stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Czy Jerry był okropnym ojcem, że wybrał dzień powrotu z Brisbane po egzaminie dokładnie w tym samym czasie, w którym Lily miała wycieczkę z przedszkola na prawdziwy teatr lalek, nie tylko taki zaimprowizowany w przedszkolu, a na prawdziwej scenie i z ogromnymi i prawdziwymi dekoracjami? A której to za żadne skarby nie chciała przegapić? Być może. Co prawda wahała się niesamowicie, bo równie mocno chciała odebrać tatę z lotniska, ale ojciec niewychowawczo przekupił ją kolejną obietnicą i zapewnieniem, że w weekend pojadą do wesołego miasteczka do dużego miasta. A to wszystko po to, aby móc spędzić trochę czasu z Marianne! Miał wyrzuty sumienia przez te kilka dni spędzonych u rodziców, ale na szczęście zostały one wyparte przedegzaminowym stresem. A po egzaminie poegzaminową ulgą i chilloutem, kiedy razem z Rebeccą poszli opijać kolejny z etapów przybliżających go do powrotu na studia. Siedząc w kawiarni na kampusie nie mógł uwierzyć, że niedługo sam znów wróci w te mury i będzie biegał za wykładowcami prosząc o dodatkowy termin na oddanie pracy, chyba że nie mają nic przeciwko dziecięcym rysunkom domków i wróżek na tabelach i schematach… Uśmiechał się do siebie wybiegając wizjami w przyszłość. Spokojną, stabilną. U boku Marianne, z Lily siedzącą obok przy dużym stole w kuchni, przy którym oboje będą odrabiać swoje prace domowe… Na takich planach minęła mu cała podróż powrotna z Brisbane do Cairns. Był w dobrym humorze tak po prostu, ale kiedy zobaczył Mari z własnoręcznie zrobionym kartonem “gratulacje” i kilkoma serduszkami dookoła, już zupełnie jego nastrój poszybował w górę. Przytulił się do niej na powitanie i z ogromną wdzięcznością na sercu pocałował bez skrępowania i obawy, że ktoś mógłby ich zobaczyć i przyłapać. Jakie to było cudowne uczucie!
- Te gratulacje jeszcze trochę na wyrost, wyniki przyślą mi dopiero mailem za kilka dni - uśmiechnął się łapiąc bez najmniejszych oporów kobietę za rękę i ruszając w stronę wyjścia z lotniska. - Boże, Mari, czujesz to? - zapytał obejmując ją ramieniem, bo chciał mieć ją jeszcze bliżej siebie. Poprawił w międzyczasie torbę na drugim ramieniu, kiedy szli parkingiem w stronę zaparkowanego auta Marianne. - Wolność... - powiedział z rozleniwieniem napawając się tym uczuciem. - Nie musimy niczego ukrywać, ani chować się po kątach. Możemy robić co chcemy! - wrzucił torbę do samochodu, ale zanim wsiadł, objął ją jeszcze w pasie przyciągając do siebie i korzystając z pełnej swobody znów pochylił głowę, aby skraść jej kolejnego całusa. - To co? Kino? Wieki nie byłem w kinie! Chyba ostatni raz jak jeszcze byłaś w ciąży… Na tym filmie z Emilią Clarke. I tym ziomkiem na wózku… - nie był dobry w tytuły i machając ręką próbował sobie przypomnieć ten konkretny, ale nic nie przyszło mu do głowy. - Albo jakiś spacer? Bo o kolacji możemy zapomnieć, po kupnie biletu powrotnego do Lorne stać mnie już tylko na hotdoga z budki w parku i ewentualnie bilet do kina - zaśmiał się absolutnie nieskrępowany swoją niezbyt kolorową sytuacją finansową, ale szczerze? Z nią mógłby bawić się świetnie nawet jedząc parszywe frytki i robiąc pieszo trip szlakiem lokalnych murali.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Czekając na lotnisku rozpierała ją duma. Nie ważne, że wyniki egzaminu znane będą dopiero za kilka dni. Mari tak bardzo w niego wierzyła, że już teraz postanowiła przygotować uroczą plakietkę powitalną. Zwykłe gratulacje przyozdobione serduszkami a wywołały na jego twarzy taki uśmiech. Te godziny ciężkiej nauki musiały się opłacić.
