Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
12.
+ konkurs na dekorację domu

To nie tak, że nie lubił świąt, nie należał ani do grupy wielkich fanów tego okresu, ani też do osób głoszących na lewo i prawo, jak to nienawidzą tych kilku dni w roku. Był gdzieś pomiędzy, ale przede wszystkim był niezwykle zapracowany, bo w Lorne Bay wiele się działo z tego względu. Jak przystało na burmistrza, dom jego, jak i Jane został zgłoszony do konkursu, chociaż sam niewiele przy tym zrobił. To znaczy... zapłacił. Nie skakał sam po drabinie, nie biegał do sklepu, wynajął firmę i tego ranka doglądał przed wyjściem, czy wszystko przebiegało tak jak powinno. Rośliny, jakie zdobyły willę przystrojono lampionami z tysiącem sojowych świeczek, by wystrój robił wrażenie przede wszystkim wieczorem. Ogrodzenie ozdabiały girlandy, a przed wjazdem ustawiono figury ze złotych drutów, przypominające renifery, których poroże miało imitować gałęzie drzew. Generalnie był zadowolony, że nie wyglądało to zbyt przaśnie, bo dalekim przeciwnikiem był podobnego stylu. Kiedy miał już pewność, że reszta ozdób wyglądać będzie tak, jak powinna, wyszedł od razu na plażę, aby ocenić konkurs na lepienie bałwanów z piasku. Jako burmistrz powinien się tam pojawić, to też tak uczynił, chociaż wątpił, by miało to ocieplić jakkolwiek jego wizerunek.
Spacerował fragmentem utwardzonej promenady, po tym jak odmówił kilku osobom skosztowania grillowanych owoców morza. Wolał się nie ubrudzić, ale i tak jak na siebie spuścił z tonu. Co prawda miał elegancki lniany garnitur, ale krawat sobie podarował i korzystając z mniej oficjalnej części imprezy, marynarkę przewiesił przez ramię, zaczepiając ją na palcu wskazującym, by nie spadła na ziemię. Zawiesił się na moment, przyglądając małemu chłopcu, który śmiał się, pomagając rodzicom zbudować bałwana. Całkiem podobny był do jego syna... nie powinien sobie pozwalać na tą myśl, ale gdyby Tony żył, być może dziś właśnie tak wyglądałby ten dzień dla Francisa.

lucille blanchard
sumienny żółwik
Lilka
lorne bay — lorne bay
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay znalazła schronienie przed przeraźliwą przeszłością. I chociaż boi się dotyku, cholernie ciągnie ją do ludzi, bo wierzy w to, że nowe miasteczko da jej nowe życie...
Nie miała zielonego pojęcia jak będą wyglądały jej pierwsze święta poza Perth. Bez rodziny; samotnie. Chociaż właściwie nie była aż taka samotna. W końcu miała Geordana, aczkolwiek on niekoniecznie miał ją, bo Althea w jego umyśle nadal była bardziej żywa; poza tym niby poznała kilka osób, ale z nikim nie zacieśniła relacji na tyle blisko, by móc oczekiwać, że spędzą wspólnie święta. Wiedząc więc, że motelu raczej nie poczuje świątecznej atmosfery, Lu korzystała z każdej okazji, aby poczuć ją gdzie indziej.
I tutaj Lorne Bay po raz kolejny jej nie zawiodło. Organizowane przez miasto eventy w oczach Blanchard były niezwykle atrakcyjne. Ubolewała tylko, że nie będzie mogła rywalizować w konkursie na najładniejszy świąteczny wystrój. Zawsze miała do tego smykałkę, oczami wyobraźni już widziała swój idealnie wystrojony dom i ogródek, ale niestety nie posiadała ani domu, ani ogródka, ani nawet funduszy aby kupić sobie chociażby średniej wielkości choinkę.
