bezrobotna i spłukana — grosza daj wiedźminowi
31 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
it's hard to find a place to hide When you're running from what's inside No matter where you go, there you are
- numer 3 -
better run faster than my bullet
outfit

Pogoda była tak kiepska, że jej samopoczucie pogorszyło się jeszcze bardziej - a myślała, że to wręcz niemożliwe. W radiu i telewizji cały dzień trąbili o ostrzeżeniach pogodowych, przypominali o zasadach bezpieczeństwa i numerach, pod które należy dzwonić w razie potrzeby (chociaż linie i tak pewnie będą zajęte). Mitch kilka razy pytał czy zostać w domu, jeżeli Reina się boi. Kobieta jednak uspokajała go i mówiła, aby pojechał do pracy, bo to ważne, tylko niech na siebie uważa. Ona sobie poradzi. Co najgorszego mogłoby się stać? Brak prądu? Jakoś to ogarnie, najwyżej pójdzie wcześniej spać. Powalone drzewo? Wybite okno? drzewo to i tak nie jej działka, niech straż pożarna się o to martwi, a okno? Zabezpieczy je, lub poczeka do rana i wezwie pomoc. Poza tym z jakiegoś powodu uważała za bardzo nieprawdopodobne to, że mogłoby jej się coś stać. W końcu przeżyła gorsze rzeczy. Chyba. Kiedyś. W innym życiu i innej rzeczywistości. Na granicy snu i jawy do głowy przychodzą różne rzeczy. Fantazja miesza się w pewnym momencie z rzeczywistością i trudno stwierdzić czy jest się już tam, czy jeszcze tutaj. Było grubo po dwudziestej drugiej, a ona leżała na boku, przykryta narzutą prawie po sam nos.
Miała ochotę na wino, kawę albo papierosa, czyli na wszystko, czego nie powinna. Kręciła się ponad godzinę, zanim w końcu nie zasnęła. Walenie deszczu o dach wcale jej w tym nie pomogło.
Śniło jej się coś niepokojącego, coś czego nie pamiętała, gdy gwałtownie obudził ją odgłos tłuczonej szyby. W pierwszym momencie była tak zdezorientowana, że nie wiedziała co właściwie się stało i czy to stało się na jawie czy we śnie. Serce biło jej tak mocno, że miała wrażenie iż zaraz wyskoczy z piersi. Aby się ruszyć musiała powoli usiąść na łóżku i wziąć kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić i zastanowić. Z głębi domu słyszała głośne wycie wiatru i świst targanych przez niego firanek, więc doszła do wniosku, że chyba poszła szyba w oknie. Sięgnęła do lampki, aby zapalić światło, ale okazało się, że nie ma prądu. — Super, zajebiście — mruknęła, biorąc więc w dłoń telefon, który przed snem wsunęła pod poduszkę. Sprawdziła godzinę, po czym włączyła latarkę i wyszła z sypialni, aby opanować sytuację awaryjną. Okazało się, że ucierpiało okno w niewielkim gabinecie, który do swojej pracy miała wykorzystywać głównie Reina, chociaż Mitch też trzymał tam przeróżne akta, i inne potrzebne dokumenty. Szyba była strzaskana, a silny deszcz i wiatr robiły takie spustoszenie, że po prostu upewniła się, że szafki i szuflady z dokumentami są zamknięte, po czym wycofała się, zatrzasnęła drzwi, mając nadzieję, że niedługo pogoda się uspokoi i żywioł nie zniszczy zbytnio pokoju i jego zawartości. Mimo wszystko zdawała sobie sprawę, że czeka ich mały remont i to krótko po przeprowadzce. Po prostu wspaniale.
