aktorka/sprzedawca lodów — the little ice cream shop
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Ale żaden artysta – teraz już wiem – nie zadowoli się samą sztuką. Potrzebny mu jest jeszcze aplauz.
:crab: 2 :crab:

Ilekroć Chandra kończyła zmianę w lodziarni, mogła śmiało powiedzieć, że wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy; nie było dnia, by nie poplamiła ubrania albo nie nabawiła się rozczochrania, gdy zdejmowała czapkę, która miała chronić klientów od poczęstowania się jej włosami. Koszuli i sukieneczki dziewczyny mieniły się już plamami po każdym smaku deserów serwowanych w The Little Ice Cream Shop, co bynajmniej nie dodawało im uroku. Zapas ubrań, który przywiozła ze sobą z Kalifornii, powoli więc się kurczył, a że większość rzeczy była dla niej szyta na miarę (albo kosztowała fortunę), to ciężko byłoby znaleźć ich odpowiednik w jakiejś najzwyklejszej australijskiej sieciówce. Ginsberg zmuszona była wyruszyć na poszukiwanie pralni.
Choć przekładała to wyjście ile się dało, bo zwyczajnie w świecie jej się nie chciało paradować z brudami przez pół Lorne Bay i najchętniej zamówiłaby jakiegoś kuriera, który odebrałby jej rzeczy (najlepiej jeszcze wyprał i wyprasował, a następnie pachnące odstawił pod drzwi), ale wszystko za długo by trwało, a ona potrzebowała tego na już! Szczególnie, że podczas ostatniej podwózki z kwiaciarzem, musiała niechcący dotknąć jakiejś brudzącej rośliny i teraz jej przedostatnie wyjściowe ubranie posiadało ślady spotkania z barwiącym pyłkiem, który Chandra tak nieumiejętnie próbowała z siebie strzepać, że spowodowała tylko większe szkody.
Gdy dotarła pod pralnię, nie była pewna, czy ta jest jeszcze otwarta, bowiem w środku panowała zupełna pustka. Drzwi jednak ustąpiły, więc Ginsberg już od progu postanowiła dać znać o swojej obecności.
- Hop, hop! Jest tu kto? - zaczęła nawoływać, jakby znalazła się w opuszczonej chatce, a nie publicznej pralni.
W końcu dostrzegając jakiś ruch, niemal od razu (bo pierw zlustrowała od stóp do głów panienkę, która się pojawiła) przeszła do rzeczy.
- Ej, ty! Zrób mi pranie. Tylko szybko, bo się spieszę - oświadczyła ponaglająco, wykładając… a właściwie wysypując z torby swoje rzeczy. Nie wiedząc, gdzie powinna je umieścić, rzuciła ubrania na podłogę, czekając, aż pracownica pralni odpowiednio się nimi zajmie. Bo to przecież należało do jej obowiązków? Przynajmniej w mniemaniu Chandry, która nie widziała dla dziewczyny innej roli w tym biznesie.

Marlee Doherty
chandra ginsberg
◠‿◠
ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
  • sześć
Już dawno wykorzystała przysługujący jej na dzisiaj limit przerw, ale nie powstrzymało jej to przed wyjściem na kolejną. Ktoś zostawił na jednej z pralek napoczętą paczkę papierosów i o niej zapomniał, więc aż żal byłoby z okazji nie skorzystać. Dlatego też zaszyła się na tyłach budynku, przycupnęła na odwróconym do góry dnem koszu na pranie i niespiesznie wypalała jednego papierosa za drugim. Kac po wczorajszej imprezie - kolejnej nieudanej próbie zapicia własnych smutków - wciąż dawał się jej we znaki, więc w pierwszej chwili zignorowała nawoływania z wnętrza pralni. Pragnęła spokoju, nie krzyków i użerania się z roszczeniowymi klientami, którzy z głupich i nieuzasadnionych powodów chcieli płacić mniej. Mimo to jednak zaciągnęła się ostatni raz papierosem, powoli się podniosła, przeciągnęła i wróciła - w ślimaczym wręcz, niezaalarmowanym tempie - do środka. Aż tak jej się jednak nie spieszyło do zwolnienia z kolejnej roboty, by zupełnie zignorować sytuację.
