barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Zwinąwszy się w kłębek na niewygodnej, poniszczonej kanapie, utkwił wzrok w trzeszczącym, raz po raz gubiącym sygnał telewizorze. W paśmie programowym lokalnej stacji wyświetlano powtórkę wieczornych wiadomości; wzrost cen ostryg, podtopienia na północy stanu, zimne wieczory niszczące uprawy. Ciało młodego mężczyzny wyłowiono wczorajszego ranka z akwenu w okolicach Cairns... Podkuliwszy nogi zrzucił na ziemię pilot, z którego posypały się baterie i ze zgrozą zerknął na wiszący na ścianie zegar. Druga w nocy. O tej porze nikt nie odbierze. Podszedł do telewizora i podgłośnił jego dźwięk specjalnym przyciskiem mieszczącym się na jego prawym boku, siadając przy tym na ziemi.
Miniony tydzień był koszmarny. Tydzień? Nie, nie, mijał właśnie ósmy dzień. Przez cały ten czas wypisywał do Orfeusza masę wiadomości, dzwonił i starał się, zgodnie z tutorialami odnalezionymi w internecie, wyśledzić lokację jego telefonu — wszystko to, naturalnie, na próżno. Sypiał na kanapie, wierząc, że tym samym nie przegapi jego powrotu. Mężczyzna nie posiadał przy sobie dokumentów umożliwiających identyfikację… Był w dodatku pewien, że cokolwiek przydarzyło się Orpheusowi, wydarzyło się z jego winy. Wypadek Percy’ego był tego dowodem — Campbell ściągał na wszystkich nieszczęście. Czy chodziło o to, że zainfekował go pechem? Czy jednak podsunął mu jakiś głupi pomysł? A może doprowadził tamtym swoim wypadkiem do licznych komplikacji? Lub, co gorsze, co jeśli swoim marnym śledztwem i poszukiwaniem prawdy o wujku naraził go na niebezpieczeństwo? ...policja prosi o informacje, mogące pomóc w ustaleniu tożsamości… na niebieskim pasku u dołu ekranu wyświetlony został specjalny numer. Dzwonić można o każdej porze. Ale czy Perry cokolwiek wiedział? Czy supeł zaciskający się na trzewiach miał podstawy do strachu? Nim zdążył podjąć decyzję wiadomości ustąpiły miejsca agropogodzie. Ale Campbell wiedział, że minęło zbyt wiele czasu. Że nie może tego tak zostawić, że coś zrobić musi. Najpierw policja, potem mafia, dokładnie taka kolejność. Sięgnął za siebie, ściągając ze stolika telefon i połączył się z numerem alarmowym. Na obronę Percilesa należy przypomnieć, że w całym swoim dwudziestoletnim życiu miał niewiele szans na to, by nauczyć się rozsądku — panika dyktowała mu wszystkie kolejne kroki. Kiedy połączenie zostało nawiązane i po drugiej stronie rozbrzmiał senny głos operatorki, Perry doszedł jednak do wniosku, że naprawdę nie ma pojęcia co powinien jej powiedzieć. O co zapytać. Więc się rozłączył, podkurczył nogi i opłutł się wreszcie ramionami. Żałował niezwykle tego, jak potoczyła się ich ostatnia rozmowa. Żałował, że kierując się wówczas strachem pozwolił na to, by nic nie zostało wyjaśnione. A jednocześnie, co zabawne, męczyło go to, że Orpheus tak uparcie wypełnia jego myśli.
Kiedy prognoza dla rolników ustąpiła miejsce debacie na jakiś nieinteresujący go temat, postanowił, że jutrzejszego dnia wybierze się po prostu na posterunek. Powie komuś o mafijnych sprawach, mając w nosie to, co się z nim potem stanie. Tak, dokładnie, nie bał się tych ludzi, ani trochę. Tak bardzo się ich nie bał, że kiedy usłyszał ciężkie kroki docierające zza drzwi, wyłączył prędko telewizor i skrywając się w kompletnej czerni począł modlić się o to, by to tylko pijany sąsiad znów pomylił adresy.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Choć każdy miniony dzień opstrzony był grozą, to właśnie powrót do domu przyprawiał go o najsilniejsze uderzenia spanikowanego serca. Nie kula utkwiona w jego ciele, z którą przebiec zmuszony był kilka kilometrów, nie zabawa w lekarza-sadystę, nie rekonwalescencja przypominająca wieczne obijanie się o tysiące ostrych igiełek, a właśnie ujrzenie numeru 504 przy Sapphire River. Wówczas miał się zderzyć z prawdą, dotychczas będącą tak plastyczną, że formować mógł z niej konstrukcje odpowiadające swym aktualnym potrzebom - Marcos nigdy nie odkrył jego udziału w tamtej spartaczonej akcji, a więc nie musiał reszty życia spędzić jako uciekinier włócząc się po odmętach kraju, a może nawet mieli pozwolić mu odejść ze swych szeregów? No i przede wszystkim… w oczekiwaniach tych, Perry był bezpieczny. Może mu także zwrócić mieli wolność, może Orpheus pomógłby spłacić mu należny dziadkowi dług i wtedy obaj zostawiliby całe to posępne, mafijne życie daleko za sobą? Tyle że były to ledwie mrzonki, nijak związane ze stanem realnym, z czego podświadomie zdawał sobie sprawę. Gdy więc dzisiejszego popołudnia, korzystając z nieobecności Jude’a i upewniając się, że skutki nieszczęsnego postrzału nie są już tak odczuwalne jak przedtem i jest w stanie zająć się sobą samodzielnie, wymknął się z jego domu zostawiwszy na komodzie kartkę lapidarnie tłumaczącą jego odejście, spędził w swoim samochodzie sześć godzin, zanim odważył się podjechać nim pod swój adres. Z początku zdawało mu się, że czekał na nich. Że jeszcze tamtej nocy znaleźli jego samochód pozostawiony kilka alejek dalej, że obserwowali go od tamtego czasu niezmiennie i zaraz jakiś mężczyzna w jego wieku, zagubiony podobnie jak on przedtem, bojący się konsekwencji odmowy, zapukać miał w okno po prawej i wymierzyć w jego głowę jeden precyzyjny, niezwykle cichy strzał. Prawdę powiedziawszy, był na to gotowy. Wówczas nie musiałby mierzyć się z prawdą, której, jak podejrzewał, mógłby nie znieść. Ale nic takiego się nie stało - słońce wędrowało po budynkach coraz niżej, aż w końcu całkowicie się rozmyło, a on był jedyną osobą przyglądającą się gasnącemu życiu miasta. I dopiero kiedy na ulicach Lorne Bay nie był w stanie dostrzec ani jednej żywej duszy, odważył się przekręcić kluczyk w stacyjce i zatrzymać przed złowróżbnym numerem 504. By rozwiać swe obawy, wystarczyłoby po prostu zerknąć na ekran telefonu i dostrzec serię nieodebranych połączeń i wiadomości proszących o najmniejszy choćby znak. A jednak Orpheus Wrottesley, dwudziestosiedmioletni mężczyzna pozujący na osobę nieustraszoną i jednego z najgroźniejszych członków mafii, bał się zmierzyć z kilkoma wiadomościami tekstowymi lub - co było zdecydowanie gorsze - ich brakiem.