Starała się jednak rozbudzić w sobie świątecznego ducha, a odwiedzenie plaży i kibicowanie uczestnikom konkursu na lepienie bałwana z piasku było jedną opcji, aby poczuć święta. Od dłuższego czasu przechadzała się promenadą wzdłuż plaży co jakiś czas przystając i przyglądając się powstałym dziełom sztuki. Właśnie kątem oka dostrzegła kolejną, wartą uwagi rzeźbę i koniecznie chciała zobaczyć ją z bliska, ale na drodze stanęła jej całkiem spora grupka gapiów, których oczywiście Lu chciała ominąć szerokim łukiem. Ocieranie się i dotykanie obcych osób było czymś czego unikała i co ją przerażało. Dlatego jej spacer był dość kłopotliwy i czasochłonny. Udało jej się prawie wyjść na wolną przestrzeń, ale wtedy jakieś dziecko przebiegło tuż obok; Lucille nie chcąc wpaść na nie, ani na ludzi przed sobą odeszła na bok, niestety bruk pod jej stopami się skończył, a ona czuła jak leci w tył. Instynktownie wyciągnęła dłoń łapiąc cokolwiek co nawinęło jej się pod palce, aby jakoś uratować się przed nieuchronnym upadkiem.
- Jeju! Przepraszam, nie chciałam, ja.... - Zamarła widząc kto padł jej ofiarą. Już była przerażona, ale widząc Francisa Winwilda z jej bladej twarzy uciekły wszystkie kolory. -Oj... To ty - dodała bezmyślnie, pozwalając sobie przy tym na bezpośredniość, które była równie nie na miejscu co cała ta sytuacja.

Francis Winfield
ambitny krab
nick
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Nie był typem mężczyzny, który często pozwalał sobie na rozkojarzenie, a już na pewno nie w tłumie ludzi, ale niestety przy tym był też tylko człowiekiem i pewnych kwestii nie mógł przeskoczyć, jak chociażby tego, że nawet w nim odzywały się sentymenty i tęsknota. Myśli, co by było gdyby jego syn żył, czy jego małżeństwo wyglądałoby lepiej, czy praca byłaby mniej istotna? Nie powinien sobie pozwalać na takie wątpliwości, ostatecznie te niczego nie wnosiły do jego życia, ale mimo to czasem każdy stał w obliczu podobnych pytań. Inna sprawa, że z uwagi na swoje zamyślenie, nie obserwował dokładnie tego, co działo się dookoła. Nie wiedział, że zbliża się do niego znajoma już kobieta, nie był więc świadomy tego, co nim szarpnęło do boku, ale zadziałał dość instynktownie. Jak tylko zrozumiał, że komuś przy nim grozi upadek, nie zastanawiając się kim jest ta osoba, złapał ją pewniej. Jedną dłoń zacisnął na nadgarstku, drugą wsunął pod plecy dla stabilizacji i gdy największe zamieszanie się uspokoiło, dotarło do niego, kogo tak naprawdę trzyma. Zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał sam, co właściwie się chciało. Miał doskonałą pamięć, więc nie musiał zastanawiać się skąd zna blondynkę, ale na pewno nie spodziewał się, że ich kolejne spotkanie zacznie się w taki sposób.
- Rzeczywiście, ja - odpowiedział nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć. Niby nie przeszli na ty, ale rozumiał, że sytuacja pozwalała jej zapomnieć o tym szczególe. Pomógł jej stanąć na równe nogi, a potem z niezadowoleniem dojrzał, że podczas tego łapania jego marynarka wylądowała na ziemi. Podniósł ją zaraz i otrzepał, zerkając przy tym na kobietę. - Powinnaś bardziej uważać - zauważył, nie szczędząc nieco rodzicielskiego tonu głosu. Ten dość często mu towarzyszył, nawet w rozmowie z dorosłymi. - Rozumiem, że jest tłok, ale można tu złamać nogę, a potem pozywa się miasto o złe przygotowanie - mruknął, bo co jakiś czas znajdowali się tacy, którzy chcieli coś ugrać z budżetu Lorne Bay. Naturalnie nie sugerował kobiecie, że ona by tak zrobiła, ale wolał zaznaczyć, że jest świadomy takich zabiegów. Niestety był typowym służbistą i ciężko było mu od tego odstąpić, a już szczególnie teraz, gdy zły był na siebie przez to wcześniejsze rozkojarzenie.

lucille blanchard
sumienny żółwik
Lilka
lorne bay — lorne bay
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay znalazła schronienie przed przeraźliwą przeszłością. I chociaż boi się dotyku, cholernie ciągnie ją do ludzi, bo wierzy w to, że nowe miasteczko da jej nowe życie...
