Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Muszę na chwilę.. – Nie dokończyła zdania mając wrażenie, że gubi własne słowa tak samo, jak równowagę w momencie próby przycupnięcia na poboczu drogi. Przewróciła się gubiąc worek z lodem, który kupiła w centrum i jaki przykładała sobie do głowy. Niewiele z niego zostało, a jednak konieczność trzymania go w górze pozwalała Eve utrzymać koncentrację na poziomie osoby, która wypiła za dużo, ale ogarnia na tyle żeby dotrzeć do domu.
Była blisko, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo gdy leżąc na poboczu spojrzała na gwiazdy pomyślała, że przed nią jeszcze długa droga. W jednej sekundzie ładne widoki zamieniły się w ciemną plamę, którą kojarzyła z chwili, gdy została brutalnie pchnięta na stary drewniany stół w chatce leśniczego. Poczuła jak bolą ją obite miejsca i nieco bardziej głowa, która oberwała drewnianą ramą z przyczepioną do niej wypchaną głową jakiegoś zwierzęcia.
- Muszę.. – Znów zgubiła słowo, którego próbowała poszukać, lecz wtedy poczuła na twarzy śliski język wciąż towarzyszącej jej Jello. Niedbale ręką pogłaskała ją po sierści mając wrażenie, że cofa się w czasie do momentu, w którym straumatyzowana po powrocie z frontu robiła wszystko, żeby się wyniszczyć. Piła i brała co popadnie. Tamtego konkretnego wieczora w ustach miała tysiące tabletek i nieco mocniejszy proszek w nosie, który wciągnęła z pępka jakiegoś kokainisty. Wracając do domu poszła skrótem przez las, w którym straciła przytomność i tak samo jak teraz została przebudzona przez Jello. Wtedy jeszcze małego szczeniaka, który nie dawał jej spokoju i tylko dzięki temu Paxton wciąż żyła.
- Zdrzemnę się – stwierdziła markotnie i ostatni raz spojrzała na gwiazdy. Musiała odpocząć.
Jello próbowała wszystkich sztuczek, ale Eve ją olewała albo mamrocząc kazała odejść. Psina spanikowana rozglądała się po panujących wokoło ciemnościach. Odeszła dwa kroki i mocno wciągnęła powietrze – raz, drugi i trzeci. Kiedy dotarł do niej znajomy zapach, wysoko postawiła uszy i pędem pognała w jego kierunku. Gdzieś tam na farmie, której nie znała, trafiła na człowieka. Na dwunożną istotę, która kiedyś podkarmiała ją frykasami. Nie przywitała się jak zwykle ani nie pozwoliła na głaskanie. Od razu zębami złapała nogawkę spodni i mocno pociągnęła. Szarpnęła raz, puściła i odeszła dwa kroki patrząc czy Sadie za nią idzie. Nic. Powtórzyła manewr i tym razem odeszła dalej znów sprawdzając, czy Hillbury wreszcie pojęła o co chodziło. Kiedy tak się stało przyśpieszyła kroku prowadząc ją prosto do półprzytomnej Paxton.
Eve znów poczuła śliski język na policzku a wraz z nim do uszu dotarły odległe słowa. W pierwszej sekundzie pomyślała, że Jello wreszcie powie jej co o niej myśli, ale niestety to nie był wigilijny cud. Rozchyliła wargi próbując wszystko wytłumaczyć, ale nie potrafiła znaleźć słów. Nie umiała spleść jednego konkretnego zdania, które i tak byłoby kłamstwem. Wcale nie było dobrze (co chciała powiedzieć) i z pewnością przemilczałaby niespodziewane poczucie ulgi wywołane obecnością kogoś, od kogo powinna trzymać się z daleka.
- Chyba mam – Wzięła głęboki wdech znów patrząc na gwiazdy, które nagle zniknęły pod wpływem wymuszonego przez Sadie uniesienia tułowia. – wniebowstąpienie.wstrząśnienie. - Wzięła kolejny wdech czując, że uniesienie się do siadu kosztowało ją całe pokłady energii, które teraz w sobie miała.

Sadie Hillbury
asystenka Seana Taylora — Pearl Lagune
29 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
spontaniczna dusza, dobra przyjaciółka, chce dla wszystkich jak najlepiej, ale czasem zapomina o sobie. rzuciła pracę z biżuterią, by zostać asystentką CEO, po godzinach remontuje farmę.
Wieczór spędzony w towarzystwie horrorów na Netflixie i butelki czerwonego wina okazał się sukcesem, ale tylko do momentu, w którym należało położyć się do łóżka. Każda próba zaśnięcia kończyła się koszmarem, z którego natychmiast się wybudzała. We śnie zamknięta była w pułapce pociągu, otoczona krwiożerczymi zombie, gnała przed siebie, szukając ratunku, bezskutecznie. Próba ze szklanką ciepłego mleka zakończyła się fiaskiem, podobnie sesja muzyki relaksacyjnej. Hillbury należała do grona rannych ptaszków i już teraz wiedziała w jak strasznym stanie będzie następnego dnia. Zmęczenie mocno dawało się we znaki, kiedy zdecydowała się na spacer dookoła domu. Na luźną piżamę z kwiatowym motywem narzuciła zwiewny szlafrok i opuściła swój pokój, wybierając się na zewnątrz boso. Wyszła na miękką, wilgotną trawę, wyciągając twarz ku niebu usłanemu gwiazdami. Świeże powietrze miało pomóc się dotlenić i ułatwić zasypianie, lecz nagły widok gnającego podjazdem Jello podsunął Sadie wrażenie, że może jednak nadal śni. Kobieta zmarszczyła brwi, zastanawiając się skąd pies znalazł się na farmie, szybkie spojrzenie w kierunku przejścia nastręczyło kolejnych wątpliwości. Brak Eve na horyzoncie zwykle ją cieszył, ale teraz musiała do niej zadzwonić, by zgłosić zbłąkanego psa. Czy Paxton tak już odbiło, że nawet pies od niej ucieka?
- Hej, Jello, skąd się tu wzięłaś? - spytała łagodnym tonem, wyciągając w jej kierunku dłoń, lecz ta nie zamierzała marnować czasu na powitania. - O co chodzi? - Szarpnięcie nogawki było zdecydowanie zbyt realne, by pozostać we śnie, Sadie wsparła dłonie na biodrach, z trudem łącząc kolejne kropki (a więc jednak próby wymuszenia snu zaczynały działać!). A jeśli coś się stało? Jej źrenice powiększyły się do rozmiarów jednodolarówek, zlana zimnym potem puściła się biegiem za prowadzącą ją Jello.
Nie dalej jak za bramą ogrodzenia, na poboczu majaczyła się w ciemności znajoma sylwetka. Próbując przyspieszone bicie serca oraz drżenie rąk, pospiesznie podeszła bliżej, padając na klęczki przy półprzytomnej kobiecie.
