stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Wiadomość od Lily zrobiła mu poranek. Odsłuchał ją od razu po przebudzeniu, a i tak domownicy pozwolili mu pospać do dziesiątej wiedząc, że będzie się uczył do późna. Cieszył się, że dziadkowie zaakceptowali jego plany związane z powrotem na studia i na swój pokrętny sposób go w tym wspierali, chociaż ani razu nie wspomnieli o tym bezpośrednio. Mimo to ciągle pomagał przy farmie, nie czuł się jak wielki pan wykształcony, co to pracą fizyczną się nie para, bo i tak robił to przez ostatnie osiem lat, a dzisiaj obiecał obejść z dziadkiem pastwisko i pouzupełniać potencjalne braki w ogrodzeniu przed swoim wyjazdem. Nie wylegiwał się zatem w łóżku bez potrzeby, wyszykował się, zszedł na dół do kuchni, po której kręciła się jeszcze babcia i puścił jej “dojrzałą” wiadomość nagraną przez Lily. Trochę pożartowali o tym, że musiała poczuć się odpowiedzialnie, skoro pocałowała mamę w czółko, przykryła kocykiem i zadbała o to, aby ktoś do niej zajrzał, kiedy ona sama nie będzie mogła przy niej czuwać. Był dumny z dziewczynki, że mimo różnych przeciwności wychowali ją na wrażliwą i troskliwą osóbkę.
W czasie kiedy babcia przygotowywała zupę dla Marianne, Jerry powtarzał jeszcze ostatnio przyswajany materiał, żeby już do niego nie wracać przed samym egzaminem. Starał się zduszać w zarodku wszelkie podszepty, że podejmuje złą decyzję; czasem z dobrym skutkiem, czasem niestety nie. Tym razem jednak miał za dużo na głowie, żeby rozmyślać, więc kiedy tylko babcia oznajmiła, że zupa gotowa, zamknął książkę, wsadził garnek do wiklinowego koszyka razem z połówką świeżo upieczonego chleba i rozgrzewającym syropem-nalewką z pigwy, a po drodze dorzucił kilka kwiatów zebranych z babcinego ogrodu.
Drzwi od domu Mari były zamknięte, ale to nie stanowiło problemu, Jermaine miał swój własny klucz. Wciąż. Przestępując próg zamknął za sobą drzwi i wychylił głowę do salonu, który był pusty. No tak, Lily pewnie zagoniła mamę do łóżka, pocałowała w czółko, przykryła kocykiem i dopiero wtedy wystosowała dojrzały telefon do ojca. Rozgościł się więc w kuchni bez pytania. Przelał zupę do miseczki, pokroił chleb, w dużym kubku zaparzył herbaty, dolał do niego trochę pigwówki, na samym brzegu ułożył kwiatki i uśmiechając się lekko pod nosem otworzył drzwi do sypialni łokciem i wszedł do środka starając się jej nie obudzić.
- Cześć - zagaił widząc, że Mari jednak nie śpi. - Słyszałem, że jesteś chora, więc przybywam z odsieczą. Zupa zdrowia Scarlett Lyons nawet najbardziej złożonego delikwenta stawia na nogi dużo lepiej niż najsilniejszy antybiotyk! - zachwalił głosem typowego specjalisty od reklamy i postawił na nocnej szafce cały zestaw. - Jak się czujesz? - zapytał już poważniej siadając na skraju łóżka i odruchowo dotknął czoła kobiety sprawdzając gorączkę.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Marianne sama nie wiedziała, co wydarzyła się tego poranka. Już odkąd otworzyła oczy czuła się jakoś dziwnie osłabiona a kulminacyjny moment nastąpił podczas przygotowywania śniadania dla córki. To była przecież typowa dla nich rutyna. Pobudka, mycie zębów, pomoc w czesaniu (bo Lily uważała, że jest na tyle dorosła by sama wybierać sobie ubrania i zakładać je na siebie), wspólne robienie kanapek, dla Mari kawa a dla małej kakao. Tylko tym razem sam zapach kawy sprawił, że zrobiło jej się tak niedobrze, że ledwo zdążyła do toalety. A chwilę później słyszała cichutkie pukanie do drzwi i niepewny głos córki, która zmartwiona chciała dowiedzieć się, że wszystko jest w porządku. W takich chwilach napawała się dumą, że udało im się wychować tak wrażliwą i troskliwą dziewczynkę. Z drugiej strony nie dało jej się przekonać, że wszystko jest w porządku bo niczym pewny siebie wojskowy major zaprowadziła ją do sypialni i kazała się położyć. Jednym telefonem do siostry załatwiła małej transport do przedszkola i gdy została w domu sama próbowała się zdrzemnąć. Tylko, że naprawdę nic jej nie było! Wszystko minęło tak szybko jak przyszło, więc czuła się jakby traciła cenny czas. Ostatnio miała tyle na głowie, że ledwo znajdowała czas na odpoczynek, więc postanowiła jednak pojechać do pracy. W tym samym jednak momencie drzwi jej sypialni się otworzyły.
- Ale mnie wystraszyłeś! – odetchnęła, bo przecież nie słyszała by ktokolwiek wchodził do środka. Dopiero po chwili dostrzegła cały asortyment, z jakim przybył i nie mogła się nie uśmiechnąć. Dobrze wiedziała kto za tym stoi, więc tylko pokręciła głową, bo ich córka była jednak sprytniejsza niż im się wydawało. – Wszystko jest naprawdę w porządku. Nic mi nie jest – zapewniła, gdy Jerry wyciągał dłoń by sprawdzić jej czoło. Nie miała ani gorączki, ani kataru ani nic ją nie bolało. Pewnie zjadła za późno wczoraj kolację i to w dodatku ciężkostrawną a dzisiejszy poranek był reakcją jej organizmu na taki posiłek. Jednak skoro mężczyzna postarał się o takie pyszności nie zamierzała protestować i sięgnęła po łyżkę by spróbować zupy babci Lyons.
