inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Czasem odnosił wrażenie, że niektóre rozmowy tylko sobie ubzdurał, że w istocie nie miały miejsca, będąc tworem jego nazbyt wybujałej wyobraźni. Jak bowiem miał się czuć i co mógł myśleć w momencie, w którym po zdaniu “odpuść sobie tę sprawę”, widział na własne oczy zupełną odwrotność ów polecenia i to jeszcze wykonaną tak absurdalnie i nieroztropnie, że aż bolała go głowa? Do wspomnianego stanu tym razem doprowadziła go Jedda, przeklęta, skrajnie nieodpowiedzialna smarkula, która za dzieciaka wypadła chyba z wózka i to kilka razy. Kiedy przyczłapała prosto na jego posesję, kpiąc z jego ostrzeżeń, kpiąc z umiejętności i rozumu, miał ochotę oderwać jej głowę od reszty ciała i rzucić na pożarcie aligatorom drzemiącym nieopodal rzeki, bo przecież, cholera, tłumaczył. Ostrzegł raz, potem drugi, sugestywnie zarysował konsekwencje sprzeciwu i co? Ile razy miał się jeszcze powtórzyć, czy może rozrysować całość na tablicy, by wreszcie dotarła do niej powaga sytuacji? W każdym razie, złość tamtego dnia nakazała mu ją zignorować. Udawał, że wcale jej nie zauważył i że nie miał ochoty jej zamordować gołymi rękoma, bo bóg mu świadkiem, nie potrafiłby wtedy nad sobą zapanować. Zamiast tego dopiero następnego wieczora, kilka minut przed dziesiątą, zdecydował się ją odszukać wewnątrz pogrążonego w mroku miasteczka, po którym zdecydowanie nie powinna pałętać się samotnie ze świadomością, że ktoś od dłuższego czasu ją obserwuje. Bo przecież to przede wszystkim jej przekazał, prawda? Że jej poczynania nie umykają ich uwadze i że nie umkną, jeszcze przez długi, dłuuuugi czas. Ale nie, panna Corrente wszystko zamierzała robić po swojemu, jakby błagając cały świat o tragedię, która spaść miała na nią prędzej czy później w obliczu podjętych decyzji. Gdy wyszła w końcu z jakiegoś lokalu (pod którym Orfeusz spędził cierpliwie kilka kwadransów), podchodząc do zamocowanego przy stojaku roweru, zdecydował się wysiąść z auta i stanowczo, bez ani chwili zawahania, przejść na drugą stronę ulicy, po czym bez zbędnego cackania złapać ją za nadgarstek i pociągnąć kilka kroków w prawo. Ku jej nieszczęściu, rozpościerające się dookoła alejki były opustoszałe, a jedynym świadkiem całego zdarzenia zdawał się być księżyc kierujący na nich swe mętne reflektory, co dla mężczyzny było idealnymi wręcz warunkami. Bo w ten sposób brunetka od razu mogła spostrzec z kim ma do czynienia. — Ej, Velma, czy ty, kurwa, oszalałaś? — zapytał ze złością, pozwalając na to, by pociągła zmarszczka zagościła między jego brwiami i ani trochę nie przejmując się jej nieskutecznymi próbami wyswobodzenia się z tej sytuacji, bo cholera, przecież Corrente sama się o nią prosiła.

Jedda Corrente
WETERYNARZ — CAIRNS AQUARIUM
23 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Jest w 1/3 Aborygenką, zamieszkuje dzielnicę Tingaree i pracuje w oceanarium. Od roku poszukuje zaginionego chłopaka, ale marnie jej idzie. Robi wszystko, by nie być powiązaną z szemranymi interesami ojca, i to idzie jej nieco lepiej.
