fotograf — podróżuje po świecie
28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
fotografuje wszystko, co uznaje za warte zapamiętania
009.
Past the pain lies the keys to heaven
There's still life in the Armageddon
{outfit}
To były chwile grozy. Na zewnątrz szalała burza, wiał silny wiatr, lał deszcz. Taka pogoda zawsze przyprawiała Melis o dreszcz niepokoju. Kochała słońce, gwiazdy widoczne na niebie, deszcz też, ale ten letni, siąpiący delikatnie, w którym można było tańczyć, skakać w kałużach i dobrze się bawić. Dziś było jednak wyjątkowo strasznie. Melis spędzała czas, chodząc od okna do okna i przyglądając się temu, co wyprawiało się na zewnątrz. Pół godziny temu wróciła ze stadniny, dosypała koniom siana, owsu i zabezpieczyła boksy. Wydawało jej się, że wszystko jest w porządku, dlatego, kiedy huczenie wiatru stało się cichsze, położyła się. Nie wiedziała, kiedy zasnęła, ale obudził ją potworny huk. Zerwała się gwałtownie, włożyła bluzę i wybiegła na zewnątrz. Wichura dalej szalała. Część dachu na budynku, w którym znajdowały się konie została zerwana. Melis nie widziała, jednak najgorszego. Że tylna ściana stadniny zawaliła się. Była przerażona i zupełnie nie wiedziała, co robić. Natychmiast pobiegła w tamtym kierunku, ale zatrzymała się gwałtownie. Nie mogła pozwolić, żeby coś jej się stało, bez względu na obezwładniający ją strach. Nie chciała również zostawiać koni. Zadzwoniła po straż. Musieli pomóc jej dostać się do środka. Musiała sprawdzić, czy ze zwierzętami jest wszystko w porządku. Na wszelki wypadek zadzwoniła do Audrey. Clark była weterynarzem w Sanktuarium, ale Melis wątpiła, że los reszty zwierząt był jej obojętny. Poza tym, w przeszłości się przyjaźniły. Ich drogi się rozeszły, ale to wcale nie oznaczało, że nie mogły na siebie wzajemnie liczyć. Poprosiła ją o jak najszybszy przyjazd.
Kiedy strażacy uporali się z odgruzowaniem i zabezpieczeniem stadniny, w końcu mogły wejść do środka. Widok był straszny, część boksów została zniszczona, przynajmniej troje koni było poważnie rannych. Melis bała się sprawdzić czy któryś z nich ucierpiał tak, że nie da się go uratować. Pogoda ustabilizowała się, ale teraz to już nie miało znaczenia, bo skutki wcześniejszych wiatrów były katastrofalne. - Wszystkie przeżyją? - zapytała, kiedy Audrey robiła pierwszy rekonesans. Melis chodziła za nią krok w krok, będąc w gotowości, gdyby weterynarz potrzebowała czegokolwiek. - Powinnam zadzwonić do kliniki, żeby przyjechał ktoś jeszcze? - zapytała. Musiała się upewnić czy Audrey da radę sama.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark była weterynarzem nie tylko z zawodu, ale i zwykłego powołania oraz pasji - wychodziła z założenia, że każde zwierzę, niezależnie od gatunku czy wielkości zasługiwało na udzielenie odpowiedniej pomocy medycznej, mającej ukrócić cierpienia. Tu, na Carnelian Land, gdzie daleko było do najbliższych klinik była chyba jedynym weterynarzem, który miał szansę dotrzeć w nagłym wypadku na tyle szybko, aby udzielić odpowiedniej pomocy nim powstaną paskudne komplikacje, nie raz skutkujące śmiercią zwierzaka. Nic więc też dziwnego, że jej numer wędrował po sąsiadach i nie raz przyszło jej odebrać telefon, taki jak ten dziś - pełen paniki, opisujący paskudne zdarzenie jakie miało miejsce podczas nocnej wichury, z prośbą o jej pomoc. Panna Clark nie zastanawiała się choćby przez chwilę, od razu zapewniając, że przyjedzie, jak tylko zbierze wszystkie, potrzebne jej przyrządy. I tak szybko ubrała się i wyskoczyła z domku jedynie z krótkim wyjaśnieniem dla swojego partnera by wpierw udać się na rodzinną farmę, pierwszy raz od wypadku i zabrać z niej dodatkowe przyrządy, jakie mogły być jej potrzebne. Posiadała kilka przenośnych urządzeń mających pomóc jej radzić sobie z przypadkami, których nie dało się przetransportować do jakiegokolwiek gabinetu a takimi często były wszelkie zwierzęta hodowlane. Tak przygotowana ruszyła na spotkanie z Melis.