- Eve! Słyszysz mnie? Co się stało? - zasypała ją pytaniami, nachylając się nad kredowobiałą twarzą Paxton. Wyglądała fatalnie, coś musiało ją nieźle poturbować. Albo ktoś, rozejrzała się pospiesznie wokół w obawie, że napastnik może znajdować się wciąż w pobliżu. Słysząc zduszony głos Eve nachyliła się ponownie, próbując usłyszeć treść tych słów. W jednej chwili zapomniała o dawnej zwadzie, której mimo upływu czasu, nadal tkwiła zadrą w jej sercu. Wsunęła się pod zwiotczałym ramieniem, próbując usadzić Paxton i móc przejść w inne, przynajmniej lepiej oświetlone miejsce. Wszystkie mięśnie drobnego ciała Hillbury napięły się w wysiłku, a pompowana adrenalina natychmiast odsunęła w kąt wszelkie senne zapędy.
- Wniebowstrząśnienie? Czy ty majaczysz? - denerwowała się, chcąc zrozumieć zlepek słów. Znała wyłącznie podstawy pierwszej pomocy, ale w sytuacji tak nagłej i krytycznej, zupełnie traciła głowę, nie wiedząc jak się zachować. Problemy z mową i mętny wzrok wskazywały, że nie jest dobrze, co tylko potęgowało panikę Saide. - Możesz iść? Nie wiem czy możemy zostać tu, na poboczu. Dasz radę przejść kilka jardów? - Albo kilkadziesiąt, bo prawdę mówiąc były ledwie przy głównej bramie. Taki spacer mógł nie wyjść Eve na dobre, zwłaszcza że nie miała pewności co do jej stanu. Wciąż podpierając plecy Paxton, wolną ręką odgarnęła włosy z jej twarzy, chcąc wyczytać z niej jakiekolwiek sygnały. Czy będzie potrzebna karetka?

Eve Paxton
niesamowity odkrywca
Sadie
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Nie – zaprzeczyła od razu pewna, że nic jej nie było a na pewno to nie coś, z czym sobie nie poradzi. Po prostu musiała odpocząć po nocy pełnej wrażeń zarazem żałując, że w okolice Korundy nie pojechała swoim autem. Lorenzo jednak uparł się, że ją zawiezie a ona głupia się zgodziła. Głupi on i głupia ona. On egoista a ona zbyt dobra, żeby odmówić i potem jeszcze dać się odwieźć. Nie chciała jednak dalej uczestniczyć w czymś, co nie było jej zabawkami ani placem zabaw. W pierwszej możliwej chwili odłączyła się od swego ex i jego dziuni, bo nie zamierzała wnikać w ich życie ani tym bardziej, żeby ich problemy przeszły na nią. Miała swoje własne i na pewno nie zamierzała narażać się jakimś wariatom, którzy zakopywali w trumnach bezbronne kobiety.
- Tak. – Szybko załapała, że mówienie krótkich słów szło jej dobrze i dzięki temu nie wzbudzi większej paniki, której wolała uniknąć. Wolałaby też nie wpaść na swoją ex, której obecność była winą Jello, ale co już się stało to się nie odstanie.
Zgięła jedną nogę w kolanie gotowa podwinąć ją pod siebie tak, żeby jakoś wstać, lecz reszta ciała miała inne plany. Niespodziewanie pochyliła się ku kobiecie i oparła o nią głowę wyglądając tak, jak dziecko domagające się objęcia. Czuła się tak; była równie bezbronna i choć we własnym przekonaniu kiedyś wreszcie dotarłaby do domu, to z tyłu swej głowy wiedziała, że nie da rady. Że może umarłaby gdzieś na poboczu albo potrącona przez samochód, co wcale nie byłoby takie złe, ale dopóki nie spłaci długów ojca nie chciała brutalnie opuszczać tego świata. Nie mogła pozwolić by te przeszły na brata.
- Byłam w pracy. – Chwilę jej zajęło nim poskładała myśli w całość. Podświadomie czuła, że musi się wytłumaczyć, chociaż gorzej byłoby z wyjaśnieniem, czemu nie jechała samochodem. Zawsze do pracy brała auto. Nie było innej opcji. – Dobrze.. – Zacisnęła powieki i wzięła głęboki wdech walcząc z tępym bólem głowy. – ..że jesteś. – Bez dalszych słów i zapowiedzi podwinęła nogę nieco bardziej na znak, że była gotowa wstawać i nawet zaczęła to robić zanim Sadie ogarnęła co się działo.
Mało zgrabnie, z wieloma momentami wahania i prawdopodobnego upadku, czego świadoma była Hillbury, udało im się wstać. Gdzieś w trakcie Eve poklepała (prawdopodobnie po plecach, chociaż równie dobrze mogła to być jej klatka piersiowa) Sadie na znak, że było w porządku i bez problemu przejdzie parę jardów. Nie powiedziała jednak, że potrzebowała do tego wsparcia drugiej osoby, wraz z którą powoli kierowała się w stronę domu.
- Jello. – Eve gwałtownie się zatrzymała i nim uzyskała od kobiety zapewnienie, że suczka była w pobliżu, rozglądała się na boki szukając w ciemnościach białych warstw sierści. – Muszę się zdrzemnąć. – szepnęła nieco ciszej, jakby to była wstydliwa tajemnica i pozwoliła Sadie prowadzić się dalej.
Gdzieś tam w swej głowie Eve ubzdurała, że szły do jej domu. Farmy i obecność Sadie kojarzyła jej się tylko z tym; że wspólnie idą do jej starej chaty, w której Sue Ann (starsza kobieta i prawa ręka w ośrodku Paxton) jak zwykle ma do opowiedzenia wyjątkową plotkę, na temat jednego z mieszkańców Lorne. Ta myśl szybko uciekła, kiedy nagle stały już w domu, co dla Eve wydarzyło się w mgnieniu oka. Nie miała zielonego pojęcia, kiedy znalazła się w pomieszczeniu a mocne światło ją oślepiło. Od razu dłonią zakryła oczy i jęknęła niezadowolona, bo to bolało prawie tak mocno jak podczas największego na świecie kaca.

Sadie Hillbury
asystenka Seana Taylora — Pearl Lagune
29 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
spontaniczna dusza, dobra przyjaciółka, chce dla wszystkich jak najlepiej, ale czasem zapomina o sobie. rzuciła pracę z biżuterią, by zostać asystentką CEO, po godzinach remontuje farmę.
Silny, zdeterminowany ton nie szedł w parze z prezentowanym wyglądem. Nigdy nie mówiła, że coś jej dolega, nie skarżyła się, nie smuciła, nic więc dziwnego, że i dziś chciała utrzymać wrażenie radzącej sobie z problemem, co pewnie zirytowałoby Sadie, gdyby nie była tak przerażona.
- No dobrze, to teraz powoli - zgodziła się niepewnie, decydując spróbować pomóc Eve się podnieść. Pierwsza próba zakończona fiaskiem i odarciem kolana, wywołującym grymas na twarzy młodej kobiety. Nie przywykła do dźwigania ciężarów, ani tym bardziej do targania bezwładnych ciał swoich wpół przytomnych ex. Napierająca na nią sylwetka utrudniała zerwanie się z miejsca. Stopą natrafiła na zgubiony przez kobietę worek z lodem, chłód pognał wzdłuż jej ciała, kolejne nieprzyjemne wrażenie, pobożne życzenie obudzenia się z tego koszmaru i rychłego zakończenia nocy.