12 gra chronologicznie przed Periclesem

Nawet Jedda musiała przyznać, że jej nieumiejętna próba włamania była po prostu żałosna i nieprzemyślana. Plan się nie kleił od samego początku, ale wówczas Jed postanowiła po prostu improwizować, czego zwykle nie robiła, ale tym razem podjęła niefortunną decyzję. Ale przecież nie znała się na przekrętach ani na włamaniach, nie miała umysłu godnego przestępcy czy może po prostu przebiegłego i na tyle bystrego, by nie wpaść w pułapkę. Innymi słowy, nie przypominała pod tym względem swojego brata czy ojca – choć przecież nigdy nie przyłapała żadnego z nich na robieniu podobnych rzeczy.
To nieudane włamanie skończyło się dla niej tylko jednym wielkim roztrzęsieniem, spowodowanym zobaczeniem właśnie jego. Tego mężczyzny, który już przecież jej groził. I chyba najbardziej na świecie obawiała się, że w tym domu znajdują się chłodne i sztywne ciała zarówno Tilly, jak i jej tajemniczego współlokatora, a ten niebezpieczny mężczyzna zapewne zajął sobie ich dom, udając, że wszystko jest w porządku. Myślała o tym całą noc i nie mogła spać. Jakoś nad ranem dotarło do niej, że być może naczytała się za dużo kryminałów i thrillerów, a widziała drugie tyle i stąd te wszystkie absurdalne myśli. No, bo… jasne, wyglądał groźnie i w tej całej grozie piekielnie przystojnie, i w dodatku jego ostrzeżenia były bardzo dosadne i ostre, ale mimo wszystko… przecież nie mógłby… prawda? Obecnie przejmowała się jeszcze bardziej i powoli zaczęła myśleć o tym, że chyba musi ponownie podjąć próbę wejścia do tego domu. Nadal przecież zupełnie niejasne dla niej było, co się stało z tym tajemniczym współlokatorem Tilly.
Ponownie przyszło jej popełnić błąd i przypłaciła ten błąd ponownym spotkaniem mężczyzny, na którego widok dostała niemal gęsiej skórki. Wracała z kościoła, do którego zwykle nigdy nie było jej po drodze, ale przecież obiecała matce, że załatwi jej wizytę pastora, a skoro już obiecała to musiała się z tej obietnicy wywiązać. Choć przecież ostatnie, czego chciała to zapytania kaznodziei o jej samopoczucie i wiarę. Ta kwestia była u niej zbyt płynna, by decydowała się na podejmowanie jakichkolwiek rozmów. Kolejnym jej błędem natomiast było popadnięcie w tak wielkie zamyślenie, że nie spostrzegła i nie wyczuła obecności kogoś jeszcze na tych opustoszałych ulicach.
Rozpoznała go i wiedziała, że chyba właśnie się doigrała. Ucisk na jej nadgarstku sprawił, że momentalnie zaczęła się opierać, ale nie było to łatwe w opozycji do wyższego i znacznie lepiej umięśnionego mężczyzny. – Puść! – zawołała tylko, ale była całkowicie świadoma tego, jak jej opierania się są bezsensowne. Wiedziała, że jeśli tylko by chciał ją teraz zabić w jakiejś uliczce i schować w śmietniku, to prawdopodobnie przez kilka dobrych dni, nikt by jej nawet nie znalazł. Na samą myśl o czymś tak makabrycznymżołądek ścisnął jej się w słupek, a strach zacisnął swoje macki na jej krtani.
Bliżej mi do Daphne, pomyślała, ale nie zamierzała tego wypowiadać na głos, nie chcąc go prowokować swoją bezczelnością. Zacisnęła mocno usta, praktycznie zagryzając dolną wargę, uzmysławiając sobie, że musi mu chodzić o tamto nieudolne włamanie! Bo przecież niczego nie odstawiła w ostatnim czasie – zwłaszcza tak krótkim. – A więc to naprawdę byłeś ty… Dlaczego... Co w ogóle robiłeś w domu Tilly? – odparowała po chwili, bo wciąż nie mogła uwierzyć, że tak naprawdę jej się nie przewidziało. I widok tego mężczyzny na podjeździe nie był tylko omamami. Czuła jak jego palce zaciskają się mocno na jej nadgarstku, ale nie potrafiła mu się wyrwać.
