nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
XVI

Nothing's funny anymore
outfit // Dick Remington
Nie wiedziała, po co przyniosła te kwiatki. Z jakiegoś głupiego poczucia winy, które towarzyszyło jej od lat i niekoniecznie było w ogóle związane z Jaydenem. A może jednak? Może za mało się starała – za mało z nim wychodziła, nie chciała dziecka, nie próbowała go zrozumieć. Może wciąż byliby szczęśliwym małżeństwem, choć – czy w ogóle by tego chciała? Nie był dobrym człowiekiem. Niby o zmarłych nie można mówić źle, ale on sam doskonale to wiedział. Nie mogliby być razem szczęśliwi. Mieli zupełnie inną wrażliwość. A teraz Violet miała wrażenie, że momentami jest do niego zbyt podobna. I nie mogła tego znieść.
Cmentarz był dość kiepsko oświetlony i o tej porze najjaśniejszymi punktami w przestrzeni były ubrania i skóra Violet. I białe lilie, które leżały teraz na jego grobie, a które były zupełnym zaprzeczeniem jej byłego męża i wszystkiego, co ich łączyło. Nie wiedziała nawet, po co tu przyszła. Może nie chciała być sama – choć trudno powiedzieć, by tu otaczało ją szczególnie wielu ludzi. W zasadzie wszyscy, którzy ją tu otaczali, byli już martwi. Nie bolało jej to. Nie miałaby dość odwagi, by prosić o towarzystwo Milesa, Deana czy Chrisa – nie była dziś sobą i czuła to wyraźnie. Potrzebowała… uciec. Znów. A przy tym wiedziała, że nie może tak po prostu pojechać na lotnisko i wsiąść w jakiś samolot. Obiecywała sobie w końcu, że nie popełni drugi raz tego samego błędu. Nawet jeśli nie była pewna, czy to błąd.
Uciec – ale nie miała dokąd. Z doświadczenia wiedziała, że samotne wycieczki po barach rzadko kończą się dobrze dla kobiet jej typu. Podobno była ładna. Na pewno była wrażliwa i zwyczajnie słaba. Trochę zbyt naiwna, choć czas uczył ją, że faktycznie nie powinno się tak ufać, nie powinno się być tak miłą i zdradzać z delikatnością – ale czy tego wszystkiego nie było po niej po prostu widać? Romantyczna dusza, choć dziś złamana czymś gorzkim i zbuntowanym. W ciemności i cichości cmentarza dziwnie wyraźna, wyprostowana, chociaż wpatrzona tylko w nazwisko, które w końcu nadal dzieliła z byłym mężem – a którego nie chciała zmienić, bo… pasowało do niej.
W złotej głowie zrodziło się w końcu postanowienie… zrobienia czegoś. Czegoś. Czegoś po prostu głupiego – być może zwyczajnego napicia się ponownie, które nie przystało poważnej nauczycielce i rozwódce, która niedawno pogrzebała byłego męża. Ale noszenie pełnej bieli też jej nie przystało, i to w zestawie, w którym Jaydena poznała, więc co miała do stracenia? Odwróciła się i ruszyła cmentarną alejką, jedną z tych wąskich i znanych raczej jedynie stałym bywalcom tego miejsca.
A gdy na swojej drodze zobaczyła obcego mężczyznę, z jakiegoś powodu przystanęła w pewnej odległości i uśmiechnęła się lekko, trochę gorzko, trochę słodko… intrygująco. Był znakiem z niebios. Albo przeciwnie, z tej drugiej strony zaświatów.
- Idziemy gdzieś? – spytała tak, jakby znali się od stuleci, a nie zobaczyli po raz pierwszy w ciemności cmentarza. Bo przecież nie miała nic do stracenia.
przyjazna koala
viol#9498
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Chodzenie po cmentarzu nie należało do jego ulubionych zajęć. Wręcz przeciwnie, wierzył, że po zmroku wychodzą zombie i pożerają mózgi biednych wizytujących. Wprawdzie nie musiał się obawiać o to czego nie posiadał (kokaina wyżerała mu szare komórki zanim to było modne), ale i tak nie chciał natrafić na ducha. A właściwie to chciał, ale Divina przecież była całkiem realna. Minęły już czasy, gdy widział ją w roli zmory czy też reinkarnacji swojej zmarłej córki, ale nadal miał wrażenie, że czai się gdzieś za pomnikiem. Tak wiele pragnął jej wyjaśnić, zupełnie jakby ostatnie ich spotkanie nie wyczerpało w nim tego żałosnego poczucia winy. Zrozumiał już, że będzie mu towarzyszyć cały czas i dopóki nie zgłosi się na odwyk to wykrzywiona z bólu twarz Viny będzie mu się śnić po nocach.
Razem z Saskią, ale jej nie przywoływał, bo z tym duchem nie mógłby się zmierzyć. To Norwood był w stanie prosić o wybaczenie i choć je otrzymał, miał niejasne wrażenie, że rachunki nie zostały wyrównane.
Dlatego chodził po jej ulubionym miejscu i prowokował przeznaczenie. Równie dobrze mógłby spotkać psychola, który ostatnio poznał go bliżej z chodnikiem, ale kto nie ryzykuje, ten nie… Siedzi samemu przy nagrobku.
Cmentarz był pusty, cichy i skłaniał do nostalgii, a Remington nie zamierzał jej się poddawać. To było dobre dla tych wszystkich werterków, którzy wylewali rzewne łzy nad swoją egzystencją. Dick miał wrażenie, że samotność mu szkodzi, więc nie dawkował jej za często. Już miał wybierać numer, który ostatnio znalazł się na szybkim wybieraniu, gdy okazało się, że jednak Bóg mu wybaczył wcześniej niż Divina.
