kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
xx listopad 2021 xx
Głupi był.
To stwierdzenie przepalało mu neurony, rozpychając się pomiędzy tymi bardziej racjonalnymi wnioskami - między myślą o tym, że jutro trzeba będzie wstać i zrobić matce i bratu śniadanie, że trzeba będzie przypilnować, żeby Nullah nauczył się na historię, bo nie może złapać kolejnej pały, że trzeba będzie upewnić się, że matka nie zwymiotowała w samym progu - a jeśli tak, to posprzątać, a on przecież kurewsko nie znosił sprzątać cudzych rzygów, nawet jeśli przez tyle lat zdążył się już do tego przyzwyczaić. Jutro było jednak tak samo odległe, jak Lorne Bay, w stronę którego zmierzał wytrwale z padniętym telefonem i zupełną nieświadomością upływającego czasu. Mogła minąć wieczność i to było w porządku - bo przecież ta wieczność wciąż zamykała się w granicach sobotniej nocy, kiedy słońce nie śmiało jeszcze nawet śnić o wzejściu ponad horyzont.
To nie był pierwszy raz, kiedy poniosło go za miasteczko, ale pierwszy, kiedy wiązało się to z powrotem na piechotę. Naprawdę nie zorientował się nawet, kiedy tych ludzi, z którymi zabrał się do klubu w jedną stronę, nagle nie było nigdzie w pobliżu. Jakaś dziewczyna zostawiła mu na policzku oddech poziomkowej pomadki, proponując zostanie u niej na noc - i pewnie nawet zgodziłby się, bardziej ze względów logistycznych, aniżeli z realnej potrzeby, gdyby nie świadomość wiszących nad głową powinności, od których nie mógł wziąć sobie wolnego. Poziomkowa dziewczyna została więc pod klubem, paląc mentola za mentolem w towarzystwie przyjaciółek, kiedy on ruszył w mozolną drogę do domu, z każdą serią kroków trzeźwiejąc coraz bardziej i coraz silniej nie potrafiąc walczyć z tą konkretną myślą.
Że głupi był, w sensie.
Starte podeszwy trampek szurały rytmicznie o asfalt, a on - głupio - żałował jedynie, że nie miał jak posłuchać muzyki; wtedy czas na pewno upłynąłby szybciej. Skazany na milczenie i ciemność pustej szosy, gotów był już zaakceptować swój (nie tak bardzo znowu tragiczny) los, kiedy padający na jego własną sylwetkę snop samochodowych świateł, rzucił mu się do stóp pochyłym cieniem. Zerknąwszy dyskretnie przez ramię, starał się ocenić czy właściciel pojazdu miał zamiar zatrzymać się, czy może go potrącić, co w pierwszej chwili naprawdę nie było tak oczywiste, jak mogłoby się zdawać. Dopalał akurat końcówkę papierosa, kiedy samochód stanął po prostu tuż przy jego boku, a więc i Hector zatrzymał się wreszcie, decydując na odwrócenie o dziewięćdziesiąt stopni, w stronę pojazdu. Odrzucił bezmyślnie końcówkę kiepa na ziemię, wyuczonym gestem wgniatając go piętą w asfalt, żeby zaraz podejść do samochodu i nacisnąć klamkę drzwi od strony pasażera.
- Ktoś ma dobry humor o drugiej w nocy w sobotę - skomentował, wsuwając się do środka, nie zdążywszy nawet obrzucić swojego (potencjalnego) dobroczyńcy odpowiednio wnikliwym spojrzeniem. Godzinę też zresztą zgadywał. Kto wie, może akurat trafił? Dopiero, kiedy razem z tymi słowami zatrzasnął za sobą drzwi (zresztą odrobinę zbyt zamaszyście), bezpardonowo przechylił głowę, żeby przyjrzeć się kierowcy. - Co więcej, jest pewnie trzeźwy; nie sądziłem, że trzeźwi ludzie istnieją w ogóle o takiej porze. - Z usatysfakcjonowanym uśmiechem odwrócił wzrok w stronę malującej się przed nimi w świetle samochodowych świateł jezdni. Nie sądził nawet, że nastąpił na dosyć śliski temat. W tym momencie cieszył się tylko, że najpewniej oszczędził sobie tych dobrych kilku kilometrów z buta.