Idąc po tym całym deptaku nie dość, że unikała ludzi to jeszcze czuła jak robi jej się słabo. Słońce grzało niemiłosiernie i chociaż lekka bryza bijąca od oceanu chłodziła to letnie upały dawały się Lucille we znaki. Miała na sobie długą, lniana sukienkę, a do tego trampki. Niezbyt dobre to obuwie na plażę, bo nie dość, że w środku miała już pełno piasku to jeszcze było jej w nich niesamowicie gorąco. Nie były też najlepszej jakości to też obtarły ją w kilku miejscach. Musiała więc je zdjąć i trzymałe je w dłoni, aż do chwili upadku. Będąc przeświadczoną o tym, że zaraz upadnie na rozgrzany piasek, odrzuciła na bok obuwie, by pochwycić się czegokolwiek. Pech chciał, że jednym z butów trafiła w budowanego przez kilka osób bałwana i ten zapadł się nieładnie.
Jednak z początku tego nie zauważyła, bo bardziej przejęta była człowiekiem, który pomógł jej zachować równowagę. Już sama nie wiedziała co bardziej ją zestresowało. Fakt, że właśnie burmistrz Lorne Bay, z którym miała dość osobliwe pierwsze spotkania, ponownie na nią wpadł, czy to, że znajdował się tak blisko. Spięła się cała i zamknęła na moment oczy, gdy trochę w popłochu wyspowadzała się z jego ramion. I chociaż pachniał przyjemnie, a jego uścisk był pewny i bezpieczny to serce Lucille nie zabiło mocniej przez zawstydzenie, a ze strachu. Odkąd uciekła z Perth jedyną osobą, która jakkolwiek mogła ją dotknąć był Goerdan, ale i ten robił to niezwykle powoli i delikatnie zdając sobie sprawę z tego jakim problemem była fobia Lu.
- Uważałam... Nie moja wina, że jest tutaj tak ciasno - mruknęła pod nosem wciąż się cofając, aż dotarła do latarni, o którą oparła plecy. Odetchnęła nieco głębiej, zupełnie tak jakby ciężki. metalowy słup stojący za nią zapewniał jej poczucie bezpieczeństwa i stabilności. - Słucham? Co? - Dopiero po chwili dotarły do niej jego słowa. Skrzywiła się lekko, bo ostatnią rzeczą na jaką by wpadła byłoby pozywanie miasta za złamaną nogę. - Mieszkańcy Lorne Bay są tacy niewdzięczni, czy po prostu ty zawsze widzisz tylko te najciemniejsze scenariusze? To znaczy, pan zawsze widzi... - Zapytała marszcząc lekko brwi, ale zaraz potem ktoś zawołał w jej kierunku niosąc przy tym jednej z jej trmpków. Lucielle pobladła widząc rozgniewanego mężczyznę i zrujnowaną budowlę w tle. - Chyba już znam odpowiedź... - Mruknęła pod nosem zerkając ukradkiem na Francisa, aby zaraz potem zacząć przepraszać oburzonego jej niezdarnością człowieka.

Francis Winfield
ambitny krab
nick
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Kiedy już początkowe zaskoczenie minęło, zaczął nadganiać fakty, które mu umknęły. Dlatego też widział zapadającego się bałwana, ale tym nie przejmował się tak, jak faktem w jaki sposób blondynka się od niego odsunęła. Jakby poparzyła się o jego ramiona. To nie tak, że miał jej za złe, nie oczekiwał, że w jego uścisku każdy będzie czuł się swobodnie, nawet domyślał się, że tak nie było, ale jednak nieco go to wszystko zaskoczyło. Pozwolił sobie zanotować to w pamięci. Cofała się tak, jakby widziała w nim jakieś zagrożenie i przez to rozejrzał się, bo może ktoś ją gonił, ale nic na to nie wskazywało.
- Każdemu jest ciasno w podobnym stopniu, ale nie wszyscy tracą równowagę - zauważył, otrzepując z piasku swoją marynarkę, a potem podniósł jeden z trampków, jaki koło niej wylądował. Drugi nadal musiał być w głowie jednego z bałwanów, ale nie przejmował się tym póki co jakoś szczególnie. - "Co" to niezbyt grzeczna forma pytania - dodał jeszcze, zbliżając się do niej, ale zrobił to spokojnie, intuicja podpowiadała, że tak należało. Skrzywił się też, gdy nagle przeszła na ty. Był człowiekiem, który cenił sobie dystans, bariery i pewne zasady, więc nie potrafił obok czegoś takiego przejść obojętnie, ale na całe szczęście kobieta sama się zreflektowała, więc on nie czuł potrzeby, by jeszcze w tej kwestii coś od siebie dodać.