- O cholera… - Wyrwało się z jej ust gdy zaparkowała samochód i zobaczyła ogrom zniszczeń, jakie przeszły przez stadninę jednocześnie gdzieś w środku odrobinę egoistycznie ciesząc się, że nie spotkało to farmy na której obecnie mieszkała. - Jest bezpiecznie? Możemy przebywać w środku? - Spytała jednego ze strażaków i dopiero gdy uzyskała pozytywną odpowiedź weszła do stajni. Tego brakowało, aby i one ucierpiały pod gruzami - wtedy z koni zapewne wiele by nie zostało. Brunetka od razu przystąpiła do pracy, z kieszeni wyjmując kilka markerów. - Zrobię co w mojej mocy, nie mogę jednak odpowiedzieć na to pytanie, dopóki nie zobaczę wszystkich. - Odpowiedziała, zaglądając do kilku pierwszych boksów aby ocenić stan zwierząt, a później wymalować na drzwikach zielony kwadracik. Zwierząt było sporo, potrzebowała więc odpowiedniego systemu segregacji zwierząt, aby nie stracić tych w najgorszym stanie gdy będzie zajmować się zwykłymi otarciami czy zadrapaniami. - Nie przyjadą wcześniej niż za godzinę z minutami. - Odpowiedziała więc, bo o ile pomoc mogłaby się im przydać, tak Audrey nie łudziła się aby ktokolwiek zjawił się w przeciągu kilku minut. Farmy znajdowały się daleko od miasteczka, a dodatkowo deszcze mogły utrudnić dojazd po gruntowych drogach.
Audrey czuła ciągle za sobą obecność Melis, to też odwróciła się do niej, wręczając dwa markery. - Pomóż mi, konie które mają lekkie zadrapania, stłuczenia bądź nie ucierpiały oznaczasz zielonym, pomarańczowym te poważniejsze rany i obrzęki, a gdy coś wygląda tragicznie wołasz mnie od razu. Musimy je jakoś posegregować, żeby najpierw udzielić pomocy tym najgorszym przypadkom. - Wyjaśniła, będąc niemal pewną, że zajęcie pomoże Melis skupić się na tym, co właśnie robiły a nie na nerwach bądź stresie. Mleko się rozlało, nie były w stanie cofnąć skutków wichury i pozostawało im jedynie działanie, a pomoc dziewczyny z pewnością usprawni pracę pani weterynarz.

melis huntington
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
fotograf — podróżuje po świecie
28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
fotografuje wszystko, co uznaje za warte zapamiętania
Również dlatego była pierwszą osobą, która przyszła Melis do głowy. Przecież doskonale pamiętała jak w dzieciństwie wspólnie ratowały wszystkie ptaszki, które atakowały okoliczne koty. Jak karmiły konie w stadninie Huntingtonów. Może drogi dziewczyn gdzieś w przeszłości się rozeszły, ale wspomnień nie dało się w żaden sposób wymazać. Nie było też tajemnicą to, że Audrey była świetnym lekarzem. Tak po prostu. Posiadała ogromną wiedzę i pomimo całej empatii, którą odczuwała, świetnie radziła sobie ze zwierzętami. Melis nie miała wątpliwości. Bardziej zastanawiało ją to, czy Audrey da radę w pojedynkę. Zwierząt było sporo, stadnina była naprawdę duża, ale szkody również. Na szczęście strażacy dość sprawnie poradzili sobie z ogarnięciem tego bałaganu i zabezpieczeniem miejsca. Głównie z powodu zwierząt, które potrzebowały konkretnej pomocy, przypadek Melis był priorytetowym. W miasteczku było pewnie jeszcze więcej zniszczeń.
