adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
— szesnaście —


Stary budynek, znajdujący się przy najtłoczniejszej ulicy Fluorite View, ostentacyjnie wpatrywał się w dwójkę intruzów czających się na zewnątrz. Trzeszcząc gniewnie i rzucając srogie cienie ostrzegał, by dano mu spokój. Spał. Spał już od dawna, więżąc w swych ścianach trójkę duchów, których tęskne spojrzenia dało się niekiedy dostrzec przez zakurzone okna. Minęło zaledwie kilka lat. Ciężko jednak było Benowi uwierzyć teraz w to, że dom ten niegdyś był jego domem, że to właśnie tutaj się wychował. Wszystko zdawało się chłodne i obce, nawet te drzewa wiśni w ogrodzie, pomiędzy którymi z Judy zawiesili hamak. Nie czuł już żadnego przywiązania. Kiedy jednak był tu przed tygodniem, samotnie, chcąc oczyścić dom z pamiątek po siostrze, czuł się obserwowany. Jak nieproszony gość, któremu nie pozwalano dotykać czegokolwiek, bo nawet te kartony opatrzone napisem „Benjamin” zdawały się należeć do kogoś innego. A jednak stawić musiał czoła tymże demonom, które należało uśmiercić definitywnie. Dlatego właśnie zdecydował się tego ranka zadzwonić do Rorey i poprosić ją o pomoc — mieszkając niegdyś tak blisko siebie, stali się przyjaciółmi na wieki. Naturalnie najtrwalszym spoiwem tej znajomości była Gwen, bez której swojego życia nie wyobrażał — pozostawało więc cieszyć się mu, że kobieta ta wniosła w jego życie tak wiele dodatkowych osób. Wśród których naturalnie Rorey zajmowała wysokie miejsce.
— Byłem pewien, że dom jest zapisany na moich rodziców. Powtarzali ciągle, że za kilka lat go zaczną wynajmować, bo inflacja i tak dalej, ale dzisiaj się okazało, że to ja jestem właścicielem. To w sumie trochę śmieszne — wyjawił jej, gdy stojąc przed drzwiami frontowymi wpatrywali się w opuszczony budynek. Naturalnie Ben mówił prawdę — dopiero dzisiejszego poranka sprawdzając kilka papierów upewnił się, że to on za tę działkę odpowiada. I że to on ma prawo decydować, co z tym miejscem zrobić. — Chciałbym go jak najszybciej sprzedać — wyjawił przyjaciółce, uśmiechając się lekko. Nie był fanem uporczywego trzymania się przeszłości, tak więc odcięcie się od tego widma było dla niego jedyną słuszną decyzją. — Co myślisz o ogrodzie? Udałoby się go w miesiąc wskrzesić na tyle, żeby jakoś się prezentował? — spytał, wykonując kilka kroków do przodu. Bujna roślinność poczęła żyć w sposób dziki, nieokiełznany, ale Ben wierzył, że udałoby się to wszystko jeszcze uratować. Głównie z tego względu to właśnie Rorey zabrał tu dziś ze sobą — ufał, że ona jedyna mogła sprawić, że miejsce to wyglądałoby znów idealnie. Jak tych kilkanaście lat temu.

rorey fitzgerald
greensperson — i moolinght bar
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
projektantka ogrodów, greensperson, a po godzinach chowa się przed światem nurkując i robiąc zdjęcia dzikiej przyrodzie
#9

A Rorey zawsze była na zawołanie, jeśli to jej przyjaciele łapali za telefon. Chociaż dobra, nie tylko przyjaciele. Prawdę mówiąc Rorey miała asertywność na bardzo kiepskim poziomie i za bardzo nie umiała odmawiać, nawet kiedy się spieszyła, a ktoś ją prosił o pomoc w przeprowadzce. Dzisiaj jednak nie musiała się nigdzie spieszyć. Miała do skończenia projekt, ale zostało jej kilka dni na ostatnie plany i poprawki, więc zostało jej sporo czasu. I to nie tak ,że zostawiała wszystko na ostatnią chwilę, bo nie, to zdecydowanie nie leżało w naturze Roo, ale po prostu lubiła dopieszczać, sprawdzać po pięć razy i jeszcze modyfikować różne elementy do ostatniej chwili. Bo każdy projekt zawsze można jakoś ulepszyć, albo wpisać jakąś alternatywę, w razie gdyby klient jednak miał inną wizję. Zostawianie na ostatnią chwilę nie było w jej stylu.
- Im dłużej na niego patrzę, tym większy się wydaje. Czy on rośnie? - zapytała z lekką obawą - niepotrzebnie naczytałam się tyle książek Kinga, on przesadza ze swoimi spostrzeżeniami i porównaniami - mruknęła, bo jednak no… król grozy wiedział jak przestraszyć człowieka… po prostu budynkiem. Miał nawet całą książkę o takim strasznym domu, zwała się Dom Zły i jakoś tak teraz Rorey o nie pomyślała, chociaż chyba nie powinna. Po prostu to dziwne napięcie tak na nią właśnie działało, w dziwny sposób. A kiedy Ben się odezwał, pokiwała powoli głową.
