inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
13 minut.
Był to limit czasowy, w jakim dotrzeć miał na sam środek dzielnicy o dziwnej nazwie w Cairns, od której różniło go dokładnie 29 minut. Tak przynajmniej twierdziła mapa google, jaką odpalił w komórce po rozgorączkowanym telefonie od jednego z pracowników knajpy, który wyraził się jasno: jeśli nie zdąży, odda to zlecenie profesjonaliście. Oburzające. Może i nie wyglądał na człowieka specjalnie rezolutnego, może nie nosił wykonanego na miarę garnituru i nie zasiadał za biurkiem sprawnie działającej, szanowanej firmy informatycznej, ale hej, uczęszczał na całkiem renomowaną uczelnię! I co więcej, ukończył ją! Poza tym pewny był, że potrafił znacznie więcej od tego niedojdy, jaki przejąć miał niedługo (dokładnie za 12 minut, bo ponad sześćdziesiąt sekund zajęło mu włączenie swojego telefonu i zapoznanie się z mapą Cairns) jego zlecenie. A więc biegł. Biegł, bo potrzebował pieniędzy, bo nie miał w sobie krzty godności i nie przejmował się trąceniem do jakiś czas przypadkowych przechodniów, którzy gniewnie wygrażali mu rękoma i posyłali do diabła. Biegł, bo ubzdurał sobie w tym małym móżdżku, że od tego zlecenia zależy jego życie, że jest niezmiernie istotne dla jego dalszej egzystencji. I dotarł, równo 20 sekund przed czasem. Spocony do granic możliwości, dyszący jak lokomotywa i ze zdrętwiałą ręką, którą kurczowo dociskał do ciała niewielką torbę z odpowiednimi przyborami. Popchnął prawym ramieniem szklane drzwi i zignorował przyglądających się mu uważnie ludzi zasiadających za stolikami, zastanawiających się zapewne, dlaczego człowiek jego pokroju, w tak przykrym stroju i o tak nieświeżym wyglądzie szukał wśród nich — osób, które wygrały życie, które piastowały w niewidzialnej piramidzie społecznej miejsce znacznie wyższe od niego. Nie rozglądając się więc po pomieszczeniu, od razu skierował się w kierunku baru i tam położył swoją torbę. System padł nieprzyzwoicie — taka była diagnoza. Naprawienie go nie trwało jednak specjalnie długo — miał przecież te swoje wspaniałe umiejętności, tak? Chciał się wykazać, choć nikt nie oglądał jego pokazu. Po uporaniu się z kapryśnym oprogramowaniem, dzięki któremu w kawiarni stało się jakoś przystępniej, choćby przez rozbrzmiewającą muzykę zza ściennych głośników i tańczące po parkiecie światła, zdecydował się zostać tu jeszcze przez moment za namową swojego znajomego, zadającego mu ciąg pytań. Czy jadł coś dzisiaj? Nie jadł. Czy musiał już wracać? Nie musiał, bo nie miał do kogo. A więc na koszt firmy mógł zamówić cokolwiek mieszczącego się granicach normy i przyzwoitości, co było dla Orfeusza sporym powodem do radości — w końcu nie codziennie dostawało się darmowe jedzenie, tak? Usadowił się przy stoliku przy oknie, wyciągnął swojego laptopa, wpasowując się w ten sposób w klimat tej uroczej kawiarenki i wyciągnął się na niewielkiej kanapie, popijając latte macchiato i czekając na swój sernik. I wtedy go dostrzegł. — Dino-nerd! — krzyknął w stronę mężczyzny, przyciągając tym samym uwagę wszystkich klientów, ale musiał upewnić się, że blondyn go zauważy. Skoro wpadli już na siebie, nie mogli przejść obok tak obojętnie — bądź co bądź, niegdyś wiele ich łączyło, a więc mogli obdarzyć się choć zwykłym, uprzejmym uśmiechem.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
— dwadzieścia trzy —


