opiekun motyli — abs
27 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Z zawodu opiekunka motyli, z powołania chodząca katastrofa od kilku lat zauroczona najlepszym przyjacielem, który w ogóle jej nie zauważa, ale niewykluczone, że przypadkiem zmajstrował jej dziecko, ups.

Dalej pamiętała przerażenie, z którym przeszło trzy tygodnie temu wpatrywała się w pozytywny wynik testu ciążowego. Nadal nie potrafiła też sobie tego uporządkować, a w niczym nie pomagał jej fakt, że przez tak długi czas nie mogła skontaktować się z Teddym. Szczerze? Doprowadzało ją to do szewskiej pasji, bo kiedy jej życie tak drastycznie się skomplikowało, nie miała przy sobie nikogo, z kim mogłaby się tym problemem podzielić. Mało tego, jej najlepszy przyjaciel, który mógł być za niego współodpowiedzialny, jakby zapadł się pod ziemię. Verde wiedziała jednak, co to oznacza – ich wspólnie spędzona noc, czułe pocałunki, jego dłonie błądzące po jej ciele – on musiał uznać to wszystko za błąd, co w innych okolicznościach prawdopodobnie złamałoby jej serce. I trochę też było tak na początku, ale im więcej czasu mijało, ona stopniowo zaczynała się z tym godzić. Teraz zresztą miała na swojej głowie większe problemy niż niespełniona miłość, choć nadal wszystko kręciło się wokół jednej osoby. No, wokół niego i faceta, którego przypadkowo poznała w barze po tym, jak zrozumiała, że Teddy wcale jej nie chciał. Tamten okres w jej życiu wiązał się zatem z plejadą błędów, za które teraz będzie zmuszona zapłacić. Co gorsze, ona naprawdę nie wiedziała, co z tym dzieckiem zrobić, choć jednego była akurat pewna – ani nie była gotowa na macierzyństwo, ani też w ogóle nie nadawała się na matkę, a nie do końca chciała spieprzyć temu dzieciakowi życie już na starcie. A skoro czas naglił, musiała w końcu podjąć jakąś decyzję.
Zanim zrobiła to w pojedynkę, Teddy w końcu odpowiedział na jej wiadomości. Obiecał się z nią spotkać, co na moment przyniosło jej ulgę. Na moment, bo chwilę później zdała sobie sprawę z tego, że konieczność wyznania mu prawdy nagle stała się jakby bardziej realna, a przecież nie miała ułożonego planu odnośnie tego, jak miałaby mu o tym powiedzieć. Kiedyś myślała o tym, ale żadna z wymyślonych przez nią wersji nie wydawała się dostatecznie dobra, dlatego większość dzisiejszego popołudnia spędziła na wymyślaniu nowej, każdą kolejną odrzucając. Ostatecznie oderwała się od tego wyjątkowo późno i choć zaplanowała przygotować im coś do jedzenia, teraz już czasu starczyło jej wyłącznie na wstawienie do piekarnika mrożonej pizzy. Nie zdążyła się nawet przebrać, kiedy usłyszała dźwięk dzwonka do drzwi, ale może to akurat dobrze? Szeroka bluza skutecznie ukryje każde, nawet minimalne oznaki ciążowego brzuszka – i nie, ten wcale jeszcze się nie odznaczał, ale na tym punkcie Verde zdecydowanie miała paranoję. Swoją drogą, popędziła w kierunku drzwi tak szybko, że biodrem uderzyła się w kant szafki, w efekcie czego otworzyła mu lekko przekrzywiona. Cholerstwo naprawdę bolało. - No proszę, czyli jednak żyjesz - skomentowała, kiedy w końcu omiotła go spojrzeniem. Choć wysiliła się na coś, co chyba miało być żartem, a także obdarzyła go uśmiechem, wcale nie wyglądała tak pogodnie jak zazwyczaj, a wszystko przez to, że cholernie się stresowała. Bała się, bo w końcu miała mu o wszystkim powiedzieć.

teddy warren
ambitny krab
Magda
lorne bay — lorne bay
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
My life's okay
Yeah, just when you're not around me
1.