Z początku ją zamurowało. Stanęła w miejscu, gdy torba ubrań wylądowała na podłodze, między nią a klientką. Coś takiego jej jeszcze tutaj nie spotkało. W końcu jednak parsknęła krótkim śmiechem, orientując się, że nie ma wcale do czynienia z jakąś starszą, niedomagającą kobieciną, a raczej z dziewczyną w zbliżonym do niej wieku. I to najzupełniej - na pierwszy rzut oka - sprawną. - Może jeszcze nauczyć cię czytać? - prychnęła, nie dając się jeszcze wyprowadzić z równowagi. Sądziła, że to może głupi żart kogoś z jej znajomych, więc nie brała sobie jeszcze słów dziewczyny do serca. Co prawda po krótkiej inspekcji nieznajoma wydawała się jej... właśnie, nieznajoma, a przecież kojarzyła chociażby "z widzenia" chyba każdego mieszkańca Lorne w zbliżonym do niej wieku, ale kto wie... Może któryś z jej kumpli postanowił się zabawić kosztem swojej przyjezdnej kuzynki, na przykład. - Tam są pralki, tam suszarki, a w tym automacie można dokonać opłaty, przyjmuje gotówkę i kartę - wyjaśniła pospiesznie, wskazując ruchem ręki odpowiednie kierunki. - W razie problemów, służę pomocą - dodała jeszcze wyuczoną formułkę i zakończyła te słowa lekkim, sztucznym uśmiechem. Jeśli był to jakiś zakład, a jego przedmiotem było wyprowadzenie jej z równowagi, nie zamierzała tak łatwo się poddać.

Chandra Ginsberg
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
aktorka/sprzedawca lodów — the little ice cream shop
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Ale żaden artysta – teraz już wiem – nie zadowoli się samą sztuką. Potrzebny mu jest jeszcze aplauz.
W przeciwieństwie do dziewczyny, Chandrze nie było do śmiechu. Może jednak przyjście do pralni było totalną stratą czasu i zamiast wdychać opary tanich płynów do płukania, powinna w tej chwili mierzyć nowe ciuchy? Rozważyłaby to, gdyby nie pytanie, które najwyraźniej skierowane było do niej. Uniosła wysoko brwi, posyłając nieznajomej pytające spojrzenie.
- Co to za głupie pytanie? Umiem czytać. Na drzwiach jest napisane: otwarte, a ty tu pracujesz - stwierdziła, oceniając po stroju rozmówczyni i swobodzie, z jaką poruszała się po pralni. - Więc zajmij się tym, co należy do twoich obowiązków - dodała, czubkiem buta trącając swoją stertę prania, której Ginsberg nie miała zamiaru ruszyć. Wystarczy, że ją tu z niemałym wysiłkiem przytargała!
Zmarszczyła brwi, kiedy nieznajoma zaczęła wskazywać jej automaty. Czuła się jak na szkolnej wycieczce, gdzie w fabryce cukierków pokazywano im, który robot przypisany jest poszczególnym etapom produkcji słodyczy. Tylko, że ona nie przybyła tu w celach naukowych, a chcąc uprać brudną odzież. Po co więc ten wykład? To normalne w Lorne Bay, że jak wchodzi się do punktu usługowego, to zaznajamiają z każdym instrumentem, którego będą używać, by zadowolić klienta? Chandra postanowiła sobie w duchu, że musi w takim razie zaliczyć jeszcze choćby pocztę i fryzjera, by przekonać się, czy to tak tu działa, czy może ta panienka jest jakaś nadgorliwa.
- No fajnie, fajnie. Nie mam wątpliwości, że wiesz, gdzie stoją i jak działają - podsumowała Chandra, omiatając wzrokiem sprzęty, by następnie skierować spojrzenie wprost na twarz pracownicy. Ewidentnie czekała na ciąg dalszy, nie tyle gadania, co działania, bo póki co nic się nie wydarzyło, a czas leciał.