- Nie najciemniejsze, ale możliwe do wystąpienia - nie nazwałby siebie pesymistą, a realistą, ale aż tak szczegółowo nie chciał się w tą kwestię zagłębiać. Nie uważał, że prowadzą jakąś zajmującą rozmowę, ale też nie spodobało mu się nagłe wtargnięcie jakiegoś człowieka, który dość żywo uczepił się kobiety.
- Z tego co słyszę, pani już przeprosiła - zniecierpliwił się i podszedł bliżej, a w pierwszej chwili oburzony człowiek chciał i na niego warknąć, ale po pierwszym kontakcie wzrokowym zszedł nieco z tonu. - Lepiej będzie jak wróci pan do swojego bałwana, lepiej czym prędzej go odbudować - zasugerował, wyciągając rękę po buta blondynki. Ostatecznie dostał trampka, a nieznajomy ich zostawił, psiocząc coś o tym, że pół dnia budowania i inne takie.
- Dlaczego chodzi pani na boso? - mruknął, jak gdyby sceny z tamtym mężczyzną w ogóle nie było. Nie przykładał do tego wagi. - Ktoś panią nadepnie - dodał, bo uważał to za dość nieodpowiedzialne, tym bardziej, gdy szło się deptakiem w takim - jak sama zauważyła - ciasnym tłumie.

lucille blanchard
sumienny żółwik
Lilka
lorne bay — lorne bay
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay znalazła schronienie przed przeraźliwą przeszłością. I chociaż boi się dotyku, cholernie ciągnie ją do ludzi, bo wierzy w to, że nowe miasteczko da jej nowe życie...
Zmarszczyła lekko brwi, gdy zanegował swoją odpowiedzią jej słowa. Miała wrażenie, że ten mężczyzna zawsze musiał mieć swoje na wierzchu. W przekonaniu Lucille był z tych typów w garniakach, którzy uważali siebie za lepszych od innych na każdej płaszczyźnie, a więc nawet w najtrywialniejszych sprawach usilnie potrzebowali okazywać swoje racje.
- Mam przeprosić za to, że się przewróciłam, bo nie rozumiem? - Zapytała więc, bo nie rozumiała do czego dążył w swojej wypowiedzi. Tylko, że ledwo co otrząsnęła się z szoku po jednej, a Francis już zaserwował jej kolejną lekcję. Nie umiała więc zapanować nad cichym prychnięciem, które wydobyło się z jej gardła. - Czemu jest pan taki czepialski? - Rzuciła nie panując nad tym, ale nie było w jej głosie pretensji, a swego rodzaju słabość, bo nie miała teraz głowy do tłumaczenia się z niepoprawnych form gramatycznych i braku wychowania, gdy jakiś jegomość szedł z groźną miną w jej stronę. - Czepia się pan - dodała pod nosem, po tym jak burmistrz opowiedział jej o swoim czarnowróżeniu. Dla niej był czepialski, a nie racjonalny, ale nie miło to znaczenia, bo Lu właśnie układała w głowię wiązankę przeprosinową w stronę rozgniewanego budowniczego, ale już po chwili nie kto inny, a właśnie "czepialski Winwild" stanął w jej obronie. Trochę ją to zaskoczyło, bo spodziewała się prędzej ujrzeć go po przeciwnej stronie barykady, ale niezaprzeczalnie było to miłe zaskoczenie.
- Co? - Znów była skołowana, więc nie dotarły do niej z początku słowa mężczyzny. Dopiero podążając za jego wzrokiem zrozumiała co miał na myśli i o co pytał. - Bo mnie obcierały... Pewnie gdybym szła piaskiem byłoby łatwiej, ale jak widać nie jest to możliwe, więc musiałam iść deptakiem, ale pełno tutaj ludzi i pewnie, gdyby bardziej uważali byłoby łatwiej, ale niestety wszędzie są dzieci i eh... Czemu znów się pan czepia? - rzuciła, ale przy okazji ponownie na ułamki sekund zerknęła w stronę rozgniewanego budowniczego, a potem jej spojrzenie spoczęło na Francisie. Wtedy zrozumiała, że chyba dała się ponieść emocjom i swojemu zaskoczeniu, więc odetchnęła wpierw głębiej, nim ponownie otworzyła usta. - Dziękuję za to, że się pan za mną wstawił. I za to, że mnie pan złapał, nawet jeśli przy okazji udzielił mi pan kilku lekcji, za które dziękuję już trochę mniej, ale... Dziękuję - dodała nieco rozważniej, ale nadal lekko chaotycznie, więc dla lepszego efektu uśmiechnęła się miło pod koniec wypowiedzi w stronę Winfilda.

