barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Wysłana przed trzema godzinami krótka, lecz treściwa wiadomość, wciąż nie została opatrzona żadnym komentarzem. Brzmiała może nazbyt dramatycznie. Nieco desperacko, budząc swego rodzaju wątpliwości. Od rzeczonych trzech godzin wpatrywał się jednak nieprzytomnie w telefoniczny ekran, jakby to, co otrzymać miał w odpowiedzi, naprawić mogło wszystko. Jednakże nieważne jakie słowa by padły, jakie zapewnienia, rzeczywistość pozostać miała niezachwiana. Siedząc w kącie zaciemnionego pokoju, na łóżku, starał się ignorować odgłosy dobiegające z domu. Tupot stóp przechadzających się to tu, to tam. Stopy przenoszące pudła, odstawiane następnie gdzieś na bok, przed domem, by dnia następnego w magiczny sposób zniknęły raz na zawsze. Stopy dreptały, prawo, lewo, wolniej, szybciej. Raz stanęły przed jego pokojem, a on wstrzymał oddech. Nic się jednak nie stało, oczywiście, bo i po co stopy miałyby wkroczyć do środka, a jednak przerażenie paraliżujące jego ciało od tych trzech, przeklętych godzin, było takie samo. Wysłał więc jeszcze jedną wiadomość, tym razem bardziej żałosną, nieco naiwną, a jednak w tym wszystkim najważniejszą.


Czy ty w ogóle żyjesz, Tilly?


Należało w końcu wyjść. Zmierzyć się z demonami i podkreślić, że to mimo wszystko jego dom, jego i wujka, który wrócić może lada moment i wtedy na pewno żadna mafia nie będzie mogła sobie ot tak uznać, że tę kwaterę zajmuje. Naturalnie już uchylając drzwi Pericles porzucił swe postanowienia na bok, nie potrafiąc zachować się w tak stanowczy sposób. Nie, nie, zgodnie z najnowszym planem chciał uciec niezauważony do kuchni, przygotować sobie jakieś suche kanapki i wrócić z nimi do siebie, by dalej wpatrywać się z uporem w swój telefon. Dobrze to sobie wykalkulował. Jego współlokator winien znajdować się teraz w swoim pokoju, bo na to wskazywały śledzone przez niego wędrówki stóp. Ciężko było się dziwić Perry’emu w tej całej zgrozie. Zupełnie niespodziewanie otrzymał wiadomość — nie pytanie, prośbę, cholera, cokolwiek — że zamieszka u niego jakiś człowiek, kogoś syn czy bratanek, to akurat znaczenie miało najmniejsze. Ważne było to, że ów człowiek powiązany był z całym tym przeklętym gangiem, u którego Perry nadal miał ogromne długi, a więc nie mógł wcale zaprotestować i stwierdzić, że to znaczna przesada. Ośmielił się jednak, zgodnie z prawdą zauważyć, że nie ma wcale miejsca na nowego lokatora. Matilda Huntington, tak, dokładnie podał jej pełne imię. Jego jedyna współlokatorka, od dni kilku, na czas nieokreślony. Na to ten debil Huell stwierdził, że problemu żadnego nie widzi i... Tilly nagle zniknęła, a w jej miejsce pojawił się ów mężczyzna. Którego nie zamierzał obdarzać ani jednym słowem czy spojrzeniem, ale musiał, bo ten zamiast w swym pokoju, siedział właśnie w kuchni. — Rozpakowałeś się już? — słowa te wydały się mu najbardziej słuszne, toteż unikając jego spojrzenia przemierzył prędko całą długość pomieszczenia, nurkując następnie w lodówce. Nie miał pojęcia, czego tam szuka. I czy w ogóle chce tu nadal stać, ale głupio było wycofać się tak nagle, bo jeszcze ten człowiek, którego imienia nie znał, zastrzeliłby go tak dla zgrywu, czemu nie, przecież ludzie z wszelkich mafii byli właśnie tacy.