W pewnym momencie usłyszała głośny huk i niemalże podskoczyła w miejscu, ledwo utrzymując telefon w dłoni. Rozejrzała się, niczym spanikowane zwierzę, po czym ostrożnie ruszyła w kierunku źródła dźwięku, czyli mniej więcej w stronę drzwi wejściowych. Może to z kuchni? Na holu zobaczyła ślady dużych butów, a drzwi wejściowe były otwarte na oścież. Przy wejściu do kuchni stało trzech mężczyzn, na których widok Reina jęknęła cicho i zacisnęła oczy, jakby miała nadzieję, że jak policzy do trzech, to wszystko zniknie, niczym zły sen. Gdy w końcu otworzyła oczy, jeden z włamywaczy stał tuż przy niej i przyciskał jej lufę pistoletu do skroni. Upuściła telefon, bo dłonie zaczęły się jej nagle trząść, a nogi miała jak z waty. Ślady krwi, które prawdopodobnie należały do któregoś z jej sąsiadów, wcale nie poprawiały jej samopoczucia. Kątem oka zauważyła, że jej kot Loki, czmychnął przez otwarte drzwi, co wyjątkowo uznała za pozytyw w tej beznadziejności. Nie mogła uwierzyć, że ma takiego pecha. Może przyciąga jakieś tragedie i nieszczęścia, niczym magnez? Przynajmniej Mitcha nie było w domu i nic mu nie groziło. — Po prostu weźcie co chcecie — mruknęła cicho, unosząc lekko drżące dłonie, czym pokazała że nie ma zamiaru robić im żadnych kłopotów. Może nie odstrzelą jej głowy.
summertime
Myre
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Bezsenność powoli stawała się towarzyszem, którego Audrey Bree Clark zaczynała lubić, choć była to relacja niezwykle skomplikowana. Nie była bowiem w stanie przypomnieć sobie ostatniej nocy którą przespałaby w całości za sprawą czego zmęczenie ciągle wymalowane było na delikatnej twarzyczce, polubiła jednak te wieczorne spacery, gdy brała swojego psa na smycz i przemierzała kolejne uliczki Lorne Bay zastanawiając się nad… W zasadzie wszystkim. Jej życie, w ciągu kilku tygodni, wywróciło się do góry nogami pozbawiając ją nie tylko dachu nad głową ale i miłości jej życia, co jakiś czas wypuszczając dodatkowe fakty które sprawiały, że rany otwierały się, ponownie brocząc krwią i rozbijając jej serce na miliony coraz to mniejszych kawałeczków. A ona zwyczajnie nie wiedziała, jak jej życie powinno teraz wyglądać. Zostać w Lorne Bay, ze swoim sanktuarium i przyzwyczaić się do bólu? A może wyjechać do Sydney, zrzec się pracy będącej spełnieniem jej marzeń i wsiąknąć w wielki świat w jaki zamieszany był jej dziadek odcinając się od tego, co było tutaj? Jeśli zostanie to czy chciała ponownie zamieszkać na Carnelian Land czy może znaleźć inny dom, w innej dzielnicy miasta? A jeśli wyjedzie czy powinna dalej działać w swoim zawodzie przyjmując pracę w ZOO czy może odciąć się zupełnie od tego co miała tutaj i zmienić zawód? Jak chciała aby wyglądało jej życie, teraz tak boleśnie pozbawione obecności tej osoby, która nadal, mimo zadanych jej ran, zwyczajnie dla niej najdroższa? Wiele podobnych pytań krążyło po jej głowie gdy kroczyła kolejnymi uliczkami Lorne Bay, ze Szczęściarzem kroczącym tuż obok, co chwila przytykającym czarny nos do ziemi. Lubiła to miasteczko i kochała całym sercem swoje zwierzaki, ból rozstania jednak już raz pchnął jej kroki na krawędź wysokiego klifu, a panienka Clark czuła się zwyczajnie w tym wszystkim rozdarta.