Nie zastanawiała się teraz nad logiką słów Eve, gdzie mogła zostawić samochód i czy ktoś z pracy nie będzie jej szukać. Zajęcie Paxton było średnio bezpieczne, liczyła się z zagrożeniem, co niegdyś wywoływało niezadowolenie Saide. Często zamartwiała się czy wróci do domu w jednym kawałku, lecz skoro praca sprawiała jej radość, kim była, by jej to odbierać?
- Twoi pracodawcy będą się z tego słono tłumaczyć - mruknęła tylko, nie wierząc że wciąż istniały instytucje, które zostawiały swoich w takim stanie. Jak bezdusznym trzeba było być człowiekiem, by dopuszczać do podobnych sytuacji? Nie pognała za daleko w swoich rozważaniach, bo jej uwagę przyciągnęło krótkie stwierdzenie Eve. - Dla kogo dobrze… - Nie dokończyła zdania, nie chcąc złorzeczyć. Jak zwykle była wielką optymistką, tak teraz nie miała pewności, czy ze swoim strachem i brakiem umiejętności medycznych będzie w stanie pomóc Paxton. Zaskoczył ją gwałtowny ruch, który dodatkowo pogłębił zadrapanie kolan, lecz nie był to czas na ubolewanie nad zniszczoną piżamą.
Kiedy ruszyły wolnym, niezgrabnym krokiem w kierunku domu, Sadie obejrzała się jeszcze za Jello, upewniając się, że idzie za nimi. Potykając się o krok, dokładała wszelkich starań, by powstrzymać swoje drobne ciało przed załamaniem, dziwiąc się szczerze, że udało im się pokonać tak spory kawałek drogi. Trasa zdawała się trwać w nieskończoność, zwłaszcza z przystankami. - Świetnie nam idzie, słońce, jeszcze trochę - odparła, siląc się na uspokajający ton, odruchowo i nieświadomie zwracając się do niej pieszczotliwie. Od dnia rozstania nigdy już tak do niej nie mówiła.
Kilka stopni na ganek, wąskie drzwi, zakręt w prawo i już po chwili znalazły się w przestronnym salonie, noszącym wciąż ślady wieczornej uczty z winem.
- Połóż się, przynieść ci wody? Lodu? Miskę? - Kolejna lawina pytań, kiedy dotarły do miękkiej, zasypanej poduszkami kanapy. Bosą stopą odgarnęła stojącą na podłodze butelkę, by ułatwić im przejście bez ryzyka kolejnej tragedii, jednocześnie pomagając Eve zająć wygodne miejsce. - Czy sen jest najlepszym rozwiązaniem? Co jeśli umrzesz? Nie zasypiaj, Eve! - Konsultacja dalszego działania z osobą ze wstrząśnieniem mózgu może i nie była najrozsądniejszym rozwiązaniem, ale prócz nich w domu nie było żywej duszy. Wszyscy współlokatorzy zajmowali się własnymi sprawami, zapewne pojawią się wraz ze świtem po zakończonej imprezie, bądź już trafiając na śniadanie. Wspomnienie śmierci także wypadło z ust Hillbury zanim zdążyła zastanowić się nad ich sensem i czy naprawdę chce dodatkowo straszyć Paxton. - Zadzwonię na pogotowie - zadeklarowała, czując że podejmuje wreszcie słuszną decyzję i już zaczęła rozglądać się za telefonem. Tylko czy zostawiła go tutaj, czy też gdzieś w otchłani swojej sypialni?

Eve Paxton
niesamowity odkrywca
Sadie
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Sadie mogłaby puścić ją gdziekolwiek mówiąc, że obok stoi kanapa a Paxton i tak by uwierzyła opadając we wskazane miejsce (nawet gdyby była to przepaść). Odrobinę bezbronna naiwnie ufała kobiecie, ale tak na dobrą sprawę nigdy nie oskarżyłaby Hillbury o brutalność wobec niej. Rozstały się w mało przyjemnych okolicznościach, ale sama Eve nigdy nie życzyła źle kobiecie, którą naprawdę kochała. Na swój pokręcony sposób, ale tak było.
Syknęła mocno zaciskając zęby, kiedy źle ułożone ciało opadło na kanapę a ona wreszcie poczuła skutki dzisiejszego rzucania nią jak lalką. Dodatkowo wciąż miała niewygojonego krwiaka na jednym boku, więc pod koszulką musiała wyglądać jak ofiara przemocy domowej.
- Wody i tabletki przeciwbólowe – Nie była pewna, czy cokolwiek przełknie, ale musiała gdzieś oddelegować Hillbury, która zadawała być wiele pytań na raz. Nie docierało do Eve jak bardzo mogła wystraszyć kobietę. Nawet tego nie planowała. Zamierzała wrócić do swego domu, który nie okazał się być tutaj. Przez chwilę naprawdę liczyła, że weszła do siebie i będzie mogła pójść spać do łóżka olewając fakt, że miała brudne ubrania. Dopiero kiedy znalazła odpowiednią pozycję dla swej głowy, lekko otworzyła powieki i zrozumiała, że to nie był jej dom. Bardzo tego żałowała.
A za parę godzin pożałuje, że nie została na poboczu.
Mocno zacisnęła powieki i zmarszczyła brwi czując nasilający się tępy ból w czaszce. Znała odpowiedzi na wszystkie pytania, lecz zanim cokolwiek powiedziała, Sadie już była gotowa dzwonić po pogotowie.
- Nie trzeba. – Wysiliła się prostując tułów i wyciągając dłoń, którą złapała kobietę za przedramię. – Będzie dobrze. – Starała się brzmieć przekonująco, lecz jej mało obecny wzrok sugerował co innego. – Po prostu.. – Puściła rękę Sadie czując konieczność powrotu do poprzedniej pozycji. – zadzwonisz, jeśli będę wymiotować. – Nie żeby aktualne objawy były „słabsze”, ale w szpitalu wszystko będzie wyglądać podobnie. Przeleży ten czas, który uzna za zmarnowany i na dodatek jakiś doktorek stwierdzi, że przez jakiś czas nie powinna pracować a na to nie mogła sobie pozwolić. Długi ojca same się nie spłacą.
- Nie pozwól mi.. – Wzięła głęboki wdech kupując sobie czas na odnalezienie kolejnych słów. – ..zasnąć i zgaś proszę światło. – Bo ich blask bolał bardziej od moralnego kaca, którego będzie mieć rano. – Jeszcze – Przypomniała sobie, kiedy Jello polizała ją po dłoni. – Wodę dla niej. – Nagle przypomniała sobie, że będąc w centrum zostawiła swój plecak w barze, który dobrze znała. Nie była pewna, skąd ta decyzja, ale najwyraźniej jeszcze wtedy ogarniała życie skoro właściciel nie postanowił jej pomóc. Cóż, objawy wstrząsu pojawiają się w różnych momentach.
Na wpół leżąco i wpół siadzie zaczęła zastanawiać się, jak przeszła drogę z centrum aż do farm. Pamiętała, że po wyjściu z pubu, w którym zostawiła plecak, była jeszcze bardzo żywa. Wszystko się zmieniło kiedy przeszła spory odcinek dobijając przy tym już i tak zmęczony organizm.