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
  • pierwsza

Tylko niebo, niezmiennie, pozostawało takie samo. Małe domy jednorodzinne przeistaczały się w przepastne wieżowce jak gąsienice w barwne motyle, polne drogi pokrywał asfalt tak gładki, że nieraz po deszczu odbijały się w nim gwiazdy, a znajomi umierali, nie zostawiając po sobie nawet pustki, bo na miejsce ich od razu przychodzili inni, podobni, nieraz lepsi. Orfeusz wiedział, że tęsknota jest domeną głupich, a jednak nocami wychodził w bezkres pędzącego do przodu świata, wpatrywał się w zawieszony nad głową, znajomy firmament i tęsknił, tak prawdziwie, nieroztropnie, grzesznie. Tęsknił za łajbą budowaną wraz ze Scottem i za samym Scottem także, tęsknił za ich podziurawionym domem i tęsknił za czasami, kiedy mijani przechodnie obdarzali go uśmiechem. Teraz został już tylko strach, podejrzenia w większości odpowiadające prawdzie i czasem zdziwienie “jak taki dobry chłopak mógł skończyć w ten sposób?”. Nie rozumiał, jak mając lat dwadzieścia sześć, wywróżone mógł już mieć swe całe życie. Oszukując się wyświechtanym frazesem “mógłbym odejść gdybym tylko chciał”, powtarzał wszystkim dookoła, a przede wszystkim samemu sobie, że nie taki los go czeka, że wszyscy trwają w błędzie. On przecież stanie jeszcze na nogi, wyjedzie do Ameryki albo Europy, znajdzie dobrą pracę, ustatkuje się, wyjdzie z mroku. Gwiazdy lśniące w ciemnych przestworzach nocy zdawały się to wiedzieć, zdawały się to wręcz obiecywać. A więc powtarzał im, raz za razem, niemalże każdej nocy, że to stan wyłącznie przejściowy i wtedy łatwiej znieść mu było podziurawione od broni palnej sylwetki. Łatwiej było także wyciszyć umysł, gdy dookoła płonęły cudze domy krzyczące rozpaczliwie; te domy, które już wkrótce przykryć miały kolejne wieżowce. Łatwiej przede wszystkim było się przeprowadzać, choćby teraz, z Cairns z powrotem do Lorne Bay. Do dzielnicy doskonale mu znanej, choć okupowanej przez twarze obce, takie, które nie niosły w sobie znamion jego młodości. Może i było tak lepiej, może nowy Orfeusz nie miał doświadczyć nostalgii zsyłającej na każdego tylko tragedię. Może. Wprawiony był już w te przekwaterowania, wprawiony w rozpakowywanie pudeł i rzucane rzeczy w byle kąt, w poznawanie nowych osób, zawsze tak samo podejrzliwych i wystraszonych. Tak jak i teraz, gdy siedząc już w kuchni, poczuł najpierw na swym karku czyjeś niepewne spojrzenie. - Dla ciebie pan - zażartował z uśmiechem, który spotkał się z drzwiami lodówki, zamiast wzrokiem współlokatora. Nikt nie zwracał się do niego w ten sposób z wyjątkiem dłużników, a ten chłopak… Chyba poniekąd też nim był? - Chcesz wegańskiego pączka? - zapytał, zakopując się w ciągu cyfr i literek, jakie mnożyły się na ekranie rozstawionego na blacie laptopa. Obok sprzętu leżały przyprószone pudrem wypieki, mające zastąpić dzisiejsze śniadanie, obiad, zwał jak zwał. Dopiero po chwili postawione wcześniej pytanie powróciło do zajętego szlakiem cyfr umysłu, wobec czego znów odciągnął od niebieskiego światła swe spojrzenie. - Zostały już tylko pudła ze sprzętem bokserskim i… czymś innym - powiadomił, dziwnie akcentując ostatnie wyrazy. Nie był jednak głupi i nie zamierzał opowiadać o wszystkich narzędziach zaplanowanych zbrodni, za które już teraz można było skazać go na kilka smutnych lat.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Złościło go to niezwykle. To, że siedział w tej kuchni tak, jakby należała do niego. To, że sam pierwszy nie usiłował zagaić rozmowy, chociaż to on był tu gościem. To, że przez niego Tilly musiała wyjechać, a on jej wcale jednak nie nienawidził. To, że miał te swoje powiązania, przez które zawsze miał być górą. Ten jego głos i sposób mówienia, ten akcent jak wszystkie inne, ale jakby od nich różny. To nieśmieszne zdanie, które może żartem wcale nie było, choć Perry nigdy nie obdarzyłby go wcale tak przesadnym przejawem uległości. Aż wreszcie to, że zdawał się być tym wszystkim nieprzejęty, choć może dla takich, jak on, było to normalnością. Pośród jego myśli, gdy skrywał się w chłodzie dobiegającym z lodówki, krążyło tak wiele słusznych odpowiedzi. Ripost i atakujących go komentarzy. Problem był jednak taki, że Percicles nigdy nie potrafił się postawić. Zawsze tylko po cichu, we własnej głowie, naturalnie wszelkie sprzeczki wygrywając. Teraz pozostawał mu chłód i zachowywanie się tak, jakby jego współlokator był zapowiadanym przed wiekami antychrystem.