Audrey na szczęście zjawiła się szybko, więc mogła wziąć się do działania, a Melis była w pobliżu, żeby jej pomóc. Nie była weterynarzem, nie wiedziała, co robić, ale jeśli było coś, co mogła zrobić, była do jej dyspozycji. - Jasne - skinęła głową i przejęła markery. W tej części stadniny było względnie dobrze, dlatego cieszyła się, kiedy mogła zaznaczać część boksów na zielono. Gorzej było dalej, gdzie zawalił się dach. Kilka koni miało tylko powierzchowne obrażenia, dlatego oznaczyła je pomarańczowym. Odetchnęła z ulgą, że było tak niewiele zwierząt, które potrzebowały najpilniejszej pomocy. Właściwie tylko trzy konie potrzebowały natychmiastowej pomocy, dlatego Melis zawołała Audrey. - Czy mogę jakąś pomóc? - zapytała, przyglądając się temu, co robiła weterynarz.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Fakt, że Melis pomogła jej posegregować wszystkie przypadki niezwykle pomógł panience Clark - w ten sposób mogła szybciej zająć się przypadkami, które potrzebowały tej, najpilniejszej pomocy, choć gdzieś w środku miała cichą nadzieję, że tych nie będzie wcale. I nie chodziło o brak wiedzy, a jedynie zwykłą, szczerą chęć, aby z tego tragicznego wypadku wyszło jak najwięcej zwierząt. Przypadki których nie udawało jej się uratować zawsze zapadały jej w pamięć czasem jednak zwyczajnie nie było innej możliwości, niż humanitarna pomoc w odejściu. Audrey słyszała nie jedno o problemach finansowych Huntingtonów i nie życzyła im, aby stracili zwierzęta w podobnych okolicznościach.
Nie rozpraszała się jednak podobnymi rozmyślaniami, w pracy przypominając swego rodzaju robota - skupionego na działaniu, mruczącego coś cichutko pod nosem, ze spojrzeniem utkwionym w zwierzętach. Trzy, krytyczne przypadki sprawiły że nabrała głębiej powietrza do płuc, przepełnionego zapachem mokrego siana, sierści oraz metalicznym posmakiem świeżej krwi. Ten znała aż nazbyt dobrze, zwykle jednak towarzyszyła mu woń chemilaliów oraz jej sterylnego gabinetu w Sanktuarium.
- Przyniosłabyś dwie niebieskie torby z mojego auta? Będę ich potrzebować. - Poprosiła, zsuwając z rąk parę niebieskich rękawiczek, aby chwilę później założyć nowe, świeże i podejść do pierwszego boksu. Uważnie badała cierpiące zwierzę, z ustami zaciśniętymi w wąską linię, nie dając jednak zdradzić po sobie żadnych, choćby najmniejszych emocji bądź domyślań, tak samo z resztą było w przypadku dwóch kolejnych zwierząt - musiała wiedzieć w jakim są stanie i któremu najpierw powinna udzielić pomocy. W tym wszystkim nie zauważyła nawet momentu, w którym Melis powróciła do niej z odpowiednimi torbami.
Dopiero po kilku minutach podeszła do brunetki, przenosząc na nią spojrzenie brązowych ocząt.
- Biała klacz ma złamane obie tylne nogi i chyba również biodro. Mogłabym spróbować ją poskładać, ale jedna z kości jest w niewielkich kawałeczkach… - Tu na palcach pokazała, jakie wielkości wyczuła. -… nawet gdyby się udało, musiałabyś ją trzymać kilkanaście tygodni na noszach, co często uszkadza narządy wewnętrzne, a wtedy będzie cierpieć jeszcze bardziej… Albo możemy skończyć jej cierpienia i ją uśpić. - Bardzo konkretnie zaczęła od pierwszego, chyba najgorszego przypadku z jakim miały do czynienia. Złamania nóg u koni niezwykle często kończyły się uśpieniem, zwłaszcza gdy w grę wchodziły obie nogi. - Gniadosz ma złamaną przednią nogę, będę musiała ją otworzyć i złapać na śruby, ale istnieje spora szansa, że z tego wyjdzie. Po za tym trochę zadrapań, ale to nie będzie problemem… Kary to jedna, wielka niewiadoma. Ma kilka sporych ran, założyłam prowizoryczny opatrunek, ale jest do szycia i wszystko będzie zależeć od niego. - Zakończyła wyjaśnienia, spojrzenie kierując na chwilę w stronę jasnych plam na czarnej sierści, powoli barwiących się czerwienią. - Co robimy? Potrzebuję Twojej zgody zarówno na uśpienie jak i przeprowadzenie zabiegów, dam radę zrobić je na miejscu. - Spytała, nawet w takiej sytuacji musząc działać według zasad. Gdyby to były jej zwierzęta uśpiłaby białą klacz zaraz po diagnozie, zwyczajnie chcąc oszczędzić jej cierpienia… Zwierzę nie było jednak jej i musiała poczekać na decyzję właścicielki.