Zanim wysiadł z samochodu, zerknął jeszcze w ciemne okna zmizerniałego domu. Zdawało mu się wówczas, że dostrzegł w nich mknące światło telewizora, ale nie wiedział, na ile było to prawdą, a na ile wytworem jego wyobraźni podsyłającej mu upragnione obrazy. Pokonując kilka metrów dzielących go od wnętrza domu, uszu jego poczęły dochodzić przytłumione dźwięki niskiego, sztucznie brzmiącego męskiego głosu zmieszanego z cichą melodią typową dla kiepskich programów telewizyjnych, wobec czego poczuł się trochę lepiej. Psychicznie, ma się rozumieć. Fizycznie bowiem wyglądał jak człowiek bezdomny i bliski śmierci - w cudzych, niepasujących do jego sylwetki ciuchach, z bladoniebieską obwódką wokół oczu, z potarganą czupryną i dłuższym niż zazwyczaj zarostem, z zesztywniałym i obolałym ciałem chwiejącym się na zmęczonych nogach. Dotarłszy do drzwi, uświadomił sobie, że nie wziął klucza. - Kurwa - mruknął pod nosem, ciągnąc za nieugiętą klamkę i czubkiem głowy napierając na drewnianą powierzchnię wejścia, jakby samo to przekleństwo i kilka wykonanych kroków wycieńczyło go do reszty.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Siedząc jeszcze na zakurzonej podłodze, z której to miał dość dobry widok na tańczące za oknem cienie, ze zgrozą wstrzymywał oddech. Pełznąca po ścianach czerń, osiadająca niczym pył na wszystkich meblach i przedmiotach, udaremniała mu przygotowanie jakiegokolwiek planu ucieczki. Czy zdążyłby złapać cokolwiek, czym mógłby się obronić? Czy zdołałby uciec po cichu do swego pokoju i tam czmychnąć w ramiona nocy przez okno? Mógłby też spróbować wezwać policję, rozświetlając tym samym pokój ekranem telefonu, ale póki co, jeszcze gdy intruz czaił się przed drzwiami, wolał zasłaniać się wszechobecną ciszą. Stopniowo poczęło docierać do niego jednak to, że jeśli byłby to ktokolwiek z mafii, wtargnąłby do środka już kilka minut temu i to w dodatku tak niepostrzeżenie, że Perry nie zdążyłby zorientować się w sytuacji. A więc musiał to być stary, wiecznie pijany Griffith, którego nieraz o świcie odnajdywał śpiącego na swoim ganku. Albo… Wziąwszy głębszy wdech dźwignął się na nogi, utkwił wzrok w oknie sąsiadującym z drzwiami — szukając w nim jakichkolwiek odpowiedzi, po czym na palcach podreptał wreszcie w kierunku wejścia. Potknął się zaledwie raz i nie wywołał większego rabanu, lecz mimo to wzdrygnął się i zamarzł w miejscu na kilka krótkich sekund, nim wreszcie jego dłoń zawisła nad klamką. Zerknąć w wizjer nie miał odwagi, choć nie miało to sensu — przynajmniej ta czynność zapewniłaby mu nieco więcej czasu i przestrzeni na możliwą ucieczkę. Nim zdążył jednak wszystko dokładniej przemyśleć dłoń jego już przekręcała metalowy zamek, już ciągnęła klamkę, a pochłonięty desperacją umysł nastawiał się tylko na jedno. Nic więc dziwnego, że w sekundę po tym, gdy w niewielkiej szparze mignęły periclesowe przerażone, niepewne oczy, chłopak w dziecinny sposób rzucił się na Orpheusa nim nawet zdążyło dotrzeć do niego to, w jakim jest stanie. Zamykając jego ciało w nazbyt emocjonalnym uścisku (jakże miał się tego w kolejnych dniach wstydzić) nie myślał w zasadzie o niczym — oplatające Orpheusa ręce zaciskały swe palce na materiale ubranej przez niego bluzy, obawiając się, że jeśli tylko zwolnią ten swój nachalny ucisk, chłopak znów zniknie, przepadnie, tym razem na dobre. Nie wiedział nawet w którym momencie zaczęło mu na nim tak mocno zależeć, ale czy to naprawdę było teraz ważne? Czyż istotniejsze nie było na przykład to, że tak bardzo podobało się mu to, że jest od niego wyższy na tyle, by mógł skrywać swą twarz na jego torsie? No i to, że wrócił. Jako pierwszy i jedyny.