19 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
lecz jak orfeusz poznałem życie po stronie śmierci, błękitnieją mi twoje na zawsze zamknięte oczy
Pożyczona od kolegi (kolega to duże słowo – Elijah wykorzystał do tej przysługi przypadkowego gospodarza jednej z nawet bardziej przypadkowych imprez) koszula była biała, sztywna i niemiłosiernie uwierała go w nadgarstki i kark, co było naprawdę znaczącym odstępstwem od normy, które stanowiły powyciągane swetry i bluzy, służące młodemu Johnstonowi na co dzień. Zrozumiałym było jednak, że pewne sprawy zwyczajnie wymagały wielkich poświęceń; pewne sprawy przecież z zasady były przyświecającymi kontrowersyjnym decyzjom lub ciężkim wyborom celami, które siłą rzeczy wiązały się z jakimś wyższym dobrem, nawet jeśli nienazwanym. Rzeczone dobro miało zresztą prawo obejmować dowolny obszar życia – mogło chodzić o dobro rodziny, przyjaciół, środowiska czy planety ogółem, mogło rozchodzić się też o dobro generalne, najczystsze i nienaruszone myślą o czynieniu zła, to, o którego szerzeniu przez wieki dyskutowali najwybitniejsi filozofowie, teologowie i inni ludzie nauki.
Dziś chodziło o dobro konkretnej osoby. Dobro Elijah Johnstona.
Pewne sprawy wymagały poświęceń i najwidoczniej postawienie nogi w lokalu, którego jeden metr kwadratowy mógłby bez problemu zostać w kwestii wartości postawiony na równi ze znaczącym procentem obecnego majątku Johnstonów, było jedną z takich spraw. Musiał przypominać zabawną, choć niewątpliwie też wyjątkowo zręcznie stworzoną karykaturę, gdy tak ubrany w najpewniej najbardziej elegancką rzecz, jaką miało mu być dane kiedykolwiek mieć na sobie, przemierzał kolejne przecznice Sapphire River na startej deskorolce, artefakcie równie osobliwym, co wszystkie te złowione przez matkę w lokalnym second handzie kiczowate wisiorki, które tak bardzo lubiła na nim oglądać. Dziś nie było jednak wisiorków, podobnie jak nie było debiutanckich błędów – choć na co dzień pełen zabarwionej ordynarną obojętnością beztroski, Elijah doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dzisiejszego wieczoru, ostrożność była na wagę najszczerszego złota. Właśnie dlatego postępował nieomal fachowo: trzymał się z daleka od głównych przecznic, po drodze nie trudził się zbędnymi rozmowami, a gdy cel całej eskapady zbliżył się nieuchronnie, swoją deskę porzucił pod jednym z lokalnych sklepów (nie sądził, aby ktokolwiek miał się nią zainteresować; petent musiał znaleźć by się na jeszcze wyższym szczeblu dyktowanej statusem majątkowej desperacji, żeby pokusić się na tak zmęczony życiem przedmiot). Misterność tego planu była zresztą jedną z tych rzeczy, która w ostatecznym rozrachunku pozwoliła mu zachować swobodę i niepodobną sobie pewność siebie także w chwili, w której po kilku zaledwie minutach marszu znalazł się już na eleganckim patio galerii sztuki, wprost rojącym się od zapiętych w klasycznie krojone marynarki i o rozmiar za małe gorsety osobistości. Wbrew pierwotnemu niepokojowi o to, czy przypadkiem nie nazbyt naiwna była wiara w to, że uda się niezauważonym przemknąć przez wejście, podłączenie się do większej grupy przeciętnych koneserów stuki (absolutnie na takich nie wyglądali, ale co Elijah mógł o tym wiedzieć...?) i uniknięcie pytań okazało się dziecinnie proste. Wydawało się, że zadarty w górę nos i nieprzyjmujące sprzeciwu spojrzenie mogło w tym nowym otoczeniu załatwić absolutnie wszystko – nie sposób było nie zastanawiać się teraz, czy tak właśnie żyło się każdego dnia, gdy oprócz drogiego zegarka i grubego portfela wyposażonym było się także w nieustępujące poczucie wyższości nad innymi ludźmi.