melis huntington
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
fotograf — podróżuje po świecie
28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
fotografuje wszystko, co uznaje za warte zapamiętania
Za wszelką cenę chciała się na coś przydać. Nie chciała być wyłącznie cieniem, który chodziłby za Audrey krok w krok i przeszkadzał. Wolałaby wtedy zniknąć i popłakać sobie w kącie, ale tego nie mogła zrobić tym bardziej. Na to miał przyjść czas później. Teraz musiała działać, żeby pomóc jak największej liczbie zwierząt. A później Melis czekało szacowanie strat, wzywanie ekipy, bo ktoś musiał się zająć naprawieniem stadniny. Niestety, zniszczenia były tak duże, że Melis nie wyobrażała sobie, by zrobić to wszystko samemu. Na szczęście, miała ludzi, którzy obecnie zajmowali się domem, więc zamierzała ich później poprosić o zajęcie się również stadniną. Nie chciała nawet myśleć, jakie koszty poniesie.
Skinęła głową na prośbę Audrey i natychmiast zniknęła, by po chwili pojawić się z torbami. Pozwoliła jednak weterynarz zająć się końmi, a sama stanęła z boku, po prostu się temu przyglądając. Nie zamierzała być dodatkowym ciężarem i pojawiać się tylko w momentach, kiedy byłaby przydatna. Informacje sprawiły, że zatkała sobie usta ręką. Wysłuchała do końca wszystkiego, kiwając głową. Tak bardzo nie chciała mieć na sobie tej odpowiedzialności, nie chciała podejmować decyzji w sprawie czyjegoś życia. Nie była Bogiem, losem czy kimkolwiek, kto dawał i odbierał życie. Nigdy nie chciała zrobić nikomu krzywdy, ale czasami takie wydarzenia miały miejsce i musiała wziąć to wszystko na klatę. - Jeśli uważasz, że to będzie dla niej lepsze, to nie widzę innego wyjścia. Będę zdawać się na ciebie i twoje doświadczenie - zdecydowała. Tak było po prostu bezpieczniej i nie przedłużało w nieskończoność cierpienia klaczy. - Będę ci bardzo wdzięczna, jeśli zajmiesz się nimi tak, jak tego potrzebują. Zgadzam się na wszystkie zabiegi - była oficjalna, ale właśnie tego potrzebowała ta sytuacja. Przede wszystkim zdecydowania. Melis nie mogła z niczym zwlekać, a skoro nie wiedziała, jak sobie z tym radzić, słuchała Audrey, która ewidentnie miała pojęcie.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey doskonale wiedziała, że Melis będzie chciała pomóc i miała zamiar tę chęć wykorzystać, gdy przyjdzie już odpowiedni czas. Póki co jednak najważniejszym było sprawdzenie dokładnego stanu zwierzaków, a w tych przypadkach niestety pomoc Melis na nic się nie zdawała. Domyślała się, że diagnoza będzie ciężka do przekazania, to też gdy tylko skończyła jej drobna dłoń powędrowała do dłoni Melis, aby delikatnie się na niej zacisnąć w geście wsparcia. Bo nie była z tym wszystkim sama, a Audrey mimo iż musiała spisać jedno zwierzę na straty nie miała zamiaru dopuścić do tego, aby stracić kolejnych pacjentów.