- Zdałeś śpiewająco, milion razy Cię przepytywałam i wiedziałeś wszystko – zaśmiała się rzucając mu się na szyję, jakby nie widziała go co najmniej kilka tygodni. To jednak był gest związany nie tylko z radością jego powrotu, ale także ogromną tęsknotą, którą odczuwała nawet wtedy gdy był obok a nie mogli pozwolić sobie na żadne czułe gesty. Coraz trudniej było się przy innych pilnować. Te uśmiechy, spojrzenia, dotyk dłoni… Wszystko było dla niej tak naturalne, że trudno było się powstrzymać przed tym w domu. Racjonalnie jednak dali sobie czas na ułożenie ich relacji zanim komukolwiek o niej powiedzą. Ale mówiąc o wolności miał rację. Byli z dala od Lorne, z dala od rodziny i ciekawskich spojrzeń. Mogli sobie pozwolić na znacznie więcej, więc nie zamierzała się od niego odsuwać nawet na krok. – Hotdogi z budki brzmią świetnie. Mam w bagażniku koc, więc możemy sobie usiąść na trawie i po prostu popatrzeć w niebo – uśmiech nie schodził jej z twarzy odkąd Jerry pojawił się na płycie lotniska. Dla niej nie musiał organizować jakiś wyjątkowych randek, nie musieli iść na jakąś drogą kolację. Nigdy jej to nie imponowało a przeżyli razem już tak wiele, że musiał wiedzieć, że nawet siedzenie w parku dla niej było czymś niezapomnianym. Czymś czego zawsze bardzo chciała.
- A jak później jeszcze będziemy mieli siłę i czas pójdziemy do kina – dodała luźnym tonem, gdy otwierała bagażnik. Faktycznie dawno nie byli razem w kinie, te ostatnie pięć lat zleciało tak szybko a przy tak energicznej córce, gdy tylko dostawali wolny weekend spędzali go w domu. Żadne z nich nie miało nawet sił by pomyśleć o wypadzie do miasta. Schowała do samochodu jego bagaż, podała piknikowy koc w kolorową kratkę i zatrzasnęła bagażnik. – Wiem, że to Twój dzień Jemi i Twój czas na świętowanie, ale wydarzyło się coś niesamowitego i jeśli Ci o tym nie opowiem to zwariuje! – trudno było panować nad tym podekscytowaniem, które nie tylko było słychać w jej głowie ale również widać było w tych iskierkach tańczących w jej oczach. – Przeprowadziłam wczoraj swoją pierwszą operację. Chociaż operacja brzmi bardzo górnolotnie. Zabieg. Mój pierwszy samodzielny zabieg. Okazało się, że to trochę jak z jazdą na rowerze, tego się nie zapomina.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Wiedział, że napisał ten egzamin zajebiście dobrze i nawet esej poszedł mu śpiewająco, ale był na tyle skromny, żeby nie mówić o tym na głos. Na wszelki wypadek, żeby nie zapeszyć! Wolał na razie nic nie mówić otwarcie i później wyskoczyć z wielką niespodzianką! Która i tak nikogo nie zdziwi, ale lepiej się nie nakręcać i potem nie odkręcać, tak było łatwiej dla jego dumy. Bo tej mu nie brakowało, oj, nie! A słowa Mari mile połechtały jego ego. W tym stanie zgodziłby się totalnie na wszystko, a ten plan brzmiał genialnie - kolacja, spacer i kino - potrzebowali czegoś więcej, skoro mieli siebie?