Barbara Charlton była kobietą w średnim wieku, mówiącą z silnym (zbyt wyraźnym, jak na gusta Bena) brytyjskim akcentem. Od niedawna sprawowała rolę dyrektorki zarządu w firmie logistycznej, której właścicielem, do zeszłego roku, był jej mąż. Powód, dla którego związała swoje życie z kancelarią Fitzgerald & Hargrove nie wiązał się jednak wyłącznie z papierami rozwodowymi, które zdecydowała się w końcu złożyć; firmę czekał dość medialny proces, jako że na jaw wyszły liczne malwersacje. Od samego początku coś mu podpowiadało, by tej sprawy się nie podejmować, ale Charlton uparła się, z winy jego rodziców, że zaufać zamierza wyłącznie mu. A jako że potrzebowali z Gwen pierwszych klientów, jak i solidnej reklamy, przystać musiał na to, by kierować zespołem sprawy, która otrzymała status priorytetowej. Teraz jednak, siedząc już drugą godzinę w zatłoczonej kawiarence, wysłuchując wszelkich bzdur wypowiadanych przez Barb, był pewien, że musi się z tego wycofać. Nieważne ile będzie go to kosztować, jak wiele przy tym będzie musiał nakłamać — był pewien, że z kobietą tą nie wytrzyma ani sekundy więcej. I kiedy jej kolejne słowa, nijak wiążące się z procesem przyprawiły go o silny ból głowy, w kawiarni pojawiło się jego wybawienie. Co prawda inaczej to sobie wyobrażał. Inaczej, czyli gdyby tylko był tu z kimś innym, uciekłby z tej knajpy tak, by Orfeusz nawet go nie dostrzegł. Zdawało się mu ten cały czas, te długie, prędko uciekające lata, że nigdy nie chce zamienić z nim choćby słowa. Tymczasem obserwował go uważnie i zastanawiał się, jak to rozegrać. I cóż, sprawy same dość odpowiednio ułożyły się same — gdy tylko Barb zniknęła w toalecie, a Benjamin zdążył pochować większość dokumentów, które nie zostały i tak przez nią podpisane, został zauważony. Och jak idealnie się to potoczyło! Uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi, a gdy Barb wróciła, wcisnął jej jakąś krzywą opowieść o ważnym, kolejnym spotkaniu, które także odbyć musiał w tym samym lokalu. Tak tak, znacznie przekroczyła swój czas, a on naprawdę musiał już iść, bo kolejny jego klient był zbyt ważną postacią dla całej kancelarii. Zostawił ją więc z kwaśną miną i ruszył do innego stolika, nie przejmując się wcale tym, że może wpaść przez to w kłopoty.
Czyli jednak Cairns? — powiedział przyjaźnie, nawiązując do jednej z ich ostatnich rozmów. Skąd mógł wiedzieć, że ten do Lorne Bay, nie Cairns, wrócił tak dawno temu? I czemu zakładał, że przekroczywszy granice tego miasta, od razu by się z nim skontaktował? Póki co starał się jednak nie myśleć… o tym wszystkim., traktując Orfeusza jak zwykłego znajomego z przeszłości, z którym nic nigdy go nie łączyło. Tak było łatwiej. — Zaraz sobie pójdę, muszę tylko poczekać, aż ta kobieta wyjdzie — dodał nieco ciszej, krzywiąc się lekko i ruchem głowy wskazując paskudną Barb, która nadal nie rozumiała, dlaczego tak nagle została porzucona.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Gdyby tylko wiedział, że w głowie nieznanej mu Barbary jawi się jako pożądana persona; klient ważniejszy od wszystkich innych, na którym szalenie zależy tak renomowanej kancelarii, na jego twarzy od razu pojawiłby się promienny uśmiech wdzięczności, a potem gromki śmiech kuriozalnego rozbawienia. Zapytałby się Bena, jak tępa musiała być ta kobieta, by uwierzyć w bajkę, w której to człowiek jego pokroju, wyglądający jakby właśnie wyszedł ze śmietnika, odgrywał rolę tak znaczącej figury. Mimo wszystko i tak połechtałoby mu to ego, co do tego wątpliwości nie było.
