lorne bay — lorne bay
27 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
miejscowa, zwykle określana mianem „dziwaczki” - wierzy w UFO, duchy i wszystkie nadprzyrodzone moce, uważa się za wiedźmę potomkinię rodu „czarownic z salem” - sześć lat temu w jej domu rodzinnym wybuchł pożar, w którym zginęli rodzice - chodzą plotki, że to Verity podłożyła ogień - kocha zwierzęta, swoją pracę oraz 70-letnią bunie, od której nadal nie potrafi się wyprowadzić - dużo czyta, spaceruję - ale głównie typ domowniczki, ma jedną przyjaciółkę (chyba?) i obsesję na punkcie swojego sąsiada
włóż w me usta stokrotki


stokrotki wiosną
stokrotki latem
stokrotki jesienią
stokrotki zimą


- niech rozgoszczą się w moim podniebieniu
zabiorą z niego ostanie słowa,
przeleją je na papier.

Co za pomysł aby kwitnąć cały rok.
Kto to wymyślił, jaki w tym miał cel?

Próżno szukać logiki w jego działaniu.



A teraz stoję i płaczę.
Myślę i cierpię.
Zapominam o najgłębszych, najbardziej wyrafinowanych wspomnieniach mojej egzystencji.
Smak mi ucieka.
Czuję tylko słoność.
Słoność spadającą w przepaść - powinnam upaść razem z nią?
I wtedy Cię widzę.
Roznosisz zapach pieczonego ciasta w bożonarodzeniowe popołudnie.
I już wiem, że Ty nigdy nie znikniesz.
Zawsze będziemy razem.
Nelsonie Mackenzie.
Przyjacielu.
Druhu.
Jedyna osobo jaka kiedykolwiek mnie zrozumiała.
Bo Ty wiesz, że jeśli upadniemy to tylko razem.

Jasne, wręcz błękitne ślepia skupiły się na twarzy przeciwnika szatyna, buzia rozpromieniona, pełna zapału - energii; niczym narodzona na nowo; świadoma swojego oddania, ciepła - prawdziwości. Teraz nie cierpiała - potrafiła oddzielić rzeczywistość w głęboko zakorzenionej fantazji. Bo byli razem ramię w ramię - przyjaciele, a zarazem dzielący się na przewodnika i uczennicy, przy nim wiedziała że nie zginie, że uratuję ją od niesprawiedliwości tego świata; bo taki już był Nelson - anioł w skórze człowieka. - Mam nadzieje, że wpadniesz dzisiaj na obiad, bunia zrobiła Twoje ulubione pierogi śląskie. Wiesz, że się obrazi jeśli mi odmówi... - ponowny, szczery uśmiech zaprezentowany w stronę przyjaciela. - Zig, mówił że niby mają zamknięte, ale radziłabym nam uważać, podobno menadżer może czasami spontanicznie przyjechać aby doglądać. - powiedziała w chwili gdy już dotarli do lodowiska. Blondynka podeszła jako pierwsza, następnie podciągnęła się i wskoczyła na śliską powierzchnię, aby ostatecznie wyjść na sam środek następnie położyła się, a jej spojrzenie zogniskowało się na ciemnym, wręcz czarnym niebie. Kiedy mężczyzna do niej dołączył z lewej kieszeni kurtki wyciągnęła skręta - odpaliła - po czym zdecydowała się zakosztować - aby ostatecznie oddać mężczyźnie. - Wiesz, myślałam dzisiaj o mamie... - zazwyczaj jest to ciężki temat, Verity od samego początku ich znajomości poruszała go rzadko - można by było zliczyć na palcach u jednej dłoni (może z trzy, ewentualnie cztery(?) - ...zastanawiałam się... - odwróciła łepetynę w stronę Nelsona, by uchwycić z nim kontakt wzrokowy. - Czy gdyby żyła, to byłaby ze mnie dumna... czy może ją bym zawiodła? - Loughty nigdy nie uważała się za osobę idealną, zresztą nauczyło ją tego społeczeństwo, już w latach szkolnych nazywano ją „dziwaczką,” „frajerem” - bądź gorszymi, o wiele mniej odpowiednimi (dla dzieci) przezwiskami. Jednakże do tego przywykła, z początku oddaliła się od ludzi - by ostatecznie odnaleźć swoje prawdzie miejsca. Rzecz jasna, teraz miała przy sobie osoby, które akceptowali jej odmienność - a zarazem wypełniali uczuciem miłości. Wiedziała, że jest dla nich ważna - ale przez lata obarczana winą - (niektórzy wierzyli, że to ona podłożyła ogień) - musiała nauczyć się nakładać na siebie skorupę, lecz dzisiaj nie miała na to wystarczająco siły. - Jak myślisz? Tylko mnie nie okłamuj. - a tak naprawdę nie „wciskaj kitu” - że jestem idealnie ułożonym człowiekiem, bo znasz mnie najbardziej ze wszystkich, prawda?