Orpheus Wrottesley
wystrzałowy jednorożec
no anu
brak multikont
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Z początku tego nie dostrzegał, teraz jednak poczęło już docierać do niego, jakim iście szatańskim i wysoce strategicznym posunięciem było ulokowanie go w domu jednej z ofiar dziadkowej… działalności, tak ładnie parafrazując. Póki co wolał jednak nie dopuszczać do siebie myśli, że gdyby operacja ta legła w gruzach, to właśnie on, nikt inny, by za nią beknął. Nigdy nie był zbyt mądry, ale nikomu jeszcze nie udało mu się zamydlić oczu tak łatwo. Może to więc ta świadomość (wciąż jednak wypierana na granice umysłu) nakazała mu po raz kolejny Jeddę upomnieć, zamiast wytoczyć cięższe działa? Nieważne, bo teraz nie było czasu na podobne rozważania, kiedy krew tak wściekle buzowała w jego żyłach. - Bo co? - prychnął na tenże niepoważny rozkaz, którego wcale wydawać nie musiała - wystarczyło przecież znać absurdalnie łatwe podstawy samoobrony. Nie to jednak było najidiotyczniejsze z jej strony, jak się wkrótce przekonał, przez co zakleszczył swoje palce na wątłym nadgarstku brunetki jeszcze silniej. - Serio, Jedda? Myślisz, że cokolwiek ci o tym powiem? - nie mogła przecież być aż tak naiwna. Może i podejrzewał, że jego dziadek chce wrobić go w swoje przewinienia i tak naprawdę nijak mu na nim zależy, ale i tak nie planował go wydać. Nie teraz, uściślając… - I co ty w ogóle wyprawiasz? Nie mów, że teraz pomocy szukasz u boga i modlisz się o jakieś wskazówki czy tam bezpieczny powrót tych twoich przeklętych kumpli - nawiązywał teraz do kościoła, z którego wcześniej Corrente wyparowała. Spróbował się jednak opanować, jako że misja ta nie miała skończyć się przecież morderstwem, tylko zwykłym, drugim i już ostatnim, upomnieniem. A więc westchnął ciężko i wysoko uniósł jej rękę, zbliżając się do jej sylwetki. - Przestań się tak idiotycznie szarpać. Wiesz, że wystarczyłoby, gdybyś użyła dźwigni, kopnęła mnie w krocze albo kolano? No chyba, że ty chcesz skończyć martwa, bo coraz więcej na to wskazuje - mruknął starając się unicestwić w sobie irytację, przynajmniej na ten krótki moment. - Masz kurwa pierdolone szczęście, że trafiłaś tylko na mnie - był prawdopodobnie najbardziej beznadziejnym gnębicielem, jaki kiedykolwiek chadzał po tej planecie, skoro najpierw powiadomił ją o sposobach na skuteczne wyswobodzenie się, a potem jeszcze zapewnił, że wcale nie zamierza jej skrzywdzić. Pozwolił sobie następnie jeszcze wyraźniej zmniejszyć dystans między ich sylwetkami, przez co błyskawicznie dotarł go przyjemny dla nozdrzy zapach jej perfum, a on wpatrując się prosto w jej oczy, skryte pod gęstymi rzęsami i odbijające w sobie wątłe światła spokojnej nocy, zdecydował się na wykonanie jednego jeszcze manewru. Stojąc bowiem tak blisko niej, co było zresztą skrajnie nieroztropne i ryzykowne, jako że wcześniej wspomniał jej o bolesnych ciosach, jakie mogłaby mu z łatwością wymierzyć, sięgnął zwinnym ruchem do jej kieszeni, z której wysunął telefon, po czym wrócił do bezpiecznej odległości, puszczając od razu jej nadgarstek. - Wsiądziesz do mojego auta polubownie czy może znowu chcesz się szarpać? - zapytał z błąkającym się na ustach cieniem zawadiackiego uśmiechu, zaciskając dłoń na jej komórce.