Gdy Mari tak odwróciła kota ogonem, Jerry chciał jej przerwać i powiedzieć, że to ich dzień i ich świętowanie, bo prędko może nie powtórzyć się okazja do takiej pełnej swobody, ale nie musiał tego mówić na głos, bo Marianne potwierdziła to własnymi słowami. - Mari, to cudowna wiadomość! - jakby mało było ekscytacji Jerry’ego po egzaminie, to teraz jeszcze jego duma rozrosła się o to jej małe-wielkie osiągnięcie! Upuścił koc na ziemię, podniósł ją do góry i obrócił kilka razy wokół własnej osi, a odstawiając - a jakże! - pocałował ją przelotnie w usta obejmując wcześniej jej twarz dłońmi. Zachowywał się jak pierwszy raz w życiu zakochany nastolatek, ale był po prostu szczęśliwy. Wszystko zaczynało się układać po jego myśli, egzamin poszedł mu doskonale, a teraz jeszcze Mari stawiała coraz pewniejsze kroki w weterynarii. Czy mogło być lepiej? - Wiedziałem, że jesteś geniuszem! Jako studentka pierwszego czy drugiego roku odebrałaś trudny poród klaczy, więc nie było innej opcji, żebyś sobie nie poradziła! - Nigdy w nią nie zwątpił i teraz też wiedział, że stać ją na jeszcze więcej. Ale nie byłby sobą, gdyby nie zażartował: - Rozumiem, że pacjent jest w stanie stabilnym? Mhmm, mhmm… ale tylko się upewniam - żyje? - dopytał szturchając ją łokciem pod żebro, po czym schylił się po koc i odbiegł ze śmiechem w stronę skrawka zieleni, żeby nie dostać ciosu zwrotnego.
Poczekał na nią przy stojącej przy wejściu do parku budce z hotdogami i gdy wreszcie złożyli zamówienie i ruszyli w poszukiwaniu miejsca do rozłożenia koca, Jerry’emu nagle coś się przypomniało. Przełknął kęs bułki z parówką i odwrócił się tak, że szedł teraz tyłem do kierunku spaceru, a przodem do Mari i zwolnił krok.
- W sumie to muszę ci o czymś powiedzieć - zaczął dość niepewnie wycierając wierzchem dłoni usta z sosu. - Powinienem to z tobą skonsultować, ale to było późno w nocy i nie chciałem cię budzić. Poza tym jakoś to tak wyszło od słowa to słowa, jak rozmawiałem z ojcem. I wspomniałem mu o nas... i naszym przyjeździe do Brisbane… - rzucił niby dość luźno, ale zerknął na nią uważnie sondując jej reakcję. Obiecali sobie, że nikomu o tym nie powiedzą, ale Huphrey był na drugim końcu wybrzeża i potrafił zachować dyskrecję. Jerry przy tej próbie związku był jednak dość ostrożny i nie chciał niczego zepsuć. Dlatego zanim powie jej resztę - i o ile jej powie! - musiał wiedzieć, że A - Mari nie jest na niego zła, że powiedział o nich ojcu, B - że poruszył temat wyjazdu do Brisbane, chociaż ciągle nie było pewne, że wytrzymają ze sobą do końca roku, a co dopiero mówić do lutego! Determinacja Jerry’ego tym razem była jednak na tyle silna, że nie chciał zakładać innej opcji. A rozmowa o tym z ojcem upewniła go w przekonaniu, że traktuje to cholernie poważnie.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Gdyby nie jego szybka reakcja wymierzyłaby mu porządnego kuksańca w bok, ale niestety zanim w ogóle zrobiła jakiś gest w jego stronę, Jerry stał już w bezpiecznej odległości. Z lekkim rozbawieniem próbowała go zamordować spojrzeniem, bo nie powinien nawet żartować z takich rzeczy. Wiele zwierząt nie udawało się uratować, zbyt często widziała to w rezerwacie gdy przywożono kolejen ofiary głupoty ludzkiej.
- Nie miałam wyboru, gdyby coś się stało ulubionej klaczy Twojego dziadka nie miałabym już wstępu na farmę – tym razem ona przybrała żartobliwy ton, bo pewnie nic takiego nie miałoby miejsca. Była tylko studentką weterynarii z tak małym doświadczeniem. Jednak ta wrodzona intuicja nie zawiodła jej i tamtym razem a mały źrebak nie tylko przyszedł na świat zdrowy, ale także rósł zdrowo i był pierwszym koniem, na którym posadzili ich córkę. Aż uśmiechnęła się pod nosem na samo wspomnienie tamtych wydarzeń. – I co poradzić, chciałam Ci jakoś zaimponować – rozłożyła bezradnie ręce, gdy obok siebie ruszyli najpierw w stronę budki z jedzeniem a później dużego parku. To zdecydowanie nie było Lorne. Tam prawie na każdym kroku spotykali rozległe tereny zieleni, dzikie pastwiska, uprawne pola. Tutaj kilka drzew i kawałek trawy były na wagę złota. Powinni częściej urządzać sobie takie wypady do miasta by powoli przyzwyczajać się do nowego, zupełnie odmiennego stylu życia.