Albo zesłał nowego anioła na jego drodze. Gdyby wcześniej wiedział, że cmentarz obfituje w takie wizualne atrakcje to bywałby częściej. Pewnie dało się gdzieś zaklepać alejki VIP, gdzie przechadzały się takie boginie ze zniczami, ale musiał popytać dozorcę o platynową kartę. Tak sobie radośnie dywagował i nawet nie pamiętał czy on tak z siebie czy po jednej ścieżce usypanej na krzyżyku smętnie wyrastającym z ziemi, ale nie spodziewał się, że kobieta się odezwie.
Tak, zdarzały mu się takie numery, bo jego strój krzyczał, że ma mnóstwo pieniędzy, a z twarzy był całkiem wyględny odkąd mu zaprawili nowe zęby, ale po raz pierwszy miał być poderwany na cmentarzu. Z jednej strony to było całkiem uzasadnione – cała jego konkurencja wymarła – a z drugiej to nadal było mocno nietypowe. Zwykle kobiety odziewały się w czerń i szukały jego ramienia do wypłakania się, a on je łaskawie podawał. Ta zaś była cała na biało i bez przywitania wzięła go w posiadanie.
- Na imprezę zamkniętą – odpowiedział i wskazał na swojego mustanga. Wiedział, ba, był pewien, że ta nieznana dama wykorzystuje go i pewnie planowała jakąś skomplikowaną kradzież, ale ostatnio wszystko było mu jedno, a chwilowo jego plany dotyczące rozpoczęcia nowej drogi pokrył biały śnieg produkowany masowo w Brazylii, więc złapał ją za dłoń i ruszył do samochodu.
Wszelkie pytania o zawód i nagrobek wydały mu się nagle nie na miejscu, więc nie padły. – Po raz pierwszy na tym cmentarzu? – zapytał, zupełnie jakby się stykali szklaneczkami w barze, a nie wyciągnął ją z krypty.
Byle to się nie przeobraziło w opowieści z dreszczykiem i jakaś porąbana strzyga nie odgryzła mu głowy.

Violet Swan
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Czy się bała? Jakoś – nie. Ogólnie bała się przecież wielu rzeczy, porannego wstawania, chodzenia do pracy, rozmawiania z ludźmi, lekarzy, jazdy samochodem,… – ale samotna wyprawa na cmentarz w tym momencie jakoś jej nie przerażała. W jakiś sposób czuła się podobna do tych poukładanych w ziemi ludzi. Ona też miała marny wpływ na swój los, rzadko ktoś ją odwiedzał, dostawała kwiatki może raz do roku i czuła się dość… martwa. Tak w środku. Nagłe bóle kręgosłupa albo migreny przypominały jej czasem, że zewnętrznie jest żywa aż do przesady.
Trupy przynajmniej były cicho. Nie sapały, nie smarkały, nie gadały głupot. I z jakiegoś powodu wyjątkowo dziś jej to przeszkadzało. Chciała mieć obok kogoś żywego. Żeby mogła usłyszeć jego oddech i przynajmniej głupi small talk. Mogłaby porozmawiać o tym, że te noce teraz takie chłodne, na cmentarzach już nikt zniczy nie pali, dzisiejsza młodzież coraz gorsza. Mężczyzna z drugiej strony ścieżki, po bliższym przyjrzeniu się raczej wysłannik z tej drugiej strony zaświatów, wydawał się iskierką nadziei. Choćby miał sprowadzić ją na złą drogę i sprawić, że już wkrótce i ona wylegiwać się będzie pod chłodną, ciężką ziemią – nie chciała być dłużej sama. Zresztą – gdyby ich przeznaczeniem nie był wspólny wieczór, czy zgodziłby się na jej propozycję? Wszystko układało się w logiczną całość. Dziś miała stracić kontrolę.
Nie musiała nawet patrzeć na samochód, po prostu skinęła głową. Nie musiała się nad niczym zastanawiać. To było doskonałym odzwierciedleniem podejścia wszystko mi jedno, które ostatnio wypełniało dni Violet, odbierając znaczenie każdej sekundzie, ale też pozwalając na dość licealne zachowanie, na które od lat nie miała szans. Czy dziś była pogrążoną w żałobie rozwódką, która wciąż dźwigała ciężar utraty dziecka, złych wyborów i nauczycielskiej kariery? Nie. Dziś była… inną Violet Swan. Mogła ją stworzyć od nowa. Tylko na ten jeden wieczór. Niebezpieczne? Tak. Kuszące? Owszem. Po prostu ścisnęła jego rękę, zdając sobie sprawę z tego, że nie zna jego imienia, ale… wszystko jedno.
Po raz pierwszy tego dnia – nieco smutny uśmiech zdradzał prawdziwość wyznania. Wczoraj na przykład była tu trzy razy. Choć nie miała po drodze. Czasem poczucie winy ściąga jednak ludzi w przedziwne miejsca. Wsiadła do samochodu, rzucając marynarkę do tyłu, bo sama zapowiedź wszystkich emocji tego wieczoru sprawiała, że już robiło jej się gorąco. Bo Violet nie robiła takich rzeczy. A gdy ostatnio wsiadła z obcym facetem do samochodu, skończyła w nieszczęśliwym małżeństwie. Być może tym razem będzie lepiej. – Wymyśl sobie jakieś imię. Ja będę… Vivian – dodała, bo gdyby mieli dziś faktycznie dokonać jakiejś zbrodni, lepiej, żeby nie znali swoich tożsamości. A czy były w ogóle potrzebne, by przeżyć przygodę?