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Nie mając siły na uniesienie dłoni i przyciśnięcie znajdującego się po prawej stronie dzwonka, ani tym bardziej na wykonanie kilku krótkich uderzeń w drewnianą powierzchnię drzwi, postanowił spędzić na ganku resztę swojego życia. Na ten moment wydawało mu się to nie tylko najrozsądniejszym, ale też po prostu jedynym rozwiązaniem. Nie siłując się wcale z opadającymi powiekami, wsłuchując się w nocną ciszę, i tak nie zarejestrował zbliżających się w jego stronę kroków. Jakie było więc jego zdziwienie, gdy drzwi, do których dociskał teraz swą głowę, pchnięte zostały nagle do przodu, wciągając jego sylwetkę do środka i to jeszcze pchając ją w cudze ramiona, zakleszczające się na jego torsie i sprawiające mu lekki ból, co skwitował głuchym jękiem. Nie miał pojęcia, jakiej reakcji spodziewać mógł się po Perrym - wyobraźnia jego krążyła ze skrajności w skrajność, ale i tak nie zahaczała o coś podobnego do tego, co miało teraz miejsce. Czasem podejrzewał, że chłopak mógłby spakować wszystkie jego manatki i wystawić je za drzwi, okropnie zezłoszczony tym brakiem odzewu. Że mógłby nawet znaleźć już nowego współlokatora, nie utrudniającego mu życia w tak sporym stopniu, jak to bez przerwy robił Orpheus. A momentami nieśmiało liczył na nieco cieplejsze powitanie, na szczerą troskę niedoświadczoną od tak długiego czasu i długie godziny spędzone na wymienianiu się doznaniami ostatniego tygodnia. Była to jednak ta mniejsza część scenariuszy zakładająca jego obecność. Druga, mętniejsza i wrzynająca mu się w umysł, zakładała jego zniknięcie lub odnalezienie bezwładnego, chłodnego ciała. Jeszcze inne obawiały się, że w domu napotka na intruzów posługujących się Perrym w celu wyciągnięcia z Orpheusa wszystkich informacji. A te najbardziej prawdopodobne podszeptywały mu, że choć Perry zauważył jego nieobecność i nieco się nią przejął, tak nie zrobiła ona na nim większego wrażenia. To jest do czasu, kiedy do domu wparowali zezłoszczeni ludzie Marcosa i próbowali wydostać z niego lokalizację mężczyzny. Tyle tylko, że nikt inny prócz nich dwóch nie zdawał sobie sprawy z tego, jak w ostatnim czasie zdążyli się do siebie przywiązać, prawda? No i życie jego nie było tanią telenowelą, wobec czego wszystkie podejrzenia okazywały się nierealne i kiczowate.
Choć uścisk ten sprawiał mu pewien dyskomfort, zanadto naciskając na skrytą pod bluzą ranę, nie zamierzał go przerwać. Zamiast tego oparł swą głowę na czuprynie chłopaka i zaczerpnął głębszy oddech, bezwiednie krzyżując swe ręce na jego plecach. Wciąż był zdziwiony i nie do końca docierał do niego sens tej sytuacji, ale nad całą jej niedorzecznością przewyższał fakt, że nigdy wcześniej nie spotkał się z tak ciepłym powitaniem. Nikt wcześniej nie ucieszył się tak z jego widoku. - Perry, ja… Czy my możemy wejść do środka? - zapytał po chwili, kiedy świat dookoła począł już niebezpiecznie wirować. Zapewne czułby się lepiej, gdyby tylko nie spędził ostatnich sześciu godzin w dusznym samochodzie bez żadnego prowiantu i wody i to tylko dlatego, że bał się stawić czoła czekającej na niego rzeczywistości.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Kiedy mijał dzień czwarty, jego telefon milczał a cały świat udawał, że nigdy nie istniał ktoś taki jak Orpheus Wrottesley, gniew zainfekował jego serce. Był wówczas pewien, że gdy tylko chłopak pojawi się znów w domu — jeśli się pojawi — nie będzie w stanie wykrzesać z siebie jakkolwiek miłego powitania. Układane w myślach zdania, zawierające w sobie kpinę i pretensje, wykrzyczane miały zostać z typowo chłopięcą manierą. Przez myśl w istocie przeszło mu także życzenie, by wyprowadził się czym prędzej i przestał tym samym zatruwać to jego i tak nędzne już życie, ale wystarczyło zaledwie kilka pochmurnych godzin by cała ta złość się rozmyła. Nienawidzić Oprheusa było łatwiej niż przyznać, że stał się mu jakkolwiek bliski, choć w pamięci nauczył się zachowywać już tylko te dobre wspomnienia. Powody ich kłótni były więc niejasne. Padające wobec siebie pretensje głupie i nieważne. Istniały tylko dobre słowa i miłe gesty, których i tak było niewiele. A mimo to wtulając się teraz w jego ciało czuł, że nikogo poza nim nie ma, że w jakiś przedziwny sposób to właśnie Orpheus wie o nim wszystko, całą prawdę, którą tak skrzętnie skrywał przed światem. Myśl ta go przerażała, a podstępny destrukcyjny głos podpowiadał mu, że powinien powrócić do uczuć, które żywił do niego dnia pierwszego — okrutnej, oschłej nienawiści.