Pogrążona w myślach nie zauważyła nawet, gdy deszcz zaczął padać strugami mocząc brązowe włosy i przysłaniając wizję. Nie pamiętała, aby miało padać, doskonale wiedziała jednak, że w swoim stanie łączącym bezsenność z pracoholizmem łatwo mogła przegapić kolejne prognozy pogody. Nie zawróciła jednak, mimo przemoczonych ubrań oraz błyskawic rozcinających niebo odnajdując dziwny spokój w tej nawałnicy. Dopiero gdy jedno z drzew spadło gdzieś niedaleko niej poszła po rozum do głowy dochodząc do wniosku, że pora zawracać. Ulewa jednak przybierała na sile i już po kilku minutach Audrey z trudem się przez nią przedzierała, za cel obierając nie dom Julii bądź sanktuarium a dom jednej z ciotek, mieszkającej w okolicy. Pewnie więc ruszyła do najbliższego budynku w pełni przekonana, że udaje się pod dobry numer by zwyczajnie nacisnąć klamkę od drzwi, zaskoczona, że ta ustąpiła od razu. Ciotka zwykła zamykać drzwi, Audrey jednak miała głupi nawyk naciskania większości klamek jakie spotykała na swojej drodze. Ostrożnie przekroczyła próg domu, ze smyczą nadal pozostającą w jej dłoni, a uwagę dziewczęcia przykuły hałasy, od razu więc skręciła w stronę ich źródła by… Zatrzymać się w pół kroku, z szokiem wypisanym na buzi. Bo scena, jaką ujrzała zdawała się być wyjęta prosto z jakiegoś kryminału z kobietą w piżamie oraz trzema typkami, z czego dwóch szabrowało pomieszczenie a jeden przykładał do skroni kobiety pistolet.
-Ej ty! Coś ty za jedna?! - Mężczyzna z pistoletem przeniósł na nią swoją uwagę, a Szczęściarz znajdujący się koło jej nogi zjeżył się, uważnie obserwując mężczyznę.
- Ja… - Zaczęła, nie wiedząc co powiedzieć. Jasnym było dla niej, ze pomyliła dom, bo kobietę widziała pierwszy raz na oczy i z pewnością nie była jej pięćdziesięcioletnią ciotką. Pierwszą myślą jaka pojawiła się w jej głowie było to, że nie może dać się tutaj zastrzelić. Nie w momencie, gdy jej ostatnia interakcja z Jebbediahem pełna była wyrzutów oraz krzyków, a wyznanie jakie cisnęło jej się na usta w stronę byłego partnera nigdy nie ujrzało światła dziennego. Musiała coś wymyśleć i to dość sprawnie. - Mary to moja przyrodnia siostra, zastała mnie burza na spacerze więc uznałam, że przeczekam u niej… - Kłamstwo uleciało z jej ust płynnie, a brązowe oczy powędrowały w stronę nieznajomej kobiety posyłając jej znaczące spojrzenie, choć nie wiedziała, co jeszcze mogłyby zrobić.
-Stój i się nie ruszaj! - Polecenie powędrowało w jej stronę razem z pistoletem, więc Audrey zamarła w bezruchu unosząc dłonie w bezbronnym geście. - Hej, spokojnie! Nasz tata jest w AFP, raczej nie chciałbyś żeby siedział ci na ogonie… - Napomniała ostrożnie, mając nadzieję, że wspomnienie policji federalnej zniechęci typka do machania bronią.

Reina A. Everly
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
bezrobotna i spłukana — grosza daj wiedźminowi
31 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
it's hard to find a place to hide When you're running from what's inside No matter where you go, there you are
Drżała, chociaż nie czuła jako takiego zimna. Była chyba zbyt zdenerwowana, żeby zdawać sobie z tego sprawę. Chyba najbardziej przerażała ją krew, którą napastnicy mieli na sobie. Oznaczało to, że na pewno nie żartują. W pewnym momencie zrobiło jej się niedobrze i słabo. Miała ochotę po prostu zemdleć i odciąć się całkowicie od tego, co tu się działo. Przestać czuć i przestać być. Niech zrobią, co chcą i zostawią ją w świętym spokoju.
