną w jej życiu.
Nienawidził, jak szwendała się po jego domu, podjadając ulubione cynamonowe bułki.
Nienawidził jej spojrzenia, sposobu wymowy, stylu bycia.
Nienawidził jej obecności.
Nienawidził jej całej.
A jednak, kiedy pojawiała się obok nachodziła go żałosna przyjemność ze spędzania z nią czasu. Najprawdopodobniej spowodowana bólem, jaki w tym czasie jej zadawał, krok po kroku, z każdym słowem wbijając kolejne szpile. Torując sobie drogę do celu, którego tak naprawdę nie miał. Nie dążył do niczego konkretnego. Po prostu strzelał na oślep, mając nadzieje, że któraś kula w końcu trafi w odpowiednie miejsce i zabierze ją z daleka od niego i całej rodziny Marshall. Jednak nie. Jednak ona wciąż stałą twardo na ziemi, a dokładniej na klubowej posadzce, patrząc mu prosto w ciemne ślepia i machając przed oczami wielkim ekranem telefonu, który zapewne również kupiony był za hajs jego ojca.
Zjeżdżaj mi z tym telefonem — rzucił sucho, nie omieszkując machać ręką, jakby odganiał wielką muchę i uderzyć w jej nadgarstek z całej pizdy, sprawiając, że komórką, którą jeszcze chwile temu dzielnie trzymała, teraz leżała (najprawdopodobniej) nabita na chłodnej podłodze — No co się tak patrzysz? Czym się przejmujesz? Jeden ładny uśmiech do mojego ojca i na pewno kupi ci nowy — zbliżył się ponownie, uważnie skanując ją wzrokiem — Bo tak to działa, nie? Wystarczy jeden durny uśmiech, jedno wypniecie dupy, a on już leci na każde wasze skinienie — w jego głosie było słychać jad z domieszką czystego żalu. Żałosne. Żałosne jak bardzo owinęły sobie jego ojca wokół palca. Lustrował jej twarz, wbijając spojrzenie z jasne, piwne oczy. Był blisko. Można by powiedzieć, że momentami kradł oddech, który ona pośpiesznie wypuszczała z płuc. Do momentu. Momentu, w którym ciche pisknięcie odezwało się za jej plecami, nawołując jego imię.
Tu jestem — pozwolił dziewczynie przylegnąć do jego klatki, obejmując ją w pasie — Rozmawiałem z… — zlustrował Saoirse z góry do dołu — z nikim. Dosłownie nikim — uśmiechnął się szyderczo w jej kierunku i nie czekając nawet na odpowiedź pseudoprzyszywanej siostry, pozwolił pociągnąć się za fraki i wytargać na parkiet. Normalnie nie pierdoliłby się w tańcu i zaprosił brunetkę prosto w stronę obszernych kibli, jednak w jego głowie była zaplanowana już cała żałosna scena do odegrania. Specjalnie i z dedykacją dla Foutley. Prywatne show panie i panowie.
Upewnił się, że stoją w linii prostej do dziewczyny, która teraz z udawanym luzem opierała się o blat barku i powolnym ruchem, wprowadzając biodra w ruch, przyciągnął do siebie brunetkę, zjeżdżając dłonią w okolice lędźwi.
Wolną dłoń wplótł w gęste, kręcone włosy, odgarniając je na bok, odsłaniając tym samym nagą, kościstą szyję. Zbliżył się do gorącej skóry, czując na sobie spojrzenie Saoirse. Wiedział, że patrzyła. Wiedział, że oglądała to ciepłe kołysanie ciał, sącząc pieprzony sok pomarańczowy z domieszką lodu, wbijając w nich wzrok, kiedy on również złapał jej spojrzenie, po czym nachylił się nad nagim ramieniem i zaczął otulać je leniwymi pocałunkami. Muskał, lizał i przygryzał, przesuwając się w stronę szyi, by finalnie złapać w zęby niewielki płatek ucha i delikatnie ścisnąć, wywołują tym samym głośny jęk u partnerki. Brunetka wiła się pod jego dotykiem, nie mając pojęcia, że ten całą uwagę skupia na innej. Zacisnął się na niej jeszcze mocniej i wciąż nie przerywając kontaktu wzrokowego musnął pełne usta, nie omieszkując dołączyć język, wprowadzając ich w tak dobrze wszystkim znany, gorący, intymny taniec.