Tak. Tak, jasne, przepraszam — wymamrotał odsuwając się od niego z zarumienionymi policzkami, dopiero teraz dostrzegając jak głupio się zachował. Niewłaściwie. Cofnął się więc o krok nie będąc nawet zdolnym do zamaskowania tego swojego zażenowania. Odwróciwszy się jednakże do niego tyłem wkroczył do domu, włączając przy tym oślepiające światło. Jedno spojrzenie na nieporządek w salonie podsyciło jedynie ten cały wstyd — sama kanapa jasno wskazywała, że stała się dla Perry’ego nowym łóżkiem i pozostawało mu mieć nadzieję, że Orpheus nie będzie o to pytać. Że nie będzie dociekać. I wyśmiewać tego, że tak żałośnie go oczekiwał. — Jesteś głodny, chcesz coś zjeść? — spytał obcym głosem, usiłując wmusić w siebie normalność. — Gdzie byłeś? — dodał po chwili, w końcu się odwracając i dopiero w tymże momencie dostrzegając w jak fatalnym Orpheus jest stanie. — Co się stało? — spytał z przerażeniem, nie mając pojęcia jak powinien się zachować. Czy w ogóle miał prawo pytać? Pewnie nie. Podbiegł jednak do kanapy, zwinął prześcieradło i koc w kulkę, którą odrzucił naraz na bok. — Siadaj — powiedział z przejęciem, nie ściągając z niego spojrzenia.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Choć myśli jego krążyły w ostatnim tygodniu głównie wokół bólu rozerwanego brzucha, Jude’a, Marcosa i możliwych rozwiązań tejże niekorzystnej sytuacji, Perry także pojawiał się w jego głowie częściej, niżby się tego spodziewał. Wyobrażenia ich ponownego spotkania były jednak niczym w porównaniu z chwilą obecną, kiedy to dotarło do niego, jak wielkie zmiany wprowadzić miała ta tygodniowa rozłąka. Przyglądając się jego postaci, nie widział już bowiem ekscentrycznego chłopca rzucającego kąśliwe komentarze i gromiącego go wzrokiem, a jakby całkiem nową, inną osobę. Taką, do której z niewiadomych przyczyn miał pewną zaskakującą, ciężką do sprecyzowania słabość. Choć więc nienawidził minionych dni z całego serca, teraz zrozumiał, że jednocześnie były mu potrzebne, by prawdziwie Campbella docenić i nadać ich relacji jakiegoś szczególnego, głębszego wydźwięku.
Promień nacierającego na źrenice ostrego światła zmusił go do zmrużenia oczu i tym samym przegapienia najistotniejszych szczegółów, takich jak choćby ten bałagan zalegający dookoła. Zamiast tego skupił się na zażenowaniu Campbella, które wywołało na jego twarzy nieznaczny uśmiech rozbawienia. - Nie, nie, wszystko, tylko nie jedzenie - odparł z grymasem obrzydzenia, leniwie przesuwając się w głąb mieszkania. Napotykając na kolejne pytanie, wzbudzające jeszcze większy niesmak swoją zawiłością i brakiem odpowiednich słów w głowie, westchnął tylko głośno, odkrywając tym samym swe przewlekłe zmęczenie. Zanim jednak zdążył odnaleźć należyte wyjaśnienia, wymierzone zostało jeszcze inne pytanie, skupiające na sobie całą uwagę. Dopiero za jego sprawą i usłyszanym poleceniem, zwrócił uwagę na prowizoryczne łóżko mieszczące się przed jego oczyma. - Coś się stało z twoim łóżkiem? - zapytał w pierwszej kolejności, podchodząc chwiejnie do kanapy, na którą ostrożnie opadł, nie układając swego ciała do pełnego siadu, by nie przygnieść rany. Uniósł następnie swoją bluzę, odkrywając biały opatrunek zdobiący jego - jak dopiero teraz zauważył - wychudzone za sprawą kroplówki ciało i wykrzywił swe usta w koślawym uśmiechu. - Załatwiłem sobie nową bliznę, całkiem seksowne rozmieszczenie, co? - zaśmiał się chropowato, zerkając w jego stronę. Przed przejściem do wyjaśnień, musiał zapytać o coś ważniejszego. - Był tu ktoś od niego, pytali o mnie? Zrobili ci coś? - żałował, że przed wypowiedzeniem ostatniej części nie zastanowił się nad jej brzmieniem i nad tym, że gdyby odpowiedź na nie była twierdząca, z pewnością by to już zauważył. Tymczasem nic w wyglądzie Peryklesa, poza znamionami nieprzespanych nocy i wyraźnego zdenerwowania, nie odbiegało specjalnie od normy.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Każdy kolejno stawiany krok uświadamiał mu, że się z tego nie wyłga. Że wszystko obrosło znamionami tejże jego idiotycznej troski, że wrosło w podwaliny ich znajomości, że się tam zakorzeniło. Z nieomal pietystycznym oddaniem zabarwiał każdy dzień minionego tygodnia tymże strachem o orfeuszowe życie, widzianym nie tylko na jego zmęczonej twarzy, ale i w całym domu i otaczających ich sprzętach. I w związku z tym czuł się winny. Wobec wujka? Swoich znajomych, którzy odciągnąć chcieli go od toksycznego świata mafii? Czy jednak siebie samego? Sympatia, którą obdarzył Orpheusa, była wszakże wyrazem zawodu tychże wszystkich postaci, a sam Pericles nie rozumiał przy tym kiedy i jak do tego doszło. Nie potrafił być teraz szczęśliwy, nie potrafił wmusić w siebie rozbawienia, drżąc idiotycznie tylko dlatego, że prawda uderzyła w niego w sposób brutalny. O nikogo bowiem, nawet o Percy’ego, nie bał się tak mocno. A przecież on i Orfeusz tylko ze sobą mieszkali. Tylko.
