barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
dzień pierwszy



Prześlizgnął się wzrokiem po morskiej tafli, majaczącej leniwie gdzieś w tle, jakby w niedostępnej już dla niego krainie, po czym z nietęgą miną wsunął swe ciało do ciemnego, niepozornie wyglądającego samochodu. Raz czy dwa usiłował spytać dokąd, ale nikt nie łasił się do udzielenia mu odpowiedzi. Oprócz kierowcy, który zdawał się być niemową, w pojeździe znajdował się jeszcze jeden, poważnie wyglądający mężczyzna. Co jakiś czas wypowiadając słowa o przedziwnym znaczeniu do zakotwiczonej przy uchu słuchawki, zachowywał się tak, jakby Periclesa w środku nie było. On sam zaś czuł się jakby czekał go ostatni kurs w życiu. Jak skazaniec pogodzony ze swym losem, a więc i prawami, które mu odebrano. Pod lewym ramieniem ściskał sportową torbę, w którą spakował kilka ubrań na zmianę — ostatecznie nikt nie kwapił się ku temu, by poinformować go na jak długo. Przyjaciołom powiedział, że jedzie zwiedzić jeden z uniwersytetów na południu. Rodzinie, że wyjeżdża na kilka dni pod namiot ze znajomymi, w co chyba wujek nie uwierzył — pewnie dlatego, że Pericles błagał, by na siebie uważali. Oni. Nie padły jednak żadne pytania, tak więc chłopak zadzwonił jeszcze do swego pracodawcy, kłamiąc, że zmuszony jest wziąć wolne z powodu spraw rodzinnych. I takim oto sposobem wyjeżdżał bóg wie gdzie, ukrywać się przed swym demonicznym ojcem, który uciekając z więzienia, postawił na nogi policyjne oddziały. Nikt nie słuchał jego zapewnień, że ojciec nic mu nie zrobi — kazano mu zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i zgodzić się na kilka dni ochrony za miastem. Do czasu, aż złapią jego ojca, lub zabiją, im to pewnie bez różnicy — Perry modlił się jednak, by staruszek uciekł jak najdalej i kiedyś, może za dwa lata, wysłał mu pocztówkę z chłodnej Alaski. Mniej więcej w połowie drogi i tychże marzeń, Campbell uświadomił sobie, że nie zabrał swoich leków. Rozkazał kierowcy zawrócić, lecz auto mknęło przed siebie, co zwiastowało nadejście koszmarnych, wyczerpujących dni.
Trochę wydało się to dziwne. To, że zamajaczył przed nim olbrzymi dom, coś na kształt willi. Fortecy nie do zdobycia. Spodziewał się dwóch rzeczy: budynku na kształt więzienia i tego, że będzie sam. Że ochrona dookoła, owszem, ale nie tak tłumnie i już na pewno nie w środku, nie z nim, bo i po co. Z dość niepewnym spojrzeniem, kierując się instrukcjami jakiejś kobiety, począł przemierzać to przedziwne domostwo — po raz pierwszy zapewne będąc w tak ekstrawaganckim miejscu. Kiedy jednak nagle spojrzenie jego spotkało się z innym, należącym do osoby, której nie spodziewał się dzisiaj zobaczyć, zatrzymał się. I gotów był zawrócić, siłą przedzierając się przez zastępy ochroniarzy, bo nie zamierzał z Achillesem rozmawiać. — Dlaczego akurat ty musisz tutaj być? — spytał rozżalony, przyglądając się mu z wyraźnie zarysowanym grymasem niezadowolenia na twarzy.