niesamowity odkrywca
kaja
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Gdyby Richard Remington grał w loterię, która polegałaby na zaliczaniu najgłupszych, życiowych pomysłów to obecnie znajdowałby się w ścisłej czołówce. Odebranie dziewictwa sąsiadce przy pierwszym spotkaniu? Zaliczone. Ślub w australijskim Vegas (czy innej Nowej Zelandii)? Zaliczone. Upadek z drzewa na widok węża razem z miejscową wersją Maty Hari? Zaliczone (szkoda, że ona nie). Nic więc dziwnego, że w sobotę znalazł się na bezdrożu bez żadnego konkretnego celu. Bywały i takie noce, gdy jego kokainowi znajomi rozpraszali się jak ptactwo odlatujące na zimę kluczem, a on sam dosłownie kluczył bez żadnego powodu, przypominając sobie, że liczył się jedynie wówczas, gdy pod noskiem znajdował się biały pył.
Tamte imprezy i tamto życie obróciło się w proch i mógł jedynie wzdychać nostalgicznie za tymi szalonymi czasami młodości. Tak, w wieku ponad trzydziestu lat czuł się starcem, który przy byle ruchu może się rozpaść na atomy. Zapewne kokaina rozsadzała nadal jego układ nerwowy, ba, miał wrażenie, że jej okruszki znajdują się głęboko w jego ciele, powodując zwarcie systemów neurologicznych, bo o tej porze powinien siedzieć w domu, a nie popisywać się zawrotną prędkością na drodze.
Jako strażak znał skutki takiego lekkomyślnego c’est la vie, c’est la mort i dlatego przyśpieszał, igrał, śmiał się jako szaleniec, nawet gdy na poboczu zauważył (a to cud, bo wzrok miał nieostry jak każdy nóż kuchenny) autostopowicza. Przez sekundy rozważał nawet wciśnięcie wstecznego i rozjechanie go jak żaby, ale przecież nie był psycholem.
Zazwyczaj. Dobrze, miał jakieś standardy i czasami okazywał też serce, więc zatrzymał się, a jego musztardowa fabryka koni stanęła wyczekująco. W środku było duszno (halo, w Australii wszędzie powietrze jest reglamentowane) i dudniła głośno francuska muzyka, którą kapryśnie ściszył, stwierdzając, że muszą sobie wyjaśnić podstawy tej autostopowej znajomości jednej nocy.
- Nie jesteś jakąś męską dziwką, prawda? – zapytał jak gdyby nigdy nic, ignorując frazę o dobrym humorze w nocy.
Jak człowiek bez miłości swojego życia może być szczęśliwy? Jak odnaleźć coelhowskie szczęście bez grama kokainy?
Tyle pytań i jeden biedny Dick, który zlitował się nad autostopowiczem, strzelając sobie w myślach, że zapewne będzie jakimś zbiegłym mordercą albo paparazzi, który postanowi wedrzeć się do imperium Remingtonów za pomocą jego styranego serca, które lekkomyślnie odrzuciło podszepty racjonalnej głowy, by przejechać jegomościa i nie marnować czasu na jakże zbędną konwersację. Bo w co zagrają? Skąd jesteś, skąd tu się wziąłeś?
Przyjrzał się chłopaczkowi i może to nie była kokaina, ale mógłby i jego pożądać, choć zazwyczaj podobne zachcianki załatwiał sobie za pomocą platynowej karty tatusia, a nie wrodzonego wdzięku, którym jak widać emanował.
- I skąd w ogóle ta pewność, że jestem trzeźwy? Może ledwo mnie wypuścili z psychiatryka i postanowiłem zrobić z ciebie pasztet? Może i nie wyglądasz specjalnie apetycznie i tu jego wzrok zawisnął na nim jak ciało skazańca na szubienicy – ale jesteś tu sam i najwyraźniej nie jesteś mistrzem ostrożności – a przecież Dick miał swój typ.
Uwielbiał ludzi, którzy zamiast bycia rozsądnymi okazują się zuchwałymi głupcami. To co, zostaje czy już szuka klamki, by uciec?
Posłał mu uśmiech, wybór nadal był po jego stronie.