- Ile to pranie będzie trwało? - zapytała, bo nie miała pojęcia jak długo przyjdzie jej tu gnuśnieć. Dotychczas ubrania miała po prostu świeże, wyprasowane i pachnące, więc nie musiała zastanawiać się nad procesem, który doprowadzał je do takiego stanu. Od tego miała innych. - Dziesięć minut? Piętnaście? - zgadywała, oceniając jak szybko się znudzi siedząc bezczynnie w oczekiwaniu pożądanego efektu. - Zresztą, im szybciej zaczniesz, tym szybciej skończysz. Zawołaj mnie, jak będzie gotowe - zdecydowała, sięgając po słuchawki, które wetknęła sobie do uszu, chcąc muzyką zagłuszyć pracę maszyn. - Tylko koniecznie zaprasuj kant na rękawach. Bleh, nie lubię tych kresek, które zostają po niekompetentnym prasowaniu - dorzuciła jeszcze, nawet nie siląc się na wyjęcie choć jednej słuchawki. Przycupnęła na ławeczce i założyła nogę na nogę. Przymknęła też oczy, by móc się w pełni zrelaksować.

Marlee Doherty
chandra ginsberg
◠‿◠
ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
- Jest także napisane: SA-MO-OB-SŁU-GO-WA - przesylabizowała umyślnie, jakby tym bardziej chciała podkreślić, o co konkretnie jej chodziło z tą "umiejętnością czytania". Żałowała, że nie została jednak na tyłach budynku i nie zignorowała nawoływań chociaż ten jeden raz. Mogła w tej chwili jeszcze cieszyć cię ostatnim, znalezionym, darmowym papierosem, zamiast dopalać go w pośpiechu i użerać się teraz z głupim kawałem. Bo tak, wciąż chciała wierzyć, że to jakiś mało śmieszny żart. Dlatego też zaciskała zęby i uśmiechała się wymuszenie, jak na porządną pracownicę przystało, chociaż już teraz miała ochotę rzucić tą stertą prania w dziewczynę. Szczególnie po jej kolejnych słowach. - Będę w pobliżu, gdybyś miała problem z którymś ze sprzętów - wyrzuciła z siebie wyuczoną formułkę, którą karmiła większość klientów, licząc że jednak nie będą potrzebowali jej pomocy.
- Tak, jestem pewna, że tobie ich obsługa również nie sprawi większych kłopotów. O ile instrukcji nie czytasz tak samo wyrywkowo, jak oznaczeń przed wejściem do budynku - poszerzyła nieco uśmiech, przez chwilę będąc z siebie odrobinę dumną, że jeszcze nie wybuchła. By ten fakt utrzymać jak najdłużej, musiała jednak ruszyć się z miejsca, odsunąć od tej sterty prania i przede wszystkim od nieznajomej. Odwróciła się więc w stronę lady, za którą zresztą powinna siedzieć i ruszyła w jej stronę, starając się nie brać do siebie kolejnych pytań i słów dziewczyny. Ba! Starała się nawet cierpliwie odpowiadać. Wyłuszczyła, że czas trwania zależy od wybranego programu, o czym da jej znać wybrana pralka i że z prasowaniem może pomóc, oczywiście, ale generalnie polecałaby sposób z parownicą, zupełną nowość w ich punkcie, bo daje lepsze rezultaty...
Nagle zorientowała się, że nieznajoma jej w ogóle nie słucha. Marlee właśnie sięgała na ladę po najnowszą ulotkę pralni, gdzie poza ogólnym cennikiem znalazła się również informacja na temat prasowania parownicą, gdy kątem oka dostrzegła, że dziewczyna siedzi na ławce, noga na nodze, ze słuchawkami w uszach, podczas gdy tuż przed wejściem wciąż leżała jej sterta ubrań. Gorzej - w tej samej chwili drzwi frontowe się otworzyły, a do środka weszła jedna ze stałych bywalczyń pralni, starsza pani McPhee. - Dzień do... A co to, jakaś awaria?! - kobieta zawołała, słusznie zdziwiona widokiem.