- No to chyba należą się gratulacje - zauważyła zerkając na niego z zaciekawieniem. Dom co prawda wydawał się jej wciąż taki wielki i monumentalny, żyjący wręcz, pewnie tymi wszystkimi wspomnieniami minionych lat, ale… no był mniej straszny, kiedy Ben powiedział, że jest jego.
- Ojej.. no dobrze, jeśli taka jest Twoja decyzja - przyznała, uznając że będzie w stu procentach wspierająca. Skoro sama nie chciała mieszkać w domu swoich rodziców, nie oczekiwała tego samego od Bena. I posłała mu promienny uśmiech, jak zadał kolejne pytanie.
- Nie mógłbyś wybrać lepszego momentu, idzie wiosna, więc to czas na sadzenie i upiększanie. Miesiąc to trochę mało, ale dam radę coś z tego wyczarować, jeśli mi powiesz jaki efekt chcesz osiągnąć - uniosła lekko brwi, rozglądając się po okolicy i od razu podbiegając bliżej, żeby się dowiedzieć jakie rośliny tam rosną i co może z nimi stworzyć! Albo co do nich dobrać, bo jak wiadomo, nie każde rośliny się lubią, tylko dlatego że obie są zielone!
promienny latawiec
-
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Niczym pomnik ludzkich wspomnień była ta starzejąca się budowla, z jednej strony opuszczona, z drugiej zaś otulana jakby nieznanym blaskiem ciepła. To nie apartament w Cairns, w którym mieszkał z rodzicami, a właśnie tę chatkę uznawał za najprawdziwszy dom rodzinny. Taki, do którego zamierzał niegdyś wracać zawsze. Ta strefa bezpieczeństwa była jednak teraz dziwnie obca i chłodna, a on nie potrafił przekonać się co do tego, by ów dom zatrzymać. Dla siebie. — Nigdy nie czytałem jakiejś jego książki. Możesz mi o nich opowiedzieć — przyznał z rozbawieniem, uznając, że nie musi się przed nią nawet z tymże faktem ukrywać. Znając go od tak dawna zdążyła się nauczyć, że książki fabularne nigdy nie zainteresowały go na tyle, by którejkolwiek mógł dobrowolnie poświęcać swój czas. Nie licząc tych obowiązkowych na studiach, nie zaczytywał się w tego typu pozycjach w ogóle. Do niedawna naturalnie, bo przez Waltera kilka powieści znalazło się na jego półce, ale... Tego lepiej nie roztrząsać. Mimo to gotów był się z nią zgodzić, nawet bez znajomości tych przerażających opowieści — dom ten skrywał w sobie coś niepokojącego. Gdyby przyszedł tu z Wandą, z całą pewnością chciałaby przeganiać z niego złe duchy.
— Myślisz, że powinienem go zatrzymać? — spytał nieco poważnym tonem, ruszając przed siebie. Depcząc dziki trawnik, który niegdyś tak inaczej wyglądał. Weselej. Co prawda Ben był przekonany, ale... Jej zdanie było dla niego ważne. — Co robicie z waszym domem? — dopytał ze szczerym zainteresowaniem, obracając się lekko i gdzieś za ramieniem swoim poszukując znanego sobie dachu. Pomiędzy tymi dwoma bazami ścigali się niegdyś, przeżywając najlepsze przygody swojego życia. Teraz niewiele pozostało w nich z tych dziecięcych finezji, bo teraz już tylko rachunki, praca, przyszłość. — Nie wiem, chyba bym chciał po prostu, żeby było jak kiedyś. Pamiętasz, jak moja babcia zrobiła tam taką kwiecistą wysepkę? — pytając, wskazywał na szarzejące teraz cmentarzysko roślin, w których niegdyś skrywała się dusza jego babci. Teraz niewiele zostało już z tej miłości, którą ogród obdarzyła. — Zdam się po prostu na ciebie — dodał, uśmiechając się rezolutnie. Ufał jej. Dlatego właśnie ją o pomoc poprosił i dlatego właśnie jej zamierzał zapłacić za projekt tego skrawka zieleni. Nikt nie poradziłby sobie lepiej. Podchodząc już teraz do wysokiego drzewa, wpatrywał się w jego koronę przez chwilę w ciszy. — Pamiętasz, jak próbowaliśmy się na nie wdrapać? — co kończyło się upadkami, żałośnym zawodzeniem i pierwszymi przekleństwami, brzmiącymi tak poważnie.

rorey fitzgerald
greensperson — i moolinght bar
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
projektantka ogrodów, greensperson, a po godzinach chowa się przed światem nurkując i robiąc zdjęcia dzikiej przyrodzie
To było całkiem niezłe i trafne określenie na domy. Bo czym były, jak nie właśnie budowlą z ludzkich pomysłów, planów, nadziei i porażek? A wszystko okraszone wspomnieniem mieszkańców, ich wizji, marzeń i różnych dobrych lub złych chwil. I oczywiście nie każdy to widział...albo może nie każdy chciał to widzieć, ale każdy dom opowiadał jakąś historię.
