adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
— trzydzieści pięć —


… uznając, iż poniżej podane powody prawne, bazujące na ustawach i postulatach, nie przyczynią się w obecnym układzie do polepszenia warunków umowy, podjęliśmy decyzję o jej odsunięciu ad Kalendas Graecas… (dwanaście małych kwadratów poczęło niknąć pod czarną kurtyną, bez owacji i szans na encore).
Odsunąwszy się od biurka, na którym jeszcze przed momentem srebrzysty laptop umożliwiał mu udział w konferencji, w której miał zaszczyt chełpić się swą chytrością, rozejrzał się uważnie — nikt nie zbliżał się do oszklonych drzwi jego gabinetu — po czym odepchnąwszy się lewą dłonią od mahoniowego blatu, wykonał pełny obrót swym biurowym krzesłem. A potem, powracając do świata dorosłości, sięgnął po kubek z kawą i upił z niego ostatni zimny łyk smolistego trunku. Starał się nie denerwować (no oczywiście) nadciągającym spotkaniem, będącym nie tylko najważniejszą częścią tego dnia, ale chyba też całego minionego roku. Miał niecałe dwie godziny, by dostać się do głównego sądu Cairns, w którym zaproponować miano mu liczne ugody i komiczne ustępstwa, na które naturalnie zgadzać się nie zamierzał (wiedząc, że czekać go potem będzie ostateczne procesowanie się w Sydney). Początkowo zaproponować zamierzał Walterowi wspólny lunch, sprawdzając w kalendarzu (tak, zaczął sobie to wszystko n o t o w a ć) harmonogram jego dyżurów, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że niewiele dobrego z tego wyniknie, jako że humor miał dość podły. Chwycił więc kilka pustych naczyń, które zalegały na krańcach zabałaganionego biurka, po czym ruszył do kuchni, w której to — na drzwiach lodówki w kolorze ecru — wisiała lista najlepszych knajp mieszczących się nieopodal, którą jeszcze na samym początku sporządził wraz z Gwen. Zdołał jeszcze wykonać telefon, nim to wszystko się rozpoczęło; pogwizdując przepłukał naczynia, odstawił na suszarkę i polecił sekretarce, Laurze, by za niecałe dwadzieścia minut wpuściła dostawcę. Być może zachował się brzydko — uciszając padające w jego strony komunikaty i powtarzając z uporem, że dziś już na pewno nie pracuje, nie tutaj (jeśli ktoś przyszedł, to niech idzie do Gwen, na miłość [nie]boską) ale miał przecież ważny powód. To swoje wielkie spotkanie. To, przez które założył dziś śnieżnobiałą bawełnianą koszulę, odebraną wczorajszego wieczora z pralni, oraz beżowe garniturowe spodnie w kant, zakładane tylko na te specjalne okazje. Raczej powinien się więc spodziewać, że coś pójdzie nie tak, że w tego typu przypadkach nie istnieje coś takiego, jak strefa bezpieczeństwa; mknąc prędkim krokiem do swojego gabinetu, pozostawiając za sobą poirytowaną Laurę, wpadł na coś — na kogoś — w najmniej oczekiwanej chwili. Choć ciężko byłoby cokolwiek z tego przewidzieć, prawda? Nie miał tylko pewności, czy zdumienie jego bardziej czepia się strugów ciepłego napoju, wnikającego złośliwie w strukturę jasnego materiału, czy jednak sylwetki, pełniącej rolę winowajcy tego nieprzyjemnego incydentu. — Co ty tutaj… — zdołał jedynie spytać, zastanawiając się, czy właśnie o nim Laura usiłowała mu przed momentem powiedzieć.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Nabawił się paranoicznego nawyku oglądania się przez ramię. Och, przecież on wiedział, że jest obserwowany. Wiedział i dlatego pięć dni temu sprowadził do domu wysoką blondynkę o wiecznie zarumienionych policzkach, aparycją nadającą się na wybieg. Z tego samego powodu powtarzał jej także, że - cholera - chyba się z a k o c h a ł, że towarzyszyć ma mu nieustannie (jakie to głupie, że strach wmówił mu, że to właśnie przy niej będzie względnie bezpieczny) i że dzisiaj znów jest zmęczony, że boli go głowa, ale no może jutro, tak, jutro