- Czemu nie śpisz? – zapytała po próbie dłuższej obserwacji Sadie, która wróciła z zamówieniem. Wyciągnęła dłoń po tabletki licząc, że kobieta sypnie ich parę, a te potem wylądowały w ustach, w których Eve poczuła wyjątkową suchość.

Sadie Hillbury
asystenka Seana Taylora — Pearl Lagune
29 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
spontaniczna dusza, dobra przyjaciółka, chce dla wszystkich jak najlepiej, ale czasem zapomina o sobie. rzuciła pracę z biżuterią, by zostać asystentką CEO, po godzinach remontuje farmę.
Zwykle nie była osobą, która długo żywiła urazę, złość prędko jej przechodziła. Choć przy Eve poczuła się skrzywdzona, nie było tu inaczej. Zupełnie zapomniała, że Paxton mieszka w okolicy i od dnia tamtego wypadku zastanawiała się czy aby przeprowadzka była takim dobrym pomysłem. Czy na tyle się z niej już wyleczyła, by ryzykować spotkaniem każdego dnia?
Zatrzymała się wpół kroku, czując słaby uścisk na przedramieniu. Spojrzała na nią zaskoczona determinacją. Skoro tak się przy tym upierała, musiał być ku temu powód. Sadie z niezadowoleniem zacisnęła usta w wąską linijkę, rzucając jej tylko wymowne spojrzenie. Znowu to samo, wszystko było w porządku.
Podniosła się z miejsca i wymijając w przejściu psa ruszyła w stronę kuchni, po drodze gasząc światło i pokoju zapanował półmrok. Do salonu wpadało w światło z przedpokoju, wnikające tu przez uchylone drzwi, a ciepły blask księżyca wpadał przez okno, układając się miękko na rozłożonym pod stolikiem dywanem, zahaczając nieśmiało o oparcie kanapy.
Znalezienie leków nie było z tych łatwiejszych zadań. Przekopanie się przez całą zawartość szafek graniczyło z cudem, bo wciąż byli w trakcie wykańczania remontu farmy. Zdecydowana większość przedmiotów znajdowała się w zupełnie innym miejscu, niż to docelowe. Po dłużej chwili krzątaniny Jelly dostała miskę pełną wody, a w kubku w delfiny znalazła się porcja dla Eve, Sadie wróciła do salonu z ręcznikiem i apteczką. Usiadła na podłodze obok kanapy.
- Nie mogłam zasnąć - wyznała już spokojniejszym tonem, kiedy zdołała wziąć kilka głębszych oddechów i zaczęła przeszukiwać apteczkę. - Oglądałam film, “Ostatni pociąg”, znany także jako “Zombie express”. Koreański, bardzo realistyczny i straszny, wcale nie przekoloryzowany. - Do wielkich fanów horrorów było jej daleko. Zakrywała oczy w kulminacyjnych momentach i narzekała na głupotę bohaterów, których zachowania nijak miały się do rzeczywistości. Nigdy nie zdecydowałaby się na oglądanie podobnego filmu samotnie, gdyby nie fakt, że pomyliła go z innym. Sadie liczyła na melodramat, a w połowie seansu było już za późno na jego zmianę - musiała wiedzieć czy bohaterom uda się przeżyć!
Znalazłszy tabletki przeciwbólowe moment mocowała się z opakowaniem zabezpieczonym przed otwarciem przez dzieci, by wreszcie wręczyć Eve kilka sztuk, uprzednio sprawdzając z zapisaną na etykiecie instrukcją, czy ta dawka nie przyniesie jej więcej szkody niż pożytku. Pomogła przytrzymać kubek z wodą, po czym odstawiła na bok.
- Co się stało? - Musiała wiedzieć cokolwiek. Chociaż nie był to jej problem, martwiła się, że Paxton wciąż coś grozi, tylko czy po tym wszystkim, co między nimi było, Eve będzie chciała z nią jeszcze rozmawiać? - Mam nadzieję, że to nie apokalipsa zombie - zażartowała nerwowo, gdzieś w głębi duszy obawiając się, że może to być prawda.
Przesunęła wzrokiem po sylwetce poturbowanej, próbując dostrzec inne ślady jej dzisiejszej nocnej eskapady. - Nie krwawisz? Może trzeba opatrzyć ranę - zaoferowała się już łagodniejszym tonem w przypływie trzeźwości umysłu. Nie wiedziała co się wydarzyło i przez co przeszła Eve, ale ten wstrząs to nie jedyne, co mogło jej dolegać.

Eve Paxton
niesamowity odkrywca
Sadie
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Horror? – zapytała starając się brzmieć na zaskoczoną, ale marnie jej to wyszło. Wiedziała, że teraz ma problem z połączeniem słów, tonu oraz mimiki, ale Sadie znała samą siebie a Eve znała ją. Obie wiedziały, że horror wśród filmowych zestawień Hillbury zdarzał się rzadko, więc pytanie to choć wypowiedziane markotnie było odzwierciedleniem zaskoczenia, które poczuła w środku. Po prostu nie była w stanie go odpowiednio wyrazić poza krzywieniem się pod wpływem bólu głowy.
Jakie tabletki dostała i jak szybko działały?; pomyślała, ale nie zdołała zadać tego pytania. Uznała, że wolałaby nie wiedzieć tak samo, jak nie wnikała w cało to wydarzenie z Lorenzo. Źle zrobiła. Polityka „Nie pytaj, nie mów” nie zdawała testu. Niby człowiek wiedział mniej i dzięki temu był zdrowszy, ale przez unikanie ciężkich tematów wpakowała się w mało przyjemną sytuację. Nie czuła się zagrożona. Nie tak na dłuższą metę. Jednak widok zakopanej trumny, wyciąganej z niej kobiety oraz jednorazowy wjazd napastnika na Eve przypomniały jej, czemu jedynie współpracowała ze służbami. Czemu nie interesowała się dalszym ciągiem ani końcem historii. Robiła swoje, razem z psami odnajdywali różne rzeczy albo ludzi, ale po tym odwracała wzrok i wracała do auta. Nie musiała wiedzieć, co dalej. Nie chciała, bo dzięki temu miała spokojniejszą głowę.
Wciąż lekko przymykała oczy, lecz uniosła jedną powiekę zerkając na Sadie skrytej w panujących w pomieszczeniu ciemnościach. Oświetlała ją jedynie żarówka z przedpokoju, która całe szczęście nie wywoływała w Paxton odruchu „chowaj oczy, bo inaczej ci je wypali”.
- Wtedy być może musiałabyś mnie zabić. Nareszcie, co? – Wyrzuciła z siebie coś na wzór krótkiego śmiechu, ale ani żart ani sam dźwięk nie był zabawny. W tym stanie nikt by nie był. – Pomagałam komuś. – Nie pracowała a pomagała; to znaczna różnica. – Enzo – To imię było znane Sadie, która znała historię o chłopaku, za którym Eve mając dziewiętnaście lat pognała do armii. On pewnego dnia zniknął bez słowa a ona została i od tamtego momentu unikali się aż do ostatnich wydarzeń. – zgubił kogoś. – Co niby miałaby powiedzieć? Że biegała po lesie szukając zakopanej żywcem panny Thompsona? Wysiliła się na szczerość uznając, że była to winna Sadie, która udostępniła jej kawałek kanapy, ale nie musiała mówić jej wszystkiego. Tak nawet będzie lepiej.