- Wiesz, że nie musiałeś przychodzić? Gdybyś zadzwonił to bym Ci powiedziała to samo co teraz; jestem zdrowa i Lily trochę przesadziła ze swoją reakcją. W ogóle kiedy ta spryciula zwędziła mi telefon? – zaśmiała się odrywając kawałek skórki od kromki chleba, którą z apetytem zjadła. Sięgnęła nawet po herbatę i… Sam zapach pigwy sprawił, że poczuła jak jej żołądek wywraca się do góry nogami i oddając mu tacę zerwała się z łóżka. Reszta to był już wyścig z czasem.
Przepłukując buzię zimną wodą, obmyła także twarz i po kilku minutach wróciła do swojego pokoju.
- Proszę zabierz ten kubek – usiadła na skraju łóżka i zaczesała włosy na jedno ramię. Zupa jej smakowała, zresztą jak wszystko co przygotowywała jego babcia. Niezależnie czy miało to być zwykłym posiłkiem czy magicznym lekarstwem. I dopiero teraz dostrzegła świeże kwiaty, które Jerry musiał zerwać pod drodze. Teraz dokładnie wiedziała, w kogo wdawała się ich córka, w końcu miała idealny wzór do naśladowania w swoim ojcu. - A Ty nie powinieneś być teraz w stolarni?

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Faktycznie, wyglądała zdrowo. Nie miała temperatury, zapadniętych, zaszklonych, zaczerwienionych oczu, nawet nos nie był podrażniony, co świadczyłoby o tym, że został sfatygowany szorstkimi chusteczkami. Apetyt też jej dopisywał, więc nie miał chyba powodów do zmartwień. Ale skoro Lily nie podobała się sytuacja z rana… - Musiałem sprawdzić. Lily dzwoniła kilka razy i w końcu zostawiła wiadomość na skrzynce, że coś się z tobą dzieje… - ledwo to powiedział, Marianne wybiegła do łazienki, skąd dało się słyszeć nieprzyjemne odgłosy wymiotowania.
Jerry ruszył najpierw za nią, ale wcześniej sprawdził herbatę. Zmarszczył brwi i powąchał kubek, nawet spróbował napoju, ale smakował i pachniał normalnie. Może Mari struła się kiedyś nalewką z pigwy i miała teraz do niej awersję, a on o tym nie wiedział i dlatego tak zareagowała? Mogło tak być, przecież od jakiegoś czasu nie mówili sobie wszystkiego, szczególnie nie dzielili się między sobą takimi pierdołami. W każdym razie zanim zdążył dotrzeć do łazienki, Marianne wróciła i wyglądało na to, że wszystko jest z nią w porządku, choć Jerry nie był taki pewien jaka jest rzeczywistość. Zgodnie z jej prośbą odstawił kubek na komodę stojącą w przedpokoju. Opierając się o framugę drzwi objął się ramionami i uważnie jej się przyglądał. - Nie, mam urlop do egzaminu - odpowiedział nieco zaniepokojony, że tak łatwo przeszła ze swoją dolegliwością do porządku dziennego. Jerry nie był medykiem, ale obejrzał ją pod światło. Nie wyglądała ani blado, ani w ogóle źle, ale mogła robić dobrą minę do złej gry, żeby go nie martwić. Poza tym skoro jednak pobiegła do łazienki na pewno nie była w pełni zdrowa. - Lily też wczoraj wspominała, że boli ją brzuszek, dziś nie narzekała? Może powinienem zadzwonić do pani Brown i zapytać, czy wszystko w porządku? - Wczoraj podejrzewał, że ta mała bestia chciała się wykręcić od zjedzenia zupy z soczewicą, za którą nie przepadała, ale jeśli i Mari dzisiaj rozłożyło, może faktycznie Lily przyniosła coś z przedszkola? Z drugiej strony gdyby coś się działo, pewnie przedszkolanka zadzwoniłaby z jakąś informacją. Jerry słyszał jednak o dzisiejszej wizycie w przedszkolu teatrzyku lalek z Cairns, na który córka bardzo się ekscytowała i - znając jej przebiegłość, która wykraczała daleko poza granice wyobraźni jej rodziców - mogła udawać, że wszystko jest w porządku, byle tylko obejrzeć przedstawienie. I wcale by to Jerry’ego nie zdziwiło - sam w dzieciństwie miał podobne pomysły. - Minns, może jednak pojedziemy do lekarza? Albo chociaż podjadę do apteki po jakieś leki, elektrolity czy coś… Powinnaś zostać w łóżku i trochę odpocząć - jeśli rzeczywiście panował tu jakiś wirus, to pewnie powinien go unikać, żeby dotrwać w miarę spokojnie do egzaminu i na niego dotrzeć bez rewolucji. Ale z drugiej strony… może gdyby nie dotarł, wcale nie byłoby to aż taką tragedią...?

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Nic dziwnego, że Mari robiła dobrą minę do złej gry. To też nie tak, że bagatelizowała swój stan zdrowia. Nie chciała po prostu myśleć, że za tymi mdłościami może kryć się coś więcej. Czuła się przecież dobrze. Nie brało ją żadne przeziębienie! Zresztą ona nigdy nie chorowała a wizyta u lekarza była ostatecznością, więc aż się zjeżyła gdy Jerry o tym wspomniał. Jej spojrzenie w tamtym momencie mówiło jedno; nie jestem chora i nic mi nie dolega. Musiała jednak wrócić do jego poprzednich słów, bo coś tutaj jej nie grało.
- Nic mi nie mówiła, że boli ją brzuch. Zresztą wczoraj jak ją odprowadziłeś do domu to zajadała tosty z serem aż jej się uszy trzęsły. A przed spaniem przyłapałam ją jak próbowała dobrać się do tej górnej szafki gdzie trzymam ciastka owsiane – ich córka była zbyt mądra i za sprytna jak na swój wiek i szczerze mówiąc strach było pomyśleć co będzie za kilka lat, gdy wejdzie w wiek dojrzewania. Mieszanka ich charakterów, która powstała w małej Lily to była tykająca bomba. Uśpiony wulkan, który kiedyś na pewno wybuchnie i da im porządnie w kość. Widząc jednak zmartwione spojrzenie mężczyzny uśmiechnęła się delikatnie. Doceniała całą tę troskę, ale naprawdę jej nie potrzebowała.