Francis Winfield
ambitny krab
nick
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Przywykł do tego, że ludzie niekoniecznie potrafili się z nim dogadać na stopie prywatnej, bo głównie prowadził rozmowy czysto zawodowe. Sam z siebie nie zabiegał o pogawędki, ale też nie był na tyle niewychowany, by w raz rozpoczętej nie wziąć udziału. Byli więc poniekąd na siebie skazani.
- Kogo? Mnie? - też nie rozumiał kompletnie co blondynka sugerowała. - Prędzej siebie, to sobie pani mogła wyrządzić krzywdę - zauważył, ale o ile na tym etapie był spokojny, to zaraz miało się to skończyć. Uniósł wyżej brew, nie wierząc w to, co słyszał. Czepialski? Cóż za impertynencja, ale niestety okoliczności nie pozwoliły mu poruszyć tej kwestii, bo mimo niewychowania nieznajomej, musiał stanąć w jej obronie przed awanturującym się typem. Mimo wszystko miał swoje zasady, więc nie byłaby w stanie tego zignorować.
- Znów to co - mruknął pod nosem, kręcąc głową na boki. Nie był jej ojcem, żeby ją upominać co do tego, jak powinna się wypowiadać, poza tym teraz bardziej interesował go ten brak butów i ewentualne wyjaśnienia. - Ani razu się nie czepiałem - odpowiedział spokojnie na jej słowa, wzdychając przy tym pod nosem. Pokręcił jeszcze głową na boki. - Jest pani wybitnie drażliwa... po prostu zapytałem - zmrużył oczy, bo może jednak lepiej było wycofać się z tej rozmowy, zamiast udawać, że da radę się w niej odnaleźć. Wcale nie chciał źle. - To nierozsądne chodzić tu na boso, to tyle - podsumował, chociaż wydawało mu się, że te słowa w zasadzie na tym etapie rozmowy były zbędne. Przyjrzał się jej uśmiechowi, nie do końca rozumiejąc co w ogóle się tutaj dzieje.
- Nie ma pani mi za co dziękować, zrobiłem co należało - zauważył ostatecznie, bo nie lubił przyjmować podziękowań za oczywistości. Nigdy nie wiedział jak ma na nie reagować. - Zasadniczo też nie udzieliłem pani żadnych lekcji, zbyt negatywnie podchodzi pani do cudzych uwag... - nie był najpewniej zbyt sprawiedliwy w swojej opinii, ale cóż... no zwykle nie należał do osób, które usilnie próbowały postawić się w roli drugiej osoby. Niestety odwykł od tego, jak należy rozpocząć z kimś znajomość, poza tym ich pierwsze spotkanie nie sprzyjało wierze w to, że będą następne, ale ostatecznie nie chciał wcale jej urazić.

lucille blanchard
sumienny żółwik
Lilka
lorne bay — lorne bay
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay znalazła schronienie przed przeraźliwą przeszłością. I chociaż boi się dotyku, cholernie ciągnie ją do ludzi, bo wierzy w to, że nowe miasteczko da jej nowe życie...
Przewróciła oczami, bo nie miała siły wyjaśniać temu człowiekowi co miała na myśli. Za pewne nawet jakby mu to rozrysowała, Francis nie pojąłby co Lu miała na myśli. Taki typ człowieka, co widzi świat tylko według swoich zasad i reguł, oczywiście w opinii Blanchard. Dla niej każdy ważniak w garniturze był taki sam.