już będzie lepiej. Wątpił, by w tym konkretnym aspekcie kiedykolwiek mogło nadejść obiecywane jutro, ale to nie były zmartwienia na teraz. Teraz dręczyły go te podejrzenia. Gdzie oni są. Jak długo są. Co konkretnie zobaczyli. Co sobie o nim myślą. Jak interpretują jego rozbiegany wzrok nabiegły w spojówkach czerwienią, drżące od czasu do czasu dłonie i to naprzykrzające się kierowanie twarzy do boku, zerkanie w tył. Ale nie mógł nic na to poradzić. Jadąc z Zillą do miasta pod pozorem wkroczenia do kina (co to był za tytuł? Kupił w kasie bilety, a i tak nie wiedział), zostawił ją w mniejszej połowie seansu, skłamał, że dusi go strasznie i że pójdzie po napój, trochę odetchnąć, że pewnie nie wróci prędko i że nie ma go szukać, broń boże, pod żadnym pozorem nie ma wychodzić z sali, niech ogląda, przecież tak jej zależało na tej produkcji. No a potem wybiegł. I biegł tak ile sił w nogach, alejkami śmierdzącymi szczynami, nigdy nie główną ulicą. Do konkretnego celu, z konkretnym planem. Boże, jak on liczył, że zastanie tam Benjamina. Tyle tylko, że kiedy zdyszany wcisnął się do środka kancelarii, czując pulsujący ból w okolicach dawnej rany i kiedy parą niewybrednych komplementów sprezentował sobie karnet wstępu do głębi budynku, nagle opuściły go wszelkie pokłady odwagi. Chyba przeszedł przez coś na kształt ataku paniki. Pędzący oddech, nawracający niespodziewanie z siłą dwukrotnie większą od tej, jaka towarzyszyła mu po biegu, niemal powalił go na kolana. Serce czuł już nawet w czubkach palców, to przeklęte bumbumbum, mrowiły go już nawet nogi, chwiał się w swoich źle zawiązanych butach. Ta kobieta, która go wpuściła, Laura, doskoczyła do niego. Złapała go pod ramię, doprowadziła do żółtej kanapy, zaczęła wachlować jakąś broszurą i wciskać mu w dłoń mokrą szklankę z wodą nalaną w pośpiechu. Dostawił jej krawędź do ust, rozlał na siebie kilka kropel i niekulturalnie się skrzywił, niemal wypluwając łyk mdławego roztworu. Wyjaśnił, że potrzebuje czegoś o mocniejszym smaku, czegokolwiek, kawy. Tak, kawa postawi go na nogi, w sumie nic dzisiaj nie jadł i nic nie pił - jak mogło mu to umknąć? Kiedy więc palce zacisnęły się na ciepłym uchwycie filiżanki wypełnionej parującą kofeiną, zaczął odzyskiwać siły. Wstał nawet, powiedział, że musi się przejść, ale zamiast do gabinetu Hargrove’a, skręcił do łazienki. Z głośnym łoskotem usadził szklankę na blacie, w który wbity był zlew i z przerażeniem zerknął w taflę lustra. Przez moment, nietrwający dłużej niż jedno rozszalałe uderzenie serca, pewien był, że to dostrzeże. Ten dowód popełnionej niedawno zbrodni, twarz szaleńca, rubinową krew spływającą po dłoniach, wyryty na czole napis “morderca”. Cokolwiek. Coś, co byłoby odwzorowaniem jego parszywej duszy, a tymczasem… norma. Jego sylwetka wyglądała odrażająco normalnie. Napuścił do kranu strumień wody, przemył niedbale i nazbyt brutalnie twarz, a potem chwycił za szklankę, pozostawiającą przy zlewie smolisty pierścień i z użyciem niepotrzebnej do tego siły, przedarł się na korytarz. I wtedy wpadł na Benjamina. Z początku nawet nie zrozumiał, co się wydarzyło. Dopiero brzęk szklanki upadającej na kafelki uzmysłowił mu tę złośliwość losu i nakazał pochwycić blondyna za nadgarstek, wciągając w głębię pomieszczenia, z którego dopiero wyszedł. - Kurwa, wyrosłeś jak spod… - nieważne - wszystko jedno, jak spod czego. Doskoczył do ręczników papierowych, namoczył niedbale ich strukturę i zanim pomyślał, już próbował zetrzeć z beżowych spodni ślady po kofeinowej zbrodni. Znał je. To były te spodnie. Te, które Hargrove kupił na jakieś dwa tygodnie przed ich rozstaniem, myśląc o jakiejś zbliżającej się rozprawie, której szczegółów Orfeusz nie umiał sobie teraz przypomnieć. Potem założył je na