- Czuje się normalnie Jerry. Rano zemdliło mnie po kawie, więc pewnie mój organizm krzyczy mi, że powinnam ją ograniczyć. Widać nocne zakuwanie mi już nie służy. Będę więcej wypoczywać i wszystko wróci do normy – wzruszyła ramionami, bo przecież każdemu zdarzało się wstać osłabionym. A Mari brała na swoje barki znacznie więcej nić dotychczas. Prowadzenie kliniki nie było takie proste, wciąż uczyła się podstaw zarządzania i dokształcała w weterynarii. Do tego wychowywanie pięciolatki, zajmowanie się domem. To wszystko razem dawało sporo czynników stresogennych i jej ciało broniło się w ten sposób. Jeszcze raz rzuciła okiem na kubek z herbatą oddalony na tyle bezpiecznie by nie zmuszać jej do kolejnego biegu do łazienki. Uwielbiała napoje z pigwą, tak samo jak uwielbiała kawę a jedynie te dwa produkty wywoływały u niej mdłości. Nie mogło to być zatrucie skoro z takim apetytem jadła zupę i odczuwała coraz większy głód. I na samą myśl o jedzeniu złapała za tacę, na której pozostały same pyszności. Zjadła do końca przyniesioną zupę póki była jeszcze ciepła i jeden z kwiatków włożyła sobie za ucho. Te drobne gesty zawsze ją rozczulały, tak samo jak zdrobnienie jej imienia, którego tylko on używał.
- Mam rozumieć, że jesteś na tyle uparty, że spędzisz przy moim łóżku najbliższe kilka godzin upewniając się, że będę odpoczywać i nie pojadę do pracy? – uniosła brew, bo kto jak kto, ale Jerry znał ją na tyle dobrze by wiedzieć, że zaraz po jego wyjściu Mari się ubierze i pojedzie do kliniki. – Równie dobrze, możesz się położyć obok mnie – zrobiła miejsce na łóżku, odgarniając koc by mógł się swobodnie pod niego wsunąć. – Jak Ci idzie przygotowywanie do egzaminu? Wiem jak trudno wrócić do nauki, więc Tobie też się przyda chwila relaksu – poklepała miejsce obok siebie, bo równie dobrze mogli razem włączyć sobie jakiś głupi film i zrestartować głowy.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
A więc tylko nie chciała jeść zupy, uśmiechnął się pod nosem na ten wniosek. Cholera, udawała tak dobrze, że naprawdę się na to nabrał! Powinien następnym razem być bardziej przenikliwy. Póki jeszcze był na miejscu, nie chciał niczego przegapić. W kwestii Mari też nie powinien niczego bagatelizować, więc przyjrzał jej się uważnie, ale skoro miała świadomość, że to z przepracowania, to już był jakiś krok do tego, żeby wreszcie zadbała o siebie. Mimo to dalej obserwował ją nieufnie, kiedy pałaszowała posiłek z takim apetytem, jakby nie jadła przynajmniej od kilku dni. - Zostało jeszcze trochę w garnku, dołożyć ci? - zaproponował, ale na jej zaprzeczenie ruchem głowy, on ruchem swojej głowy potwierdził, że przyjmuje do wiadomości. Patrzył na nią z dystansu przypominając sobie wszystkie podobne momenty w przeszłości, kiedy byli jeszcze razem. Mari nawet tak samo założyła kwiatek za ucho jak lata lata temu. Tak dawno nie widział tego drobnego gestu, który poruszał jego serce!
- Tak, dokładnie tak! - potwierdził z rozbawieniem jej przypuszczenia. - Pójdę po podręczniki i będę się uczył, a ty będziesz grzecznie leżała w łóżku, oglądała seriale albo czytała książki. Dla rozrywki. Tobie nie pozwolę zajrzeć do książek naukowych… - podsumował celując w nią palcem i zajął wskazane przez nią miejsce. - Szczerze powiedziawszy myślałem, że będzie gorzej, ale chyba przygotowałem się dość solidnie. Niby to kilka semestrów do nadrobienia, tylko że były rozbite na kilka godzin zajęć tygodniowo. Zbierając wszystko do kupy wcale materiału nie było tak dużo. Najbardziej boję się eseju. Nie pisałem nic od ośmiu lat, jak rzucą mi jakiś temat z kosmosu, to polegnę na całej linii - rzucił ze śmiechem przykrywając się kocem.