Dick Remington
przyjazna koala
viol#9498
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Musiała być smutna. Normalni ludzie pewnie zaoferowaliby jej wsparcie i kubek gorącego napoju, by mogła paplać o swojej żałobie. Dick się zupełnie na tym nie znał i jedynie mógł zaproponować jej wyparcie. Praktykował je od długiego czasu i choć pewnie psychologowie by go potępili, uważał, że działa. Przynajmniej już nie miał koszmarów, że jego córka wstaje z grobu jak w najlepszych powieściach Kinga i robi mu jesień średniowiecza za to, że ją zamordował. Zawsze po takich snach budził się zlany potem i dziwnie przekonany, że to było realne.
Może nie było u jego boku pociechy w sensie materialnym, ale przenikała jakoś do jego psychiki i robiła w niej rozpierdol, bo pozbył się za łatwo wyrzutów sumienia. Miał wrażenie, że te pozostały dla ludzi, którzy umieli cokolwiek odczuwać. On pod tym względem był dziwnie upośledzony, zupełnie jakby matka ćpunka przekazała mu gen bycia skończonym dupkiem. A może to ojciec? Nie wiedział i nie interesowało go to zbytnio, bo najwyraźniej byli ludzie, którym to nie przeszkadzało.
A przynajmniej tak myślał, gdy dziewczyna po prostu wsiadła do jego samochodu. Musiała być smutna i zdesperowana, bo przecież inaczej nie pchałaby się do obcego wozu. Równie dobrze mógłby być seryjnym mordercą albo polować na ładne blondynki w celu uzyskania nerki. Była na tyle przybita, że było jej wszystko jedno czy jednak obudzi się w wannie pełnej lodu. Nie był specjalistą w badaniu ludzkiej psychiki, ale znał ten poziom wyparcia i wiedział, że ta noc będzie nocą absolutnych straceńców.
- Kreski? – zapytał więc uprzejmie, kelner proponujący pierwszą działkę na desce rozdzielczej drogiego samochodu. – Jestem Hector – podał jej pierwsze imię, jakie przyszło do jego spracowanej od ćpania głowy i coś sprawiło, że zakuło go serce. Ilość wspomnień była wręcz przytłaczająca, a on obiecał sobie pozostawić to wszystko za sobą. Pochylił się i z lubością wciągnął biały proszek. Ilość była niemalże smakowa dla kogoś takiego jak on. Potrzebował więcej, jeśli miał się bawić wyśmienicie, ale nie chciał stracić z radaru smutnej blond piękności, która wtargnęła przypadkiem do jego życia i siedziała po stronie pasażera.
- Mów mi tyle ile chcesz – zastrzegł, przecież nie będzie jej pytać, bo równie dobrze mogłaby sprzedać mu czyjąś historię. Nie potrzebował, zresztą, prawdy od niej. Miała być jego towarzystwem, świadkiem i uczestnikiem zatracenia, a nie duszą, która potrzebuje się wygadać.
Ruszył przed siebie i pomyślał wówczas (nieco niedorzecznie), że i ona może być złem i to on może obudzić rano bez nerki. Biedulka jeszcze nie wiedziała, że jego narządy są w opłakanym stanie.

Violet Swan
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Nie była nawet tak zwyczajnie smutna. Była smutna do bólu, do szpiku kości, smutna każdą komórką ciała w każdym ułamku sekundy. Może dlatego, że jej smutek nie znajdował żadnego ujścia. Nie była typem, który się żali, wypłakuje w czyjeś ramię, chlipie w samochodach obcych facetów. Wszystko siedziało w środku. Zamieniało się w lęki, koszmary, brak energii, łzy wsiąkające w ciszy w poduszkę. Może dlatego nikt nie oferował jej pomocnej dłoni – bo nie prosiła o nią ani słowami, ani gestem, a kto by zwrócił uwagę choćby na najsmutniejsze spojrzenie na świecie? Jest tyle problemów, które o wiele bardziej rzucają się w oczy. Ślady przemocy fizycznej, ubóstwa, głodu. Ponury wzrok dobrze ubranej, zadbanej blondynki? Nic nadzwyczajnego.
Czuła się o wiele podlej, niż wyglądała. W swojej głupiutkiej, złotej głowie nie miała ani grama uroku, urody czy pociągającej tajemniczości. Nie była taka pewna, czy ktokolwiek gdziekolwiek będzie chciał z nią iść. A jednak. Przyjrzała się mężczyźnie lepiej dopiero w samochodzie. Nie wydawał jej się seryjnym mordercą ani handlarzem organami, choć podobno zwykle pozory mylą i najlepiej jest wystrzegać się właśnie tych, którzy nie wyglądają. Czuła, że w jakiś sposób on też jest smutny – choć zupełnie inaczej. Jakimiś szczątkami swojej duszy zawsze wyłapywała wibracje podobnie rozczarowanych życiem ludzi. Takich lubiła najbardziej. Nie musieli pytać, by wiedzieć, że jest nie w porządku. I rzadko dopytywali, co konkretnie jest nie tak. Jedna historia pociągnęłaby w końcu ze sobą kolejną historię. Nie byli w stanie uleczyć sobie nawzajem smutku, ale mogli choć razem zagłuszyć samotność.
Przygryzła dolną wargę, zakładając za uszy jasne kosmyki włosów. Miała… tremę? Choć nie była pewna, czy bała się rozczarowania świata swoją nieodpowiedzialnością, czy rozczarowania mężczyzny tym, że należy do grona najmniej rozrywkowych osób na świecie.