Achilles Cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
O swojej przemianie przekonywać mógł do woli; na wypunktowanej liście zakreślić przykłady nie do podważenia, przyjmując minę pełną pokory i skruchy, jednak ta była złudna jak papier ozdobny - powierzchowna, z zewnątrz skrajnie piękna i obiecująca, w środku jednak skrywająca szpetną prawdę. Gdy za sprawą krótkiego telefonu przyszło mu wybrać między rodziną a dawną pracą, tą, która wzgardziła nim przed laty i okrutnie porzuciła, bez chwili zastanowienia oddał swe serce przeszłości. Tym razem jednak sam podyktował warunki, stawiając się na czele zespołu, który tylko umownie pomóc miał mu w osiągnięciu celu, jakim było schwytanie zbiegłego więźnia, jawiącego się niektórym jak mirra, symboliczna zapowiedź męki i śmierci. Sytuacja była powiem poważna, a każdy przesłuchany przez Achillesa członek zespołu zdradzał poprzez napinanie mięśni i rozbiegane spojrzenie swe podenerwowanie. Sam Cosgrove z kolei był zadziwiająco spokojny, jakby pełnić miał teraz funkcję byle pasterza mającego przeprowadzić zgraję owiec z jednego pobocza na drugie, przez opustoszałą od wieków ulicę. Zabrzmi to absurdalnie, ale od dawna nie był tak zrelaksowany, jak właśnie teraz; z dala od swej rodziny, świadomy ryzyka śmierci i zamknięty w olbrzymiej fortecy, którą niebawem miano sforsować. Przybył do niej przed czasem, odpowiednio uzbrojony i ani przez moment nie zadrżała mu ręka, gdy samotnie pokonywał pokaźny teren, mijając choinki zastępujące mu teraz wieżowce, tworzące swoje własne, utkane z zieleni miasto pełne labiryntów. Ani przez chwilę podczas przechadzki nie myślał o Willow i Philemonie, których zapobiegawczo wysłał za miasto, a nawet Theo i Laurissa pojawili się w jego głowie tylko na moment, gdy zastanawiał się, czy i oni kierowani jego wskazówkami, opuścili na moment Queensland. Naturalnie nie informował żadnego ze swych znajomych o operacji, której powodzenie zależało od pozostawienia jej w sekrecie - martwienie się o niego go męczyło, a wszelkie te oklepane frazesy, życzenia, by anioł stróż miał go w opiece, działałyby mu na nerwy, mogąc zmącić ten jego umiłowany spokój. Przed oczyma miał zamiast tego nieustannie Periclesa, ich ostatnie spotkanie, te lata ciszy, podczas których o nim zapomniał. Nie zależało mu na zyskaniu jego zaufania, o którym nie było nawet co marzyć, jako że chłopak przejrzał cały blichtr jego rzekomej uprzejmości, ale gdzieś tam głęboko skrywał nadzieję na to, że te kilka dni spędzonych wspólnie minie im na względnym porozumieniu. Życzenie to było jednak kruche jak źdźbło siana, o czym miał okazję przekonać się już po powrocie, gdy po przekroczeniu potężnych drzwi wejściowych i minięciu zawieszonego nad boazerią tandetnego obrazu z reniferem w drewnianej ramie, dostrzegł jego minę, a potem usłyszał gniewne słowa. - I czego ja się niby po tobie spodziewałem - mruknął wywracając oczyma i przechodząc głębiej pomieszczenia, stwierdzając, że nic by już im nie pomogło, nawet żadne oklepane symbole pojednania, jak choćby zawieszona nad głowami jemioła, czy odśpiewywanie kolęd będących życzeniem szczęścia i pomyślności. - Radziłbym odłożyć na bok te niepoważne fochy i podejść do sprawy bardziej profesjonalnie. Nie mogłeś trafić na nikogo lepszego, więc tej myśli się trzymaj - poradził oschle, wyciągając z kieszeni spodni telefon, na którym tylko jedna kreska zasięgu była zamalowana.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Czy to nienawiść rozbrzmiewała w jego myślach? Wystarczyło wszakże jedno spojrzenie na Achillesa, by odczuwał wyłącznie gniew, zapominając tym samym o wszystkich ważnych sprawach. O lekach pozostawionych gdzieś w łazienkowej przestrzeni, o ojcu usiłującym uciec jakoś z tego tragicznego kraju. O kłamstwach, którymi nafaszerował dzisiejszego ranka tę niewielką garstkę osób, których interesował jego los. Ale nie, nie była to wcale nienawiść, bo Perry chyba nie był zdolny do żywienia do kogokolwiek tak silnego uczucia. Mimo to wszystko zdawało się gorsze, bardziej nieprzyjemne. Usiłując jakoś zapomnieć o przeszłości, nie był w stanie wymazać najważniejszego faktu. Że tych kilka lat temu dał się nabrać. Omamić, ubzdurać coś sobie, a potem patrzeć tylko na ojca wędrującego za kraty, którego on, Pericles Campbell, sprzedał za kilka ciepłych i naiwnych słów.