A jeśli tak... Mój Boże, cóż to musiało być za wspaniałe życie.
Jeśli było w nim coś, co znacząco odróżniało go od większości gości wystawy, musiało być to faktyczne zainteresowanie jej treścią – błyszczące ciekawością spojrzenie wprost nie mogło odmówić sobie zatrzymania się na co nowszych eksponatach, wszystkich tych, którym w żadnych innych okolicznościach nie byłoby mu dane się przyjrzeć. Często więc przystawał, dużo milczał i przetwarzał, nie chybiąc jednak w kwestii ilości wypitego alkoholu, wszak od otaczających go snobów i snobek szybko podłapał najwłaściwszy rytm dla ostentacyjnego unoszenia otrzymanego na wejściu kieliszka wina do ust. W końcu jednak wzrok stał się badawczy, coraz chętniej wyciągając się w stronę wszystkich tych, którzy dziś starali się oscarowo odegrać przypisane im przez publikę emocje poruszenia, ciekawości, rozemocjonowania. Elijah szybko odnalazł wspólny mianownik pod postacią absolutnej, przejmującej mdłości – niesamowite, że musiał wprosić się na ten paskudnie pretensjonalny wernisaż, aby dojść do wniosku, że klnący jak szewcowi portowi koledzy byli nieporównywalnie ciekawszym towarzystwem. Nie zauważył nawet chwili, w której zniesmaczony tą dziwną obserwacją, wręcz odruchowo znalazł sobie miejsce bliżej jednej z pustych ścian, tam, skąd rozciągał się najwyborniejszy widok na wypełnioną galerię.
- Straszna stypa, co? – rzucił, niby w eter, choć przecież tak doskonale zdawał sobie sprawę z jednoosobowego towarzystwa kogoś, kogo najwyraźniej także znużyły już dyskusje o sztuce w wykonaniu ludzi, którzy nie mieli z nią nic wspólnego. Nie przeszkadzało mu towarzyszące zaczepce ryzyko, podobnie jak nie przeszkadzał fakt, że przy całej tej pięknej, iście filmowej otoczce, jego słowa musiały być szalenie nie na miejscu.
Podobno ekscentryzm był teraz w modzie.

Chandra Ginsberg
ambitny krab
żuczek
aktorka/sprzedawca lodów — the little ice cream shop
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Ale żaden artysta – teraz już wiem – nie zadowoli się samą sztuką. Potrzebny mu jest jeszcze aplauz.
:crab: 9 :crab:

Tygodnie mijały nie przysuwając Ginsberg ani o krok bliżej rozwiązania zagadki tajemniczego przyszywanego brata, z którym od dekady łączyło ją nie tylko nazwisko, ale i ojciec - równie przyszywany, ale całkiem nieźle spełniający rolę opiekuna, powiernika i wsparcia, szczególnie w okresie wzmożonej burzy nastoletnich hormonów, które z zadufanej w sobie nieznośnej jedynaczki, robiły z Chandry jeszcze bardziej rozpieszczonego chłystka, przepełnionego pewnością, że pozjadał wszystkie rozumy. Dziewczyna powoli zaczęła się zastanawiać, czy na pewno obrała dobry kierunek i trop, bo póki co posiadała niewiele więcej informacji, niż przed przylotem do Australii, a przecież pobyt tu kosztował ją tak wiele nerwów, bąbli i innych nieprzyjemności, że gra powoli zaczynała robić się niewarta świeczki.