Odchylił głowę na poduszkę po stronie, którą zajmował przez kilka lat i spojrzał na sufit. Ciągle znajdowała się na nim plama po rozplaskanym owadzie, który pewnej letniej nocy niedługo po przeprowadzce do tego domku nie pozwalał im spać swoim brzęczeniem. Obiecał umyć ją na drugi dzień, a ona dalej się tam znajdowała. Jedyna stała, która nie zmieniła się przez lata. - Mam wrażenie, że przez osiem lat tutaj niewiele się nie zmieniło - westchnął smętnie, trochę z nostalgią. - Może to snobistyczne myślenie, ale ja wyjeżdżam i nagle życie na Carnelian Land i w Lorne Bay zaczyna się rozwijać. Ty prawie masz własną klinikę, dziadek odda Chrisowi farmę w dzierżawę na dłuższy okres i myśli zająć się tylko owcami tak na poważnie, nie tylko hobbystycznie, a Robert planuje sprzedać zakład stolarski, bo sam nie chce go dalej ciągnąć… - wyliczał po kolei wszystko to, co przynajmniej w jego najbliższym otoczeniu ruszyło do przodu. Razem z nim, jakże ironicznie. - Nawet babcia dogadała się z jakimś handlowcem i ma sprzedawać u niego swoje przetwory pod własną marką! I to w internecie! - zaśmiał się z niedowierzaniem, bo skoro Scarlett Lyons otworzyła się na nowoczesny świat, to ten zdecydowanie stawał na głowie. - Wrócę za dwa lata i już niczego tu wtedy nie poznam! - Starał się brzmieć tak, jakby to było dobre, że życie tutaj wreszcie rusza do przodu, ale czuł się zawiedziony, że on to przegapi. W dodatku w jego głowie pojawiła się szybka myśl: jeśli wrócę, do której momentalnie wykluła się sprzeczna kontra: o ile w ogóle wyjadę. Odwrócił głowę w jej stronę i uśmiechnął się lekko, jakby widok jej twarzy mógł rozgonić wszystkie jego rozterki.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
- Z tego co pamiętam z moich studiów, to podczas pisania eseju ważna jest szczerość. Bo jakim tematem mogą Cię zaskoczyć? Co skłoniło Cię do wybrania tego kierunku? Dlaczego archeologia? Jakie masz plany związane z tym zawodem? Jemi, pisz z serca a każdy się wzruszy czytając Twoją historię – uśmiechnęła się szczerze, bo przecież nie był młodym człowiekiem, który właśnie skończył dwadzieścia lat i zaczyna szukać swojej własnej ścieżki. Miał na swoim karku wiele bagażu, którym mógł się podzielić. Gdyby przyszło mu opisać drogę jaką musiał pokonać by znaleźć się w tym miejscu? Przecież to wspaniała historia o walce o swoje marzenia, o dążeniu do wyznaczonych sobie celów pomimo przeciwności losu. Tak wiele stało na jego drodze a on wciąż realizował to co sobie zamierzył. Dlatego tak mocno w niego wierzyła, nawet w chwilach, gdy on sam tego nie robił.
Gdy jednak wspomniał o tych wszystkich zmianach Mari sama odczuła ten smętny nastrój. Czy naprawdę aż tyle się działo? Mieszkając tutaj, będąc na miejscu miała wrażenie, że przeoczyła połowę tych rzeczy. Odkąd wzięła sobie na głowę całą klinikę weterynaryjną tak rzadko odwiedzała jego dziadków na dłużej niż kilka minut. I cholera, poczuła ogromne wyrzuty sumienia, że widywali się tylko wtedy gdy przyprowadzała lub odbierała Lily.
- Już dawno mówiłam Twojej babci by zaryzykowała z tym małym biznesem. Cieszę się, że to zrobiła. I wiesz co? Nie muszę chyba wskazywać palcem na osobę, która ją do tego zmotywowała? – kolejny raz uśmiechnęła się w jego stronę pokrzepiająco, bo skoro Jerry mógł w wieku trzydziestu lat wrócić na studia i całkowicie odmienić swoje życie to dlaczego inni nie mogli tego zrobić? A Robert? Miał już swoje lata i pewnie ciężko było mu pracować fizycznie. Jednak trudno było oprzeć się myśli, że szkoda że nie wydarzyło się to pół roku wcześniej. Jerry na pewno przejąłby jego zakład i był świetnym szefem. Może wtedy nie myślałby o wyjeździe? Szybko jednak skarciła siebie w myślach. Nie mogła sobie tego robić dlatego pogoniła Jerrego by poszedł do samochodu po podręczniki a sama narzuciła na siebie wygodniejsze ubrania i związała włosy w niedbałego warkocza.
Nudziła się podczas oglądania telewizji, tak rzadko to robiła, że nawet ulubione seriale przestały ją bawić. Niespodziewanie więc odwróciła się i wyrwała z rąk Jerrego książkę by uśmiechnąć się w jego stronę kusząco.
- To może zaczniemy od czegoś prostego… - nie zamierzała mu tutaj robić jakiegoś mini egzaminu jednak wybierała losowe strony, z których zaczęła go odpytywać. Nie spodziewała się, że będzie miała przy tym taki ubaw, więc śmiechów nie było końca. W ogóle nie wyglądała jak ktoś kto jeszcze kilkanaście minut wcześniej nie był w stanie wyjść z łazienki. Po kolejnym pytaniu, na które Jerry jak zwykle odpowiedział perfekcyjnie zamknęła książkę i odłożyła ją na drugą stronę łóżka. – Będziesz najlepszym studentem na roku kujonie – przedrzeźniła go dokładnie tak samo jak robił to on kilka lat wcześniej. Teraz role się odwróciły i to Mari pomagała mu przygotować się do egzaminu, co znowu wywołało u niej sentymentalny uśmiech. Układając poduszkę na jego kolanach ponownie położyła się wygodnie i przymknęła na chwilę oczy. – Może trochę się zmieni przez te dwa lata, ale na pewno będziesz ze wszystkim na bieżąco. Koniec końców jak wrócisz to wciąż my tutaj będziemy, Twój dziadek wciąż będzie całe dnie spędzał na farmie a Twoja babcia piekła najlepsze ciasta na świecie – otworzyła oczy, wbijając te niebieskie spojrzenie prosto w mężczyznę. – I jak jesteśmy w temacie ciasta. Twoja babcia nie zapakowała czegoś dla mnie? Zjadłabym ten placek ze śliwkami, z dużą ilością kruszonki… - aż się rozmarzyła, nie wiedząc skąd taka nagła ochota na śliwki, za którymi jakoś nieszczególnie przepadała.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Nie był przekonany, bo jego historia zawsze wydawała mu się normalna. Nie zrobił nic wielkiego, niczego ciekawego nie osiągnął. Samotną podróż po świecie można było nazwać bardziej szaleństwem i chociaż wyniósł z niej wiele fajnych przygód, to nie minęło go jeszcze więcej podbramkowych sytuacji. A później? Szare życie, naprawdę nic ciekawego. Mimo to cieszył się, że przynajmniej Mari tak to postrzega i nawet nieco udzielił mu się ten nastrój kogoś “niezwykłego”, kto popycha ludzi do przekraczania swoich granic. Tym chętniej poszedł po książki, żeby jeszcze trochę popowtarzać, ale to było do przewidzenia, że prędzej czy później Marianne go rozproszy. Nie spodziewał się, że będzie chciała go odpytać, ale pozwolił jej przekartkować podręcznik. Lubił tłumaczyć w prosty sposób laikom niektóre zawiłości archeologii, zawsze starał się pokazać to obrazowo, z jakąś ciekawostką, która ułatwiała zapamiętywanie, przez co sam lepiej powtarzał materiał. I czuł się swobodnie, dopóki Mari w żartach mu nie wytknęła, że jest kujonem. Już prawie palnął, że “dobra, dobra, akurat te tematy umiałem najlepiej”, ale uświadomił sobie, że to nieprawda. Że umiał wszystkie tematy dobrze. Że nauka tego sprawiała mu przyjemność, więc pochłaniał wiedzę jak gąbka. - Skoro dałem innym taki przykład, głupio byłoby teraz samemu zjebać, nie? - było w tym trochę autoironii, ale ostatecznie chyba też dumy z siebie.