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Powiedzieć, że Hector nie miał zwyczaju pchać się do samochodów obcych mężczyzn, nie byłoby sprawiedliwym, zważywszy na fakt, że przecież wcale nie miał w życiu tak wielu do tego okazji. Ba, nie wspominając nawet o okolicznościach tak sprzyjających jak te teraz - nawet jeśli w środku faktycznie było duszno, a z radia leciała chujowa muzyka; a chujowa dlatego, że nie rozumiał słów, oczywiście. W imię próbowania nowych rzeczy (I przy okazji oszczędzenia sobie odrobiny wysiłku) nie mógł przecież tak po prostu nawiać - nawet jeśli dobroduszny kierowca ewidentnie testował jego odporność na dziwaków (a ta była naprawdę wysoka).
Nie wiedział czy na podobne odzewki zahartowało go szlajanie się po klubach, czy może samo mieszkanie w Lorne Bay, gdzie - jak czasem mu się wydawało - względnie normalnych ludzi należało ze świecą szukać.
- To zależy. Tak ci wyglądam? - odparł więc na jego pytanie, uśmiechając się krzywo. Nie przyznawał się nawet, jak często dostawał podobne aluzje; dobrze chyba, że nigdy nie odbierał ich jako coś ofensywnego. Teraz być może odrobinę go podpuszczał, ale hej - czy nie grali przypadkiem w jedną z tych gier, w których prawdy i kłamstwa chwiały się niebezpiecznie na szalkowej wadze, walcząc o przejęcie konwersacji dla siebie? Hector lubił kłamać; wymyślanie nowych żyć było w końcu o wiele prostsze niż objęcie akceptacją tego, które przyszło mu wieść.
Nie zapinał pasów, jakoś w ogóle nie rejestrując tego, że powinien. Na razie tylko uśmiechał się koślawo, uznając to przerabianie na pasztet za jakieś wyjątkowo zabawne - zwłaszcza, że zdawał sobie sprawę z tego, że ten pasztet nie byłby najlepszej jakości, biorąc pod uwagę, jak bardzo nafurał się chwilę wcześniej. Czy szuka klamki? Nigdy w życiu, najwyżej pozwala sobie wygodniej rozsiąść się w fotelu, już sięgając dłonią do radia, żeby zmienić na coś innego ten francuski szajs.
- Nie jestem? Skąd wiesz, kto kogo będzie tutaj przerabiał na pasztet? - starając się zachować powagę, musiał jednak na końcu krótko prychnąć. - Może zostaniesz w tym aucie już na zawsze. - Przejechał wzrokiem wzdłuż jego twarzy, wysilając spojrzenie, żeby w marnym blasku reflektorów dostrzec jak najwięcej szczegółów. Może był jednak bardziej naćpany, niż z początku sądził, ale był pewien, że pomiędzy włosami nieznajomego przepełzają srebrne witki, do których nie potrafił przyporządkować żadnej nazwy. Zapomniał nagle zupełnie o tym czającym się za horyzontem następnym dniu - zapomniał o matce i bracie, o kacu, o kończących się papierosach i o tym, że musi tylko wrócić do domu. Dom nie ucieknie, nie? A jemu wyjątkowo podobały się te przewrotne słowne zaczepki.
- Skąd możesz mieć pewność, kto tu jest ofiarą, co?
Nawet z tym francuskim szajsem w tle. Niech już straci.

Dick Remington
niesamowity odkrywca
kaja
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Jako poszukiwacz adrenaliny i tego skoku euforii w żyłach, który zazwyczaj da się osiągnąć jedynie chemicznie (więc absolutnie nie do przyjęcia dla eksćpuna/ćpuna na odwyku), uwielbiał przygody małe i duże. Zabranie autostopowicza mogło oznaczać jedno i drugie, więc postanowił zaryzykować i zrobić to. Nawet jeśli to dziecko z niezwykle dużymi ustami faktycznie przyznałoby mu się, że tak, obciąga za pieniądze, a on musiałby mu pół drogi tłumaczyć, że jest za piękny, by płacić za seks.