Może i dawniej podziałałaby na niego ta reprymenda, może odchrząknąłby i jako pierwszy wyciągnął dłoń, bo rozczarowywanie kogokolwiek zawsze nakazywało mu jakieś zmiany. Tym razem jednak chodziło o coś więcej, a on nie mógł dopuścić do tego, by męczyć się towarzystwem Achillesa. — Nie zamierzam brać udziału w tej farsie, jeśli tu będziesz — zakomunikował twardo, choć wiedział, że jego zdanie nie ma żadnego znaczenia. Nie, skoro nawet nie pozwolono mu wrócić się do domu po kilka tabletek.
To jest w ogóle idiotyczne, bo mój ojciec wcale nie czyha na moje życie i kiedy tak sobie naiwnie chcecie naprawić błędy, on pewnie już siedzi na jakiejś łodzi, która zabierze go od was jak najdalej — prychnął, nie zważając na to, że nie tylko Achilles przysłuchuje się jego słowom. I że wypowiedź ta może im podsunąć jakieś pomysły, przez co znów to z jego winy ojciec trafi na nowo do więzienia, tym razem na zawsze. Nie był w stanie też traktować staruszka jako złego bohatera opowieści, mimo świadomości wszelkich potworności, których dokonał. — Nie zamierzam wam niczego ułatwiać, więc nie oczekuj, że będę się zachowywać profesjonalnie. Nie wiem w sumie nawet co to znaczy, skoro mam po prostu siedzieć i czekać bóg wie na co — gdzieś tam, w głębi duszy wiedział, że zachowuje się głupio. Jak dzieciak, który życie przemierza bez ponoszenia za swe czyny jakichkolwiek odpowiedzialności. Tyle że to było winą Achillesa, tylko i wyłącznie, więc jego obecność naprawdę szkodziła sprawie. Bez względu na to, czym tak naprawdę była — te wszystkie pretensje, pielęgnowane przez lata sprawić mogły, że Perry postępując irracjonalnie, zrujnować mógł wszystko. Byleby tylko zrobić mu na złość.

Achilles Cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Osoby, które nieustannie chciały tylko robić mu na złość, zajmowały wiele przestrzeni w jego życiu, a więc chcąc nie chcąc do nich przywykł. Gniewnie rzucane słowa w jego stronę zupełnie więc nie wywarły na nim wrażenia, bo czemuż to niby przejmować miałby się dwudziestolatkiem z chorobą skazującą go na przegraną już z góry walkę? - Dobra, dobra, rozumiem, jesteś obrażony i... urażony i kochasz swojego ojca, który to z kolei ciebie ma głęboko w dupie, doprawdy tragiczna historia, która nijak łapie mnie za serce - mruknął lekceważąco. ignorując wszystkie te słowa, jakimi przed momentem go jakże zuchwale uraczono. Nie zwrócił więc uwagi na wskazówkę o łodzi, bo dzięki rzetelnemu wywiadowi wiedział przecież, że ojciec Periclesa na przestrzeni ostatnich dni się do niego nie odzywał. A przynajmniej w taką wersję pragnął wierzyć, bo operację tę planował tak długo i wnikliwie, że nie było w niej miejsca na rewelacje tego typu. Mu także nie marzyło się spędzić z chłopakiem w tym domu kilku dni, ani nawet kilku chwil, ale praca w tym przypadku ponownie była dla niego ważniejsza i dlatego też swoje osobiste przekonania zamierzał zepchnąć na dalszy plan. - Nie możemy po prostu zacząć od nowa? - zaproponował, nieskutecznie wmuszając w siebie uśmiech, ale za to przychylny ton głosu poniekąd mu wyszedł. Skierował nawet w jego stronę dłoń, tak żałośnie mającą przypieczętować nową znajomość, ale wtem spostrzegł błysk światła odbijający się w niewielkim przedmiocie leżącym na ziemi. - Cześć, czy to twoja bombka? - zapytał poważnie, schylając się już po bombkę, która przerwała mu brnięcie w tej oklepany frazes, mający zakończyć się raczej zdaniem "jestem Achilles" niżeli pytaniem brzmiącym jak kiepski podryw. Obracając ją w dłoni począł się zastanawiać, skąd się właściwie tu wzięła, co całkowicie rozproszyło jego uwagę. - Jeśli to jest domek z piernika, to już wolę mieszkać na drzewie w Tingaree - ośmielił się stwierdzić, krytycznie przyglądając się namalowanym