Jesteś pewien? Nie wyglądasz zbyt… — zdrowo? Prawidłowo? Zdusił w sobie słowa, które mogły wszystko pogorszyć. Czy Orpheus sprawdzał swój telefon i widział te wszystkie obsesyjne wiadomości, które zdążył mu przesłać? Czy zdążył zaśmiać się z kimś z tej potężnej liczby nieodebranych połączeń? I czy jeśli jakimś cudem nie, czy dałby radę ukraść mu telefon, by pozbyć się dowodów swej żałości? Utkwiwszy nagle zdziwione spojrzenie w kanapę sprawił wrażenie równie zagubionej osoby — zupełnie tak, jakby dopiero teraz przyszło mu odkryć, że nie sypiał na swoim łóżku. — Mam… — machnąwszy ręką w powietrzu usiłował zobrazować mu swe myśli, ale nie dało to w żadnym stopniu pożądanego efektu. — Lekki nawrót choroby, tutaj śpi mi się lepiej — skłamał nie kłamiąc, jako że nawrót w istocie miał, ale to nie z jego powodu rozkładał się co noc na niewygodnym meblu. Nadzieja w to, że wymówką tą posłużył się dość sprawnie, pozwoliła mu odetchnąć z ulgą na krótką chwilę — po chwili jednak siadał już z przejęciem obok chłopaka, znów zapominając o tym, że nie obnażać tej swojej troski w tak znacznym stopniu. Niczym dziecko wyciągnął dłoń i przesunął delikatnie palcami po jasnym opatrunku, uśmiechając się przy tym blado. — Niżej. Powinna być niżej — rzucił siląc się o dowcip, ale niekoniecznie mu to wyszło — przerażenie i wyrzuty sumienia towarzyszyły mu bez przerwy. No bo to przecież jego wina. Cokolwiek się stało, cokolwiek go spotkało. Odsunąwszy się nagle wbił w niego zaskoczone spojrzenie, nie potrafiąc przez kilka pierwszych sekund zebrać się do jakiejkolwiek odpowiedzi. — To przeze mnie, tak? Masz przeze mnie jakieś problemy? — zapytał niewyraźnie, zastanawiając się, czy chodzi o ogół, ich ostatnią rozmowę, o poszukiwania wujka, o tamtą noc wypadku czy jeszcze o coś innego. Zmęczenie, przerażenie i nienawiść do swego życia kierowały go w kierunku kompletnej rozpaczy, ale póki co dzielnie walczył jeszcze z tym, by nie zatracić się w tych wszystkich emocjach.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Dostrzegając to wszystko - to przerażenie bijące z głosu, gdy pytał się o stan jego zdrowia, te zaróżowione policzki, gdy odsuwał się od jego sylwetki i całą tę troskę błyszczącą w jego oczach, i tak nie wierzył w to, by Periclesowi mogło zależeć na nim prawdziwie. Co bowiem miałby zrobić w momencie, w którym dopuszczając do siebie tę ciężką do wyjaśnienia możliwość i odsłaniając do reszty swe serce, wkrótce odkryłby, że całość sobie jedynie wmówił? Przechodził przez to ze Scottem, przechodził z Borisem i wszystkimi, których zwykł niegdyś nazywać swymi przyjaciółmi, a z Perrym… Z Perrym miało być jeszcze trudniej, jako że teraz miał już wiedzieć lepiej. Starał się więc nie obiecywać sobie zbyt wiele, ale emocje objawiające się w nim samoistnie nieco ten plan komplikowały. - ...przystojnie? - dokończył za niego z cwanym uśmiechem czającym się w kącikach ust, chcąc rozładować gęstniejącą przez jego zmizerniały wygląd atmosferę wprowadzającą go w lekki dyskomfort. Nie przywykł bowiem do podobnie okazywanej mu uwagi. Przeczesał zwinnym ruchem dłoni swą czuprynę, jakby chciał tym nędznym sposobem od razu doprowadzić ją do ładu, a potem westchnął ciężko z niezadowolenia, pod dodatkowym napływem ciężkich do udźwignięcia słów. - Cholera, nie pomyślałem o tym. Że no wiesz, że mógłbym być jakoś potrzebny - być może przypisywał sobie zbyt wiele, jako że ostatnio nie wykazał się wcale spektakularną pomocą, kończącą się odstawieniem go do szpitala po dwóch długich godzinach, mogących wówczas odcisnąć na stanie jego zdrowia swe dożywotnie piętno, ale i tak nie podobała mu się wizja tego, że Campbell zmagać się musiał ze swą chorobą samotnie. Ciężar tej nieodkrytej dotychczas winy zelżał nieco w następnej chwili, podczas to której dłoń wyciągnięta ku jego zabezpieczonej opatrunkiem ranie musnęła także cząstkę jego skóry, zsyłając na niego delikatne dreszcze. - Niżej? Oszalałeś? Jakby była niżej, to chyba bym już nie żył. Ale pewnie o to ci właśnie chodzi, co? - wymierzył mu swym łokciem niekoniecznie zgrabny cios w klatkę piersiową, po czym zapodział swój wzrok na jego obliczu dłużej, niż można to było uznać za odpowiednie. Nie tylko zależało mu na nieprzegapieniu nadciągającej ze strony chłopaka reakcji, ale też próbował jakby odszukać w jego twarzy własnej odwagi, mającej w końcu pchnąć go do czającej się od dawna szczerości. - Perry, ja… Ja muszę ci o czymś w końcu powiedzieć, no i… No na pewno ci się to nie spodoba i pewnie nie powinienem wyskakiwać z tym tak teraz, o tej godzinie, ale to chyba dłużej czekać nie może - wyjawił, końcówkę niemalże na jednym wdechu i ściągnął z niego swój wzrok, podążając nim gdzieś w odmęty zakurzonej podłogi.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Starał się nie poświęcać Orfeuszowi zbyt wiele przestrzeni w swoich myślach. To znaczy jasne, cały miniony tydzień przebiegł pod znakiem jakiejś niedorzecznej obsesji, ale nie roztrząsał przy tym spraw, które mogły doprowadzić go do niezwykle podłego miejsca. Nie myślał na przykład o tym, że gdy wychodzili gdzieś razem (co zdarzało się nieczęsto), wiele par oczu tęsknie odprowadzało go wzrokiem. Ani o tym, że gdy się uśmiecha, w policzkach robią się mu dość urocze dołeczki. Wolał skupiać się na tym, co oczywiste, a mianowicie: Orpheus reprezentował świat, przed którym Perry uciekał. Nie mógł więc być ani przystojny, ani interesujący. Musiał być nijaki, ewentualnie znośny, ale nigdy nic ponad ten stan. Przecież Perry nie poradziłby sobie z nowym, nieoczekiwanym zauroczeniem i ponownie złamanym sercem. Nie, wystarczała mu ciężka przeprawa z Percym.