- Dzień dobry, pani McPhee, wszystko w porządku. Pani pralka jest wolna - Doherty odparła szybko, na twarz przywdziewając lekki, wymuszony uśmiech. Żadna z pralek tutaj do nikogo nie należała, ale staruszka miała tu już swoje ulubione sprzęty (choć wszystkie były takie same). Marlee ruszyła też szybko, by zgarnąć chociaż część rozrzuconych ubrań i móc zrobić kobiecie przejście. Odczekała krótką chwilę, aż pani McPhee zniknie za rzędem suszarek i podeszła do siedzącej na ławce nieznajomej. - Słuchaj - zaczęła cicho, rzucając dziewczynie na kolana jej własne brudne ubrania. Kontynuowała dopiero wtedy, gdy choć jedna słuchawka znalazła się poza jej uszami. - Nie wiem, w jakich pralniach dotychczas bywałaś, ale tutaj to tak nie działa. Szczególnie z takim nastawieniem, jasne? Radź sobie sama albo zbieraj resztę ciuchów i się wynoś - cały czas mówiła ciszej, by pani McPhee jednak w to wszystko bardziej nie angażować. Już wcześniej ten cały żart, zakład, czy cokolwiek to było, ani trochę jej nie bawiło, ale teraz tym bardziej miała już tego dosyć. Miała też gdzieś, czy wytrzymała wystarczająco długo przed wyrzuceniem dziewczyny za drzwi. To zdecydowanie nie był dobry dzień na tego typu akcje.

Chandra Ginsberg
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
aktorka/sprzedawca lodów — the little ice cream shop
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Ale żaden artysta – teraz już wiem – nie zadowoli się samą sztuką. Potrzebny mu jest jeszcze aplauz.
- Nie wiem, kto tu ma problemy z czytaniem. Ty jak widzę, zatrzymałaś się na etapie sylabizowania. Brawo. Od czegoś trzeba zacząć - wytknęła z sarkazmem nieznajomej. Rzadko kiedy sama w czymkolwiek się obsługiwała, bo po prostu nie musiała. Stać ją było na to, żeby inni coś robili za nią. Samoobsługa była koniecznością i zazwyczaj odnosiła się do przyjemności albo sytuacji, gdzie chciała coś ugrać dla siebie i wiedziała, że tylko ona może to zrobić. Pralnia nie była miejscem, gdzie zamierzała się wysilać. Nie było z niej ani frajdy, ani poklasku, a nawet publika wydawała się żadna, więc tym bardziej szkoda było się spocić.
- Mam problem ze wszystkimi sprzętami. Zajmij się nim. - Chandra szła w zaparte, zwłaszcza widząc, jak dziewczyna chce się wywinąć i najwyraźniej zostawić ją z praniem, które nadal pozostawało brudne, choć straciła już kilka cennych minut, które mogłyby przyczynić się do chociaż wstępnego oczyszczania jej rzeczy.
Prychnęła, kręcąc przecząco głową. Jakby tego było mało, splotła ręce na wysokości klatki piersiowej, by zademonstrować, że ona ich nie zamierza używać.
- To publiczna pralnia. Nie wiem, kto dotykał tych przycisków, pokręteł i automatów. Poza tym, nigdy nie wiadomo co jest w środku. Ja się tego nie dotknę! - zaprotestowała, krzywiąc się przy tym, bo wyobraźnia podsuwała jej naprawdę głupie obrazy (pewnie zaczerpnięte z równie niemądrych filmików na youtubie). Już jaśniej sprawy przedstawić nie mogła, więc nie spodziewając się dalszych komplikacji, spokojnie czekała na wykonane zadanie.
Dopiero niespodziewana bliskość dziewczyny, kazała jej wrócić na ziemię. Niechętnie wyjęła słuchawkę, marszcząc przy tym brwi. Widząc lądującą na kolanach stertę brudnych ubrań, nawet cicho warknęła, wbijając przy tym mordercze spojrzenie w nieznajomą.
- Mam się wynosić?! - Ginsberg wcale nie zamierzała używać konspiracyjnego szeptu, kiedy ktoś tak bezczelnie skądś ją wypraszał. Pralnia w Lorne Bay nie była co prawda pierwszym (i pewnie też nie ostatnim) miejscem, gdzie wskazano jej drzwi, ale mimo to Chandra wcale nie uodporniła się na takie traktowanie. - Chcę natychmiast rozmawiać z kierownikiem! - rzuciła, podnosząc się gwałtownie, przez co jej rzeczy ponownie rozsypały się na podłogę. - Kim ty w ogóle jesteś, żeby mówić mi takie rzeczy? Nie wiem za co ci tu płacą! Co za bezużyteczna dziewucha! - warknęła na dokładkę, rozglądając się w oczekiwaniu na jakąś bardziej kompetentną osobę, która może wreszcie należycie się nią zajmie. - I jeszcze do tego śmierdzisz papierosami. Ohyda! - dodała, machając ręką, by odgonić nieprzyjemny zapach, który wcale nie był tak bardzo wyczuwalny, ale Amerykanka była wyczulona na jego punkcie, więc nawet mimo całej gamy zapachowej środków piorących, wyłapała ten, który dodatkowo zaczął ją drażnić.