— Nie? — odparł lekko zaskoczony, nienawidząc go pewnie mocniej, niż było to konieczne. Wegański początek brzmiał jak żart, ale tutaj wszystko przecież było właśnie żartem. Odwrócił się jednak krzywiąc lekko, by upewnić się, że wspomniane pączki istnieją naprawdę. Tyle że nie zamierzał jeść i dotykać niczego, co było jego. Pączki pewnie nafaszerowane były arszenikiem, a ich marmolada zrobiona z krwi dłużników mafii. — Aha — rzucił lakonicznie, jako że pytanie jego i tak było wyrazem grzeczności. I może też chęcią wybadania, czy przez najbliższy czas uważać będzie trzeba na pałętające się wszędzie kartony. I to tyle. Nie miał pojęcia o czym mogą rozmawiać i czy w ogóle muszą, bo pewnie nie. Czymś innym. O to mógł zapytać. Czy te inne rzeczy mógłby łaskawie trzymać z dala od tego domu, bo jego świętej pamięci ciotka załkałaby w niebie, ale podejrzewał, że jego zdanie w tej kwestii i tak nie miałoby znaczenia. Ośmielił się więc w końcu zamknąć lodówkę, z której wyjął zimne mleko, choć rozsądek wciąż podpowiadał mu, by uciekł stąd czym prędzej. Dłonie sięgały jednak już do szafki numer jeden, potem do szafki numer dwa, a on za każdym razem wzdrygał się lekko tak, jakby miałby odnaleźć w nich samego szatana we własnej osobie. Dopiero gdy do miski zostały wsypane płatki, chociaż wcale nie miał na nie ochoty, przeniósł wzrok na współlokatora. — Potrzebujesz pomocy z tymi pudlami? — bo szczerze mówiąc spałby lepiej, gdyby wiedział jak wiele nielegalnych rzeczy zgromadziło się w jego domu.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Przez tych kilka lat nauczył się przede wszystkim jednego - że niewiele ma jeszcze do powiedzenia. Gdy szary telefon wibruje, a wewnątrz niego skrywa się czyjś adres i nic więcej, po prostu pod wskazany adres się udaje, a potem żąda zapłaty. Gdy telefon dzwoni trzy razy, pędzić musi do ustalonej wcześniej lokalizacji, gdzie zawsze czeka na niego czarny samochód. W nim otrzymuje wskazówki do spraw ważniejszych, tych bardziej skomplikowanych, bardziej wymagających. Czasem jednak samochód wiezie go krętymi ścieżkami przez ponad godzinę, zatrzymując się zawsze w innym miejscu, w którym czeka na niego pojazd inny, bardziej lśniący i dostojniejszy. W nim widzi dziadka, który z początku chwali go, a potem wypowiada nazwę kolejnego miasta, w jakim spędzić będzie musiał następne kilka tygodni. Nie ma w tym miejsca na sprzeciwy, nie ma miejsca na wątpliwości, ani tym bardziej martwienie się nieznajomymi. Dlatego właśnie i Periclesem się nie martwił, choć ten wzbudził w nim większe zainteresowanie od poprzednich współlokatorów.
- Twoja strata - mruknął, nieznacznie wzruszając zesztywniałymi od siedzenia przed laptopem ramionami. Sam pochwycił jednego pączka, kradnąc jeden mniejszy kęs i próbując rozwikłać zagadkę szeregu cyfr i liter. Podążając czujnym wzrokiem za trzymaną przez lokatora miskę, karton mleka i wreszcie płatki, zapewne okazywał zbyt wielką - i okrutnie drażniącą - uwagę. Był to jednak nawyk wyniesiony z pracy - nieraz ta wnikliwa obserwacja uratowała mu życie. Na pytanie wypełniające sobą dzielącą ich przestrzeń uśmiechnął się lekko, wciąż wgapiając się wprost w nowego współlokatora. - Bardziej ze wskazaniem, gdzie niektóre pudła mogę przechować. Ten mój pokój jest jakiś taki okrutnie mały - czy raczej nieintuicyjny, źle skonstruowany, fatalnie wymierzony, wszystko wydawało się tam nieprzemyślane. Nie żeby Orfeusz był specem od architektury, ale niektóre rzeczy po prostu się wiedziało. Przez doświadczenie, lata udręki, wiadomo. - I jakieś rzeczy tamtej panny u siebie znalazłem, ich też będzie trzeba się pozbyć - wtrącił, kończąc zaraz potem swojego pączka i wstając, by pokryte pudrem i cukrem dłonie obmyć pobieżnie w zlewie.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Pielęgnowanie w sobie nienawiści do ów człowieka, któremu wypadałoby przypisać jakąś obraźliwą ksywkę, rzucaną zawsze niby cicho, a jednak na tyle głośno, by usłyszał, było ważne nie tylko dlatego, że Perry mu nie ufał. On po prostu wiedział, że jego wuj polubiłby go bardziej, niż samego Peryklesa. Że pijałby z nim wieczorami piwo, opowiadając nowinki ze świata mroku; że śmieliby się razem głośno, rozprawiając o nowych akcjach, ściszając głos zawsze wtedy, gdy Perry znalazłby się niedaleko. Nienawidził tego świata niezwykle. Nienawidził tego, że jest jego częścią. Że przez rodzinę nigdy nie będzie mógł zająć się normalnym życiem, bo zawsze przeszłość ciągnąć go będzie w dół. Jeśli nie wuj i jego długi, to ojciec, ten prawdziwy, który zapewne z całą tą mafią zna się doskonale. Czy wiedzieli tam o tym? Że Perry jest synem psychopaty, odbywającego dożywocie w więzieniu? Pewnie tak. Pewnie wiedzieli i wybuchali śmiechem, gdy usiłowali zrozumieć, jak można takie dziecko posiadać. Dlatego nigdy, przenigdy, obiecał to sobie, nie mógł Orpheusa polubić.