Potrzebował paliwa w swoich przewodach nerwowych i najgorsze, że naturalne relacje zazwyczaj mu go nie dostarczały. Obrzydliwe nudne dysputy z przesuwającymi się profilami na tinderze nie mogły wszak równać się poszukiwaczom przygody w aucie za kilkaset tysięcy, w którym za soundtrack robiła muzyka tak krucha jak francuska i tak twarda jak ich pieprzone bagietki.
- Wyglądasz - szczerym chłopakiem był i nie mógł przecież okłamywać przybysza, bo znając jego szczęście tak się rozminął w ocenie, że zaraz się okaże, że koleś wyciągnie koloratkę i dopiero zrobi mu się głupio. Zanim jednak to nastąpiło, ruszył z piskiem opon, mając nadzieję, że przybysz pożałuje przy najbliższym hamowaniu niezapinania pasów i rozkwasi sobie łeb o przednią szybę.
Nie był może specjalistą do spraw bezpieczeństwa, ale jako strażak napatrzył się na tyle wypadków, że doskonale wiedział jak działa grawitacja i aż zacierał rączki, by o jej działaniu opowiedzieć panu, który pasy traktował tak po macoszemu.
Do tego czasu jednak przyszło mu ubić jego rękę, gdy sięgał po gałkę radia. Mógł sięgnąć po coś innego, to może jego dłoń zachowałaby się inaczej, ale w tym wypadku pozostawał bezlitosny.
- Radio i fajki są moje - zaznaczył i zapalił sobie jednego papierosa, z lubością wdychając dym jak na tych wszystkich francuskich piosenkach. - A to auto jest tak drogie, że wywlekliby mnie z niego siłą, byle by tylko dorobić się ekstra grosza - poinformował go mimochodem i może przez moment zastanowił się, czy szczycenie się bogactwem przed nieznajomym dzieciakiem jest mądre, ale chyba zadziałały hormony i chęć zaimponowania smarkaczowi za wszelką cenę.
Instynkt drapieżnika czy jakoś tak.
Chyba zdecydowanie powinien zmienić muzykę, bo jak dalej pójdzie to zamieni się w ckliwego pedałka, a tego bał się niemal jak diabeł święconej wody.
- To gdzie mam cię podrzucić? Chyba, że masz nóż, ale uprzedzam, ostatnio dostaję wpierdol nawet od przyjaciół, więc możesz się srogo rozczarować - dodał znowu bardzo szczerze, stukając palcami rytmy dla starych ludzi i zawiesił swój wzrok odrobinę za długo na tym pieprzonym gówniarzu.
Właśnie stąd wiedział, kto tu jest (był, będzie) ofiarą.

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Jeżeli było coś, co mogło uchronić hectorowe życie przed przedwczesnym i gwałtownym zakończeniem się w jakimś niekoniecznie dogodnym miejscu, to w pierwszej kolejności było to ograniczenie substancji wyskokowych, a potem dopiero zapinanie pasów, którymi zresztą należało przejmować się jedynie w godzinach wzmożonego działania policyjnych patroli, oczywiście. Hectorowi nie przeszłoby przez myśl, że jego wybawca może być jakkolwiek związany z czymś na tyle... p o w a ż n y m, jak którykolwiek zawód wymagający ochrony ludzkich żyć; być może nie wyobrażał sobie, że ktokolwiek, kto w godzinach pracy popyla w mundurze, może mieć faktycznie coś do roboty poza pracą. Zwłaszcza, jeśli tym czymś było robienie za podwózkę dla samotnych wędrowców, trawionych jeszcze gorączką sobotniej nocy.
Niestety, do dorobienia się koloratki było mu jeszcze trochę daleko, więc zamiast sięgnąć do kieszeni po nią, wydobył ze spodni tę samą sponiewieraną paczkę papierosów, którą wcisnął tam chwilę przed wślizgnięciem się do podjeżdżającego wozu. Nie miał zamiaru skazywać swojego wybawiciela na samotne palenie, skoro nadawała się okazja do skażenia odrobinę tego tak drogiego auta toksynami z najtańszych dostępnych szlugów. Rozbawiony nadal tą przesadzoną reakcją nieznajomego na przymierzenie się do zmiany stacji radiowej, sięgnął jeszcze po zapalniczkę, decydując się na niewykradanie - prometejskim przykładem - burżujskiego ognia mężczyzny.