Jedda Corrente
WETERYNARZ — CAIRNS AQUARIUM
23 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Jest w 1/3 Aborygenką, zamieszkuje dzielnicę Tingaree i pracuje w oceanarium. Od roku poszukuje zaginionego chłopaka, ale marnie jej idzie. Robi wszystko, by nie być powiązaną z szemranymi interesami ojca, i to idzie jej nieco lepiej.
Wcale nie musisz – warknęła ze złością, co chyba sugestywnie miało dać mu do zrozumienia, że i tak się domyśla. Wypowiedziała to wrogo, gdy wreszcie zdołała opanować zszokowanie, które ją ogarnęło na jego widok. Fakt, że jej pojęcie o samoobronie było żałosne jak na to, że przecież była córką słynnego Corrente i choćby dlatego powinna umieć się bronić. Boleśnie uświadomiła sobie, że chyba zbyt długo liczyła na to, że zawsze jej brat będzie w pobliżu.
Nie skomentowała jego pytania w żaden sposób. Bo i po co? Tłumaczyć się mu nie zamierzała, a bardziej zastanawiało ją przecież co sprawiło, że tym razem podszedł do niej tak bezpośrednio, i że zapragnął skonfrontować się w ten sposób. Poza tym, że ewidentnie musiał ją widzieć po jej domem, ale czy to naprawdę aż tak bardzo go wzburzyło, żeby teraz odstawiać taką szopkę? No i wciąż kołatało jej po głowie jeszcze jedno pytanie. Dlaczego jeszcze żyła? Dlaczego się jej nie pozbył tak samo jak ewidentnie pozbył się Tilly.
Zaskoczył ją kolejnymi słowami. I to ewidentnie widać było na jej twarzy. Zresztą cała jej postawa ze stężonej, nagle złagodniała. Jakby zeszło z niej całe powietrze. – Kiepski z ciebie przestępca, skoro mi o tym mówisz – skomentowała na potwierdzenie ze zmarszczonym czołem, zanim zdołała ugryźć się w język. Ale miał rację, szczęście jej dopisywało.
Następnie już mocno się wystraszyła. Był zdecydowanie za blisko niej i serce zabiło jej mocniej ze stresu i nerwów. Chciała odskoczyć, ale strach zmroził ją na tyle, że stała nieruchomo, wpatrując się w niego i przeklinając siebie samą, że przecież powinna się ruszyć i odsunąć, bo stał tak niebezpiecznie blisko. Ale… nic jej nie zrobił. Poza wyjęciem telefonu z kieszeni, co spotkało się niemalże z westchnieniem ulgi z jej strony. Dopóki nie uzmysłowiła sobie jak bardzo w dupie dopiero teraz była. Nawet nie zdążyła sięgnąć po telefon, by mu go wyrwać, bo przecież jej brak refleksu jej na to nie pozwalał. Jedyne, co zrobiła to drgnęła nerwowo. Musiała przyznać, że strach jeszcze bardziej ścisnął jej gardło. – Czego ty ode mnie chcesz? – zapytała szczerze ciekawa, sięgając po swój nadgarstek i odruchowo go rozmasowując.
Rzuciła szybkie spojrzenie na mężczyznę i podjęła decyzję już w następnej sekundzie, korzystając z tego, że wreszcie dzielił ich bezpieczny dystans. Najwyraźniej życie jej nie było miłe, bo stwierdziła, że głupia, by była, gdyby przynajmniej nie spróbowała uciec. Dlatego kij z telefonem. Zaczęła biec w przeciwną stronę, licząc, że po parunastu metrach zdoła wpakować się w jakąś uliczkę, schować albo przeskoczyć przez siatkę i zwyczajnie go zgubić. A jeśli ją złapie… to cóż, zamierzała wykorzystać, którąś z jego cennych rad. Bo może i jej jeszcze nie skrzywdził, ale wcale nie miała pewności, że, gdy wsiądzie do jego samochodu to tego nie zrobi.