Zanim jednak zdążyła poruszyć tę kwestię, Jerry zrobił tę swoją niepewną minę i spojrzał na nią w ten sposób, że już samo to sprawiło, że zatrzymała się w miejscu. Przeczuwała że coś przeskrobał, więc gdy wspomniał o ojcu w pierwszej chwili nie wiedziała jak zareagować. Temat jego rodziców zawsze był tematem zręcznie omijanych. Ani on, ani oni nie starali się o kontakt. Te kilka rozmów rocznie nie mogło zastąpić prawdziwych rodzinnych relacji.
- I co Ci odpowiedział? Że jesteś kretynem i znów pozwolisz mi zmarnować Twoje życie? – niepewnie ugryzła swojego hot doga, czując jak od razu traci dobry nastrój. Nie była zła, że powiedział swojemu ojcu o tym pomyśle przeniesienia się do Brisbane. Przez myśl jej nie przeszło również to by go skarcić za snucie tak odległych planów. W końcu była pewna, że tym razem im się uda, jakby przez ten rok byli w stanie dojrzeć do odpowiedzialności i kompromisów, których nie udawało im się osiągnąć przed rozstaniem. – Przepraszam, źle to zabrzmiało. Ale wiem, że oni nie chcieli takiego życia dla Ciebie, przez co nie darzą mnie wielką sympatią – westchnęła ciężko wskazując idealne miejsce na piknik. Poczekała aż Jerry rozłoży koc, po czym oboje na nim usiedli a Mari grzecznie, bez dodatkowych komentarzy, czekała aż opowie jej resztę rozmowy, którą przeprowadził z ojcem.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Równie dobrze Jerry mógł odbić piłeczkę. Rodzice Marianne przecież byli względem niego w porządku, ale pewnie też im się nie uśmiechało, że jakiś miastowy wyrostek zaciążył ich córkę będącą w trakcie wymagających studiów, która miała większe ambicje niż zajmowanie się dzieckiem, dorywcze zajęcia jogi czy zaledwie pomoc przy rekonwalescencji zwierząt, zamiast konkretnego ich leczenia. Nie chciał psuć sobie jednak nastroju, w końcu wreszcie mieli trochę czasu tylko dla siebie, szkoda było marnować dzień na kłótnie i fochy. Za bardzo się za nią stęsknił, żeby znów odwalać jakąś szopkę, wolał ograć to humorem. - Jeśli będę twoim kretynem, to mogę być kretynem, żaden problem! Jeszcze ukłonię się w pas dziękując za komplement! - zademonstrował ukłon, a podnosząc się do pionu w ostatnim momencie uratował parówkę przed wypłynięciem z bułki. Całe cztery dolary poszłoby na zmarnowanie, a on byłby głodny! Istna katastrofa! Żeby uniknąć ponownej sytuacji na przyszłość odgryzł jeszcze kawałek bułki i zrównując z nią krok podał jej resztę swojego jedzenia i kubek, aby przygotować im miejsce na "piknikową randkę". - Może cię to zaskoczy, ale nie, nic takiego nie powiedział - zaczął poważniej, kiedy rozkładał koc na ziemi: w połowie na słońcu, w połowie w cieniu, bo lubił wyciągnąć twarz do ciepłych promieni. - Właściwie to ucieszył się, że się zeszliśmy. Dla niego najważniejsze jest moje szczęście, nie konkretny sposób jego osiągnięcia. - Jerry usiadł na słońcu, ale tyłem do niego, więc twarz pozostawała w cieniu i mógł swobodnie patrzeć na Mari, od której odebrał swój jakże wykwintny posiłek. - Nawet nalegał, żebym cię w końcu przywiózł i przedstawił osobiście! Najlepiej zanim przeniesiemy się w lutym, ale ta decyzja zależy od ciebie. - Siorbnął przez słomkę rozwodnionej coli. Odgryzł jeszcze trochę hotdoga, który znikał szybciej, niż ten należący do kobiety. Przesunął kęsa do policzka i zakrył nieco dłonią usta, żeby nie pluć okruszkami albo kawałkami jedzenia. - Niezobowiązująco