- Co? - Nie rozumiała o co chodziło mu z tym co? chodziło. - Wciąż się czepiasz.. To znaczy, Pan się czepia wciąż mnie o coś - poprawiła go, bo przecież nie była głucha. Owszem Winwild pomógł jej. Na swój sposób ją to urzekło, ta szarmanckość, pewność siebie, coś czego Lucille w swoich partnerach raczej nigdy nie dostrzegała, ale z drugiej strony niewielu ich miała. Więc w pewnym sensie jej zaimponował, ale w innym nadal przypominał sztywniaka-ważniaka w garniturze, za którymi nie przepadała. - Ja? Ja drażliwa? - Oburzyła się, bo ostatnią cechą jaką by sobie przypisała to drażliwość. Była nieufna, spięta, zestresowana, ale przy tym miła i przyjacielska, a nie drażliwa. - Nie szłabym tu na boso, gdyby nie obtarły mnie trampki, tak? - Wyrzuciła w końcu z siebie przyznając się do tego, dlaczego ostatecznie zdecydowała się na taki nierozsądny spacer po deptaku. - Jest gorąco, a ja wracałam z pracy i tutaj zaszłam zamiast najpierw pojechać do motelu i się przebrać. Nie przemyślałam tego, obtarłam stopy, a potem wpadłam na kogoś, pan mnie złapał, zepsułam bałwana i o... - Wyjaśniał wszystko od początku, zapewne zbędnie, ale wolała podzielić się wszystkimi znanymi sobie faktami, niż znów musieć się z czegoś tłumaczyć.
- Prawie... -Mruknęła pod nosem poprawiając przy tym swoją odzież i otrzepując piasek z buta. - Prawie zabrzmiał pan miło, ale ta uwaga pod koniec wszystko popsuła - oznajmił, a gdy już skończyła to oporządzanie, ponownie odwróciła się do burmistrza. - I może owszem... Trochę się zerstresowałam, ale pan też podchodzi negatywnie do uwag na swój temat, panie Winwild - oznajmiła. - Jak na przykład do tej, że jest pan czepialski. Gdyby nie był pan czepialski, nie zwróciłby mi pan teraz uwagi, a zrobił to pan - dodała kręcąc się myślami w kółko, ale w zasadzie miało to wiele sensu. - W każdym razie, nawet to zabawne - dodała i uśmiechnęła się pod nosem. - To jak prowadzimy tę rozmowę, nie uważa, pan? - Dodała, bo już sama się we wszystkim pogubiła. W filmach, które oglądała zwykle po takiej bohaterskiej scenie, mężczyzna zaprasza kobietę na drinka, albo kawę i lody, a ona dostała reprymendę o tym, że jakby chciała pozwać miasto to nie powinna, bo to jej nieodpowiedzialnością było spacerować po promenadzie na boso, gdy wokół jest tyle ludzi.

Francis Winfield
ambitny krab
nick
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Zmarszczył czoło z niezadowoleniem, gdy ponownie usłyszał, że się czepia, w dodatku od kobiety, która przeszła z nim na ty, mimo, że oficjalnie tego nie zrobili. Uważał, że w życiu panowały pewne zasady, potrzebował ich, by nie zwariować. Lubił profesjonalizm, nie bywał sobą w znaczeniu osoby innej, niż burmistrz Lorne Bay, nie uznawał służbowego i prywatnego jestestwa jako dwa oddzielne twory. Dlatego też nie czuł się najlepiej, gdy ktoś wybijał się ze sztywnych ram przyjętych zasad. Nie skomentował tego natomiast, bo nie widział w tym żadnego sensu i nie miał też niczego ciekawego do powiedzenia. Poza tym blondynka wyraźnie skupiała się na tym, jak ją określił, utwierdzając go w przekonaniu, że mógł mieć racje.
- Mieszka pani w motelu? - zignorował jej wcześniejsze słowa, przechodząc do kwestii, która go w pewnym stopniu zainteresowała. Nie uważał tego miejsca za spelunę, ale raczej nie polecałby go do mieszkania, a skoro Lucille miała tu pracę, to chyba nie była jedynie przejazdem. Szkoda tylko, że nim uzyskał odpowiedź na swoje pytanie, blondynka ponownie zdążyła wbić mu szpilkę. W jego odczuciu nieszczególnie celną, ale nie czyniło jej to bardziej znośną.