- Może też powinienem to rozważyć. Ale kusi jednak danie ci szansy na dobrowolne wysiądnięcie. - Uśmiechnął się głupio do swojego odbicia w bocznej szybie, ale zaraz wrócił spojrzeniem do kierowcy. - Poza tym mam w sobie za dużo litości, żeby kazać ci umierać do takiej chały. Wiesz, że podobno wpisują, co leciało, w okoliczności śmierci? Ale byłby wstyd - pokręcił głową, ściemniając jak najęty, bo zupełnie nie znał się na wszystkich tych policyjnych sprawach. Może jakiś funkcjonariusz, mający w głowie trochę więcej niż nadużywanie swoich praw, a serce bardziej miękkie od waty cukrowej, faktycznie odpaliłby shazam, żeby sprawdzić, co to za francuskie smęty pobrzmiewają w nieszczęsnym radiu? Słodko. Nie pasowało do żadnego z nich.
- Sapphire River - odpowiedział szybko, nie zastanawiając się nawet czy wypadało pytać o tych przyjaciół od wpierdolu. Gówno go to obchodziło, tak naprawdę, a i mężczyzna nie wydawał się zapalony do drążenia tematu. Niektórych rzeczy jednak Hector nie potrafił tak po prostu odpuścić. - Możesz mnie po prostu wyrzucić przy osiedlu, jeśli nie chcesz, żeby ktoś inny wywlókł cię z tego autka. - To nie tak, że nie chciał podawać mu adresu, bo wstydził się albo bał, że ten jeszcze kiedyś go nawiedzi. Po prostu... - I tak nie mogę zaprosić cię do środka, żeby się odwdzięczyć - paląc nadal papierosa, wzruszył ramionami, jakby to faktycznie było zupełnie nieistotnie. Podobało mu się, że czuł na sobie jego spojrzenie coraz dłużej i mocniej - w środku nocy na szczęście prawdopodobieństwo potrącenia jakiejś staruszki na pasach spadało odrobinę. - Ale jeśli masz ochotę pogadać dłużej o agresywnych przyjaciołach i niebezpiecznych jednostkach, możesz zrobić jeszcze kółko wokół miasta. Chociaż akurat dzisiaj nie mam noża, więc mi to obojętnie.
W tych chorych czasach zupełnie nigdzie nie wpuściliby go z takim sprzętem.

Dick Remington
niesamowity odkrywca
kaja
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Tyle naczytał się o tych seryjnych mordercach – dobra, po co ściemniał z tym czytaniem, ogarnął sekcję docu-crime na Netfliksie – że wiedział jedno. Nie bierze się autostopowicza do samochodu, bo potem kończy się w słoiku. Znaczy narządy kończą, bo cały by się nie zmieścił, choć gdzieś czytał (jak to inteligentnie brzmi), że wkładają kotki, więc można jakoś je skurczyć w praniu. Z tym, że on nie dałby rady wejść do pralki, bo był przekonany, że na haju próbował raz, dwa i pewnie ze sto razy i zawsze ze smutkiem obserwował podstawowe prawo fizyki (czy tam chemii), że jak się jest dużym, to się nie wciśnie do małego. Od podobnych rozkmin porzucił seks na całe lata, więc może dobrze, że skończył z tym ćpaniem.
Powinien również ukrócić w zarodku te wszystkie głębokie wspomnienia zbrodni na kierowcach, bo jak tak dalej pójdzie, to te słoiki wypełnione jego zawartością będą śnić mu się po nocach. Mógł sobie darować ten kebab i paczkę chipsów, które popił nierozsądnie colą cherry light. Niesamowite, że w chwilach tak beztrosko naznaczonych nowymi perspektywami skupiał się na podobnych drobnostkach, zupełnie jakby chciał dziergać z nich historię jednej znajomości.
Albo scenę zbrodni. Potem dobiorą się do jego samochodu za miliony monet i będą szukać rozwiązania zagadki w tanich papierosach, które cuchnęły starą gumą i marynarską tabaką. Na właśnie tę myśl pokręcił głową z niesmakiem. Jeszcze powiążą go z biedą. Chyba nic nie gorszego nie mogło spotkać Dicka, ale przecież papierosami i radiem się nie dzielił. Umowa to umowa, a przystojny chłopak to nie seryjny morderca.