wspomniałem, że mógłby poszukać nam jakiegoś domku z ogrodem tutaj. Jemu łatwiej to zrobić będąc na miejscu. To już się zajarał, że on nam w takim razie kupi ten domek. - Jerry popatrzył na nią z miną "dasz wiarę?!". Przeżuł trzymany w ustach kawałek bułki i dopiero po chwili przeknął, aby kontynuować: - Wyjaśniłem, że to absolutnie nie wchodzi w grę, to zmienił pomysł i zaproponował wykupienie kliniki Aleca w twoim imieniu, żebyś nie musiała tracić swojej szansy. Szalony, nie? - niby żartował, ale ostatnie zdanie wybrzmiało bardziej poważnie. Takie było. Ojciec mówił to na serio. I gdyby chodziło tylko o Jerry'ego, na pewno by odmówił. Ale kiedy chodziło o Mari i jej szanse i marzenia… tyle dla niego poświęciła decydując się na wyjazd za nim do Brisbane, że Lyons podpisałby cyrograf z samym diabłem, byleby tylko po powrocie zastała wszystko w miasteczku w takim stanie, w jakim je opuściła. - Takie już mają pomysły ludzie cierpiący na zbytek pieniędzy... - westchnął pod nosem bardziej do siebie niż do niej i wcisnął do buzi ostatni kawałek hotdoga.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Zaśmiała się i gdyby nie fakt, że miała zajęte ręce, rzuciłaby mu się na szyję. Czuła się jak zakochana nastolatka na początku związku i trochę to uczucie ją zaskoczyło. Myślała, że już nigdy nie poczuje tych motylków w brzuchu na myśl o potajemnych spotkaniach. Znowu chodzili na randki, znów nie mogli się od siebie oderwać, ciągle i ciągle dążąc do choćby minimalnego kontaktu fizycznego. Uśmiech nie schodził jej z twarzy do momentu aż Jerry nie powiedział, co jego ojciec miał naprawdę do powiedzenia. Chyba jednak łatwiej byłoby jej przyjąć tę informację gdyby próbował odwieść syna od tych planów. Marianne jedynie westchnęła ciężko i siedząc naprzeciwko niego, wyciągnęła nogi przed siebie.
- Nie mam nic przeciwko by poznać go przed naszym wyjazdem w lutym. Możemy coś zorganizować w okresie świątecznym. Lily na pewno ucieszy się, że znowu zobaczy dziadka – uśmiechnęła się delikatnie, bo pięciolatka dużo opowiadała o swoich przygodach, które przeżyła z dziadkiem. Widać bardzo szybko stała się oczkiem w głowie swojego dziadka a Mari nie miała z tym żadnego problemu. Przez wiele lat było jej przykro, że jego rodzice jakoś szczególnie nie pałają do niej sympatią i nigdy nie zdecydowali się przyjąć ich zaproszenia do odwiedzin w Lorne. Ani na urodziny, ani na któreś ze świąt. Z czasem jednak pogodziła się z tym przypadkiem i skoro Jerry sam nie chciał poruszać tych tematów, ona siedziała cicho.
- Mam nadzieję, że od razu wybiłeś mu te pomysły z głowy? – spojrzała na ukochanego, bo wystarczyło na nią spojrzeć by wiedzieć, że takiego prezentu na pewno nie przyjmie. Nie wiedziała co kierowało jego ojcem. Chciał wynagrodzić im te ostatnie lata, gdy nie zawsze wiodło im się dobrze? Chciał przekonać ich do siebie pieniędzmi? Na pewno nie tędy droga, więc Mari poczuła się nawet lekko urażona. – Nawet jeśli miałoby być to w formie pożyczki nie możemy tego przyjąć. To zbyt wiele Jemi i nie chce czuć tak ogromnego zobowiązania wobec kogokolwiek – pieniądze mogła też pożyczyć od swojej rodziny, mogła wziąć kredyt z banku, ale przecież będzie im wtedy jeszcze trudniej. Wolała te dywagacje odłożyć na później. Najpierw muszą ułożyć sobie życie w Brisbane a potem będą myśleć o tym co zastaną po powrocie do Lorne.