Gdy spojrzała na niego pytając o ciasto, odruchowo pogłaskał jej włosy, w tej luźnej atmosferze nie uważając tego za nic niestosownego. - Nie, ale mam coś innego - uśmiechnął się tajemniczo pod nosem. Zanim wstał, podniósł dłońmi poduszkę z jej głową i ostrożnie odłożył ją na kanapę. Co prawda to miała być jego mała tajemnica, którą chciał zachować dla siebie nawet mimo rozstania, ale cholera, miał wyjechać, nie musiał już niczego ukrywać. - Jako dziecko zawsze chciałem mieć tajną skrytkę w pokoju na swoje skarby... - zaczął z uśmiechem, kiedy zabrał się do przestawiania komody stojącej pod ścianą. Czy musiał tłumaczyć z tej kwestii coś więcej? - Na starość budując ten dom nie mogłem sobie tego odmówić… - dodał wracając z kuchni z nożem. Postukał chwilę w kilka desek w podłodze i po wysłuchaniu odgłosu świadczącego o tym, że za deską jest pustka, uśmiechnął się z satysfakcją. Podważył wierzch czubkiem noża i jego oczom ukazała się sporawa skrytka, w której swego czasu trzymał niezdrowe przekąski “na czarną godzinę”, kiedy Mari zamiast kupić zwykłych ciastek, wolała upiec te owsiane. Na wierzchu swoich “skarbów” znalazł dużą paczkę M&Msów i pierwsze co zrobił, co sprawdził termin ważności. Nie zaglądał tu ponad rok, więc nie spodziewał się, że wszystko zachowało ważność. I pierwsza paczka okazała się spalona. - Co prawda przeterminowane pół roku, ale to przecież tylko cukier i tłuszcz palmowy, co gorszego mogłoby się z nimi stać? - Po chwili namysłu otworzył. Pachniały normalnie, a gdy zaryzykował i spróbował, też nic nie wskazywało na to, że cokolwiek się z nimi działo, więc władował sobie jeszcze kilka do buzi. - Trudno, najwyżej i ja się pochoruję - podsumował ze śmiechem i pełnymi ustami. W końcu przełknął, ale wyczuł tylko czekoladę, żadnej pleśni ani niczego takiego. - Wydają się okej, chcesz spróbować? - postawił paczkę na stoliku przed kanapą i wrócił do swojej tajnej skrytki sprawdzając, co jeszcze tam zachomikował. - Ooooo! Te są nawet jeszcze przed terminem! - rzucił Mari paczkę kwaśnych żelków z płynnym środkiem. Podgryzając kolejnego M&Msa usiadł na podłodze, zajrzał z powrotem do skrytki i niespiesznie - uśmiechając się do kobiety najniewinniejszym uśmiechem na świecie - opróżniał jej dość zasobną w słodycze zawartość. - Patrz, śliwki w czekoladzie też są! - Aż sam był zaskoczony, a po ocenie, że jeszcze nadają się do spożycia, rzucił jej całą paczkę.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Kompletnie nie rozumiała co Jerry miał na myśli mówiąc o tajemnych skrytkach w ich sypialni. Przecież znalazłaby ją przez tyle lat! Zmarszczyła, więc brwi i siadając po turecku na materacu przyglądała się jak odsuwa jedną z komód. No tak, nic dziwnego, że Mari nigdy nie znalazła tego miejsca, przez myśl jej nawet nie przeszło, że pod tym meblem mogły się kryć jakieś skarby.
- Dużo jeszcze takich sekretnych kryjówek jest w tym domu? – uniosła brew ku górze i nawet zaśmiała się dźwięcznie, bo remont pokoju ich córki był na pewno dobrą okazją by i oni mieli jakieś swoje tajemnice. Nawet nie chciała tego wiedzieć! Niewiedza była znacznie lepsza i pozwoli jej spokojnie spać zamiast rozmyślać o tym jak pięciolatka zamiast spokojnie spać w swoim łóżku pałaszuje takie niezdrowe przekąski. Nawet jeśli miała swoją skrytkę, liczyła na to że przechowuje tam typowe dla dziewczynek skarby; od kolorowych kamyków, po muszelki i zaschnięte kwiatki. Przynajmniej Mari by tak zrobiła.