- No to musisz mieć do nich stalowe nerwy, są naprawdę przerażające. Zwłaszcza te, w których nie ma wątków jakichś nadnaturalnych sił - przyznała, całkiem szczerze - “Czarną, bezgwiezdną noc” czytałam chyba pół roku, bo musiałam sobie robić przerwy - dodała i wzdrygnęła się nieco. Teraz to już w ogóle nie mogłaby czytać ani jej, ani “Rose Madder”, ale o tym nie chciała nawet myśleć, dlatego potrząsnęła lekko głową i zmusiła się do skupienia na byciu tu i teraz.
- Ale jak chcesz zacząć to polecam zbiory opowiadań, żeby zobaczyć czy ci się podoba jego styl i poczucie humoru. Dobrze jest zacząć od ‘Wszystko jest względne’ - dodała, z lekkim uśmiechem, bo to był dobry start! No, opowiadanie, a długość Bastionu, czy TO to jednak dwa różne kalibry.
- Myślę że nie ma tu żadnego “powinienem/nie powinienem” - przyznała, po chwili namysłu - a pytanie, czy “chcesz/nie chcesz” - dodała, zerkając na niego. - U nas sytuacja wygląda tak, że dom jest wielki i nie ma kto w nim zamieszkać tak naprawdę. Utrzymanie kosztuje, a taki duży dom trzeba też… no wiesz, jakoś wypełnić z czasem - wyjaśniła, lekko się uśmiechając. - Więc doszliśmy do wniosku, że nikt z nas tego nie zrobi, więc lepiej jest dać go innej rodzinie, żeby tworzyła swoje własne wspomnienia. Ale Twoja sytuacja jest inna - dodała, bo mógł liczyć na jej wsparcie niezależnie od swojej decyzji. Jeśli chciał je sprzedać, wynajmować albo w nim mieszkać - Rorey tak czy siak ogarnie mu ładny ogród.
- Tak, pamiętam. Ale wiesz, ogród… no ogród powinien być funkcjonalny, a to w jaki sposób osiągnąć funkcjonalność zależy od oczekiwań. Na przykład dla Ciebie zaproponowałabym z jednej strony kącik na miejsce do siedzenia z przyjaciółmi, może jakieś bzy przy nim, żeby zawsze ładnie pachniało. Może jakiś piec do pizzy, altana do siedzenia w trakcie deszczu - wyjaśniła, wskazując na miejsce o które jej chodzi. - Ale dla rodziny z dziećmi już bym zrobiła tutaj jakiś plac zabaw, może domek na drzewie… - dodała, z lekkim uśmiechem i zerknęła na niego pytająco. - Moja głowa jest pełna różnych pomysłów - dopowiedziała, chociaż to akurat doskonale wiedział. - Wiesz, możesz też zawsze zdecydować się na wynajmowanie go, a nie sprzedaż - dodała, a potem podeszła do tego samego drzewa i dotknęła go delikatnie dłonią. - Wciąż uważam że wspięłam się wyżej, zanim spadłam - rzuciła trochę przekornie, chociaż nie miało to znaczenia. Mieli wyzwanie jako dzieci i liczyła się dobra zabawa przy realizowaniu go, a nie to jaki był efekt. - To drzewo mogłoby mieć więcej towarzystwa, może jakieś drzewa owocowe, tworzące mały sad przed domem... - zaproponowała, zapisując sobie ten pomysł w pamięci. Tak, naprawdę miała ich milion!
promienny latawiec
-
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Łatwo było się w tym zatracić. W historiach, których niegdyś było się częścią, a które zdawały się przepaść na wieki. Nostalgiczne uniesienia zdarzały się Benowi jednak rzadko i prawdopodobnie właśnie dlatego o dom ten przez długie lata nie dbał. Może trochę w obawie, że wpadając w jego sidła znów będzie tą wersją siebie, za którą nie przepadał. Bo dopiero z dala od tego wszystkiego... był szczęśliwy tak prawdziwie. — Jeśli miałbym to czytać to z całą pewnością nie mogłoby tam być żadnych nadnaturalnych sił — orzekł, a przez twarz przebiegł cień wyraźnej niechęci. Jeśli już zaczytywać miał się w powieściach fabularnych, to tylko takich, które mogłoby mieć jakikolwiek sens. Choć on nadal nie potrafił radości odkrywać w czytaniu o losach bohaterów, których ktoś skrzętnie sobie wymyślił. — Nie sądzisz, że w życiu jest wystarczająco wiele prawdziwych horrorów? No wiesz, na przykład oblężenie Leningradu... No albo bardziej ludzkie sprawy, czytałaś o Blanche Monnier? — z tego typu przerażającymi publikacjami zapoznawał się nieczęsto, ale i tak wolał je od tych komercyjnych, zmyślonych opowiastek. Ben potrzebował w życiu faktów i prawdy, których to często należało poszukiwać uparcie. Wszelkie twory popularno-naukowe były mu więc bardzo bliskie, a to, co dla innych nużące, skradało jego serce. Jak na przykład starożytna historia Rzymu czy dzieje Azteków. To dlatego w czasach szkolnych najlepiej bawił się na historii, a najgorzej na zajęciach z literatury, nie trawiąc wszelkich wmuszanych w niego bzdur. Ale zmieniał się teraz, co było dość widoczne. — Nie zapamiętam tych tytułów na pewno, więc następnym razem wyciągnę cię do księgarni — powiedział z uśmiechem, nieco zaintrygowany jej opisami. Chciał chyba zrozumieć, chciał się przełamać, chciał w książkach fabularnych odnaleźć to, co widzieli w nich inni. Lub jedna osoba tylko, z której zdaniem najbardziej się liczył.