- Oszczędzimy jej tygodni cierpienia, to najbardziej humanitarne wyjście. - Odpowiedziała więc, na chwilę znów mocniej zaciskając swoją dłoń na palcach Melis. A gdy ta wyraziła zgodę na wszystkie zabiegi, Audrey odetchnęła z ulgą, zadowolona że być może przyjdzie jej przynajmniej dwa pozostałe konie doprowadzić do zdrowia. - Dobrze, jeśli chcesz, masz teraz chwilę aby pożegnać się z klaczą. Ja w tym czasie podam gniadoszowi leki przeciwbólowe i przygotuję karego do zabiegu, zaczniemy od niego. - Dodała, oddalając się od boksu klaczy, aby właścicielka mogła się z nią pożegnać. Sama z pewnością chciałaby skorzystać z podobnej możliwości, zawsze więc dawała ją swoim klientom, gdy z ich zwierzęciem było na tyle źle, że już nie dało się nic zrobić.
Sama w tym czasie z jednej z toreb wyjęła odpowiednie przybory, by już kilka chwil później klęczeć przy gniadoszu, ostrożnie wstrzykując w jego krwioobieg środki przeciwbólowe, aby ulżyć choćby odrobinie jego cierpienia. Złożenie jego nogi mogło chwilę poczekać, gdyż kary koń był w większym ryzyku, z powodu rozległych ran. W następnym ruchu podeszła do karego konia. Ostrożnie, spokojnie, aby założyć mu na szyi wenflon i wrócić do swoich toreb. Tam przygotowała odpowiednią mieszankę dla karego pacjenta, naszykowała również potrzebne przybory oraz założyła długi fartuch, chcąć chociaż trochę zadbać o higienę - to jednak nie zawsze było możliwe, a Audrey nie raz przyszło operować w terenie. Po kilku długich minutach powróciła do Melis, ze strzykawką napełnioną odpowiednim środkiem. Ostrożnie przykucnęła przy zwierzęciu, aby najdelikatniej jak tylko się dało wstrzyknąć płyn do jego żył.
- Za chwilę już jej nie będzie. - Poinformowała Melis gdy wstała, na chwilę zaciskając dłoń na jej ramieniu. Uśpienie zwierzęcia zawsze było działaniem smutnym, sama Audrey zapewne również odczuwałaby smutek… Ale nie było na to czasu. - Jak nazywa się ten kary? Spróbuję przeprowadzić zabieg gdy będzie stał, położenie go może być zbyt ryzykowne… Podam mu delikatny lek nasenny i znieczulający, do tego znieczulenie miejscowe, ale dobrze byłoby, gdybyś była obok niego i go uspokajała podczas zabiegu, no i jakbyś mogła mi czasem podać coś z torby. Dasz radę? - Uniosła brew w zaciekawieniu, po raz kolejny zmieniając parę rękawiczek, gotowa jak najszybciej przejść do zabiegu, musiała jednak wiedzieć czy może liczyć na Melis.

melis huntington
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
fotograf — podróżuje po świecie
28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
fotografuje wszystko, co uznaje za warte zapamiętania
Cóż, nie była weterynarzem, nie wiedziała, od czego zacząć, co robić i czy w ogóle jest jakakolwiek czynność, którą mogłaby przejąć. Może to wszystko było tak naprawdę niczym, biorąc pod uwagę to, co robiła Audrey, ale cała ta sytuacja wydawała się być tak dramatyczna, że Melis naprawdę nie było stać na więcej. Po prostu mogła kiwać głową, słuchając tego, co Audrey ma do powiedzenia, słuchać jej rad i zwyczajnie je akceptować. To ona miała tutaj doświadczenie i wystarczająco dużo empatii, że Melis czuła, że może jej zaufać. Clark nie zrobiłaby niczego, jeśli nie byłaby pewna, że jest to słuszne. Właśnie takie Huntington miała o niej zdanie.