- Naprawdę mam Ci powiedzieć, co gorszego mogło się z nimi stać? – z niedowierzaniem spoglądała na Jerrego, który nie tylko wyciągał kolejne słodkie przekąski, ale także z takim apetytem pałaszował czekoladowe cukierki, które straciły swoją ważność pół roku temu. Sześć miesięcy! Aż serce ją bolało jak na to patrzała, w końcu tak bardzo starała się przez te lata wprowadzić zdrowe jedzenie na ich stół. Nawet, gdy nie miała czasu gotowała obiady ze zdrowych składników, nigdy nie przywodziła do domu pół produktów i kolacji do odgrzania w mikrofali. Trzymała się też z daleka od Fast foodów i takich właśnie słodyczy. Jednak otworzyła paczkę kwaśnych żelków, które zawsze były jej słabością. Wzięła jedną, potem drugą i trzecią. Jednak wciąż nie mogła oprzeć się pokusie, że nie do końca to jest to, czego aktualnie potrzebowała. Nawet nie zorientowała się kiedy zjadła pół paczki a wciąż nie mogła przestać myśleć o kolorowych, czekoladowych cukierkach w paczce, którą mężczyzna odłożył na komodę obok łóżka. Cukier, olej palmowy, wytwór czekolado podobny. Nie ma w tym nic zdrowego Mari! Nic zdrowego! To się jednak na nic zdało, bo wstała i sięgnęła po paczkę, w której co prawda niewiele już zostało, ale przynajmniej nie będzie miała tak wielkich wyrzutów sumienia.
- Boże, jakie to jest smaczne… – gdy tak dokładnie przestrzega się żywieniowych nawyków taki jeden dzień swobody dawał niesamowitą przyjemność. Śliwki w czekoladzie mogły się przy tym schować, tak samo jak kwaśne rzeczy. – Jeśli komuś o tym powiesz będę musiała Cię zamordować – dodała poważnym tonem, celując w niego wskazującym palcem. To był dziwny dzień. Najpierw nie mogła wstać z łóżka czując się cały czas senna, później mdłości po kawie i herbacie z pigwą a teraz zajadanie się niezdrowymi słodyczami, na które normalnie nawet by nie spojrzała. Ponownie okryła się kocem, tak jak wcześniej zostawiając miejsce obok siebie, i ułożyła głowę na poduszce, przez kilkadziesiąt sekund patrząc w ciszy na biały sufit. - Brakuje mi takich dni jak ten, wiesz? Kiedyś potrafiliśmy się w pięć minut spakować i zrobić sobie piknik na polanie. Leżeliśmy tam do wieczora i patrzyliśmy w gwiazdy niczym się nie przejmując. Brakuje mi tej beztroski. Czy to możliwe, że nie mając jeszcze trzydziestki czuje się tak staro? - obróciła wszystko w żart, jednak cała ta emocjonalna huśtawka ostatnich miesięcy porządnie dawała jej w kość. Oboje pewnie to odczuwali.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Kolejny najniewinniejszy uśmiech na świecie zagościł na jego ustach, ale ani potwierdził, ani zaprzeczył jej przypuszczeniom. - Słowo “sekretna” powinno powiedzieć ci wszystko samo za siebie - zaśmiał się, bo oczywiście, że to nie była jedyna skrytka w tym domu! Nie wszystkie znajdowały się w podłodze, nie wszystkie w sypialni (sypialniach?), ale poukrywał je z niemałą satysfakcją. Za to na próbę wykładu o zdrowych nawykach zgromił ją wzrokiem, a później - gdy sama dorwała się do żelków - zrobił minę w stylu “told ya, nie na darmo to chomikowałem przez lata” i ze śmiechem patrzył, jak pochłania żelkę za żelką tęskno wpatrując się w paczkę M&Msów. Tylko czekał, aż wymięknie i jeśli miałby obstawiać… nie zdążył nawet podać w myślach konkretnego czasu, bo Mari już dorwała się do resztek cukierków. - Uważaj, bo ktokolwiek by mi uwierzył… W końcu się wydało, dlaczego mimo twojej zdrowej kuchni byłem pulpetem… - przyznał z rozbawieniem, bo to rzeczywiście było dziwne, że pomimo pracy fizycznej i zdrowych obiadków Marianne, coś nie spadał mu brzuszek, a okresami nawet nabierał więcej ciałka!
Gdy wreszcie cała skrytka była opróżniona, Jerry zawinął wszystko w koc i rzucił na łóżko między nimi. - Mówisz, masz! Zaraz zrobimy sobie piknik! - Poukładał wszystko w miarę starannie, żeby Mari mogła sobie wybrać to, na co miała ochotę, a sam pochylił się, aby wziąć pilot. Pobawił się w ustawieniach i puścił na telewizorze filmik z YT z obrazkami i dźwiękami lasu. - Voilà! Skoro las nie może przyjść do Mahometa… - coś mu się pieprzło, ale nie do końca wiedział, co więc wzruszył ramionami - no, czy jakoś tak… - zaśmiał się wskakując z powrotem pod koc, ale zamiast się położyć, usiadł po turecku. Oparł łokcie na kolanach, a brodę na dłoniach i patrzył na Mari. Rozumiał ją doskonale, bo i jemu brakowało tej beztroski. - Za to ja czuję się jak gówniarz, więc nasza mentalna średnia wieku i tak wyjdzie niższa niż twój wiek z dowodu - też obrócił to w żart, ale prawda była taka, że i on czuł się czasami jak stary stetryczały dziadek, który marzy tylko o świętym spokoju, wolnym weekendzie i gapieniu się tępo w sufit. Gdy jednak tak o tym myślał, doszedł do wniosku, że nie podobałoby mu się takie życie bez celu. Ich beztroska zniknęła razem z wiadomością o ciąży, ale nawet stojąc w tym punkcie swojego życia, nie żałował tego, że mają Lily. Beztroska pośrednio kojarzyła mu się z samotnością. Odpowiedzialność za drugiego człowieka zawsze odbierała trochę wolności. - No ale przyznaj - pochylił się sięgając po paczkę żelków, którą wcześniej jadła - czy teraz nie czujesz się beztrosko? Potrzebujesz czegoś więcej? - Jemu było dobrze. Przynajmniej dopóki nie zorientował się, że paczka żelków jest pusta. Musiał zadowolić się czymś innym, zatem poprzeglądał wybrednie paczki słodkie i paczki słone, po czym złapał za puszkę solonych orzeszków w karmelu. Otworzył ją jednym szarpnięciem i niemal się rozpłynął na ten chemiczny zapach. Sam nie pamiętał, kiedy ostatnio miał okazję brać udział w takiej