jakiś egzamin. A potem raz jeszcze, choć to także pozostawało w sferze nieistotnej wiedzy, której nie zamierzał reanimować w swej pamięci. A teraz Orfeusz katował je rozmokłym papierem, kulkującym się i pozostawiającym na materiale brzydkie, szare plamy. Po cholerę to w ogóle robił? - Przepraszam, cholera, nie pomyślałem - niemalże wykrzyknął, kiedy dotarł do niego absurd wykonywanej czynności. Prostując się, robiąc stanowczy krok do tyłu, odrzucił ręczniki na ziemię i nerwowo przejechał po twarzy dłonią. - Chyba że wolisz, żebym nie przestawał - dodał nagle, w chwili, w której umysłem przestał kierować niepełnosprawny instynkt samozachowawczy, dopuszczając zamiast niego rozmaite myśli i spostrzeżenia. Nawet jego usta wygięły się w bezwstydnym i prowokującym uśmiechu, tak typowym dla jego osoby.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Z rozszalałym sercem, niezdolnym jeszcze do wypowiedzenia odpowiednich pytań (jak i próby zinterpretowania kotłujących się w nim odczuć względem tego niespodziewanego zderzenia), dał się porwać gdziekolwiek, gdzieś w bok i za jakieś drzwi, czując się tak, jakby w ów kancelarii był po raz pierwszy w życiu. Dopiero zaniepokojony głos Laury, zmierzającej ku łazience, zdołał wyrwać go z początkowego szoku i wmusić w niego coś na kształt raczkującego rozsądku. Kiedy padło więc: Benjamin, wszystko w porządku?, pomyślał o tym, że lepiej żeby tu nie wchodziła, żeby nie uczestniczyła w tymże zderzeniu z przeszłością, by zaraz potem pobiec do Gwen i zdać jej ze wszystkiego relację, bo Gwen, jak to Gwen, nie ucieszyłaby się wcale z obecności Orfeusza w tym miejscu. — Tak, wszystko pod kon…— począł odkrzykiwać, gdy orfeuszowe dłonie dopadły do jego spodni, ponownie wprowadzając go w stan kompletnego szoku. —...trolą, Laura — zdołał jeszcze wydusić, cofając się o krok. — Orphy, nie musisz… — wymamrotał, niezdarnie usiłując odebrać mu skrawki papieru, choć walka z jego zawziętością była nadaremna. No i Ben myślał tylko o tym spotkaniu. O tym nieszczęsnym, niezwykle ważnym spotkaniu, na które z całą pewnością dziś nie dotrze. Kiedy w końcu do Orpheusa dotarła absurdalność wykonywanej akcji ratunkowej, Ben wbił swoje spojrzenie w potężne lustro zdobiące przeciwległą ścianę. Prezentował się żałośnie z tymi swoimi przyprószonymi różem policzkami i mokrą plamą zdobiącą górę jego spodni; gdyby ktokolwiek wtargnął teraz do łazienki, mógłby odnieść naprawdę fatalne wrażenie na ten temat. — To tylko kawa. Spodnie — mruknął do swojego odbicia, ignorując rzucone w jego kierunku słowa. Kawa. Spodnie. Nie miał pojęcia jak pozbyć się kofeinowych stempli z jakiegokolwiek materiału. Nie miał także pojęcia, co powinien teraz zrobić, więc po prostu odwrócił się wolno ku Orfeuszowi, powtarzając sobie, że istnieją przecież sprawy ważniejsze, że nie powinien panikować z tak błahego powodu i że przecież mokre spodnie to jeszcze nie koniec świata. — Dlaczego tu jesteś? — spytał więc w sposób dobroduszny, zakładając, że cokolwiek go tu przywiodło, musiało mieścić się na półce tychże poważnych i fatalnych spraw. Bo przecież w grę nie wchodził zwykły przypadek bądź chęć odnowienia znajomości; nie, w tym konkretnym przypadku podobne ekscesy były stanowczo zabronione.