To był najwyższy czas, by się odchamić; wybrać rozrywkę na poziomie panny Amerykanki, a nie zwyczajnych hultajów, którym największą frajdę sprawiało upijanie się byle gdzie i byle czym, po wcześniej wypalonym nielegalnym w tych okolicach ziele. O ile w Los Angeles o uciechy dla ducha nie było trudno, tu w Lorne Bay, Chandra nie spodziewała się znaleźć wielu atrakcji, które mogłyby odpowiednio i trwale poruszyć jej artystyczne wnętrze (prędzej do tego poruszenia by doszło, gdyby zjadła coś nieświeżego!). Ku jej zdziwieniu otrzymała informację o wernisażu w galerii sztuki, co od razu pozytywnie wpłynęło na poprawę humoru Ginsberg - w końcu nie na takich bankietach bywała z matką, a poza tym trudno było odmówić kolejnej okazji podczas której mogła poczuć się dorosła, pełnoletnia i taka dojrzała! Tego jej zdecydowanie było trzeba, więc zaczęła przygotowania już kilka dni przed ustalonym terminem, doprowadzając zarówno swoją skórę, jak i włosy oraz makijaż wręcz do perfekcji. Nie chcąc wyglądać jak dziecko, dodała sobie kosmetykami kilka lat i niezwykle zadowolona z efektu, z trudem odkleiła się od lustra, w którym od kilkudziesięciu minut nieustannie przeglądała się dumna ze swojej przemiany w jeszcze piękniejszego łabędzia niż była na co dzień. W drodze kilka razy wygładziła niewidzialną fałdkę na małej czarnej z mocno wyciętym dekoltem, który spryskany był jednymi z droższych perfum, by ci, którzy słabo widzą, mogli bez wątpienia poczuć z kim mają do czynienia. Lubiła być ważna. Podziwiana. Zauważana i doceniana. Oklaskiwana. Dlatego gdy dotarła na miejsce i wręczono jej lampkę musującego wina, niekoniecznie szczerze, a raczej z automatu chwaląc jej kreację, czuła się wyśmienicie. Była przekonana, że nic, ani nikt nie popsuje jej tego wieczoru, więc wyuczone uśmiechy niekiedy były faktyczną oznaką radości.
Spokojnie przechadzała się po salach ozdobionych obrazami, które w gruncie rzeczy niewiele ją interesowały, bo bardziej liczyło się towarzystwo nimi zainteresowane, z którym od czasu do czasu zamieniła słówko, wciąż wypatrując kogoś ważniejszego, kto skupiałby większą uwagę mediów i gości wystawy. Nierozchodzone szpilki coraz mocniej uwierały ją w pięty, ale nie chciała dać tego po sobie poznać, bo przecież tacy jak ona nie pokazują słabości. Znieczulając się już drugą z rzędu lampką wina, starała się zagłuszyć pragnienie zrzucenia tego niewygodnego obuwia, ale marnie jej to wychodziło, dlatego przemieściła się w mniej tłoczne miejsce, by tam pozwolić sobie na kilka grymasów.
Parsknęła niekontrolowanym śmiechem, słysząc pytanie, którego zupełnie się nie spodziewała. Natychmiast po tym dopiła resztkę trunku, by udawać, że to nie jej dźwięczne rozbawienie na chwilę przerwało ciszę napuszoną pomrukiwaniem nadętych bufonów. Spojrzała w kierunku chłopaka, który tak bezpretensjonalnie wyraził to, co i ona w głębi duszy myślała.
- Stypa. Pewnie na cześć martwej natury - podsumowała, wciąż pozwalając mimice, by ta zdradzała jej wesołość. Gdyby to pytanie zadał ktoś inny, w innym miejscu, w innych ubraniach, pewnie Chandra święcie by się oburzyła, pokazując co to nie ona, ale przecież miała do czynienia z równym sobie, bo któż inny marnowałby czas na gapienie się na sztukę? - Pierwszy raz na wernisażu? A może są tu twoje dzieła? - zapytała ciekawsko, przy okazji wymieniając kieliszek na pełny. Z tacy zgarnęła także jeden dla chłopaka, by mieć dodatkowy pretekst by podejść do niego bliżej. Podała mu wino, ani na moment nie spuszczając oka z jego twarzy, w której próbowała odnaleźć coś znajomego.