uczcie niezdrowego żarcia! - Chcesz? - zaproponował wyciągając puszkę w jej kierunku, ale mocno trzymał za dno, żeby mu jej absolutnie nie wyrwała! Wszystko inne mógł jej oddać, ale orzeszkami w karmelu najwyżej się podzielić! - Trzeba będzie tu później dobrze posprzątać. Jeśli Lily znajdzie w twojej pościeli choć okruszek czekolady albo krakersa… oj, nie przekonasz jej do zdrowego odżywiania do końca życia, a przynajmniej do jej osiemnastki - trącił ją łokciem zrzucając całą winę za ten “grzeszny” posiłek właśnie na nią. W końcu on mógł się wykręcić. Już tu nie mieszkał. Odwiedzał ją tylko jako… przyjaciel. Żeby odwrócić myśli od tego wniosku, zrobił to, co zwykle robił w takich sytuacjach - zaczął klaunować. Rozkruszył między palcami orzeszka i - udając “wypadek” - wszystkie okruchy strzepnął wprost na kołdrę. - Ups! - teatralnie przyłożył dłoń do ust, za którą ukrył uśmiech i chichot.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
- Przed wyjazdem muszę Ci przypomnieć jak wygląda prawdziwy piknik w stylu Marianne Harding – z trudem powstrzymała rozbawienie, bo trzeba było przyznać, że te spontaniczne gesty wcale tak źle nie wyglądały. Co prawda wciąż siedzieli w jej sypialni i zamiast korzystać z pięknej pogody oglądali ją przez szybę w oknie. A zamiast zajadać się świeżo upieczonymi pysznościami jedli jedynie niezdrowe słodycze. Brakowało koca w kratę, wiklinowego koszyka i zapachu łąki o poranku. Zdecydowanie musi zabrać go na taką rowerową wycieczkę po okolicy zanim na dobre wyjedzie do miasta.
- Może i jest to dobra chwila by poczuć się beztrosko, ale moja głowa wciąż pracuje na najwyższych obrotach. Myślę o pracy, klinice, Lily, przyszłości, obowiązkach, zapisuje w pamięci listę zakupów… - kolejny raz uśmiechnęła się z rozbawieniem, bo chyba w ich wieku nie dało się już totalnie wyłączyć myśli i beztrosko zrelaksować. Zawsze musieli o czymś pamiętać. Nie byli już nieodpowiedzialnymi nastolatkami. Mieli w domu rozbrykaną pięciolatkę i chcąc czy nie chcąc musieli szybko dojrzeć.
O dziwo, szybko jednak zapomniała o tym wszystkim. A wszystko za sprawą Jerrego i jego łobuzerskiego uśmiechu, gdy tak perfidnie rozkruszał orzeszki na kocu. Już nie chodziło o marnowanie takich dobroci czy faktycznie ryzyko, że ten ich mały szpieg nakryje ich na zajadaniu się słodyczami w łóżku. Jego spojrzenie… Dawno go takiego nie widziała, więc jak miała się nie uśmiechnąć?
- Nie odważysz się… - rzuciła w prowokujący sposób, gdy wziął kolejnego orzeszka w dłonie i cały czas patrząc jej w oczy zaczął obracać go w palcach. Nie zważając na to, że swoim gwałtownym poderwaniem się z poduszki może rozsypać resztę cukierków, próbowała złapać dłoń mężczyzny. Przez chwilę siłowali się ze śmiechem, próbowali pokazać kto jest silniejszy (niestety Mari była z góry skazana na porażkę) i niestety robili większy bałagan niż na początku. W końcu brunetka odwróciła się tak, że spokojnie mogła przerzucić nogę przez jego kolana, na których kilka sekund później sprawnie usiadła. Przynamniej tak ograniczyła jego ruchy. – Zasłużyłeś na porządną karę – nie planowała by zabrzmiało to tak dwuznacznie, jednak gdy te słowa wyszły z jej ust, uśmiechnęła się zadziornie i palce jednej dłoni zacisnęła mocniej na jego nadgarstku, w którym trzymał paczkę z orzeszkami, a drugą dłonią odrzuciła włosy z twarzy. Przez to siłownie na materacu nieco się zgrzała, więc i na jej policzkach pojawiły się różane wypieki.
- Byłeś bardzo, bardzo niegrzeczny Jemi... – kolejny raz by się nie roześmiać przygryzła dolną wargę zbliżając się niebezpiecznie w jego stronę. Kilka przyspieszonych oddechów, roztrzepane włosy, rumieńce na twarzy i te pełne wargi, które zwilżyła końcówką języka. Nie zrobiła jednak nic na co miała taką ochotę. Zamiast znowu złamać wszystkie granice między nimi, nachyliła się i szybkim ruchem zabrała z jego dłoni orzeszki, triumfalnie wkładając sobie kilka do buzi. – Masz ochotę pójść ze mną na halloweenową imprezę? Dawno nie mieliśmy okazji się za nic przebrać.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Zaskoczyła go najpierw jednym tekstem, później drugim, a po prowokującym przybliżeniu twarzy już w ogóle odpłynął dając się obezwładnić. I szczerze? Podobało mu się to na tyle, żeby nie walczyć o zwycięstwo nawet kosztem orzeszków. Wrócili do początków? Przekomarzanki, śmiechowe sytuacje były codziennością, zanim pojawiła się Lily. Nagle Jerry’ego naszła myśl, że po raz pierwszy od bardzo dawna są sami, bez córki, której obecność zawsze wzmagała czujność. Mogli zachowywać się w pełni swobodnie i to było takie przyjemne uczucie! Choć przez chwilę mieć czyjąś niepodzielną uwagę i poświęcić również swoje skupienie drugiej osobie…
- To nie fair! Wykorzystałaś perfidnie moją słabość do ciebie! - Wolną ręką złapał za poduszkę i rzucił w nią wcale nie tak delikatnie. Znów z opóźnieniem zrozumiał, jak to zabrzmiało, chociaż tak jak i ona użył żartobliwego tonu. Mógł teraz się wycofać lub tłumaczyć, ale po co? Oboje wiedzieli, co czują względem siebie, nie było sensu robić afery o prawdziwe słowa. Zresztą, podobało mu się to, jak nad nim wisiała, nie chciał tego psuć. W tym rozproszeniu próbował wyrwać jej paczkę, ale Mari była sprytniejsza. Zaśmiał się kręcąc głową i skapitulował zastanawiając się nad imprezą. Niespecjalnie lubił takie wydarzenia, ale i tak będzie miał przebranie, bo obiecał Lily pochodzić z nią po cukierki. Co mu szkodziło? Na weselu Nancy i Josha bawił się naprawdę dobrze, może na starość mu się odmieniło?