Patrzyła na mężczyznę, który przykładał jej lufę pistoletu do skroni. Stał tak blisko, był wysoki i przemoczony do suchej nitki. Pozostała dwójka przeszukiwała jej dom, zarówno szafki, szuflady, jak i pudła, których nie zdążyła jeszcze rozpakować. Karciła się w duchu, że tak długo odkładała zainstalowanie alarmu. Mogła to zrobić od razu, być może gdyby to zrobiła, to pomoc byłaby już w drodze. No, a teraz? Nie miała tak naprawdę żadnej gwarancji, że mężczyźni nie zrobią jej krzywdy. Słowa uzbrojonego rabusia były warte tyle, co nic.
W pewnym momencie zaskoczona przeniosła wzrok w stronę wejścia, bo usłyszała dziewczęcy głos. Brała pod uwagę wiele scenariuszy, ale na pewno nie to, że wejdzie tu jakaś dziewczyna z psem, jak gdyby nigdy nic, w środku nocy.
Skąd ona się w ogóle wzięła i w dodatku zaczęła wymyślać jakąś historyjkę, która mogłaby… Zaraz, chwila. Reina zmarszczyła brwi, patrząc na Audrey uważnie. Z jakiegoś powodu w pierwszej sekundzie myślała, że to może wspólniczka tych facetów, ale zdziwienie uzbrojonego mężczyzny było autentyczne. Być może to jej szansa?
Ruby, tylko spokojnie — powiedziała drżącym głosem, postanawiając zagrać w jej grę. Nawet jeśli nogi miała jak z waty, nawet jeśli się trzęsła, a kosmyki ciemnych włosów przykleiły się jej do czoła, dalej chciała to przeżyć, więc musiała zrobić cokolwiek.
Gdy napastnik skierował broń w stronę Audrey, Reina pomyślała o własnym pistolecie, który schowany był w jeden z szuflad kredensu w salonie. Musiałaby tylko dotrzeć tam, zanim facet z bronią zorientuje się co się dzieje i zanim pozostali tę broń znajdą. Co prawda zawinęła ją w chustę, ale nie była to jakaś super kryjówka.
Co? Gdzie jest? — zapytał włamywacz. Chyba nie był najinteligentniejszym złoczyńcą na świecie. Reina zaczęła powolutku zbliżać się do komody, wykorzystując dezorientację faceta z bronią. Pozostali przeszukiwali dalsze pomieszczenia.


Audrey Bree Clark
summertime
Myre
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Los był bytem… Niezwykle przewrotnym. Niezrozumianym wręcz, przynajmniej przez panienkę Audrey ciągle miażdżoną przez jego kolejne zwroty. Wpierw te powiązane z utratą miłości jej życia i wszechobecnym rozbiciem, a teraz te które sprawiły, że kroki Audrey, ze wszystkich możliwych domów na tej ulicy, skierowały się akurat do tego domu, w którym rozgrywały się sceny godne średniej klasy horroru bądź dreszczowca, jakie zwykł oglądać jej ojciec. I choć nie raz przyszło jej oglądać podobne filmy z ojcem, Audrey Bree Clark zupełnie nie miała pojęcia jak powinna się zachować. Adrenalina powoli napływała do jej żył, przyspieszając bicie umęczonego serca oraz tempo, w jakim myśli przewijały się przez jej głowę. Musiała działać szybko, to było pewne, plotła więc to co ślina przyniosła jej na język z nadzieją, że dziewczyna podłapie jej grę i wpadnie na jakiś genialny sposób wyjścia z tej, cóż, niezwykle podłej sytuacji w jakiej się znalazły.
Pokiwała głową na prośbę o zachowanie spokoju, choć przychodziło jej to ciężko, gdy lufa pistoletu wycelowana była w jej stronę… I choć sytuacja wydawała się być abstrakcyjna, nie był to pierwszy raz gdy celowano w nią bronią palną, za pierwszym jednak własną piersią chroniła miłość swojego życia przed jej wściekłym ojcem w dniu, gdy ten dowiedział się o związku córki z dwie dekady starszym mężczyzną.