Orpheus Wrottesley
wystrzałowy jednorożec
no anu
brak multikont
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Zbywając jej pytania, wiedział po prostu, że doskonale znała już na nie odpowiedź. Dlaczego nie potraktowali jej jak Matildy? Ano może z tego samego powodu, z którego Jedda nie znała podstaw samoobrony - jej ojciec i brat od zawsze przecież mieli na nią oko. Póki co więc upomnienia, by niepotrzebnie nie narażać się twardym zawodnikom, których potęgi nie można było lekceważyć, a potem… potem dopiero wytoczyć mieli cięższe działa, kiedy byliby już pewni, że wykorzystali wszystkie możliwe opcje i że te nie poskutkowały. - Bo może ta sytuacja nie jest nawet namiastką tego, co możemy ci zrobić, jak dalej będziesz tak pajacować, co? Zastanów się nad tym - mruknął, gdy wytknęła mu jego jałowość, której sam był przecież świadomy. On był beznadziejnym przestępcą, a ona beznadziejnie się broniła, więc trafił swój na swego. Naprawdę go bowiem zdziwiła swoją biernością i całkowitym zastygnięciem w ruchu , gdy tak do niej się zbliżył, wyślizgnąwszy jej z kieszeni komórkę. Niepokoiła go nieco świadomość, że gdyby trafiła na kogoś innego z tej… branży, bez dwóch zdań byłaby już martwa i nawet jakoś specjalnie by się temu nie przeciwstawiała, wręcz sama wbiegając śmierci w objęcia. - No kurwa, nie wiem, może żebyś w końcu mnie posłuchała i sobie odpuściła?! - warknął nieco już wytrącony z równowagi tym bzdurnym pytaniem, bo ile razy jeszcze miał się powtarzać? Naprawdę tak ciężko było jej to zrozumieć? To nie były żarty i okropnie frustrowała go jej infantylna postawa, bo choć nie znał jej i ani trochę mu na niej nie zależało, tak wolał zapobiec niepotrzebnym śmierciom w miarę możliwości, a ona jak na złość wszystko mu utrudniała. Była jak taka wkurwiająca mysz, którą dopiero co uratowało się ze szponów kota, a ona zamiast spierdolić w pole i się za siebie nie oglądać, daje susa w tył i wbiega prosto do jego paszczy.
Zdumiewające, pomyślał, gdy niespodziewanie cała jej sylwetka zaczęła się od niego oddalać, niknąc już powoli w atramentowym mieście. Pierwszy raz zachowała się jak powinna, z powodu czego był nawet z niej dumny. Prychnął nawet ze śmiechem, jakby rzucono mu właśnie zabawne wyzwanie, wymienił w myślach aż pięć Missisipi z umyślnym i jakże hojnym daniem jej forów, a potem rzucił się w pogoń. Wystrzelił jak strzała ze świstem powietrza i już po chwili zmniejszył dzielący ich dystans, krzywiąc się z zawodem, że udało się to tak szybko i bez sensu, pozbawił się całej zabawy. Przystanął więc raptownie, podejmując się swobodnego marszu i kiedy tym razem zniknęła mu już na dobre sprzed oczu, poczuł, że dopiero teraz wyzwanie nabrało prawdziwego smaku. Wytężył słuch, próbując dosłyszeć szmer jej kroków czy oddechów, ale malująca się przed jego oczyma okolica pogrążona była w niezmąconej ciszy. To pisk zamykanej furtki przyciągnął w końcu jego uwagę, choć nijak był powiązany z jego poszukiwaną. Mijając wychodzącą zeń kobietę z psem o karmelowej sierści, omiótł ją pozbawionym większego zainteresowania wzrokiem i szukał dalej, wciąż ściskając w dłoni komórkę nieobecnej właścicielki. Nie spodziewał się, że tak łatwo ją porzuci. Tym bardziej w tych czasach, kiedy na wspomnianych urządzeniach przechowywało się niemal całe swoje życie, ale cóż, najwidoczniej w jej przypadku to nie było aż takie cenne. Przyspieszył nieco kroku, zdając się na instynkt samozachowawczy podpowiadający mu, gdzie by się ukrył w razie zagrożenia. Wiedział bowiem, że brunetka gdzieś się ukryć musiała - to miasteczko było takie niewielkie, a budynki tak od siebie oddalone i poprzecinane prostymi drogami, że z łatwością dostrzegłby ją w końcu gdzieś w oddali. Poza tym, jeśli tak słabo szło jej z samoobroną i generalnie jakimikolwiek odruchami nasuwającymi się automatycznie na myśl, mającymi zagwarantować jej bezpieczeństwo, to z kondycją również mogło być u niej nie najlepiej, prawda? Jak długo udałoby się jej biec bez odpoczynku?