Wolałby spaść z najwyższego drzewa w Lorne Bay, zamiast stawić się na progu mieszkania Verde. Ostatnim razem przyszło mu to zbyt prosto. Pojawił się z butelką alkoholu i kiedy tylko przekazał go w ręce Hillbury, jego dłonie sięgnęły jej twarzy a usta warg. Wtedy wydawało mu się to genialnym pomysłem, który miał przynieść ukojenie i wszystko p o u k ł a d a ć. Theodore nie wziął jednak poprawki na to, że jego pijany umysł za każdym razem przybierał maskę oszusta, wyciągając z wnętrza podświadomości uczucia, które dawno już powinny zgasnąć. Bo tak, Warren był zakochany w tej dziewczynie do szaleństwa. I przekonany, że łączy ich tylko przyjaźń, a jeśli on nie wyjedzie z Lorne Bay to nic dobrego go w życiu czeka. Wyszło więc, bo wyszło. I do tamtego wieczoru uparcie twierdził, że to było dobre rozwiązanie.
Dopiero po czasie dotarło do niego, że zgotował ogromny problem. A nie do tego miał wykorzystywać swój talent kulinarny. Unikał jej jednak tak długo, jak tylko mógł. Najpierw ze strachem, a potem z ulgą przyjął jej zaproszenie. Musi jej powiedzieć, że opowiadając jej o swoim życiu w Nowym Jorku, trochę minął się z prawdą. Trochę. O całe metr siedemdziesiąt kobiety.
Zadzwonił do drzwi i nie mógł ustać w miejscu. Kręcił się po drewnianych deskach, jakby sprawdzał, czy któraś nie jest wadliwa i przypadkiem nie spadnie na ziemię, skręcając sobie kark. Dogodne rozwiązanie.
Z ulgą więc przyjmuje widok Verde, kiedy otwierają się drzwi. Tym razem nic dla niej nie ma, w myśl nowego hasła przewodniego jego życia „alkohol szkodzi”. Nie wie więc, co ma zrobić. Ostatnim razem zdecydowanie nagiął wszelką przestrzeń osobistą, ale teraz czuje, że powinien zachować dystans. Taki, jaki tylko się da. Chce ją więc przytulić, ale zatrzymuje się w porę i jego dłonie lądują na jej ramionach. Powinien coś powiedzieć. Szybko. Zanim ta niepokojąca cisza nie obleje całej werandy i tych dwojga. Zamiast tego Teddy wpatruje się w nią, przypominając sobie, jak bardzo lubi te oczy. I piętro niżej, na usta, które jak się już zorientował… Potrząsa energicznie głową, jakby to miało pomóc wspomnieniom rozpłynąć się w niebyt.
— Verde — udaje mu się w końcu coś powiedzieć, chociaż nie brzmi zbyt bystro. Nie potrafi wytrzymać jej spojrzenia, zabiera też ręce z jej ramion, zaraz po tym jak skończył lekko i bardzo niezręcznie poklepywać ją na powitanie. Jedną dłonią przesuwa po swoim policzku, zaczesuje przydługie włosy do tyłu i na karku kończy.
— Dobrze… W sensie cieszę się, że… To znaczy… — czuje się, jakby wstępował do kręgu piekielnego, a to palą go tylko jego wyrzuty sumienia. Jak to się mówi? Od razu? Powinien zrobić jakiś wstęp.
— Verde, ja… — podejście numer dwa, które nagle się urywa. Warren zerka na brunetkę, potem w głąb domu, potem znów na dziewczynę.
— Pali się coś, czujesz? — może jednak jest dla niego ratunek? Nie czekając na zaproszenie, wchodzi do środka, szybko mijając Hillbury. Wszystko z myślą pomocy czemuś, co wygląda, jakby dopiero zostało wykopane w formie skamieliny. Nic dziwnego biorąc pod uwagę wysokość ustawionej w piecyku temperatury. Ważne, że przez chwilę nie musi próbować zacząć z nią ważnego tematu.
— Twoje kulinarne eksperymenty nadal czasem wywołują we mnie falę ekscytacji. Gdyby nie pudełko — zerka na opakowanie przy zlewie. — Ciężko byłoby zorientować się, co kucharz miał w planach — lekki uśmiech pojawia się na jego twarzy, kiedy stoi przy zlewie z tacą z piekarnika i zwęgloną pizzą, którą właśnie polał obficie wodą.