I to właśnie myśl o tym mężczyźnie sprawiała, ze panienka Clark usilnie chciała wyjść cało z tej sytuacji, odszukując w głowie kolejnych kłamstw i jedynie co jakiś czas, kątem oka zerkając w stronę ciemnowłosej dziewczyny w piżamie, próbując rozpracować jej plan działania.
- Tatko? Z tego co wiem pewnie właśnie wraca do domu, jak mnie tam nie zastanie pewnie zacznie mnie szukać… - Ciągnęła więc swoją opowiastkę drżącym głosem, chcąc zająć uwagę włamywacza w momencie, gdy nieznajoma przesuwała się po pokoju w tylko sobie znanym kierunku. - Wiesz jak to jest, jest nadopiekuńczy bo mama zmarła wcześnie, do dwudziestki nie mogłam nawet iść na randkę, prawda, Mary? - Plotła dalej, przenosząc ciężar ciała z pięt na palce.
- Masz go tu nie ściagać! - Okrzyk włamywacza wyrwał się z jego piersi, a Audrey pokiwała jedynie głową w którą nadal skierowany był pistolet. I to właśnie wtedy mężczyzna zrobił pół kroku w jej stronę sprawiając, że Szczęściarz zjeżył się i począł warczeć, stając dzielnie przed właścicielką.
-Uspokój tego kundla!- Kolejny okrzyk doleciał do jej uszu, na co Audrey westchnęła jedynie ciężko.
- No już mały, no weź… - Zaczęła, jej głos nie posiadał jednak odpowiedniego tonu komendy w jakim zwykła wydawać psu polecenia, nie zdziwił ją więc brak reakcji. Liczyła jednak, że to da dziewczynie dodatkową chwilę na cokolwiek tylko planowała. - Ja przepraszam, on nie za bardzo się mnie słucha… - Poczęła, wodząc spojrzeniem między włamywaczem a zwierzęciem, mając nadzieję, że jeśli ten zrobi choć jeden krok, Szczęściarz pokaże to, czego uczyła go przez tyle długich lat.

Reina A. Everly
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
bezrobotna i spłukana — grosza daj wiedźminowi
31 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
it's hard to find a place to hide When you're running from what's inside No matter where you go, there you are
Zerknęła krótko na dziewczynę, która dalej brnęła w swoją opowieść, mając na celu odwrócenie uwagi napastnika z bronią od Reiny - a przynajmniej tak się jej wydawało. Być może gadała tak ze zdenerwowania, ale tak czy siak było to Everly na rękę. Przez chwilę w głowie pojawiło się jej pytanie czy ojciec nieznajomej faktycznie był w policji, ale w zasadzie nie miało to teraz większego znaczenia. Była coraz bliżej szuflady z bronią, ale gdy pies zawarczał zamarła na chwilę, patrząc na całą akcję. Miała nadzieję, że włamywacz nie przestraszy się psa na tyle, aby strzelić do niego lub do tej dziewczyny. Chyba był do tego zdolny, patrząc na ślady krwi na jego ubraniu i dłoniach.
Dwóch pozostałych mężczyzn przeszukiwało dalej dom, a robili to tak długo, bo pewnie nie mogli znaleźć wiele wartościowych przedmiotów, nie mówiąc już o gotówce. Trochę źle trafili, bo Reina dopiero niedawno się tu wprowadziła i nawet nie zdążyła się całkowicie rozpakować. Nie trzymała gotówki w domu. Miała co prawda odrobinę wartościowej biżuterii, ale to w zasadzie tyle.
Trzęsła się i obawiała czy da radę szybko i sprawnie wyjąć broń, po czym użyć jej do obrony. Wcześniej bardzo często chodziła na strzelnice i całkiem dobrze jej tam szło, ale to nic w porównaniu do sytuacji, w której aktualnie się znajdowała. W dodatku nie była sama. Co z dziewczyną, która nagle się tu pojawiła? Nie chciała, żeby komukolwiek stała się krzywda. Zerknęła kątem oka na zegar, wiszący na ścianie. Mitch miał wrócić z pracy dopiero za trzy godziny, więc chociaż o niego nie musiała się martwić.