— Naprawdę nikt nie ma u was takich planów? To dość zaskakujące, skoro wasi rodzice byli dość dobrym wzorcem — stwierdził, przekrzywiając lekko głowę i przypatrując się jej uważnie. Jego obraz był znacznie zakrzywiony, bo rodzice nigdy nie stanowili małżeństwa udanego. Kłócąc się w domowym zaciszu, prezentowali się światu fałszywie jako para idealnie dobrana. I Ben do dziś nienawidził tej ich obłudy, unikając z nimi kontaktu. — Nie zamierzam nigdy brać ślubu. A zabawa w rodzinę brzmi jak najstraszniejszy koszmar, więc mógłbym ten dom zatrzymać chyba tylko po to, żeby zamieszkać w nim ze stadem psów — wyjaśnił, pod koniec przechodząc do swego rodzaju żartu, choć nie do końca — bo i w tym po prostu by się nie sprawdził. Benjamin nie lubił dzieci, nie chciał mieć żony i tradycyjnego modelu rodziny. A jego bycie/niebycie z Walterem utwierdzało go tylko w tych przekonaniach. Dom więc sprzeda, definitywnie.
— Brzmi to dość kusząco, ale chyba... postawmy na to, że kupi go jakaś rodzina. Zresztą, te pieniądze z niego przydadzą się teraz, kiedy z Gwen będziemy zakładać kancelarię — zdradził może zbyt wiele, nie rozmyślając nad tym, czy Rorey ze swoją siostrą rozmawiała o tak dużej zmianie w swoim życiu. Mimo to dla Bena było to tak bardzo pewne, że śmiało już tę dobrą nowinę rozpowiadał przy każdej możliwej okazji. — Może. Ale teraz na pewno byłoby inaczej — odparł kąśliwie, zastanawiając się jednak, czy upływ czasu mógł zmienić cokolwiek. Nie, zdecydowanie po trzydziestce człowiek nie powinien już wpadać na tak absurdalne pomysły, jak wspinaczka po drzewie. — Tak, faktycznie można coś takiego zrobić. Będzie wyglądać lepiej niż kiedyś — stwierdził tylko z uśmiechem, raz jeszcze wzrokiem wędrując po zakamarkach ogrodu. Należało dać temu wszystkiemu drugą szansę, nowe życie. Prawdopodobnie lepsze.

rorey fitzgerald
greensperson — i moolinght bar
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
projektantka ogrodów, greensperson, a po godzinach chowa się przed światem nurkując i robiąc zdjęcia dzikiej przyrodzie
Tak, przeszłość potrafiła wciągać jak jakiś potwór z głębin, albo jak te mistyczne, kuszące syreny. I okej, chwila z nim była spoko, żeby się zatrzymać, kontemplować nad tym co było kiedyś i nad dobrymi chwilami. O ile człowiek nie zaczynał nagle żyć tylko wspomnieniami i historiami z dawnych czasów. Bo wtedy człowiek mógł bardzo łatwo przegapić same ważne sprawy, które działy się tu i teraz. Poza tym ze wspomnieniami była taka śmieszna sprawa, że człowiek bardzo łatwo zapominał detale, ale też.. bardzo łatwo je przeinaczał i pielęgnował jakąś wizję przeszłości, która nie do końca była prawdziwa. Jak inaczej powstał scenariusz HIMYM?
- Mogę ci zgromadzić kilka fajnych pozycji. Na pewno Wszystko jest względne i na pewno Misery i Pan Mercedes - wymieniła, bo te jako pierwsze jej przyszły do głowy i nie ma co się oszukiwać, były bardzo fajne. Od razu pomyślała też O Ręce Mistrza, ale tam już taki motyw nadnaturalny był… ale podejrzewała, że bardzo by się Benowi akurat ta pozycja spodobała.
- Jasne że jest. I dlatego uwielbiam książki, bo w nich zawsze wiadomo kto to zrobił i w jakiś sposób zawsze dosięga go kara. W życiu… w życiu nie zawsze są dowody, nie zawsze są odpowiedzi i… polic… no…. system zawodzi - rzuciła, na moment wpadając w swoją własną czarną dziurę, do której nie chciała się zapuszczać. Aż głos jej zadrżał, kiedy chciała powiedzieć o policji, bo sama dobrze wiedziała jakie to przerażające i upokarzające uczucie, kiedy idziesz na posterunek, gdzie w teorii powinni być ludzie, którzy wiedzą jak ci pomóc i doradzić… ale pierwsze co widzisz, to przyjaciół sprawcy. I wybierasz wersję, że nic się nie stało i że to ty wymyślasz coś, czego tam nie było. I tłumisz to w sobie, uciekając spod drzwi i doskonale znając konsekwencje tej ucieczki. Bo w tym momencie szanse, że ktoś ci uwierzy - i tak niewielkie - spadały do zera. - Ale Zielona Mila jest na faktach - rzuciła po chwili, przywracając na swoją twarz uśmiech, który wcześniej tam gościł. - Chociaż w oryginale to nie wielki i dorosły facet czekał na egzekucję - dodała, ciszej i już bez uśmiechu. Ta książka była symbolem okrucieństwa ludzi.