Nelson Mackenzie
powitalny kokos
nick
barman — wszędzie gdzie się da
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
barmanuje w shadow, udając że wie jak zrobić większość drinków, żeby po godzinach ukraść kolejną butelkę wódki, gdy nikt nie patrzy

[akapit]

04 + verity loughty

Stał kilka metrów za nią, gdy wycelowany w niebo palec pozwolił mu jednym okiem zlokalizować upatrzoną ostatnim razem gwiazdę. Ich gwiazdę. Tę, którą spośród milionów świecących na niebie punkcików wybrali i znaleźli razem, od początku traktując jak swego rodzaju pierwsze wspólne dziecko, któremu trzeba nadać imię (jakieś wybrali, ale Nelson na następny dzień już nie pamiętał), o którym należy pamiętać, u którego wypadałoby czasem sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
U ich gwiazdy było. Świeciła mocno, jasno, prawdopodobnie jaśniej niż ostatnim razem, swoją poświatą przyćmiewając pozostałe punkty w gwiazdozbiorze, którego nazwy nie znali. Nigdy nie czytał o gwiazdach tyle ile po tamtym wieczorze, próbując znaleźć choć szczątkowe informacje na temat tej jednej, którą wspólnie upatrzyli na swoją. Ale nie znalazł. Na próżno czytał artykuły, przeglądał setki stron i siedział po nocach wpatrując się w jasny, rażący jego oczy ekran. Wiedział tylko jedno - ich gwiazda prawdopodobnie ma już jakąś inną nazwę poza wybranym na szybko imieniem. I wcale nie jest ich.
Huh? – rozbiegane spojrzenie utkwił nagle w Verity, gdy z całego przydługiego pytania wycelowanego w jego stronę, jego uszu dotarła wyłącznie część o babcinych pierogach. – Wpadnę. A dużo ich zrobiła? – nie interesowało go lodowisko. Nie interesował go Zig, menadżer, wizja telefonu na policję i migoczących świateł na radiowozie, gdyby ktoś przyłapał ich dwójkę włamującą się na ten teren. Interesowały go za to pierogi babci Verity i gwiazdy. A konkretnie - ta jedna, sunąca po niebie, której dostrzeżenie niosło za sobą nadzieję na spełnienia jakiegoś marzenia. – O, patrz, leci! – uniesiony do góry palec miał pomóc Loughty dostrzec to, w co wpatrywał się Nelson, ale nim się obejrzał, spadająca gwiazda zniknęła z jego pola widzenia. Prawie tak, jak Verity - żyjąca już tylko myślą, która nagle pojawiła się w jej głowie i którą jeszcze nie podzieliła się z Mackenziem. – Verity, cholera! – burknął, wiodąc wzrokiem za przyjaciółką, której upór zadziwiał go za każdym razem coraz bardziej. Nadal nie przywykł do jej dziwactw, chociaż z czasem, stopniowo, każde z nich nauczył się akceptować; tak, jak i całą Verity. Jej roześmiane oczy, rozmowy o duchach, głupie pomysły i piskliwy śmiech, gdy dodawał coś od siebie do kolejnej wyczytanej w internecie teorii spiskowej. – Gdzie ty idziesz? – zawołał jeszcze, ale nie spotkał się z odpowiedzią - i zamiast na nią czekać, po chwili dołączył do przyjaciółki, bez oporu przejmując skręta, by znajomy, lekko gryzący dym wypełnił w całości jego płuca. – Myślę... – nagle się zawiesił, wzrok przenosząc z czarnego nieba na jasne oczy Loughty. – że nie. Bo patrz, mnie na przykład nie zawiodłaś, nie? Więęęc... musiałaby być dumna. Chyba – dodał, niepotrzebnie rzucając w eter ostatnie słowo. Bo może naprawdę byłaby dumna? Może akceptowałaby każde dziwactwo Verity, tak jak przez ostatnie lata robił to Nelson? – Dlaczego o niej myślałaś? – choć zdrowy rozsądek kazał mu zatrzymać przejaw chorobliwej ciekawości dla siebie, słowa i tak zawisły beznamiętnie w powietrzu, ściągając na nich pierwsze ciemne chmury, których Nelson nie był w stanie przepędzić, nim te zamienią się w prawdziwą burzę. – Wiedziałaś, że większość gwiazd na które patrzymy z Ziemi tak naprawdę już dawno temu umarło? – miał na to jeden sposób - odwrócić jej uwagę. Ciekawostką, którą wyczytał szukając informacji na temat ich gwiazdy - tej, która tak jak wszystkie inne już dawno temu przestała istnieć.
powitalny kokos
-
ODPOWIEDZ