Wdech , wydech. Nie było czasu do stracenia. Ostatnie kilka kroków pokonała bardzo szybko, po czym wyciągnęła chustę, w której zawinięty był pistolet i pospiesznie go z niej wyciągnęła. Wydawało jej się, że wszystko trwa tak strasznie długo.
Uzbrojony mężczyzna usłyszał jak otwiera szufladę i właśnie odwracał się w jej kierunku, unosząc broń, by strzelić - przynajmniej była tego prawie pewna.
Przeładowała, uniosła broń na wysokość jego klatki piersiowej i strzeliła. Napastnik podskoczył i wystrzelił ze swojej broni, ale gdzieś w sufit, po czym runął jak długo do tyłu. Everly krzyknęła, wystraszona odgłosami wystrzałów i spojrzała na Audrey, gorączkowo myśląc nad tym, co powinny zrobić teraz. — Weź jego broń! — krzyknęła, słysząc jak pozostali włamywacze zbliżają się szybko do salonu, aby zobaczyć co się stało. W rękach trzymali kartony z łupami, a gdy zobaczyli, że ich kolega leży na ziemi, prawdopodobnie martwy, a Reina i Audrey trzymają broń, po prostu ruszyli do wyjścia i uciekli.
Everly nie miała zamiaru ich gonić, w zasadzie była tak skołowana, że nie mogła się na niczym skupić. W uszach jej huczało, a głowę przeszył ostry ból.
Czy on nie żyje? — spytała, opuszczając broń i podchodząc bliżej ciała włamywacza. Plama krwi na jego koszulce i na podłodze z każdą chwilą coraz bardziej się powiększała, a jego nieruchome spojrzenie skierowane było na żyrandol.

Audrey Bree Clark
summertime
Myre
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Mówiła.
To co przyniosła jej ślina na język, szybko, zapewne odrobinę nieskładnie, pora jednak była późna, a panienka Clark pogrążona w tym dziwnym stresie jaki pojawiał się w jej organizmie na widok broni palnej wycelowanej w jej stronę. Już raz była w takiej sytuacji - gdy jej ojciec dowiedział się o jej związku z dziewiętnaście lat starszym mężczyzną, a ona własnym ciałem zasłaniała go przed kulą, gotowa oddać życie za tamtego mężczyznę… Teraz, choć sytuacja była inna, to właśnie ten mężczyzna nadal był w jej głowie, choć teraz nie po to, aby go chronić a po to by wiedzieć, że nie mogła pozwolić sobie na ucierpienie. Bo cierpiałby - tego była pewna po ich spotkaniu na krawędzi wielkiego klifu, a ona chciała chociaż raz jeszcze zobaczyć te przenikliwe niebieskie oczy oraz uśmiech na znajomych ustach, nawet jeśli ich drogi zdawały się rozejść już na zawsze. Próbowała więc odwrócić jakoś uwagę włamywacza od właścicielki domu z nadzieją, że ta znalazła jakieś rozwiązanie tej całej sytuacji w tym rozgardiaszu, jaki zapanował w pomieszczeniu gdy Szczęściarz zaczął szczekać.
Ten rozgardiasz przerwał dźwięk wystrzału, a cała scena rozciągnęła się na niezwykle długie chwile, podczas których Audrey nie miała pojęcia na czym powinna skupić wzrok. Czy wystrzał był w jej stronę? Nie, chyba nie, to włamywacz padł na ziemię w kałuży krwi, a panienka Clark zamarła w naturalnym dla niej przerażeniu. Dziwne uderzenie gorąca przetoczyło się przez jej ciało, a dziwny ciężar osiadł na piersi sprawiając, że nie mogła nabrać powietrza w swoje płuca. Z przerażeniem wypisanym na delikatnej buzi łapczywie próbowała złapać kolejne oddechy w znanym jej już ataku paniki. I przypływie ostatniej świadomości nogą odsunęła pistolet od dłoni włamywacza, by ledwie chwilę później paść na kolana w kolejnym ataku. Próbowała się uspokoić, w głowie wyliczając wszystkie, łacińskie nazwy zwierząt jakie dało się spotkać w Australii, spojrzeniem wędrując między psem, leżącym mężczyzną a kobietą, nadal trzymającą broń w dłoni. I przez jedną chwilę zastanawiała się, czy przypadkiem i ona nie stanie się jej ofiarą, przecież sama znalazła się w tym domu choć zupełnie nie powinna się w nim znaleźć.