Nie próbowałam – przyznała z dziwnie rozczulającą szczerością, ale nie minęła sekunda, a skinęła głową. – Uważaj na mnie… Hector – posłała mu trochę roztargniony, z jakiegoś powodu bezgranicznie słodki uśmiech, i poszła w jego ślady, przyjmując dawkę narkotyku w sposób, który raczej nie zdradziłby nowicjuszki. Violet Swan zawsze musiała udawać. Nauczyła się tego dostatecznie dobrze. Hector. Dotychczas jedyny naoczny świadek jej wielkiej porażki. A ona już mu zaufała.
Powiedz, gdy nie będziesz chciał słuchać – odparła i wydawała się dość rozbawiona. W szczątkach rozsądku zapięła pas, ale w fotelu usiadła nieco bokiem, opierając o tapicerkę policzek i obserwując jego profil. Miała wrażenie, że skądś go zna, a przecież czuła, że jest zupełnie obcy. Chyba na tym polegało życie w Lorne Bay. – Mogłabym ci wyciąć nerkę. Gdybym umiała – niemal wypowiedziała na głos jego myśli. Cholerna intuicja Violet Swan, która pozwalała jej otrzeć się o treść innych umysłów. – Ale na razie cię lubię – dodała z nieco kocim uśmiechem, jakby miało go to uspokoić. Miała ochotę z nim zatańczyć, upić się, obrabować bank, otworzyć hodowlę kotów, pocałować go, płakać na jego ramieniu i śmiać się z każdego jego słowa, choćby nie było żartem. Chciała… wolności. Wierzyła, że tego wieczoru będzie wolna.
Czymkolwiek właściwie była wolność.

Dick Remington
przyjazna koala
viol#9498
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Powinien się nie zgodzić. Już kiedyś przecież przygarnął kogoś do swojego życia tak po prostu. Był autostopowiczem. Na pustej drodze zatrzymał się i zaprosił go nie tylko do swojego samochodu. Pamiętał, że pośpiesznie zdejmował kolejne warstwy odzieży, a potem odkrywał jak płytkie mogą być oddechy u ponad dwudziestoletniego chłopca. Zbyt wiele informacji wyciągał z poniszczonych ubrań i jego krzywego uśmiechu. Zbyt mocno cierpiał, gdy okazało się, że jednak nie jest w stanie wytrzymać jego nałogu, choć sypał mu szczodrze kreski. Ta historia oficjalnie go nie obeszła. A wewnątrz… Cóż, wybrał jego imię w zetknięciu z tajemniczą i cmentarną laską. Najwyraźniej nie był aż tak odporny na uroki bliskości, skoro jej brak doprowadzał go do zgarniania kolejnych przybłęd na swojej drodze.
Bez prawdziwego imienia i adresu, jedynie z desperacją, której odór wręcz zatykał mu nos.
Takie opowieści nigdy nie kończą się za dobrze, a jednocześnie są najbardziej kuszące. Tak przynajmniej sobie dywagował, gdy znaleźli się w samochodzie z przyciemnianymi szybami. Właśnie w celu ukrycia się przed światem. Uśmiechnął się, gdy powiedziała mu, że nigdy nie próbowała.
Wydawała się taka nieskażona, niewinna i choć pewnie w głowie miała burdel jak wszystkie te laski, które siadają z obcymi ludźmi do samochodów to jej prośba o opiekę była wręcz ujmująca.
- Pierwszy raz jest najlepszy. Świat nagle nabiera tyle kształtów, że chcesz to namalować. Tyle, że czujesz się na okrągło jak w gabinecie luster. Masz zniekształcony obraz, poza tym bodźce atakują cię z każdej strony – poinformował ją, zupełnie jakby był wielkim akwizytorem kokainy, który z aktówką zjawia się w domu klienta i zachwala towar, bo tego uczono go na kursach sprzedaży. Jest jednym z najlepszych sprzedawcy w okolicy i proponuje pierwsze sztachnięcie za darmo. U innych tylko debiut jest darmowy, zaś Dick był szczodry i potrafił się dzielić.
Dobrze jest znajdować kogoś do zbrodni, więc odwrócił głowę w jej stronę i zaśmiał się cicho na jej słowa. Ostatnio na cmentarzu znalazł laskę, która ponoć rzucała klątwy, teraz zaś trafiła mu się taka, która czyta w myślach. Grabarz powinien zwrócić uwagę na to miejsce zmarłych, bo najwyraźniej jakieś nietypowe zjawy uciekają z nagrobków. Może jakieś wampiry?
Otworzył schowek po jej stronie.
- Patrz, scyzoryk – wskazał na finkę, na nożach znał się praktycznie tak jak na fizyce kwantowej. Czyli wcale. – Zardzewiały, więc jak zaczniesz mi wycinać narządy to użyj antybiotyków, bo mogę się wykończyć i z naszej kooperatywy byłyby nici – wyszczerzył się. – Póki historie mnie nie dotyczą to mogę słuchać. Lubię telenowele, więc tę opowieść potraktuję jako jedną z nich. Masz chwile, by wzbogacić wątki, a potem dawaj – a on pędził gdzieś w nieznanym kierunku czując, że z tą dziewczyną nareszcie może.
Choć droga faktycznie wydawała mu się dziwnie ślamazarna. Zupełnie jakby asfalt rozlewał się i niebezpiecznie się do niego zbliżał. Pieprzone narkotyki nie współgrały z autostradą, ale przecież nie był aż tak ostrożny, by tym się przejmować. Wręcz przeciwnie, doceniał fakt, że znajduje się w grze komputerowej, tylko grafikę mogliby mieć lepszą, skurwysyny.

Violet Swan
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Wszyscy popełniamy błędy.
