radczyni — ratusz
36 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
“As far as the brain is concerned, fantasy and reality are chemically identical.”
Może to było o to jedno piwo za dużo, a może ten ostatni drink na rozchodne, ale wracając wieczorem z imprezy - a i owszem, dla niej imprezy kończyły się przed północą, to już nie te czasy na balowanie do świtu - jeszcze widziała ostatki zachodzącego słońca, malującego niebo na pastelowy kolor cukrowej waty i brzoskwiń. Miała nie najgorszy humor, choć to wina, a może właśnie zasługa, tego kokosowego drinka, z pewnym rozbawieniem więc przypominała sobie idiotyczną rozmowę odbytą przy barze odnośnie tego czy klauny powinny występować w cyrkach, skoro nikogo nie bawią i traumatyzują dzieci. Trochę bardziej intuicyjnie, trochę na pamięć wracała do tego domu, bo nie była pewna, czy dobrze pamięta drogę, a błądzenie sprzed kilku dni wcale nie należało do najmilszych.
Dopiero wtedy, w półmroku cienia rzucanego przez pobliski krzaczek, dostrzegła jakiś ruch. Każdy rodowity Australijczyk wie, że przypadkowe ruchy w półmrokach krzaczków to wcale niekoniecznie miłe niespodzianki. Mógł to być krokodyl, wąż, wściekły wombat albo rosomak, mogła to być nawet przestraszona walabia, która w łydkach przechodnia dostrzeże swojego śmiertelnego wroga! Tak przynajmniej podpowiadał jej lekko pijany rozum...
Zwolniła kroku, mrużąc podejrzliwie oczy i pochylając się, jak gdyby obniżenie poziomu wzroku, pozostając w tej samej odległości, mogło pozwolić jej lepiej widzieć. Na całe szczęście, po chwili winowajca tego całego strachu, wyskoczył spomiędzy liści i pognał dalej na złamanie karku przed siebie.
- Piesek! - sapnęła, chwytając się za bluzę na piersi, bo choć był to piesek, to jednak wystraszyła się, kiedy wyskoczył. Rozejrzała prędko, czy ktoś tej porażki nie widział, nie chciała przecież, żeby ktoś później wypominał jej, że strachała przed bezdomnym psem, ona, Georgina Pritchard, po czym ruszyła truchtem za psem pogwizdując i cmokając zapuszczała się w coraz węższe uliczki, aż znów zniknął jej z oczu.
Tak jak ostatni zakręt, który wyglądał znajomo.
- Fafi! - zagwizdała zaglądając w krzaki- Dudulinku! Maksio! - krążyła po uliczkach nawołując zwierzaka i nasłuchując w którym kierunku echo niesie tupot psich łapek. Wybiegając zza zakrętu wpadła prosto w przypadkową kobietę, mającą nieszczęście przechodzić akurat tam, gdzie się podchmielona baba ugania za psem.
- Ops, przepraszam uprzejmie, ja tylko ten. Psa. - kiwnęła głową, wskazując palcem pustą ulicę, jakby to miało wszystko wyjaśniać.
powitalny kokos
trynka
Latarnik — Latarnia morska
32 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Sprawuje pieczę nad latarnią morską w Lorne
3. + Outfit

Irene ostatnimi czasy naprawdę daleko wybiegała myślami w fantazje. Wszystko za sprawą tajemniczego listu, który otrzymała przez pomyłkę. Tak, list nie był zaadresowany do niej i był opóźniony o parę lat, ale nie przeszkodziło jej to absolutnie w tym, żeby list przeczytać, a nawet na niego odpisać. Zdawała sobie sprawę, że od wysłania przez nią odpowiedzi minęło zaledwie parę dni, mimo wszystko do skrzynki zaglądała codziennie. Bardzo przeceniała pocztę australijską myśląc, że tym razem dostarczą list na czas i to w rekordowym tempie. Ostatecznie jednak zaczynała zapominać o wysłanym liście i skupiała się na pracy i różnego rodzaju zajęciach. W końcu doszło do tego, że jak zaglądała do skrzynki to tylko po to, żeby odebrać ulotki i ewentualne rachunki.