Nawet ci z Netfliksa wyglądali jak kumple z monopolowego w żonobijkach, więc istniała spora szansa, że trafił na jakiegoś hipstera, oszalałego na punkcie ekologii i ganiającego jakąś rzadką żabę po tych lasach. Dlatego zatruwał się tanią nikotyną, bo pewnie chemia była mu obca ze względu na przekonania. Tak sobie uroczo mniemał, przerzucając się między mordercą zwanym słoikowym (w jego własnych imaginacjach), a hipisem pasjonatem ropuchy (bo nie ogarniał rozróżnienia gatunków), mknąc jak strzała po bezdrożach.
- Wyobraź sobie, że zbieram takich, którzy umierają przy dźwiękach pop. I wiesz co jest najlepsze? – konwersacja im się kleiła tak bardzo, że wziął go sentyment na myśl o tych czasach, gdy wąchał klej. – Zazwyczaj jak ich zapakuję do worka albo pozamiatam po jezdni, słyszę ich ciche głosiki, bym wyłączył tę Spears. Stąd wzięło się Free Britney. Nie wierz w inną wersję – dodał z uśmiechem, który sugerował, że chyba jest psychopatą, skoro tak lekko mu szły opowieści o trupach pospolitych, ale przecież trochę tak było.
Solennie wierzył, że bycie strażakiem oznacza odpowiedzialność i dobre serce, a dostał w spadku brak jakiejkolwiek reakcji na kolejne ciało. Nawet jeśli nawet na tej drodze szybkiego ruchu wyskoczyłaby mu staruszka z balkonikiem, to zwyczajowo przyśpieszyłby, bo przynajmniej wiedział co z trupem robić.
Za to całkiem nie wiedział – albo inaczej, wiedział i to wywoływało przyjemny dreszcz na karku – gdzie udać się z tym nomadą/mordercą, który właśnie wymienił mu z uśmiechem trzy różne miejscówki. Był tak nabuzowany, że miał ochotę zasięgnąć do jego kieszeni i poszukać w niej woreczka z niebezpiecznymi substancjami, a potem zaaresztować go i zarekwirować te dobrodziejstwa. Albo spożytkować je razem.
Westchnął, bo czas naglił i bez słowa skręcił w stronę swojego domu. Zaraz usłyszy, że to on zechce go przerobić na pasztet, ale ponoć był taki dzielny, że się nie bał niczego.
- Odwdzięczysz się u mnie – poinformował go tonem nieznoszącym sprzeciwu wszelakiego, choć przecież nadal mógł mu uciec z tego samochodu, zwłaszcza gdy na jego palcu śniła staromodna obrączka, a on sam na razie powstrzymał się od spojrzeń w stronę pasażera.
Może bał się wyskakujących staruszek, może tego dreszczu, który wędrował aż pod sam krzyż, a może nadal utkwił gdzieś wspomnieniami w pralce, do której nie chciał się zmieścić.
Dick Remington, człowiek, legenda. Jakoś tak.

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Cóż, może i Hector nie miał tak imponującej (!) wiedzy na temat seryjnych morderców, wchodzenia do pralki czy słoików, jak jego towarzysz, za to pewnością mógł wykazać się niezwykle bujną wyobraźnią, zwłaszcza dotyczącą tej podróży. I tak, pewnie czyhały na nich bardziej realne zagrożenia, niż zginięcie nawzajem ze swoich rąk i wymyślna obróbka ciała, połączona ze spreparowaniem narządów (na przykład wyskakujące na jezdnię kangury albo - w przypadku Hectora - zbyt gwałtowne hamowanie, przez które mógłby rozwalić sobie łeb i docenić wreszcie wynalazek, jakim są pasy), ale w tym wyjętych jak ze scenariusza filmu grozy aktach było przecież coś dużo bardziej emocjonującego. Adrenalina była przecież ostatnio najbardziej pożądanym narkotykiem - chyba dla nich obu, co powoli stawało się całkiem jasne.