- Winfield. Z dzikością mi nie po drodze - poprawił ją na początek, ale na próżno było w nim szukać poirytowania tą konkretną kwestią, nie oczekiwał od nikogo, że zapamięta jego imię czy nazwisko. Poza tym nie to było kluczowe, a jej oskarżenie, to, że negatywnie podchodzi do uwag na swój temat. - Panno Blanchard, każdego dnia ogrom mieszkańców Lorne Bay, w których nie brakuje ludzi mi nieprzychylnych czyni sobie uwagi na mój temat. Proszę mi wierzyć, podchodzę do tego neutralnie, ani razu się nie uniosłem - mógłby sobie darować, ale nie lubił, gdy ktoś próbował mu coś wmawiać, a już na pewno, gdy robiła to osoba, która nie znała go wcale. Niestety też nie dostrzegał niczego zabawnego w tej wymianie zdań i teraz spróbował ją przeanalizować w poszukiwaniu jakiejś zagubionej iskierki dowcipu, która mogła mu umknąć. Jeśli miałby odpowiedzieć na jej pytanie szczerze, raczej by zaprzeczył, ale mimo wszystko w życiu kierował się kurtuazją. - Skoro pani tak uważa - decyzje pozostawił więc Lucille, przyglądając jej się jeszcze przez moment, w szczególności jej stopom. - Mocno obtarte? - zagadnął. - Pani stopy - wyjaśnił zaraz co miał na myśli, jakby nie była pewna.

lucille blanchard
sumienny żółwik
Lilka
lorne bay — lorne bay
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay znalazła schronienie przed przeraźliwą przeszłością. I chociaż boi się dotyku, cholernie ciągnie ją do ludzi, bo wierzy w to, że nowe miasteczko da jej nowe życie...
Nie umiała wyrobić sobie zdania na temat tego człowieka. Z początku uważała go za sztywnego i wrednego typka w garniturze, ale raz, po raz Francis prezentował swoją postawą argumenty świadczące przeciwko tej tezie. Szkoda, że robił to tylko po to, aby chwilę później znów rzucić jakimś przemądrzałym sformułowaniem i wzbudzić w Blanchard mieszane emocje. Swoja drogą wydawało jej się to poniekąd zabawne, ale też niepokojące, bo... Tylko ona mogła wpaść w swego rodzaju niewypowiedziany konflikt z burmistrzem miasteczka, w którym szukała schronienia i to na podstawie jakiś mało znaczących i głupich sytuacji, które normalnym ludziom raczej nigdy by się nie przytrafiły. Tylko, że Lu pech towarzyszył na każdym kroku, a w dodatku ona sama niekoniecznie należała do najbardziej zaradnych osób, co więc wpadła w jakieś tarapaty, zwykle pogrążała się w nich jeszcze bardziej, chociaż z założenia szukała drogi wyjścia.
- Tymczasowo - przyznała, chociaż jej pomieszkiwanie tam przeciągało się już od miesięcy. Nie było jej stać na wynajęcie czegoś porządnego, bo nie miała jak uzbierać na kaucję. Poza tym motel był całkiem wygodny, a długoterminowy wynajem wcale nie wychodził tak drogo. Może warunki były nienajlepsze, bo jednak zdecydowała się na najtańszy z dostępnych pokoi, ale przynajmniej miała gdzie spać. W dodatku część ceny odpracowywała pomagając weekendami w sprzątaniu i pracach wokół budynku. - Jeszcze nie znalazłam nic na stałe - dodała usprawiedliwiająco. - Ale wciąż się rozglądam, tylko drogo tutaj... - burknęła na koniec, nieco oskarżycielsko, ale faktycznie Lorne Bay wcale do najtańszych miast nie należało. Z drugiej strony Lucille wolała unikać miejsc podejrzanych, a więc zapuszczanie więc zapuszczanie wię w mniej przystępne dzielnice miasteczka także nie wchodziło w grę.
Parsknęła cicho, gdy Winfield ją poprawił.