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Na krótki moment, za sprawą mokrej plamy zdobiącej niekomfortowy fragment spodni, skonsternowanej pary błękitnych oczu przenoszonych kolejno to na niego, to na drzwi, a także pytań dochodzących zza ściany łazienki, pragnął się roześmiać. Tak szczerze i beztrosko, jak chłopiec dopełniający misternie uknutego żartu, który przebiegł lepiej, niż w jego najśmielszych oczekiwaniach. No ale nie mógł. Okoliczności mu na to nie pozwalały, więc tylko uniósł kącik ust w niemrawym uśmiechu, utrzymując je w ten sposób jeszcze kilka sekund. - Jakbym wiedział, że tak się podekscytujesz na mój widok, to przyszedłbym wcześniej, Hargrove - rzucił zaczepnie, niby beztrosko, jakby od środka nie trawił go od minionego miesiąca nieustępliwy strach. Nie chciał dopuścić go do głosu, bo przecież Orpheus Wrottesley taki nie był. Nie bał się i nie rozmawiał na poważne tematy, zupełnie jak małe dziecko, którym notabene chyba wciąż był. Wolał więc skupić się na kofeinowym okręgu widniejącym na materiale spodni, przywodzącym na myśl tylko jedno. Dziwiło go usytuowanie tej plamy, wyglądające na powstałe całkowicie umyślnie, co z kolei wydało mu się nader absurdalne. Możliwe tylko w niskobudżetowych filmach, by linią najmniejszego oporu wyłudzić od niewymagających widzów niezwłoczny śmiech. Jak on niby trzymał tę filiżankę? - Sprawdzałem to w internecie - wypalił nagle, zaskakując samego siebie. Patrząc na jego zamiłowanie do nieprzemijających żartów, z początku jego wyznanie można było wziąć za jeden z nich. Sprawdzałem to w internecie, przedwczesnej ejakulacji nie można bagatelizować, musisz coś z tym zrobić, H. Czy coś w tym stylu. Ale nie, Orpheus nagle, wbrew wszelkiej logice, był całkiem poważny. Jakby w mgnieniu oka stał się innym człowiekiem. - Co to jest tajemnica adwokacka. Czego się tyczy i tak dalej - oznajmił po niedługiej chwili, wciskając dłonie do przednich kieszeni spodni. Pewnie powinien był zapytać najpierw o jego czas. O to, czy szczęśliwie skądś wracał, czy dopiero zmierzał na ważne spotkanie. Tyle że Orpheus w tej relacji od zawsze był egoistą, stawiając swe problemy i potrzeby wyżej od benjaminowych. W tej sytuacji było to jednakże uzasadnione. - Wpakowałem się w niezłe bagno, Ben. Chyba pójdę siedzieć - wyjawił cicho, wraz z tokiem słów spuszczając na podłogę spojrzenie.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Mógł tkwić w szczęśliwej ułudzie, mógł poddawać się upływowi czasu i życia, mógł raz po raz powtarzać, przede wszystkim samemu sobie, tyrady zapewnień, że cała przeszłość nie ma już dla niego najmniejszego znaczenia. Mógł, lecz byłoby to wszystko kruchym kłamstwem, mogącym rozpaść się przy niespokojnym podmuchu wiatru. Mógł — a więc wmawiał sobie — że tych kilka lat temu byli za młodzi, że całe to rozstanie było konsekwencją niespisanych nigdzie praw, którym nigdy nie mieli podołać. I może (starał się w to wierzyć) nie czuł do Orpheusa już niczego i czasem (odkąd poznał Waltera) czuł wdzięczność za to, że losy ich zostały rozłączone, lecz mimo wszelkich starań i rozsądnemu podejściu do sprawy nie potrafił niektórych spraw mu wybaczyć. Dlatego nie był w stanie wykrzesać z siebie teraz śmiechu, jak i uraczyć go jakkolwiek podobną odpowiedzią — wściekał się skrycie, przeklinał go z tak wielką intensywnością, jakiej od dawna nie odczuwał, myślał o tym swoim nieszczęsnym spotkaniu i jedyne, co mógł na to wszystko teraz poradzić, było zezwolenie na to, by groźna zmarszczka udekorowała jego czoło. Westchnąwszy podszedł do kranu, pochwycił kilka listków papierowego ręcznika i po zmoczeniu ich wodą, uważniej niż Orfeusz począł oczyszczać plamę. Chociaż coś mu podpowiadało, że może teraz jedynie wszystko pogorszyć. — Sprawdzałeś co? Najlepsze sposoby na niezbyt zabawne żarty? Nie sądziłem, mimo wszystko, że odnajdziesz dla siebie miejsce pośród tego żałosnego pokolenia, które…— nawet jeśli starał się pewne rzeczy ignorować, trzymając się bezpiecznej strony internetu, pośród spraw jego klientów często zdarzały się te absurdalne przypadki dyktowane ludzką głupotą. Te wszystkie żarty, filmiki kręcone bez obopólnej zgody, przedziwne wyzwania. I tym, co zdumiewało go najmocniej był fakt, iż sprawy te nie tyczyły się