Zwykle te same. W kółko. Czasem z drobnymi, kosmetycznymi zmianami, choć lubimy zapewniać, że to już zupełnie co innego. Niektórzy znów zaglądają zbyt głęboko do kieliszka, inni wracają do tej samej toksycznej osoby, jeszcze inni – znów otwierają przed obcymi drzwi swojego samochodu. Błędem Violet było zaufanie. Dziecinna nadzieja, że ludzie z natury są dobrzy i nie stanie jej się krzywda. Że złe intencje to straszak na przedszkolaki, że siedem grzechów głównych to biblijna przestroga napisana na kolanie przez kogoś, kto głęboko w środku bał się wszystkiego jeszcze bardziej, niż ona. Wracając nocą do mieszkania nie nosiła nawet klucza w palcach, który zapewne nie obroniłby jej przed niczym. Miała szczęście. Dużo szczęścia. Nie była go nawet świadoma.
Potrzebowała nowego repertuaru błędów. A Hector wydawał jej się dobrym katalizatorem dla podjęcia jakichś złych decyzji. Pierwsza już się dokonała – miała postać białego proszku, od którego przez chwilę zakręciło jej się w głowie. Czemu się nie bała? Czemu w jej głowie nie rozbłysły ostrzegawcze czerwone światła, które mrugały uporczywie nawet przy próbie wyciągnięcia nogi z łóżka? Zaufanie. Zbyt dużo zaufania.
Nie będę od ciebie kupować – jej śmiech był niezwykle dźwięczny i uroczy. Jakby miała jeszcze naście lat, a nie pogodziła się z trójką z przodu. Odrobinę obgryzionym na brzegu paznokciem, zdradzającym ciągłe nerwy, podrapała się delikatnie po koniuszku nosa. Wcisnęła się nieco mocniej w fotel, niezbyt zainteresowana drogą – jakby wcale nie wywoził jej gdzieś przed siebie, w miejsce, o którego istnieniu mogła nie mieć pojęcia, setki kilometrów stąd. Czy jednak i tak nie była już do bólu bezbronna? Czy okruchy świadomości mogłyby coś zmienić?
Przygryzła lekko usta, gdy zobaczyła scyzoryk. Nie była pewna, czy to już narkotykowe pobudzenie, czy szczątki instynktu samozachowawczego, ale wyciągnęła po niego dłoń i ukryła w płytkiej kieszeni spódnicy. W końcu z pewnością umiałaby nim wyciąć komuś narządy.
Znajdziemy kogoś z lepszymi nerkami – uśmiechnęła się, przymykając leniwie oczy. Milczała chwilę. Zacisnęła palce jednej dłoni na brzegu fotela, by nie sięgnąć do jego ramienia i nie upewnić się, czy tak naprawdę wciąż jest takie samo. Przełknęła ślinę, wcześniej przygryzając język, bo zaschło jej w ustach. – Mój mąż… Były mąż. Przyjechałam ostatnio z Sydney go pogrzebać. Wiesz, był bogaty, przystojny, wszystko. Nie był stary, bo nie jestem... taka. Zabierał mnie w podróże… I go nie doceniałam. Chciał mieć dziecko, ale nam… mi nie wyszło. To znaczy wyszło, a potem… nie. Zostawił mnie i go znienawidziłam. Ale tęsknię. Jestem głupia… – zaśmiała się gorzko i w końcu spojrzała na drogę. Zakręciło jej się jednak w głowie i zaraz zacisnęła powieki. – Pokochałam kogoś potem i uciekłam. Bo ze mną nie można być szczęśliwym. Nawet tobie spieprzę wieczór – uśmiechnęła się niemal przepraszająco, trochę bezradnie. Nie wiedziała, skąd wylały się te wszystkie słowa, czemu nie składały się nawet w spójną historię, ale poczuła… dziwne, chemiczne szczęście.
Nie czuła szczęścia tak dawno, że nawet to wydało się obezwładniające.

Dick Remington
przyjazna koala
viol#9498
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Czuł się czasami jak specjalista od popełniania błędów. Gdyby istniało tego typu stanowisko to zapewne szybko stałby na czele jakiejś firmy. Ludzi, którzy rozczarowują rodzinę, znajomych i ukochanych. Miał wrażenie, że w tej specjalizacji odnalazłby się i wreszcie nie czułby tego niesmaku, który zazwyczaj mu towarzyszy. Kiedyś zastanawiał się czemu podczas odwyku czuje gorzki, czasami metaliczny posmak w ustach. Teraz już wiedział, że tak smakuje jego porażka. Przełykał ją bez końca, zupełnie jakby miał zakodowane w głowie, żeby radzić sobie ze wszystkim bez żadnego sprzeciwu. Cudowny pelikan, który łyka kasę tatusia, znajome dupy od szybkich samochodów i na dodatek dziewczynę z cmentarza. Kolejną, bo ostatnio chyba było w modzie włóczenie się po wszelakich metropoliach i rozmowy z obcymi ludźmi.
Nie narzekał. Nie śmiałby, gdy smukła talia nieznajomej pochylała się nad deską rozdzielczą, a on miał migawki z filmu erotycznego, który powinni nakręcić. Ona, on za nią… i wystarczyło tylko jedno jej zdanie, a nagle otrząsnął się z tego letargu i spojrzał na nią uważnie.
Jakaś nawiedzona, czytała ludziom w myślach.
Boże, czy on nie mógł spotkać JEDNEJ, słownie jednej normalnej zjawy na cmentarzu? Gdyby odgryzła jego tętnicę i przeżuła jak niedobre chipsy to zrozumiałby. Zaś obecnie czuł dziwne mrowienie na całym ciele i wcale nie było to związane z fantazjami w których ona pojawiała się w sposób niegodny damy.