elijah johnston
chandra ginsberg
◠‿◠
19 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
lecz jak orfeusz poznałem życie po stronie śmierci, błękitnieją mi twoje na zawsze zamknięte oczy
Ani drgnął, gdy ciszę szerokiego korytarza przerwał perlisty śmiech nieznajomej. Jeśli od początku traktował to jako grę, partię ryzyka i zakłamania, to teraz właśnie przyznawał sobie punkt. Śmiała się, a on chwilę zwlekał z jakąkolwiek reakcją, dopiero po chwili, jakby leniwie i od niechcenia, przenosząc spojrzenie na nią. Choć w rzeczywistości przemawiała przez niego najszczersza, niczym nieokiełznana ciekawość, Elijah dokładał wszelkich starań, aby nie sprawiać wrażenia zbyt zainteresowanego. Przypatrywał się jej więc chwilę czy dwie, dbając jednak o to, aby nie być zbyt uważnym, szczegółowym, a zamiast tego traktować swój czas i energię jak luksus, na który pozwolić mogli sobie nieliczni. Do końca nie był pewien, czy ta taktyka, wymuszona na nim przez tą nieprzewidzianą sytuację, była tą właściwą, ale wciąż od nowa usiłował przekonać się, że w tym momencie nie było złych wyborów. Że mógł tak naprawdę wszystko, tak długo, jak był... przekonujący. Spójny w zeznaniach. Odrobinę dziwny, ale nie nadto.
- Może są – odpowiedział krótko z nonszalanckim wzruszeniem ramion, z pewną dozą naturalnej każdemu z tu przybyłych wyniosłością ignorując sugestię, jakoby miałby to być jego pierwszy wernisaż. Dotąd wydawało mu się, że pozbycie się aury przeciętnego młodocianego nieudacznika w takich okolicznościach będzie wyzwaniem daleko poza jego spektrum aktorskich możliwości, ale prostota tych konkretnych interakcji, dzielonych z przypadkową osobą, która zdawała się rzeczywiście wziąć go za jednego ze swoich, tchnęła w niego ogrom pewności siebie. Wraz z tym silnym podmuchem rezonu przyszedł więc też delikatny uśmiech, którym obdarzył nieznajomą, zdecydowanie przynależną grupie zebranych tutaj snobów. Sam sposób, w jaki trzymała swój kieliszek, wprawnie unosiła do ust, spojrzeniem mierząc to jego, to zgromadzone towarzystwo, czynił tą obserwację nader oczywistą. Elijah nie potrzebował znać jej historii, aby zdawać sobie sprawę z tego, kim była – czy raczej, że była kimś; gdy tak często jak on wyglądało się ponad skromność prostego życia wprost do rozrywkowego świata wszystkich tych, którzy w beztrosce pozwalali sobie nawet na najbardziej kosztowne szaleństwo, bez trudu oddzielało się takich jak ona od takich jak on. I może dlatego bawił się teraz tak dobrze. Tak strasznie podobało mu się, że tak łatwo było odebrać tym wszystkim niepoważnie aroganckim ludziom podstawy do tego, żeby czuć się lepszym. – Mój ojciec jest tutaj kuratorem sztuki – skłamał gładko, bez trudu wyrażonego jakimkolwiek zmieszanym spojrzeniem czy zmarszczeniem czoła. Nieopisaną ilość satysfakcji przynosiło mu właśnie wcielanie się w kogoś, do kogo nie mogłoby być mu dalej. Ojciec! Nie miał zielonego pojęcia, kim był jego ojciec. Nie miał też pojęcia, czyje prace właśnie oglądał, czy muzea w ogóle posiadają swoich własnych kuratorów sztuki, a jeśli tak, to czy tutejsze mogło sobie na zatrudnienie kogoś takiego pozwolić. Nie interesowało go