Teraz wracała z zajęć ze strzelnicy, które prowadziła. Akurat dzisiaj miła grupkę młodych kobiet, które chciały nieco więcej dowiedzieć się o broni. Australia nie była specjalnie zagrożonym krajem pod tym względem. Ludzie raczej nie mieli parcia na to, żeby z tej broni rzeczywiście korzystać, albo żeby nosić ją ze sobą wszędzie. Mimo wszystko, strzelanie na strzelnicy było fajnym sposobem na spędzenie czasu, a także na wyładowanie negatywnych emocji. Wracając do domu Irene postanowiła, że jeszcze na szybko zajdzie do marketu kupić coś sobie na śniadanie. No i zaparkowała auto jakiś kawałek od najbliższego sklepu, miała problem ze znalezieniem miejsca parkingowego i ruszyła na piechotę. Idąc spokojnym krokiem słyszała, że gdzieś w oddali ktoś kogoś woła. Nie przejęła się tym specjalnie. Lorne było pełne dziwaków, więc dopóki nikt jakoś specjalnie jej nie zaczepiał, to nie miała zamiaru się wtrącać. Niespecjalnie też bała się chodzenia samotnie wieczorami. W sensie, jasne, miała jakieś tam obawy, że coś może jej się stać, ale nie po to uczyła się samoobrony i strzelania, żeby teraz być biedną damą w opałach. No i tak rozmyślała sobie o wszystkim i o niczym, że nawet nie zauważyła kiedy dziwne odgłosy stawały się coraz bardziej słyszalne, aż w końcu na kogoś wpadła. Albo ten ktoś wpadł na nią. Nieważne. W ostatniej chwili udało jej się odskoczyć, żeby nie doprowadzić do gorszej turbulencji.
Pierwsze co poczuła to zapach alkoholu. Gdyby nie to, że kobieta była młoda, ładnie ubrana i ewidentnie zadbana, to Irene by ją zostawiła w spokoju uznając, że to alkoholiczka. Teraz jednak nie mogła nie zareagować. –Wszystko w porządku? – Zapytała ostrożnie i stanęła nawet w bezpiecznej odległości. Miała już do czynienia z alkoholikami, wiedziała, że od wymiotów dzieli człowieka jedno otwarcie gęby. Nie chciała być obrzygana przez kobietę. –Nie bardzo rozumiem. – Dodała i delikatnie rozejrzała się w poszukiwaniu jakiejś pomocy, albo czegoś co wyjaśni zachowanie kobiety.

Georgie Pritchard
radczyni — ratusz
36 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
“As far as the brain is concerned, fantasy and reality are chemically identical.”
Georgie musiała uważać się za w znacznie lepszym stanie, skoro przypadkowo napotkana kobieta niemalże pomyliła ją z jakimś menelem alkoholikiem. Wprawdzie rzeczywiście pozwoliła sobie na kokosowego drinka na rozchodniaczka, ale że zionęła alkoholem i odbijała od ulicznych latarni, to nie sądziła. W każdym razie alkoholowy rumieniec rzeczywiście zaściełał jej policzki lekką kołderką. Brunetka założyła pejs włosów za ucho i uśmiechnęła się przepraszająco, starając się nie zaśmiać głupio.
- Tak, przepraszam. - powtórzyła raz jeszcze, samej upewniając się, że swoim niezdarnym zderzeniem nie połamała ani nie zniszczyła kobiecie niczego cennego. Rozbieganym wzrokiem próbowała zorientować się, w którą stronę pobiegł piesek, jednakże akurat jak na złość tym razem nie wyskoczył znikąd. Przypadkowi ludzie wyskakujący zza rogu — ależ proszę bardzo. Poszukiwane pieski ? Nigdy w życiu!
Odchrząknęła.
- Psa gonię! - krzyknęła nagle, sama zaskoczona swoim entuzjazmem, ale akurat kudłacz wychylił się zza śmietnika. Wyglądał, jakby próbował chytrze ocenić, czy ta baba jeszcze go goni, a widząc, że z jednej baby zrobiły się dwie, zaraz przyspieszył swego truchtu- Tego! - zawołała entuzjastycznie, z takim rozmachem, z jakim tylko alkohol pozwala ludziom działać, wskazała palcem uciekającego psa- Słuchaj! Musisz mi pomóc! Ty go z prawej, ja z lewej i złapiemy! - chwyciła nieznajomą kobietę za ramiona, patrząc jej w oczy z błyskiem, jaki w źrenicach mają tylko nastolatkowie wpadający na wyjątkowo głupie pomysły i uśmiechem, który nie znał znaczenia słowa "nie". - On ma taką ranę! Tutaj... gdzieś... - wskazała nieokreślone miejsce na ciele- Musimy go złapać!