Porzucił jednak (z żalem, ale stanowczo) te wszystkie banialuki i skupił się na jeździe.
- Widzisz, ja nie lubię polować na nerki. Gustuję w dobrych cipach. Znasz takie miejsce? I nie, nie użyjemy do tego scyzoryka - wpadł w ten jeden z lekkomyślnych tonów, gdzie każdy wyraz przeciąga się lekko, bo jest się zachwyconym brzmieniem słów.
To dziwnie kontrastowało z jej opowieścią, ale oboje powoli wchodzili w stan, gdzie wszystko im było jedno, byle pieścić językiem podniebienie i mówić więcej. Nigdy później nie przyjdzie jej zachwycać się faktem, że potrafi gadać i on - choć stary wyjadacz, a raczej wysysacz - czuł się tym cały czas zachwycony.
Dlatego ta historia, z pozoru zwyczajna jawiła mu się jako podróż do jarmarku pełnego cudów, choć bliżej było do określenia targu staroci, ale po kokainie nie umiał być wredny. Czasami tylko wybijał zęby, ale robił to z nienaganną uprzejmością.
- Kochałaś obu? Czy po prostu masz wyrzuty sumienia i idealizujesz męża, bo kochanek był lepszy? - zapytał wprost, onieśmielony chemią (nawet tą między nimi) i zawrotną prędkością z jaką pędzili.
Nawet jeśli miał obudzić się bez nerki to było warto, prawda?
Powtarzał to sobie ciągle, więc na jej słowa uśmiechnął się jak urzeczony.
- Nie jestem z gatunku ludzi, którzy dadzą sobie spieprzyć noc, nawet przez taką urodziwą panienkę jak ty. Fun fact: ostatnio cmentarna znajomość skończyła się u mnie pobiciem. Tamta ona ma jakiegoś psychola za ochroniarza, więc utrata nerki byłaby wybawieniem. Przynajmniej na chwilę bym pospał i nie czuł żeber - uśmiechnął się tak jakby opowiadał jej prognozę pogody.
Zwykł traktować swoje życie jako jeden wielki reality show i chyba był bliski prawdy.

Violet Swan
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Znała smak porażki zbyt dobrze. Czuła go od lat, bezustannie, za każdym razem, gdy wymiotowała i za każdym razem, gdy połykała łzy. Wszystko, co nie zamykało się w tych dwóch czynnościach, było wielką ułudą, spektaklem odgrywanym dla nielicznych widzów, którzy jeszcze wierzyli, że jest perfekcyjną, uśmiechniętą nauczycielką i tą legendarną, mówiącą dzień dobry sąsiadką. Czy była bliższa temu sielankowemu obrazkowi, czy tej dziewczynie, która teraz łamała wszystkie swoje mgliste zasady, pociągając nosem, gdy jej spojrzenie stawało się nieco bardziej nieprzytomne, gdy jej świat stawał się do bólu wyraźny i wręcz zbyt przytłaczający?
Może sama właśnie traciła kontury, rozmywała się w przestrzeni, przestając być Violet Swan, a pozostając już tylko wytworem sytuacji, tych wszystkich przedziwnych okoliczności, które zaprowadziły ją do samochodu Hectora i zagwarantowały zupełnie nowe doświadczenie, którego… nigdy nie chciała doświadczać. A jednak.
I choć jej umysł stawał się nieco przyćmiony, intuicja pozostawała ostra. Chyba to był jej największy dar od losu, a równocześnie największe przekleństwo – bo kto chciałby wiedzieć naprawdę, co przemyka przez głowę Remingtona? Niejednego pewnie by zemdliło. A Violet jedynie przygryzła miękkie wargi i poczuła dreszcz, gdy zrozumiała, że to nie tylko myśli, a już słowa. Dreszcz – obrzydzenia, strachu, podniecenia?
Pora na odpięcie pasów i szybką ucieczkę z pędzącego samochodu, czyż nie?
A jeśli nie znam, wysadzisz mnie? – odpowiada jednak wbrew rozsądkowi, o ile jakikolwiek może istnieć po pierwszej w życiu dawce plączącego zmysły proszku. Wydawała się wręcz lekko rozbawiona i nie wyglądała, jakby się gdzieś wybierała. Może prowokowała, a może ta słodka niewinność w jej oczach była najzupełniej prawdziwa.
Rozbawienie w końcu zyskało upust – roześmiała się cicho, niezwykle uroczo, jakby opowiadali najzabawniejsze anegdotki z życia, a nie przeżywali historię jej wielkiej porażki.
Nie zdradziłam nigdy męża – odparła spokojnie, a jej mina świadczyła o niezbitej moralności, choć wzrok błądził niespiesznie po jego ciele. – A kochanka nigdy nawet nie pocałowałam. Zasłużyłam na tytuł męczeński? Nie spałam z nikim… ze dwa lata – roześmiała się znów, tym razem bardziej gorzko. Nikomu się do tego nie przyznała. Teraz język po prostu się poruszał, po prostu układał w słowa. Nie miała już nad tym kontroli.
Znajomość ze mną jest niegroźna. Nie mam ochroniarza. Nic nie mam. Tylko stertę klasówek do sprawdzenia. Nic i nikogo… – powtórzyła i ze zdziwieniem odkryła, że nie umie poczuć smutku. Że czuje tylko dziwną, niemal dziką chęć roześmiania się.
Żadnego instynktu samozachowawczego. Tylko palące gorąco.

Dick Remington
przyjazna koala
viol#9498
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Na pierwszy rzut oka był człowiekiem absolutnie powierzchownym. Lubił dobrze wyglądać, nosić modne ubrania i pokazywać ludziom, że jest istotą na poziomie. Oczywiście pod względem materialnym, bo tylko tym mógł szarżować.