Spowity złudzeniem przeszłości, przez moment nawet nie zastanawiał się, czy mężczyzna do niego podejdzie - wydało mu się to wybitnie oczywiste, bo z jakiego powodu miałby go zignorować? Dopiero po chwili doszło do niego, że nie rozstali się wcale tak polubownie, jak przekonywały go o tym odłamki wspomnień, które starał się nieudolnie ułożyć w całość. Z tego powodu na jego twarzy zagościł trochę zażenowany uśmiech, ale rozpromienił się od razu, kiedy Hargrove zbył dla niego jakąś kobietę w podeszłym wieku i usiadł naprzeciw niego. - Zawsze jak najbliżej ciebie, co nie? - odparł, unosząc kącik ust w figlarnym uśmiechu, także nawiązując do odbytych szmat czasu temu rozmów - narzekali przecież nieraz na to, że ich losy zostały już na zawsze ze sobą sprytnie związane, choć ani wówczas, ani tym bardziej teraz, raczej tego nie rozumieli. Czy było mu głupio, że wpadli na siebie dopiero teraz, po tak długim czasie? Tylko trochę. - Czyli jestem tylko jakimś marnym pretekstem przerwania niechcianej rozmowy? No ładnie, Hargrove, nic się nie zmieniłeś - westchnął, nie potrafiąc jednak ani na moment pozbyć się z twarzy tego durnego uśmiechu. Nie było to rzadkością, że tak niezmiernie się cieszył, kiedy wpadał na jakiegoś przyjaciela z przeszłości, okej? A że wzrok zawsze miał dość rozbiegany, nie potrafiąc skupić go wyłącznie na jednym miejscu, przyjrzał się najpierw porzuconej znajomej blondyna, potem skoncentrował go na mijającej ich za oknem parze, a następnie wbił go w kobietę w służbowym uniformie, która przyniosła mu sernik. Ją także obdarzył tym swoim promiennym wyrazem twarzy, a potem wziął kęs świeżego, pulchnego i miękkiego wypieku. Wydał z siebie dźwięk sporego zadowolenia tym smakiem i spojrzenie swe wbił znów w Bena. - Chryste, zdecydowanie musisz spróbować - zaanonsował, podsuwając mu zwinnym ruchem talerzyk z ciastem, który nieco porysował powierzchnię stołu, na co mijająca ich kelnerka nieco się skrzywiła. Nie przywykł do jedzenia tak starannie upieczonych dań, które muskały jego kubki smakowe jak idealnie wyważona, delikatna polewa, rozpieszczając je przy tym do granic możliwości. Nie miał pojęcia, czy nie pozwala sobie w towarzystwie blondyna na za dużo, ale nigdy nie był zbyt poważnym człowiekiem, który słynął z nienagannej ogłady, przecież Benjamin to wiedział.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Rozsądnie było zakładać, że skoro przyszło się im rozstać tak dawno temu, nie było już miejsca na jakiekolwiek pretensje. I faktycznie czas zdążył rozmyć to, co wówczas zdawało się mu straszne — te liczne wyrzuty i ostateczne wyznanie, na które w ogóle nie był gotowy. Zdawało mu się, że tamten rozdział dawno rzucił w niepamięć, a ten brak kontaktu z Orfeuszem jest po prostu zwykłą formą wygody, bo jednak ciężko po pewnych słowach wrócić do przyjaźni. Z tym że Ben chyba jednak nadal miał mu za złe to wszystko, nawet jeśli było to niedorzeczne. Pewne urazy chowa się w sercu chyba na zawsze, nawet te najgłupsze. — Od dawna jesteś w mieście? — spytał niezobowiązująco, chociaż było to dla niego ważne. Obiecał sobie jednak, krocząc ścieżką stuprocentowej żenady, że nie da mu odczuć, że tamto ich zerwanie nadal go boli. Uznał, że dużo lepiej będzie udawać, że nie tylko nie zrobiło ono na nim najmniejszego wrażenia, ale że ten ich związek niegodny był zapamiętania. Oczywiście było to skrajną głupotą, a kłamstwo łatwo mogło zostać przejrzane, jako że Orfeusz chyba nadal był dla niego w jakiś sposób ważny.