wyłącznie nastoletnich, ale i ludzi w ich wieku. Jednakże myśli z tym związane zostały przerwane teraz przez tę nagłą powagę, wobec której Ben przerwał oczyszczanie plamy i ponownie odwrócił się w kierunku chłopaka. — I naprawdę musiałeś to sprawdzać w internecie? Niczego się ode mnie nie nauczyłeś? — rzucił zgryźliwie, choć ciekawość poczęła rządzić nad jego uczuciami. — Nie, nie pójdziesz — odparł natychmiastowo, prychając przy tym. To nie tak, że bagatelizował sprawę, a po prostu pragnął uspokoić samego siebie, że nie stało się nic złego. — Nie płaciłeś podatków? Coś jednak komuś zwinąłeś? Słuchaj, Gwen nie będzie szczęśliwa, ale weźmie tę twoją sprawę — zaproponował, przez moment badawczo się mu przyglądając, po czym skierował się w kierunku suszarki, by z jej pomocą ostatecznie pozbyć się plamy. Cóż za idiotyzm.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Gdzieś podczas niewybrednego prychnięcia, protekcjonalnego tonu i wyraźnie żywionej niechęci względem jego osoby, zerknął nieumyślnie na swe lustrzane odbicie. I wtedy to zobaczył. Zbrodnię wyrytą w jego rysach twarzy, ukrytą nawet w najmniejszym ruchu ust. - Wolałem się upewnić, Ben. O tym jednym akurat nie rozmawialiśmy zbyt często - oznajmił enigmatycznie, ignorując wcześniejszy przejaw wymierzonej ku niemu impertynencji. Orpheus doskonale zdawał sobie sprawę z krzywd wyrządzonych blondynowi przed laty. On to wiedział, Benjamin wiedział, może nawet cały świat był w posiadaniu wiedzy o tym, jakim Wrottesley był zidiociałym skurwysynem. Tak samo jak każde z nich wiedziało, że gdyby sytuacja naprawdę tego nie wymagała, gdyby Orpheus miał jakąkolwiek inną opcję, nie dotarłby dziś do tej przeklętej kancelarii wywołującej u niego mdłości samym swym wyglądem, ani nie dręczyłby swym niechcianym widokiem ostatniej osoby, która cokolwiek mogła być mu winna. - Nie, to… Nie, Ben, to nie może być Gwen. Tylko ty możesz się tym zająć, nikomu innemu nie zaufam - odrzekł łamliwym tonem, pozwalając, by trwoga zmarszczyła mu czoło, ściągnęła brwi, zrosiła twarz podenerwowaniem. - Ja… Czy my nie musimy podpisać najpierw umowy, albo… W jakimś filmie widziałem, że ktoś komuś dał dolara i wtedy… Wystarczy, jak dam ci dolara i wtedy będę już twoim klientem? I nie będziesz mógł nikomu już nic powiedzieć? - posłał mu serię histerycznych pytań, wzrok przenosząc znów na te zniszczone spodnie, które teraz, za sprawą nierozważnego pocierania szarym papierem, wyglądały jeszcze gorzej. - Nie masz dla mnie czasu, prawda? Właśnie wychodziłeś, a ja ci w tym przeszkodziłem - zauważył sucho, czując się jak, jakby grunt osuwał mu się pod nogami. Zaśmiał się gorzko, pokręcił głową i złapał obiema dłońmi za głowę, zaczepiając palcami o misternie ułożone włosy i ciągnąc je w przypadkowe strony. Teraz przypominał już prawdziwego szaleńca.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Podstawiając dłoń pod ciepły strumień powietrza dobiegającego z dyszy suszarki, w przytłumiony sposób syczącego z grozą, uznawał, że to wszystko jest ważniejsze — określenie temperatury silnych podmuchów, obliczanie minut poświęconych na pozbycie się plamy i kłamliwym (wiedział przecież, że jest za późno na jakikolwiek ratunek) zapewnieniom, że spodnie jego zdołają jeszcze przetrwać ten dzień. Z niechęcią wsłuchiwał się więc w padające słowa, nie dostrzegając jeszcze znamion orfeuszowego szaleństwa; bo, tak w zasadzie, w ogólnie nie rozmawialiśmy za często, gotów był powiedzieć z kpiną wymalowaną nie tylko na twarzy, ale i w głosie, lecz nie wiedział, kogo uraziłby tym zdaniem bardziej — chłopaka, czy jednak siebie samego. Prychnął jednakże bezwiednie, odsuwając się na kilka kroków od suszarki. Wiedział już, że ta jedna sprawa jest stracona. — Skąd pomysł, że