Marlee Doherty
chandra ginsberg
◠‿◠
ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
Może gdyby przez myśl jej choć przeszło, że ma do czynienia jednak z prawdziwą klientką - wyjątkowo wymagającą klientką, ale jednak - to może zachowałaby się inaczej. Nie teraz, bo sytuacja mimo wszystko już zabrnęła za daleko, ale z początku... Nie, nawet to nie. Nieznajoma przegięła już w chwili wyrzucenia brudnych ubrań na podłogę - bez szacunku i lekceważąco, a przecież dało się to wszystko załatwić inaczej. Nic dziwnego, że Marlee z każdą chwilą czuła się coraz mocniej znieważona, co łączyło się oczywiście z tracącym na sile przeświadczeniem, że została obiektem jakiegoś głupiego żartu. Właściwie już od wejścia pani McPhee wiedziała, że to nie to. Ktokolwiek chciał zabawić się przez chwilę jej kosztem i może wygrać parę dolców, nie miał prawa przy tym stawiać na szali jej finansowego być albo nie być. A właśnie to się działo. A Marlee nie należała do osób, które pozwalały się w ten sposób traktować.
Niestety znacznie częściej obracało się to przeciwko niej. I pewnie tym razem także miało tak być... Ta myśl przeszła jej przez głowę, ale zupełnie ją zignorowała. Ostatnim, co zamierzała robić było płaszczenie się przed jakąś lalunią, byle tylko utrzymać stanowisko. Już i tak miała dosyć tej pralni...
- I to w tej chwili - potwierdziła ostrym skinieniem, również nie obniżając już tonu do szeptu. Gdzieś zza linii suszarek słyszała kroki pani McPhee, ale je zignorowała. W gruncie rzeczy tej starej baby też miała już dosyć. - Och, nie zachowuj się jak typowa Karen! - odparła, przewracając ostentacyjnie oczami. Znała już ten typ i wiedziała, że w takich sporach przy udziale kierownika zawsze kończyła przegrana. Zresztą właściciela dziś i tak nie było. Co prawda w każdej chwili mogła po niego zadzwonić, nie mieszkał w końcu tak daleko i zawsze był pod telefonem... ale oczywiście nie zamierzała tego teraz robić. - Kierownik w niczym ci nie pomoże, skoro nie potrafisz traktować pracowników z szacunkiem - odowiedziała jeszcze w miarę spokojnym tonem. To kolejne słowa nieznajomej wyprowadziły ją tak na poważnie z równowagi. Kim ty w ogóle jesteś?!, odbijało się w jej głowie jak echo. Nie tylko głosem dziewczyny, ale też wieloma innymi, z ust których słyszała je już w swoim życiu. Zawsze wypowiadanym w taki sposób, jakby była nikim. Była nikim... ale to nie umniejszało uderzeniu, jakie zawsze czuła w takich momentach.
Cofnęła się pół kroku, jakby nieznajoma naprawdę wyprowadziła w jej stronę jakiś cios, a potem już przestała się w jakikolwiek sposób filtrować. - Nie rozumiesz po ludzku, to proszę bardzo: wypierdalaj! - warknęła najpierw, by zaraz po tym się zerwać, otworzyć na szerokość drzwi pralni i zacząć zbierać i wyrzucać ubrania dziewczyny na ulicę, nie szczędząc przy tym różnych przekleństw - w większości skierowanych do dwóch kobiet znajdujących się w pralni. Trzeba tak było zrobić już na samym początku...
W tym samym czasie pani McPhee wyciągnęła telefon i wybrała jakiś numer. Do właściciela pralni, którego dobrze znała, czy na policję - Marlee to i tak w tym momencie zupełnie nie obchodziło.

Chandra Ginsberg
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
ODPOWIEDZ