Nawet nie zaprzeczę, pojawiłeś się tutaj w idealnym momencie. Ciężko byłoby mi wymyśleć jakieś inne kłamstwo — odparł z lekkim uśmiechem, zerkając co chwilę w stronę swojej klientki. Całkiem liczył na to, że sama zdecyduje się zatrudnić innego prawnika, bo przynajmniej nie musiałby się głowić, jak samodzielnie tę sprawę odpuścić — kiedy więc przechodziła obok nich, umyślnie zwalniając, by dosłyszeć szczegóły ich rozmowy, specjalnie zamilkł i uśmiechnął się dość głupio. A gdy wyszła i on gotów był się podnieść, pożegnać i wrócić do swojego monotonnego życia. Tylko że wtedy pojawiło się ciasto, a kolejne słowa Orfeusza sprawiły, że Hargrove skrzywił się mimowolnie i wpatrywał w niego dość nieprzyjemnym spojrzeniem. I przez chwilę trwał w tym zawieszeniu, starając się zachować porządnie — nawet jeśli przez to ciasto z niewiadomych przyczyn odczuł złość, tak przecież nie zamierzał wcale doprowadzać teraz do jakiejś konfrontacji zwieńczonej licznymi pretensjami. Zamiast tego więc oparł się o siedzenie krzesła czy kanapy, nie wiem gdzie siedzą, i założył dłonie na piersi, całkowicie ignorując przy tym sernik. — Co u ciebie słychać? — spytał dość neutralnie, przyglądając się mu teraz już tylko z widocznym zaciekawieniem. Porozmawiać mogli, jasne, ale to wszystko, bo Benjamin naprawdę nie chciał odnawiać z nim kontaktu.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Wolał zachować w swojej głowie wyłącznie te miłe wspomnienia; było ich przecież znacznie więcej i były dużo ważniejsze, przynajmniej dla Orfeusza. Zapatrywanie się na ich znajomość tylko przez pryzmat zerwania wydawało mu się nadzwyczaj głupie, bo takie właśnie to rozstanie było - wybitnie durne i niepoważne. Za to te wszystkie chwile, jakie spędzili wspólnie przed dniem nieuchronnym, malowały się w jego głowie naprawdę wyjątkowo, jako że w tamtym czasie przechodził przez dość specyficzny etap życia, w którym Ben nieopisanie mu pomógł. O tym właśnie myślał, kiedy teraz na niego patrzył, tylko o tym.
- Wróciłem na pogrzeb brata, a potem jakoś tak wyszło, że no... zostałem - odparł, decydując się na ominięcie konkretnej daty i wzruszył ramionami. Chyba nie chciał o tym mówić. O tym, że był tu już tyle czasu i że wcale go nie szukał, bo bał się, jakby to ich spotkanie przebiegło. Mogli wszystko jeszcze bardziej popsuć, a teraz było przecież tak... idealnie, w sam raz. Wciąż darzył go wyjątkową sympatią, mimo że nieco inną od tej, jaka połączyła ich niegdyś. - Słyszałem, że twoja siostra też... No wiesz. Bardzo mi przykro. Dowiedziałem się już po fakcie, na pewno przyjechałbym na pogrzeb - zapewnił, na krótki moment wbijając wzrok w powierzchnię drewnianego stołu. Nie wiedział, dlaczego właśnie teraz o tym wspomniał i to w taki sposób, ale czuł, że tak po prostu wypadało, tego wymagała sytuacja. Chciał to powiedzieć.
Co do ciasta jednak... Nie spodziewał się, że taką drobnostką będzie w stanie go urazić. Nie potrafił doszukać się w tym geście nic niepoprawnego; zazwyczaj chęć podzielenia się ciastem odbierało się w całkiem przeciwny sposób, uśmiechając się z wdzięczności, a nie krzywiąc się tak, jakby właśnie obraziło się matkę swojego rozmówcy. Choć... Orfeusz był pewny, że gdyby faktycznie obraził rodzicielkę blondyna, ten obdarzyłby go przychylniejszym spojrzeniem. Nieważne. Starał się udawać, że wcale się tym nie przejął, choć prawda była dalece inna. Tego się właśnie obawiał, że Ben wciąż będzie chować do niego urazę. Dlatego zapchał się tym sernikiem, by nie odczuwać tak dotkliwie tej ciszy, jaka zapanowała między nimi. - W sumie nic specjalnego, jak widać. Jak komuś pada system i nie chce tracić milionów na naprawdę, to dzwoni po mnie - ponownie wzruszył ramionami, bo przecież nie było o czym mówić. Te rewelacje z jego życia były po prostu żałosne. - Ale widzę, że tobie się udało. No wiesz... Ten garnitur i tamta kobieta... Pewnie jesteś współwłaścicielem jakiejś odjechanej kancelarii prawniczej, jeździsz limuzyną, a na kolację jadasz kawior, czy coś takiego - powiedział, uśmiechając się przy tym, ale nie prześmiewczo, a z wyraźnym podziwem i dumą. Wciąż chciał przecież dla Bena jak najlepiej, czy było w tym coś zaskakującego?