Niespodziewane ciepło zalało jego ciało, jednak nie było ono spowodowane samym zbliżeniem. Była w tym dziwnie niezdrowa ekscytacja, którą wywoływało spojrzenie jego największego wroga.

Saoirse Foutley
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
20 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Jesteś sama jest Ci zimno
W eterze głosy milkną, a w żyłach jakby płynął witriol
Nie chcesz patrzeć do lustra
Nie chcesz patrzeć jak sinieją usta pod szminką
Nigdy nic od niego nie oczekiwała. Ani, że usiądą razem i obejrzą jakiś durny teleturniej, czy że będzie mogła liczyć na to, że jako przyrodni brat odbierze ją od koleżanki późnym wieczorem. Nie oczekiwała kompletnie nic, poza pieprzonym szacunkiem, którego nie dostała. Ona osobiście do Olivera nic nie miała, przynajmniej na początku. Starała się w pierwszych tygodniach być wyrozumiała. Znosiła te jego humory, głupie żarty czy dogryzanie i robienie pod górkę. Tłumaczyła sobie, że to dla niego nowa sytuacja i kto jak kto - ale ona to rozumie. Tylko, że cierpliwość w końcu się skończyła. A zrozumienie zamieniło się w niechęć. Koleżanki często wzdychały z zazdrością, że mieszka z Oliverem Marshallem pod jednym dachem, a ona tylko przewracała oczami, czując odruch wymiotny na to ich uwielbienie tego dupka. Po prostu go nienawidziła, za to całe piekło jakie dzień po dniu jej urządzał.
Ale jednak stała tu, w tym cholernym klubie bo napisał, bo chciał żeby przyjechała. I może, chyba ona też chciała. A potem wytrącił jej telefon. Patrzyła jak ekran smartfona styka się z płytkami i musiała przełknąć to co cisnęło jej się na usta. Kutas,dupek,szmaciarz. A żeby któraś z tych twoich łatwych koleżanek zaraziła Cie Hivem, żebym mogła zatańczyć na twoim grobie pajacu. W takich chwilach jego twarz rozpływała się gdzieś w oczach i przybierała kształt jej ojca. Te same naćpane oczy, ten sam obrzydliwy odór papierosów i ten uśmieszek.
Wystarczy jedno wypięcie dupy… Bywały pewne granice, których przekraczać się nie powinno a jeśli już przekroczyło, trzeba było liczyć się z konsekwencjami. I może chciała by jej dłoń zderzyła się z jego policzkiem i mózg odtwarzał tą myśl w głowie jako zapętloną przez tą chwilę kiedy trwali w ciszy i patrzyli się na siebie, a ona próbowała uspokoić oddech.
Ale potem przyszła ta barbie, która chyba występuje w filmach pornograficznych.
Pasowała do niego. Była identycznie pusta jak Oliver. Więc spokojnie odprowadziła ich workiem, powoli popijając sok. Obserwowała jak tańczą na tym parkiecie i chociaż dookoła było pełno ludzi to ona widziała tylko ich, jego. Ten erotyczny taniec, od którego robiło jej się gorąco i nawet zimny sok nie był wystarczająco zimny.
-Hej mała, co robisz tutaj sama? - Głos jakiegoś faceta, który pojawił się obok wydawał się taki odległy, a jednocześnie sprowadził ją na ziemię. Oderwała wzrok od Olivera i lalki barbie, przenosząc go na mężczyznę obok siebie.
- Siedzę. - Mruknęła wypijając sok od razu i zerkając na Oliego. Dupek. - Zatańczymy? - Zaproponowała.