- Zbierasz w sensie, że sprzątasz czy zbierasz w sensie, że kolekcjonujesz? Potrzebuję odpowiedzi teraz, bo nie wiem, jak mam się ustosunkować - uśmiechał się dalej i dalej chyba bawił się wyśmienicie, prawie nie zauważając już tego francuskiego szajsu, który nadal pobrzdękiwał z radia. - W sumie jednak nieważne; puszczasz im tę Spears? - To było w tym momencie totalnie najważniejsze, bo jeżeli nie, to znaczyło, że nieźle ten nowy pan kolega igrał sobie ze zmarłymi, a to zawsze kończyło się przecież źle. Jeszcze okaże się zaraz, że Hector wpakował się do jakiegoś samochodu widmo, który dręczy śmiertelnych beznadziejną muzyką i szoferem, który bije po łapach i pali jakieś burżujskie szlugi, za które wyłożył niebotyczne pieniądze. Taka opcja wydała mu się równie prawdopodobna jak to, że nieznajomy chce zrobić sobie buty z jego skóry (szkoda, bo to byłyby naprawdę ładne buty).
Odwdzięczyć u niego? Jasne; bezmyślnie całkiem odparł mu na to coś krótkiego i konkretnego, może nawet to głupie jasne, jednocześnie zgadzając się na ten układ. Gdzieś na bok odpłynęły myśli o tym, że podjął decyzję tak idiotyczną, że nie mieściło się to nawet w głowie; że powinno zależeć mu na jak najszybszym powrocie do domu, że należało wykorzystać jak najmocniej prawo jazdy mężczyzny, którego imienia nawet nie znał i dać już sobie na dzisiaj spokój - tak zrobiłby, gdyby myślał zupełnie trzeźwo, gdyby tak głupio nie satysfakcjonowało go rozmawianie z nieznajomym o rzeczach wyjętych z kosmosu i gdyby nie zgrały mu się jednak po długich bojach te francuskie bity z wypalaniem papierosa. Nie spytał nawet, co miało znaczyć to u mnie; czy to w ogóle było w Lorne Bay? Jakieś resztki rozumu nakazały mu wreszcie skupić się na obserwowaniu drogi, żeby wiedzieć dokąd go ten tajemniczy wielbiciel zamykania w słoikach wywoził.
- Od razu mówię, że nie będę wchodził do żadnej piwnicy. Nie obchodzi mnie, ile masz tam trupów - uprzedził, zaraz unosząc się dumą ze swojej jakże wyważonej metafory. Nie była to do końca prawda, ale to nic. Plusem takich przypadkowych sytuacji było to, że można było mówić cokolwiek i zachowywać się tak, jak na co dzień nigdy by się nie zachowało - bo przecież pewnie nigdy więcej się nie spotkają, nie? Nawet, jeżeli Hector miał wrażenie, że skądś kojarzy jego twarz (której zdążył się całkiem dokładnie przyjrzeć, chociaż w beznadziejnym świetle) i nie potrafił stwierdzić czy w grę wchodziło bardziej jakieś stoisko na wiejskim festynie, czy może jednak rubryczka ze ściganymi w lokalnej prasie.
W końcu dojechali w odpowiednie miejsce i - niebiosom dzięki - nie była to jakaś Canberra, tylko to pierdolone Lorne Bay, w dodatku jedna z lepszych dzielnic. Czyli, drogą dedukcji, to auto jednak nie było kradzione. Trochę szkoda, ale z drugiej strony jeszcze znaleźliby w nim jego odciski palców i poszedłby siedzieć za grzechy jakiegoś obcego ancymona. Chociaż, jadąc kradzionym wozem raczej nie bierze się chyba autostopowiczów, nie?
Podążając z samochodu krok w krok za mężczyzną, w kierunku jednego z budynków, wpadł też na to, że przecież równie dobrze można było ukraść całe mieszkanie. Ten trop jednak zrobił mu już z mózgu taką sieczkę, że uznał, że lepiej będzie trzymać się tych zwłok w piwnicy. W końcu, jeżeli coś jednak pójdzie nie tak, zawsze będzie mógł liczyć na czyjeś towarzystwo, prawda?
k o n i e c
niesamowity odkrywca
kaja
ODPOWIEDZ