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
A jednak nie istniało dla niego ani jedno dobre wspomnienie, które skutecznie byłoby w stanie przysłonić to ich rozstanie. Tak niepoważne i niekomfortowe dla niego, odbierające mu prawa do jakichkolwiek pretensji. Bo było dla niego tak sporym zaskoczeniem, bo niosło w sobie tak wiele pytań, że nie był w stanie wówczas nawet walczyć. Przecież nic by to nie zmieniło. Przecież Pheo i tak trwałby w przekonaniu, że to nie dla niego. Że to tylko taka faza, którą Ben potraktował zbyt poważnie. Jak wszystko zresztą, zawsze. Niezmiennie nie był w stanie nauczyć się tego, by do ludzi się nie przywiązywać.
Scott nie żyje? — zadane pytanie niebezpiecznie zawisło w powietrzu. Kiedy zginął? Jak zginął? Dlaczego nic o tym nie wiedział? Dlaczego dowiadywał się teraz i to w taki sposób? Odpowiedź pojawiła się prędzej niż przypuszczał. Wzruszył jednak niewinnie ramionami, jakby sprawa ta znaczyła kompletne minimum. A może znaczyła, bo być może Benjmanin faktycznie śmierć siostry uznawał za nic zaskakującego; może tak naprawdę pożegnał się z nią już lata temu. — Była tylko rodzina i najbliżsi przyjaciele, nic szczególnego — mruknął w odpowiedzi, wzruszywszy przy tym ramionami. Ta jego obecność nic by nie zmieniła. Nie nadałaby temu wydarzeniu powagi, nie przyniosłaby mu ulgi. Może jedynie wściekłby się, że dopiero w takim momencie Orfeusza widzi. Ciężko ocenić po tak długim czasie. Liczyło się to, że siedział wciąż przy stoliku, choć obiecał sobie wczesną ewakuację. Niekoniecznie podobał się mu sposób, w jaki to ich pierwsze spotkanie przebiegało, choć wiedział, że mogło być dużo gorzej. Tyle że Hargrove nie wiedział po prostu, jak ma z nim rozmawiać.
Czyli niewiele się zmieniło — stwierdził z rozbawieniem, mocno starając się o wykrzesanie z siebie dobrego nastroju. Czy jednak postępował prawidłowo, zmuszając się do takiego zachowania? Każda osoba będąca na jego miejscu po prostu by się wściekała, wspominając to nieprzyjemne rozstanie. A jednak jakoś wolał to wszystko ignorować, oszukując samego siebie, że nic wówczas się nie stało. Czuł się jednak żałośnie teraz, w tym swoim głupim garniturze, wypowiadając wyłącznie tak infantylne słowa. Odebrał więc Orfeuszowi widelec i ciasto, by jednak poczęstować się ostatnim kawałkiem sernika. Byleby tylko skupić się na moment na czymś innym, niż praca. — Zero limuzyn i kawioru, bo jeszcze przypadkiem zmieniłbym się w swojego ojca — a to doprawdy było jedną z najbardziej przerażających myśli. — Ale udało mi się w końcu otworzyć własną kancelarię — wyjawił, choć nie miał pojęcia dlaczego, bo zgodnie z wcześniejszym planem, powinien już wstawać i zbierać się do wyjścia.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Dopiero słysząc imię brata, zrobiło mu się wyjątkowo głupio. Choć nie, nie wyjątkowo, Orfeuszowi często było głupio, ale tym razem jeszcze dotkliwiej, co spowodowała lawina wspomnień, jaka spadła na niego za sprawą tego konkretnego zlepku literek. Nieustannie przecież zamęczał Bena opowieściami o Scott'cie, swoimi licznymi pretensjami do niego i pytaniami, czy zdaniem Hargrove'a to on był winny, czy jednak jego brat. Okropnie wstyd było mu teraz; kiedy myślał o tym i przypominał sobie coraz więcej szczegółów z odbytych w przeszłości rozmów. Może więc nie powinno go tak dziwić, że Ben nie cieszył się z tego przypadkowego spotkania w równym stopniu, co on?