Verde Hillbury
powitalny kokos
warren#4947
opiekun motyli — abs
27 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Z zawodu opiekunka motyli, z powołania chodząca katastrofa od kilku lat zauroczona najlepszym przyjacielem, który w ogóle jej nie zauważa, ale niewykluczone, że przypadkiem zmajstrował jej dziecko, ups.
Nie miał pojęcia, jak wiele szczęścia jej wtedy zafundował. I nie, nie chodzi bynajmniej o przyjemność płynącą z samego aktu, ponieważ ten nie był wcale tak idealny, jak przedstawia się to zawsze w filmach. Nadmiar alkoholu wpłynął na nieidealne zgranie, ale dla Verde tamten wieczór i tak był spełnieniem marzeń, o których urzeczywistnieniu nie pozwalała sobie myśleć. Bo owszem, Teddy zdecydowanie był mężczyzną, dla którego przed laty straciła głowę, ale nigdy nie miała odwagi mu o tym powiedzieć. Przyjaźnili się przecież, więc nie powinna patrzeć na niego w ten wyjątkowy sposób, a jednak nie trzeba było mieć szczególnie wprawnego oka, aby zauważyć, że chorobliwie za nim szalała. I wtedy, tamtej szczególnej nocy, pomyślała o tym, że w końcu miała wszystko. Miała przy swoim boku faceta, którego zawsze chciała tam mieć, więc wszystko było w porządku. Nie przypuszczała jednak, że nad ranem jego wcale nie będzie obok, a wyrzuty sumienia wywołają między nimi tak długotrwałą ciszę. Czy zranił ją tym posunięciem? Owszem, serce Verde rozpadło się na tysiące drobnych kawałeczków, których ona nie umiała poskładać do kupy, a jednak nie zająknęła się ani słowem. Nie zrobiła tego, co w jej sytuacji zrobiłaby większość kobiet i nie wygarnęła mu tego, jak się względem niej zachował. Nie powiedziała nic, ponieważ czuła się tak, jakby uczucia, którymi go darzyła, były czymś złym. Czuła się tak, jakby to ona winna była swojemu rozczarowaniu, ponieważ nie powinna pozwolić swoim myślom zapuścić się tak daleko. Nie powinna była go chcieć, a zatem nie mogła dziwić się temu, że go nie miała.
Dziś stał jednak w jej progu, a jej serce znów biło jak oszalałe. Choć próbowała, nie była w stanie wyrzucić go ze swojego umysłu. Miała funkcjonować w ten sposób już do końca swojego życia, co było tym gorsze, że pod sercem mogła nosić właśnie jego dziecko. Kiedyś pomyślałaby, że właśnie tego chciała, ale teraz? Teraz żałowała, że do tego doszło. I właśnie ten żal wymalował się na jej policzkach żywym rumieńcem, kiedy przyszło jej uczestniczyć w tym dziwacznym powitaniu. Rozchyliła usta, chcąc zaprotestować, bo spodziewała się z jego strony wyłącznie jednego – wydawało jej się, że cokolwiek próbował jej teraz powiedzieć, sprowadzi się to do tego, że ich ostatnie spotkanie zaowocowało błędem. A przecież to wiedziała już bez słów wyjaśnienia z jego strony. Przypomnienia natomiast nie potrzebowała. - Co? - wyrwało się spomiędzy jej warg, kiedy wspomniał o zapachu. Przez moment spoglądała na niego tak, jakby był niespełna rozumu, ale wtedy zdała sobie sprawę z jednej, konkretnej rzeczy – pizza. Nie miała pojęcia jak do tego doszło, ale sama zareagowała z opóźnieniem, ale podświadomie wiedziała chyba, że Teddy odnajdzie drogę do źródła i zajmie się nim, dlatego zamiast w kierunku piekarnika, podążyła w stronę okna, które odruchowo uchyliła. Chciała zrobić dla nich coś miłego, ale nawet jedzenie próbowało powiedzieć im, że niewiele już z ich relacji pozostało. - Cholera - skwitowała, kiedy podeszła bliżej i dostrzegła coś, co teraz bardziej przypominało skałę niż coś, co przeznaczone miało być do jedzenia. - Przecież dopiero ją wstawiłam. Jak to w ogóle możliwe? - zapytała i chwyciła papierowe opakowanie, jakby tam doszukać się miała odpowiedzi. Nie znalazła jej, dlatego jęknęła wyraźnie zrezygnowana. - To była jedyna kolacja, jaką dziś dla nas zaplanowałam. Teraz to już musimy coś zamówić - przyznała, po czym westchnęła ciężko. Po raz pierwszy od dłuższej chwili zerknęła w jego kierunku, a na jej twarzy pojawił się grymas, który Warren pewnie niejednokrotnie miał okazję oglądać przed laty. Sugerował, że Verde bynajmniej nie była z siebie zadowolona i wiele oddałaby za to, aby jednak przywitać go tu odrobinę lepiej. Chociaż czy aby na pewno na to zasługiwał?

teddy warren
ambitny krab
Magda
ODPOWIEDZ