No, nie przesadzajmy — odparł z półuśmiechem, świadomie się mu jednak nie przyglądając. Czasem jednak zastanawiał się, czy Orpheus wie, że pociągają go mężczyźni. Czasem też rozmyślał nad tym, jakie preferencje może mieć on sam, ale zawsze ów domysły kończyły się przekonaniem, że Wrottesley jest w stu procentach hetero, bo przecież świat nie jest aż tak łaskawy. Rozważania te podziałały na niego jednakże w tej chwili zbawiennie, jako że na moment utracił świadomość powagi rozgrywającej się w salonie sceny. Kilkukrotnie zamrugał oczyma na jego słowa, jako że trochę nie rozumiał ich sensu, a potem energicznie pokręcił głową. — Nic… takiego się nie działo — wyjaśnił zażenowany, żałując niezwykle, że Orpheus o jego chorobie wie. Że jednego incydentu był świadkiem. Nawet gdyby znów doświadczył katapleksji, wcale by mu o tym nie powiedział. Nie miał pojęcia, czy Orfeusz się tylko z niego nabija, czy z jakiegoś powodu udaje całą tę dziwną troskę, ale wolał czym prędzej zmienić temat na inny. Całkiem ulżyło mu więc, gdy ponownie skupić mogli się tylko na powodzie zaginięcia chłopaka, choć nadal nie potrafił podejść do sprawy z podobną do niego swobodą. — Tak. Tak, od samego początku na to właśnie liczyłem — mruknął z lekką pretensją w głosie, jako że ani trochę nie podobał się mu kierunek tej rozmowy. Zbywanie najważniejszych informacji. Brak jakichkolwiek wyjaśnień. — Powiesz mi w ogóle co to za rana? — w pytaniu jego rozbrzmiała lekka desperacja, bo jakże mógł podjąć choćby najmniejszą próbę żartowania z tego wszystkiego, kiedy niczego nie rozumiał? Ale… Może jednak lepiej byłoby, gdyby nic się nie zmieniało? Gdyby prawda wciąż pozostawała dla niego niedostępną tajemnicą? Podwinąwszy na kanapę nogi ugiął je, przyciągnął do klatki piersiowej, po czym splótł na nich ręce. Jakby miało mu to zagwarantować jakąś namiastkę bezpieczeństwa. — Okej — powiedział niepewnie, wbijając w niego spojrzenie nasiąknięte wątpliwościami.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Zwykł zachowywać się w ten sposób - rzucać sugestywne uwagi, dwuznaczne żarty i kreować wrażenie, jakby tylko o tym jednym myślał, jakby zaskarbienie sobie sympatii tej drugiej osoby należało do jedynego priorytetu. Tyle że zazwyczaj nie należało i w tym przypadku również zdawało mu się, że Perry interesuje go w jak najbardziej platoniczny sposób. Ale tak, wiedział. Wiedział o jego związku z Perseusem i wiedział wobec tego, że gdyby chciał, to może… Nieważne. Czysto platoniczny sposób. - No nie wiem stary, wyglądasz równie kiepsko co ja - poddał go swej jakże kompetentnej ocenie eksperta, znów pochłaniając jego oblicze nieustępliwym wzrokiem. Od tamtej pamiętnej nocy czuł się w jakiś sposób z nim związany i za niego odpowiedzialny; choć bowiem nie był na tyle pyszałkowaty, by przekonany być o śmierci, która pochwyciłaby Campbella w swe szpony bez jego interwencji, tak coś skrywało się w tym niepewnym przypuszczeniu, że uratował mu wówczas życie i że to właśnie scaliło ich losy na wieki. Że nadało Orfeuszowi pewną konkretną funkcję w jego życiu, której, ze względu na swoją tygodniową nieobecność, obowiązków odpowiednio nie dopełnił.