- No... tak, nie żyje - potwierdził tylko, wzruszając ramionami. Historia jego śmierci była zbyt zawiła i skomplikowana, by teraz próbował ją streścić blondynowi. Zresztą był pewny, że Hargrove nawet nie chciałby o tym słuchać. - Ach, rozumiem - bąknął, nie rozumiejąc, dlaczego Ben to zrobił - dlaczego musiał podkreślić, że nic już dla siebie nie znaczą, że Orfeusz w jego życiu nie odgrywa żadnej, nawet najmniejszej roli. I nawet jeśli ta myśl zaczęła go uwierać, tak postanowił nie skupiać się na niej zbytnio, jako że niewiele mógł na nią poradzić. I że tak naprawdę wcale nie powinno go to martwić...
- Wiesz, jak jest, to znaczy jak to u mnie jest. W tym jestem chyba najlepszy, a z policyjną kartoteką nie mam wiele do wyboru i jeszcze dorabiam jako instruktor, no i przede wszystkim poma... dużo tego i to nic specjalnego - przerwał ostatecznie, bo dopiero w tym momencie uświadomił sobie, jak ględził i to wcale niepytany. Tak po prostu reagował w stresie - łapał go ślinotok niezrozumiałych, pozbawionych sensu rewelacji, jakimi ochoczo dzielił się z kim popadnie. Najgorzej tylko, że prawie wygadał się o swoim udziale w przestępczym świecie kreowanym przez własnego dziadka. Uniósł też zaraz kącik ust ku górze, kiedy blondyn jednak zdecydował się spróbować sernika i prawdę mówiąc, odczuł dzięki temu sporych rozmiarów ulgę. - Taaak... Pan Hargrove... Przerażająca persona. Zawsze się dziwnie na mnie patrzył, jakby bał się, że zaraz podwędzę mu jego rolexa - zaśmiał się, znowu mówiąc trochę od czapy, ale czy to jeszcze kogoś dziwiło? - O, kancelarię? - uniesiona do góry brew niejako stanowiła dopełnienie zadanego pytania, które jasno wskazywało na jego zdziwienie. - Brzmi to tak jakoś... Przerażająco. W sensie wiesz, odpowiedzialnie i tak... dorośle - zauważył z rozbawieniem, czując się tak, jakby wciąż i jemu i Benowi daleko było do trzydziestki.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Cieszył się. Cieszył, choć było to niedorzeczne i szczęśliwie niezauważalne, chowane skrupulatnie pod wymuszonym grymasem, do którego sam siebie usiłował przekonać. Nie spodziewał się doświadczyć tego dnia tak intensywnych, skrajnych uczuć, wyciszających przy tym resztki rozsądku. Uważał przy tym wszystkim, że Orfeusz jest dość bezczelny w tej swojej pozie, ale jednocześnie nie żałował wcale tego, że mają okazję porozmawiać — nawet jeśli widmo przeszłości rozbrzmiewało głośno, ostrzegając go, że popełnia kolosalny błąd. — Dlaczego? Co się stało? — rozbrzmiała w tych słowach szczera troska i ciekawość, choć zgodnie z pierwotnym planem, nie powinien wcale pytać. Może tylko stwierdzić, klasycznie, że mu przykro i tyle, życzyć mu powodzenia i ulotnić się z jego życia raz na zawsze. Nie wiedział jednak, czy jest na to gotowy, czy chce tak kategorycznie wszystko już przekreślić. Ale powinien. Bo to ich rozstanie i powód, dla którego do niego doszło, mocno na niego wpłynęło. Cały ten dysonans myśli i uczuć uwierał nieznośnie, ale wciąż nie potrafił zdobyć się na wystarczającą odwagę by stwierdzić, co dalej.