A skoro Marianne sobie z niego tak zaigrała, Jerry nie zamierzał pozostawać dłużny.
Wyswobodził rękę i to on zakleszczył palce na jej nadgarstku. Pociągnął rękę do siebie, drugą popchnął ją za bark do tyłu i po sekundzie przeturlali się na drugą stronę łóżka, a role się odwróciły: ona leżała na plecach, on wisiał nad nią. Tym razem Jerry złączył oba jej szczupłe nadgarstki ze sobą i swobodnie zacisnął wokół nich palce przyciskając je do klatki piersiowej kobiety, aby trudniej było jej się wyswobodzić. W międzyczasie część orzeszków rozsypała się po łóżku, część po podłodze, a resztę z nich wsypał sobie do buzi bezpośrednio z paczki. Patrząc Mari cały czas w oczy starał się zachować powagę, gdy przesunął językiem orzeszki na bok wypychając policzek jak chomik. - Marianne Harding, czy ty mnie właśnie... - rzucił robiąc wymowną pauzę, niby flirciarsko, ale nie oszukujmy się, flirt w wykonaniu Jerry'ego zawsze miał w sobie coś z wygłupów - … zapraszasz na randkę? - uniósł brew stylizując ten gest na teatralnie zalotny, co w innych okolicznościach może by i takie było, ale nie dojść, że mówił z ustami pełnymi orzeszków, to jeszcze ledwo powstrzymał śmiech, co tylko wzmocniło efekt parodii.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Tym razem niewinny uśmiech pojawił się na jej twarzy, co tak bardzo kontrastowało z jej bezczelnym wykorzystywaniem jego słabości. To było jasne, że oboje ją odczuwali. W innym przypadku z taką łatwością by sobie nie ulegali i nie łamali kolejnych granic. Każde obietnice, że to ostatni raz, że od tego momentu będą trzymać się jedynie przyjaźni kończyły się fiaskiem. Nie potrafili na dłuższą metę zachowywać dystansu, ewidentnie ich do siebie ciągnęło i było to widać w każdych, nawet tych najdrobniejszych gestach. Dokładnie tak samo jak teraz, gdy ponownie się siłowali a orzeszki, które tak usilnie próbowała zatrzymać w paczce, znajdowały się na pościeli i podłodze. A oni się tylko śmiali, kompletnie nie przejmując się tym, że ktoś to będzie musiał posprzątać. W jednej chwili zapomniała o całym feralnym poranku, o dokuczliwych mdłościach. Nawet zapomniała o tych wszystkich obowiązkach, które ją dzisiaj omijały przez to, że została w łóżku. Tak świetnie się bawiła, że była w stanie zapomnieć o całym świecie.
Gdy w końcu opadła na plecy a Jerry tak mocno trzymał jej skrępowane dłonie, patrzyła z nieco przyspieszonym oddechem w jego oczy. Nawet teraz, po tylu latach znajomości nie mogła wyjść z podziwu ich piękna. Jerry nigdy tego nie dostrzegał, zawsze się śmiał gdy mówiła to na głos, ale w jego oczach naprawdę mogła utonąć. Było w nich wszystko; miłość, dobroć, szczerość, troska i szlachetność. A to przecież tak zapomniana cecha we współczesnym świecie! Dlatego z uśmiechem dmuchnęła na tyle mocno by przesunąć niesforny kosmyk włosów, który wydostał się z warkocza i opadł wprost na jej policzek. Nieskuteczną próbę poprawił Jermaine, który delikatnym muśnięciem palca odsunął jej włosy na bok.
- Jeśli się nie zgodzisz będę musiała zaprezentować swój skąpy kostium komuś innemu – próbowała zachować powagę, ale jak mogła dokonać w tego w tej chwili? Jej spojrzenie, uśmiech, bicie serca. Nie było w tym nic grzecznego i spokojnego. – Albo co gorsza. Pójdę tam sama i dam się poderwać jakiemuś burakowi tylko po to by zrobić Ci na złość. A ten kostium naprawdę sporo odsłania… - tym razem ściszyła nieco ton swojego głosu by jeszcze bardziej zbudować napiętą atmosferę. O ile było to w ogóle potrzebne. Gdyby nie to, że miała skrępowane dłonie… Jego uścisk był silny. Zresztą co się dziwić, po mężczyźnie pracującym na co dzień fizycznie. Wykorzystując jednak jego chwilowe zawahanie, oplotła nogami jego uda i z całych sił próbowała przeturlać go na bok. Może i uwięził jej dłonie, ale zapomniał o nogach. W końcu te setki godzin poświęconych na jogę na coś się przydały i chwilę później znów Jerry leżał na plecach a ona siedziała na nim okrakiem. Sama bliskość jego ciała, nawet przedzielona warstwą ciuchów, sprawiła, że po jej ciele przeszedł dreszcz. Nie wiele myśląc nachyliła się i musnęła jego usta. – Możemy to nazywać randką, albo nie. Oboje jednak zasługujemy na odrobinę zabawy – uśmiechnęła się i tak szybko jak znalazła się przy nim, tak sturlała się na swoją stronę łóżka i ułożyła głowę na poduszce. – Lily chce się przebrać za damską wersję Indiany Jonesa.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
ODPOWIEDZ