Po prawej przejechał jakiś samochód, w budynku przed nim ktoś głośno zakasłał, a ciszę przecięły po chwili dwa bardziej wyraźne dźwięki - pisk cofającej się kilka uliczek dalej śmieciarki i… śmiech i głośne rozmowy nadciągającej z naprzeciwka grupy mężczyzn, bezsprzecznie podchmielonych. Gdyby bał się teraz o swoje życie, a więc był na miejscu Jeddy (choć to idiotyczne, bo naprawdę nie zamierzał jej nic zrobić), prawdopodobnie zależałoby mu na odnalezieniu świadków, mogących tym samym jakoś go obronić, czyż nie? Jeszcze bardziej przyspieszył więc kroku i kierował się w stronę nieznajomych, rozważając w głowie kilka opcji. Gdyby dziewczyna wystrzeliła teraz z jakiejś bocznej i ślepej alejki albo czyjegoś podwórka i poprosiła nietrzeźwych przechodniów o pomoc, lekko by się zirytował. Odnosił bowiem wrażenie, że ci mogą zagrażać jej bardziej od niego. Gdyby okazało się jednak, że wcale nie ma jej w okolicy, wróciłby do samochodu i podjechał na parking przed bramą do Tingaree, cierpliwie czekając na jej przybycie, które to jednak nie było zagwarantowane. Póki co jeszcze zawołał: - Jedda? - oszukując się, że w końcu się opamięta i dobrowolnie wyłoni się z ciemności.

Jedda Corrente
WETERYNARZ — CAIRNS AQUARIUM
23 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Jest w 1/3 Aborygenką, zamieszkuje dzielnicę Tingaree i pracuje w oceanarium. Od roku poszukuje zaginionego chłopaka, ale marnie jej idzie. Robi wszystko, by nie być powiązaną z szemranymi interesami ojca, i to idzie jej nieco lepiej.
Obrazek

Wolała nawet sobie nie wyobrażać co by było, gdyby „zajął się” nią ktoś inny. O ile faktycznie bała się stojącego przed nią mężczyzny, o tyle miała wrażenie i nie dało się ukryć, że mogła trafić znacznie gorzej. Orpheus wywoływał w niej strach, ale coś podpowiadało jej, że gdyby miał ją zabić lub odpowiadać za jej zniknięcie, to prawdopodobnie już by poczynił ku temu odpowiednie kroki. Nie wiedziała jak bardzo może sobie igrać i balansować na granicy jego cierpliwości, i choć podświadomość nakazywała jej tego nie sprawdzać, to jednak jej niewyparzony język oraz nierozwaga, która dawała o sobie znać raz na jakiś czas, nieustannie testowały przeciągnięcie tej granicy. – Dla kogo pracujesz? – spytała szybko, gniewnie, marszcząc przy tym brwi w konsternacji. Ponownie próbowała odepchnąć go ramieniem, ale znów była to dość przegrana sprawa. Nie miała pojęcia o jakich innych osobach mógł mówić i przez myśl przemknęło jej, że być może pojawienie się tego mężczyzny w jej życiu nie tylko ma związek z Tilly, ale również z niedokończonymi porachunkami jej ojca? Jedda będąc Corrente chyba powinna znać rywali swojego ojca, ale oczywiście odpychana była od tego środowiska zanadto, by zdawać sobie sprawę z realnego zagrożenia, jakim było bycie córką Corrente. Powstrzymała się, by nie rozejrzeć się wokół i nie sprawdzić czy nie było z nimi kogoś jeszcze, ale zdecydowanie wolała nie tracić z oczu mężczyzny, który znajdował się tak niebezpiecznie blisko niej.