to. Bez żalu pozwalał na to, aby przez każdy, najdrobniejszy nawet ruch przemawiała teraz arogancja, której faktyczne źródło było mu całkowicie nieznane – nie miał pojęcia, skąd brały się na to siły i pomysły, ale im dłużej szedł w zaparte, tym lepiej czuł się w roli kogoś, kim absolutnie nie był. Nie, jednak nie bawił się dobrze; bawił się fantastycznie. – A Ty? – odbił po chwili całkowitego milczenia, w której wodził wzrokiem po wszystkich mijających ich ludziach, szczególną ilość uwagi poświęcając każdemu, kto z jakiejś przyczyny decydował się obdarzyć ich nawet krótkim spojrzeniem. Delektował się każdym odwróconym w popłochu spojrzeniem, każdą oznaką dyskomfortu, którą wykazywali ci, w których wpatrywał się nieskrępowanie, nieprzyjemnie i z pretensją, zupełnie jakby cały czas próbował bez użycia słów przekazać im, że nie mogli się z nim równać. – Wyglądasz na koneserkę – zaskoczył komplementem, którzy rozumiany mógł być dwojako, wszak brak było teraz w jego postawie czy głosie jakiegokolwiek ciepła, tego, które sugerowałoby, że naprawdę uważał ją za prawdziwą znawczynię sztuki. Nic nie wskazywało też na to, aby wyrażał chęć ułatwienia jej rozwiązania tej zagadki – niejednoznaczność zdawała się powoli przyrastać do wszystkiego co robił i mówił, a nawet jeśli było to dziwne, tak zwyczajnie i po Bożemu konfundujące, okoliczności tej rozmowy zdecydowanie nie pozwalały na to, aby takie zachowanie choćby spróbować podważyć. Ludzi bogatych i wpływowych można było bowiem porównać do niechcianego podtypu czy odłamu pospolitego gatunku: z jednej strony byli dokładnie tacy sami, z drugiej – wszystko w nich krzyczało o wydumanej inności, głęboko osadzonej we współczesnej kulturze, która pozwalała im codziennie przekonywać siebie samych, że różnili się czymś od swoich nieco gorzej usytuowanych krewnych.

Chandra Ginsberg
ambitny krab
żuczek
aktorka/sprzedawca lodów — the little ice cream shop
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Ale żaden artysta – teraz już wiem – nie zadowoli się samą sztuką. Potrzebny mu jest jeszcze aplauz.
Nawet przez myśl Amerykanki nie przeszło, że w takim miejscu przyjdzie jej spotkać człowieka-lusterko, który niemal bezbłędnie odbijał jej codzienne postawy, nonszalancję i wyniosłość. Tylko w przeciwieństwie do nieznajomego, Chandra nie odgrywała podczas swojego zadufania żadnej roli, a naturalne, niewyplewione za dzieciaka zachowania udoskonalała urokiem osobistym i językiem, który już dawno powinien zostać wyparzony, ba! może nawet i ucięty, bo zdarzało jej się przekraczać granice w tych swoich bezczelnościach.
I o ile normalnego człowieka już dawno bez skrępowania spytałaby o to, czy nie jest głuchy, bo nieznośnie przedłużał ciszę, która zapadła po jej pytaniach, tak ów nienagannie prezentujący się młodzieniec nie zasługiwał na tak niestosowne poganianie. Ginsberg była przekonana, że chłopak musi także i ją ocenić, czy nadaje się do jakiejkolwiek konwersacji, dlatego nieco poprawiła swoją postawę - wciągnęła brzuch i wypięła pierś, by podkreślić walory swojej sylwetki. Pewnie przypadkowo zbiegło się to w czasie odpowiedzi, którą w końcu otrzymała.