Skoro cię to zadowala — mruknął, choć nie tymi słowami chciał zareagować. Bo należało posłużyć się negacją, że te wszelkie przewinienia niczego nie oznaczają, że gdzieś tam czeka na niego lepsza praca, bardziej ambitna. Że on mu pomoże, coś wymyślą, bo przecież Ben miał ten nieznośny nawyk udowadniania mu, że mógłby osiągnąć dosłownie wszystko. Tyle że tym razem nie było na to miejsca, bo jeszcze okazałoby się, że Benowi nadal zależy, a wtedy, wobec wstydu, musiałby wyjechać z kraju.
No cóż, skoro i tak cię podejrzewał, to mogłeś to zrobić — stwierdził z rozbawieniem, bo pewnie sam by w tej kradzieży mu pomógł. Przynajmniej na coś przydałaby się ta jego prawnicza wiedza, bo wierzył, że nikt by im uczynionej zbrodni nie udowodnił. Ten uśmiech jednak nie miał prawa się pojawić, bo przecież nie mieli wcale wspominać wesoło i żartować z tego, co było. Nie teraz, nie nigdy — na to ochoty nie miał. A przynajmniej nie chciał mieć. Skinął potem głową, a ta cała wesołość całkowicie się gdzieś zagubiła. I to wcale nie przez Orfeusza. — Trochę się mi wydaje, że się z tym pospieszyłem — przyznał kwaśno, chociaż pewnie wcale go to nie interesowało. Ale miał słuszność w swoim stwierdzeniu, bo może ta kancelaria faktycznie była nazbyt dorosła i odpowiedzialna jak na niego? Bo przecież powinien zabiegać o jej rozwój, każdego klienta, a tymczasem wszystkie potencjalne sprawy odtrącał i grymasił, tak jak teraz, z tym sernikiem i Orfeuszem, bo Ben chyba jednak zupełnie nie wiedział, czego chce.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Pragnął opowiedzieć mu o wszystkim; o tych straconych latach bez niego i ich rzekomej miłości, którą wystawiono na próbę i w końcu bezpowrotnie wyrwano z ich serca, ale czy skrywała się w tym choć szczypta sensu? Sam Orfeusz czuł bowiem, że w spotkaniu tym skrywała się pewna nieprzyzwoitość i bezczelność, promieniująca wyłącznie z jego sylwetki. Bo czy nie utracił prawa do zwierzeń w tym samym momencie, w którym postanowił zaprzepaścić ich związek? - Wypadek podczas pracy, chciał obronić swoją partnerkę - wyznał lakonicznie, czerpiąc niewysłowioną radość z każdego posłanego mu wyrazu troski, na którą przecież nie zasłużył. Wdzięczność ta nie trwała jednak długo, jako że następne wypowiedziane słowa wyraźnie zawierały w sobie skrywaną zadrę, wobec czego sam brunet spochmurniał. Rozmowa ta była jak jazda na kolejce górskiej - nieodgadniona i nieustannie zaskakująca, niepozwalająca zastygnąć w jednej pozie na dłuższy czas. Nie spodziewał się bowiem tego uśmiechu, nie spodziewał się żartu i życzliwego wspominania przeszłości. A potem znów nawzajem się zdeprymowali - niewidzialna kabina na nowo opadła w dół, poruszając się na stromej sinusoidzie. - E tam, to już wyjdzie w praniu i najwyżej poprosisz swojego ojca o sypnięcie kilkoma rolexami, żeby zwabić nowych klientów - spróbował jakoś koślawo rozładować depresyjną atmosferę, w której jak zwykle w sytuacjach tego rodzaju (czyt. dorosłych, poważnych, wymagających zbyt trzeźwego jak na niego rozumu) nie potrafił się odnaleźć. Może i żartował, ale pewna prawda skrywała się w stwierdzeniu, że w razie problemów rodzice Bena jakoś mu pomogą, bo ten miał przecież ten przywilej, że nim od zawsze się interesowano. Nie dane im było tego dłużej omawiać, bo z rozmyślań tych wyrwał ich w końcu donośny dzwonek telefonu blondyna, informujący, że ich wspólny czas już się skończył. Nowa kancelaria to w końcu nowe obowiązki, a więc Orfeusz z niemałym bólem serca pozwolił mu odejść, wracając jeszcze na moment do ich przykrej przeszłości i żałując, że wszystko potoczyło się w tak niekorzystny sposób i to wyłącznie z jego winy.

koniec <3 // benjamin hargrove
ODPOWIEDZ