Drogą przeciwieństw u kobiet jednak cenił wnętrze. Jasne, był samcem i lubił oglądać się za tym co ładne i seksowne, ale na dłuższą znajomość dobierał ludzi, którzy mieli coś do powiedzenia. Kręciło go nieznane, więc inteligencja i talent do prowadzenia swobodnej rozmowy. Nic więc dziwnego, że i Violet sprawdzał pod tym kątem nieco się z nią drocząc i przekonując się, że podjął dobrą decyzję.
Nie zamierzał jej wysadzać, nawet jeśli miała okazać się mniej rozrywkowa niż sądził za pierwszym razem. To nie była żadna wada, bo miała w sobie urok nowości, zupełnie jakby była pokryta folią, którą zdejmował powoli i zachwycał się, że jest taka błyszcząca.
- Wydajesz się całkiem mądra, więc jedziesz dalej. Znam dobre miejsca - zapewnił ją, choć chyba nie powinien używać tego sformułowania w stosunku do melin o podejrzanej reputacji w których bywał. A może właśnie takich miejsc potrzebowała kobieta? Nie dywagował jednak nad tym głośno, bo obiecał wysłuchać jej historii, a ta wymagała skupienia, które wszak nie przychodziło mu zbyt łatwo. Czuł, że z każdą minutą jego krwiobieg zmienia kierunek i choć był wdzięczny działaniu kokainy to wiedział, że szarżuje prowadząc swoje fancy autko na haju. Nie byłby jednak w stanie odmówić sobie ćpania w tak doborowym towarzystwie, choć musiał się przyglądać coraz bardziej drodze, która rozpościerała się na jego horyzoncie. Była jedną z tych ścieżek donikąd.
- Czemu dwa lata? Tyle mąż nie żyje czy przestałaś z nim sypiać? - dopytał, był taki logiczny, jeśli w grę wchodziły historie z życia innych ludzi. W swojej egzystencji wystrzegał się wszelkich norm, nawet praw fizyki, ale to już jej może pokazać, gdy stwierdzi, że jest gotowa zakończyć swój celibat. - I DWA LATA?! - wykrzyknął. - Kobieto, po kilku miesiącach pewnie tam wszystko zarasta - ale jego całkiem czuły śmiech miał świadczyć o tym, że to był żart z jego strony. Wydawała mu się zbyt miła, by się z niej naigrywać.
Nawet jeśli okazywała się nauczycielką.
- W takim razie szacun. Wsiadasz do obcego samochodu strażaka -on również odwdzięczył się jej historią o sobie, choć nie wyglądał na takiego altruistę, jakim malują wszystkich przedstawicieli zawodów zaufania publicznego.
Już prędzej był w stanie uwierzyć, że to ona jest jedną z tych porządnych.
Albo była, bo nagle coś wbiło się w ich samochód.
- Czy to był, kurwa, kangur? - zapytał jak gdyby nigdy nic, choć poczuł na twarzy odłamki szkła z przedniej szyby i był pewny, że jego grat (mówił ojcu, żeby kupił mu coś porządnego) nie bez przyczyny zatrzymał się na środku drogi.

Violet Swan
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Zupełnie nie była powierzchowna. Oczywiście, miała jakieś poczucie estetyki, patrzenie na ładnych ludzi sprawiało jej przyjemność, ale nigdy nie uważała tego za kluczowe. Miała szafę pełną drogich ubrań od męża, ale odnosiła wrażenie, że nie wie, co do czego pasuje i co dobrze na niej wygląda. Niby wiedziała, jak posługiwać się tymi wszystkimi kosmetykami, ale czuła przerażenie, gdy trzymała w garści pędzle. Nie sprawiało jej przyjemności to, że dobrze wygląda, bo wydawało jej się, że nigdy nie wygląda dobrze. Wolała więc patrzeć głębiej, może podświadomie chcąc uniknąć jakiejś… hipokryzji?
W cudzych wnętrzach Violet szukała jednak nie nerek czy inteligencji, a specyficznego rodzaju smutku, który pozwoliłby jej znaleźć nić porozumienia. Smutku straty. Zadziwiało ją, że nosił go w sobie niemal każdy. Że ból jest tak powszechny.
Mogłaby wziąć cały na siebie. Nie poczułaby różnicy.
Nie jestem zbyt mądra, skoro z tobą jadę – odparła, wciąż szczerze rozbawiona, a nie przerażona całokształtem sytuacji. Jeśli dla niej droga wyglądała tak, co widział on? I czy w ogóle cokolwiek? I dlaczego kompletnie nie umiała się tym przejąć? Jakby wcale co roku nie było w szkołach wielkich kampanii głoszących szkodliwość narkotyków. Jakby wcale nie wiedziała, że to nie tylko głupie, ale w dodatku nielegalne i jeszcze zbliżające ją o krok do śmierci. Z jakiegoś powodu – tak było dobrze.
Nie żyje… tydzień? A dwa lata już nie byliśmy razem – mówiła wolniej, jakby smakowała każde słowo, choć zwykle chciałaby pozbyć się wszystkich krążących jej po głowie myśli, wypluć je i zmienić temat. Teraz, gdy kolory nocy wydawały się tak cudownie intensywne, miała wrażenie, że to film, może w stylu noir, a ona musi jak najlepiej przekazać swoje kwestie. Wydęła lekko usta, zastanawiając się, co czuje na ten komentarz. Ale wciąż czuła tylko dość głupie rozweselenie, więc odpowiedziała mu śmiechem. – Może to dobrze. To nowy początek – uśmiechnęła się, tym razem przyglądając się swoim palcom, choć wiedziała, że tego nie zapisano w scenariuszu. Po prostu wszystko wyglądało zbyt… fascynująco. – Strażaka? Nieee… Tak się nie zachowują strażacy – parsknęła śmiechem, lustrując go wzrokiem. Zaraz jej telefon, w rzuconej na tylne siedzenie torebce, poinformował o SMS-ie. Chyba to ich zgubiło, bo gdyby się tam nie odwróciła, może zachowałaby resztki czujności – a z drugiej strony dzięki temu drobne odłamki nie naznaczyły jej twarzy, a tylko wplątały się we włosy, jak lśniący brokat.