- Chyba nie mamy do końca takiego szczęścia jak oni. Bo… no byli sobie pisani, wiesz? Po prostu… to było widać i czuć. A Gwen wciąż jest w żałobie, ja raczej nie chce mieć w ogóle dzieci, Ryder jeszcze jest mentalnie w podstawówce, a Ginny jest ciągle zajęta czymś innym, niż związkami. Leon też potrzebuje jeszcze czasu i wydaje mi się, że nie byłby szczęśliwy w tym domu tak czy siak - przyznała. A dom to jednak była ogromna odpowiedzialność finansowa i sporo roboty wokół niego. Nikt z nich nie miał na to teraz ani czasu, ani przestrzeni w życiu.
- Heej, stado psów to też rodzina - poprawiła go, a potem przygryzła na chwilę wargę. - Ale mówisz tak o rodzinie przez swoich rodziców, czy naprawdę chcesz? - zapytała z troską, przyglądając mu się z zaciekawieniem. Sama nie chciała mieć dzieci i utwierdzała się w tym przekonaniu coraz bardziej, ale Ben… no sama nie wiedziała jak to z nim jest. I akurat jego orientacja nie miała tu nic do rzeczy, Australia była całkiem wspierająca dla tęczowych rodzin w robieniu dzieci.
- Zakładać własną kancelarię? - zapytała zdziwiona. - Mówiła mi, że myśli o powrocie do zawodu ale własna kancelaria… łał - pokiwała głową, z uznaniem. - Myślisz że jest na to gotowa? - zapytała, chociaż jak tylko powiedziała to na głos, zdała sobie sprawę, że właśnie tego może Gwen potrzebować, dlatego posłała Benowi zaskoczony uśmiech.
- Teraz o wiele szybciej by mi się udało - dodała, w ramach przekory, chociaż podejrzewała, że oboje by się tak samo szybko oddali co wtedy. A potem pokiwała głową i zaczęła robić zdjęcia okolicy telefonem, żeby później mieć odniesienie. Będzie potrzebowała jeszcze wymiarów działki, ale po to się później do niego zgłosi. - Dobra, zrobię ci kilka wizualizacji. A co z tyłem? Idziemy zerknąć za dom? - zaproponowała, jak już miała dokumentację.
promienny latawiec
-
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Usiłując przy odpowiedniej kategorii zapisać w pamięci rzucane przez nią tytuły, myślami wybiegał do spraw innych, niekoniecznie poważniejszych, a po prostu zawiłych. Tych wszystkich, które zbudzone widokiem tego domu odzywały się na nowo, a wobec których krzywił się skrycie. Coraz mocniej i silniej, choć ta początkowa nostalgia zdawała się pokrzepiająca. I sam teraz, stojąc oto przed jedną z nielicznych swych tajemnic, zastanawiał się czy to moment w końcu, by z kimś się tym podzielić. Dopiero drżenie jej głosu odrzuciło na bok te wszelkie myśli, przybierając do tego poważny wyraz twarzy. — Faktycznie, system czasem zawodzi, ale… — począł, ostrożnie dobierając słowa, bo dostrzegł, że coś jest nie tak. Benjamin nie zwykł jednak na ludzi naciskać, słusznie czy nie uważając, że każdy ma prawo zwierzać się w dogodnym dla siebie momencie. — Ja trochę jednak wierzę w to, że kara odpowiednich ludzi w końcu spotka. No i jednak dlatego nie chcę się już zajmować rozwodami, tylko sprawami, które mają znaczenie. I które mogą zmienić cokolwiek — dokończył, wiedząc, że jest to myślenie dość idealistyczne. Bo nie wszystko faktycznie, bo się nie da, bo ciężko, ale on wierzył w to, że tym trudom podoła. Że w beznadziejnych przypadkach zatriumfuje, przyczyniając się do tego, by los zakpił z osób o umysłach strawionych mrokiem. — Więc od Zielonej Mili zacznę — dodał z lekkim uśmiechem, ufając jej wyborom i poleceniom.
— Takie domy nie oznaczają też, że trzeba być już na zawsze do nich przywiązanym — podsumował tylko, wzruszywszy ramionami. Wspomnienia tworzyć można nowe, wnosząc magię do innych budynków. Naturalnie jeśli reflektowało się taki sposób życia, bo on sam zdecydowanie nie potrafiłby teraz zdecydować się na taki krok. Dom ten, choć ważny dla niego, przypomniał mu naraz, że w dzieciństwie pragnął podróżować — gdzie więc się te jego plany podziały? — Nie, nie przez nich. Przez Judy — rzucił nagle, wraz z wydechem i powiedzenie tego na głos zdało się mu dość sporą ulgą. Odkąd Judy zmarła starał się o niej nie rozmawiać, ale musiał w końcu wyrzucić to wszystko z siebie. — No wiesz, ja bym niczego nie zmienił i gdyby żyła, to nadal bym się nią opiekował, ale… Jezu, czasem jej tak strasznie nienawidzę za to, że ukradła mi całe dzieciństwo i potem życie — dodał ciszej, gotów na osądy i gorącą krytykę. Tyle że Ben miał dość idealizowania siostry i tego, że z powodu jej choroby on sam rezygnował ze wszystkiego, byleby tylko zawsze być obok. Gdyby nie ona, nie mieszkałby wcale w Lorne, nie byłby prawnikiem i życie jego toczyłoby się w zupełnie inny sposób. I choć to nie jej wina, bo o nic go nie prosiła, zamiast rodziców swoich, nienawidził ją właśnie za to, jak to wszystko przebiegło.