Melis usiadła na słomie, kładąc sobie łeb białej na kolanach. Z jej oczu pociekły łzy. Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo przywiązana jest do swoich zwierząt. Zajmowała się nimi zdecydowanie krócej niż tata, ale kochała je wszystkie całym sercem. Kiedy narzekała, że musi to robić, w rzeczywistości nie wyobrażała sobie innej osoby na swoim miejscu. Nie dlatego, że była w tym szczególnie świetna, ale dlatego, że kochała tutaj być. Kochała je karmić, wyczesywać ich lśniące grzywy, przytulać, dbać o nie. Oddała temu miejscu całe swoje serce. - Mam nadzieję, że będzie ci tam dobrze i mam nadzieję, że tutaj również było. Dobrej drogi - szepnęła, całując białą grzywę klaczy. Wstała, by zasygnalizować Audrey, że może działać. Melis chciała posiedzieć tutaj dłużej, ale nie chciała długimi przemowami wydłużać cierpienia klaczy. Odsunęła się i zamknęła oczy, bo nie potrafiła na to patrzeć. - Dobrze. Ma na imię Zefir - odpowiedziała. - Dam radę - dodała. Działanie sprawiało, że łatwiej było jej przestać myśleć o tych smutnych momentach, które miały tutaj miejsce. Ale brakowało jej już sił, była wykończona ciągłym strachem. Nie mogła się, jednak poddać. Stanęła z przodu konia i przytuliła policzek do jego nozdrzy. - Wiem, że boli, ale przyszła Audrey, wiesz? Wszystkim się zajmie, już niedługo będziesz biegał. Musisz mi obiecać, że to wytrzymasz - uśmiechnęła się na ciche parsknięcie Zefira. - Wiedziałam, że dasz radę - pogłaskała go po gładkiej sierści.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey rozumiała, że cała sytuacja mogła być dla Melis niezwykle trudna. Nie dość, że w jednej chwili warunki pogodowe zniszczyły stadninę oraz zapewne jej zapasy, to jeszcze przyszło jej niespodziewanie utracić ważne dla siebie zwierzę. Audrey doskonale wiedziała, jak takie zdarzenia potrafią boleć - sama nie raz mocno przeżywała utratę pacjenta do którego się przywiązała, nawet jeśli doskonale wiedziała, że nie powinna tego robić. W swojej empatii zwyczajnie nie potrafiłaby nie pozwolić Melis pożegnać się z jednym ze zwierzaków, którego niestety nie uda jej się uratować. W tym przypadku musiała zdać się na swoją wiedzę oraz humanitarne podejście, które zaoszczędziło klaczy kilku jeśli nie kilkunastu tygodni spędzonych w niezwykle wielkim bólu.
- Cudownie. - Przyznała z cieniem uśmiechu, jaki przez jedną, krótką chwilę pojawił się na jej pełnych wargach. Gotowość Melis dawała przyzwolenie do dalszych działań i zapewnienie, że będzie mogła liczyć na pomoc - a ta nie raz okazywała się bezcenna, zwłaszcza podczas pracy z nowo poznanym zwierzęciem, które jeszcze panienki Clark nie znało. Audrey sprawnie odnalazła wszystkie odpowiednie przyrządy, założyła niebieski fartuch, maseczkę oraz rękawiczki, na głowę zakładając czołową latarkę. Tak przygotowana weszła do boksu Zefira, by ostrożnie zdjąć z jego boku prowizoryczny opatrunek.
- Teraz może go zaboleć… - Uprzedziła, po czym ostrożnie przemyła ranę środkiem odkażającym, mającym oczyścić ranę z możliwych bakterii które mogłyby doprowadzić do zakażenia. Zwierzę drgnęło, lecz nie mocno, co było oznaką dla pani weterynarz, że oto może rozpoczynać łatanie ran. Ostrożnie wbiła igłę w końską skórę, aby rozpocząć tą, najbardziej żmudną pracę polegającą na zszyciu tej największej rany. - Muszę przyznać… - Zaczęła, tylko po to aby zrobić krótką pauzę, podczas której przysunęła buzię odrobinę bliżej rozcięcia. -… że trochę zaskoczyłaś mnie swoim telefonem. Byłam pewna, że gdzieś wyjechałaś i jakoś nie obiło mi się o uszy, że wróciłaś i zarządzasz stajnią. - Zagadała towarzyszkę, smukłymi palcami schowanymi pod rękawiczkami co chwila majstrując przy ranie, by jak najdelikatniej połączyć ze sobą rozcięte płaty skóry. Rozmowa w niczym jej nie przeszkadzała, a Audrey chyba nieświadomie zwyczajnie chciała zająć czymś Melis, będącej w tej, jakże trudnej sytuacji.