Biorąc kolejny kęs hot-doga, dokładnie mu się przyglądała chcąc wyczytać z jego oczu, co on tak naprawdę myśli. Chciał się zgodzić? Już to zrobił? Nie sądziła, że zrobiłby to za jej plecami, więc uśmiechnęła się i wyciągnęła w jego stronę swojego ledwo rozpoczętą bułkę. Nie była głodna, więc tylko wzięła łyk napoju i ułożyła głowę na jego kolanach.
- To dobry pomysł by Twój ojciec rozejrzał się za czymś na wynajem, będzie mógł wybrać najlepsze opcje i odrzucić te, które nie będą się dla nas nadawać – łatwiej będzie komuś na miejscu rozejrzeć się po aktualnych ofertach. Zdjęcia nie zawsze ukazują prawdę. – Tylko niech to będzie naprawdę coś małego. To tylko na dwa lata. Wystarczą dwie małe sypialnie, jakiś salon z aneksem kuchennym, jedna łazienka. Ważniejsza jest dla mnie chyba okolica niż sam dom. Chciałabym stworzyć Lils chociaż namiastkę wsi w mieście. Trochę trawy, pełno drzew i miejsca gdzie będziemy mogły sadzić kwiaty – widziała to miejsce oczami wyobraźni i chociaż marzyła o lasach i polach wokół tego domku to jednak nie było na to najmniejszych szans. Przedmieścia będą dobrym kompromisem.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Podobał się Jerry’emu pomysł z odwiedzeniem Brisbane w okresie okołoświątecznym, choć bardziej widział to jako 2-3 dni między świętami a nowym rokiem, co na pewno zaproponuje ojcu podczas kolejnej rozmowy. Uśmiechnął się dość tajemniczo, gdy Mari zadała mu pytanie o wybijanie z głowy propozycji ojca, ale nie potwierdził ani nie zaprzeczył. Dla jeszcze większej konsternacji wzruszył ramionami, co mogło oznaczać wszystko i nic jednocześnie. Spodziewał się takiej odpowiedzi z jej strony; znał ją i wiedział, że powie coś takiego, ale kierował się zasadą, że dopóki nie zada pytania, odpowiedź zawsze będzie brzmiała “nie”. Pokręcił też głową odmawiając przyjęcia jej hotdoga. Nie był aż tak głodny, żeby pozbawiać jej jedzenia. Zresztą, po powrocie babcia uraczy go ogromnym talerzem pysznej kolacji, więc wolał ograniczyć kalorie i zostawić sobie miejsce na ten posiłek. Scarlett Lyons nie przyjmowała do wiadomości komunikatu “nie jestem głodny, babciu”.
- O tym samym rozmawialiśmy - przytaknął na obraz domu, o którym wspomniała Mari. Jedną ręką podparł się wygodniej na kocu, a drugą wplótł w jej włosy. Prosty gest, a jakże przyjemny! Nawet przed nim musiał się powsrzymywać przy innych! - Przedstawiłem mu nasze oczekiwania. Nawet domek na głębokich przedmieściach nie będzie taki straszny. Ty masz samochód, a ja mógłbym dojeżdżać komunikacją miejską, o ile nasze grafiki by się mocno rozjeżdżały - to nie był dla niego problem - mógłby wykorzystywać międzyczasy w autobusach na naukę.