możesz mi ufać? — było to trochę żartem, czego Benjamin był w pełni świadom. I przez co wzniecił się w jego sercu jakiś pożar; każdy, bez wyjątku, był przecież zaznajomiony z naiwnym charakterem Bena. Nie raz i nie dwa zostało to w niektórych kręgach wyśmiane; ta jego idiotyczna potrzeba niesienia pomocy, bez względu na wszystko. Mógł więc stracić teraz kilka minut na fałszywym zapewnianiu zarówno Orfeusza, jak i samego siebie, że nie wręczy mu ani źdźbła bezpieczeństwa, że nie ofiaruje mu poczucia ufności, skoro Wrottesley odebrał mu to wszystko przed laty. Mogłaby to być jego mała zemsta, której nie sądził, że potrzebuje. Pod koniec dnia i tak jednak wyparłby się wszystkiego, odsunął na bok wszelkie animozje i oznajmił, że owszem, może mu ufać. Mógł uczynić to wszystko i odzyskać poczucie władzy na kilka cennych minut, ale Ben przecież nie był taki. Wyrzucając więc stos ręczników papierowych do kosza na śmieci, westchnął na tyle głośno i wymownie, by ukryć to, że poddał się jego słowom już jakiś czas temu. — Nie musisz mi niczego dawać — mruknął z rezygnacją, co zabrzmieć mogło zapewne jak definitywna odmowa. Zwróciwszy się w końcu ku niemu chciał więc wyjaśnić prawdziwe znaczenie rzuconego zapewnienia, ale zaniemówił w reakcji na ujrzany przejaw szaleństwa. Był to moment w którym pojął, że sprawa z którą Orfeusz do niego przyszedł, musi zdawać się mu już przegrana. — Orphy — rzucił wbrew sobie, z lekkim uśmiechem, wykonując ku niemu kilka kroków. — Oddychaj — poczuł wzbierającą w sobie nienawiść za to wszystko, co zamierzał uczynić. Za to, że zrezygnuje ze spotkania. Że wyjdzie stąd wbrew plotkom, które rozsiane zostaną po całej kancelarii za sprawą niewidzialnego wiatru. A wreszcie też za to, że w pewnym momencie ułoży swe palce na jego dłoni, by powstrzymać go przed tym dojmującym szaleństwem, choć trochę też po to, by po raz ostatni przekonać się, że nie czuje już do niego tego, co tych kilka lat temu. — Mam dzisiaj jedno spotkanie, ale nie jest takie ważne. Mogę przełożyć — kłamstwo. Nie był pewien, czy w ogóle uda się mu potem odzyskać szansę na tę istotną dla sprawy rozmowę, ale bardziej zależało mu na tym, by Orpheus nie trafił do więzienia, choć nawet nie miał pojęcia, co takiego strasznego mógł uczynić. — Ale nie możemy rozmawiać tutaj — musieli wyjść, przedrzeć się przez ten korytarz nasączony ludzkim, chłonącym sensacji wzrokiem i odnaleźć bezpieczeństwo w benjaminowym gabinecie. Choć, patrząc na strach czający się w oczach Orfeusza, Hargrove nieco obawiał się, że ta cała wędrówka jakoś go spłoszy, nakłoni do zmiany zdania i podjęcia ciągu niewłaściwych decyzji.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Spojrzał na niego z zadziwieniem i zamyślił się. — Po prostu zawsze postępujesz jak należy — odrzekł swym dźwięcznym, wiolonczelowym głosem; szczerze, a jednak z nutą pewnego żalu. W sytuacjach wystawiających zarówno swoje, jak i cudze poczucie moralności na próbę, ciężko można było mówić o zaufaniu. A przynajmniej zaufaniu określonym w jednakowych dla wszystkich warunkach. Orpheus nie uważał bowiem, by to zobowiązywało do bezwiednego odpuszczenia komuś win, do bezzwłocznego zrozumienia i zaaprobowania podjętej przezeń decyzji. Kierując się do Benjamina z ciężarem popełnionej niedawno zbrodni, miażdżącej mu teraz barki i chcącej zrównać z ziemią, nie oczekiwał wcale wzięcia połowy tej wagi na siebie; żadnej pomocy w ucieczce z kraju i strzeżenia jego sekretu po wsze czasy. Przyszedł, bo nawet nie przez zaufanie, a doświadczenie samo w sobie, wiedział, że Hargrove postąpi r o z s ą d n i e. Nawet jeśli ów rozsądek nakazałby blondynowi błyskawicznie sprzedać go policji i upewnić się, że Wrottesley nigdy nie zobaczy już nic poza więziennymi murami.