Zmuś mnie. Nie odpuszczę, dopóki nie dowiem się, co się stało z Tilly i Johannem. Jestem im to winna – warknęła w przypływie odwagi. Nie wiedzieć czemu dodała to ostatnie zdanie, ale tak właśnie uważała i po raz pierwszy od bardzo dawna obnażyła się z tej prawdy. Czuła się winna zarówno z powodu zniknięcia byłego chłopaka jak i teraz Tilly – może nawet bardziej z powodu zniknięcia Matildy, która przyjechała do Lorne Bay, by połączyć siły – więc tym bardziej musiała dowiedzieć się, co naprawdę się wydarzyło.
Gdyby to spotkanie miało miejsce za dnia byłoby jej znacznie łatwiej się ukryć lub przynajmniej sprawić, by odpuścił – tak jej się przynajmniej wydawało. Wystarczyłoby tylko wpaść do jakiegokolwiek sklepu czy lokalu i poprosić o możliwość skorzystania z telefonu. Ale o tej porze ulice świeciły raczej pustkami, a drzwi lokali zamknięte były na cztery spusty. Serce jej waliło wraz z podskokiem adrenaliny, a ona nie bardzo wiedziała, gdzie się ukryć. Pozbawiona telefonu nie miała zbyt wielu perspektyw ucieczki. Gorączkowo rozważała każde możliwe miejsce, które nadawałoby się na przeczekanie. Ją również dobiegł rubaszny śmiech ze strony grupki mężczyzn, ale jej instynkt samozachowawczy zadziałał tym razem wzorowo. Nie przepadała za pijanymi mężczyznami i mimo wszystko wolała zdać się na siebie niż na ich pomoc – zwłaszcza, że nie wiedziała jak ta sytuacja mogłaby się obrócić przeciwko niej, a ona była jedna sama, a ich kilku. Lepiej było zejść z drogi zarówno im, jak i tamtemu mężczyźnie. Wpadła więc do uliczki, obok której przed momentem stała śmieciarka. Schowała się w ciemnościach, ciesząc się, że ta jedna jedyna lampa, która zwykła oświetlać tą uliczkę nie działała. Wolała za bardzo nie myśleć o tym, że równie dobrze może trafić tam na jakiegoś bezdomnego albo kogoś pijanego, albo jeszcze gorzej – stado szczurów. Zaczęła się cofać i wówczas uderzyła plecami o coś – po zapachu i po namacalnym kształcie wywnioskowała, że uderzyła o śmietnik. Zaczęła więc iść bokiem, nie spuszczając wzroku z ulicy, gdy nagle potknęła się o coś. Przestraszyła się, ale wyciągnęła dłoń i namacała z ulgą, że wpadła na wyrzucone krzesło – zwykłe, takie jak wstawione były dawniej do salki kościelnej.