— Nikt ci nie kazał tu zamieszkać — odparł gniewnie, uciekając jednak przy tym spojrzeniem. Prawdopodobnie wspiął się właśnie na wyżyny dozwolonej arogancji, którą odchorować będzie musiał w następnym tygodniu — powinien siedzieć cicho, zdecydowanie. Unikać go po prostu, tak jak zamierzał unikać Tilly, a którą uściskałby serdecznie, gdyby stanęła teraz w progu. — Po co ci w ogóle współlokator, skoro jesteś już stary? — a staro przynajmniej wyglądał. To znaczy, starzej niż Perry, chociaż nie miał pojęcia, ile ten ma lat. I chociaż to pytanie nie należało do najprzyjemniejszych, Pericles nie dostrzegał w nim wcale jakiejś rażącej zniewagi — skoro mafia posiadała liczne bogactwa, mogli swojemu złotemu chłopcu załatwić przecież apartament w centrum, a nie tak obskurny ciasny domek. Porzucił jednak swoje płatki, krzywiąc się na myśl, że gdy wróci po nie będą już okrutnie miękkie przez to przeklęte mleko, ale wolał mieć już pewne sprawy z głowy. — Chodź — powiedział, bo po co czekać, przekładać wszystko w czasie, skoro już teraz mógł mu wyjaśnić co i jak. — Taa, możesz się ich pozbyć tak, jak pozbyliście się jej — mruknął pod nosem, głos mu zadrżał i myślał już tylko o biednej Tilly i o tym, że coś się z jego winy jej pewnie stało. Postanowił, że jeśli do jutra mu nie odpisze, to pójdzie na policję i trudno, najwyżej go zabiją. — Tutaj jest taka rupieciarnia, możesz się tu rozgościć — wyjaśnił, gdy pewnie znaleźli się już przed jednym pokojem. — Do tamtego nie waż się wchodzić nigdy — dodał gniewnie, wzrok kierując na zamknięte od dawna drzwi. Pokój wuja. Dopiero teraz wpadła mu do głowy myśl, która doszczętnie go sparaliżowała. A co jeśli nie zaginął na morzu, co jeśli nie uciekł jak skończony tchórz, a po prostu przez te lata wszystkie leżał głęboko pod ziemią, a pośród jego zabójców był ten chłopak, tak blisko niego teraz stojący?

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Zawsze zwracał uwagę na uśmiech. Po nim oceniał poziom swojego zainteresowania, który wcześniej wzbudzała barwa głosu, kolor oczu i sylwetka, ale to właśnie uśmiech przesądzał o wszystkim. Uśmiechu Peryklesa jednakże dostrzec nie miał nigdy, a przynajmniej nie w najbliższej przyszłości, o czym zdawał się wiedzieć doskonale. Może to i lepiej, wmawiał sobie. Współlokator na zawsze winien zostać już tylko współlokatorem, a tego przynajmniej doświadczyło go życie. Mimo to nie powstrzymywał się przed zbyt natrętnym wzrokiem utkwionym niezachwianie na jego osobie, odkąd tylko wkroczył do kuchni. Nawet gdy zdawał się pochłaniać uwagą wyłącznie swój laptop, gdzieś tam widział dokładnie wszelkie ruchy niewyraźnej sylwetki. - O tym wiedzieć nie możesz - zauważył obojętnie, niekoniecznie poruszony nagłym przejawem odwagi. Oczywiście, że mu kazano. Nie wprost, ale jednak. Czy mając powiązania z tymże światkiem, Perykles nie powinien doskonale zdawać sobie z tego sprawy? Przecież i mu kazano i nie kazano jednocześnie Orfeusza przyjąć. - Niewiele starszy od ciebie, idioto - powiadomił z rozbawieniem, nie wypowiadając ostatniego słowa obraźliwie. Odpowiadać jednak nie zamierzał, nie chcąc zdradzać strategii przyjętej przez znaną im mafię. Za jego sugestią ruszył w kierunku wątłego korytarza, wciąż obdarzając mężczyznę swym skupieniem. - Nie wiem co ty dokładnie myślisz, że jej się stało. To przecież tak nie działa, to nie film gangsterski - powiadomił go łaskawie, wciąż z nutą rozbawienia uczepioną tonu głosu. Nie miał przecież na myśli tego, że rzeczy tej panny trzeba się pozbyć tak, jak jej. Nie taka była jego intencja, na miłość boską. Gdy się już zatrzymali, przed kolejnym dziwnie ulepionym