melis huntington
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
fotograf — podróżuje po świecie
28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
fotografuje wszystko, co uznaje za warte zapamiętania
Naprawdę chciała być silna w obliczu tych wydarzeń, bo wydawało jej się, że nie ma prawa się teraz rozklejać, skoro jej zwierzęta spotkało tak ogromne cierpienie, a oprócz tego masa strachu. Miała naprawdę dużo czasu później, by przeżyć ten smutek w samotności i przede wszystkim móc wylać tyle łez, ile będzie potrzebowała. Teraz nie było na to wszystko czasu, bo ratowanie zwierząt było teraz priorytetem, a Melis chciała pomóc Audrey najbardziej jak to było możliwe. Nawet, jeśli oznaczało to uspokajanie konia, co w rzeczywistości było niczym w porównaniu do tego, co robiła Clark. A możliwość działania dawała Melis poczucie, że jest potrzebna, a jednocześnie pozwalało jej trzymać się w ryzach. Szeptała do konia wszystko, co przychodziło jej do głowy, opowiadała o zielonych łąkach, po których będzie mógł biegać, kiedy dojdzie do siebie, o tym, że zrobi wszystko, by miał nowy, piękny boks, że będzie się o niego troszczyła i że musi być dzielny. O tym, że Audrey jest świetnym weterynarzem i że już niedługo będzie zdrowy. A kiedy zadrżał z bólu, przytknęła usta do jego szyi, by pocałować miejsce, w którym czuła szybki puls. Koń był wystraszony, a Melis robiła wszystko, żeby odrobinę go uspokoić. - Jestem tu już od dłuższego czasu, tata miał wylew - powiedziała, o czym Audrey pewnie już wiedziała, bo ta wieść rozniosła się dość szybko. Przynajmniej na farmach. Nie wspominała nic o tym, że jej rodzeństwo miało ważniejsze sprawy, więc to jej przydzielono opiekę nad farmą. - A ja miałam mały wypadek, dlatego dobrze, że to mnie przypadło bycie tutaj - dodała. Po poronieniu było to najlepsze miejsce, gdzie mogła lizać swoje własne rany i dojść do siebie, a praca sprawiała, że Melis myślała o sobie coraz mniej, aż pewnego dnia zrozumiała, że nie odczuwa już tak ogromnego bólu na myśl o dziecku. Z dnia na dzień było lepiej. - Pewnie o niczym nie słyszałaś, bo ja nie byłam szczególnie towarzyska - zaśmiała się, ale rzeczywiście dopiero od niedawna częściej wychodziła do ludzi. Zazwyczaj po prostu pracowała albo zwyczajnie spędzała czas tutaj, nie szukając kontaktu z dawnymi znajomymi.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
W panience Clark pojawił się cień podziwu względem Melis - bo ta trzymała się naprawdę nieźle, biorąc pod uwagę ogrom nieszczęścia jaki przewinął się przez jej rodzinną stadninę. Audrey nie raz była świadkiem najróżniejszych tragedii z udziałem zwierzęcych podopiecznych i doskonale wiedziała, że nie raz byli oni pełnoprawnymi członkami rodzin. Nie raz widziała potoki łez zakłócające jej pracę oraz utrudniające szybkie udzielenie pomocy - do tego potrzeba było jasnego umysłu oraz przede wszystkim odpowiedniej współpracy ze strony również właścicieli. Cieszyła się, że Melis zaangażowała się w pomoc, pozwalając jej spokojnie pracować, bez martwienia się o to, czy pacjent zareaguje nazbyt gwałtownie.
- Słyszałam. Wiesz, wieści o takich wypadkach rozchodzą się niezwykle szybko po okolicy. - Odpowiedziała, nadal jednak zapatrzona w ranę którą właśnie zszywała. Niewielkie społeczeństwo Carnelian Land lubiło dobre plotki i Audrey nie wątpiła w to, że wieść o tym, że jej własny ojciec ją postrzelił z pewnością również już obiegła okolicę. - Przykro mi to słyszeć. Jest już w porządku? Doszłaś do siebie po wypadku? - Spytała, choć nie wiedziała o jaki dokładnie wypadek chodziło. I nie chciała wiedzieć, samej będąc zwyczajnie zmęczoną tymi wszystkimi pytaniami dotyczącymi przebiegu jej własnego, niedawnego wypadku. Najważniejszy zawsze wydawał jej się fakt, czy doszło do polepszenia. Ostrożnie zszywała kolejne kawałki rozległej rany uważnie przyglądając się jej wnętrznościom, kilkukrotnie wyciągając niewielkie drzazgi z jej środka. Zaśmiała się cicho pod nosem, na kolejne słowa Melis.