Po chwili znalazła się na parkiecie, upewniając się, że Oliver ją dobrze widzi i również zaczęła tańczyć, gorącymi ruchami.

Oliver Marshall
powitalny kokos
Ivi
20 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Hera, koka, hasz, LSD.. ta zabawa po nocach się śni.
LSD, hera, koka i hasz.. podziel się z Oliverem czym masz!
Problem w tym, że szacunek był ostatnią rzeczą, jaką mógł jej zaoferować. Było to coś, co straciła na starcie, w jebanych przedbiegach, kiedy tak po prostu, bez najmniejszego zaproszenia wpierdoliła się z butami do jego rodziny. Nie rozumiał co ojciec widział w tej starszej wiedźmie, a co dopiero w córce, że pozwolił im obu zamieszkać pod jednym dachem razem z nimi. Przecież mogły być pieprzonymi złodziejkami, kleptomankami, albo co gorsza, przestępczyniami, które tak po prostu zapierdolą ich w środku nocy, okradną, spierdolą z forsą i tyle je widziano. Dobra, może ten ostatni scenariusz snuł przy zdecydowanie zbyt dużej ilości alkoholu, jednak to wcale nie zmieniało faktu, że nie ufał im na żadnej płaszczyźnie, co równało się z zerowym brakiem jakiegokolwiek szacunku.
Jedyne co mógł jej zagwarantować, to darmowe przedstawienie. Gorący teatrzyk spoconych, ocierających się o siebie ciał, poruszających w zmysłowych rytmach latynoskiej muzyki, puszczanej przez Dja. Napierał na towarzyszkę całym ciałem, otulając nagą skórę w okolicy szyi nierównym oddechem. Przywarł do niej, jakby był pieprzonym owadem, złapanym na lepką taśmę. Całował powoli, błądząc zmysłowo językiem, wciąż wbijając wzrok w jasne oczy przy barze, czując niekomfortową ekscytację.
Obserwował uważnie scenę, która po chwili się tam odegrała i równie spragnionym spojrzeniem odprowadził ich na parkiet. Czuł delikatną dłoń blondynki, która niepostrzeżenie zawędrowała w okolice rozporka, jednak zdawał się nawet nie zwracać na to najmniejszej uwagi.
Łapiąc ponownie kontakt wzrokowy z największym wrogiem, zjechał po plecach aktualnej towarzyszki tańca, zaciskając dłonie na kształtnych, ewidentnie wyprofilowanych na siłowni pośladkach, wtapiając twarz w bujne, kręcone włosy. Przyglądał się zwinnym biodrom Saoirse, z satysfakcją patrząc jak typ, którego potrwała do tańca zaczyna pozwalać sobie na zdecydowanie więcej, niż ta zdawała pozwalać.
Znaczne skwaszenie na jej twarzy wywołało mimowolne wyprostowanie pleców u Olivera, a kolejna nieudana próba odepchnięcia umięśnionego torsu sprawiła, że i Marshall nabrał nieco oddechu między zlepionymi ciałami z blondynką. Ledwo słyszalne zostaw wystarczyło, by niespodziewanie wyrósł między nimi, wbijając nieznajomemu własną pięść prosto w lewy policzek. Syknął z bólu i nim zdążył złapać kolejny oddech, coś ciężkiego przywaliło go swym ciężarem i zaczęło napierdalać po mordzie.
Strzelał na oślep, czując w ustach charakterystyczny, metaliczny posmak krwi do momentu, w którym ciężar nie zniknął, a tył jego koszulki uniósł się ku górze. Ochroniarze również nie pierdolili się w tańcu i wyciągając go za fraki, wyrzucili tuż przed frontowe drzwi.
Ugiął kolana, asekurując się rekami na wypadek wywrotki, jednak zdołał utrzymać równowagę. Chwiejnym krokiem podszedł do ściany, opadając na nią plecami, łapiąc tak nagle ciężki do zdobycia oddech. No i kurwa super.
Saoirse Foutley
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
ODPOWIEDZ