pokojem, głośno wypuścił z płuc powietrze. - Super - podsumował tylko, już kierując się w stronę wspomnianych wcześniej pudeł, ale niespodziewanie wystosowany zakaz go zatrzymał. - Że do tego? Cholera, gościu, po co to mówiłeś? Teraz muszę sprawdzić, ja pierdole - okazał swe niezadowolenie względem zapowiedzianego planu, bo grzebanie w cudzych sekretach niekoniecznie go interesowało. Nie pragnął naruszać jego prywatności i tym samym pogłębić jego nienawiści względem siebie, ale cholera, po prostu musiał to sprawdzić i upewnić się, że w ów pokoju nie znajduje się nic, co mogłoby mu zagrażać. - Dasz mi klucz polubownie, czy sam muszę się cackać z zamkiem? - zapytał zrezygnowany i westchnął ciężko. Naprawdę - po jaką cholerę mężczyzna o tym wspomniał?

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Zaślepiony złością, niekiedy tak irracjonalnie brzmiącą, nie dostrzegał tego nazbyt nachalnego zainteresowania własną osobą. Wiedział, że jest obserwowany i że przez najbliższy czas zawsze tak będzie, że każda czynność przyciągać będzie spojrzenia, ale to tylko pogłębiało ten jego gniew. Z tego też powodu on sam nie był w stanie zawiesić wzroku na mężczyźnie dłużej, niż na kilka sekund. Nie był w stanie dostrzec, jaki jest naprawdę. Nie byłby w stanie przyznać, że w innych okolicznościach wygłupiłby się przy nim jakimś nieumiejętnie sformułowanym twierdzeniem, które w jego mniemaniu miało być flirtem. Może to też trochę wina Percy’ego i tego ich wielkiego rozstania; może poza złością i pogardą do wszystkich, Perykles nie miał w sobie obecnie nic, ale... Tak pewnie powinno już na zawsze postać. To jest w tym konkretnym przypadku.
— Nie wiem nawet, jak ci na imię — wypalił głupio, nieco mniej rozdrażnionym głosem, choć wcale nie podobały się mu odpowiedzi tamtego. To, że dla niego to wszystko musi być normalne, może zabawne. Że według niego nie kryje się w tym jakaś groza, przez którą Perry nie będzie w stanie sypiać w nocy, nawet jeśli sięgnie po odpowiednie leki.
— Ludzie nie znikają z dnia na dzień ot tak, bez słowa — zauważył chłodno, choć wiedział, że to nieprawda. Znikają. Chyba po prostu, mimo tej całej grozy, wolałby żeby w wyjaśnieniach kryły się jakieś potworności, które przysłoniłyby sobą jakąś tę niekiedy bolesną, zawsze przykrą prawdę. — Możesz tutaj upchnąć jej rzeczy, może kiedyś po nie wróci — dodał już nieco ciszej, wzruszając ramionami. Kuszące było zakończenie ów zdania stwierdzeniem „jeśli jeszcze żyje”, ale współlokator i tak wiedział już dokładnie, jakie Perry ma o nim i tej jego przewspaniałej mafii zdanie. Zmarszczone po chwili czoło nie dostrzegło najpierw popełnionej głupoty. Ba, Perry pojęcia nie miał, że mężczyzna każde ze słów wymawia na poważnie, ale... Wszystko się zmieniło. To nie był już dom Periclesa, tylko mafii. Mogli sobie robić co chcą, jeśli Orfeusz akurat miał taki kaprys. Łatwiej byłoby mieć to za sobą, po prostu dać mu ten pieprzony klucz i odpuścić, bo przecież w pokoju wujka nie skrywały się żadne drogocenne skarby. Powinien odpuścić. Powołując się na rozsądek, winien zwyczajnie zaakceptować zmienioną rzeczywistość i się jej nie przeciwstawiać. — Nie dam — odparł twardo, dopiero teraz, po raz pierwszy, wbijając w niego spojrzenie.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Drażnienie swojego umysłu pretensjami wobec tej postawy - wobec złości przepełniającej malującą się przed Orpheusem sylwetkę młodego mężczyzny - wydawało się absurdalne. Ba, podziwiał ów złość, jako że odwaga nigdy nie grała pierwszych skrzypiec w jego kontaktach z dziadkiem, który sterował tak wieloma personami w całym Queensland.