- Jeju... Przepraszam - rzucił, ale nie umiała zapanować nad rozbawieniem. - Ale zabrzmiało to jeszcze zabawniej, gdy użył pan tego swojego burmistrzowego tonu - dodała, bo ani krzty dzikości w tym człowieku dostrzec nie umiała, aczkolwiek to poczucie humoru trochę ją urzekło. Szkoda tylko, że czar zaraz minął, bo Winfield musiał poczęstować ją jakąś nudną gadaniną. - Nie? A odnoszę wrażenie, że właśnie teraz kręci pan nosem - odpadła gdybająco, zamiast ugryźć się w język. Speszyła się natomiast, gdy zapytał o jej stopy. W pierwszej chwili myślała, że mówił o trampkach, więc schowała je za siebie, aby dopiero potem zrozumieć, co tak naprawdę miał na myśli. - Em... Nie gorzej niż zwykle - odparła, bo po całym tygodniu pracy i noszenia ciężkich butów Lu niejednokrotnie skarżyła się na obolałe nogi. Obiecała sobie, że za jakiś czas kupi bardziej odpowiednie obuwie, ale na ten moment korzystała z tego, które otrzymała od pracodawcy. - Do poniedziałku będzie już dobrze - dodała i trochę niepewnie potarła stopą łydkę, bo czuła się nieco skrępowana. - Em... Ja myślę, że chyba już pójdę. Pewnie ma pan jakieś obowiązki. Wyznaczenie najlepszego bałwana, czy coś... Nie chcę więc przeszkadzać - dodała pospiesznie, bo faktycznie zabrała temu człowiekowi nieco czasu, który zapewne wolałby inaczej spożytkować. - Dziękuję raz jeszcze za ratunek i... Do zobaczenia? - Rzuciła jakby niepewnie, bo jaka była szansa, że znów dziwnym trafem na siebie wpadną? Praktycznie żadna, ale z drugiej strony Lu była gotowa na takie niespodzianki, więc kto to wie...

Francis Winfield
ambitny krab
nick
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Ich ostatnie spotkanie nie miało miejsca kilka dni temu, w zasadzie sporo czasu minęło, więc zdziwiło go to, że nadal tymczasowo pomieszkuje w motelu. Oczywiście nie było to jego sprawą i z jednej strony nie zamierzał się w to mieszać, ale z drugiej Lucille powiedziała coś, co odnosiło się do miasta i jako jego, powiedzmy - gospodarz, czuł się w obowiązku by dodać słowo bądź dwa komentarza.
- Drogo? - nigdy nie chciał z nikogo się naśmiewać, ale nie uważał Lorne Bay za miasteczko jedynie dla najbogatszych. - Zależy gdzie pani szuka... Pearl Lagune i Fluorite View faktycznie są droższe, ale w centrum czy w okolicach portu można wynająć coś tańszego - zauważył, delikatnie masując sobie kark. Nie czuł się najlepiej z tym, że rozmawiali o jej sprawach finansowych i jednocześnie frustrowało go to, jak złe musiały one być, skoro wciąż mieszkała w motelu i inne opcje były poza jej zasięgiem. Kiedy on jednak się nad tym zastanawiał, ona nieoczekiwanie zaczęła się śmiać, co kompletnie zbiło go z tropu. Wypadałoby przeprosić za pomyłkę, ale najwyraźniej podobne zachowanie było poza zasięgiem blondynki. Niekoniecznie mu się to spodobało.
- Widzi mnie pani po raz drugi w życiu, proszę nie udawać, że wie pani wszystko o moich tonach głosu - zwrócił jej uwagę w niezbyt przyjemny sposób, ale nie pochwalał takiego zachowania. Poza tym nazywanie czegoś burmistrzowym w jego odczuciu było dość... żenujące? To chyba to uczucie mu aktualnie doskwierało. - Ponownie, to dość bezczelne podczas drugiego spotkania komuś coś wmawiać - znów jej wytknął, bo nie życzył sobie, by ktoś sugerował mu swoje racje na jego temat. W planach miał zaproponować jej, że mieszka niedaleko, że tam ma plastry i mogłaby ich użyć, żeby zająć się swoimi stopami, ale skoro sama zasugerowała pożegnanie, on tym bardziej nie planował przedłużać spotkania.
- Ja się nigdzie nie ruszam - mówienie do zobaczenia nie było w jego guście, mogli na siebie znów trafić, ale wcale nie musieli, więc czas pokaże. Skinął jej głową i faktycznie nie planował już jej przetrzymywać. - Do widzenia, panno Blanchard - pożegnał się jeszcze po czym po prostu odszedł w swoim kierunku, bo faktycznie miał w okolicy nieco obowiązków, z których należałoby się wywiązać.

lucille blanchard
<koniec>
sumienny żółwik
Lilka
ODPOWIEDZ