I ruszyła w pogoń za psem, biegnąc, tak jak zapowiedziała "z lewej" i omijając wąski pasek kwietnych klombów oraz dwa zaparkowane krzywo auta. Obejrzała się przez ramię na nieznajomą i machnęła ponaglająco.
- No dalej! Bo zaraz ucieknie! - krzyknęła, po czym wróciła do nawoływania Fafika, Maksia i Reksia na przemian, jakby pies miał w końcu zdecydować, że jednak się posłucha i zareaguje.

irene caddel
powitalny kokos
trynka
Latarnik — Latarnia morska
32 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Sprawuje pieczę nad latarnią morską w Lorne
Istniała spora szansa, że to Irene była w błędzie i podkolorowała sobie stan w jakim znajdowała się Georgie. Bóg jeden wiedział, że Irene Caddel miała naprawdę wybujałą wyobraźnię i często dopowiadała sobie rzeczy tylko po to, żeby jej historie były ciekawsze. Za bardzo kochała historie, książki i przygody. Chciała być jak jedna z interesujących bohaterek, o których tak lubiła czytać. Niestety ciekawe przygody rzadko kiedy jej się przytrafiały. Głównie dlatego, że często za bardzo się bała, żeby dać się ponieść przygodzie. Za dużo analizowała, za dużo myślała, aż w końcu wszystko ją omijało i kończyła tak jak teraz. Spacerując samotnie do marketu i marząc o wielkiej przygodzie, która nigdy jej się nie przytrafi, bo nie umie wykorzystać okazji.
-W porządku. – Posłała kobiecie uśmiech, bo widziała, że ta się zmartwiła tym, że mogła Irene wyrządzić jakąś krzywdę. Dodatkowo Irene skarciła się w myślach za to, że źle oceniła kobietę. Zdecydowanie nie była żadną meliniarą. Nie zapytała nawet o drobne czy o browara. Zupełnie jakby Irene nigdy nie zdarzyło się wracać po pijaku do domu! A zdarzyło się. Może nie za często, bo jednak wolała pijać w domu, albo w latarni, ale miała swoje momenty. Była ostatnią osobą, która powinna kogoś oceniać.
-Oh. – Z bólem serca chwyciła się za lewą pierś. Nie ma nic gorszego niż uciekający pies. Co prawda jej psy były zbyt leniwe, żeby jej uciekać, ale jak były młodsze to oczywiście, że jej spierdzielały. Nie była w stanie zliczyć tego ile razy musiała je ganiać, albo wystawiać ogłoszenia o ich ucieczce. Nie zdążyła zapytać o nic więcej. Spojrzała w kierunku wskazanym przez kobietę i zauważyła psa. –Jasne. Tak, okej. Totalnie. – Pokiwała energicznie głową i pochowała do torebki klucze, komórkę i portfel, żeby jej nic nie powypadało z rąk jak będzie tego psa łapać. Torebkę przewiesiła przez ramię i podwinęła rękawy bluzy. Dobrze, że była po treningu to chociaż była nieco rozruszana, a nie zardzewiała. Czy pijana. O nie. Znowu to robiła. Oceniała biedną kobietę. –Hej, czy ja cię… – Przez chwilę, jak kobieta złapała Irene za ramiona to Irene miała przebłysk tego, że twarz nieznajomej wcale nie była taka… nieznajoma. Ponownie nie zdążyła skończyć, bo okazało się, że pies był ranny. –O nie. To trzeba go złapać jak najszybciej. – Skomentowała i ruszyła się w pogoń zaraz za kobietą. Poinstruowana, zaszła psa od prawej strony. Dobrze, że nad sobą pracowała i nie miała kanapowej kondycji.
-Hej, hej, psinko! – Teraz to i Irene zaczęła nawoływać psiaka. Cały czas jednak myślała o kobiecie, aż w końcu dotarło do niej skąd kojarzy jej twarz. –Hej, czy ty nie pracujesz w ratuszu? – Zagaiła. W końcu Irene dużo rzeczy załatwiała w ratuszu, więc twarz Georgie na bank jej się nie raz, nie dwa rzuciła w oczy. Tym bardziej, że była naprawdę ładną kobietą. A Irene była estetką.

Georgie Pritchard
ODPOWIEDZ