— Myślę, że nigdy nie byłaby gotowa. Wiesz, ta sprawa zawsze by ją ciągnęła w dół, a potem po prostu byłoby już za późno. Ale nie martw się, zaopiekuję się nią — rzekł, śmiejąc się wraz z ostatnim wymówionym zdaniem, bo brzmieć to mogło irracjonalnie. Ale kryła się w tym prawda, bo Gwen była dla niego niezwykle ważna — wobec tego zamierzał zrobić więc wszystko, by jakoś to jej życie poprawić. — Będziemy musieli to kiedyś sprawdzić — stwierdził, prychając tylko, bo na oficjalny wyścig gotowy by nie był. No i to jasne, że Roo by wygrała. Skinął potem głową, wraz z nią ruszając na tył ogrodu.

rorey fitzgerald
greensperson — i moolinght bar
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
projektantka ogrodów, greensperson, a po godzinach chowa się przed światem nurkując i robiąc zdjęcia dzikiej przyrodzie
Wątpiła, że Ben zapamięta co powiedziała. Ba! Pewnie sama będzie musiała się później zastanowić, jakie dokładnie tytuły mu rzucała, bo w głowie i tak miała planowanie ogródka i różne aranżacje. To był najciekawszy moment, dawała się zasypywać inspiracjom i pomysłom, z których później tworzyła swoiste mapy myśli i vishionboard.
- Twoja praca w tym jest chyba trudniejsza. Bo skąd mieć pewność, czy klient jest winny bądź niewinny? - zapytała, bo podziwiała to co robiła Gwen i Ben. Ich praca już teraz wpływała na ludzkie życia, nawet przy rozwodzie. Czasem chodziło o czyjeś być i nie być. Bo.. alimenty to coś więcej, niż tylko kasa. A kiedy w grę wchodziło dziecko.. no trzy życia stały na szali i sąd, razem z adwokatami podejmował decyzje, które mogły te życia polepszać, lub pogarszać.
- Ale podziwiam was, sama zawsze się bardzo stresowałam przy waszych rozprawach, a co dopiero gdybym miała sama je prowadzić… - pokręciła powoli głową. Ta odpowiedzialność była ogromna, jeden papierek mógł przekreślić całą sprawę. Więc tak, uważała że Ben i Gwen mieli nerwy ze stali. I to podziwiała, bo chciała być w życiu odważniejsza, pewniejsza siebie i silniejsza, tak po prostu. A nie mogła nawet powiedzieć na głos co ją gryzie. Jak tchórz. Słaby tchórz.
- Niby tak, ale jak raz się zadeklarujesz, później trudno się wycofać. Nagle się okazuje, że korzenie zapuszczone, sentyment jest jeszcze większy i tyle z Twoich planów - przyznała, lekko się uśmiechając. Tak czuła, że nie będzie mogła się stąd później wyprowadzić, mimo że pół domu będzie stało puste. A to z kolei za bardzo sensu nie miało.
- Och… - wyrwało jej się bardzo cicho, bo to było imię, którego wolała nie wymieniać przy Benie. I przystanęła na moment, przyglądając mu się z troską i nie przerywając, żeby mógł się wygadać. - Więcej już nie ukradnie. Wszystko co jest teraz, jest tylko Twoje… - zapewniła go i złapała go za dłoń. - Twoi rodzice nigdy nie powinni byli cię zmuszać do opieki nad nią i wychowywania jej, to było ich zadanie. Ty będziesz o wiele lepszym rodzicem - zapewniła go, starając się brzmieć jak najdelikatniej. Jak mogła go osądzać? Był dzieckiem. Nigdy nie powinien mieć takich rzeczy na głowie, nigdy nie powinien mieć nad sobą takiej odpowiedzialności. Rorey wiedziała jak go wyniszczało to wtedy, bo była obok.
- Historia aż tak bardzo się nie lubi powtarzać… - dodała jeszcze, bo byłoby to bardzo okrutne, gdyby i jego dziecko okazało się chore. Nie było jej łatwo o tym mówić, ani słuchać, ale jednocześnie zależało jej na Benie i nie mogła tego zbyć milczeniem. Zwłaszcza, że to co powiedział, miało cholernie dużo sensu.