Westchnienie wydostające się z jego piersi miało natomiast pozostać jedyną reakcją na usłyszaną odmowę. Nie musisz mi niczego dawać. Nie musiał, bo Ben i tak nie zamierzał mu pomóc, prawda? Nawet teraz przekonany był, że to po prostu mu się należało — ten chłód i odmowa, wskazanie, że sam zadbał o to, by teraz z problemami radzić sobie w samotności. Świadomość ta nie oznaczała jednak, że miał przyjąć ją ze spokojem. Gdy więc palce wplątały się w pasma kruczoczarnych włosów, a coś głęboko wewnątrz klatki piersiowej znów poczęło go nieznośnie dławić, znów spadło na niego niebłahe zaskoczenie. Bo Orphy, bo dotyk jego ciepłej dłoni na swojej skórze, bo ton głosu i wejrzenie jego ciepłozielonych oczu. — Okej — wymamrotał tylko, dając poprowadzić się palcom Benjamina tak, by ręce nie oplatały dłużej jego czupryny, a oddech nieco złagodniał. W pewnym sensie wiedział. Że Benjamin rezygnuje dla niego z istotnej, decydującej sprawy. Że powinien nakazać mu popędzić na nią wbrew zapewnieniom, że to nic takiego i wbrew wadze orfeuszowych problemów. Wolał jednak udawać, że to faktycznie coś błahego, coś, co można pominąć i o czym prędko można zapomnieć, bo przecież nie mógł już dłużej czekać — wiedział, że niepewność, na czym stoi i co takiego się z nim stanie, wkrótce by go wykończyła. — Okej, okej… Ale dlaczego nie? Ja… Nie mam za dużo czasu, Ben, no i chyba najlepiej byłoby, gdyby jak najmniej osób mnie tu w ogóle zobaczyło — wyjawił półszeptem, zataczając dłonią niezgrabny krąg, mający objąć całą kancelarię. Naturalnie nie musiał posługiwać się ściszonym tonem głosu, ale ten miał nadać całej sytuacji odpowiedniej powagi, jakże paranoicznej.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
To właśnie te słowa rozbrzmiewać miały w jego myślach kilka miesięcy później, kiedy trawiony bólem, żalem i złością roztrząsać miał całe swoje życie. I dojść ostatecznie do wniosku, że skoro zawsze postępował w jeden konkretny sposób, zmuszony jest się zmienić i stać się własnym przeciwieństwem. Teraz jednak pozostawało mu tylko westchnąć i w geście tym skryć drobny uśmiech, który wbrew jego woli przyozdobić chciał jego naznaczoną zmęczeniem twarz. Bo może tak miało być łatwiej odnaleźć drogę ku pojednaniu. Odczuwał przez cały czas nienawiść do stojącego przed nim mężczyzny, odczuwał ją nadal w równie mocny sposób, jak tych kilka lat temu. Chociaż nigdy bowiem nie zachował się w tak emocjonalny sposób, by jasno przedstawić mu targający nim ból, Orpheus musiał przecież wiedzieć, jak bardzo Ben cierpiał po tym wszystkim. Kiedy jednak okazało się, że znów dzielą ze sobą jedno miasto i że ignorowanie się obojgu może sprawiać problemy, Ben obiecał sobie, że jakoś spróbuje ruszyć naprzód. By czuć do niego już tylko sympatię wobec przeszłości, w której mimo wszystko zapisało się kilka naprawdę przyjemnych wspomnień. — Nie wiem czy wiesz, ale ludzie korzystają z łazienek naprawdę często. Więc to kwestia czasu, zanim ktoś zacznie się tu dobijać — poza tym naprawdę nie uważał, by były tu odpowiednie warunki do prowadzenia jakkolwiek ważnej rozmowy. Powinno jednak na nowo skłonić go to do zastanowienia się, to znaczy - ten cały orfeuszowy strach, który nie mógł oznaczać niczego dobrego. Wracając jednak do budującej się dla nich szansy — Ben naprawdę uważał, że czymkolwiek nie była zagrażająca mu sprawa, mogła znów ich do siebie zbliżyć. Mogli dzięki niej zapomnieć o wszelkich niezręcznościach i pominąć niektóre etapy. Mogli po prostu odbudować przyjaźń. Nie miało się w tym odnaleźć już echo dawnej miłości, której chyba i tak żaden z nich, nawet wtedy, gdy zdecydowali się razem zamieszkać, nie odczuwał. — No i te drzwi nie są dźwiękoszczelne, a ja nie mogę obiecać, że nikt nie będzie nas podsłuchiwać — zaśmiał się, by jakoś złagodzić ciężar powagi nadciągających słów. Naiwnie wierzył, że jego wyznania nim nie wstrząsną. Że poradzi sobie ze wszystkim, bo przecież nie mogło być aż tak źle. Pochwycił więc nadgarstek mężczyzny, posyłając mu przy tym spojrzenie mówiące po prostu mi zaufaj, po czym bez skrępowania wyprowadził go z łazienki. Zatrzymał się przy biurku Laury, która przypatrywała się im podejrzliwie (lecz z zaciekawieniem) zza chmury czerwonych kwiatów stojących na jej biurku. — Oh, Ben, twoje spodnie! — krzyknęła po kilku sekundach, podnosząc się od razu, choć sama pewnie nie wiedziała jeszcze jak mogłaby pomóc. — To nic, Laura, serio. Chciałem tylko prosić, żebyś odwołała (—... ale… —) to spotkanie i spróbowała je przenieść na jutro, w porządku? Mam coś ważniejszego na głowie. No i wiesz, ta randka, o której dzisiaj mówiłaś. Jeśli chcesz, możesz wyjść wcześniej — mrugnął do niej porozumiewawczo, dzięki czemu od razu zamilkła i bez dalszych protestów skinęła głową. Pozostawało już tylko przejść do jego gabinetu i zasunąć zamek w drzwiach, by nie przeszkodziła im Gwen. — No to mów — zachęcił, gdy warunki rozmowy stały się już dużo lepsze.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Sekundy tonęły we mgle skrystalizowanej ze wspomnień i paranoicznych obaw. Przez moment, będący w rzeczywistości kilkoma minutami, podczas których opuścili kafelkowe ściany łazienki, pozwolili Laurze wybrać się na randkę i przekręcili klucz w zamku odcinającego ich od reszty świata, Orpheusowi wydawało się, że wszelki rejestr popełnionej niedawno zbrodni wymazany został z jego umysłu i wobec tego nigdy tak naprawdę nie będzie w stanie wyjaśnić ów sytuacji Benjaminowi. Dopiero po oparciu swego ciała o zimną powierzchnię ściany, przymknięciu powiek i zaczerpnięciu kilku głębszych oddechów był w stanie przywołać w pamięci dzień, który zmienił go na zawsze. I który teraz także Benjamina poddać miał trwałej modyfikacji.