- Orpheus, więc nieźle się dobraliśmy - obwieścił z nieskrywanym uśmiechem, swobodnie zawieszonym na rozpromienionej nagle twarzy. Nie był pewien, czy imię jego nowego współlokatora również wywodzi się z mitologii greckiej, jako że nigdy takową się nie interesował, ale nie zmieniało to faktu, że po prostu było osobliwe. Unikatowe wręcz, bo był pierwszą osobą noszącą podobne personalia, jaką Orpheus zdążył w swojej tułaczce po całej Australii poznać.
- No ot tak to na pewno nie, ale jak dasz im dobry powód to czemu nie? Zresztą i tak za dużo już powiedziałem, w każdym razie ta… Tully? Nie martwiłbym się o nią na twoim miejscu, ale to wiesz, tylko zwykła rada, bo ja przecież nic o tej sprawie nie wiem - no jasne, że wiedział. Wiedział i zdradził więcej, niż powinien (a nie powinien przecież zdradzić ani kapki prawdy), dlatego musiał odpowiednio się wybronić, na przekór możliwym konsekwencjom. Chłód bijący ze strony mężczyzny nie sparaliżował go i nie zniechęcił, właściwie wydawał się wcale niezauważony, co jednak było poniekąd reakcją obronną Orpheusa, ale też dobroduszną naturą. Wbrew temu, czym zajmował się w pracy dla dziadka. Przecież to nie tak, że jako dzieciak marzył o spuszczaniu łomotu ludziom starym, zmizerniałym, ledwo wiążącym koniec z końcem. Takim, którzy starali się ze wszelkich sił, a jednak nie potrafili stanąć na nogi, którzy w głównej mierze troszczyli się o swoją rodzinę, nie chcąc jej zawieść i wtem nieroztropnie natrafili na pewną specyficzną propozycję, myśląc sobie, że dadzą radę, że prędko się wypłacą i o wszystkim zdążą zapomnieć. Życie zawiodło tych wszystkich dłużników tak jak zawiodło Orpheusa, tyle, że on jeszcze nie był gotów przyjąć swej kary. Dlatego zamierzał przeszukać owiany tajemnicą pokój swojego współlokatora - by nie zobaczyć przed sobą człowieka przejmującego jego fuchę i obwieszczającego, że teraz to on przyszedł odebrać dług. - Szkoda, bo ja i tak tam wejdę, wiesz o tym, nie? - zapytał w celu upewnienia się, że sprawa jest jasna. Podejrzewał, że tak właśnie Pericles zareaguje, dlatego i tym razem się nie zdenerwował. Żałował tylko, że cackając się z zamkiem, zmarnuje tyle drogocennego czasu. Westchnął zaraz ciężko, ku swojemu utrapieniu mającemu wyjść na jaw i pomaszerował z powrotem do kuchni, gdzie w szmatkę przewieszoną przez piekarnik wytarł mokre dłonie, wcześniej pluskające się w wodzie przez przeklęty lukier od pączków, a potem z blatu zabrał agrafkę i wrócił z nią na korytarz. - Co tam jest, Perry? - zapytał z przebijającą się przez głos dobrodusznością i jakby zmartwieniem, choć mogło to równie dobrze zabrzmieć fałszywie, jak zwykłe zrezygnowanie, zmęczenie. Nie tylko chciał wiedzieć, na czego ujrzenie powinien się przygotować, ale też chciał dać drugą szansę na polubowne załatwienie sprawy, jakieś wyjaśnienia, cokolwiek.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Powiedziałby raczej, że tragicznie, że nie ma w tym wszystkim nic szczególnego czy nadzwyczajnego. A już na pewno nie ma nic, przez co można zaśmiać się i podumać nad przewrotnością przypadków rządzących światem. Bo to tylko imię, pewnie w dodatku nieprawdziwe, a więc i ów zrządzenie losu nie mogło wydać się jakkolwiek interesujące. — Tilly — poprawił go rozgniewany, wiedząc, że imię jej przekręcone zostało umyślnie. Bo musiał znać każdy szczegół tej całej sprawy, przez którą ten nędzny dom został nagle jego własnym. Starał się nie przywiązywać przy tym niepotrzebnie do słów, którymi tamten go obdarzył, bo przecież wszystko i tak już wiedział. Że to z ich winy dziewczyna zniknęła, że jeśli zgodziła się na to, to tylko pod przymusem. Że jeśli żyje, o co modlił się do wszystkich bogów wszechświata, nigdy już nie wróci, bo tylko szaleniec zdecydowałby się na tak wielką śmiałość. Najgorsze jednak było w tym wszystkim to, że to była jego wina. Bez względu na to, co się z nią działo — bo gdyby nie zaprosił jej do swego domu, w ogóle by tych ludzi nie poznała. Prawda? Nie myślał przy tym wcale o tym, że poza tą jedną historią i oczywistymi domysłami, czym też mafia — a więc i Orfeusz — się zajmują, kryją się jakieś sprawy, które zdołałby zrozumieć. Łatwiej było traktować go jak całą resztę, a więc jako wroga. — Wiem — mruknął cicho, gotowy, by się poddać. Bo nie miał o co walczyć tak naprawdę. Złościł go jednak ten jego upór, może trochę bawił — bo przecież w tym pokoju nie było niczego szczególnego, a ten zdawał się uwierzyć, że schowane są tam... No właśnie, co? Skarby? Czy tajna broń? Co byłoby lepsze? Gdy pomaszerował do kuchni, Perry wykonał jeden krok w kierunku własnego pokoju, by zaszyć się w nim na resztę dnia, ale... Cofnął się ostatecznie i zasłonił sobą zamek drzwi, uśmiechając się złośliwie. — Tajemnica — odparł spokojnie, luźno, wzruszając niewinnie ramionami. Nie miał pojęcia na co mu to wszystko, tym bardziej, że zapewne skończy z rozwalonym nosem i magicznym powiększeniem się długu wujka o kilkaset dolarów. Póki jednak miał szansę udowodnić, że nie tak łatwo jest nim sterować, zamierzał ją wykorzystać.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Skorygowanie pomyłki, jakiej przed momentem dopuścił się przy wypowiadaniu imienia zaginionej blondynki, faktycznie było zbędne. Oczywiście, że Orpheus znał jej personalia - łącznie z tym niepoważnym zdrobnieniem i nawet drugim imieniem. To między innymi właśnie z jej powodu wrócił do Lorne Bay, choć Pericles nie mógł się o tym dowiedzieć. Informacje te nie były przeznaczone dla niczyich uszu, Wrottesley musiał zachować je wyłącznie dla siebie, nawet jeśli czasem korciło go wykrzyczenie ich przed całym światem.
Dotychczas zachowywał spokój względem tajemniczego pokoju, który jego współlokator chronił przed obcymi oczyma, ale to zmieniło się w momencie, w którym na jego twarzy dostrzegł wyraz rozbawienia. Ten zniknął równie szybko co się pojawił, ale Orpheusowi zdecydowanie się to nie spodobało. Bo to przecież on musi tracić czas, on musi się trudzić, a dla mężczyzny to co, zwykła zabawa? - Słyszałem, czym się kiedyś zajmowałeś, Perry - oznajmił z lekko rozdrażnioną miną, nawiązując naturalnie do dilerki. - Więc jeśli tam schowałeś to co myślę, to nawet ja nie będę mieć oporów przed wezwaniem psów - mruknął, choć teraz chyba zwyczajnie chciał go nastraszyć. Musiałby całość skonsultować najpierw z dziadkiem, czy tam jego prawą ręką, ale Campbella nie było sensu o tym informować. - Przesuń się - zażądał posiłkując się resztkami spokoju, który z każdą chwilą ulatywał z jego ciała. Zdziwiła go nieco ta buńczuczna postawa, tak samo jak poniekąd wymuszenie kontaktu fizycznego, bo przecież jakoś dotrzeć do drzwi musiał, ale nie był w nastroju, by nad tym wszystkim dumać. Zamiast więc - tak jak się spodziewał - wycelowac swą pięść prosto w jego nos, wykonał zwinny ruch nogą, zahaczając o jedną z kostek współlokatora i pozbawiając go równowagi, odepchnął go na bok. Niezbyt zgrabnie wszystko to przebiegło, ale przynajmniej zagraniem tym dopiął swego. Stojąc już przy zamku i dłubiąc w nim drutem, ostatecznie usłyszał ciche kliknięcie, a klamka ustąpiła pod naciskiem dłoni, odkrywając przed nim zagracony pokój skąpany w mroku. Wszedł powoli do środka, rozejrzał się dookoła i z konsternacją spojrzał na Periclesa. - Nie wiem, jak to rozumieć - przyznał, marszcząc czoło.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Prawdopodobnie i tak nie uwierzyłby w żadne z jego słów, które w choćby minimalny sposób zarysować mógłby mu istotę tego nagłego zaginięcia Tilly. Wierzył, że odnaleźć musi ją samodzielnie, nawet jeśli poświęcić na to będzie musiał oszczędności, które przeznaczał na nadciągające studenckie życie. Na nic zdałyby się zapewnienia, że dziewczyna żyje — Perry odetchnąć mógłby dopiero w momencie, w którym nie tylko by się z nią spotkał, ale i od niej usłyszał, że wszystko jest w porządku. Nie zamierzał więc dzielić się z Orfeuszem tymi planami, tak jak i on zachowując pewne kwestie wyłącznie dla siebie. Nie kontynuował tematu, nie naciskał, nie zadawał głupich pytań. Gdy po raz pierwszy spotkał kogoś z mafii nauczył się, by wypowiadane słowa ograniczać do niezbędnego minimum.