- O, cholera, przepraszam, faktycznie. Czasem zapominam, że wiesz, jak ja coś wiem, to inni… no, wcale nie muszą - wytłumaczył się, nie uchylając się od dojrzenia swej winy i przyjmując uniżony ton. - To od postrzału, Perry. Takiej paskudnej kurwa kuli, którą sam sobie próbowałem wyjąć, dasz wiarę? No ale mi się nie udało, jakiś randomowy typ mnie musiał ratować, co jest chyba najgorsze na świecie, bo potem takiemu musisz zawdzięczać życie i no… pewnie coś o tym wiesz - rzucił żartobliwie przy końcu, posyłając mu jeden z figlarnych uśmiechów. Odczuł też potrzebę zmiany pozycji ciała, wobec czego dość niezgrabnie i nadzwyczaj powoli zaczął kręcić się na kanapie, ostatecznie wzdychając z niezadowolenia. - Ale nie wyszło najgorzej. Prawdę mówiąc, to nie mogłem lepiej trafić. Chociaż na początku dostałem prawie zawału, bo cholera Perry, to był p o l i c j a n t - akcentując ostatnie słowo w celu nadania swej opowieści odpowiedniego efektu dramatycznego, dźwignął się na nogi i niebezpiecznie zachwiał, asekurując się pokrętnie wystawionymi w bok dłońmi, mającymi pomóc mu w złapaniu równowagi. A gdy pokój skryty za oknami w płachcie nocy przestał wirować, podążył ku tonącemu w papierkach i okruszkach blatowi kuchni. Chwycił ociekającą wodą szklankę spoczywającą na suszarce, skierował ją pod strumień wody lejący się z kranu, a potem za jednym zamachem pochłonął zebrany w szkle roztwór. - Zapomniałem zabrać ze sobą przeciwbólowe, a to cholerstwo teraz kurwa zaczyna palić - pożalił się, podpierając się dłońmi o kontury zlewu. Stanu tego nie polepszał ten idiotyczny pomysł o wyznaniu mu prawdy właśnie teraz, właśnie w tej chwili, w przeklętym kurwa, środku nocy, niesprzyjającym wcale podobnym opowieściom. - Kłamałem ci, wtedy na łodzi i w sumie… w sumie cały czas - podjął się jednak tej przeklętej spowiedzi, na jeszcze kilka oddechów pochylając twarz ku stercie brudnych naczyń i przymykając oczy. Przez moment był niemalże przekonany, że te parszywe zawroty głowy poślą go na ziemię. - Nie pracowałem z nimi ostatnio, oni… Oni się ode mnie odcięli, tak całkiem, żadnych telefonów, instrukcji, nic. Dlatego nie mogłem załatwić ci tej fuchy u Mar… u niego - dodał, skierowawszy swe oczy ku jego osobie.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Zdołał jedynie wzruszyć ramionami i posłać mu kolejny, dość blady uśmiech, doskonale wiedząc, że nie prezentuje się najlepiej. Czy w ogóle bywały dni, kiedy to Campbell nie wyglądał jak chodząca śmierć? Zdawało się mu, że nie przemknął nigdy przez żaden dzień bez usłyszenia podobnego co dziś komentarza, ale w żadnym razie nie zamierzał się na tym jakkolwiek skupiać. Nie, ważniejszy był Orpheus, powody jego zaginięcia i ta niepokojąca rana. Jakże mogliby w takim momencie poświęcić czemukolwiek innemu choćby chwilę uwagi?
Najzabawniejsze było to, że nadal chciał mu imponować. W każdy możliwy sposób, choć zdawał sobie przy tym sprawę z tego, że od samego początku nie jest w stanie ów zadaniu podołać. A to, po co w ogóle na coś takiego liczył, przez długi czas miało pozostać jeszcze tajemnicą. Wobec tego chciał jednak teraz powiedzieć coś przewrotnego, obdarzyć jego słowa jakimś żartem, zaśmiać się, wykonać jakiś idiotyczny gest, ale był jedynie w stanie wpatrywać się w niego tym spłoszonym wzrokiem. — Postrzału? Kto… Gdzie… Dlaczego? — ale czy nie było to wszystko oczywiste? Czy Orpheus nie wyraził się jasno tamtego dnia, na łodzi, kiedy to kazał się mu zająć własnymi sprawami? Przecież informacje te należały do tajemnic, których to nigdy nie miał poznać. — Typ. Jaki typ? Czemu do mnie nie zadzwoniłeś? — och, oblał się przy tym rumieńcem, ale musiał zapytać. Był niesamowicie skonfundowany. Jednocześnie wiedział, że jest dla Orpheusa nikim, a z drugiej strony cała ta opowieść ugodziła jego dumę. Czy nie wiedział, że Perry by mu pomógł? Czy uważał, że nie można na nim polegać? Oczywiście miałby do tego prawo, ale… — Policjant? Policjant? Jakim cudem… Nie, nie, przecież gliniarz by ci nie pomógł, nie w tych sprawach, ty chyba nie… Nie poszedłeś na jakiś głupi układ, co? — było tego nazbyt wiele. Nie miał pojęcia, których słów winien się czepiać, o których wyjaśnienie powinien prosić — nie rozumiał niczego, jako że od samego początku cała ta opowieść niosła w sobie tak wiele absurdu. A on tak bardzo chciał wiedzieć! Wszystko, całą prawdę, bez względu na to, jak długa miałaby to być opowieść. Drgnął lekko, gdy Orpheus zachwiał się podczas wstawania z kanapy, ale nazbyt pochłonięty niepewnością siedział wciąż w tej swojej idiotycznej pozie. Przez chwilę trwał w niej w kompletnej ciszy, nie rejestrując kolejno napływających słów ani tego, co chłopak teraz robi, ale w końcu otrzeźwiał i tak prędko zeskoczył z kanapy, że sam nieomal się przewrócił. — Mam różne tabletki! — poinformował go z przejęciem, biegnąc do swojego pokoju. Po chwili wrócił z czarną saszetą i wysypał jej zawartość na blat. Pełen wybór. Lekko drżącą dłonią poszukiwał wśród nich pojemniczka z odpowiednimi tabletkami, samego siebie oszukując, że nie robią na nim najmniejszego wrażenia wypowiadane przez Orfeusza zdania. — Nie rozumiem — mruknął w odpowiedzi, przerywając na moment swą czynność. Wlepił za to w niego spojrzenie, oczekując dalszego ciągu.