- Nie krwawię – zapewniła wciąż mało przekonująco i spróbowała obrzucić się wzrokiem, co z tej pozycji było dość trudne. – Chyba – dodała niepewnie, ale przecież adrenalina już dawno opadła. Poczułaby, gdyby miała dziurę gdzieś na ciele. – Jeżeli tak, to znaczy, że ugryzł mnie zombie. – Spróbowała się uśmiechnąć wreszcie mając wrażenie, że powiedziała coś dobrze i wcale nie brzmiało to melo-tragicznie. – Teraz będziesz o nich myśleć? – zapytała z powrotem zamykając oczy tak, że na moment odcięła się od świata. Powieki naprawdę były ciężkie a ona miała ogromną ochotę się zdrzemnąć. Potrzebowała tego zwłaszcza, że przed telefonem Lorenzo spała ledwie godzinę.
- Nie zasypiam. – Znów otworzyła jedną powiekę, kiedy zwrócono jej uwagę, że odlatywała. – Pamiętasz, co mnie kiedyś rozbudzało? – Postarała się o kolejny żart (a raczej zaczepkę) i krzywy uśmiech (bo te ładne wyszły wraz z bólem głowy). Eve była pewna, że dało się wyłapać dwuznaczność i nawet pokusiła się złapać za swoją koszulkę, którą to niby podwijała gotowa się rozbudzić. Wciąż jednak pogrywała sobie, bo chociaż tyle mogła zrobić, żeby nie zasnąć.

Sadie Hillbury
asystenka Seana Taylora — Pearl Lagune
29 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
spontaniczna dusza, dobra przyjaciółka, chce dla wszystkich jak najlepiej, ale czasem zapomina o sobie. rzuciła pracę z biżuterią, by zostać asystentką CEO, po godzinach remontuje farmę.
Prychnęła tylko na dźwięk zmęczonego zaskoczenia, reakcja Eve wcale jej nie dziwiła.
- W życiu nie można się bać, tylko próbować nowych rzeczy - rzuciła na obronę swojej decyzji, której skutkiem była rzeczona bezsenność. - Przyznaję, że może nie był to najlepszy pomysł, ale może to było przeznaczenie. Inaczej nie wyszłabym nocą z domu i nie zbierałabym cię z rowu - mruknęła nieco z przekąsem, powstrzymując się przed wywróceniem oczami. Czy naprawdę wierzyła w wielkie przeznaczenie? Czasem o tym przebąkiwała, najczęściej w żartach, chcąc podkreślić wyniosłość chwili, móc rozpłynąć się nad romantyczną aurą spotkania czy zwykłego przypadku. Sadie nie doszukiwała się w tym sensu, ani naukowego wyjaśnienia, odrobina tajemnicy jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda?
Nie skomentowała wzmianki o możliwości pozbycia się Eve. Wizja czyjejkolwiek śmierci wcale jej nie bawiła, nawet jeśli z rzeczonym denatem miałaby być skłócona. Choć przy rozstaniu padło wiele gorzkich słów, to nie życzyła jej źle.
- Ładna mi pomoc i jeszcze lepiej ci się odwdzięczył - skwitowała ponuro. Czy tak wyglądało życie innych ludzi, wykorzystywanie ich do własnych celów, a następnie porzucanie na poboczu w takim stanie? W myślach Sadie złorzeczyła pod adresem Enzo, ciesząc się, że nie dostała tej wątpliwej przyjemności, by go wcześniej poznać. - Poza tym, wydawało mi się, że nie utrzymujecie już kontaktu. Co się zmieniło? - zapytała, chcąc nie wnikać w szczegóły warunków samej pomocy. Słyszała o znajomości Eve z Thompsonem i jak wielki miał on wpływ na późniejsze życie Paxton. Hillbury miała w tej kwestii mieszane odczucia i starała się powstrzymać od komentarzy. Przed laty zranił Eve, ale ta zdawała się nie żywić urazy, pogodzona z myślą, że ich drogi zwyczajnie się rozeszły. Fakt bycia zaangażowaną w pomoc Enzo nieco uspokoił Sadie, dostała wreszcie (dość okrojoną) relację z dzisiejszej nocy. Już się bała, że ta wmieszała się w coś nie do końca legalnego, co mogłoby położyć się cieniem na jej karierze i, co gorsza, kosztować życie. Na końcu języka czuła delikatne mrowienie, kuszące do zadania kolejnych pytań, chcąc dociekać kolejnych szczegółów, dzięki którym miałaby lepszy obraz sytuacji, ale przecież nie były już ze sobą na tyle blisko, by miała prawo o cokolwiek wypytywać. Nie mogła się też już dłużej na nią złości, nie tylko biorąc pod uwagę fatalny stan Eve, ale i własne zmęczenie.
Brązowe tęczówki przesuwały się po ciele poturbowanej kobiety, krytycznym okiem oceniając jej stan. Miała rację, zombie to irracjonalny pomysł i nie było sensu zagłębiać się w ten temat, dodatkowo pogłębiając napięcie i niepotrzebnie piętrząc problemy.
- Najwyżej zginiemy razem, bo nie mam zamiaru nikogo zabijać - starała się zabrzmieć pocieszająco, ale przebijająca się w jej tonie niepewność mogła budzić pewne zwątpienie. Zdecydowała się uwierzyć Paxton, że nie ma żadnych głębszych ran, także w obawie, że gdyby zaczęła szukać, rzeczywiście by coś znalazła.
Odruchowo powędrowała wzrokiem do dłoni Eve, której gest dość jednoznacznie wskazywał na to, co ma na myśli. Jak w tej sytuacji mogły się jej trzymać żarty? - Jeśli to twój sposób, żeby mnie do siebie przekonać, to jest słaby. Mam nadzieję, że ten cały przypał nie jest wynikiem jakiegoś zmyślnego planu. - Ściągnęła brwi nieprzekonana, wspierając się tylko łokciem na brzegu kanapy, a brodą na dłoni. W myślach przywołała obraz sprzed ponad roku, kiedy między nimi było jeszcze dobrze, a przynajmniej tak jej się wydawało. Czy biorąc pod uwagę burzliwość rozstania, mogła mieć wciąż pewność, że wcześniej naprawdę były szczęśliwie? A może to wyłącznie jedno z kłamstw Paxton? Z zaskoczeniem zauważyła dziwny ścisk w dole brzucha, do którego nie zamierzała się jednak przyznawać nawet przed samą sobą. - Zresztą nawet jeśli dałabyś radę zdjąć tą koszulkę bez żadnego zająknięcia, to póki tabletki nie zaczną działać, każde napięcie mięśnia będzie dla ciebie katorgą. - Po raz pierwszy dzisiejszej nocy uniosła kąciki ust w uśmiechu. Na dowód swoich słów, lekko szturchnęła ją palcem gdzieś między żebrami i zawiesiła spojrzenie na jej sennej twarzy, chcąc dostrzec nawet najdrobniejszą zmianę. - Jeśli potrzebujesz rozrywki, przyniosę ci krzyżówkę.