Spodziewałem się, że będziesz wiedzieć o mnie wszystko — prychnął, bo przecież nie miał być przypadkowym współlokatorem, prawda? Wiedział, że pewnie założono mu specjalną teczkę, w której skryto takie sprawy, o których pewnie nawet sam Pericles nie wiedział. — I skoro tak, to musisz na pewno zdawać sobie sprawę z tego, że tego typu gówniane groźby nie robią na mnie wrażenia — może kiedyś, na początku tej zgubnej drogi. Skoro jednak dilował, przyzwyczaić musiał się do zachowywania rezonu i nieuciekania zawsze wtedy, gdy ktoś zaczyna grozić mu czy to policją, czy jednak śmiercią. Teraz nie miał w dodatku nic do ukrycia, więc dzielnie bronił pokoju, który w ogóle na to nie zasługiwał. A przynajmniej się starał, nie spodziewając się w ogóle nadciągającego manewru — walcząc o zachowanie równowagi, by nie wylądować idiotycznie gdzieś na ziemi, faktycznie umożliwił Orfeuszowi wtargnięcie do tej kiepsko strzeżonej fortecy. Zamiast jednak wściec się, obrazić czy uciekać w dalszą dziecinadę, sam nieśmiało wsunął głowę do zaciemnionego wnętrza. Po raz pierwszy od trzech lat.
A co jest tu do rozumienia? To tylko pokój — odparł spokojnie, dopiero po chwili przekraczając jego próg. Wszędzie wznosiły się obłoki kurzu, a na biurku stała porzucona, stara już butelka alkoholu. — Po prostu nie należy do mnie i tyle — mruknął, nie zważając już na to, czy Orfeusz zamierza przeszukać to miejsce, czy przeklinając go zdążył się już wycofać. Perry pewnie sam by tu nie wszedł, ale skoro wtargnięcie to nie było jego winą... Począł przemierzać pokój wzdłuż, palcem ściągając grudki kurzu z wujkowych przedmiotów. Tych czekających na jego powrót, w który tak naiwnie wierzył.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
W takich chwilach, gdy ktoś obdarzał go zlepkiem tych idiotycznie brzmiących słów “wiesz o mnie wszystko”, pragnął nic innego, jak tylko zaśmiać się temu komuś w twarz. Chciał, by było to prawdą, ale ta prezentowała się nieco inaczej - Orpheus nigdy bowiem nie został dopuszczony do dziadkowego życia na tyle, by poszczycić mógł się tak obszerną wiedzą, jaką teraz mu zarzucano. - A po co mi kurwa wiedzieć, co robi na tobie wrażenie - żachnął się, wykonując w powietrzu to słynne machnięcie ręką, towarzyszące podobnym, niechcianym sytuacjom. - Jak jesteś taki nieustraszony, że gnicie w więzieniu to dla ciebie nic takiego, to kurwa super gratuluję - tak oto wkraczał na scenę typowy dla Orpheusa dąs, wobec którego pozostawał już bezradny. Chciał być miły, chciał Periclesa do siebie przekonać, ale nawet mu (właściwie przede wszystkim mu, jak zwykle) w pewnym momencie kończyła się cierpliwość.
Z początku tylko mu się przyglądał - jak kroczył między chmurami z kurzu i porzuconymi wspomnieniami, które zamknięto w tym pokoju prawdopodobnie kilka lat temu. Obserwował każdy wykonany ruch, każde zawahanie i każdą zmarszczkę występującą na twarzy, która dostrzegalna była z tej odległości. - I po co ci to wszystko? Jak chcesz zrobić z naszego wspólnego mieszkania jedną wielką męczarnię to proszę bardzo, ja próbowałem - wywrócił oczyma, wychodząc z pokoju przepełnionego czyjąś nieustającą nieobecnością i pod wpływem impulsu zatrzasnął za sobą drzwi, na jakich otworzeniu jeszcze przed momentem tak mu zależało. Pomaszerował następnie do kuchni, z której blatu zabrał swojego laptopa, a także pączki i nie przejmując się Periclesem, który może zdoła a może nie zdoła wydostać się w najbliższym czasie z pokoju wspomnień, zamknął się u siebie, naciągając na uszy słuchawki, z których polał się strumień głośnej muzyki.

/KONIEC
pericles campbell
ODPOWIEDZ