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Nie postrzegał go w ten sposób. W jego zabawnie powykręcanej na wszystkie strony świata czuprynie nie odnajdywał nic odpychającego, tak samo jak w niemrawym, zawsze spłoszonym uśmiechu, drżeniach głosu niesionych podenerwowaniem i smukłej sylwetce. Swoim komentarzem odnośnie jego zmizerniałej aparycji chciał raczej podkreślić swoją troskę i zainteresowanie, niżeli niechęć i wstręt, ale od samego początku mieli przecież problemy z komunikacją, prawda? Dostrzec to można było także w następnym pytaniu, tym dotyczącym okoliczności nabycia tejże wspaniałej rany postrzałowej, które Orpheus z początku powitał jedynie niezbyt subtelnym westchnieniem i miną obrazującą udręczenie. - Chciałem coś sprawdzić. No i… No i spierdoliłem sprawę, jak zwykle - odrzekł jednak, wzrokiem znów na moment uciekając w majaczącą za chłopakiem przestrzeń. Niegdyś uważał, że jest dobry w swoim fachu - to jest przed tym, kiedy został bezprecedensowo wykluczony ze środowiska Marcosa. A teraz? Teraz nie wiedział już nic, łącznie ze swoimi odczuciami względem tej rozmowy i względem bruneta. - Myślę, że to był Lloyd. To na pewno był Lloyd, bo tylko on jak debil od razu strzela i to kurwa na oślep - wywróciwszy oczyma uświadomił sobie, że Perry przecież tego jego Lloyda nie zna. Tyle że i tak zdawał się wiedzieć o mafijnym półświatku więcej, niż ktokolwiek inny, z kim mógłby podzielić się podobnymi informacjami.
- Nie miałem przy sobie komórki. Kurwa, nie wiem, wszystko co mogło pójść wtedy źle, tak właśnie poszło i za cholerę nie umiem wyjaśnić tego… rozkojarzenia? Za nie powinienem oberwać nawet mocniej, bo kurwa, jaka to była amatorszczyzna - rozeźlony ton ugodzić miał wyłącznie jego samego, tak samo jak te ponownie wprawione w ruch tęczówki, wywijające koło. - A pomógłbyś mi? - zapytał nagle, jakby dopiero teraz rozumiejąc sens jego słów, na które to przecież zdążył już odpowiedzieć. Uniósł wobec tej intrygującej zagwozdki jedną z brwi, a w kąciku ust zatańczył mu szelmowski wyraz. Nie musiał odpowiadać. Mógł, ale nie musiał, Orpheus bowiem jak zwykle chciał go tylko podrażnić, dostrzegając całą tę towarzyszącą jego pytaniu otoczkę. Poniekąd wiedział, że Periclesowi w pewnym stopniu na nim zależy, a idąc tym tropem podejrzewał, że chłopak faktycznie pomógłby mu w razie konieczności. Nie wiedział tylko, dlaczego wciąż się tak tego wstydził i przed tym wzbraniał - swoją drogą, wydało mu się to całkiem urocze i zabawne.
Zamarł na moment w bezruchu, nasłuchując dźwięków dopływających zza okna, gdzie przemknął jakiś samochód. Początkowo znów po ciele rozlała mu się lodowata obawa, że oto znaleźli go i po niego przyszli, ale nie - dźwięk obcego silnika po chwili ucichł, a w powietrzu dało się słyszeć już tylko słowa Peryklesa. - Nie, na żaden układ, co ty! On nawet nie wie, jak mam na imię, to znaczy, może i się niedługo dowie, ale nie będzie mógł z tym nic zrobić, bo wtedy zaszkodzi też sobie - wydzielił tę opowieść na kilka kawałków, nie z chęci potrzymania Perry’ego w uciążliwej niepewności, a po prostu ze złego samopoczucia i potrzeby złapania kilku głębszych oddechów. - Wcisnąłem mu jakąś historię o tym, że chuja wiem o tym całym mafijnym świecie, że szukam swojego ojca, który był kurwa szoferem kogoś z nich i tak dalej, no i że jestem tu nielegalnie i że jak mnie wyda w ręce policji, to umrę i inne takie - dodał, nie będąc pewien, czy tyle informacji mu wystarczy. Zerknął na niego w poszukiwaniu tej odpowiedzi, choć teraz, ku jego zdumieniu, twarz chłopaka trudniej było rozszyfrować. Zaskoczył go również jego morderczy (niemalże dosłownie, bo kiedy prawie przewrócił się na oszklony stół stojący obok, Orpheus pewny był, że skręci sobie na nim kark) bieg w nieznanym mu kierunku i o nieznanym powodzie, który, ku jeszcze większemu zdziwieniu, przyniósł ze sobą armię kolorowych pastylek. Wgapiał się w nią przez chwilę, całkowicie strwożony, po czym powstrzymał ruch jego dłoni swoją własną, uniemożliwiając tym samym wręczenie mu odpowiedniego pojemniczka. - Perry. To… to te od nich? Zdążyłeś się już z nimi skontaktować? - zapytał zmrożony przejęciem, które początkowo odebrało mu dech. Mieli się od nich odciąć. Razem. Wobec tych myśli, nie potrafił skupić się już na dokończeniu swej opowieści, której treści nie zdołałby już nawet sobie przypomnieć.

pericles campbell
ODPOWIEDZ