na niej obrazom. Nie żeby sam potrafił lepiej, ale... W sumie to jednak tak, w sumie potrafił lepiej. Stojący nieopodal członkowie zespołu spostrzegli trzymany przez niego przedmiot i skonfundowaną minę, wobec czego podeszli bliżej, również wyrażając nic innego, jak konsternację. - Poprosiłam cię żebyś zapalił lampki... Ale nie zapalniczką!!! - wypowiedział jedno z haseł, podając jednemu z mężczyzn bombkę, a gdy reszta bez dodatkowych wyjaśnień popędziła w odpowiednie miejsca, Achilles wykonał kilka kroków w bok, samego Periclesa również ręką odpychając w tę samą stronę. - Po prostu niczego nie komplikuj, okej? Jeśli chcesz, to możesz też udawać, że wcale mnie tu nie ma, a ja nie będę ci wchodzić w drogę - dodał jeszcze, nawiązując do samego początku rozmowy, do której teraz mogli już na nowo wrócić. - Chociaż nie ukrywam, że wolałbym po prostu rzucić przeszłość w zapomnienie. To tylko kilka dni, może mniej, dasz radę? - brew wędrująca ku górze zwieńczyła to pytanie, do którego również poniekąd musiał się zmusić, odpychając od siebie niechęć względem całej tej problematycznej sytuacji.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Nie sądził, by jego słowa mogły zrobić na mężczyźnie jakiekolwiek wrażenie; zdążył się już przecież przekonać o jego paskudnej naturze, tak chłodnej i aroganckiej. Wątpił więc, by cokolwiek miało wyniknąć z tych ich słownych przepychanek, których to głównym sprawcą był sam Pericles, ale nie potrafił tak po prostu odpuścić. — Gówno wiesz — mruknął pod nosem, powtarzając sobie, by zupełnie jego osobą się nie przejmować. No bo przecież naprawdę gówno wiedział, w ogóle nie znał ani go, ani jego ojca, tak więc miał minimalne prawo do wydawania jakichkolwiek osądów. A mimo to Perry wiedział, że w pewien sposób ma rację, że cała ta sprawa jest dość prosta i nijaka i chyba właśnie to sprawiało, że nie był w stanie odrzucić od siebie gniewu. Dlatego stał też nieruchomo, gdy w jego kierunku powędrowała dłoń wraz z nową propozycją. Nie chodziło nawet o to, że nie chce szukać tego porozumienia, że tak bardzo pochłonięty jest tymi swoimi uprzedzeniami; on po prostu Achillesowi nie ufał. Nie wierzył, że cokolwiek mogłoby być szczere, czy to nowa znajomość, czy ten uśmiech goszczący na jego twarzy. Dobrze więc, że całość przerwana została przez samego Codgrove’a, a Perry, choć zmieszany, mógł cicho odetchnąć. — Co? — spytał jedynie, niepewnie dość, bo ciężko było zrozumieć sens wypowiedzianego przez Achillesa pytania. Rozejrzał się nawet dookoła, szukając jakichkolwiek odpowiedzi, ale wciąż czuł się równie zagubiony. — Jaki domek? — czy w ogóle powinno go to jakkolwiek interesować? Cała ta bombka i jej otoczka? Pericles nie potrafił doszukać się w tym wszystkim niczego dziwnego czy niepokojąco, ale obserwacja nie tylko Achillesa, ale i wszystkich zebranych tu osób jasno wskazała, że traktują ją co najmniej jak bombę. Dlatego wywrócił też oczyma i nie wtrącał się jakkolwiek, mamrocząc pod nosem jakieś przekleństwa, gdy nagle został pchnięty. — Mam po prostu tu siedzieć, no nie? A wy róbcie swoje — mruknął niechętnie, bo nie powinno to wszystko być aż tak skomplikowane. Nie potrafił jednak obiecać, że zapomni o tym wszystkim, co się niegdyś wydarzyło, choć obecność Achillesa i tak wyzwalała w nim dziwne uczucia. Wolał jednak wmawiać sobie, że go nie lubi i tyle, że to tylko niechęć, zwykła i prosta. Rozsądnie więc spytał tylko, w którym pokoju może się rozgościć i gdy otrzymał wszelkie niezbędne wskazówki i instrukcje, zaszył się w głębi ciemnego pomieszczenia. Robiąc kompletne nic przez resztę dłużącego się dnia i trwającej wieczność nocy, zasypiając dopiero gdzieś nad ranem. I tak im minął paskudny dzień pierwszy.

Achilles Cosgrove
ODPOWIEDZ