Eve Paxton
niesamowity odkrywca
Sadie
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Kazałam mu mnie zostawić. – Machnęła ręką, jakby to było nic takiego. – Miał ważniejszą osobę na głowie. – Nie rozchodziło się też o samą personą, ale co ta przeżywała i przez co przechodziła zanim się pojawili. Uważała, że zajęcie się Delilah było priorytetowe a sama była zbyt uparta, żeby dać się gdziekolwiek zawieźć. Szczerze też wątpiła, że Enzo był na tyle rozsądny, żeby zawieźć kobietę do szpitala. Skoro na miejsce zbrodni nie wezwał policji, to czy miałby jakiekolwiek wyjaśnienie w szpitalu? Co powiedziałby, gdyby wpadł na ostry dyżur? „Właśnie wykopałem ją z grobu. Pomóżcie”? Mało odpowiedzialne, ale Eve to ostatnia osoba, która miała prawo to wypominać. W końcu sama pozwoliła Enzo zostawić się gdzieś przy lesie i samodzielnie wracała do domu po drodze zapominając, że plecak ze wszystkimi rzeczami zostawiła w barze. – Bo nie utrzymujemy. – Przyłożyła palce do szczytu nosa czując nieco silniejszy ból w okolicy zatok, jakby miała w głowie jakiegoś robala, który właśnie urządzał sobie wycieczkę. – Wpadł raz do mnie z psem swojej laski, a potem ja poprosiłam go, żeby dał namiary na kogoś, kto naucza mieszanych sztuk walki i tyle. – Wzruszyła ramionami, bo pierwsze spotkanie nie było wyjątkowo udane a drugie to zaledwie krótka wymiana sms’ów na przestrzeni pary dni. Nic wielkiego ani wartego uwagi. Nic co znacząco odznaczyło się na Eve poza tym, że wybaczyła mężczyźnie. Najpierw go zgnoiła do czego przez lata nie miała okazji, a potem wybaczyła, bo zrozumiała, że nie kochał jej tak jakby tego chciała. Tak, jak ona kochała jego, chociaż możliwe, że bardziej chciała uciec z Lorne niż rzeczywiście być przy nim w armii.
- A ja nie pozwoliłabym ci zginąć – stwierdziła znów zamykając powieki na nieco dłużej niż powinna. Nie kłamała, chociaż zapewne jutro wytłumaczyłaby to swym kiepskim stanem. Nie miała jednak powodów aby aż tak bardzo ranić Sadie. Zrobiły to poprzez słowa, ale Eve nie czuła ogromnej urazy. Niby czemu miałaby, skoro uważała, że rozstanie to była jej wina? Gdyby nie zaczęła świrować zapewne dalej byłyby razem, ale starała się teraz nad tym nie myśleć. Była jednak pewna, że nigdy nie pozwoliłaby Hillbury umrzeć. Nie, kiedy była obok.
- Ja tylko chciałam rozładować atmosferę. – W obronnym geście uniosła dłonie (nie za wysoko). – Przecież wiem, że nigdy nie będę kimś, kto na ciebie zasłużył. Kto zasłużył na kogokolwiek. – Ale to były jej własne przemyślenia, którymi wcale nie zamierzała się dzielić, ale łatwiej było o nich wspomnieć, kiedy głowa bolała jak cholera a wypita tabletka jeszcze nie zaczęła działać. Przez swój stan nieco opuściła gardę albo to z powodu obecności Sadie, z którą mimo wszystko teraz poczuła się lepiej. Cóż, alternatywą było pobocze, ale tak naprawdę gdzieś podświadomie wiedziała, że kobieta się nią zajmie. Ufała jej mimo tego, co się między nimi wydarzyło.
- Dla ciebie wszystko, skarbie. Zniosę nawet ból. – Brnęła w ten żartobliwy ton i jak mówiła wcześniej „rozładowanie atmosfery”, które skwitowała syknięciem i skrzywieniem na twarzy. W innych warunkach lepiej kontrolowałaby swoje odruchy, ale teraz niespodziewany atak na żebra odczuła bardziej niż zwykle. Wszystko przez krwiaka, którego miała od paru dni i tych nowych siniaków, które dopiero co nabierały żółto zielonych barw. Za parę godzin będzie jednym wielkim siniakiem.
- O nie, teraz nie będziesz mnie rozbierać – zarzekła się, kiedy Hillbury w reakcji na jej okazanie bólu, nagle zechciała spojrzeć pod koszulkę. – Lepiej przynieś tę krzyżówkę a zarzucę ci paroma innymi żałosnymi sprośnymi żartami. – Takimi – oczywiście – na rozładowanie atmosfery, żeby Sadie mogła się pośmiać a Eve miała satysfakcje, że kogoś rozbawiła swą żałosnością w tym jakże jeszcze bardziej żałosnym stanie. – Pamiętasz, jak kiedyś próbowałaś byś sprośna i odpowiedziałaś na moje pytanie odnośnie krzyżó.. Ej! – Mimo prób Sadie znów postarała się spojrzeć pod koszulę, co chyba wreszcie jej się udało w chwili przytoczenia zabawnej historii rodem z mema (klik – który mi się przypomniał). – To nic takiego. – Starała się być przekonująca. – To tylko tak źle wygląda – dodała od razu, chociaż nie miała pojęcia, jak to rzeczywiście wyglądało. Ów widok oceniła na podstawie wzroku Hillbury. – To tylko obicia. – Nie miała nic złamanego. Chyba. Nie. Na pewno. Przecież potrafiła to ocenić swój stan zwłaszcza po tak długim czasie. Gdyby rzeczywiście miała coś złamanego już dawno kazałaby się zawieźć do szpitala.

Sadie Hillbury
asystenka Seana Taylora — Pearl Lagune
29 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
spontaniczna dusza, dobra przyjaciółka, chce dla wszystkich jak najlepiej, ale czasem zapomina o sobie. rzuciła pracę z biżuterią, by zostać asystentką CEO, po godzinach remontuje farmę.