- Co ty na to żebyście się sobą wzajemnie zaopiekowali? - zaproponowała, bo Ben jej trochę pokazał. że i on walczył ze swoim demonami, więc odruchem Roo było zadbanie o ich obu. - A tu na pewno postawiłabym na dużo zieleni, zamiast płotów i tego paskudztwa zwanego tujami - rzuciła, bo uznała że lepiej trochę zejść z poważnych tematów.
promienny latawiec
-
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Dlatego czasem przeklinał ten swój los, niekiedy debatując nad tym, czy aby na pewno ma to wszystko jeszcze sens — ta adwokatura, własna kancelaria, walka z systemem. Kłamstwa, jakoby doskonale potrafił rozróżnić dobro od zła, tym bardziej w tych kwestiach rozwodowych — bo tam przecież każda ze stron miała swoją rację, a oni musieli spłaszczać skomplikowane sytuacje do trywialnej walki. — Dlatego właśnie chcemy mieć coś swojego, żeby jednak bronić tych, którzy na to zasługują — zdawał sobie sprawę z tego, że jego ideały prowadzą donikąd. Że zaśmieje się mu w twarz świat cały, którego naprawić i wyleczyć się nie da, mimo licznych prób. A jednak za późno było już na zmianę specjalizacji, a na salach sądowych radził sobie wyśmienicie — nie chcąc zaprzepaścić więc lat ciężkiej pracy musiał odnaleźć w takim jakiś kompromis. I głęboko wierzyć przy tym w to, że tym razem przyczyni się do słusznej sprawy, a nie pomoże znów wygrać człowiekowi, który pieniędzmi kupuje sobie dosłownie wszystko. Może też Ben doskonale radził sobie w sądzie, ale w życiu był równie zagubiony, co Roo. Gdyby było inaczej jego życie wyglądałoby lepiej, a on miałby pewnie odwagę, by zuchwalej zawalczyć o Waltera.
Uśmiechnął się lekko, wdzięczny za jej słowa. Spodziewając się niezrozumienia i pretensji odetchnął z ulgą, ciesząc się, że komuś w końcu o tym powiedział. I że za żadne z tych słów nie został oceniony, bo ludzie przecież uwielbiali bawić się w samosądy. — Wiesz, właśnie dlatego nie chciałbym dziecka. Skoro już tak wiele życia poświęciłem dla kogoś innego, chciałbym się w końcu skupić tylko na sobie. Jakkolwiek żałośnie to brzmi — wyznał, bo jednak odkładane na bok marzenia i plany gdzieś wciąż w nim były, oczekując aż uwolnione spod płatów kurzu, zostać będą mogły spełnione. A dziecko kojarzyło się mu tylko z wyrzeczeniami i dodatkowymi obowiązkami, na które gotowy nie był. Cieszyła go więc ta rozmowa. Tak jak i bliskość Rorey i jej wsparcie, które udowodniały tylko, że ta ich przyjaźń trwalsza jest niż sądził. — Taaak, brzmi to rozsądnie — zaśmiał się, bo faktycznie z Gwen powinni dbać o siebie wzajemnie. I chyba to robili już od lat, choć Ben ostatnio nie tak wiele jej zdradzał o swoim życiu, bo... Miała ważniejsze sprawy na głowie, niż te jego zmartwienia. — Zero tui, jestem za — potwierdził skinięciem głowy, chociaż nie znał się na tym wcale i nie był pewien, o czym przyjaciółka mówi. Ufał jej jednak bezgranicznie, dlatego nie potrzebował znać nawet dokładnych planów — wierzył, że w finale ogród ten będzie piękniejszy niż kiedykolwiek.

rorey fitzgerald
greensperson — i moolinght bar
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
projektantka ogrodów, greensperson, a po godzinach chowa się przed światem nurkując i robiąc zdjęcia dzikiej przyrodzie
Rorey nie mogła go winić, bo przecież każdy czasem łapie wątpliwości czy wciąż jest sens. W pracy, w relacjach, w związkach, w życiu generalnie. Myśli tego typu czasem po prostu muszą się pojawiać, a potem przekształcać, mijać albo… no albo motywować do czegoś nowego. I Roo zamierzała wspierać Bena niezależnie od tego, w jaką stronę pójdzie. I miała nadzieję, że będzie miała takie same wsparcie, kiedy podejmie swoje ryzyko za moment.
- Już wiem jakie rośliny powinnam wam załatwić do biura, żeby dodawały wam pozytywnej energii i przynosiły szczęście - zapewniła go, z uśmiechem rozbawionym, no bo oczywiście że będzie ich wspierać w tej decyzji. Martwiła się o Gwen, ale jednocześnie słuchała tego co siostra mówiła. A w rozmowie Gwen jej powiedziała, że potrzebuje jakiejś zmiany i czegoś nowego, więc to chyba był ten moment, kiedy warto zaryzykować.
I odwaga rodzi odwagę, więc kto wie, może jeden szalony ruch zainspiruje u Bena drugi?