- Uznam, że tak właśnie było… Nie żebym ostatnio więcej czasu spędzała w towarzystwie zwierzaków niż ludzi. - Przyznała z rozbawieniem, bo w tym wszystkim był jeden wyjątek w postaci pana Ashworth który troskliwie opiekował się nią podczas rekonwalescencji po postrzale. - Czym zajmowałaś się wcześniej? I jak odnajdujesz się teraz w zarządzaniu stajnią? - Spytała więc, chąć utrzymać uwagę Melis przy sobie oraz zwierzęciu, na którym prowadziła zabieg. Tak było lepiej, gdy żadna z nich nie miała możliwości odpłynięcia myślami, choć Audrey zdarzało się to niezwykle rzadko, głównie za sprawą pasji jaka wiązała się z jej pracą. - Widzę, że masz serce do zwierzaków, ale to sporo innych spraw… - A ona dobrze o tym wiedziała, szykując się do przejęcia Sanktuarium Koali wraz ze swoim przyjacielem. Papierologii w takich przedsięwzięciach było równie wiele, co zwierząt.

melis huntington
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
fotograf — podróżuje po świecie
28 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
fotografuje wszystko, co uznaje za warte zapamiętania
Na ogół starała się być opanowana w każdej sytuacji. To wcale nie znaczyło, że nie była wrażliwa na krzywdę, po prostu pozwalała sobie na cierpienie w samotności. Nienawidziła płakać w towarzystwie ludzi, litościwych spojrzeń albo niezręcznego poklepywania po ramieniu. Pamiętała dzień wypadku, kiedy uporczywie starała się powstrzymać łzy, a kiedy wróciła do domu nie potrafiła się uspokoić. Tłumienie emocji również nie było najlepszym rozwiązaniem, ale nie chciała wchodzić w rolę ofiary, a już zwłaszcza w takich momentach jak teraz – kiedy ktoś inny potrzebował pomocy. Sama nie wiedziała czym to było spowodowane, ale doprowadzało ją to do ogromnego wstydu.
Skinęła głową. Melis również nie chciała wchodzić w szczegóły, bo sprawa była bardziej złożona. Nie chodziło wyłącznie o to, że spadła z konia i poroniła, bo generalnie były to rzeczy, które się zdarzały – wypadki. Po prostu myśl, że jej związek nie przetrwał z takiego powodu była jeszcze gorsza, bo to oznaczało, że zmarnowała kilka lat na związek bez przyszłości, który nie przetrwał pierwszej potyczki z losem. Nie chciała wiedzieć, co byłoby, gdyby dziecko przyszło na świat, czy byłaby teraz samotną matką? – Tak, jest dobrze – odpowiedziała po prostu. Fizycznie czuła się świetnie, psychicznie też znacznie lepiej, chociaż ostatnie wydarzenia w stadninie nie nastrajały zbyt optymistycznie, to liczyła, że z dnia na dzień będzie lepiej. Musiało być, akurat tego Melis nie brakowało – wiary i nadziei.
Zaśmiała się. Najwyraźniej towarzystwie zwierząt było zdecydowanie bardziej znośne niż ludzi. – Fotografowałam, dlatego mnie tutaj nie było – wzruszyła ramionami, nadal głaszcząc łeb konia. – Myślałam, że będzie gorzej, biorąc pod uwagę, że zupełnie się na tym nie znałam, ale jest zdecydowanie lepiej. Pomaga mi księgowa i mam kilku zaufanych pracowników, którzy przychodzą rzadziej ze względu na finanse, ale nadal są – westchnęła. Było ciężko, ale Melis miała jeszcze masę siły, żeby sobie z tym poradzić. Jeszcze kilka godzin temu miała inne zdanie na ten temat, ale teraz widziała, że będzie dobrze. I Audrey się o to zatroszczyła, za co Mel była jej szalenie wdzięczna.
zt.
ODPOWIEDZ