Pies Audrey, widząc co dzieje się z właścicielką, przysiadł blisko niej nosem trącając dłoń przyciśniętą do piersi. Był mądrym stworzeniem i doskonale wiedział, że jego pani potrzebowała się uspokoić. Szybko więc dłonie Audrey przeniosły się na miękkie futro psiaka, dokładnie je przeczesując w geście, który miał pomóc się jej uspokoić. Próbowała odpowiedzieć na pytanie dziewczyny, powiedzieć jej, że muszą to koniecznie sprawdzić i zadzwonić na pogotowie aby uniknąć najgorszej z kar, nie potrafiła jednak wypowiedzieć ani jednego słowa nadal spazmatycznie próbując złapać powietrze do płuc.
W tym momencie, dopóki nie uda jej się uspokoić, była zupełnie, kompletnie nieprzydatną.

Reina A. Everly
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
bezrobotna i spłukana — grosza daj wiedźminowi
31 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
it's hard to find a place to hide When you're running from what's inside No matter where you go, there you are
Spojrzała na Audrey i kiedy dotarło do niej, że dziewczyna ma chyba atak paniki, odłożyła pistolet na podłogę i podeszła do niej w kilku szybkich krokach, aby ją podtrzymać.
Oddychaj spokojnie — powiedziała, blada na twarzy. Spierzchnięte usta miały jednak dużo żywszy kolor, niż zazwyczaj. Reina zmarzła, miała lodowate dłonie i stopy, lekko się trzęsła, chociaż przez emocje w ogóle tego nie czuła. Zaprowadziła brunetkę do kuchni posadziła ją na krześle, przy kuchennym stole. Telefon stacjonarny stał na blacie, więc chwyciła go pospiesznie, ale przed wybraniem numeru zawahała się. Najpierw do Mitcha czy na numer alarmowy? W końcu zdecydowała się na opcję drugą i już po chwili rozmawiała z dyspozytorką, która wezwała do niej policje i pogotowie.
Pomoc jest w drodze, słyszysz? — spytała, odgarniając dziewczynie włosy z twarzy, z troską na nią patrząc. Pospiesznie podała jej szklankę chłodnej, niegazowanej wody i kucnęła obok. — Chorujesz na coś? Potrzebujesz leków? — pytała głównie aby jej pomóc, ale również odciągnąć myśli od ciała, leżącego w salonie i wsiąkającej w jasny dywan krwi. To wszystko było tak straszne, że już sama nie wiedziała czemu musi otrzymywać cios za ciosem, ranę za raną, a każda głębsza od poprzedniej. Miała tego serdecznie dosyć, a nawet nie zdawała sobie sprawy, że to jeszcze nie koniec. Trochę kręciło się jej w głowie, ale nie tak bardzo, żeby się tym jakoś wyjątkowo zaczęła przejmować. Przynajmniej póki co.
Miała ochotę krzyczeć, a jednocześnie nie miała na to siły - na płacz również.
Skąd w ogóle wzięła się ta dziewczyna, ze swoim psem, o tej porze w jej domu? Przydałoby się o to zapytać, ale ona była w tak kiepskim stanie, że chyba obecnie nie jest najlepszy czas na takie rozmowy. Zerknęła kątem oka na czworonoga i przymknęła na moment oczy, jakby życzyła sobie, żeby to był tylko sen, z którego niedługo będzie mogła się obudzić. Próbowała przypomnieć sobie jedną z ulubionych piosenek, żeby zapomnieć chociaż na chwilę, o tym co się stało i trochę się uspokoić, rozluźnić. Z tego wszystkiego totalnie wypadło jej z głowy, żeby poinformować partnera o wszystkim, co miało tu dzisiejszej nocy miejsce.