Pamiętasz, jak kilka dni po pogrzebie Caty dostałem list od człowieka podającego się za mojego dziadka? — zaczął, cicho i głosem przepełnionym suchością. Uznał, że cała ta historia, sprowadzająca się do dokonania parszywego morderstwa, zasługuje na odpowiednie wprowadzenie. Że tylko wówczas zdoła przekonać Benjamina do poświęcenia mu nieprzerwanej uwagi i być może, do pomocy. — No i wiesz, z uwagi na jego nazwisko, oczywiście ten list spaliłem, tak jak mi radziłeś. Tyle że wcześniej zapisałem jego adres, tak na wszelki wypadek, bo uznałem, że może kiedyś… — westchnął, nie potrafiąc dokładnie odnaleźć w myślach tej jednej, konkretnej chwili, w której postanowił zaprzepaścić swoje całe życie, wiążąc swój los z człowiekiem poszukiwanym przez policję od kilku lat w całej Australii. Nie był w stanie przywołać choćby momentów, w których się nad tym zastanawiał.
Odezwałem się do niego jakiś czas po naszym zerwaniu; wtedy, kiedy wyjechałem z Melbourne. Z początku pomagałem mu z bzdurami, byłem tylko czymś w rodzaju prostej dywersji, potem odbierałem długi albo upewniałem się, że te długi za kilka dni czy godzin zostaną spłacone. Włamywałem się do systemów, sprawdzałem, kiedy odbędzie się transport interesujących go… przedmiotów, no i być może kilka razy wdarłem się też do bazy policyjnej, ale to wszystko jest teraz mniej ważne, bo… Kilka miesięcy temu kogoś poznałem i… stwierdziłem, że już tego wszystkiego nie chcę i że już dłużej nie wytrzymam. Tylko, że ta osoba też miała z nimi zatarg, no i… Zauważyli, że coś jest nie tak. Zarobiłem nawet kulkę — wyjawił, dla potwierdzenia podwijając skrawek oplatającej jego tors koszulki, odsłaniającej brzydką, owalną bliznę. A potem dopowiedział resztę. To, że mimo wszystko pragnął postąpić sprawiedliwie, zbierając dowody mające pomóc mu w wydaniu ich w ręce policji. Że przed tym zamierzał spłacić dług Periclesa i że po całej tej burzy chyba chciał z nim uciec. I że tak bardzo wszystko to zostało unicestwione w momencie, w którym zgarniając go sprzed domu i skazując na czujny wzrok Marcosa, nakazali mu wybierać między życiem swoim a cudzym. A po wszystkim powiedzieli, że tej zbrodni nigdy już nie zdoła z siebie zmyć, że jej ślad pozostanie na nim już na zawsze, bo to przecież jego palce pociągnęły ostatecznie za spust broni. I że tym sposobem mają go w garści, względem czego nie miał żadnych wątpliwości. Głos dotychczas beznamiętny zaczął niebezpiecznie drżeć dopiero podczas tłumaczenia reszty — ścierania z siebie krwistych smug za pomocą dłoni Periclesa i tej obietnicy, którą wówczas mu złożył — że ze wszystkim poradzą sobie wspólnie, co nakazało Orpheusowi odsunąć się na bezpieczną odległość za sprawą poznanej przypadkowo kobiety i znalezionego w pośpiechu innego lokum. I po tym chyba nic już nie miał do powiedzenia, czekając tylko na werdykt blondyna.

koniec?
benjamin hargrove
ODPOWIEDZ