Słysząc głos mężczyzny, wpadła na pewien ryzykowny pomysł. Ale cóż, miała do wyboru albo właśnie zaryzykować, albo poddać się totalnie. Zdecydowanie wolała nie korzystać z tej drugiej opcji. Dlatego, gdy tylko spostrzegła zbliżającego się mężczyznę i korzystając z tego, iż się rozglądał, zareagowała bardzo szybko i uderzyła go krzesłem, celując w głowę. Wyrwała mu swój telefon i ponownie zaczęła uciekać. Nie liczyła bowiem, że zyskała cokolwiek poza kilkoma minutami, a nawet pewnie sekundami przewagi.
orpheus wrottesley
wystrzałowy jednorożec
no anu
brak multikont
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
sama powinnam tego gifka tu wkleić :tear:

W szereg jego licznych przewinień nie wliczało się jeszcze - całe szczęście - odebranie komuś życia, jako że była to granica, której to nigdy nie zamierzał przekroczyć, ale mówiąc szczerze, przy Jeddzie postanowienie to powoli zaczynało blednąć i się zamazywać… - Dla stanu Queensland, ma'am! - odparł na jednym wdechu, prostując się jak struna i salutując z uśmiechem szczerego rozbawienia, które rozpromieniło całą twarz. Przez umysł stale przepływało tylko pytanie - jak naiwna ona była, by myśleć, że zdradzi jej cokolwiek o swoim pracodawcy i wyjawi jego sekrety?
Komunikat później mu zaprezentowany bynajmniej nie przypadł mu do gustu, co prędko uwiecznione zostało w wyrazie jego oczu. Komplikacje, które przed momentem tak zuchwale wywróżyła, zmuszały go do powiadomienia odpowiednich osób, których wcześniej nie zamierzał mieszać w tę sprawę. Miała się ona przecież skończyć na tej nocy - dzisiaj miał uczestniczyć w rozmowie z Corrente po raz ostatni. Czy jednak gotowy był skazać ją na jeden tylko los, przed którym to już nie było ucieczki? Nie potrafił tego pojąć, ale nie tylko umysł, ale i jakby całe ciało się przed tym wzbraniało; tej jednej, niezwykle irytującej, o niewyparzonym języku dziewczyny nie chciał wcale rzucić na pożarcie świcie Marcosa. Zaczęłam tego posta jeszcze przed dezaktywacją Jeddy, więc generalnie sto razy bardziej przykro, bo ci ją chyba jednak znaleźli, ale Orfeusz w tym palców nie maczał, okej! Był sobie mądry tylko w gębie. - Skąd to przeświadczenie, że ta prawda ci pomoże, hm? - prychnął, wywracając oczyma i głośno wypuścił z płuc powietrze. - To najgorsza decyzja, jaką kiedykolwiek podjęłaś - oznajmił sucho, zastanawiając się, czy istniał jakikolwiek sposób na przekonanie jej do zaprzestania dalszego prywatnego śledztwa, którego - jak to przed momentem wspomniał - na pewno wkrótce miała dobitnie pożałować. Później jednak wszystko stało się tak szybko, jakby w całkiem innym życiu - chwilowa utrata czujności, nieuzasadniona wiara w to, że dziewczyna tak po prostu zdradzi swoją pozycję i potulnie wysłucha wszystkiego, co jeszcze miał jej do powiedzenia, no i to naiwne przeświadczenie, że to jedynie on sprawić mógł komuś fizyczny ból, sięgając po bezceremonialną przemoc. A tu proszę, nieznacznych rozmiarów krzesło spoczęło nagle na jego głowie, którą w ostatniej chwili udało mu się schronić pod parasolem splecionym z przedramion i wówczas stwierdził, że - mówiąc bez ogródek - jebie go już to wszystko. Bardziej od szurniętej Jeddy zsyłającej na siebie pasmo tragedii obchodziła go obecnie własna twarz, o którą tak się teraz bał, bo przecież poza nią, miał naprawdę niewiele. Z narastającą paniką wrócił więc do auta, obejrzał się wnikliwie w lusterku i przeklął kilka razy pod nosem, stwierdzając, że jak dla niego, to tę przeklętą smarkulę mogłaby teraz przejechać śmieciarka i nic go już by to nie obeszło.

KONIEC </3
ODPOWIEDZ