Z resztą miała wrażenie, że ostatnio się od siebie oddalili. Nie było już tak, jak kiedyś. Może za bardzo przerażała go perspektywa zostania ojcem - z resztą tak jak ją przerażało macierzyństwo.

Audrey Bree Clark
summertime
Myre
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Wspomnienia związane z jej własnym postrzałem niczym obuchem uderzyły do głowy panienki Clark. W końcu sama niedawno doznawała podobnego bólu co leżący na ziemi mężczyzna, z jej własnego boku broczyła brunatna krew którą starał się zatamować ten… Który w końcu odszedł. Odsunął ją od siebie wybierając towarzystwo butelki i choć Audrey miała niedługo zrozumieć dokładniejsze powody rozstania oraz zachowania ukochanego, w tamtym momencie tak właśnie sytuację postrzegała. To, w połączeniu ze zwyczajnym szokiem wywołało kolejny, paskudny atak paniki, podczas którego desperacko próbowała złapać powietrza, choć to jakoś nie chciało powędrować do jej płuc. Otwierała więc i zamykała usta niczym ryba nagle wyciągnięta z wody, z dłońmi zatopionymi w psiej sierści, nawet nie zauważając gdy została przeprowadzona do innego pomieszczenia, z daleka od stygnących pozostałości po włamywaczu. I gdzieś, jedynie przez chwilę uderzyła ją myśl, że chciałaby być na jego miejscu. Pozbawiona bólu, samotności oraz tych cholernych ataków paniki, za które zwyczajnie się wstydziła.
- T-tak… - Wydusiła z siebie, próbując wykonywać ćwiczenia oddechowe mające na celu wyprowadzenie jej z tego podłego stanu. Raz, drugi, trzeci… Wdech, wydech, wdech, wydech… Nie wiedziała, ile czasu zajęło jej dojście do siebie, była jednak stuprocentowo pewna, że było jej cholernie wstyd - za siebie i to, że niezależnie od losu włamywacza, wchodziła w buty ofiary, a przecież nie powinna. To nie ona leżała martwa w salonie i to nie jej dom został obrabowany. Jasny policzek pokrył się delikatnym rumieńcem, gdy właścicielka domu wykazała zainteresowanie jej stanem.
- Ja? Nie, to tylko atak paniki… Przepraszam, nie umiem nad nimi panować a to… wywołało wspomnienia. - Z tymi słowami na ustach próbowała przeprosić za swoją nieudolność, bezwiednie przyciskając dłoń do boku noszącego pamiątkę po tym, jak ojcowska kula przestrzeliła jej ciało. - Mam złe doświadczenia z bronią. - Dodała, z jednej strony chcąc wytłumaczyć powód ataku paniki, z drugiej zaś chyba odrobinę zapobiec kolejnym pytaniom, jakie mogły paść z ust nieznajomej ciemnowłosej.
Przygryzając dolną wargę rozejrzała się po kuchni która wyglądała zaskakująco… spokojnie. Zupełnie jakby szaleństwa włamywaczy oraz terror ostatnich minut nie dosięgnęły tego miejsca. Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, a umysł nadal odrobinę otumaniony atakiem powoli przyswajał ostatnie wiadomości.
- Mówiłaś, że pomoc jest w drodze… Co im powiemy? Wiesz, niezależnie od tego jaka jest prawda, mogą paść na nas pewne oskarżenia i… Powinnyśmy się nad tym zastanowić, zanim tu się zjawią… - Zauważyła, choć zapewne powinna zacząć od wyjaśnienia tego, w jaki sposób w ogóle znalazła się w tym konkretnym domu w środku nocy, przygotowanie się do złożenia zeznań wydało jej się jednak czynnikiem o wiele bardziej istotnym.

Reina A. Everly
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ
cron