- To nie brzmi żałośnie - odpowiedziała od razu. - Po prostu chce żebyś był pewien, że nie ma w Tobie w środku tam jakiejś wizji, w której jesteś tatą i która Cię mocno wzywa - dodała, uśmiechając się lekko. - Ja takiej nie mam na przykład prawie wcale i myślę, że to sygnał że nie chcę być mamą - dodała, przygryzając zaraz potem na moment dolną wargę. - Ale czuje się dziwnie pochodząc z rodziny pełnej dzieci i nie widząc tego w swojej własnej przyszłości. I przez rozmowy z niektórymi ludźmi mam wrażenie, jakby było ze mną coś nie tak, bo nie mam instynktu macierzyńskiego… - dodała, teraz to ona obawiając się oceny, chociaż niby wiedziała, że Ben nie należał do takich osób. Ale po prostu kulturowo każdy wmawiał kobiecie, że kiedyś zmieni zdanie, że jak urodzi to pokocha, no i oczywiście że kto na starość jej poda szklankę wody! To były typowe teksty, które słyszały już nastolatki. A czasami i wcześniej, bo wiadomo że to takie normalne w tych czasach pytać dzieci w przedszkolu, czy już tam mają jakiegoś chłopaka albo czy ktoś im się tam podoba…
- No i ekstra, będę spokojniejsza - zapewniła go. - Nie wiem co mam mówić Gwen, żeby jej jakoś… no nie wiem, pokazać że będzie lepiej. Wszystkie słowa wydają się niesamowicie banalne i bez pokrycia - mruknęła. - A może są kłamstwami… - dodała, bo nie ma co wykluczać żadnej opcji. Może niektóre serca są złamane i złamane pozostają do końca życia?
A teraz, no teraz zajęła się robieniem zdjęć tej przestrzeni, żeby i tu mieć na czym pracować.
- I zostawię miejsce na hamak. A to drzewo jest idealne na domek na drzewie… nie wiem czemu w dzieciństwie nigdy go tutaj nie zbudowaliśmy - rzuciła, zaskoczona i podeszła do drzewa, żeby położyć na nim dłonie.
promienny latawiec
-
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Tego typu momenty były w jego życiu rzadkością. To szczere przyznanie, że nie radzi sobie z pewnymi kwestiami, że się boi, że tak wiele spraw go przytłacza; przecież to on zwykł ludzi podtrzymywać na duchu, ukazując wyłącznie dobre strony życia — niekiedy przesadnie, ze swego rodzaju manierą, choć wszelkie potknięcia w tych kwestiach były mu wiernie wybaczane. Dziwnie czuł się więc w tej nowej roli, choć wiedział, że Rorey ufać może bezgranicznie. Fitzgeraldowie byli jak druga rodzina, może nawet lepsza od własnej, więc nie miał żałować ani jednego z wymówionych dziś słów.
— Myślę, że postrzegamy to w podobny sposób — przyznał z lekkim uśmiechem, błąkającym się gdzieś na twarzy — prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu odbywał tak szczerą rozmowę na ten temat. Wolał unikać kwestii domniemanego rodzicielstwa uznając zawsze, że jest przecież za młody na tego typu dywagacje, ale prawda była taka, że to była właśnie ta najważniejsza chwila wyboru. A więc nie. Nie chciał być ojcem, nie chciał mieć dziecka. Ba, nie był gotowy na adopcję psa, a nawet posiadanie czegoś mniej wymagającego, jak na przykład żółwia. Cieszył się, że przyjaciółka ma więc w tej kwestii podobne podejście i nie będzie zasypywać go pustymi hasłami, byleby tylko zmienić jego zdanie. — No tak, od kobiet się wymaga tej jednej rzeczy, jakby poza byciem matką nic więcej nie istniało — stwierdził wzdychając, bo naiwne to było myślenie i strasznie uwłaczające. Sam szczęśliwie nie spotykał na swej drodze wyłącznie takich kobiet, które potrafią rozmawiać wyłącznie o bobasach — był to dość powszechny mit, krzywdzący w dodatku. Jego rodzice wymagali w dodatku potomstwa, choć w istocie pretensje i żądania częściej czynione były Blake, niż Benowi. Z jednej strony cieszyło go to, z drugiej na tego typu przypadkach najlepiej widać było rażącą życiową niesprawiedliwość. — I dlaczego taka sprawa miałaby definiować to, czy jesteś normalna? Skoro potrafisz podjąć racjonalną, dojrzałą decyzję, to raczej wręcz przeciwnie, nie uważasz? Ludzie wywierają na sobie tę presję, a potem i tak przeważnie zawodzą jako rodzice, ale… tak fałszywie zasłaniają się tym, że dziecko mają. Tylko nie wiedzą co dalej — wywrócił oczyma, głównie nawiązując do własnych rodziców, ale wszyscy wiedzieli, a Roo tym bardziej, jak wielką niechęcią do nich pała. Rzucił pewnie jeszcze dwie złote myśli, dość buntownicze, by podnieść ją na duchu, bo nie uważał, że wychowanie się w dużej rodzinie cokolwiek definiuje. — Wystarczy, że po prostu będziesz obok, tak sądzę — niewielki uśmiech wkradł się na zakrytą powagą twarz, bo i on w niektórych kwestiach wymiękał. Ale ta obecność była ważna, dla każdej ze stron i częściej liczyła się bardziej, niż jakiekolwiek słowa. Chwilę jeszcze debatując na ten temat, ostatecznie skupili się wyłącznie na ogrodzie i po wstępnych planach przyjaciółki Ben był pewien, że w niedługim czasie miejsce to odzyska dawną, utraconą magię.

koniec

rorey fitzgerald
ODPOWIEDZ