Kangur? Co ty… – wymamrotała i obróciła się znów przodem, o wiele wolniej, niż powinna w tej sytuacji. Popatrzyła w ciemność i zamrugała kilkakrotnie. Zbita na szybie pajęczyna sprawiła, że lekko zakręciło jej się w głowie. – Może to człowiek – rzuciła tak beznamiętnie, jakby nie było w tym nic strasznego. Przez chwilkę miała wrażenie, że jej świadomość odzyskuje stery, ale zaraz dotknęła złotych włosów, ozdobionych szklanym pyłem, i roześmiała się. – Powinniśmy stąd uciekać – zauważyła, klepiąc go lekko w kolano. Nie wiedziała, czy ten samochód w ogóle dalej pojedzie, ale czuła się tak, jakby przemierzali nim kolejne góry i doliny.

Dick Remington
przyjazna koala
viol#9498
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Smutek może i nosił znamiona powszechnego zjawiska, ale już przeżywanie go było zależne od tego, kto witał go w swoich progach. Dick Remington zazwyczaj w obliczu obrzydliwej żałoby bądź traumy zachowywał się jak agresor, który usiłuje wykopać nieszczęście poza obręb swojego domu. Mówili na to zaprzeczenie i w zasadzie zgodziłby się z tym określeniem. Nie dopuszczał do siebie żadnego cierpienia, a żałosne próby wtargnięcia w jego psychikę traktował jako osobistą zniewagę i mamił organizm coraz nowszą i fascynującą chemią.
I znajomościami tego pokroju. W końcu takie historie zazwyczaj kończyły się albo śmiercią, albo złamanym sercem, albo co gorsza, jakąś pokręconą przyjaźnią w stosunku do kobiet, za które odpowiedzialności nie powinien brać ktoś taki jak Remington.
Nie był w końcu najlepszym przykładem, jeśli chodzi o zachowanie. Tak właściwie miał wrażenie, że jeszcze moment, a jak u aniołka wyrośnie mu wielka czerwona flaga i odtąd każda dziewczyna będzie wiedziała, że przed takim gagatkiem należy uciekać.
Na razie jednak zdarzały się chętne… albo zdesperowane. Nie wiedział do której grupy zakwalifikować dziewczynę, ale jej obojętność na jego całkiem prostackie żarty była orzeźwiająca.
- Och, ciągle to słyszę. Zazwyczaj rano, gdy któraś się ubiera. Więcej wiary w siebie. Nie jesteście głupie, tylko puszczają wam hamulce. Każdemu się zdarza - ostatnio wręcz wznosił się na wyżyny mądrych kwestii, szkoda, że zazwyczaj posypywał je obficie kokainą.
Kiwnął głową, gdy objaśniała mu meandry swojej związkowej przeszłości i byłby nieszczery, gdy twierdził, że to go interesowało, ale nie musiało. To ona miała się wygadać i poczuć się lepiej, choć akurat Dick nie z tych, którzy wierzą w potęgę rozmowy.
- Jak to szło? Polizane, przybite gwoździami i pochowane. Teraz już na pewno będzie lepiej! - tak, w konwersacjach zachowywał się czasami jak skrajny idiota i zdecydowanie nie prezentował się jak żywy stereotyp strażaka, który ratuje sobie ludzi i jest bohaterem.
Mimo wszystko się roześmiał.
- To jak się zachowują strażacy, których znasz?- podchwycił. Jeśli cokolwiek o niej wiedział to fakt, że otaczała się skomplikowanymi ludźmi, więc tego akurat był mocno ciekawy. Jak i faktu, czy przyjdzie im w końcu się rozebrać i będzie mógł przejechać palcami po tej niemal mlecznej skórze.
Ta fascynacja chyba kosztowała go (ich?) utratę panowania nad kierownicą i zanim się obejrzał, zostali zdani na siebie na tej niebezpiecznej drodze. Ostatnim razem w końcu spotkał tu nawiedzonego autostopowicza, w którym przyszło mu się zakochać. Kangur przy tym był zupełnie jak miś koala.
- Po pierwsze, nie uciekniemy, bo chyba urwało koło, a po drugie, jak to człowiek to trzeba go pochować, nie? -wyjaśnił jej jakże spokojnie, choć ta rozwaga wynikała z faktu, że żaden przedstawiciel homo sapiens nie był tak owłosiony jak to coś, co wyleciało mu na drogę. Dzięki temu mógł sobie śmiało żartować z potrącenia zwierzęcia. Może i ktoś zgłosi go za to do Greenpeace, ale spora sumka od tatusia zdecydowanie pomoże. - Chyba, że się cykasz tej drogi? - mocno ją podpuszczał, kretyn jeden.
Na swoją obronę jednak to kokaina dokręcała mu śrubę i wkrótce miał być jak jedna z tych wiecznie kręcących się w kółko zabawek, która na dodatek piszczy i wszystkich wkurza. Idealny opis Dicka Remingtona, którego białe najki już były gotowe na spotkanie ze śmiercią na autostradzie.

Violet Swan
ODPOWIEDZ