- Jak zawsze rozważna… - mruknęła znów pod nosem, nie szczędząc komentarzy na brak rozwagi Eve. Zapewne wykazałaby się większym zrozumieniem, gdyby od razu dostała więcej szczegółów odnośnie dzisiejszej przeprawy Paxton. Teraz patrzyła na nią wyłącznie z perspektywy zaniepokojonej znajomej i nie zamierzała ot tak odpuścić, czy spojrzeć inaczej. Jak ona mogła się tak poświęcać dla kogoś, z kim nie utrzymywała kontaktu? I jeszcze pozwalać się porzucić na rzecz czegoś innego? Co mogło być tak ważne, że kobieta ze wstrząśnieniem wylądowała bez opieki na poboczu drogi? - Niech ja go tylko spotkam, to zaraz zrozumie, że tak się nie traktuje ludzi… - Sadie była z reguły miłą i kochaną osobą, dzielącą się miłością i dobrym słowem, ale kiedy przychodził stan zdenerwowania, z trudem powracała do stanu równowagi, złorzecząc na świat bez większych oporów. Naturalnie nigdy nie zrealizowała żadnej ze swoich gróźb, złość szybko znikała, kiedy dochodziła do wniosku, że nie jest to dobre rozwiązanie. Hillbury wychodziła z założenia, że dla tych, co znikają bez słowa, jest osobne miejsce w piekle. O ileż świat byłby prostszy, gdyby choć wspomnieć, że chce się wycofać, że są ważniejsze sprawy. Sadie często zachodziła w głowę, szukając w ludziach źródła tych ucieczek, lecz dotąd nie natrafiła na inne wytłumaczenie, niż zwyczajny strach. Nikt nie chciał być postrzegany jako słaby, mało kto miał siłę i rozumiał samego siebie, by mówić innym o własnych uczuciach. Eve była jedną z tych osób, które gnieżdżą w sobie emocje, pozwalając, by z czasem wybuchły, raniąc wszystkich wokół, czego Sadie długo nie potrafiła zaakceptować. Zarzucała się wątpliwościami, nie wiedząc czy te dwa lata ich życia były jakkolwiek prawdziwe, czy też zakochała się w kimś, kto nigdy nie istniał naprawdę.
Pomimo złamanego serca Sadie nie żywiła doń wielkiej urazy, ale podobnego wyznania się nie spodziewała. Westchnęła tylko cicho na te sentymenty, będące zapewne wyłącznie majakami osoby odurzonej adrenaliną i lekami przeciwbólowymi.
- Nie bądź melodramatyczna. Każdy zasługuje na miłość. I szczerość - dodała po krótkiej chwili, obrzucając ją znaczącym spojrzeniem. Nie było do tej pory okazji, by o wszystkim porozmawiać i wyjaśnić, jak dorośli ludzie, zresztą teraz też nie była to dobra pora. - Przecież sama chciałaś - odparła na swoją obronę, chcąc niewinnymi słowami zamaskować swoje zaniepokojenie stanem Eve, kiedy ta się oburzyła. Skoro dotyk wywoływał wciąż grymas na jej twarzy, nie był to wyłącznie mały siniak. - Nie mydl mi oczu, Paxton, przecież widzę, że to nie byle siniak. Przestań się ze mną sprzeczać, bo się pokłócimy. - Pogroziła jej palcem, mrużąc powieki i nachylając się bliżej twarzy Eve, by mieć pewność, że te słowa do niej trafiają. - A wtedy to cię zwiążę i zaknebluję. A później wywiozę do szpitala i nici z krzyżówek - syknęła niby groźnie, roztaczając przed nią upiorną wizję. Nie czekając na przyzwolenie czy słowo sprzeciwu, sięgnęła ponownie do apteczki, tym razem w poszukiwaniu maści na stłuczenia. Kolejne wymowne spojrzenie, kiedy uzbrojona już w tubkę była gotowa na ponowne zmierzenie się z tym sinym widokiem. - Postaram się być delikatna - dodała już szeptem, w jednej chwili uśmiechając się przymilnie. Uzyskawszy pozwolenie, podwinęła materiał, starając się utrzymać kamienną twarz, lecz widok rozlanych na skórze krwiaków, przybierających już kolor głębokiej śliwki, wcale nie napawał optymizmem. - Do wesela się zagoi - stwierdziła profesjonalnym tonem, chwilę bawiąc się znów z zakrętką, bo drżące dłonie nie do końca chciały z nią współpracować. Chłodny żel rozlał się po szczupłych palcach Sadie, kiedy ostrożnie zaczęła nakładać go na ogarnięte krwiakiem żebra. Ślad ciągnął się wzdłuż brzucha, wywołując u Hillbury mdłości. Nienawykła do takich widoków zacisnęła zęby, wiedząc już, że marna byłaby z niej pielęgniarka. - No i spójrz jaka byłaś dzielna. Masz ich więcej? - zapytała od razu, sprawdzając czy spod innego skrawka materiału nie wystaje następny ślad. Potrzeba snu odeszła już w niepamięć, a wizja spędzenia całej nocy na dywanie przy kanapie nie wydawała się tak straszna. Gdyby tylko nie musiała iść następnego dnia do pracy…

Eve Paxton
niesamowity odkrywca
Sadie
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Nie jestem pewna, czy to groźba czy propozycja zbereźnego seksu. – Knebel, wiązanie i uprzednia kłótnia, dzięki której można się ładnie pogodzić to ciekawe zestawienie. Mogłaby z niego skorzystać, gdyby tylko była bardziej świadoma i mniej obolała. Zdarzało się, że w chwilach intensywnego napięcia i ogromnej chęci rozładowania tego, myślała o Hillbury. Była gotowa zadzwonić do niej pod pretekstem poważnej po rozstaniowej rozmowy i może by się pokłóciły, żeby na koniec się pogodzić, ale szybko rezygnowała uznając, że była żałosna. Pójście do łóżka z ex głównie z desperacji (bo nie miała z kim innym) to poważny problem albo po prostu przykra dorosłość. – Już, spokojnie. – Lekko uniosła ręce w geście poddania się, bo najwyraźniej komuś tutaj nie było do żartów. Samej Eve również, ale nie czuła się komfortowo świadoma, że ze wstrząśnieniem siedziała na kanapie swojej byłej. A kiedy było jej wstyd albo dziwnie, to po prostu rzucała głupimi żartami, które często wykraczały poza granice dobrego smaku.
Złapała za kraniec koszulki sama z ciekawością patrząc na to, co znajdowało się pod nią. Powoli podwijała materiał i skrzywiła się z niezadowoleniem, kiedy zobaczyła nowe siniaki oraz krwiaka zmieszanego z tym dużym na boku, którego dorobiła się w pracy na północy. Eve cieszyła się, że w pomieszczeniu nie było zbyt wiele światła. Nie chciała straszyć Sadie. Przecież nawet nie zamierzała do niej trafić ani jej stresować to, co dopiero pokazywać przed nią efekt dzisiejszego kontaktu z obcym facetem.
W kontakcie z zimną maścią odruchowo spięła mięśnie, a potem skupiła wzrok na chudych palcach błądzących po odkrytej skórze. Poczuła tęsknotę i dopadła ją nostalgia za nie tak dawnymi czasami, które już nie wrócą. Wbiła bok głowy w oparcie i przymknęła powieki próbując już o tym nie myśleć.
- Nie wiem – Mówiła prawdę nie zbywając Sadie tak, jak to robiła do tej pory. – Wbiłam się w stół, a potem.. przeleciałam przez blat na krzesło i ścianę.. – Próba wydobycia wspomnień z minionej przygody okazała się trudniejsza niż myślała. Nie pamiętała samego lotu, ale mniej więcej kojarzyła kiedy co mogła sobie obić. – Pojawił się nagle i.. to działo się tak szybko, że.. – Przerwała unosząc powieki i wreszcie patrząc na kobietę uświadomiła sobie, że mówiła więcej niż chciała. Nie zamierzała martwić Sadie ani opowiadać jej historii z dzisiejszej nocy. Nie żeby nie chciała. Zwierzenie się komuś podobno było bardzo zdrowe, ale Hillbury nie powinna wiedzieć takich rzeczy.
Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
- Przepraszam – odparła cicho, bo wcale nie chciała obarczać tym Sadie. – Nie powinnam ci tego mówić a ty nie musisz słuchać. – Z pewnością jako ex nie była do tego zobowiązana. – Mogę mieć coś jeszcze na plecach – dodała żeby zmienić temat wracając do tego co aktualne, czyli jej bolące ciało. – Masz może lód? – To też by pomogło, chociaż na tak rozległe siniaki najlepszym byłoby zanurzenie się w zimnej wodzie.
Wzięła głębszy wdech i zmusiła do ruchu. Przerzuciła nogi na skraj kanapy stawiając stopy na podłodze, zaś plecy bezpośrednio przyłożyła do oparcia mebla.
- W porządku – zapewniła, bo ta nagła aktywność mogła zaskoczyć kobietę. – Tak będzie mi wygodniej zdjąć koszulkę. – Znów złapała za jej końce i była pewna, że dobrze jej szło, ale z boku mogła wyglądać jak szamoczący się szczeniak pod kawałkiem materiału. Ni stąd ni zowąd całe zadanie stało się lekkie, wręcz proste jak za czasów, kiedy jeszcze mogła liczyć na troskliwe matczyne wsparcie. Koszulka poszybowała do góry a Eve miała przed sobą Sadie odpowiedzialną za nagłą łatwość tego jakże skomplikowanego zadania.
- Dziękuję. – Przerwała chwilową ciszę siląc się zaledwie na szept. – Czy zauważyłaś, że już więcej mówię? – Jeden objaw powoli ustępował. – To dobry znak. – Uśmiechnęła się delikatnie dając do zrozumienia, że jej własna diagnoza nie była zła i nie musiała jechać do szpitala.

Sadie Hillbury
asystenka Seana Taylora — Pearl Lagune
29 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
spontaniczna dusza, dobra przyjaciółka, chce dla wszystkich jak najlepiej, ale czasem zapomina o sobie. rzuciła pracę z biżuterią, by zostać asystentką CEO, po godzinach remontuje farmę.
Przechyliła głowę na bok, nieznacznie ściągając brwi. Czy spodziewała się po Eve takiego przebłysku trzeźwości i zrozumienia potrzeby powagi sytuacji? Mogła pociągnąć ten żart, w końcu sama rzuciła go wpół poważnie. Sadie także zdarzało się myśleć o Paxton, głównie w kategoriach okrutnych kobiet bez serca, ale też sięgając z nostalgią do wspomnień, jakie niegdyś przynosiły sercu ciepło. Myślenie o niej jako o tej złej zdecydowanie ułatwiało codzienne funkcjonowanie. Zupełnie nie pasowało to do wyrozumiałości, jaką starała się zwykle kierować - zrozumienie i wybaczenie były łatwymi do wyrzucenia z siebie hasłami, zwłaszcza kiedy chodziło o kogoś innego, a nie o nią. Z trudem wprowadzała te porady do własnego życia, zapomniawszy już jak ciężko zignorować emocje, tak sprzecznie targające nią na wszystkie strony. Teraz tylko zasznurowała usta.
- Pokręcone… - wymamrotała w odpowiedzi na relację ze spotkania trzeciego stopnia z blatem oraz ścianą. - Nie przepraszaj, przecież sama pytałam. - Chciała dopytać kim był tajemniczy on, który pojawił się znikąd, siejąc spustoszenie na ciele Paxton. Temat nie był wygodny, a fakt, że całość działa się pod osłoną nocy i zdecydowanie nie wiązała się ściśle z jej pracą, podkreślał tylko potrzebę jego przemilczenia.
Wspięła się na klęczkach, początkowo nie rozumiejąc jaki jest plan Eve. Widząc jak ta mocuje się wśród bawełnianych fałd, chwyciła za brzeg koszulki i pomogła kobiecie zdjąć przeszkadzający materiał.
- Wygadana jak nigdy. - Pozwoliła sobie na blady uśmiech, kiedy ich spojrzenia spotkały się ze sobą w jednej linii. Przesunęła wzrokiem po jasnej twarzy, sięgając głębokiej, dziś nieco spłowiałej potężnym wysiłkiem, czerni oczu Eve, szukając weń potwierdzenia słów o poprawiającym się stanie. Wciąż daleko im było do dawnego blasku, w którym niegdyś uwielbiała zatapiać się i błądzić godzinami. Orientując się, że tkwi tak w bezruchu zapatrzona, zamrugała kilkakrotnie, by zaraz podnieść się z miejsca, odkładając koszulkę na bok. - Przyniosę lód - rzuciła krótko, wymijając Jelly w drodze do kuchni, gdzie oparłszy się o blat wzięła kilka głębszych, spokojnych oddechów.
Średniej jakości wino krążące w jej organizmie już od paru godzin, wywoływało lekkie zawroty głowy, zwłaszcza w połączeniu z wrażeniami, jakie zapewniała dzisiaj Paxton. Czym sobie zasłużyła na takie ekscesy, jaka karma do niej wracała, za jakie uczynki musiała spędzać z nią tą noc, rozmawiać i opiekować się, jakby nigdy nic? Czyżby los dobrze wiedział, że nie zostawi jej dogorywającej na poboczu? Odepchnęła się od blatu kuchennej wyspy i wydarła z otchłani zamrażalnika lodowy graal.
- Żyjesz? - upewniła się, wracając do salonu, zwinnie przeskakując kolejne przeszkody, w tym ponownie Jelly. Poły cienkiego szlafroka unosiły się delikatnie od powstałego pędu, by zaraz opaść na podłogę, kiedy Sadie zajęła na powrót swoje miejsce przy kanapie. - Może do świtu damy radę. Wtedy zobaczymy czy nie rozsypiesz się na proch. A może to nie było o zombie? - zastanowiła się na głos, znów wracając do skojarzenia z filmem. Owinęła worek lodu w ręcznik, który wspaniałomyślnie (ale i niezamierzenie) przyniosła ze sobą wcześniej. - Trzymaj, zajmę się tyłem - zarządziła, podtykając Eve lód. Wykonała znaczący gest ręką, chcąc by odwróciła się choć trochę, żeby móc pokryć maścią na obrzęk rozległy siniak na plecach. - Można by cię wrzucić do wanny, ale pomarszczysz się jak suszona śliwka i nie wiem czy dam radę cię później stamtąd wyciągnąć. - Najwidoczniej pomyślała o tym samym, co kobieta, od razu podkreślając brak rozwagi tego pomysłu. Łazienka mieściła się ledwie kilka kroków stąd, tylko czy wprowadzając ten plan w życie nie pogorszy stanu Paxton? - Swoją drogą, dlaczego ludzka skóra marszczy się zarówno wysuszona, jak i od nadmiaru wody? - podsunęła w zastanowieniu, chcąc w jakiś sposób pociągnąć dalej rozmowę i nie dopuścić do zaśnięcia Eve. Sunący wzdłuż pleców wzrok niespiesznie liczył kolejne kręgi, widok rozlanego krwiaka nie wzbudzał już takich mdłości czy niepokoju, a mimo to głośne bicie serca nadal dawało o sobie znać.

Eve Paxton
niesamowity odkrywca
Sadie
ODPOWIEDZ