- O! - wyrwało jej się niespodziewanie, mieszcząc w sobie okrąglutkie zaintrygowanie. Chandra jeszcze raz, tym razem z większym namaszczeniem, zaczęła studiować rysy nieznajomego, następnie przesunęła spojrzenie na jego dłonie, by odgadnąć czy ma do czynienia z malarzem, rzeźbiarzem, a może w pełni wszechstronnym artystą, którego obrazą byłoby zapytać, czym właściwie się zajmuje.
Uśmiechnęła się do chłopaka tajemniczo, bo choć żadne dzieło nie zwróciło szczególnie jej uwagi, to na sto procent by się to zmieniło, gdyby wiedziała, kto stał za jego wykonaniem.
- Pewnie te prace w pierwszej sali. Ach, widziałam! Fenomenalne - uznała, lekko przy tym unosząc kieliszek, by wznieść toast za talent, który niewątpliwie przypisała nieznajomemu, nie mając pojęcia jak głupio rzuca sobie haczyk i daje się złapać na kit, który nie tylko podsuwał jej Elijah, ale sama sobie wciska, bo przecież kto jak kto, ale Chandra była nieomylna w swoich ocenach, więc nie wchodziło w grę, że ktoś sobie z niej drwi i właściwie nie powinno go tu być. Tym bardziej po wiadomości o wpływowym tatusiu.
- To prestiżowy zawód, nawet jak na tak małą mieścinę, jaką jest Lorne Bay. A może nie jesteście stąd? Niech zgadnę… Sydney? A może Europa? - zasugerowała, bo on przecież nie mógł być tutejszy. Z tymi swoimi loczkami, pełnymi ustami i szlachetnymi rysami, był na to po prostu zbyt piękny. Amerykanka miała już okazję poznać okoliczne buractwo, na którego tle nieznajomy wyróżniał się bezsprzecznie. Ginsberg nie mogła go sobie wyobrazić w jakiejś poplamionej błotem, powyciąganej koszulce, paplającego od rzeczy podczas chlania taniego wina.
- Ja? - zapytała ze zdziwieniem Chandra, mrugając przy tym szybko, jakby próbowała odfrunąć na własnych rzęsach. Uśmiechnęła się przymilnie, dodatkowo przybliżając się do mężczyzny, jakby zdradzenie tego kim jest, należało do poufnych informacji. - Mogę być wszystkim, czym zechcesz - szepnęła kokieteryjnie, nachylając się do ucha chłopaka, korzystając z tych kilku centymetrów więcej ugranych przez szpilki, nie musząc przy tym stawać na palcach. Tuż po tym odsunęła twarz, by spojrzeć w oczy Elijah'a z nieskrywanym rozbawieniem. - Znacznie lepszą jestem aktorką, niż koneserką. Chandra Ginsberg - przedstawiła się, wyciągając w stronę nieznajomego swoją smukłą dłoń. Wyglądało to bardziej, jakby oczekiwała, że na jej wierzchu złoży pocałunek, niż po prostu ją uściśnie, odwzajemniając się swoimi personaliami. - Nie znaczy to, że nie znam się na sztuce. Moja matka kolekcjonuje obrazy, często nawet mało znanych twórców. Właściwie chyba nie było podróży, z której nie przywiozłaby jakiegoś - poinformowała, odruchowo zadzierając głowę, bo liczne podróże, w których towarzyszyła matce, niejednokrotnie wyróżniały ją na tle poszarzałych, zgnuśniałych domatorów, znających świat jedynie z pocztówek. - Pewnie doskonale wiesz, o czym mówię - zwróciła się do chłopaka, właściwie nie czekając na potwierdzenie, bo z góry założyła, że tak jest.

elijah johnston
chandra ginsberg
◠‿◠
ODPOWIEDZ