Chociaż Lyons nie czytał Mari w myślach, myślał o podobnych problemach. Był odmiennego zdania - życie w Brisbane traktował jako epizod i jeszcze przed wyjazdem chciał uporządkować sprawy tutaj tak, żeby po powrocie - bo nie zakładał innego scenariusza! - mogli zacząć spokojnie od nowa budować swoje wymarzone życie. - Okej, nie przyjmiesz pieniędzy od mojego ojca - pokiwał głową ze zrozumieniem. Na jej nieszczęście Jermaine także miał swoją dumę i swój upór, dlatego nie poddawał się w wysiłkach. - A - czysto hipotetycznie - gdybym ja zdobył odpowiednią sumę, przyjęłabyś ją? - rzucił bez konkretnego planu w głowie, ale może jakimiś sposobami mógłby zorganizować nie całość, ale przynajmniej odpowiednią kwotę, żeby nie musieć rezygnować z lecznicy całkiem, a chociaż odłożyć spłacanie w czasie. - Tak, jestem upierdliwy - głaszcząc ją po włosach uśmiechnął się nieco niezręcznie i z poczuciem winy, że ciągle i ciągle wraca do tego tematu, był on jednak dla niego cholernie ważny. - Po prostu nie chcę, żeby za kilka lat poróżniło nas to w jakiejś kłótni - westchnął, a rysy twarzy złagodniały mu w już cieplejszym uśmiechu. Znów zakładał, że im wyjdzie, choć po drodze wszystko mogło się zepsuć, ale tym razem był bardziej świadomy, może nieco dojrzalszy? Znów czuł, że trzyma życie we własnych rękach, a to dodawało mu prawdziwego kopa. No, tylko jedno ciągle było nierozwiązane. - Minns, sama mówiłaś, że nie chcesz odbierać mi szansy. Ja też nie chcę odbierać jej tobie. A czuję się teraz jak ostatni egoista, bo taka propozycja jak ta od Aleca trafia się raz na milion, nie wybaczyłbym sobie, gdybyś przeze mnie z niej rezygnowała… - Co prawda każde z nich swego czasu coś poświęciło na rzecz opieki nad córką - ona weterynarię, on studia, ale teraz sytuacja nie musiała się powtarzać! Mogli znaleźć jakieś rozwiązanie, w którym mieliby ciastko i zjedliby ciastko…

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Nie spodziewała się, że tak ciężką rozmowę będą przeprowadzać na improwizowanym pikniku w parku. A zwłaszcza w ten jeden dzień, gdzie mogli bezkarnie korzystać z wolności i braku ciekawskich spojrzeń. Bo nawet jeśli ktoś ze spacerowiczów na nich zerknął, był dla nich obcym człowiekiem, który mógł rzucić komentarz o parze zakochanych. To nie plotka, która zaraz rozniosłaby się po całym Lorne Bay.
- Zadajesz dzisiaj sporo trudnych pytań – rzuciła luźno, uśmiechając się delikatnie. Tak dobrze leżało jej się na jego kolanach, podczas gdy leniwe promienie słońca oświetlały jej policzki. Kochała wiosnę, kochała to jak wszystko wokół budziło się do życia. A wraz z wiosną przyszedł dla nich nowy początek, więc ta pora roku jeszcze mocniej umocniła się na prowadzeniu. – Chcesz żebym przyjęła je od Ciebie? Kochanie… By Twoje było też moje musisz włożyć na ten palec pierścionek – zażartowała sobie, robiąc dłonią dopasowany do słów gest. Nigdy nie wierzyła jakoś szczególnie w instytucje małżeństwa a samo podpisanie papierka nic nie zmieniało w ich uczuciach i życiu. Wiele razy jej rodzice, jego dziadkowie nalegali na wesele. Huczne na całą okolice, by wszyscy inni mogli zazdrościć ich miłości, ale nigdy się na to nie zdecydowali. Kilka razy rzucali jakiś niezobowiązujący komentarz na temat ewentualnego sformalizowania ich związku, ale temat szybko ginął w natłoku obowiązków. Teraz Mari również sobie żartowała, chociaż trzeba stwierdzić, że po latach jakoś mniej jej było do śmiechu, że nigdy nie będzie jej dane założyć białej sukni oraz wianka z polnych kwiatów.
- Jemi – leniwie podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała wprost w jego oczy – A może to wcale nie jest taka szansa jeden na milion? Może skorzystanie z tego jest pójściem na łatwiznę? Zawsze mogę zbudować coś swojego, od zera. Nie będzie to proste, ale wtedy z czystym sumieniem będę mogła powiedzieć, że jest moje. Więc nie martwmy się na zapas i wykorzystajmy ten dzisiejszy czas na coś weselszego – uśmiechnęła się i przysuwając się do mężczyzny, złożyła pocałunek na jego ustach. Jeden. Drugi. Trzeci. I mogła tak w nieskończoność.

zt.
Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
ODPOWIEDZ